Profil użytkownika
NiebieskaOrzelka
Zamieszcza historie od: | 8 maja 2023 - 11:31 |
Ostatnio: | 23 sierpnia 2024 - 20:55 |
- Historii na głównej: 6 z 6
- Punktów za historie: 475
- Komentarzy: 28
- Punktów za komentarze: 89
Najciekawsze pytania od pracodawczyni w trakcie pracy:
1. Czy mam chłopaka? - Gdy powiedziałam, że nie, odparła, że to dobrze, bo faceci teraz są coraz gorsi. Ona ma męża, ale oni to inne pokolenie;
2. Jaki jest mój rozmiar buta?;
3. Ile mam wzrostu i czy lubię mój wzrost (jestem niska, stąd to pytanie)?;
4. Czy ja i inne osoby z pracy gramy na jakimś instrumencie muzycznym (pochwaliła się, że ona gra).
Oprócz tego:
- skomentowała głośno, że mam siwego włosa (to było przed moim ukończeniem studiów);
- my, młodzi, jesteśmy schorowani (bo powiedziałam jej o jednej dolegliwości, żeby mi w końcu dała spokój z pewnym pytaniem, zadawanym niemal codziennie);
- Co przyszło mojemu dziadkowi ze studiów (bo i tak to już teraz nieważne);
A gdy byłam już po studiach: Co mi przyszło z tych studiów?
Poza powyższymi, pani była mobberką, ale to już inna historia.
Z kolei moja inna szefowa była typem śmieszka. Nie stosowała mobbingu i w porównaniu do moich niektórych szefów wspominam ją bardzo dobrze, ale miała pewien irytujący nawyk: lubowała się we wtrącaniu w życie prywatne dwóch grup: nas, czyli pracowników, oraz drugiej grupy, z którą współpracowaliśmy w ramach pracy. Gdy zobaczyła mnie przez okno, gdy stałam pod budynkiem z kolegą, pytała o niego moich znajomych. Któregoś razu najwidoczniej już nie mogła wytrzymać i zaczęła podpytywać mnie o niego:
- Ma pani prawo jazdy?
- Nie.
- To trzeba zrobić. Ukochany nie będzie wiecznie woził!
- A może chce?
Specjalnie ją podpuściłam.
Poza tym, próbowała swatać osoby z tej drugiej grupy. Któregoś razu chciała wiedzieć, czy udało jej się zeswatać Asię i Maćka, więc zapytała koleżankę Asi, Marysię, co jest między tamtą dwójką. Marysia się nie patyczkowała i odpowiedziała: "A co to panią obchodzi"? Jednej dziewczynie zasugerowała w ramach żartu, że jest w ciąży (rozmówczyni szefowej, nie szefowa).
Od jakiegoś momentu przestała do mnie mówić per "pani", może nie zawsze, ale czasami. Zamiast tego potrafiła powiedzieć w trzeciej osobie, zdrobniale i złośliwym tonem:
- Anulka nie mogła podejść?!
Lubiła też komentować wygląd pracowników. Jednej dziewczynie, widząc jej makijaż, powiedziała: "Wreszcie wyglądasz jak człowiek!", a dziewczyna ta nie była brzydka bez makijażu, wręcz przeciwnie.
Szefowa była bardzo szczupła, więc u innych widziała nadwagę. Gdy zobaczyła mnie po dłuższej przerwie, zaatakowała mnie z impetem:
- Ile kilo się przytyło, ile?! - dosłowny cytat,
- Jem na zdalnych ile wlezie, bo trzeba się odżywiać, żeby mieć zdrowie! - odparłam niefrasobliwie.
Nie miałam nadwagi. Ważyłam kilo, może dwa więcej niż wcześniej. I naprawdę specjalnie starałam się jeść jak najwięcej i zdrowo, bo w pewnym momencie przed zdalnymi wyglądałam anemicznie.
O sytuacji opowiedziałam koledze z pracy:
- To nawet nie jest mobbing - powiedziałam.
- Nie. To elementarny brak kultury - odpowiedział żartobliwie.
