Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nea

Zamieszcza historie od: 22 listopada 2011 - 11:02
Ostatnio: 17 listopada 2019 - 15:25
Gadu-gadu: 22020204
O sobie:

Ochroniarz, słuchaczka metalu i namiętna fanka sportu :)

  • Historii na głównej: 7 z 9
  • Punktów za historie: 5809
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 199
 

#84389

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w średniej wielkości miasteczku, pół godziny drogi od stolicy. W miasteczku są dwa warsztaty z serwisem rowerowym (to znaczy - może jest więcej, ale te dwa znam). Z serwisu pierwszego (nazwijmy go S1) korzystałem od lat. Serwis drugi (S2) jest bardziej "trendy", podobno bardzo dobry, ale znany jako droższy.

Dziś zawiozłem rower starszego syna do S1. Klasyka (robimy to co roku): wyczyścić części mechaniczne, przesmarować, wyregulować przerzutki, z tyłu wymienić klocki hamulcowe, bo zużyte. Zwykle za taką operację płaciłem koło stówy (plus cena części).

Niestety, okazało się, że mechanik, który zawsze pracował w S1, już tam nie pracuje. Pojawił się jakiś nowy - młody, wyszczekany, "śliski". Rzucił okiem na rower mojego syna - ale dosłownie "rzucił okiem", nawet nie podszedł, żeby go dokładnie obejrzeć) i wygłosił cały wykład, że "żeby było dobrze", to on tu musi połowę części wymienić, bo łańcuch rozciągnięty, bo wielotryb, bo linki z pancerzami też, a w takich hamulcach, to on klocków nie wymieni, tylko musi całe hamulce, bo to szmelc no-name…

Rentgen w oczach? Czy po prostu z założenia tak traktuje rowery tańszych marek? Rower syna to nie jest sprzęt z górnej półki - zdaję sobie z tego sprawę - ale też nie g… z supermarketu: B'Twin z Decathlonu, syn na nim jeździ juz parę lat i bardzo sobie chwali. Z ciekawości zapytałem, ile w takim razie kosztowałaby taka naprawa. Pan zaczął dodawać, wszystkie części, linki, śminki - wyszło mu prawie 800 zł (!).

Parsknąłem śmiechem po prostu - bo za taką sumę to wolałbym dołożyć dwie-trzy stówy i kupić nowy rower… Próbowałem dyskutować. Że nie chcę wymiany hamulców - że wymiana klocków zupełnie wystarczy (już kilka razy to było robione, w tym samym warsztacie, i zawsze się dało…). Że nie rozumiem potrzeby wymiany linek razem z pancerzami, bo chodzą sprawnie i nie są postrzępione. Nawet zapytałem złośliwie, czy może chciałby jeszcze ramę przemalować, bo za bardzo niebieska…

Zero refleksji. On tu jest wielki fachowiec i wie lepiej, a ja mu szmelc przynoszę i czegoś wymagam. No cóż - pozostało powiedzieć "do widzenia".

Pojechałem do S2, gdzie rower przyjęli do serwisu bez cienia protestu. Pan powiedział, że powinno się zamknąć w 200 zł razem z częściami - czyli więcej, niż w S1 w zeszłym roku, ale wiadomo, że S2 był droższy.

Czy panom z S1 nie opłacało się na mnie zarobić? Za dużo pracy? Czy do końca liczyli, że zedrą z frajera? Nie wiem. Wiem, że stracili klienta.

serwis rowerowy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (173)

#59764

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wycieczka.

Uczęszczam sobie do klasy II gimnazjum w niezbyt zamożnej, wiejskiej szkole. Jak co roku nasza klasa próbowała zorganizować czerwcową wycieczkę. Próbowała.

