Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Miniaturowa

Zamieszcza historie od: 20 kwietnia 2011 - 8:57
Ostatnio: 10 lutego 2013 - 21:20
  • Historii na głównej: 26 z 43
  • Punktów za historie: 18681
  • Komentarzy: 412
  • Punktów za komentarze: 2639
 
zarchiwizowany

#30277

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia zasłyszana, nie z pierwszej ręki, ale z wiarygodnego źródła. Rzecz miała miejsce kilka ładnych lat temu.
Była sobie dziewczyna. Bardzo zdolna, skończyła z wyróżnieniem studia na renomowanej uczelni, zrobiła doktorat i zaczęła pracę na małej, prywatnej uczelni w dużym mieście.
Pierwsi jej studenci obronili się, a że była lubianym wykładowcą poszli do niej z kwiatkami. W domu odkryła, że w bukiecie ukryta jest koperta, a w niej pieniądze. Kwota w sumie niewielka, bo jeśli dobrze pamiętam to 100zł. Kobieta postanowiła być praworządną obywatelką i zwróciła się z zapytaniem telefonicznym na policję, czy jest to łapówka i co ona ma w takim wypadku zrobić. Otrzymała odpowiedź: wydać i głowy policjantom głupotami nie zawracać. Tak też zrobiła.
A gdzie piekielność? Kilka miesięcy później została aresztowana za przyjęcie łapówki. Tak, tej, której otrzymanie próbowała zgłosić na policję. Jak się sprawa skończyła - nie wiem. Nawet jeśli uniewinnieniem, to zniszczoną reputację ciężko odzyskać.

policja

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (271)
zarchiwizowany

#25475

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już pisałam kilka razy: jestem w ciąży. Dopiero piąty miesiąc, ale brzuch mam taki, że z wzdęciami tego nie pomyli. Spod płaszcza, owszem, nie widać, ale żaden sweter mojego stanu nie zamaskuje.
Pewnego dnia wracałam z zajęć na uczelni, organizm pilnie domagał się jedzenia, więc wstąpiłam do najbliższego supermarketu po soczek i bułkę. Nie czułam się najlepiej, choć również nie fatalnie, więc rozpięłam płaszcz i po cichu liczyłam, że może ktoś mnie w kolejce przepuści.
Gdy szłam do kasy i byłam dosłownie dwa kroki przed końcem kolejki minęłam dziewczynę, która jeszcze coś brała z regału. Taką zwykłą, na oko ze 25 lat. Popatrzyła na mnie, popatrzyła na mój brzuch, odepchnęła mnie i wepchnęła się przede mnie w kolejkę. Z jakichś powodów nawet nie próbowałam jej pytać czy mnie przepuści. A przed nami wisiał sobie plakat akcji "Więcej życzliwości dla kobiet w ciąży".

sklepy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (182)
zarchiwizowany

#25205

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu byłam na objazdowej wycieczce po Ukrainie. Cena przystępna, plan zwiedzania bardzo obszerny, wynajęta przewodniczka genialna po prostu. Piekielny był pan kierowca autobusu. Gubił się i błądził na prostej drodze, kilka razy wywiózł nas sam nie wiedząc gdzie, wiecznie mieliśmy opóźnienie. Dwa razy przeszedł jednak samego siebie.

Sytuacja pierwsza. Po ciężkim dniu zajeżdżamy do hotelu. Wycieczka nie była droga, a hotele na Ukrainie bywają bardzo różne, więc byliśmy bardzo mile zaskoczeni gdy przywitał nas bardzo ładny zajazd. Nasza radość nie trwała długo. Pan kierowca źle wymierzył i zburzył bramę wjazdową. Jak? Trochę górą autobusu zahaczył, trochę bokiem i brama poleciała. Obsługa powiedziała, że nie wpuszczą nas do hotelu, póki nie będzie opłacona jej naprawa. Co na to pan kierowca? To nie jego wina, niech pasażerowie płacą. W końcu jednak pod naciskiem grupy załatwił to jakoś z właścicielami obciążając kosztami biuro podróży.

