Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Miniaturowa

Zamieszcza historie od: 20 kwietnia 2011 - 8:57
Ostatnio: 10 lutego 2013 - 21:20
  • Historii na głównej: 26 z 43
  • Punktów za historie: 18682
  • Komentarzy: 412
  • Punktów za komentarze: 2640
 

#20590

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez dobrego kolegę.
Przy wprowadzeniu się do akademika dostaje się listę rzeczy, które powinny się w pokoju znajdować i podpisuje się, że odbiera się pokój zawierający te przedmioty w stanie zdatnym do użycia. Tutaj kolega i jego współlokator trochę zawalili, bo widząc leżącą pod łóżkiem metalową rurkę nieznanego pochodzenia, nie zgłosili tego nikomu.

Nadszedł koniec semestru. Wykwaterowywanie. Sprzątaczka przychodzi do pokoju i stwierdza brak owej rurki, która podobno miała być zamocowana do łóżka. Miała to być niby taka rurka pozioma wzmacniająca konstrukcję łóżka piętrowego. Warto wspomnieć, że 90% łóżek piętrowych w tym akademiku, to studenckie samoróbki, jak było z tym konkretnym - nie wiem.
Wracając do sedna: sprzątaczka wpisała w listę szkód tę rurkę i kazała udać się do kierowniczki. Chłopaki podeszli do tego na luzie, bo przecież takie spawanie, to nie jest wielki koszt.

Pani kierownik nosem pokręciła, ona nie wie ile to będzie kosztować, na pewno dużo. Ona zapisze ich w księdze strat, przez wakacje dokona naprawy i wyceny, jak będą chcieli się wprowadzić, to muszą zapłacić. Jeden z chłopaków zaproponował, że on sprowadzi własną ekipę, ale nie, bo pani kierownik musi mieć atest bezpieczeństwa na to spawanie. Jakaś kompletna bzdura.

Przyszedł koniec września. Chłopak chciał się zakwaterować, poszedł pokryć szkodę. Wcześniej zorientował się w swoim mieście ile taka naprawa może kosztować. Powiedziano mu, że tak do 50zł. Liczył się z tym, że studiuje w większym mieście, wszystko jest droższe, więc może będzie te 50zł od osoby.
Wiecie ile sobie kierowniczka zażyczyła? Dwa spawy, rurka może 5cm średnicy. Spróbujcie wytypować kwotę.
Kierowniczka zawołała 300zł od osoby, czyli 600zł łącznie. Słownie: sześćset.

Kolega w pierwszej chwili odmówił zapłacenia takiej kwoty. Pani kierownik z pięknym uśmiechem poinformowała go, że jeśli nie zapłaci w ciągu kilku dni, to straci miejsce w akademiku. W takim wypadku chciał zobaczyć wycenę. Wyceny nie zobaczy, bo nie było indywidualnej wyceny, jest tylko faktura zbiorcza, za różne prace renowacyjne, ale to tyle kosztowało i już. Pyta gość czy chociaż dowód wpłaty dostanie. Owszem, dostanie.

Chłopak zdeterminowany sprawy tak nie zostawić - zapłacił, wziął dowód wpłaty i poszedł się zakwaterować. Tam dowód wpłaty został mu zabrany, bo potrzebny jest do usunięcia go z listy osób, które nie mogą się zakwaterować. Albo daje dowód wpłaty, albo nie dostanie klucza do pokoju.

Wszystko jednak przebiło to, czego dowiedział się kilka dni później. Łóżko nie zostało naprawione. Rurka jak leżała pod łóżkiem, tak leży.
Chłopak zdenerwował się nie na żarty, popytał wśród znajomych, ludzi naciągniętych przez kierowniczkę znalazło się więcej, choć na mniejsze kwoty.

Wiem, że mieli pisać wspólną skargę do rektora. Czy to coś dało?
Nie wiem, nic nie słyszałam ani o ukaraniu kierowniczki, ani o zwrocie pieniędzy. Jak ostatnio pytałam o to tego chłopaka, to mówił, że sprawa jest w toku.

akademik

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 611 (655)

#20552

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od dawna zbieram się żeby napisać o mojej byłej współlokatorce, ale nie wiem od czego zacząć. Chyba najlepiej będzie pokazać jej dwie twarze.
Tę na zewnątrz pokazywaną i tę, którą ja poznałam, choć przyznam, że na początku dałam się nabrać na tę pierwszą.

