Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

MikrySoft

Zamieszcza historie od: 20 kwietnia 2011 - 5:28
Ostatnio: 4 sierpnia 2013 - 20:37
  • Historii na głównej: 0 z 0
  • Punktów za historie: 0
  • Komentarzy: 458
  • Punktów za komentarze: 1627
 

#24478

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wczoraj, wraz z rodzicielką stałem sobie na przystanku kłócąc się o coś. Nic wielkiego prawda? Przecież w każdej rodzinie zdarzają się nieporozumienia prowadzące do scysji.
Nasza była dość spokojna, ot zderzenie silnych charakterów, znających się od lat. Mama dogryzała mnie, ja jej. Z ciekawszych zagrywek można wymienić

- Ty masz swój sposób nawet na oddychanie, prawda? - Na komentarz mamy, że zrobimy coś "jej metodą".

- Nie rób ze mnie idioty... - Powiedziałem w pewnej chwili.
- Nie muszę robić, ja cię urodziłam. - Odparła.

Dobrzy jesteśmy w te klocki, więc trochę to trwało nim uznałem wyższość bardziej doświadczonej zawodniczki, ale wszystko wypowiadane cichym, spokojnym tonem. Ludzie na przystanku przysłuchiwali się całej sytuacji, ale nie byli jakoś szczególnie natrętni, w każdym razie, nie wszyscy.
Jedna z pań, posunięta dość znacznie w latach, bezceremonialnie zostawiła swoje siatki na ławeczce pod wiatą, stanęła koło nas i dosłownie wgapiała się w nas jak w obrazek święty. To było, oględnie mówiąc, irytujące, bo naruszała naszą przestrzeń osobistą i ewidentnie podsłuchiwała, jednak w ferworze zmagań, nie zwróciliśmy jej na to uwagi, choć pojawiły się pewne aluzje co do "gumowych uszu".
Gdy temat się urwał, a pani nadal nie chciała odstąpić od czubków moich butów, nie wytrzymałem.

- Podobało się? - Zagadnąłem piekielną.
- Że niby co? - Wydawała się zaskoczona, zupełnie jakby ktoś jej nagle wyjaśnił, ze nie jest niewidzialna.
- Wie pani, z podsłuchiwaniem jak z seksem, po wszystkim wypada zapytać czy się podobało...
- Bezczelny gnój! Niech pani coś powie synowi! - zakrzyknęła odwracając się do mojej rodzicielki.
- A skąd pani wie, że to mój syn? - Zapytała z uśmiechem mama.
- No przecież słyszałam!
- To jednak pani podsłuchiwała?
- Idźcie do diabła! - Pani ucięła rozmowę i wróciła, ciężko obrażona, na ławkę, do swoich zakupów.

Życie codzienne

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1347 (1445)
zarchiwizowany

#23007

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od razu chciałabym dodać, że ta historia nie będzie dotyczyła ani mnie, ani Ryśka z Klanu, ani pana Mietka spod monopolowego. Piszę tu apel, do każdego użytkownika internetu.
Jak pewnie wiecie - ostatnio bardzo głośno o akcjach o nazwie S.O.P.A., A.C.T.A czy P.I.P.A - wszystkie dotyczą jednego - ocenzurowania internetu. Dzięki tym bardzo inteligentnym (sarkazm!) ludziom "padną" serwisy takie jak Wikipedia czy nawet Youtube. Zamknięto już nawet Megaupload.
Piekielność odnosi się do twórców tej organizacji oraz władz, które to popierają.
W państwie o biało-czerwonej fladze prezydent ma podpisać odpowiednią ′uchwałę′ 26 stycznia, czyli za 6 dni. Gdy to się stanie - dostawcy internetu będą wiedzieli co robimy w danym momencie, jakie strony odwiedzamy, a co najgorsze - policja będzie przesyłać dostawcom internetu nawet nasze prywatne rozmowy!
Nie mam pojęcia co da się zrobić, by tej rzezi niewiniątek uniknąć.
Zainteresowani (czyli każdy szanujący się użytkownik internetu) powinni przeczytać parę stron o tej piekielnej organizacji:
https://www.facebook.com/StopACTA.NieCenzurze
http://pl.wikipedia.org/wiki/Anti-Counterfeiting_Trade_Agreement

oraz proponuję podpisać stosowną petycję:
http://www.petycjeonline.pl/petycja/acta-cenzura-internetu-ma-by-c-podpisana-26-01-2012/609

Z góry dziękuję za przeczytanie mojego apelu.
To sprawa BARDZO ważna. Nie dajmy ocenzurować internetu!

internet

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 300 (368)
zarchiwizowany

#22976

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kojarzycie z seriali takie sytuacje, gdzie dwóch bohaterów rozmawia takimi półsłówkami nie używając szczegółów i jeden z nich myśli, że rozmowa ma silnie seksualny podtekst? Myślałam zawsze, że są mega przerysowane, ale widać nie.

