Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lewanna

Zamieszcza historie od: 12 lipca 2011 - 23:23
Ostatnio: 9 lipca 2012 - 2:19
  • Historii na głównej: 14 z 36
  • Punktów za historie: 11536
  • Komentarzy: 161
  • Punktów za komentarze: 1066
 
zarchiwizowany

#15891

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O mojej piekielnej koleżance będzie, która uwielbiała głupie dowcipy.

Jej mama położyła się po obiedzie, żeby się trochę zdrzemnąć, usnęła porządnie i obudziła się o siódmej wieczorem. Za oknem szarówka, bo to jesień, a moja dowcipna koleżanka postanowiła udawać, że jest rano i że czas wstawać do pracy. Zaczęła się krzątać po mieszkaniu, przygotowywać kąpiel, śniadanie, ciuchy do wyjścia.

Przerażona mama zerwała się szybko, bo myślała, że przespała całą noc. Też zaczęła się przygotowywać do wyjścia do pracy.

No i wtedy otwierają się drzwi i do mieszkania i wchodzi nastoletni brat mojej koleżanki. Mama oczywiście w krzyk, że do czego to podobne, żeby taki dzieciak do domu rano wracał, gdzie on był całą noc, że ona wszystko powie ojcu i ten mu dopiero pokaże... Zaskoczony brat próbował się tłumaczyć, ale do mamy niewiele docierało.

Wtedy moja koleżanka nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. No i sprawa się wydała. Z początku mama i brat mieli miny, jakby chcieli ją zamordować, ale później śmiali się razem z nią.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (254)
zarchiwizowany

#15861

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia coffewithmilk przypomniała mi moją własną przygodę z produktem spożywczym, wprawdzie nie z mrożonką, tylko z sypką herbatą, ale też niezłą.

Nikt u nas w domu nie lubił herbaty w saszetkach, zawsze kupowało się sypką i parzyło w czajniczku. No i kiedyś nabyłam taką. Przygotowałam czajniczek, zagotowałam wodę, i nasypałam do czajniczka herbaty. W trakcie sypania coś stuknęło o dno. Zajrzałam do środka - w herbacie leżała sobie całkiem dorodna śruba. Nawet nie była bardzo zardzewiała :)

Zgadnijcie, jak od tamtej pory nazywa się u nas herbatę owocową? Oczywiście śrubowa :)

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (69)
zarchiwizowany

#15775

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pamiętacie film „Brunet wieczorową porą”? Pod koniec filmu pada zdanie: „Czerwony kapelusz jest właściwie zawsze podejrzany”. Jest to najprawdziwsza prawda, o czym zaświadczy poniższy tekst.

Od lat spotykamy się z grupą przyjaciół. Wspólne zainteresowania, jednakowe poczucie humoru, dobrze nam razem, ale chętnie też widzimy nowe osoby w naszym gronie. Kiedyś właśnie dołączyła do nas taka nowa pani, wystrojona w czerwony kapelusz.

Wiadomo, jak człowiek odrobinę wypije, to i głośniej mówi, i śmiałości nabiera. Ona zachowywała się bardzo swobodnie, jakby znała nas od lat. No i dobrze, o to chodzi, żeby się dobrze bawić.

Na następną imprezę też przyszła. Tu już było trochę gorzej. Za dużo wypiła, darła się tak głośno, że aż musiałam ją uciszać, bo przecież mieszkam w bloku i moi sąsiedzi niekoniecznie muszą słuchać krzyków. Poza tym zażyczyła sobie, żeby ją przenocować, bo mieszka poza Warszawą i o tej porze nie ma pociągu. U mnie zanocować nie mogła, bo już miały zaklepane miejsca inne osoby spoza Warszawy, zabrała ją do siebie jedna z koleżanek. Później opowiadała, co tam się działo.