Sytuacja druga, Lwów. We Lwowie parkują wszyscy tak, jak chcą, przynajmniej tak wyglądało to, co widziałam. Gdzieś, właśnie w takim nietypowym miejscu stało sobie czarne BMW, z ciemnymi szybami, wyglądało na nowe i drogie. Nasz wspaniały pan kierowca jakimś cudem zahaczył o nie i zarysował cały bok. Co robi zawodowy kierowca w takiej sytuacji? Oczywiście ucieka. Właściciel BMW musiał zdarzenie widzieć, bo zaraz ruszył w pościg. Po kilku kilometrach natknęliśmy się na patrol policji, właściciel BMW zatrzymał się koło nich i chyba naświetlił sytuację, bo po chwili goniła nas policja. Tym razem wspaniały kierowca zatrzymał się. Z tego, co potem mówił, to spora łapówka załatwiła sprawę od razu.

Zastanawia mnie tylko jedno, czemu na objazdową wycieczkę skierowano kierowcę, który nie umie jeździć? Byłam na innej objazdówce, kilometrów jakieś pięć razy tyle, kierowca nie zaliczył ani jednej takiej wpadki, ba ani jednego spóźnienia, ani razu się nie zgubiliśmy, choć była to dla niego całkiem nowa trasa.

kierowca

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (215)
zarchiwizowany

#24679

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historii podobnych było tutaj multum, więc nie chodzi mi o przedstawienie tematu, lecz poszukuję pomocy.
Moi dziadkowie są osobami starszymi, mieszkającymi samotnie - idealny łup dla wszelkich naciągaczy. Pozornie, bo dziadziowie wszystkie umowy czytają i konsultują podpisanie z dziećmi. Stała się jednak ostatnio rzecz dziwna. Co ważne dla historii moi dziadkowie nazywają się prawie tak samo. Antoni i Antonina.
Najpierw standard, telefon z TP (Tele Polski) o konieczności przedłużenia umowy. Oczywiście dziadziowie mieli umowę z TP, ale z Telekomunikacją Polską. Proszą właściciela telefonu - rozmawiali z dziadziem, który stwierdził, że niech umowę przyślą, on przeczyta i podpisze.
Jakiś czas później, tak w połowie stycznia, zjawił się kurier. Nie zgodził się na to, by dać dziadziom czas na przeczytanie umowy. Albo podpisują od razu, albo on umowę zabiera i zwraca. Dziadziowie w takim wypadku umowy nie podpisali.
Kilka dni temu przychodzi umowa. Podpisana... No właśnie, przez kogo? Na jednej stronie parafka babci i pesel babci, na drugiej pismem babci imię dziadzia. Wprawdzie na sposobach manipulacji komputerowej dziadziowie się nie znają, ale od razu zadali nam pytanie czy mogą to być podpisy skopiowane z innego pisma, bo oni jakiś czas temu podpisywali jakąś listę poparcia i to są dane, które wpisywali i sposób w jaki je wpisali (babcia wypełniła rubrykę swoją i dziadzia odnośnie czytelnego podpisu i nr PESEL). Co ciekawe kurier z umową był w połowie stycznia, a na umowie widnieje data październikowa.
O ile różnych rzeczy mogę się spodziewać, to przecież nie tego, że babcia własne imię pomyliła z imieniem męża, a za dziadzia nigdy nic nie podpisuje.
Teraz moja lista próśb do Was i pytań:
- Czy umowa na której widnieją niezgodne podpisy jest ważna?
- Czy podpisy zbierane pod inicjatywami obywatelskimi są udostępniane w Internecie w formie skanów na przykład?
- Wiem, że niektórzy z Was spotkali się z tą firmą i jej przekrętami. Jak sprawy się skończyły? Co robić? Jak działać? Na razie dziadziu wysłał do nich pismo o tym, że podpisy się nie do końca zgadzają i to nie jest umowa zawarta przez nich, w najbliższych dniach wybiera się ze skargą do UOIK. Co można jeszcze zrobić?
- Jak wyśledzić "wyciek" podpisów? Najgorsze jest to, że dziadziowie podpisują dużo takich rzeczy (protesty odnośnie ustaw, poparcia kandydatów partii) i niekoniecznie będą pamiętać wszystkie. Kojarzycie jakąś taką akcję z października? Najprawdopodobniej wspieraną przez katolickie media?
Z góry dziękuję za wszystkie porady.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (228)
zarchiwizowany