1. Czy mam chłopaka? - Gdy powiedziałam, że nie, odparła, że to dobrze, bo faceci teraz są coraz gorsi. Ona ma męża, ale oni to inne pokolenie;
2. Jaki jest mój rozmiar buta?;
3. Ile mam wzrostu i czy lubię mój wzrost (jestem niska, stąd to pytanie)?;
4. Czy ja i inne osoby z pracy gramy na jakimś instrumencie muzycznym (pochwaliła się, że ona gra).
Oprócz tego:
- skomentowała głośno, że mam siwego włosa (to było przed moim ukończeniem studiów);
- my, młodzi, jesteśmy schorowani (bo powiedziałam jej o jednej dolegliwości, żeby mi w końcu dała spokój z pewnym pytaniem, zadawanym niemal codziennie);
- Co przyszło mojemu dziadkowi ze studiów (bo i tak to już teraz nieważne);
A gdy byłam już po studiach: Co mi przyszło z tych studiów?
Poza powyższymi, pani była mobberką, ale to już inna historia.
Z kolei moja inna szefowa była typem śmieszka. Nie stosowała mobbingu i w porównaniu do moich niektórych szefów wspominam ją bardzo dobrze, ale miała pewien irytujący nawyk: lubowała się we wtrącaniu w życie prywatne dwóch grup: nas, czyli pracowników, oraz drugiej grupy, z którą współpracowaliśmy w ramach pracy. Gdy zobaczyła mnie przez okno, gdy stałam pod budynkiem z kolegą, pytała o niego moich znajomych. Któregoś razu najwidoczniej już nie mogła wytrzymać i zaczęła podpytywać mnie o niego:
- Ma pani prawo jazdy?
- Nie.
- To trzeba zrobić. Ukochany nie będzie wiecznie woził!
- A może chce?
Specjalnie ją podpuściłam.
Poza tym, próbowała swatać osoby z tej drugiej grupy. Któregoś razu chciała wiedzieć, czy udało jej się zeswatać Asię i Maćka, więc zapytała koleżankę Asi, Marysię, co jest między tamtą dwójką. Marysia się nie patyczkowała i odpowiedziała: "A co to panią obchodzi"? Jednej dziewczynie zasugerowała w ramach żartu, że jest w ciąży (rozmówczyni szefowej, nie szefowa).
Od jakiegoś momentu przestała do mnie mówić per "pani", może nie zawsze, ale czasami. Zamiast tego potrafiła powiedzieć w trzeciej osobie, zdrobniale i złośliwym tonem:
- Anulka nie mogła podejść?!
Lubiła też komentować wygląd pracowników. Jednej dziewczynie, widząc jej makijaż, powiedziała: "Wreszcie wyglądasz jak człowiek!", a dziewczyna ta nie była brzydka bez makijażu, wręcz przeciwnie.
Szefowa była bardzo szczupła, więc u innych widziała nadwagę. Gdy zobaczyła mnie po dłuższej przerwie, zaatakowała mnie z impetem:
- Ile kilo się przytyło, ile?! - dosłowny cytat,
- Jem na zdalnych ile wlezie, bo trzeba się odżywiać, żeby mieć zdrowie! - odparłam niefrasobliwie.
Nie miałam nadwagi. Ważyłam kilo, może dwa więcej niż wcześniej. I naprawdę specjalnie starałam się jeść jak najwięcej i zdrowo, bo w pewnym momencie przed zdalnymi wyglądałam anemicznie.
O sytuacji opowiedziałam koledze z pracy:
- To nawet nie jest mobbing - powiedziałam.
- Nie. To elementarny brak kultury - odpowiedział żartobliwie.
praca szefowa
Ocena:
121
(151)
Na oparach historii dotyczących komentowania czyjegoś braku dzieci albo posiadania ich, opiszę swoją historię.
Nic nie wpienia mnie bardziej, niż osoby sugerujące mi, że powinnam wejść w związek, najlepiej jeszcze, jak przy tym swatają mnie z jakąś konkretną osobą, albo mi ją polecają. Chcą mnie uszczęśliwiać na siłę.