Otóż panienka darła się dalej. Obgadała wszystkich obecnych na imprezie, wszyscy jej się nie podobali. Dorwała się do barku i, mimo że już była pijana, chlała dalej narzekając na jakość alkoholu. Nie dała im spać prawie do rana. Rano też się popisała - nawymyślała jednej z koleżanek, bardzo przez wszystkich lubianej, miała do niej jakieś idiotyczne pretensje, chociaż widziała dziewczynę pierwszy raz w życiu.

Następną imprezę postanowiła urządzić u siebie. Ja wtedy byłam chora, nie wybierałam się. Nie wiedziałam jakie plany mają moi przyjaciele. Okazało się, że nikt do tej wariatki nie pojechał - tak im jakoś wyszło. Wieczorem leżę sobie w łóżku, a ona dzwoni do mnie z pretensjami, że nikt nie przyjechał, a przecież tak się przygotowywała. Zlekceważyła moje tłumaczenie, że jestem chora, zwymyślała mnie okropnie, jak gdybym mogła mieć jakikolwiek wpływ na postępowanie dużej grupy dorosłych ludzi.

Trochę trwało, zanim się od nas odczepiła. W tym czasie pocztą pantoflową zaczęły do nas napływać wieści o niej od ludzi, którzy ją dłużej znali, ale już znać nie chcieli. Wyjątkowo roszczeniowa osoba, która uważa, że wszystko jej się należy i zawsze ma rację, a kto jest innego zdania, zostaje jej wrogiem.

Tak więc okazuje się, że Bareja miał rację - uważajcie na ludzi w czerwonych kapeluszach, oni są zawsze podejrzani.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (169)
zarchiwizowany

#15207

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracałam kiedyś z rajdu po warszawskich księgarniach i antykwariatach. Upał nieziemski, zmordowałam się strasznie, w dodatku bolała mnie noga, ale byłam zadowolona, bo wiozłam dwie torby fajnych książek.

Wsiadłam do metra i trafiłam wolne miejsce. Rozsiadłam się wygodnie, usiłując wyprostować bolącą nogę tak, żeby nikt się o nią nie potykał. W pewnym momencie stanęła koło mnie mocno starsza pani, taka po siedemdziesiątce. Głupio mi się zrobiło.

- Przepraszam, ale nie ustąpię pani miejsca - powiedziałam. - Noga mnie boli i mam ciężkie torby. Może ktoś młodszy wstanie? - rozejrzałam się, siedzącej młodzieży było sporo.

Starsza pani zaczęła dziękować, że ona niedaleko jedzie, że młodzi niech sobie posiedzą, bo ona zaraz wysiada.

Wtedy przypomniał mi się stary dowcip i mówię głośno:
- Ma pani rację, niech siedzą za młodu, jak będą starzy to się jeszcze nastoją.

Kilka osób zachichotało. Ale tyłka nikt nie ruszył. Dobrze, że starsza pani rzeczywiście niedaleko jechała.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (44)
zarchiwizowany

#15113

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sporo jest historii o tym, że sprzedawcy niesłusznie żądają okazania dowodu osobistego przy zakupie alkoholu. Dorzucę i ja swoją opowieść - będzie to przygoda mojej sąsiadki.

Dziewczyna już solidnie po trzydziestce, matka dwóch dorastających córek, chciała sprawić mężowi przyjemność i pobiegła do sklepu po piwo. Ale nie do tego, w którym znali ją od lat, tylko do nowo otwartego, w którym jeszcze nie robiła zakupów.

Padał deszcz, sąsiadka miała na głowie kaptur, jest szczupła i nieduża, sprzedawca nawet jej się przyjrzał, tylko zażądał dowodu.

- Ale mi pan przyjemność sprawił - powiedziała moja sąsiadka i zdjęła z głowy kaptur.
- A nie, to już dziękuję - powiedział sprzedawca. I to wcale nie było miłe.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (174)
zarchiwizowany

#15032

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja siostra od wielu lat wraz z mężem i dziećmi mieszka zagranicą. Kilka lat temu, tuż przed Wielkanocą, teściowa siostry postanowiła się do nich wybrać. Z gołą ręką nie pojedzie, wiadomo, więc zagoniła mnie do robienia zakupów. Kupiłam wszystko, co zamówiła, dodatkowo drugie tyle od siebie, obładowana jak wielbłąd wsiadłam do tramwaju i jadę do niej.