Tytułem wstępu, jestem biseksualna i aktualnie spotykam się z dziewczyną, Kasią. Dodatkowo mieszkam ze swoim przyjacielem (facetem), który jak dowiedział się o fakcie istnienia mojej drugiej połówki, to bardzo chciał ją poznać. Ot takie męskie fantazje.

No i przyszedł dzień, gdy oznajmiłam Tomkowi, że Kasia wpadnie na noc. Jednak koło 20, ona zadzwoniła do mnie, że jednak ma egzamin, nie przyjdzie, przeprasza i przekładamy na jutro. Ok, rozumiem. Ponieważ Tomek siedział szczelnie zamknięty w pokoju, nic mu nie mówiłam, a na ten samotny wieczór zamówiłam pizzę. I tu zaczyna się historia właściwa.

Około 22 dzwoni domofon ( [J] - ja [T] - Tomek) Ja wylatuję tylko w skąpym szlafroczku, bo zaraz po kąpieli i krzyczę.
[J] To do mnie! Otworzę!
Jeszcze nie wyszłam z pokoju, a on dzzzzz i otwiera drzwi do klatki.
[T] Byłem w kuchni, to otwieram.
[J] Dzięki, oj nawet sobie nie zdajesz sprawy, jaką mam ochotę!
[T] Zazdroszczę...
[J] No co Ty, czego? Wiesz to chodź do mnie do pokoju, podzielę się z Tobą, przecież sama i tak nie dam rady! Musisz mi z nimi pomóc!
Tomek wywalił oczy jak pięć złotych
[T] Z nimi? Myślałem że będzie jedna.
[J] Miałam ochotę na dwie różne i nie mogłam się zdecydować, to co przyłączysz się?
[T] A..ale jesteś pewna?
[J] No jasne, co tak sama będę! Przecież Bóg kazał się dzielić!
[T] Znaczy, wiesz, Boga bym w takiej sytuacji nie przywoływał...
[J] No wiem, że o tej porze to istna rozpusta, ale nie mogłam się powstrzymać. To co dasz się namówić?
[T] Trochę mnie zaskoczyłaś...
[J] No! Ja wiem, że chodzisz na siłownię, bo Ci brzuszek wisi, ale przecież i tak nie ma to większego znaczenia, nikt na to nie zwraca uwagi, no daj się skusić!
[T] Właściwie to taka okazja się nie powtórzy raczej...
[J] E tam, testuję nową, jak będzie dobra to jutro powtórzymy.

Tomek stoi uśmiecha się osłupiały trochę w korytarzu, dzzzzz, dzwonek!
[J] Aaa, idę po pieniądze.
[T] To Ty im za to płacisz?!
[J] No, przecież nikt nie pracuje charytatywnie...
[T] A dużo?
[J] Dwie dychy za jedną, ale chyba dzisiaj jakaś promocja jest...

Uwierzcie mi na słowo, że chcielibyście zobaczyć minę Tomka, jak otworzyłam drzwi i za nimi stał pan z Dominium z dwoma pizzami XXL! A gdy już pozbierał szczękę z podłogi
[T] Pizza?
[J] A Ty myślałeś że co?
[T] Kasia... z koleżanką...

Wawa

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 628 (748)
zarchiwizowany

#22627

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z nieznanej mi dotąd przyczyny po skończeniu gimnazjum zdecydowałam się na kontynuowanie edukacji w murach Najlepszej-Szkoły-W-Całym-Województwie. Wiele wcześniej dobrego i złego słyszałam o tym liceum, między innymi wiedziałam, że matematyki uczy kobieta, która dziecięciem będąc w piaskownicy bawiła się z mastodontami. Miałam nadzieję, że do niej nie trafię - trafiłam.
Człowiek-skamielina, fatalny pedagog, eksterminator niegodnych. Nikt nie był godzien... Imię jej było Bogumiła - teraz zastanawiam się, o jakiego boga mogło chodzić, bo do głowy przychodzi mi tylko jakiś pokraczny bożek chaosu, smutku i zniszczenia.