Miałam taką znajomą, Mariolę, która polecała mi pewnego niepełnosprawnego kolegę. Kiedyś zapytała mnie przy innym niepełnosprawnym, czy mogłabym być z kimś takim. Nie chciałam być nietaktowna, więc powiedziałam, że jeśli miałabym do niego uczucia, to tak.
Znosiłam jej próby swatania długo, choć mówiłam, że nie szukam nikogo, aż któregoś razu powiedziałam jej, że chciałabym, żeby mi ktoś pomógł. Chodziło o prace fizyczne, gdyż w ciągu życia natargałam się wiele, kosiłam trawę, paliłam w piecu, układałam drewno, czasem je rąbałam i tak dalej. Różne ciężkie rzeczy też musiałam nosić sama, a jestem drobnej postury i to dla mnie wysiłek. Gdybym miała mieć faceta, to takiego, który mógłby mi w tym pomóc. I temat swatania się skończył, przynajmniej w przypadku tej jednej znajomej.
Tego samego kolegi uczepiła się też inna dziewczyna, moja koleżanka. Szkoda tylko, że gadała mi o tym zbyt wiele razy. Kiedyś nawet zapytała mnie przy naszym wspólnym znajomym, czy tamten mi się podoba. Nawet gdyby mi się podobał, nie chciałabym mówić o tym przy chłopaku, któremu nie ufam, a który jest dla mnie prawie obcy. Nie mówiłam jej o moich preferencjach odnoście facetów, ale ona sama i tak wygłosiła mi wykład, że to nie ma znaczenia, czy ktoś jest niepełnosprawny.
Kilku znajomych nakręciło aferę, jak byśmy już byli parą, ekscytowali się jak nową plotką tym, że ja i tamten chłopak rozmawialiśmy, a finalnie nic z tego nie wyszło.
Nie wyglądam źle, dlatego ludzie dziwią się, że jestem sama. Przykładów swatania było wiele, jeszcze więcej wypytywania o związki i o to, czy miałam chłopaka. Po tych kilku latach, mam coraz bardziej dość. Postanowiłam ograniczyć kontakty z krewnymi, których zawsze lubiłam, żeby nie zadawali niewygodnych pytań. Większość krewnych pyta mnie co jakiś czas o związek, nawet gdy to tylko przelotna rozmowa na ulicy.
Hitem było, gdy kilku znajomych sugerowało, że mogę być homoseksualna. Nie, nie jestem, ale wyczuliłam się na takie podejrzenia. Czuję się jak stara panna XXI wieku. Kiedyś trzeba było mieć ślub, a teraz przynajmniej związek.
Nic nie wpienia mnie bardziej, niż osoby sugerujące mi, że powinnam wejść w związek, najlepiej jeszcze, jak przy tym swatają mnie z jakąś konkretną osobą, albo mi ją polecają. Chcą mnie uszczęśliwiać na siłę.
Miałam taką znajomą, Mariolę, która polecała mi pewnego niepełnosprawnego kolegę. Kiedyś zapytała mnie przy innym niepełnosprawnym, czy mogłabym być z kimś takim. Nie chciałam być nietaktowna, więc powiedziałam, że jeśli miałabym do niego uczucia, to tak.
Znosiłam jej próby swatania długo, choć mówiłam, że nie szukam nikogo, aż któregoś razu powiedziałam jej, że chciałabym, żeby mi ktoś pomógł. Chodziło o prace fizyczne, gdyż w ciągu życia natargałam się wiele, kosiłam trawę, paliłam w piecu, układałam drewno, czasem je rąbałam i tak dalej. Różne ciężkie rzeczy też musiałam nosić sama, a jestem drobnej postury i to dla mnie wysiłek. Gdybym miała mieć faceta, to takiego, który mógłby mi w tym pomóc. I temat swatania się skończył, przynajmniej w przypadku tej jednej znajomej.