W tramwaju zaczął się do mnie przytulać młody chłopak. Gdybym była zarozumiała, to bym pomyślała, że chce mnie poderwać. Ale on był w wieku takim do niczego, przynajmniej dla mnie - za stary na pasierba, za młody na amanta. Zresztą miałam wrażenie, że bardziej mu się podoba moja torebka niż ja. Odsunęłam się więc na bezpieczną odległość, torebkę przytrzymałam łokciem i jadę dalej. Młody zauważył mój manewr i obrzucił mnie złym spojrzeniem.

Gdy wychodziłam z tramwaju, poczułam lekkie pchnięcie w plecy. Przystanek był nisko, tramwaj stary, z wysokimi stopniami, ja z nadwagą i nadbagażem - poleciałam więc na zbity pysk prosto w błoto. Tramwaj odjechał, ludzie pomogli mi się zebrać i pozbierać pakunki. Wyglądałam jak obraz nędzy i rozpaczy - usmarowana błotem od góry do dołu, z poobcieranymi rękami, część prezentów nadawała się tylko do kosza - szczególnie słodycze. Zniszczyłam również okulary - szkła plastikowe wprawdzie nie rozbiły się, ale były tak podrapane, że nic nie było przez nie widać, a oprawka poszła w drobny mak.

Tak to przez mściwego złodzieja straciłam kilkaset złotych. Bo to on mnie wypchnął z tramwaju - nikt inny za mną nie stał. A pchnięcie w plecy poczułam wyraźnie. Później zastanawiałam się, czy nie lepiej było pozwolić ukraść sobie portmonetkę, w której były już tylko jakieś drobniaki, niż ponieść taką stratę.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (217)
zarchiwizowany

#14953

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przez wiele lat mieszkałam na przedmieściach Warszawy. Przedmieścia były typowe - spokojne uliczki, mniej lub bardziej okazałe domki, przy każdym ogródek. Część mieszkańców pracowała „w mieście”, inni mieli jeszcze jakieś kawałki ziemi, które uprawiali. Większość mieszkała tam od pokoleń, znali się wszyscy. Ot, życie jak w małym miasteczku albo na wsi.

Jednym z sąsiadów był pan Kazio (imię zmienione). Pan Kazio wyróżniał się tym, że pił, a właściwie nie trzeźwiał. Ciągle popadał w konflikty z otoczeniem, ale nie bezpośrednie, o nie, na to był za mądry, widocznie nie czuł się na siłach. Pan Kazio po prostu zapamiętywał sobie, jaką kto mu „krzywdę” zrobił, a później wszystko takiemu delikwentowi „wyczytywał”.

Odbywało się to w ten sposób, że pan Kazio, wracając do domu, zatrzymywał się przy każdej posesji i gromkim głosem wyliczał mieszkańcom wszystkie „grzechy”. A grzechy były różne: ktoś mu dwa lata wcześniej nie powiedział „dzień dobry”, ktoś inny mu nie pożyczył worka, jeszcze inny nie chciał się z nim napić wódki albo mu po prostu nie postawił. Ten sąsiad miał psa, którego pan Kazio nie lubił, inny z kolei żonę, która się panu Kaziowi nie podobała. Tamten znowu zadzierał nosa albo miał nieznośne dzieciaki. Inny uprawiał ogródek w sposób, który panu Kaziowi wydawał się niewłaściwy, a jeszcze inny parę lat temu zwymyślał pana Kazia, czego ten nie może mu do dzisiaj darować.