Dawano jej tylko klasy humanistyczne, bo wiedzy nie przekazywała żadnej, nie mogłaby więc uczyć tych, którzy muszą umieć z matematyki cokolwiek (było to przed obowiązkową maturą). Gimnazjum skończyłam z oceną celującą z tego przedmiotu - nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że mogę mieć z nim jakiś problem. Otóż - nie miałam! Mój problem dotyczył nie matematyki, a matematyczki. Nie, kolejny błąd - to ona miała problem ze mną.

Można było się narazić bądź nie narazić. Narażenie się kończyło się absolutnym wykluczeniem z kręgu ludzkich istot i traktowaniem jak zwierzę. Nienarażenie się nie wykluczało natomiast niczego... Ja się naraziłam. Moja wina. Powiedziałam w czasie lekcji, że w ciągu jednego tygodnia możemy mieć tylko 3 sprawdziany, a piąty to już nieco zbyt wiele... Okazałam brak respektu. Zasługiwałam na traktowanie mnie jak karalucha. Albo kałużę. Kałużę z moczu. Moczu karalucha.

Daruję sobie makabryczne szczegóły mojego szkolnego życia w klasie pierwszej. W połowie drugiego semestru do sali matematycznej byłam wciągana przez koleżanki, ale pod jego koniec nie istniała już taka siła, która by mnie tam wepchnęła, więc podczas lekcji z Bogumiłą siedziałam u Dyrektora, rycząc mu w rękaw. Moja mama wykupiła pakiet darmowych minut do mojej wychowawczyni, bo dzwoniły do siebie po parę razy dziennie - obmyślały, jak unieszkodliwić cholerę czekoladkami ze strychniną. Na korepetycjach przerobiłam materiał obejmujący zakres rozszerzony z liceum i pierwsze dwa semestry matematyki stosowanej (jak już wspomniałam, z matmy byłam niezła zawsze - to nie miało najmniejszego znaczenia).

Ostatnie dwa tygodnie roku szkolnego nie mogły już zmienić niczego, więc po prostu wyjechałam gdzieś w Polskę, żeby nie myśleć o matmie. Po zakończeniu telefonicznie dowiedziałam się, że postawiono mi ocenę dopuszczającą. Interwencje dyrekcji, nauczycieli i mojej mamy widocznie COŚ jednak dały! Nie mogłam uwierzyć w moje szczęście!


Pierwszy dzień szkoły po wakacjach był z początku sielankowy - wiecie, jak jest. Brak nowego materiału, luźne pogaduchy. Minęła biologia, na której zgłosiłam się na olimpiadę, polski, na którym wychowawczyni ucieszyła się, że mnie widzi, WOS, który zapowiadał się interesująco... Czwarta była matematyka.
Jak brzmiało pierwsze zdanie, które na niej usłyszeliśmy?
"DZIEŃŃŃDOBRY MAM NADZIEJĘ ŻE MIELIŚCIE UDANE WAKACJE ZAPRASZAM SZARRI IKSIŃSKĄ DO TABLICY ZOBACZYMY CZY UDAŁO JEJ SIĘ C_O_K_O_L_W_I_E_K ZAPAMIĘTAĆ".

Na piątą lekcję już nie poszłam. Następny raz w tej szkole pojawiłam się jakieś trzy miesiące później, żeby zabrać świadectwo z gimnazjum i oddać legitymację.

liceum

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (245)

#22568

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Skoro mnie nie wyklęliście za szczerość w poprzedniej opowieści, ujawnię jeszcze jeden z wielu wieczorów w Ratunkowym.
Tym razem mniej zwykły: tak zwany długi weekend...
W naszym kraju to zjawisko kojarzy się niezwykle pozytywnie: kombinując kilka dni urlopu można wyjechać na dwa tygodnie, a przede wszystkim PIĆ, PIĆ....
Już dawno stwierdziłem, że pomyliłem powołania. Gdybym zamiast użerać się z chorymi (czasem) obywatelami otworzył sklepik monopolowy, jeździłbym wozem za pół miliona i mieszkał w rezydencji...
Ale otwórzmy szafę i mówmy do rzeczy.