Tego samego kolegi uczepiła się też inna dziewczyna, moja koleżanka. Szkoda tylko, że gadała mi o tym zbyt wiele razy. Kiedyś nawet zapytała mnie przy naszym wspólnym znajomym, czy tamten mi się podoba. Nawet gdyby mi się podobał, nie chciałabym mówić o tym przy chłopaku, któremu nie ufam, a który jest dla mnie prawie obcy. Nie mówiłam jej o moich preferencjach odnoście facetów, ale ona sama i tak wygłosiła mi wykład, że to nie ma znaczenia, czy ktoś jest niepełnosprawny.
Kilku znajomych nakręciło aferę, jak byśmy już byli parą, ekscytowali się jak nową plotką tym, że ja i tamten chłopak rozmawialiśmy, a finalnie nic z tego nie wyszło.
Nie wyglądam źle, dlatego ludzie dziwią się, że jestem sama. Przykładów swatania było wiele, jeszcze więcej wypytywania o związki i o to, czy miałam chłopaka. Po tych kilku latach, mam coraz bardziej dość. Postanowiłam ograniczyć kontakty z krewnymi, których zawsze lubiłam, żeby nie zadawali niewygodnych pytań. Większość krewnych pyta mnie co jakiś czas o związek, nawet gdy to tylko przelotna rozmowa na ulicy.
Hitem było, gdy kilku znajomych sugerowało, że mogę być homoseksualna. Nie, nie jestem, ale wyczuliłam się na takie podejrzenia. Czuję się jak stara panna XXI wieku. Kiedyś trzeba było mieć ślub, a teraz przynajmniej związek.
związek
Ocena:
133
(153)
Jaką wadę może mieć praca w wymarzonym, wyuczonym zawodzie, z szefem, który jest ludzki, płaci za każdą godzinę (a nie jak niektórzy w mojej branży), nie terroryzuje i nie mobbinguje? To, że... nie ma pracy.
Szukałam pracy w kancelariach. Na rozmowie kwalifikacyjnej w jednej z nich było bardzo miło. Wiedziałam, że oprócz szefostwa jest tam zatrudniona jeszcze jedna osoba, w pełnym wymiarze godzin, ale i tak szukali kogoś dodatkowego. Już podczas rozmowy kwalifikacyjnej podpisałam umowę zlecenie, a kilka dni później zaczęłam pracę.
Przez pierwsze kilka tygodni było w porządku. Pracowałam 5 lub 6 godzin, ale mi to odpowiadało. Po jakimś czasie do kancelarii przychodziło mniej klientów, było więc mniej czynności. Bywało, że odsyłano mnie do domu po 2,5/3 godzinach. Nie ukrywałam, że dojeżdżam z przesiadką. Dojazd zajmował mi od 4 do 5 godzin dziennie, wydawałam na to około 40 zł, więc po takim wypadzie zostawały mi grosze. W pewnym miesiącu zarobiłam 500/600 zł za 8 wyjazdów do pracy, z czego 320 wydawałam na dojazdy.
Między innymi przez to, że w mojej branży, w moim regionie, pracuje się z reguły za minimalną na zleceniu, myślałam nawet o zmianie dziedziny. Dorobić można się tylko na swoim, nie u kogoś, chyba że w innej branży.
Szukałam pracy w kancelariach. Na rozmowie kwalifikacyjnej w jednej z nich było bardzo miło. Wiedziałam, że oprócz szefostwa jest tam zatrudniona jeszcze jedna osoba, w pełnym wymiarze godzin, ale i tak szukali kogoś dodatkowego. Już podczas rozmowy kwalifikacyjnej podpisałam umowę zlecenie, a kilka dni później zaczęłam pracę.
Przez pierwsze kilka tygodni było w porządku. Pracowałam 5 lub 6 godzin, ale mi to odpowiadało. Po jakimś czasie do kancelarii przychodziło mniej klientów, było więc mniej czynności. Bywało, że odsyłano mnie do domu po 2,5/3 godzinach. Nie ukrywałam, że dojeżdżam z przesiadką. Dojazd zajmował mi od 4 do 5 godzin dziennie, wydawałam na to około 40 zł, więc po takim wypadzie zostawały mi grosze. W pewnym miesiącu zarobiłam 500/600 zł za 8 wyjazdów do pracy, z czego 320 wydawałam na dojazdy.