#23374

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu zamieściłam tu historię o tym, jak potraktowała mojego męża pani ginekolog, gdy próbował mnie umówić na wizytę. Pozwolę sobie opisać dalsze zdarzenia tamtego dnia.
Dla tych co nie czytali: na samym początku ciąży dostałam niewielkiego krwawienia i desperacko szukałam lekarza, który mnie przyjmie.
W którejś rejestracji polecono mi konkretnego pana doktora, który przyjmuje prywatnie i na pewno będzie mnie mógł przyjąć od ręki. Pomyślałam, że wreszcie mam szczęście. Zadzwoniłam tam i informacja się potwierdziła - mogę przyjechać za pół godziny.
Pan doktor, jak pan doktor, na dobry początek zrobił mi USG, innych badań nie przeprowadził, zaprosił mnie do biurka na rozmowę. Co mi pan doktor powiedział?
- Co ja mogę stwierdzić? Hm... Pani jest w ciąży. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Niech pani jeszcze zrobi u nas badanie krwi i przyjdzie za trzy dni to wtedy powiem czy pani poroniła czy nie.
Cała wizyta trwała 15 minut, koszt: 210zł. Cóż, miałam nadzieję dostać jakieś konkretniejsze informacje, ale w tej cenie miała się zawierać jeszcze wizyta kontrolna z wynikami. Naiwnie myślałam, że wtedy coś się dowiem.
Przyszłam na umówioną godzinę, w poczekalni oprócz mnie i męża była jeszcze jakaś kobieta. Pan doktor był zajęty inną pacjentką - ok, poczekam. W pewnym momencie pan doktor wyszedł z gabinetu, spojrzał na mnie, a raczej na trzymane przeze mnie w ręce wyniki. Wziął je ode mnie i zaczął analizować głośno, w towarzystwie obcej kobiety! Może Wam się wydawać, że to nic takiego, ale dla mnie to miała być informacja czy będę mieć dziecko, czy też nie - ogromne emocje. I choć może wprost na wyrost, to poczułam się poniżona.
Komentarz do wyników?
- Hm... No są wyniki... Ojojoj... Nie, tak nie powinno być... To znaczy... Można przyjąć, że to się mieści w normie, ale... Nie, niedobrze... Niech pani przyjdzie za trzy dni na wizytę kontrolną i USG. Bierze pani te tabletki, które zaleciłem?
- Żadnych tabletek, pan nie zalecał...
- Ojej, zapomniałem w takim razie. - I zniknął w gabinecie.
Gdy tylko dotarłam do mieszkania zadzwoniłam do wujka ginekologa i podałam mu wyniki badań pytając czy rzeczywiście jest się czym martwić. Absolutnie nie było, wyniki miałam idealne. Zdaniem wujka (i jeszcze jednej pani ginekolog, z którą również się skonsultowałam) namawianie mnie na kolejne USG w tak krótkim czasie nie było niczym poza próbą wyciągnięcia pieniędzy. Chyba nieprędko zdecyduję się na kolejną prywatną wizytę, zniechęciłam się skutecznie.