Sobota. Noc już ciemna, ale moje miasto nigdy nie zasypia. Co najwyżej traci przytomność...
Kolega z pogotowia chirurgicznego uszczęśliwia mnie typową dla niego i takiego dnia darowizną: kieruje mi do wytrzeźwienia dwóch nieludzko narąbanych ludków. Na nic moje tłumaczenia, że od tego jest inna instytucja. Argumentuje, że obydwaj posiadają obrażenia mord - w tym jeden doznał ich podczas pobytu w szpitalu. Próbował wstać i podłoga podstępnie uderzyła go w twarz, rozcinając szlachetną facjatę i odbierając mu szanse w programie Tap Szpadl...
Cóż robić...
Kładę obydwu delikwentów na sali, zakładam cewniki do pęcherza, żeby mogli oddawać żółtą bez konieczności sprzątania, podłączamy płyny dożylnie i... Można by iść na zaplecze. Kawę spić i wytrwać do rana... Zwłaszcza, że jeden z ochlapusów, starszy gość, śpi słodko.
Niestety, jest i drugi. Piekielny jak....
Kibol. Tatuaże. Coś z metr pięćdziesiąt wzrostu. I drugie tyle ego, odhamowanego wódą...
Najpierw tylko mamrocze i próbuje wstać. Nosi go jak flagę na wietrze. A do tego cewnik jest przywiązany do łóżka...
Toteż uprzedzam, żeby dał spokój, bo sobie zrobi krzywdę.
Potem powtarza to pielęgniarka. I to jest element spustowy.
Zaczyna się drzeć. Wyzywa ją od najgorszych. Dziewczyna znosi to ze stoickim spokojem...
A on dalej swoje. Po pół godzinie próbuje wstać. Siada na wyrku i pięknym przewrotem w tył szusuje na podłogę.
Z zapartym tchem patrzymy na dyndające w powietrzu, wyrwane dwa wkłucia. Co lepsze, przy łóżku dynda cewnik, na końcu którego widać napełniony balonik... Który jeszcze przed chwilą siedział w pęcherzu wredniaka... Ale alkohol działa znieczulająco.
A potem...
Zaczyna składać dziewczynie propozycję. Seksualną. Bardzo wulgarną i baaardzo długą... I rozpina rozporek, żeby ją wprowadzić w czyn...
Tego nie wytrzymałem.
Przez czerwoną mgłę przed oczami widzę pojemnik, z którego wyjmuję rękawiczki. Zakładam.
Wtedy pielęgniarka rzuca do chlora komentarz, który doskonale podsumowuje sytuację:
- Na twoim miejscu udawałabym, ze nie żyję...
Podchodzę, żeby go położyć do łóżka, dostaję cios w klatkę...
A potem huk, łomot, krótki jęk i upragniona cisza...

Kiedy przyjechali Policjanci, gość leżał w pozycji embrionalnej i ssał kciuk... No poważnie... Dorosły kibol, agresor i Casanova pierwszej ligi...
Funkcjonariusz był do tego stopnia zdziwiony (znał kanalię doskonale, wielokrotnie przyjeżdżał do pobitej żony i dziecka), że spytał, co mu daliśmy, że tak zgrzeczniał.
Jak to co? Jedyne lekarstwo na chamstwo i agresję... Piąchopirynę.
W dawce mocno wyciszającej.

Wniosek?
Gwałtowna zmiana osobowości jest możliwa. Wymaga tylko odpowiedniego bodźca...

służba_zdrowia

Skomentuj (103) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1018 (1138)

#22506

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Trochę o mrocznej stronie natury ludzkiej. A dokładnie o egoizmie i brutalnym chamstwie, jakie wyzwala w nas alkohol i poczucie choroby...

Wielokrotnie byłem świadkiem narodzin kuloodpornych, piekielnych pacjentów. Ludzie, którzy na co dzień byli wzorem cnót wszelakich, po wypiciu kilku głębszych przeobrażali się w zionące nienawiścią do otoczenia bestie...
I pół biedy, jeżeli tylko lżyli nas na czym świat stoi... Toć człowiek tylko wtedy ma siłę wypowiedzi, kiedy uznamy go za równorzędnego partnera. Toteż - niech mówią na zdrowie.
Cały ambaras, kiedy taki ludek zaczyna ręcznie tłumaczyć nam że jest najlepsiejszy z całego miasta i nikogo się nie boi.
A na ofiarę najczęściej wybiera osobę najsłabszą - pielęgniarkę, próbującą podać mu lek czy poprawić poduszkę pod głową...
I co z tego, że za atak na personel medyczny podczas pełnienia obowiązków grożą dwa lata odsiadki? Prokurator daleko, Policja też musi dojechać, zaś ochrona szpitalna składa się zazwyczaj z emerytów, którzy na widok zadymy sami wymagają pomocy medycznej...
Toteż czasem mus zareagować. Nawet gwałtownie...

