Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Miniaturowa

Zamieszcza historie od: 20 kwietnia 2011 - 8:57
Ostatnio: 10 lutego 2013 - 21:20
  • Historii na głównej: 26 z 43
  • Punktów za historie: 18682
  • Komentarzy: 412
  • Punktów za komentarze: 2639
 

#11643

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam wadę wzroku, może nie jakąś ogromną, ale na tyle dużą, że bez okularów jestem naprawdę zagubiona. Jak mam czas to jeżdżę prywatnie do pani doktor do innego miasta, ale czasem potrzebuję załatwić coś "na już" i wybieram się na wizytę na miejscu.

Jak wiadomo, by uzyskać prawo jazdy trzeba najpierw przejść badania lekarskie. Do ośrodka szkoleniowego zaproszono panią doktor, która bardzo oględnie i, o ironio, na oko, wykonała badania. Stwierdziła, że wada się powiększyła, muszę wymienić okulary na mocniejsze. Stwierdziłam, że lokalna pani doktor i jej zdolności, do dobrania nowych szkieł absolutnie wystarczą. Przeliczyłam się.
Poszłam na wizytę, zostałam usadzona na fotelu naprzeciwko tablicy z literami. Bez okularów miałam problemy z tą największą, więc pani doktor pozwoliła mi czytać w okularach. Coś przeczytałam, nie pamiętam ile linijek, lekarka wskazuje kolejną.
[Ja]: Słabo widzę, bez mrużenia oczu nie dam rady przeczytać.
[L]: Czytaj, nie marudź!
Więc z wielkim wysiłkiem i mrużeniem oczu przeczytałam. Pani zaznaczyła w papierach, że widzę dobrze! Kolejna linijka.
[J]: Ale ja naprawdę nie widzę!
[L]: Głupoty gadasz!
Jestem pewna, że nie przeczytałam dobrze, bo był to ten poziom, gdzie P, R i F wyglądają dla mnie absolutnie identycznie. Znów zaznaczone, że widzę. I pani wskazuje kolejną linijkę.
[J]: O nie, tutaj to absolutnie nic nie widzę.
[L]: Czytaj!
[J]: Tutaj mogę pani podać przypadkowy ciąg znaków, ale naprawdę nic nie widzę!
[L]: Czytaj!
Podałam kilka przypadkowych liter, pani doktor chyba wreszcie zrozumiała, że nie widzę, zaznaczyła, że nie przeczytałam, wypisała szkła o 0,25 dioptrii mocniejsze, czyli tyle, co nic. Zrezygnowana i przekona, że badanie nie zostało wykonane poprawnie, poszłam do mojej lekarki, która stwierdziła, że szkła powinny być mocniejsze o 1,25 dioptrii. Drobna różnica.

Okulista

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 452 (548)

#11030

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz się działa kilka lat temu, miałam wtedy jakieś osiemnaście lat. Godziny poranne, dzwoni telefon, odbieram. [P] - pani dzwoniąca, oceniając po głosie osoba przed trzydziestką, [J] - ja.
[J]: Dzień dobry.
[P]: Dzień dobry, nazywam się ...... (coś wybełkotane), dzwonię z firmy XYZ, chciałabym wiedzieć czy dodzwoniłam się do mieszkania państwa Iksińskich?
[J]: Tak...
[P]: To wspaniale się składa, bo pani Małgorzata Iksińska wygrała u nas wspaniałą nagrodę! Nagroda zostanie wysłana lada dzień, potrzebuję tylko potwierdzenia danych wysyłkowych.
Wprawdzie nie wiedziałam nic o tym, żeby mama brała udział w jakichś konkursach, ale stwierdziłam, że nie ja mam podać adres tylko potwierdzić, że jest poprawny, to niech będzie. Pani podyktowała adres, ja przytaknęłam.
[P]: To pani Małgorzato...
[J]: Katarzyno, mama jest w pracy...
I tu się zmienił ton rozmowy.
[P]: Ty gówniaro, co ty sobie myślisz! To jest próba oszustwa! Jak mogłaś się podszywać pod swoją matkę! Jak śmiesz! To jest próba oszustwa! Ja to na policję zgłoszę!
[J]: Nie pytała pani czy rozmawia pani z mamą, tylko czy jest to właściwe mieszkanie...
[P]: Nie wymądrzaj się smarkulo. Ja tu jeszcze zadzwonię! Ja powiem twojej matce, że oszukujesz, że się pod nią podszywasz! Jeszcze zobaczysz.
Odłożyłam słuchawkę, przekazałam informację o telefonie mamie, która oczywiście w żadnym konkursie udziału nie brała. Jako że nie pamiętałam ani nazwiska tej pani, ani firmy, w imieniu której dzwoniła, to zgłosić to gdzieś było trudno. Mama czekała na zapowiedziany telefon, który pozwoliłby zidentyfikować tę kobietę i poinformować jej przełożonych, lecz nie było kolejnego telefonu.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 386 (512)

