Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nea

Zamieszcza historie od: 22 listopada 2011 - 11:02
Ostatnio: 17 listopada 2019 - 15:25
Gadu-gadu: 22020204
O sobie:

Ochroniarz, słuchaczka metalu i namiętna fanka sportu :)

  • Historii na głównej: 7 z 9
  • Punktów za historie: 5809
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 199
 

#59455

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako ochroniarz.

Kilka tygodni wstecz, 24-godzinna służba miała się ku końcowi, była 5 rano. Niecierpliwie tuptałam po pomieszczeniu monitoringu, w oczekiwaniu na zmiennika. Dopiłam ostatnią kawę, umyłam kubek, a chłopaka niet. Myślę sobie - cóż, zdarza się ludziom spóźniać.

O 5.30 (!) telefon. Patrzę - zmiennik. Z duszą na ramieniu odbieram i co słyszę?

- Nea, ja to chyba chory jestem, znajdź na moje miejsce zastępstwo na dzisiaj.

Nadmienię tu że na obiekcie odpowiadałam za ustalanie grafika, miałam więc grupę ludzi, tzw. skoczków, którzy niejeden raz łatali "dziury".

- Czy ty sam siebie słyszysz? Jest 5.30 rano, ty chcesz żebym ja o tej porze znalazła kogoś na 24 godziny?

- No weź nie przesadzaj, podzwonisz po ludziach, znajdziesz kogoś.

- Ty chyba sam siebie nie słyszysz!

- No rób co chcesz, jak nie przychodzę dzisiaj, bo coś chyba chory jestem.

- A co ci jest?

- A głowa mnie boli i katar chyba mam.

- Chyba? Jaja sobie robisz?

- Na razie.

No cóż, rozłączył się i telefon wyłączył. Nie powiem, krew się we mnie zagotowała. Odczekałam do ludzkiej godziny (mniej więcej do 8 rano), ściągnęłam skoczka i powiadomiłam kierownika. Efekt? Nagana dla "chorego".

Niewiele się nauczył, bo wczoraj wyciął taki sam numer, miał jednak pecha naciąć się na bezpośredniego kierownika, który akurat przyjechał na kontrolę i miał przyjemność odebrać telefon. Coś mi pachnie dyscyplinarką.

ochrona

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (862)

#44414

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o popularnej ostatnio na tym portalu "służbie zdrowia". I o zwykłym ludzkim sk****twie.

Moja Mama jest osobą "silnej" postury - ot, wysoka i tęga kobieta. W związku z jej tuszą zdarzają się przypadki występowania bardzo wysokiego ciśnienia - na szczęście sporadyczne. Kilka dni temu miał miejsce jeden z takich skoków. Ciśnienie cholernie wysokie, Mama osłabła, serce zaczęło się jej tłuc jak oszalałe - wniosek jeden - jedziemy do lekarza. Problem w tym że to była niedziela, więc pojechaliśmy do czynnej całodobowo prywatnej przychodni. I tu był błąd.

Na samym wejściu Mama dostała opieprz za zaniedbanie i olewanie zdrowia. Po pobieżnym zbadaniu lekarz wydarł się na nią (dosłownie, słychać go było na korytarzu) że zaniedbała się, że o zdrowie nie dba, że na własne życzenie tak wygląda i że i tak już praktycznie powinna się na śmierć szykować. Tu już i mnie ciśnienie podskoczyło.

Mama wyszła z gabinetu ze łzami w oczach i podała pielęgniarkom kartkę z zaleceniem zaaplikowania pod język nitrogliceryny. Lekarz wyszedł akurat z gabinetu, więc przemiłe pielęgniarki pytają czy Mama ma poczekać aż nitrogliceryna zacznie działać.
Jaka była odpowiedź szanownego lekarza? Wzruszył ramionami i powiedział na głos, przy poczekalni pełnej ludzi:
- A po co? Przecież i tak niedługo umrze!
Po czym spokojnie poszedł do innego gabinetu, pozostawiając nas w osłupieniu.
Pielęgniarki zdębiały, pacjenci szeptali po sobie zniesmaczeni, a ja odeskortowałam Mamę na krzesło i spokojnie poczekałam na owego konowała, nazywając go przy ludziach ostatnim chamem i prostakiem. Może nie powinnam, ale byłam na skraju eksplozji, nie mogłam pozwolić żeby ktoś tak traktował moją Mamę.