Sobota. Wieczór. Czas lęgu chlorów piekielnych i nadpobudliwych.
Do SORu przychodzi dwóch jegomościów. Pijani dość mocno. Jeden ma rozciętą głowę - efekt poalkoholowego ataku podstępnej grawitacji. Ale ten jest grzeczny: daje się koledze pozszywać, idzie na prześwietlenie, dziękuje za pomoc... Natomiast jego kompan... Ten wyraźnie szuka guza. Najpierw sobaczy pielęgniarkę, że tak wolno woła lekarza. Potem sanitariusza, że tak wolno ich prowadzi na rentgen. Potem wyzywa salową, która próbuje zmyć ślady krwi pozostawione przez jego kolesia... Wreszcie... Jego zamglony wzrok pada na mnie - siedzącego grzecznie pod ścianą ze studentami...
Podchodzi i zionąc mi w twarz odorem wina marki "Pocałunek teściowej" zaczyna - chyba - pytać, gdzie tu można zapalić. Odpowiadam, zgodnie z prawdą, że nigdzie. Wtedy dopiero widać, jak alkohol zmienia postrzeganie i ocenę sytuacji...
Facet jest przeciętny. Jakieś 180 wzrostu, 80 wagi, koło czterdziestki... Ja... 195 na długość, jakieś 120 kilo żywej wagi i mina, która wyraźnie mówi, że ostatniego, który mnie zaatakował, do dziś próbują wywabić ze ścian... Słowem - przeciętny ortopeda...
Gość zaczyna bluzgać obrzydliwie pod adresem moim, całej familii... Do tego coraz mocniej macha mi łapskami przed nosem.
Wstaję. Chcę wyprowadzić bydlaka z SORu, bo tu chorzy ludzie czekają ratunku.
Łapię go grzecznie acz stanowczo pod ramię i ruszamy do wyjścia.

W przedsionku, dwa tiktaki, które zastępują kolesiowi mózg, zderzają się i następuje proces myślowy: właśnie opuszcza szpital, a nie przylał nikomu... No i łapie mnie za klapy, szykując się do strzału z główki...
Musiałem zareagować, bo całkiem lubię własne, poczciwe oblicze.
Prostym rzutem judo wywalam pijaka na podjazd dla karetek. Oczywiście, ponieważ był spodlony, przeleciał jako sputnik parę kroków i wpadł pod karetkę...
Idę go wyciągnąć, ale sam wstaje, wywrzaskując ze szczegółami, co mi zrobi jak już wstanie, szuka czegoś w kieszeniach - mamrocze, że zaraz znajdzie ten j...ny nóż... A że pijany, wstaje w sposób dość pokraczny, przez chwilę jego wypięty zad zawisa nad resztą ciała. Dwa kroki. Czubek drewniaka kontra kość ogonowa. Głuchy stuk pustego łba o blachę - bo karetka nadal stała tam, gdzie uprzednio...
Potem dźwignia na ramię i wyprowadzam faceta za teren szpitala...
Ale to nie koniec atrakcji: czuję czyjąś rękę na ramieniu. Kolega, dotychczas grzeczny, wrócił - pewnie w obronie mojego sparringpartnera...
Toteż - niewiele myśląc - odgarniam rękę i wyprowadzam uderzenie na drugiego przeciwnika... I o mało co nie przeprowadziłem ataku czołgu na drewutnię...
Koleś miał refleks godny rekordu Guinnessa: w sekundzie, w której rozpędzałem łapę, zdołał jednym tchem wykrzyczeć:
- Doktorze, ja nie chcę w pier...ol, ja go chcę zabrać!!!
Rozbroił mnie tym dokumentnie. Oczywiście oddałem mu lekko sponiewieranego koleżkę i razem pożeglowali ku zachodzącemu księżycowi...

Powiecie może, że niepotrzebna agresja... że mogłem się nie wtrącać, bo nie ja od tego jestem...
Nie mogłem. Bo następnym razem może zechcieć pobić tą pielęgniarkę czy salową. A tak... Może - jeżeli nie myśl - to chociaż wspomnienie smaku lakieru karetki go powstrzyma.
Normalna sobota w SORze...

służba_zdrowia

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1005 (1119)

#22280

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytując Piekielnych można się wiele nauczyć o kobietach podejrzanie się prowadzących. Wiemy już jak je zwalczać i rozpoznawać. Moglibyśmy napisać pracę zbiorową "młot na ladacznice". Widząc kobietę ubraną w czerwoną sukienkę, minispódniczkę, szpilki, spodnie, z jaskrawymi paznokciami, makijażem, (można dojść do wniosku, że tylko dziwki mają prawo do ubierania się w cokolwiek) wiemy od razu że jej intencje są nieczyste!