Konował

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (209)
zarchiwizowany

#22215

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Truizmem jest stwierdzenie, że gimnazjum to ciężki okres, prawda? Tak się zdarzyło, że miałam bardzo nieciekawą klasę. Część z tych osób to nie były "zagubione dzieci", lecz prawdziwi bandyci. Głównym bohaterem tej historii będzie jednak nauczyciel historii.
Nauczyciel historii był człowiekiem z pasją, ale również bardzo chciał być "równym gościem" za wszelką cenę. Zresztą podejrzewam, że sam miał coś w sobie z agresywnego wyrostka. Często rzucał obleśne, seksistowskie komentarze w stosunku do dziewczyn. Opowiadał o swoich podbojach na jedną noc i o tym, że kobiety tylko do seksu się nadają.
Tak się zdarzyło, że popadłam w konflikt z klasą. Wspomniany nauczyciel chciał być fajny i też zaczął mnie tępić. Jak? Pozwalał reszcie klasy wyzywać mnie i poniżać w jego obecność. W związku z sytuacją nabawiłam się wrzodów, kilka dni spędziłam w szpitalu w związku z tym. Jak mnie przywitał wspaniały nauczyciel po nieobecności? "Słyszałem, że nie było cię, bo jesteś w ciąży z jakimś przypadkowym gościem, z którym się puściłaś?"
Jednak nie ja byłam największą ofiarą całego tego cyrku. Był w mojej klasie trochę opóźniony chłopak. Nie na tyle, by nazwać go upośledzonym, ale na tyle, by mocno odstawał od grupy. Nad nim klasa znęcała się nie tylko psychicznie. Pewnego dnia, gdy nauczyciel wyszedł kilku chłopaków zaciągnęło go w kąt i... używając eufemizmu: "dopuścili się innych czynów seksualnych" wobec niego. Po czym opowiedzieli wszystko rzeczonemu nauczycielowi, który serdecznie się uśmiał. Niejednokrotnie później puszczał w stronę chłopaka "zabawne" teksty takie jak: "Nie śpij, bo cię zgwałcą" lub "Podobno masz ładny tyłek".
Czy ktoś zareagował? Próbowałam. Rozmawiałam z szkolną pedagog. Stwierdziła, że moje zeznania to za mało, by podjąć jakieś poważne kroki. Chłopak, który doświadczył najwięcej prześladowań był tak zastraszony, że wyparł się wszystkiego. Indywidualne rozmowy ze wszystkimi osobami z klasy, też nic nie dały. To znaczy kilka osób stwierdziło, że są takie osoby, które przezywają tego chłopaka, ale to nic poważnego. Takie koleżeńskie zaczepki.
Od sprawy minęło wiele lat, ale jak sobie o tym przypomniałam, to mi ciśnienie konkretnie skoczyło. Chciałabym spotkać kiedyś tego nauczyciela, strzelić mu w twarz i powiedzieć co o nim myślę...

szkoła

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (278)
zarchiwizowany

#22213

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Droga łącząca pewne dwa miasta na wschodzie naszego kraju, została kilka lat temu zwężona, by wydzielić piękne ścieżki rowerowe. Ścieżki są asfaltowe, oddzielone od jezdni słupkami, by zapewnić rowerzystom bezpieczeństwo. Tak jak pisałam: sama jezdnia straciła przez to kilka cm, a jeżdżą tamtędy między innymi tiry.
Kilka dni temu widziałam jak jechała tamtędy na rowerze matka z dzieckiem na bagażniku. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że jechała nie po ścieżce rowerowej, a po drugiej stronie słupków. Były godziny szczytu, sporo autobusów i innych dużych pojazdów. Obserwowałam chwilę tę kobietę. Nic sobie nie robiła z trąbienia i jechała dumna, niczym królowa szosy.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (201)
zarchiwizowany