#10960

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tytułem wstępu: Może nie jestem wytrawnym kierowcą, ale prawo jazdy posiadam dwa lata i nigdy żadnej stłuczki nie spowodowałam, nigdy też nie uszkodziłam samochodu. Nie jestem ostatnią niedorajdą, która jak wsiada za kierownicę, to trzeba się ewakuować.
Rzecz się działa w zeszłym roku, pojechałam do mojego ukochanego, zaparkowałam pod jego blokiem, zamknęłam samochód, wysiadłam a tu wyskoczył zza rogu jakiś starszy pan.
- Jak parkujesz! Co ty sobie wyobrażasz!
Zdziwiłam się trochę: miejsca nienumerowane, samochód zaparkowany centralnie na środku miejsca, zaparkowany prosto, w odległości od samochodów po obu stronach takiej, że wsiąść można bez problemu...
- Bo ty mi w samochód stuknęłaś jak parkowałaś!
- Nie stuknęłam na pewno. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Lakier mi zdarłaś! To trzeba oddać do lakiernika!
Gdyby nie to, że parkowanie poszło mi wyjątkowo ładnie i zgrabnie może udałoby się mu zbić mnie z tropu, ale wtedy byłam na sto procent pewna swoich racji.
- A gdzie ten zdarty lakier? - Zapytałam, przerywając potok oskarżeń, bo bok samochodu tego pana wydawał mi się być w stanie niemal idealnym.
- O tu mam zdarte - powiedział gość wskazując na DRUGĄ stronę samochodu.
- Ale ja z drugiej strony podobno samochód walnęłam...
- Tak, ale to taka sama siksa jak ty, rejestracje z tej samej miejscowości miała! Wszystkie jesteście takie same!
Zaśmiałam się i poszłam, bo stwierdziłam, że dalsza dyskusja nie ma sensu.

Gość chyba wymyślił sobie sprytny plan: zastraszyć krzykami młodego kierowcę i ściągnąć od niego pieniądze za lakierowanie szkody, której nie spowodował. Na szczęście nie pomyślał o tym, żeby złapać kogoś, kto zaparkuje z odpowiedniej strony samochodu.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 474 (516)

#10244

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś wywoływałam zdjęcia i przypomniała mi się historia sprzed roku. Razem z koleżankami chciałyśmy zrobić prezent znajomej - antyramę ze wspólnymi zdjęciami. Plan był prosty: antyrama plakatowa wypełniona zdjęciami 10x15 plus jedno większe na środku. Zostałam wydelegowana do wywołania zdjęć.