Dorzucę dziś do tego skarbczyka mądrości informację uzyskaną od specjalisty w dziedzinie moralności: księdza.

Wracam do mojego małego miasta autobusem. Przysiada się jegomość w koloratce. Nie zwróciłam za bardzo uwagi pochłonięta lekturą. Nagle, na mojej książce zmaterializowała się dłoń, a ojcowski głos ogłosił:
- Dziecko, tak się nie godzi.
Tsunami myśli w mojej małej główce: O co chodzi? O strój? Jak raz konserwatywny. Makijaż? Niewidoczny. Włosy? Spięte. Paznokcie? Bezbarwne. Może miejsca komuś nie ustąpiłam? Wszyscy siedzą. Włosów nie farbuję, na solarium nie chodzę, papierosów nie palę, więc co?
- Młoda dziewczyna musi się szanować. Nikt takiej nie będzie chciał.
No i czort, o co chodzi? Rozpoznał mnie z Piekielnych? Zesłali go z nieba żeby mnie przekonał do zaprzestania ekscesów seksualnych?
- Żeby to jeszcze publicznie takie rzeczy. - Postukał palcem w okładkę mojej książki. - Ludzie widzą co czytasz.
Do głowy by mi nie przyszło, że o to chodzi. Zgadnijcie co to był za tytuł i wpiszcie pierwszą myśl w komentarzu, jeżeli chcecie. Nie był to Markiz de Sade. Ani Fanny Hill. Ani Lubiewo, ani nawet Zmierzch czy Harry Potter.
To był podręcznik do nauki pewnego programu graficznego. Dość mocno technicznego.

Pomyślałam, że księżulek po prostu nie łapie co to jest. Tłumaczę:
- Ale to taki program do projektowania, ja studiuję i...
- Jeszcze takie rzeczy studiować!
- Ale ja studiuję (nie podam nazwy kierunku, ale wydział architektury)...
- ALE TO JEST DLA MĘŻCZYZN! Przecież ty nigdy nie znajdziesz męża, bo jak sama będziesz mężem to nikt cię nie zechce! Kobieta to musi być kobieta, mężczyzna to mężczyzna! Tak to bóg zaplanował, nie można tego zmieniać! Jak tak będziesz robić to zostaniesz prostytutką! Tak kończą dziewczyny które zmieniają naturę!
I tak dalej, aż do stacji metra.

Pamiętajcie, AutoCAD prostą drogą do nierządu.

księża

Skomentuj (85) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1234 (1376)

#21805

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o MATCE ROKU. Poważnie, MATCE ROKU. Powtórzę, MATKA ROKU, albo co najmniej tysiąclecia.

Moja przyszywana Ciocia jest dentystką. Bardzo dobrą i właśnie dlatego pracuje z dala od NFZ-u, w swoim własnym prywatnym, gabinecie. Świetnie radzi sobie z dziećmi a poczekalnia jest wyklejona laurkami od młodych pacjentów. Wczoraj kiedy dłubała mi w uzębieniu postanowiła zająć mi czas następującą opowieścią.

Zaczyna się około godziny 11 w nocy, kiedy Ciocię obudził ktoś, kto przycisnął dzwonek do drzwi i nie puszczał (Ciocia ma troje małych dzieciaczków, które od razu się obudziły) przerażona zbiegła po schodach zobaczyć co się dzieje, o tak nieludzkiej porze.

I tu właśnie wkracza MR. Targając pod pachą dziewczynkę w wieku przedszkolnym, oznajmia że wydarzył się "okropny wypadek" i mała natychmiast musi trafić na fotel. Ciocia nie pytając o nic więcej, bo w końcu dziecko może cierpieć, pakuje zapłakaną dziewczynkę na warsztat.
Co się okazało?
Młoda upadła tak niefortunnie, że straciła 3 mleczne ząbki na samym przedzie. Ufff! Czyli nic strasznego! Ciocia posmarowała spuchniętą buzię maścią znieczulającą, wręczyła naklejki i zabawki dla dzielnej pacjentki i oznajmiła MR, że nic się nie stało, mleczaki jak mleczaki, odrosną.