W mojej klasie jest sporo osób z rodzin wielodzietnych itp., których nie stać na samodzielne eskapady. Z tegoż powodu wycieczki zawsze cieszyły się dużym zainteresowaniem (zawsze było taniej, jakieś dofinansowanie się wydębiło od gminy, czy tam zniżki grupowe). Na początku roku szkolnego pojawiła się propozycja wyjazdu w Bieszczady na 3 dni. koszt 150-200 zł. Niemało, ale było dużo czasu na zbieranie, więc większość się zgodziła i zaczęła odkładać. Fajna wycieczka, rozwijająca, ciekawa, wszyscy się cieszyli jak nigdy. Wszystko było OK, aż do końcówki kwietnia, kiedy wychowawczyni "odgrzebała" temat wycieczki. I nagle pojawiło się veto ze strony grupki "liderek" (6 osób). Bo one nie będą po górach chodzić, bo za mało wolnego czasu będzie, bo one do Warszawy chcą. No i klops. Bo jak 6 osób nie jedzie to wycieczki nie ma, bo autokar się nie opłaca. A wiadomo, na Warszawę nikogo nie stać i nikt nie dozbiera przez niecałe 2 miesiące. Cała klasa się piekli, namawiają, przekonują i nic. Bo Warszawa.

Tak właśnie skończyła się organizacja wycieczki. I tak oto grupka za przeproszeniem idiotek zrujnowała czerwiec całej klasie. Może i dla mnie to nie jest aż tak piekielna sytuacja, ale współczuję niektórym osobom, którym odebrało to szanse na jakikolwiek wyjazd w rozsądnej cenie. Bo one chcą do Warszawy, po galeriach połazić.

szkoła

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 462 (646)

#66550

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybrałam się z chłopakiem na spacer. Niedaleko jest wąwóz, w którym jest zarówno chodnik dla pieszych, jak i ścieżka rowerowa dla rowerzystów. Są też i ławeczki, żeby siąść, pogadać, odpocząć, jest plac zabaw itp. Dzisiaj niedziela, ładna pogoda, to i ludzi w wąwozie było, w tym sporo rowerzystów, a ścieżka wąska.

Idziemy tak chodnikiem i widzimy z daleka, że w jednym miejscu coś dużo rowerzystów (w tym i dzieci) a to się podpiera jedną nogą, a to wywraca, a to zjeżdża na trawę. Gdy byliśmy bliżej zobaczyliśmy powód zamieszania - trzech chłopaczków, którzy osiemnastu lat raczej na pewno nie skończyli, z piwem i samochodzikiem zdalnie sterowanym. Siedli na ławce przy ścieżce rowerowej i urządzili sobie zabawę w sterowaniu samochodem w ten sposób, żeby wjechał prosto pod koła rowerzystów na ścieżce rowerowej. I co ktoś się zatrzymał, przewrócił, to chłopcy oczywiście w rechot i głośno komentowali: "ty patrz k***, nawet z telemarkiem poleciał".

Jesteśmy już całkiem blisko i widzę, że mój chłopak coś szykuje się, żeby nauczyć chłopaków kultury. Uprzedził go w tym pewien rowerzysta. Dojeżdżając do zastawionej pułapki, podskoczył na rowerze i wylądował tylnym kołem centralnie na samochodziku rozwalając go w drobny pył. Na chwilę się zatrzymał i rzucił tekstem:
- Bo bawić się to trzeba umieć.
Nim chłopaki pozbierali szczęki z ziemi, rowerzysty już dawno nie było.

DDR

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 731 (751)
zarchiwizowany

#42263

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie mam rodziców. To znaczy mam, ale nie utrzymuje z nimi kontaktu. Za dużo świństwa mi zrobili, ale dzisiaj nie o tym.

Dzień pożegnania. Meble przewiezione do nowego domu, wszystko zabrane. Szczerze mówię im kilka rzeczy i zaczynam odpinać dekoder (był na mnie, a oni mają moją siostrzyczkę, która '' w przeciwieństwie do mnie jest dla nich dobra i NIE KRADNIE'' (sranie w banie...). Biorę dekoder pod pachę, rzucam dramatycznym tonem słowa ''Nie zobaczycie mnie już, a tym bardziej moich dzieci, jeżeli kiedykolwiek będę je miała''... No wiecie, taka sprawa, ja to bym się chociaż tym przejęła, a co mówią moi ukochani rodzice?
''No nie bądź taka, zostaw ten dekoder! Jak ja obejrzę jutro Strażnika Teksasu?!''...

Myślałam, że się udławię.

kochani rodzice i ich zmartwienia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (431)

1