#20311

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, jak opisywana wczoraj kujoneczka przeszła samą siebie. Na historię wpływ mają dwa niepowiązane ze sobą fakty.
Fakt pierwszy: rano, gdy nasza bohaterka szła korytarzem inna dziewczyna przypadkowo wpadła na nią. Przeprosiła, niby wszystko było dobrze.
Fakt drugi: akurat tego dnia miała nas odwiedzić Trójka Giertychowska. Pamiętacie tę instytucję? Prokurator + kurator + policjant. Na spotkanie z klasy zostałam wydelegowana ja i kujoneczka.
Na spotkaniu robiono najpierw jawną ankietę, kto zgadzał się ze stwierdzeniem podnosił rękę. Dziewczyna, jako jedyna z tłumu zgodziła się ze stwierdzeniami typu, że przemoc w szkole jest codziennością, że na korytarzach dokonuje się wielu pobić... Kompletna bzdura.
Piekielnie? Jeszcze nie. Spotkanie się skończyło, wszyscy się zbierają, a moja wspaniała koleżanka idzie do pani kurator. Cóż, przyznam się, że zostałam, żeby podsłuchać. Kujoneczka zgłosiła, że rano, na przerwie została pobita. Tak, przez tę dziewczynę, która na nią wpadła. Rano byłam świadkiem tej sytuacji, więc mogę Was zapewnić, że nie nosiło to żadnych znamion przemocy fizycznej. Niezdarności najwyżej.
Pod poprzednią historią zabrakło Wam mojego komentarza jak zareagowałam. Pierwsze co zrobiłam to poszłam do dyrektorki, opowiedziałam jak było naprawdę, powiedziałam o donosie. Wygląda na to, że kurator wyczuła, że z dziewczyną jest coś nie tak, bo dyrekcja nie dostała od niej zawiadomienia o incydencie.
W sumie w sprawie wspaniałych zachowań tej dziewczyny wizytowałam dyrektorkę średnio raz na miesiąc, bo była to jedyna osoba biorąca w takich sporach naszą stronę. Kiedyś, w akcie desperacji, załatwiłam nawet pogadankę z psychologiem szkolnym jak sobie radzić z atakami tej dziewczyny.

szkoła

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (179)
zarchiwizowany

#20299

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam w klasie w liceum kujonkę. Wiecie taką co nie jadła, nie spała, tylko się uczyła. Nawet na studniówkę nie poszła, bo to zaburzyłoby jej codzienny rytm powtarzania do matury. Dodatkowo była bardzo niesympatyczna i bardzo chętnie podlizywała się nauczycielom wkopując przy okazji całą klasę. ("Bo psze pani, bo X odpisał zadanie domowe od Y." lub "Bo psze pani, bo miała pani dzisiaj X przepytać, bo gadał na ostatniej lekcji.")
Szanowna koleżanka choć w uczeniu się na pamięć była mistrzem, absolutnie nie umiała nic sama stworzyć. Najprostsze wypracowanie przerastało ją, więc ściągała wszystkie z internetu. Zdarzyło się raz, że oddała takie samo wypracowanie jak kolega. Jakoś tak się stało, że nie było go w szkole, gdy polonistka wezwała kujoneczkę do wyjaśnienia. Domyślacie się co dziewczyna zrobiła? Rozpłakała się i powiedziała, że kilka dni wcześniej pokazała swoją pracę koledze, który bezczelnie, bez jej zgody odpisał od niej.
Gdy chłopak wrócił do szkoły został potraktowany mową umoralniającą o tym jak bardzo nie fair jest wykorzystywanie biednej, dobrodusznej koleżanki. Polonistka kazała mu dziewczynę publicznie przeprosić. Nie chciała słuchać o tym, że on to wypracowanie ściągnął z internetu. Bo, kto uwierzy trójkowiczowi, gdy wzorowa uczennica mówi coś innego?

