Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nieja

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2012 - 22:30
Ostatnio: 6 września 2018 - 3:20
  • Historii na głównej: 11 z 21
  • Punktów za historie: 10133
  • Komentarzy: 103
  • Punktów za komentarze: 871
 
zarchiwizowany

#55863

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie potrafię skomentować tego, co przed chwilą usłyszałam. Przyzwyczaiłam się już do tego, jak wychowane są dzieci w dzisiejszych czasach. Jednak dziś zostałam zaskoczona podwójnie w ciągu 15 sekund.

Opiszę po prostu całą sytuację.

Na podwórku bawiła się dwójka dzieci, wiek przedszkolny. Rodziców w pobliżu nie było. Dziewczynka i chłopiec huśtali się huśtawkach. Ogólnie fajny widok, uroczy.
Po chwili dziewczynka radośnie woła w stronę balkonów:
-Mamo! Mamo!
Mama wychodzi na balkon po dłuższej chwili.
-Co?!
-Kocham Cię!
-I tylko po to mnie wołałaś?
Po czym wróciła do domu.

Dziewczynka nadal się huśtała, tylko uśmiech z twarzy zniknął.

Plac zabaw

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 16 (56)
zarchiwizowany

#49202

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj wróciłam ze spaceru z psem i byłam tak zdenerwowana, że aż mi się ręce trzęsły. Gdyby nie moje opanowanie, to najpewniej miałabym sprawę o pobicie. Na szczęście do tego nie doszło.

Ale po kolei...
Poszłam z moją suczką na działki, żeby się wybiegała. Miejsce z dala od ulicy i innych niebezpieczeństw. Kiedy widzę kogoś z psem w oddali, biorę moją na smycz i podchodzę zapytać, czy psy się mogą zapoznać i pobawić. Do tej pory spotykałam się z bardzo miłą reakcją. Tym razem było podobnie.

Podobnie a nie tak samo, ponieważ właścicielka psa na moje standardowe pytanie odpowiedziała "NO".

Lekko zdziwiona puściłam moją suczkę i psy zaczęły zabawę. Mała uwaga: Moja waży 17 kg i ma 6 miesięcy. Jej dorosły już pies, na moje oko, jakieś 50 kg.

Stałam z właścicielką drugiego psa w milczeniu. No cóż, nie każdy może mieć ochotę na pogadankę, więc się nie narzucałam. Psy się dobrze bawiły i to dla mnie jest najważniejsze.

Po chwili się odezwała:

[Kobieta]: - Chudy ten twój husky (w głosie wyraźna pogarda).
[Ja]: - To nie jest husky. To kundelek ze schroniska. A chuda nie jest, taka jej uroda.
(Kobieta wyraźnie nie była zadowolona z mojej odpowiedzi).

W pewnym momencie kobieta z przerażeniem wrzasnęła w stronę psów "RUPERT UCIEKAJ!" i zaczęła biec w ich stronę. W momencie kiedy krzyknęła, moja suczka przewróciła jej psa i stała nad nim podgryzając w zabawie. Psy się wystraszyły i popatrzyły w jej stronę. Wyglądało to mniej więcej tak, że moja stoi nad jej psem, jej pies trzyma mojego za wargę i patrzą zaskoczone w naszą stronę.

Całe szczęście byłam na tyle przytomna, że ruszyłam zaraz za kobietą. Kiedy ona zbliżyła się do psów zamachnęła się nogą na moją suczkę. Złapałam ją w ostatniej chwili za fraki i pociągnęłam w swoją stronę, czego rezultatem było jej lądowanie na dupsku...

[Kobieta]: - Zabieraj tego kundla od mojego psa, bo go zabiję! Agresywne bydlaki powinno się usypiać, a nie wśród porządnych ludzi prowadzać!
(Moja suczka przestraszona schowała się za mnie, a jej pies zaczął uciekać).
[Ja]: - Jeszcze raz spróbujesz uderzyć mojego psa, to połamię ci ręce!

Kobieta podnosząc się, rzucała epitetami i wołała jednocześnie swojego przerażonego psa. Trwała słowna przepychanka, a kiedy się podniosła, chciała mnie uderzyć smyczą, którą miała w ręce. Złapałam ją za rękę i spokojnie (o ile to było możliwe) powiedziałam, że moja cierpliwość się kończy, a jak się skończy to nie ręczę za siebie.

Wyszarpała z uścisku rękę, odwróciła się i zaczęła iść po swojego psa, który się już położył na plecy i z przerażeniem się oblizywał...