Nie znałyśmy się, dostałyśmy z Magdą wspólny pokój w akademiku. Dziewczyna może erudytką nie była, ale była sympatyczna, zawsze uśmiechnięta, rozrywkowa, kontaktowa i wydawało się, że pracowita i bezkonfliktowa. Jedyną jej wadą było rozumowanie na poziome misia o małym rozumku, ale komu by to przeszkadzało?
Poza tym dziewczyna była ładna, zgrabna i zadbana. Czasem aż przesadnie zadbana, przed każdym wyjściem, nawet po chleb do pobliskiego sklepu, malowała się dwie godziny. Mi to nie przeszkadzało, bo i czemu?

Tak się ułożyło, że w pierwszym semestrze miałam korzystniejszy plan zajęć. Prawie nie miałam okienek, wcześnie wracałam z uczelni. Sprzątałam więc i gotowałam obiad dla nas dwóch, święcie przekonana, że jak się sytuacja zmieni, to Madzia odwdzięczy mi się tym samym. O ja naiwna!

Magda nie została dopuszczona do pierwszej sesji, ze względu na brak zaliczenia ćwiczeń. Sytuacja zaczęła się zmieniać: ja uczyłam się do egzaminów, Madzia oglądała Hannę Montanę. Prosiłam ją żeby posprzątała, bo ja jestem zajęta - zero odzewu. Przyszli do nas kiedyś znajomi, był bałagan, nie jakiś wielki, ale jednak. Co Madzia im powiedziała?
"A bo wiecie, to teraz Miniaturowej kolej sprzątania, więc ja nie będę jej wyręczać."
Nie wiem czemu nie zrobiłam jej wtedy awantury przy gościach. A miało być tylko gorzej.

Sesja się skończyła, studia Madzi też. Rodzicom nie powiedziała, załatwiła formalności tak, by w akademiku zostać. Hannah Montana stała się stałym elementem jej, jak i siłą rzeczy mojego życia.
Madzia przestała wychodzić z pokoju. Przestała również się myć. Spała, jadła i siedziała przy komputerze przez cały czas w tym samym, szarym dresie. Myła się tylko, gdy wychodziła na imprezę, czyli tak raz w tygodniu. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę, że pościeli i ręcznika nie wymieniała od wprowadzenia się, czyli od końca września. Pościel została w końcu zmieniona w kwietniu, ręcznik pozostał ten sam do czerwca. Gdy odwiedzali mnie znajomi kazała im "wypier...". Używała moich naczyń, nie myła ich nigdy. Chodziła spać o 20, gasiła mi światło bez względu na to, co robiłam. Upijała się konkretnie ze dwa razy w tygodniu, po czym opowiadała wspólnym znajomym, że ona alkoholu nie pija, a ja nic nie robię, tylko piję i imprezuję.

Warto też wspomnieć o jej podwójnej moralności. Wprowadzając się obwiesiła pokój krzyżami i świętymi obrazkami. Chodziła do kościoła co niedzielę... Kiedyś mi oznajmiła, że ona tak w sumie, to jest taka dobra, że nie ma się z czego spowiadać. Zdziwiona przypomniałam jej "przygodę" z naszym wspólnym kolegą, normalnie nie wtrącam się w czyjeś życie prywatne, ale tutaj przyznacie, że zostałam sprowokowana.
Dowiedziałam się, że "seks analny to nie grzech i w ogóle to nic złego i nadzwyczajnego. Ona przecież dalej jest dziewicą, tak?"
Nie dyskutowałam, zatkało mnie.

Czy z nią walczyłam? Próbowałam, ale nie bardzo miałam środki.
Raz jej ukochany kubeczek poleciał do śmietnika, po tym jak wyrosła w nim kilkucentymetrowa warstwa pleśni. Awantura była, że ojej. Każda moja próba wyegzekwowania od niej sprzątania za sobą, kończyła się zwyzywaniem mnie i spełzała na niczym. Byłam kłębkiem nerwów. Dziewczyna przegięła, gdy zaczęła się na moich oczach dobierać do mojego chłopaka, wyznała mu, że go kocha i poprosiła żeby zerwał ze mną i był z nią. Od tego czasu w swoim pokoju tylko czasem nocowałam. Swoje naczynia oraz wiele innych moich rzeczy, których wcześniej używałyśmy wspólnie wyniosłam do ukochanego utrudniając Madzi codzienne czynności.

Morał? Szczególnie dla panów: To, że dziewczyna jest pomalowana i wyperfumowana, nie znaczy, że się regularnie myje.

współlokatorka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 647 (695)

#20541

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Służba zdrowia zawsze piekielna i ja o tym chciałam.