I tu MR wpadła w popłoch!
- Ale jak to, nie wstawi ich pani?
- Nie ma potrzeby, odrosną.
- Ale mu jutro mamy CASTING!
Tak, MR próbowała opchnąć pociechę do jakiejś reklamy proszku do prania, barszczu czy wibratorów w wersji junior.
- Proszę pani, nie ma zagrożenia zdrowia, córki już nic nie boli, proszę sobie już darować ten casting.
- Ale pani MUSI coś zrobić!
- Nie robi się protez mlecznych zębów, a poza tym jest 11 w nocy, ja i moje dzieci chcą spać. 20 złotych proszę i do widzenia.
MR zabrała młodą, zapłaciła i wyszła.

Wróciły 3 dni później. Dziecko było w okropnym stanie, bało się otworzyć buzię.
Otóż MR przerażona oszpeceniem córki zrobiła protezę po swojemu. Mleczne ząbki wkleiła córce do buzi... kropelką.
Dziecko nie tylko wylizało sporo kleju, ale też skleiło pyszczek na amen.
Kiedy na skutek zatrucia klejem zaczęło wymiotować, nie mogło otworzyć ust. Wymiociny leciały noskiem, a mała dusiła się.

MR wstydziła się iść do najbliższego lekarza czyli cioci, wiozła dzieciaka 35 kilometrów do ośrodka zdrowia.
Lekarz widząc co się dzieje, po prostu wybił wklejone ząbki, i w sumie w ostatniej chwili. Razem z protezą poszły inne mleczaki, cześć skóry z podniebienia i naruszono jeden z niewielu stałych zębów.
Całość została spartaczona przez dentystę ośrodka, który sprawił dziecku tyle bólu, że dostawała histerii na widok samego budynku, i tak, na leczenie trafiła do Cioci.

MATKA ROKU, kochani moi, MATKA TYSIĄCLECIA...

Skomentuj (157) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2713 (2775)

#21705

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Byłam kiedyś na wycieczce, teoretycznie świeckiej, praktycznie - bardzo przypominającą Oazę albo coś podobnego.

Codziennie msza święta (obowiązkowa, nie było jej w planie wycieczki), modlitwy przed śniadaniem...

Właśnie - modlitwy. Codziennie modlitwę prowadziła inna osoba, wskazana przez opiekunkę-katechetkę. Wybierała ona modlitwę i intencję w jakiej mieliśmy się modlić.

Już pierwszego dnia zgłosiłam pani katechetce, że jestem niewierząca. Niestety, nie zrozumiała i następnego dnia wyznaczyła mnie do porannej modlitwy.

Nie wiedziałam, co robić. Iść w zaparte i zrobić aferę? Udawać, że jestem katoliczką? W końcu wyszłam na środek i zaczęłam:

- W intencji wszystkich niewiernych, aby doznali łaski dotyku przenajświętszej macki naszego pana, Latającego Potwora Spaghetti. O Wielki Potworze Spaghetti...

Mina zgromadzonych - bezcenna.

księża

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (1246)

#21646

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Żeby nie było nudno, pozostajemy w kręgu ratownictwa, ale tym razem teoretycznego.

Mam niewątpliwą przyjemność uczyć adeptów tej trudnej sztuki, którzy chcą osiągnąć tytuł licencjata. Innymi słowy, rozdaję licencje na zabijanie...
Niestety, jako, że do ratowania życia podchodzę śmiertelnie poważnie, mam opinię egzekutora, zwłaszcza po corocznych dożynkach pod tytułem egzamin dyplomowy, którego część praktyczną prowadzę...
Co roku zdarza się kilkoro studentów, którzy z takich czy innych powodów zapadają w pamięć na długo. I o nich właśnie w kilku słowach...

Smutna E. Smutna, bo jej ekspresja powalała. Skrzywdzona przez życie i niezrozumienie ludzkie, na co dzień prezentowała humor, przy którym płakali przedsiębiorcy pogrzebowi, zaś Kłapouchy wydawał się być błazenkiem nieledwie...
Jej maskowata, zastygła w grymasie odwiecznego cierpienia, twarz o mimice Bustera Keatona, przywodziła na myśl obrazy średniowiecznych tortur, a przynajmniej fotografie pacjentów z potwornym zatwardzeniem... I nie bez powodu...
E. stanowiła dla nas, wykładowców, studium pokręconej jak strucla psychiki ludzkiej, a jednocześnie dowodziła, że przy naborze do tego akurat zawodu powinny obowiązywać badania psychiatryczne.
Dlaczego była piekielna? Niechcący...