[Ja]: - Spodziewaj się sprawy w sądzie! Są tu kamery, a ty właśnie próbowałaś pobić mnie i mojego psa.
[Kobieta]: - Ty się na mnie rzuciłaś psychopatko! Uśpią to twoje bydle! Uśpią i ja tego dopilnuje!

Podczas tych przepychanek słownych dowiedziałam się, że kundelki powinny być usypiane, bo są agresywne i nieprzewidywalne. Tylko rasowe psy mają prawo żyć. To tak w skrócie...

Czy jakaś kamera nagrała całe zajście nie wiem. Blefowałam. Wiem, że jest niedaleko jakaś kamera, ale czy skierowana tam gdzie byłyśmy nie mam pojęcia.
Nie wiem też, czy jeśli nagranie będzie, to czy wszystko nie obróci się przeciwko mnie, bo w sumie ją przewróciłam, a mi się nic nie stało...

Nie wiem co robić. Ciężko mi to wszystko sobie poukładać w głowie... A jeśli ona wytoczy mi sprawę, jak się bronić?

To jakiś koszmar.

działki

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (160)
zarchiwizowany

#47058

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Właśnie wróciłam ze spaceru z psem. To jeszcze szczeniak, kocha cały świat i cieszy się na widok każdego.

Mijał nas jakiś facet, zatrzymał się i zaczął rozmowę.

Facet: - Jaki śliczny psiak! To husky prawda?
Ja: - Nie, to kundelek ze schroniska, nie wiem co z niego wyrośnie.
Facet: - Pani się nie wygłupia! Ile kosztował? Z tysiąc chyba co?
Ja: - Mówię Panu, to kundelek.
Facet: - Tak tak, jasne. Ale jak się cieszy! Widać, że mnie lubi! Mogę się z nim przejść kawałek?

Poirytowałam się, bo widać że facet coś kombinuje.

Ja: - Nie, nie może Pan.
Facet: - Pójdę tylko kawałek!
I wyciąga rękę po smycz.

Odsunęłam się i mówię, że sobie nie życzę...

Facet splunął mi pod nogi, popatrzył na mnie tak, że mi się gorąco zrobiło. Na szczęście po prostu się odwrócił i zaczął się oddalać. Odprowadziłam go wzrokiem upewniając się, że nic nie wywinie.

Po kilku metrach się odwrócił i krzyknął "P***A!".
Odpowiedziałam grzecznie: Miło mi, Nieja jestem!

Nie mam pojęcia czy był pod wpływem jakiś środków/substancji, bo normalnie się nie zachowywał.

Nie wiem jak to skomentować...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (273)
zarchiwizowany

#46996

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno nie byłam tak zła na samą siebie i własną głupotę...

WSTĘP:
Od około roku zapuszczałam włosy praktycznie od zera (względy zdrowotne). Jak mi włosy nieco podrosły, postanowiłam się zafarbować na czarno. Niestety w krótkich czarnych wyglądałam niekorzystnie, więc stopniowo, ostrożnie rozjaśniałam włosy, żeby pozbyć się koloru. Zajęło mi to sporo czasu, gdyż nie chciałam ich zniszczyć. Po długim czasie zapuszczania niesfornych włosów zdecydowałam, że pora wyrównać ostatecznie kolor.

Wybrałam kolor około 3 tony ciemniejszy od moich naturalnych (wybrany kolor: ciemny blond Garnier'a). Oczywistym jest, że farba po zmieszaniu i kontakcie z tlenem robi się nieco ciemniejsza , więc podczas nakładania nie zwróciłam na to uwagi, bo to po prostu norma.

Po nałożeniu farby zajęłam się innymi sprawami i po odpowiednim czasie poszłam papkę z włosów spłukać, bardzo szczęśliwa, że w końcu będę mieć "normalne" włosy (kto schodził z czerni ten wie jak to wygląda).

Kiedy woda była już czysta, spojrzałam w lustro i się zaśmiałam. Włosy ciemne BARDZO. No nic, pewnie przez to, że mokre.

Po długim płukaniu i myciu okazało się, że moje włosy są ... Czarne. Magia? Przeznaczenie? Błąd producenta? A skąd! Rzuciłam się na opakowanie i co się okazało? Jakiś "dowcipniś" podmienił zawartości opakowań. Jak to zobaczyłam byłam tak wściekła na siebie, że zaczęłam... Się śmiać i płakać jednocześnie! Kto normalny nie sprawdza "numerków" na buteleczkach?...