Długo trwało, zanim pan Kazio wrócił do domu, bo nikogo przecież nie mógł pominąć. Opierał się o bramę i furtkę i tak długo wymyślał, aż wygarnął wszystko. Nikt nie reagował, wszyscy byli przyzwyczajeni, że jak słychać od furtki jakieś krzyki, to Kazio do domu wraca.

Ale pan Kazio spełniał też funkcję praktyczną: służył do straszenia dzieci. Jak który gówniarz był nieznośny, to matka albo babka mówiła: „Czekaj, przyjdzie pan Kazio z worem i cię zabierze”. No i wtedy taki mały łobuziak zamieniał się w małego aniołka.

Kiedyś mój trzyletni braciszek bawił się na podwórku. Raptem wpada do domu i niesie wielką torbę słodyczy - jakieś cukierki, batoniki, lizaki. Pytamy, skąd to ma. „Kazio dał” - odpowiedział. Nie mówił jeszcze zbyt dobrze, ale udało nam się z niego wyciągnąć, że pan Kazio zawołał go do furtki, wręczył mu torbę ze słodyczami i powiedział, że ma się go nie bać, bo on bardzo lubi grzeczne dzieci.

Nie ma już tamtych domków, pan Kazio też już dawno odszedł na drugą stronę. Ale zawsze przyjemnie przypomnieć sobie. Chociaż piekielny to ten pan Kazio jednak trochę był.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (234)
zarchiwizowany

#14809

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Najbardziej nie lubię, jak mnie ktoś zaczepia rano. Jestem typową „sową”, wcześnie wstaję, ale późno się budzę, rano potrzebuję trochę spokoju i każda próba agresji wobec mnie ze strony bliźnich może się dla nich źle skończyć.

Kiedyś, idąc do pracy, wstąpiłam do sklepu, żeby sobie nabyć jakąś bułkę i kefirek na śniadanie. Sklep samoobsługowy, grzecznie wzięłam koszyczek, przeniosłam w nim produkty do kasy, wyłożyłam je na taśmę, a koszyczek odstawiłam na stos innych koszyczków.

I raptem słyszę za sobą ryk:
- No i co pani robi?!
Nie przypuszczałam, że tekst ten skierowano do mnie, bo przecież nic niewłaściwego nie zrobiłam. A tu słyszę jeszcze głośniejsze:
- Do pani mówię! Co pani zrobiła?!

Obejrzałam się. Stało za mną jakieś babsko w „kapelusie”, sporo starsze ode mnie, widać po minie, że ma się za damę.
- Koszyki stawia się przed kasą, a nie za kasą! - rozdarło się babsko.
- Odstawiłam tam, gdzie stały inne - odpowiedziałam spokojnie.
- Jak ktoś głupio postawił, to pani też tak musi? - wrzasnęła „dama”.

Krzyk budzi. Zwłaszcza rano. Toteż nareszcie obudziłam się i z potulnej słuchaczki zmieniłam się w piekielną klientkę.

- Jak pani śmie zwracać mi uwagę! - wrzasnęłam. - Pracuje pani w tym sklepie? Jeżeli tak, to proszę się wziąć za przestawianie koszyków, skoro uważa pani, że źle stoją.
- Ja tu nie pracuję - powiedziało babsko znacznie ciszej.
- To jakim prawem zaczepia pani klientów?
Baba coś zaczęła marudzić, ale ja już byłam na dobre rozpieklona.

- Cisza! - wrzasnęłam. - Jestem dorosła, nie robię nic złego i nie życzę sobie, żeby mnie pouczano! Przychodzę tu robić zakupy, a nie wysłuchiwać głupich uwag! - i dalej darłam się jeszcze w tym stylu. Baba zaniemówiła.

Kątem oka zauważyłam, że młode ekspedientki robią wszystko, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Puściłam do nich oko i dalej nadawałam:
- Nie wpuszczajcie takich osób do sklepu, bo wam wszystkich klientów wypłoszą. Do czego to podobnie, żeby człowiek nie mógł spokojnie zrobić zakupów, bo jest narażony na zaczepki. - Po czym zapłaciłam za nabyte produkty i z godnością opuściłam sklep.