Na każde zajęcia nosiła ogromną torbę, z której regularnie wydobywała zestaw straszliwych, blaszanych termosów z nieznaną mi zawartością płynną. Następnie z namaszczeniem odkręcała jeden z nich i próbowała dokonać arcytrudnej sztuki: zsynchronizować rękę, kubek i termos w jednym punkcie czasoprzestrzeni... Jako, że jej koordynacja ruchowa przywodziła na myśl pająka na benzedrynie, cały zestaw wymykał się jej z rąk i z zajeb...stym hukiem rozpadał się po podłodze na milion części...
E. patrzyła błagalnie, zrywała się i z brzękiem oraz wśród wrzasków podeptanych i poparzonych cieczą kolegów zaczynała zbierać ruiny.
Po czym, za najdalej pół godziny, sytuacja się powtarzała.

Pewnego razu nie wytrzymałem. Po kolejnym łomocie blaszanych czworaków ryknąłem, żądając zabrania tego tałatajstwa poza zasięg mojego wzroku i - co ważniejsze - słuchu. Cholera, w imię czego mam dostać zawału na własnym wykładzie? I po co w ogóle ona to nosi??? Całą zasraną kuchnię polową???
Ano po to - odrzekła swoim monotonnym robocim głosikiem - że musi tym właśnie popijać rozliczne lekarstwa...
To jak zamierza w takim stanie zdrowia uganiać się za chorymi po piętrach i polach? Że nie wspomnę o zdolnościach manualnych kogoś chorego na parkinsonizm...
Da radę... Jest uparta... A zręczność można wytrenować...
Można, tylko trzeba mieć rozwiniętą jakąś korę ruchową!!!
Ćwiczenia.
Cała grupa w jednej sali, na środku manekin symulujący pacjenta i cały sprzęt. Każdy po kolei wciela się w rolę kierownika zespołu, a ja sadystycznie się uśmiechając wymyślam kolejne scenariusze, żeby ich przygotować na to, co może się w pracy zdarzyć...
Mój wzrok padł na Smutną E.
- Chodź, jeszcze ty nie kierowniczyłaś.
Wstaje. Głowa spuszczona, ramiona zwisają do kostek...
- Ja dziś nie mogę ćwiczyć z powodów, o których wolałabym nie mówić... - brzęczy cichym głosikiem
Nie wnikam. Kobieta ma problemy, nie będę roztrząsał publicznie. I już mam wyznaczyć nowego kierownika, kiedy słyszę:
- Miałam wczoraj kolonoskopię...
Dla nie wtajemniczonych: zabieg, który polega na wsadzeniu grubej rury w miejsce, gdzie obiad kończy swój bieg... I napompowaniu pacjenta powietrzem niczym żabę...
Szczęka i spodnie mi opadły... Bo nie jest to wyznanie, którego się spodziewałem przy tak licznej publiczności... ani w ogóle... ja mam bogatą wyobraźnię... łeee...
Ale trzeba wybrnąć z matni:
- No w tej sytuacji rzeczywiście lepiej się dziś nie schylaj...

Przyszedł dzień egzaminu.
Smutna E. pojawiła się blada jak śmierć. Spocona, trzęsąca się, weszła na salę. Po zadanym przez mnie pytaniu, czy możemy zacząć egzamin, prawie padła...
Po czym, bez najmniejszego trudu przeszła egzamin!!!
Zwykle cieszę się - wbrew obiegowej opinii - kiedy ktoś zdaje. Bo jeżeli przejdzie nas, to znaczy, że będziemy z niego/niej dumni. Że nie da ciała w najważniejszej walce: o Wasze życie.
Tym razem byłem przerażony. Oto, w majestacie prawa, dyplom dostała osoba niezrównoważona psychicznie, która poniesie w świat godło uczelni i zasieje terror wśród chorych...
W tym momencie E. potwierdziła moje obawy: wyszła powoli z sali, zachwiała się i zaczęła padać. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wyciągnęła rękę żeby złapać się ściany.
I byłaby się złapała. Tyle, że ściana była po prawej, a ona wyciągnęła lewą rękę....
Huk było słychać wszędzie.

A wiecie, co jest najgorsze? Do dziś dzwoni cyklicznie i po kolei do wykładowców pytając, czy marzymy o tym, żeby u nas pracowała... Dosłownie cytuję!
Czas zmienić telefon.

służba_zdrowia

Skomentuj (92) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 878 (970)