Skargę złożyłam. Ciekawe tylko czy coś z tego wyniknie.

służba zdrowia

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 451 (579)

#39766

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia hellchild (http://piekielni.pl/39652) przypomniała mi moją przygodę, kiedy to pracowałam jeszcze w zawodzie (jestem chemikiem). Świadczyć ona będzie że nie tylko technicy są nieodpowiedzialni.

Słowem wstępu: laboratorium w którym pracowałam zajmowało się badaniami DNA, zarówno roślinnego, jak i ludzkiego. Jedną z metod oznaczeń tegoż DNA, jaką stosowaliśmy, było oznaczanie na żelu akrylamidowym. Przygotowanie tego żelu robiło się pod wyciągiem (akrylamid jest toksyczny).

Tego dnia na mnie padło wykonanie wyżej wymienionego żelu. Gdy wszystko już miałam gotowe, musiałam pochować odczynniki. Schyliłam się aby wstawić je do szafki będącej pod wyciągiem. Aby wszystko się zmieściło, musiałam przestawić dużą butelkę ze stężonym kwasem solnym. Złapałam za szyjkę i... w ręku został mi tylko korek, a butelka z głośnym hukiem rozbiła się o podłogę, wypełniając pomieszczenie duszącymi oparami. Poczułam że się duszę, oczy mi zaczęły łzawić i nie bardzo wiedziałam jak się ruszyć. Na szczęście brzęk szkła zwabił do pomieszczenia pracującą w sąsiednim pomieszczeniu koleżankę, która na widok rozbitej butelki i mnie, klęczącej na podłodze, zaczęła krzyczeć, wołając szefa, jednocześnie podniosła mnie i wyciągnęła na korytarz.

Nasz szef wpadł jak szalony, szybko zorientował się w sytuacji i pootwierał szybko wszystkie okna (pomimo silnej wentylacji), a potem założył maskę p/gazową i zabrał się za sprzątanie wielkiej kałuży stężonego kwasu. Było słychać gdy skończył, bo fakt, iż nadchodził, zapowiedziały soczyste przekleństwa.
- Co za debil zostawił niezakręconą butelkę ze stężonym kwasem? I to w dodatku upie#$%$#ną gliceryną??? Przecież to się mogło zakończyć tragicznie!

Wtedy zrozumiałam - jakiś imbecyl nie zakręcił butelki, tylko nałożył zakrętkę. I w dodatku szyjka butelki była ubrudzona gliceryną, więc nic dziwnego że wyślizgnęła mi się z rąk. Szczęście w nieszczęściu że miałam na sobie szczelnie zapięty fartuch, plus dodatkowy fartuch gumowy i mocne rękawiczki nitrylowe oraz maseczkę.
Niestety nie doszliśmy kto to zrobił, ale szef wprowadził rejestr odczynników, które były w szafce pod wyciągiem i od tej pory każdy, kto cokolwiek stamtąd brał, musiał wpisać co i w jakiej ilości bierze oraz się podpisać.

Na szczęście nie odniosłam obrażeń. Ale ból w gardle po kontakcie z oparami kwasu pamiętam do dzisiaj.

laboratorium

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 793 (839)

#34969

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako ochroniarz.
W chwili obecnej "stoję" w dość dużej fabryce.
Na wczorajszej nocnej zmianie dosłownie zwątpiłam w swoją wiedzę ale i również w mądrość i świadomość rodzaju ludzkiego.