Tytułem wyjaśnienia dodam: baba była stara, ale ja też niemłoda. Jestem, że tak powiem, produktem skończonym, bo dawno, dawno temu usiłowano mnie dobrze wychować i poniekąd odniesiono sukces. Ale w takich sytuacjach zapominam o dobrym wychowaniu. I dlatego nie mogę się nadziwić, że młodzi ludzie pokornie słuchają wymyślań i boją się odezwać. Fakt, są w gorszej sytuacji, młodzi są, zapewne wpajano im szacunek do starszych. Ale nie wszystkim starszym ten szacunek się należy - co widać i słychać. A na agresywną babę wystarczy głośno wrzasnąć, żeby zobaczyła, iż ma godnego siebie przeciwnika.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (210)
zarchiwizowany

#14630

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Raz w życiu byłam w sanatorium i już na pewno nigdy nie pojadę, chyba że mnie zwiążą i wywiozą.

Wszystko przez moją piekielną współlokatorkę. Okazało się bowiem, że nie ma pojedynczych pokoi, tylko same podwójne (przerobione, ciasnota straszna). Trafiła mi się pani spod ciemnej gwiazdy.

Przede wszystkim zaczęła rządzić i wydawać mi polecenia. Była kilka lat starsza, więc pewnie stąd przekonanie, że nie marzę o niczym innym, tylko o tym, żeby ktoś mną kierował. Oczywiście ignorowałam jej polecenia, co ją wyprowadzało z równowagi.

Bywalców sanatoriów można podzielić na dwie grupy: tych, którym coś dolega i chcą się leczyć oraz tych, którzy przyjechali się zabawić. Ja należałam do pierwszej grupy, współlokatorka do drugiej. A raczej chciała należeć, ale nie było chętnych - tych paru facetów, którzy byli na naszym turnusie, rozglądało się za młodszymi i ładniejszymi. Albo chlali piwo w swoich pokojach. Współlokatorka była niezadowolona, bo jej nie zapraszali. Nikt jej nie zapraszał - nawet na telewizję, chociaż obiecali. A ona była wielką amatorką telewizji i przez tych chamów nie obejrzała kolejnych odcinków swoich ulubionych seriali. Poza tym niepotrzebnie zainwestowała w siebie - cała waliza nowiutkich ciuchów, ekstra makijaż - i nic. Skandal!

Nie miała gotówki, do bankomatu daleko, więc postanowiła, że jak ja będę robiła zakupy, to ona zapłaci kartą, a ja jej oddam gotówkę. Później okazało się, że muszę jej jeszcze pożyczyć pieniędzy, bo u miejscowej fryzjerki trwała jest znacznie tańsza niż w Warszawie.

Ale to jeszcze nie wszystko. Przyjechała przeziębiona, ja natychmiast od niej złapałam i padłam. No to zaczęło się narzekanie, że spać przeze mnie nie może, bo ja całe noce kaszlę i chrapię. Poszła do apteki i kupiła sobie zatyczki do uszu, które ostentacyjnie do wieczór zakładała. A ja się po prostu dusiłam, brałam leki, ale jakoś wolno skutkowały.

No i kość niezgody - komputer. Wzięłam ze sobą netbooka z mobilnym internetem, żeby nie być odciętą od świata. Wieczorami, zamiast gadać z nią o głupotach, to wolałam pobuszować po sieci. "Wyłącz to natychmiast, bo ci wyrzucę za okno" - powiedziała mi kiedyś.

Denerwowali ją też moi znajomi. Rzadko gdzieś jeżdżę na dłużej przez te moje choróbska, więc wszyscy do mnie wydzwaniali żeby się dowiedzieć, czy żyję i jak się czuję. Nie dość tego - nawet do mnie przyjeżdżali :) Do niej nie dzwonił prawie nikt, czasem, ale bardzo rzadko, córka. Złościła się więc, że mój telefon ciągle brzęczy (w granicach rozsądku, nie w środku nocy czy co kwadrans).