Gdy miałam siedem lat trafiłam do szpitala z bardzo wysoką gorączką. W sumie żadnych innych objawów, oprócz tej nie dającej się zbić żadnymi lekami gorączki nie miałam. Był sobie wtedy pan ordynator, który w mieście znany był z tego, że nie kiwnął palcem, póki nie otrzymał koperty. A moi rodzice łapówek z zasady nie dają. Pan doktor sugerował, nagabywał, a moi rodzice głusi na "delikatne" sugestie.
Pan ordynator postanowił więc postąpić inaczej.

Wezwał oboje na poważną rozmowę i poinformował ich, że cierpię na postępujące zwiotczenie mięśni, w sumie nie ma szans na poprawę, niedługo skończę na wózku inwalidzkim, a za jakiś czas mogę przestać samodzielnie oddychać. No, może by się dało coś zrobić, ale on potrzebuje zachęty do działania.

Jak sobie pomyślę, co wtedy przeżyli moi rodzice, to nie mogę sobie tego wyobrazić. Byli jednak twardzi, łapówki nie dali, wypisali mnie na żądanie.
Wyniki badań skonsultowali z innym lekarzem, który stwierdził, że była to po prostu ciężka odmiana grypy.

służba_zdrowia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 601 (637)

#19772

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz przydarzyła się koleżance mojej mamy, pani Asi, na początku lat dziewięćdziesiątych.
Kobieta zaszła w ciążę, planowaną i upragnioną. Poszła do lekarza ginekologa potwierdzić to oraz sprawdzić czy wszystko w porządku. Lekarz ciążę potwierdził, po czym pani Asia zapytała go, co teraz ma robić licząc na poradę lub jakieś wskazówki. Lekarz stwierdził, że zapisze jej tabletki.

Pani Asia tabletki kupiła, przed zażyciem jednak postanowiła przestudiować ulotkę. Co się okazało? Były to tabletki o silnym działaniu wczesnoporonnym.
Później, po rozpytaniu wśród znajomych okazało się, że pan doktor w poprzednim ustroju przeprowadzał aborcje, a jak aborcji zakazano, to był znany z tego, że nie miał skrupułów "pomóc" w przypadku niechcianej ciąży.
Czy pan doktor źle odczytał intencje pani Asi, czy może był z zasady przeciwny byciu w ciąży - nie wiadomo.

służba_zdrowia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 473 (557)

#19646

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W podstawówce miałam duże problemy z ortografią, dlatego każdą moją pracę domową przed oddaniem sprawdzała mama. Jakież było moje zdziwienie, gdy dostałam wypracowanie z wielkim, czerwonym napisem "Błąd ortograficzny!" i poprawionym w słowie "porządek" z "rz" na "ż". Nie, nie odwrotnie.

Wróciłam do domu, skonsultowałam się z mamą i słownikiem. Ani mama ani słownik o wersji pisanej przez "ż" nie słyszał. Następnego dnia poszłam do pani zwrócić jej grzecznie uwagę, że chyba popełniła błąd. I co usłyszałam?
To ja, słownik i moja mama nie mamy racji. Porządek w sensie braku bałaganu owszem, pisze się przez "rz", ale porządek w frazie "u mnie wszystko w porządku" zdecydowanie przez "ż". Powiedziałam, że w żadnym słowniku nie znalazłam takiej wersji, pani się zirytowała, stwierdziła, że w takim razie na pewno mam stary słownik, a z nas dwóch to ona skończyła studia i ona wie lepiej. Koniec, kropka.

Jedyny plus tej sytuacji jest taki, że nigdy później nie miałam problemu z poprawnym napisaniem słowa "porządek".

szkoła

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 627 (671)

#19544

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to dawno temu, bo jak byłam w drugiej klasie podstawówki. Z jakichś powodów, których nie pamiętam, lekcję, która według planu nie była lekcją religii przyszedł przeprowadzić ksiądz. Tak się złożyło, że do klasy chodził ze mną chłopak - Świadek Jehowy. On nas nie nawracał, my go akceptowaliśmy, na lekcje religii po prostu nie chodził.
Gdy ksiądz wszedł do sali i zapowiedział dodatkową lekcję religii chłopak wstał i grzecznie poinformował, że w takim razie on wychodzi. Ksiądz zaczął krzyczeć, że on na to nie pozwoli. Gdy kolega próbował wyjść, ksiądz złapał go za rękę i mrucząc coś w stylu, że on temu małemu antychrystowi pokaże, ustawił go na środku sali i próbował zmusić do nauczenia się różnych modlitw. Jak się pewnie domyślacie było to bardzo upokarzające przeżycie dla tego chłopaka.