Podczas normalnego obchodu po zakładzie dane mi było usłyszeć rozmowę kilku młodych dziewczyn.
[D1] - Ja to mam silne plemniki i bardzo łatwo zachodzę w ciążę!
[D2] - Chyba jajniki??
[D1] - Ja wiem co mówię! Ja mam silne plemniki, bo zachodzę w ciążę od razu jak tylko się postaram!
[D3] - Młoda, plemniki to ma facet, ty możesz mieć komórki jajowe...
[D1] - Przecież chyba wiem co mówię! Lekarz mi to mówił! Powiedział że moje plemniki są silne i żywotne, dlatego nie mam problemów! Na pewno plemniki!

Chciało by się rzec - O Odynie!!!

ochrona

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 921 (1007)

#29311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lubuję się w muzyce metalowej, dlatego też mój styl ubierania to przeważnie czarne bojówki, glany i koszulki różnych kapel. Tego dnia, kiedy miało miejsce opisywane przeze mnie zajście miałam na sobie wyżej opisany zestaw (koszulka grupy Satyricon).

Korzystając w miarę ładnej pogody, wybrałam się z moją 2-letnią córeczką na zakupy. Wracałam już do domu, obładowana różnorakimi sprawunkami, przez co musiałam skorzystać z autobusu. Przy wsiadaniu obyło się bez kłopotów, uczynny dzieciak pomógł mi dźwignąć wózek. Kłopoty miały miejsce przy wysiadaniu. Stanęłam przy drzwiach i gdy się otwarły, zapytałam czy ktoś z osób obecnych na przystanku mógłby pomóc mi wynieść wózek. Do wózka podeszła pewna pani ok. 40-tki, ale została odepchnięta przez wyglądającą normalnie starszą panią (nie był to typ Moher Commando), która odepchnęła wózek i wydarła się na mnie:
- Jak ci się p***yć gówniaro zachciało, to se tera sama nieś wózek!
Następnie usiadła z godnością, mamrocząc pod nosem nad rozwiązłością świata tego.

Gdy podziękowałam uczynnej kobiecie, usłyszałam jeszcze wzburzony głos młodego chłopaka, koło którego starsza pani usiadła:
- Pani to się chyba z dinozaurami w dzieciństwie bawiła, że ma taką awersję do ludzi?

komunikacja miejska

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 737 (823)

#26483

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W roku 2009 postanowiłam z moim "wtedy-jeszcze-narzeczonym" zmienić nasz stan cywilny. Ponieważ zawsze zależało mi na ślubie kościelnym (chociaż nie jestem dewotką), udaliśmy się do proboszcza mojej parafii, aby dowiedzieć się co i jak.
Ówczesny proboszcz, miły staruszek, wszystko nam wyczerpująco wyjaśnił i zaklepał nam termin. Gdy zapytaliśmy o finansową stronę tegoż przedsięwzięcia, z uśmiechem stwierdził, że wystarczy 300 zł, bo on wie że my bogaci nie jesteśmy.

Nadszedł rok 2010, termin składania wszystkich papierków. Papierki załatwione, a jeżdżenia po całej Polsce było, bo narzeczony pochodzi z drugiego końca kraju. Wszystko ładnie pięknie. Niestety, do czasu.
W międzyczasie zmienił się proboszcz (stary odszedł na emeryturę). Przybyliśmy dwa dni przed ślubem płacić. I co się okazało?
- Ale wy sobie żarty robicie? 300 złotych? To przed wojną chyba! Teraz trzeba minimum 700 dać, a zazwyczaj młodzi dają 900!
Na co mój Mariusz nie wytrzymał i wypalił:
- Proszę księdza, rozmawialiśmy z poprzednim proboszczem i on nam powiedział że 300 zł wystarczy!
- A co mnie to obchodzi? Ja tu teraz rządzę!
- Niedawno straciłam pracę, nie stać nas na więcej. - dodałam ledwo hamując wybuch furii.
- To młody płaci, co ty się przejmujesz?
- A przejmuję się, bo my wydatki mamy wspólne! Nie stać nas na więcej, więc dajemy tyle. - syknęłam i położyłam na stole owe 300 zł, po czym odwróciłam się i wyszłam.
Niestety, na tym się nie skończyło.