Denerwowało ją też, że jeżdżę na wycieczki. A to właściwie był jedyny pożytek z tego sanatorium, że można było coś ciekawego w okolicy zobaczyć. Dla niej to był idiotyzm, "głupi ludzie chałupy oglądają" - jak mówiła. Gdy przyjechali do mnie znajomi, poszliśmy do jedynego w miasteczku muzeum - nawet jej się nie przyznałam, chyba by mnie pobiła.

Cały czas usiłowała mnie pouczać, ja zwróciłam jej uwagę tylko raz - jak w pełnym makijażu, bez mycia, położyła się spać. Powiedziałam jej, że sobie wysmaruje poduszkę. Przez cały czas dzielnie ignorowałam brudne majtki poniewierające się po całej łazience, zawalony resztkami żarcia stolik, wiecznie rzężące radio, nastawione na jakąś lokalną stację.

Chciałam zmienić pokój. Proponowałam nawet, że dopłacę, żebym tylko mogła być sama. Nie było takiej możliwości.

Pobyt w sanatorium wcale mi nie pomógł. Okazało się, że nie mogę brać wielu zabiegów, a pozostałe mogłam spokojnie wziąć w Warszawie. Przynajmniej nie musiałabym przez miesiąc użerać się z piekielną współlokatorką.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (96)
zarchiwizowany

#14229

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnych sąsiadach będzie :)

Niedzielny poranek. Cieplutko, wszystkie okna pootwierane, głos niesie daleko po osiedlu. Raptem wrzask:
On: Kur*a, na którą ty chcesz iść do tego kościoła?!!
Ona: Ja pier**lę, mogę wcale nie iść!!!
Za chwilę wychodzą z domu - pod rączkę, a jakże. Prawdziwie katolicka rodzina.

Piją oboje, ale ostatnio ona jakby więcej. On ma o to pretensje, awantury są takie, że mury drżą. Ile razy zostałam o trzeciej nad ranem obudzona domofonem - nie zliczę. Guziczki jej się pomyliły - chciała zadzwonić do swojego mieszkania.

Gdy syn był młodszy, chodziła po niego do szkoły. Rodzice wystosowali petycję do dyrektorki, żeby zabroniła jej przychodzić po syna, bo nie życzą sobie, żeby ich dzieci oglądały matkę kolegi w takim stanie. Nawalona była permanentnie.

Dawno, dawno temu, jak jeszcze była milicja, odbywało się u nich przyjęcie. Cały blok chodził w posadach. Zwróciłam uwagę, że jest za głośno - okazało się, że jestem starą, ślepą kur*ą (wcale nie byłam taka stara, ale owszem, nosiłam okulary). Zadzwoniłam po milicję, przyjechali po kilku minutach. Oczywiście najpierw weszli do mnie, bo ja wezwałam. Nie mogliśmy się jednak dogadać, bo hałas był taki, że się wzajemnie nie słyszeliśmy. Poszli więc do sąsiadów. Pijani wszyscy byli nieziemsko, sąsiad nie dość, że nabluzgał milicjantom, to jeszcze poszczuł ich psem (owczarek niemiecki). Rozżaleni stróże prawa wrócili do mnie i spytali, czy będę świadkować na kolegium. Odpowiedziałam, że z rozkoszą.

Świadkowałam. Sąsiad przyszedł z obstawą - trzech młodych chłopów. "No to teraz dostanę" - pomyślałam. Byłam sama, wyskoczyłam z pracy, nie przyszło mi do głowy żeby kogoś wziąć ze sobą. Skład sędziowski już po pierwszej wypowiedzi tego pana zorientował się, z kim ma do czynienia. Dostał grzywnę - wtedy to było osiem milionów, całkiem spora kwota :)

Ale poskutkowało :) Od tamtej pory nie urządzają hucznych przyjęć :) Tyle że kłócą się coraz głośniej...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (199)