Dla nas, dzieci, było to wtedy szokiem, jak można być tak nietolerancyjnym. Czy zostały wyciągnięte wobec księdza jakieś konsekwencje? Nie mam pojęcia, wiem tylko, że etatu w szkole nigdy nie dostał.

księża

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 509 (607)

#19480

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w akademiku, w apartamencie małżeńskim. Coś jakby kawalerka, z tą różnicą, że znajdująca się w akademiku i co się z tym wiąże, tania do wynajęcia.
Jeden z pierwszych dni po wprowadzeniu się, leniwy, weekendowy poranek, oboje z mężem siedzimy nie całkiem kompletnie ubrani. Dzwonek do drzwi.
- Chwileczkę! - Krzyknęliśmy i zaczęliśmy się pospiesznie ubierać.
- Proszę otworzyć! - Zakrzyknęła, co poznaliśmy po głosie, kierowniczka.
- Chwileczkę! - Odkrzyknął mój mąż.
- Nie chwileczkę, tylko teraz, przecież wiem, że pan tam jest! - W tym momencie usłyszeliśmy chrobotanie klucza w zamku i kierowniczka wpadła nam do pokoju z ekipą pięciu facetów. Konserwatorów jak się okazało. Na szczęście naciągałam na siebie koszulkę jak weszli.

Pani kierownik uważa, że zrobiła to, co trzeba. W końcu musieli wentylację sprawdzić. A prywatność? Toż to akademik.

Akademik

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 622 (668)

#18731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Panowie kurierzy widzę, że mocno bronią się przed oskarżeniami, a ja niestety poskarżyć się muszę, choć przekonana jestem, że nie na tych panów, lecz na jakąś zakałę rodu kurierskiego psującą im opinię.
Zamówiłam elektronikę, wartość paczki niemała, szczególnie dla mnie, studentki. Żeby nie było problemu z odbiorem paczka miała być dostarczona do firmy mojego taty, gdzie zawsze ktoś jest od godziny 7 do 19.

W dniu, w którym się spodziewałam przesyłki, o godzinie 16:30 dzwoni do mnie nieznajomy numer. Odbieram.
[Kurier]: Zostawiam paczkę w monopolowym.
Żadnego dzień dobry, żadnego przedstawienia się. A mnie zamurowało.
[Ja]: Ale czemu?
[K]: Bo firma nieczynna. Do 15 godziny otwarcia. Zostawiam w monopolowym.
No tak, rzeczywiście, pracownicy są do 15, tata jako właściciel sam do wieczora przesiaduje.
[J]: Proszę zapukać, ktoś zaraz panu otworzy.
[K]: Ale ja widzę, że nikogo nie ma! Zostawiam w monopolowym.
Zagotowało się we mnie, bo jak pan kurier widzi, że nikogo nie ma? Rentgen w oczach? A poza tym właścicieli sklepu nie znam, a trochę strach obcym ludziom powierzać paczkę.
[J]: Niech pan zapuka!
Pan kurier z wielką łaską zgodził się zapukać wyrażając jednak swoje głębokie powątpiewanie w sens tego działania. Po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
[K]: Ojej, ktoś jednak jest - zdziwił się jeszcze na koniec sympatycznej rozmowy pan kurier i bez żadnego pożegnania rozłączył się.

kurierzy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 528 (584)

#18607

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W liceum chodziłam do klasy integracyjnej i wtedy poznałam "wspaniałą" panią nauczycielkę i wychowawczynię w jednym.
W telegraficznym skrócie: klasa integracyjna to taka, do której chodzą przynajmniej trzy osoby z orzeczoną niepełnosprawnością, nie może mieć więcej niż 20 osób, jest dofinansowywana, a osobom niepełnosprawnym przysługują dodatkowe godziny na nadgonienie materiału na przykład po operacji.

W mojej klasie był wspaniały chłopak, zawsze uśmiechnięty, zawsze koleżeński, ale z wyglądu zniekształcony przez chorobę, prawie pełnosprawny ruchowo, trochę opóźniony społecznie, z inteligencją trochę poniżej przeciętnej, choć w niektórych dziedzinach wybitny. Największy problem miał z mówieniem. Ze względu na chorobę mówił bardzo niewyraźnie, ale po tygodniu rozumiało się 90% tego, co mówił.
Szanowna pani wychowawczyni gdy się do niej odzywał ignorowała go, odmówiła odpytywania go, odnosiła się do niego ze wstrętem. Przez trzy lata nigdy nie potraktowała go przyjaźnie. Dodatkowo pod koniec trzeciej klasy liceum wezwała go do siebie i kategorycznie zabroniła mu podchodzić do matury wmawiając mu, że i tak sobie nie da rady, że jest do niczego, że matura jest dla mądrzejszych. A w mojej ocenie maturę podstawową, na te minimalne 30% zdałby spokojnie. Ważne jest to, że perspektywą matury bardzo się cieszył, a po tej rozmowie bardzo się załamał. Mimo naszych namów i interwencji u dyrekcji, do matury nie podszedł, bo za bardzo do serca wziął sobie słowa nauczycielki.