Dzień przed ślubem, w domu pełno ludzi, wszyscy kręcą się jak w ukropie, zadzwonił telefon. Dzwonił proboszcz.
- Przepraszam bardzo, ale nie mam jednego zaświadczenia z parafii młodego. Bez tego nie mogę udzielić sakramentu.
Nogi się pode mną ugięły i musiałam usiąść.
- Ale jakiego zaświadczenia?
- A chodzi o... (tu nastąpiła długa tyrada) i nie mogę udzielić sakramentu. - po czym proboszcz się rozłączył.
Co tu dużo mówić - zemdlałam.

Gdy doszłam do siebie i opowiedziałam mej rodzicielce co się stało, ta zmieniła się w Gorgonę. Na plebanii była w ciągu 3 minut. Awanturę było słychać u nas w domu i proboszcz łaskawie zgodził się udzielić warunkowo (!!!) ślubu ale musieliśmy dostarczyć brakujące zaświadczenie. Gdy wróciła, zasiadła do telefonu i dodzwoniła się na probostwo parafii jej zięcia, a mojego narzeczonego. Tamtejszy wikary w szoku - "Przecież ja osobiście pani córce dawałem do ręki to zaświadczenie! Ale dobrze, jak zaginęło, to przyślę w poniedziałek pocztą".
Ślub się odbył, ale udzielał nam go wikary, nie - jak z początku planowano - proboszcz.

A teraz finał - brakujące zaświadczenie przyszło pocztą już we wtorek. Pokłusowałam do kancelarii aby je włączono do akt. I co się okazało? Wikary otworzył teczkę aby wpiąć papierek i... znalazł tam owo "zaginione" zaświadczenie.

Teraz się zastanawiam - po co była ta cała szopka? Szantaż?

księża

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 965 (1027)

#19959

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako ochroniarz.
W chwili obecnej "stoję" w kinie, należącym do wielkiej sieciówki.

W miniony weekend przeżywaliśmy istny najazd chętnych seansu. Kolejka do kas była potworna, więc ustawiono specjalne słupki z taśmami, żeby ustawić "ogonek" i zaprowadzić porządek. Słowem - chaos został ogarnięty, klienci pomstowali bo, w opinii niektórych, wydłużało to tylko czas oczekiwania. Sytuacja właściwa: grupka osób (6-7 osobników płci mieszanej i wieku ponad średniego) kupowała bilety. Wszystko ładnie, pięknie - kupili, podziękowali. Powinni odejść z stronę sal kinowych, ale oni - jak gdyby nigdy nic - nadal stoją przy kasach, trajkoczą, debatują i nie mają zamiaru się ruszyć. Kasjerka zestresowana tłumem ludzi, usiłuje ich wyprosić, lecz bez rezultatu. Nikt nie może przez nich podejść, więc musiałam zainterweniować.

- Proszę państwa, skoro kupili państwo bilety, proszę odejść od kasy. Robią państwo sztuczny tłok, inni czekają i nie mogą kupić biletów.
- Że co? - jedna z pań o wyglądzie "ąę" wbiła we mnie swój rysi wzrok. - A to niby dlaczego?
- Inni klienci też chcą kupić bilety.
- Ale my tylko rozmawiamy.
- Mogą państwo sobie porozmawiać w innym miejscu. - wskazałam schody prowadzące do sal.
- No czy pani sobie jaja robi? To już przesada! I co? Może jeszcze do kina na seans nie wejdziemy za karę? - pani zapiała oburzona, wymachując gwałtownie rękami. - To granda!
- Nie przesada, ale zwyczajny rozsądek. Proszę odejść od kasy! - nie należę do osób, które łatwo dają się wyprowadzić z równowagi.
- Wy jesteście niepoważni! - zawtórowała koleżance druga pani, jej biust zafalował oburzony, po czym odeszła głośno stukając obcasami.

Do moich uszu dobiegł jeszcze wściekły syk innej ich towarzyszki "nosz k****a co za poj**ni ludzie!"

ochrona

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 482 (560)

1