Między innymi przez to, że w mojej branży, w moim regionie, pracuje się z reguły za minimalną na zleceniu, myślałam nawet o zmianie dziedziny. Dorobić można się tylko na swoim, nie u kogoś, chyba że w innej branży.
Ocena:
89
(107)
Gdy chodziłam do szkoły, nie było możliwości zamknięcia się w toalecie. Ówczesna dyrektorka argumentowała to tym, że ktoś mógłby tam zemdleć, choć nic takiego się u nas nie zdarzyło. Takiego zagrożenia nie było widocznie w przybytku przeznaczonym dla nauczycieli, bo oni mieli zamki w drzwiach toalet.
Gdy kończyłam gimnazjum, jakimś cudem zamki się pojawiły. Chyba w 2 toaletach na całą szkołę, ale to zawsze coś. Już nie musiałam dziko się spieszyć, w obawie przed otworzeniem drzwi przez niektóre złośliwe koleżanki.
W bloku klas 4 - 6 i gimnazjum nie było również ławek na korytarzu. Pani dyrektor uważała, że nie wolno siedzieć podczas przerwy, bo nie od tego ona jest. Zawsze robiłam to, co chciałam, więc przez 6 lat na przerwach siedziałam, gdy nie chciało mi się stać. Siadałam na gołej i zimnej podłodze. Dla mnie i moich znajomych było to zupełnie normalne. Któregoś razu dyrektorka zaczęła mnie lekko kopać po butach, żebym nie siedziała.
Z kolei za kadencji jej poprzedniczki w szkole był bezwzględny zakaz używania korektora. Któraś z nich wywiesiła też informację o "zakazie sprzedawania dopalaczy w szkole". Wiecie, tych... energetyków. ;) Z tych przyczyn, a także wielu innych, poważniejszych, zmieniłabym szkołę, gdyby była w okolicy jakaś inna. Niestety, do najbliższych było kilkadziesiąt kilometrów.
Gdy poszłam do liceum, byłam oczarowana tym, że w toaletach można się normalnie zamknąć i tym, że na korytarzach są ławki. Trochę jak w tej piosence: "Przyjechali z interioru ludzie do stolicy". ;)
Gdy kończyłam gimnazjum, jakimś cudem zamki się pojawiły. Chyba w 2 toaletach na całą szkołę, ale to zawsze coś. Już nie musiałam dziko się spieszyć, w obawie przed otworzeniem drzwi przez niektóre złośliwe koleżanki.
W bloku klas 4 - 6 i gimnazjum nie było również ławek na korytarzu. Pani dyrektor uważała, że nie wolno siedzieć podczas przerwy, bo nie od tego ona jest. Zawsze robiłam to, co chciałam, więc przez 6 lat na przerwach siedziałam, gdy nie chciało mi się stać. Siadałam na gołej i zimnej podłodze. Dla mnie i moich znajomych było to zupełnie normalne. Któregoś razu dyrektorka zaczęła mnie lekko kopać po butach, żebym nie siedziała.
Z kolei za kadencji jej poprzedniczki w szkole był bezwzględny zakaz używania korektora. Któraś z nich wywiesiła też informację o "zakazie sprzedawania dopalaczy w szkole". Wiecie, tych... energetyków. ;) Z tych przyczyn, a także wielu innych, poważniejszych, zmieniłabym szkołę, gdyby była w okolicy jakaś inna. Niestety, do najbliższych było kilkadziesiąt kilometrów.
Gdy poszłam do liceum, byłam oczarowana tym, że w toaletach można się normalnie zamknąć i tym, że na korytarzach są ławki. Trochę jak w tej piosence: "Przyjechali z interioru ludzie do stolicy". ;)
Ocena:
132
(142)
Przyłapałam kiedyś moją koleżankę na tym, że przyrządzała sos w sposób, który wydawał mi się dziwny. Podczas przyrządzania wkładała palec do naczynia z sosem, próbowała, oblizywała, przyprawiała i z powrotem próbowała palcem. Opierniczyłam ją. Później twierdziła, że tak nie robi. W końcu okazało się, że ma zaawansowaną próchnicę tylnego zęba. Ciekawe, ilu gości poczęstowała bakteriami.