Czemu tej pani zależało żeby do matury nie podszedł? Nauczyciele z mojego liceum lubią chwalić się statystykami ("Bo 70% moich uczniów zdaje maturę na przynajmniej 80%.") i bała się, że ten chłopak jej statystyki popsuje.

Pomyślicie może, że w takim razie pani nauczycielka wybitna była. To teraz krótko i zabawnie o jej wybitności.
Lekcje z "Pana Tadeusza", pani nauczycielka zadaje pytanie:
- Co miał Jacek Soplica?
Ludzie strzelają, że kawałek ziemi, konia, celne oko... Sypią się jedynki, mimo że część odpowiedzi była przynajmniej poniekąd poprawna. Jaka byłą odpowiedź oczekiwana? "Jacek Soplica miał możliwość zarządzania głosami rodziny."
Dalej "Pan Tadeusz" - Jak miał na imię brat Jacka Soplicy?
Znów posypały się jedynki. W końcu nam wyjawiła. Według tej pani brat Jacka Soplicy miał na imię Sędzia.
Podczas omawiania "Cierpień młodego Wertera" pani nauczycielka wciąż mówiła, że popełni samobójstwo, najlepiej poprzez strzał w głowę. Poza tymi "drobnymi" osobistymi dywagacjami odpytywała nas dokładniej niż z jakiejkolwiek innej lektury. Zapowiedziała kartkówkę, dopytujemy więc jakiego typu pytania mogą się pojawić.
- Na przykład o to, co zostało włożone do trumny Wertera.
- Tam była ta różowa wstążka, prawda? - zapytała jedna z moich koleżanek.
- Nie różowa, a bladoróżowa, a to duża różnica! - obruszyła się nauczycielka.
Następnego dnia rzeczywiście pojawiło się pytanie o przedmioty w trumnie. Napisaliśmy więc jak jeden mąż o tej bladoróżowej wstążce. I co? I dostaliśmy połowę punktów, bo to nie była wstążka, a przepaska. Na teście pojawiło się również pytanie: Pod jakimi drzewami siadał Werter? Znów zgodnie napisaliśmy, że pod lipami. I znów szanowna pani obcięła nam punkty. Czemu? Bo poprawna odpowiedź to "Pod dwiema lipami". Tak, zdaniem tej pani "jaki" to pytanie o ilość.
Na szczęście ta pani już nie pracuje. Została wyrzucona po tym, jak skończyłam liceum.

Liceum

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 616 (646)

#18802

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio w krakowskim MPK na wyświetlaczach pomiędzy filmikami o bohaterskich interwencjach wspaniałej straży miejskiej, pojawia się informacja, że w zeszłym roku, w autobusach dokonano 64 kradzieży.
Wydało mi się, że jest to dziwnie mało, bo zatłoczonych autobusów, a więc i okazji do kradzieży kieszonkowej nie brakuje. Dopiero potem przypomniałam sobie co opowiedziała mi koleżanka...

W zeszłym roku moja koleżanka padła ofiarą kradzieży portfela, właśnie w krakowskim autobusie miejskim. Potrzebując zaświadczenia o utracie dokumentów, nie licząc jednak na odzyskanie czegokolwiek, udała się na policję.

Została zapytana tam o okoliczności kradzieży, opowiedziała jak było. Kolejne pytanie dotyczyło tego, czy jest pewna, że portfela nie zostawiła gdzieś indziej. Była pewna. Przed wejściem do autobusu wyjmowała z portfela bilet. I nie, nie zostawiła go na przystanku. Panowie policjanci zapytali czy istnieje możliwość, że portfel wypadł jej z torebki, gdy była już w autobusie. Nie, nie ma takiej możliwości. I tu nastąpiło kulminacyjne pytanie: czy widziała jak ktoś wyjmował jej portfel z torebki? Tu musiała przyznać, że nie widziała. Panowie policjanci stwierdzili więc, że nie mogą mieć pewności, że była to kradzież i zgłoszenia nie przyjęli.

policja

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 758 (786)