szkoła

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 238 (292)
zarchiwizowany

#19286

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Słowem wstępu: studniówka w moim byłym liceum odbywa się w pierwszą sobotę ferii zimowych. Historię zacznę opowiadać poniekąd od końca.
Wróciliśmy z ferii wypoczęci, by zacząć lekcje fizyką, z nielubianą i wyjątkowo nieutalentowaną nauczycielką. Taką legendą szkolną, w złym tego słowa znaczeniu.
- Niszczycie dobre imię szkoły, na które ja pracowałam całe życie - usłyszeliśmy od pani nauczycielki na wstępie.
- Ale o co chodzi? - zainteresowaliśmy się wszyscy.
- Wy wiecie o co chodzi! Jak tak można! Wszyscy powinniście być ukarani!
- Ale my naprawdę nic... - Broniliśmy się coraz słabiej.
- Nie udawajcie świętoszków!
Nauczycielka przeszła do tematu, zostawiając nas w stanie głębokiego zdziwienia, ale nic, ona zawsze dziwna była.
Dwie godziny później była biologia.
- Słyszałam, że się na studniówce dobrze bawiliście - wysyczała nauczycielka na powitanie. I znów spytaliśmy o co chodzi.
- No, cały pokój nauczycielski o tym huczy jakie fajne rzeczy umieszczacie w internecie.
Pytamy jakie, bo my nic nie wiemy.
- Ja nie widziałam, ale jakieś ostre zdjęcia podobno. I to takie osoby, że bym się nie spodziewała...
Szok się pogłębia. Nadeszła godzina wychowawcza z panią, o której już pisałam. Na wstępie pani wychowawczyni powiedziała, że ja oraz trzy moje koleżanki będziemy mieć znacznie obniżone zachowanie za skandaliczne zachowanie. Jakie? Same powinnyśmy wiedzieć.
Nosz kurcze, no! Nikt nam nie raczy powiedzieć co takiego zrobiłyśmy? Tym bardziej, że żadna z nas pijana podczas studniówki nie była, żadnej nie urwał się film, ba, wypiłyśmy po najwyżej 3 kieliszki wódki przez całą noc. Długi i dokładny rachunek sumienia również nie pomógł. W końcu, któryś z nauczycieli powiedział nam, że chodzi o jakieś zdjęcia na stronie lokalnej gazety.
Wiecie jakie ekscesy zostały uwiecznione? Razem z trzema koleżankami i naszymi osobami towarzyszącymi siedziałyśmy przy stole, a z między jedzenia i butelek z napojami wystawał jakiś centymetr czerwonej zakrętki. Nawet akcyzy nie było widać. Całą "aferę" nakręciła nasza cudowna pani wychowawczyni, która na to zdjęcie trafiła i ogłosiła w pokoju nauczycielskim, że na studniówce działy się straszne rzeczy, a my to rozpowszechniamy.
Koniec historii? Prawie tak. Dyrektor sprawą się nie przejął, choć na stronie gazety było kilka zdjęć z klas równoległych, gdzie wódka gościła w sposób nie tak zakamuflowany jak u nas. A czemu miałby się przejąć, zapytacie, przecież wiadomo, że na studniówkach się pije... No tak, ale nasze liceum jest "elitarne", a w podsumowaniu studniówek w regionie wszędzie "ąę" i zdjęcia tylko z poloneza, a u nas ostre picie. Nie zostaliśmy ukarani, bo wychowawcy w innych klasach stanęli murem broniąc osób złapanych sfotografowanych w sytuacji jednoznacznej, więc i naszej wychowawczyni nie wypadało nas karać nagannym zachowaniem
Więc teraz wróćmy do początku. Do studniówki.
Siedziałam razem ze znajomymi w sali, w której moja klasa miała wydawane posiłki, było koło pierwszej w nocy. W pewnym momencie wszedł gość z aparatem, zrobił nam kilka zdjęć, nie pytając o zgodę. Gdy wychodził zapytaliśmy czyim tatą jest, od kogo można będzie zgrać zdjęcia.
- Ja jestem fotografem - odpowiedział i wyszedł pospiesznie. Założyliśmy, że może jakimś fotografem wynajętym przez szkołę, bo nasz robił tylko zdjęcia z poloneza, a potem z osobami towarzyszącymi. Szczerze mówiąc nie przejęliśmy się.
Pan fotograf musiał wmieszać się w tłum rodziców i korzystając z tego, że nikt nie wiedział kim jest zrobił sporo zdjęć pijących wódkę ludzi. Po czym umieścił je w gazecie bez zgody zainteresowanych.

Szkoła i gazeta

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (202)