Ocena:
86
(128)
Czy można być za mądrym na jakieś stanowisko? Otóż tak!
Poszukiwania pracy. Moja zmora. Zacznijmy jednak od początku.
Niedawno skończyłam studia. Konkretnie prawo. Nie jest tak, że chcę się tym chwalić jak bohaterowie memów, po prostu to istotne dla historii. ;)
Z różnych przyczyn, o których może napiszę więcej innym razem, a z których główną jest przesyt rynku absolwentami prawa i brak zapotrzebowania na nich w kancelariach, postanowiłam poszukać pracy poza moją branżą.
Nie przyjęli mnie w żadnym z trzech banków, pomimo tego, że poszukiwali pracownika. Pracownica jednego z nich, znajdującego się w mieście wojewódzkim, była bardzo miła. Powiedziała, że mają program polecający i może mnie polecić. Poradziła, żebym wysłała CV pewnej osobie z wyższego szczebla. Tak też zrobiłam, ale nie dostałam żadnego odzewu. Rozumiem, że nie mam doświadczenia w branży, ale studiuję aktualnie kierunek związany z ekonomią i informacja o tym znalazła się w CV.
Z kolei w banku w mniejszej miejscowości, było mi dane porozmawiać z szefową. Miała tylko chwilę, nie była to rozmowa kwalifikacyjna z zaproszenia. Przyszłam do banku i zaniosłam CV znajomej pracownicy, od której dowiedziałam się o rekrutacji. Szefowa dziwiła się, że będąc po prawie, szukam u nich pracy.
Jeszcze bardziej dziwiła się szefowa firmy ubezpieczeniowej, nazwijmy ją U.
Napisałam do kilku firm ubezpieczeniowych w mojej okolicy. Pytałam, czy nie potrzebują pracownika. Pracownica jednej z firm odpisała mi, prosząc o CV, więc je wysłałam.
Nie było odzewu przez kilka tygodni, więc straciłam nadzieję. Aż tu nagle zadzwoniła do mnie jakaś pani i zaprosiła na rozmowę kwalifikacyjną.
Pojechałam. Na miejscu była pani U. Poprosiła mnie o CV. Zdziwiłam się, bo myślałam, że je mają. Okazało się, że kilka tygodni wcześniej wysłałam je pracownicy, która już u nich nie pracuje.
Wysłałam szybko CV na maila U. Wydrukowała je i zaczęła czytać. Zdziwiła się, że mam studia, bo u nich nikt nie ma. No dobra, prawie nikt, bo akurat ona ma wyższe wykształcenie, w firmie jest też osoba po kierunku związanym z wychowaniem fizycznym.
U znacząco spojrzała na siedzącą obok panią kierownik i spytała:
- Basiu, a ty masz studia?
- No pewnie, i kursy, i podyplomówki - odparła pani kierownik. Nie mam pewności, czy powiedziała o kursach, czy może o czymś w tym stylu, ale pierwsze i ostatnie słowa, które tu piszę, padły na 100%.
Podobnie znaczącym tonem U powiedziała do kierowniczki:
- W liceum pani była prymuską...
Czułam, że robią sobie ze mnie jaja.
Napięcie stało się odczuwalne, gdy przyszło do omawiania kwestii finansowych. U zapytała, ile bym chciała zarabiać. Ja z kolei chciałam, żeby zaproponowała jakąś stawkę. U była jednak nieugięta. Wyszło, że nie mam wymagań. To był błąd. Wielki błąd. Powiedziała, że trzeba mieć wymagania, cenić się i szanować.
Pewnie gdybym miała za wysokie wymagania, też by im się nie spodobało. Pracownica siedząca obok niej wspomniała o panu, który chciał zarabiać bardzo dużo. Widocznie wszystkie skrajności są złe.