Udałam się do punktu wywoływania zdjęć w Galerii Krakowskiej, łaskawie przemilczę, którego. Mówię, że chcę wywołać zdjęcia, pani powiedziała, że na zdjęcia trzeba czekać dzień-dwa, wydawało mi się, że to długo, ale trudno. Zostałam odesłana do fotopunktu. Niby wszystko zaznaczyłam, niby wszystko ok, ale zamówienia nie przyjmuje. Zapytałam w czym może tkwić problem. Okazało się, że problemem jest to zdjęcie w innym formacie. Pani poinformowała mnie:
- Skoro zamawia pani jedno zdjęcie w innym formacie, to zamówienie zostanie zrealizowane nie wcześniej niż za cztery dni.
Cóż, było to dla mnie problemem, bo zdjęcia były mi potrzebne na za trzy dni. Zapytałam:
- A gdyby dwie różne osoby złożyły moje zamówienie, to byłoby szybciej?
- Owszem, byłoby na następny dzień, ale że pani, jako jedna osoba zamawia dwa różne formaty, to trzeba czekać cztery dni.
Podziękowałam grzecznie i znalazłam punkt, gdzie zdjęcia wywołano w godzinę. Bez żadnych problemów z innym formatem.

Punkt foto

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (504)

#10402

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna z punktu foto, nie jakaś specjalnie piekielna, ale mnie do dziś śmieszy. Znów wydruk zdjęć z cyfrówki, więc nic skomplikowanego, tym razem w salonie należącym do mojego chrzestnego. Znów w miarę pilnie potrzebowałam zdjęć. Obsługiwał mnie nowy [P]racownik. Grzecznie się oboje przywitaliśmy, pokazałam co i w jakiej ilości chcę i pytam na kiedy będą.
[P]: Na wtorek rano.
Trochę mi to nie pasowało, bo była sobota rano, a zawsze zdjęcia udawało mi się tam wywołać w godzinę, przy bardzo dużym ruchu w dwie-trzy.
Ja: A nie dałoby się coś wcześniej?
[P]: Nie bardzo, ruch mamy straszny, raczej nie da rady. Może na poniedziałek wieczorem...
[J]: Bo wie pan, ja tak raczej na dziś tych zdjęć potrzebuję...
[P]: Ja bardzo bym chciał, ale...
I tu nastąpił długi wywód na temat maszyn, które zostały zaprogramowane na jakiś super-hiper specyficzny format i standardowych wcześniej niż w poniedziałek drukować nie będą. W ogóle to nie jego wina, on przeprasza, on by chciał, ale nie może. No trudno, zaakceptowałam to, bo skoro nie ma takiej możliwości, to się wykłócać nie będę.
[J]: Dobrze, niech będzie na poniedziałek w takim razie, ale do odbioru w punkcie przy ulicy x.
Tu pracownik się zawahał, stwierdził, że no ostatecznie niech będzie odbiór w innym punkcie.
[P]: A na jakie nazwisko to zamówienie?
[J]: Na Y.
Jako że nazwisko mam to samo co właściciel gość zbladł, popatrzył na mnie przerażony i wyjąkał:
[P]: To te zdjęcia za pół godziny będą, dobrze?
Przyznam, że przystałam na to z chęcią. Coś mi się wydaje, że ten pan opowiadając mi o tych maszynach minął się z prawdą...

Punkt foto

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 603 (705)

#9064

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam na niewielkim osiedlu studenckim składającym się z trzech akademików. Często zamawiam rzeczy przez internet i zawsze zastaję na portierni awizo. W poprzednim akademiku wynikało to z faktu, że portierki w związku z pewną nieprzyjemną sytuacją przestały podpisywać odbiory poleconych. Myślałam, że tutaj taka sama sytuacja jest. Dodam jeszcze, że mój akademik jest najdalej od bramy, ale odległości między kolejnymi budynkami to jakieś 50 metrów, więc niewiele.
Niedawno gdy wracałam z uczelni zauważyłam samochód oznakowany jako własność Poczty Polskiej. Gdy go mijałam okno się otworzyło, siedzący w środku mężczyzna wskazał palcem na mój akademik, zapytał czy tam mieszkam, gdy potwierdziłam dostałam do ręki stertę awiz i kilka listów. Zdębiałam, nie skomentowałam tego, przesyłki dostarczyłam na portiernię. Dowiedziałam się, że to stała praktyka tego listonosza.
Cóż przynajmniej wiem (albo chociaż domyślam się), czemu awizo na portiernię czasem trafia kilka dni po jego wystawieniu.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 386 (478)