Skąd taki brak wymagań u mnie? Nawyki z mojej branży. Można włożyć między bajki mit o bogatym prawniku. Tak, można być bogatym, ale tylko na swoim, w swojej kancelarii, nie u kogoś. Gdy dorabiałam sobie na studiach, pracowałam na zleceniu za minimalną. Ukończenie studiów niczego nie zmieniło. Jeśli pracodawca płaci uczciwie minimalną za każdą godzinę, jest uczciwym i miłosiernym prawnikiem. Nie znam nikogo po tych studiach, kto zarabiałby więcej. Umowa o pracę jest albo dla wybranych, albo po długim czasie. Nieważne, czy jesteś dobry w swojej branży. Czy piszesz piękne pisma procesowe, całe akty notarialne, czy rejestrujesz szybko setki spraw u komornika. Stawka jest zawsze ta sama i nie wypada jej kwestionować. Może w innych regionach sytuacja na rynku wygląda inaczej, tego nie wiem.
U nie mogła zrozumieć, że jestem po prawie, a chcę u nich pracować. Musiałam się gęsto tłumaczyć. Na koniec powiedziała do mnie:
- My pani nie zatrudnimy, bo pani jest za mądra.
Dodała, że nadawałabym się do nich, ale na dyrektora. Poradziła mi, żebym szła na aplikację i rozwijała się w swojej branży. Radziła mi jak surowa, ale dobra matka. ;)
Jedna z moich znajomych oprócz prawa ukończyła dwa kierunki. Mówiła mi, że kiedyś powiedziano jej, iż ma za wysokie kwalifikacje. Uwierzyłam w to, ale byłam bardzo zdziwiona. Teraz już nie jestem.
A może potencjalni pracodawcy myślą, że jestem kimś w rodzaju byłego agenta służb specjalnych? Może boją się, że będę pisać na nich donosy do prokuratury i do ZUSu? ;)
Mam chytry plan. Następnym razem, gdy będę szukać pracy tam, gdzie nie potrzeba studiów, będzie lepiej ukryć swoje kwalifikacje i udawać, że poprzestałam na liceum. Ukończenie szkoły z wyróżnieniem i wygrywanie konkursów też odstrasza.
Poszukiwania pracy. Moja zmora. Zacznijmy jednak od początku.
Niedawno skończyłam studia. Konkretnie prawo. Nie jest tak, że chcę się tym chwalić jak bohaterowie memów, po prostu to istotne dla historii. ;)
Z różnych przyczyn, o których może napiszę więcej innym razem, a z których główną jest przesyt rynku absolwentami prawa i brak zapotrzebowania na nich w kancelariach, postanowiłam poszukać pracy poza moją branżą.
Nie przyjęli mnie w żadnym z trzech banków, pomimo tego, że poszukiwali pracownika. Pracownica jednego z nich, znajdującego się w mieście wojewódzkim, była bardzo miła. Powiedziała, że mają program polecający i może mnie polecić. Poradziła, żebym wysłała CV pewnej osobie z wyższego szczebla. Tak też zrobiłam, ale nie dostałam żadnego odzewu. Rozumiem, że nie mam doświadczenia w branży, ale studiuję aktualnie kierunek związany z ekonomią i informacja o tym znalazła się w CV.
Z kolei w banku w mniejszej miejscowości, było mi dane porozmawiać z szefową. Miała tylko chwilę, nie była to rozmowa kwalifikacyjna z zaproszenia. Przyszłam do banku i zaniosłam CV znajomej pracownicy, od której dowiedziałam się o rekrutacji. Szefowa dziwiła się, że będąc po prawie, szukam u nich pracy.
Jeszcze bardziej dziwiła się szefowa firmy ubezpieczeniowej, nazwijmy ją U.
Napisałam do kilku firm ubezpieczeniowych w mojej okolicy. Pytałam, czy nie potrzebują pracownika. Pracownica jednej z firm odpisała mi, prosząc o CV, więc je wysłałam.
Nie było odzewu przez kilka tygodni, więc straciłam nadzieję. Aż tu nagle zadzwoniła do mnie jakaś pani i zaprosiła na rozmowę kwalifikacyjną.
Pojechałam. Na miejscu była pani U. Poprosiła mnie o CV. Zdziwiłam się, bo myślałam, że je mają. Okazało się, że kilka tygodni wcześniej wysłałam je pracownicy, która już u nich nie pracuje.
Wysłałam szybko CV na maila U. Wydrukowała je i zaczęła czytać. Zdziwiła się, że mam studia, bo u nich nikt nie ma. No dobra, prawie nikt, bo akurat ona ma wyższe wykształcenie, w firmie jest też osoba po kierunku związanym z wychowaniem fizycznym.
U znacząco spojrzała na siedzącą obok panią kierownik i spytała:
- Basiu, a ty masz studia?
- No pewnie, i kursy, i podyplomówki - odparła pani kierownik. Nie mam pewności, czy powiedziała o kursach, czy może o czymś w tym stylu, ale pierwsze i ostatnie słowa, które tu piszę, padły na 100%.
Podobnie znaczącym tonem U powiedziała do kierowniczki:
- W liceum pani była prymuską...
Czułam, że robią sobie ze mnie jaja.
Napięcie stało się odczuwalne, gdy przyszło do omawiania kwestii finansowych. U zapytała, ile bym chciała zarabiać. Ja z kolei chciałam, żeby zaproponowała jakąś stawkę. U była jednak nieugięta. Wyszło, że nie mam wymagań. To był błąd. Wielki błąd. Powiedziała, że trzeba mieć wymagania, cenić się i szanować.
Pewnie gdybym miała za wysokie wymagania, też by im się nie spodobało. Pracownica siedząca obok niej wspomniała o panu, który chciał zarabiać bardzo dużo. Widocznie wszystkie skrajności są złe.
Skąd taki brak wymagań u mnie? Nawyki z mojej branży. Można włożyć między bajki mit o bogatym prawniku. Tak, można być bogatym, ale tylko na swoim, w swojej kancelarii, nie u kogoś. Gdy dorabiałam sobie na studiach, pracowałam na zleceniu za minimalną. Ukończenie studiów niczego nie zmieniło. Jeśli pracodawca płaci uczciwie minimalną za każdą godzinę, jest uczciwym i miłosiernym prawnikiem. Nie znam nikogo po tych studiach, kto zarabiałby więcej. Umowa o pracę jest albo dla wybranych, albo po długim czasie. Nieważne, czy jesteś dobry w swojej branży. Czy piszesz piękne pisma procesowe, całe akty notarialne, czy rejestrujesz szybko setki spraw u komornika. Stawka jest zawsze ta sama i nie wypada jej kwestionować. Może w innych regionach sytuacja na rynku wygląda inaczej, tego nie wiem.
U nie mogła zrozumieć, że jestem po prawie, a chcę u nich pracować. Musiałam się gęsto tłumaczyć. Na koniec powiedziała do mnie:
- My pani nie zatrudnimy, bo pani jest za mądra.
Dodała, że nadawałabym się do nich, ale na dyrektora. Poradziła mi, żebym szła na aplikację i rozwijała się w swojej branży. Radziła mi jak surowa, ale dobra matka. ;)
Jedna z moich znajomych oprócz prawa ukończyła dwa kierunki. Mówiła mi, że kiedyś powiedziano jej, iż ma za wysokie kwalifikacje. Uwierzyłam w to, ale byłam bardzo zdziwiona. Teraz już nie jestem.
A może potencjalni pracodawcy myślą, że jestem kimś w rodzaju byłego agenta służb specjalnych? Może boją się, że będę pisać na nich donosy do prokuratury i do ZUSu? ;)
Mam chytry plan. Następnym razem, gdy będę szukać pracy tam, gdzie nie potrzeba studiów, będzie lepiej ukryć swoje kwalifikacje i udawać, że poprzestałam na liceum. Ukończenie szkoły z wyróżnieniem i wygrywanie konkursów też odstrasza.
Ocena:
128
(144)
1
« poprzednia 1 następna »