Swoją drogą kolor wyszedł ładny... Ale serio? Czarne? NAPRAWDĘ? "Nosz ku..."

Idę zaraz po czarną hennę do brwi, żeby w miarę normalnie wyglądać...

P.S. Przy okazji udam się do POK'u powiedzieć im, że czeka ich cudowny przegląd multum opakowań farb do włosów...
Drogie Panie i Panowie, sprawdzajcie czy numeracja się zgadza. Ja robiłam to przez jakiś czas ale rutyna się odezwała, psia mać...

Market TESCO Opole

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 235 (369)
zarchiwizowany

#45977

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wstęp:
Po pierwsze: Nie ważne jakich argumentów ktoś będzie używał, moim zdaniem zwierzak "dla dziecka" to pierwszy sygnał o braku wyobraźni. Zwłaszcza jeśli dziecko jest bardzo małe.

Po drugie: Młode koty czy psy uczą się tego, jak mocno można ugryźć czy podrapać podczas zabawy od matki i rodzeństwa. Jeśli taka możliwość jest im odebrana, potrafią dość mocno podczas zabawy "uszkodzić" człowieka. Dlatego samemu trzeba je nauczyć, kiedy jest "za mocno". Da się to zrobić bardzo łatwo i bezpiecznie (bez zbędnego znęcania się nad stworzeniem).

Po trzecie: Zwierzęta powinni posiadać ludzie nie tylko o wielkim sercu, ale też wyobraźni.


Historia:
Pewien mężczyzna chciał dla swojej 4 letniej córeczki małego kotka, żeby się dziewczynka nauczyła wrażliwości do zwierząt. Nie posiadał on wcześniej kota, jednak wydawało mu się, że spokojnie podoła zadaniu. Trafił do niego kilkutygodniowy kociak. Wiadomo, że młody kot uwielbia się bawić i psocić. Dziecko ładnie się z kotkiem bawiło, nie było większych problemów. Dziewczynka pomagała w karmieniu i sprzątaniu po nowym przyjacielu.

Pewnego dnia (kiedy kotek był już u nich trochę ponad tydzień), kociak dość mocno ugryzł i zaczął drapać dziecko. Ojciec, by odgonić kota od płaczącej córki, rzucił w niego tym co miał pod ręką (kapciem).
Rzucił kapciem tak niefortunnie, że kociakowi skręcił kark.

polska wieś

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (38)
zarchiwizowany

#44516

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem Wam o tym, jak straciłam zdrowie i zaufanie do lekarzy. Będzie przykro.

Miałam lat 17. Chodziłam do liceum i pewnego dnia na przerwie poczułam się bardzo źle. Wróciłam do domu.

Miałam problemy z żołądkiem, więc po prostu przez tydzień zostałam w domu. Nic nie mogłam przełknąć, jednak starałam się jeść. Miałam nadzieję, że mi przejdzie. Kiedy nie przechodziło, poszłam do lekarza pierwszego kontaktu. Pani Doktor zleciła mi kilka badań. Żadne badanie nie wykazało kompletnie nic.

Czułam się coraz gorzej, więc znów się udałam do mojej lekarki, tym razem dostałam skierowanie do gastrologa z powtórzeniem badań w trybie pilnym. Wizyta odbyła się na zasadzie: "No ja w tamtych badaniach nic nie widzę. Jesteś zdrowa." Koniec wizyty...

Znów wróciłam do mojej Lekarki. Była w tym momencie bezsilna, nie wiedziała co zrobić. Była przejęta tym, jak wyglądam i jakie mam dolegliwości. Zleciła mi wszystkie możliwe badania, jakie w tym czasie mógł wystawiać lekarz pierwszego kontaktu (za co, o czym dowiedziałam się później, dostała "ostrzeżenie", ponieważ to wystawianie skierowań na siłę i bez podstaw, skoro wyniki są w porządku).

Międzyczasie mocno straciłam na wadze. Średnio dziennie znikało pół kilograma. Pani Doktor znów skierowała mnie do gastrologa, jednak tym razem termin był bardzo odległy...
Wróciłam do niej z tą wiadomością, więc dała mi skierowanie na gastroskopię z dopiskiem "Bardzo pilnie proszę o przeprowadzenie badania, stan pacjentki się bardzo pogarsza z nieznanej przyczyny." Kazała mi się udać od razu pod pokój zabiegowy i podać skierowanie lekarzowi (ponieważ "najlepiej wyposażony mamy szpital wojewódzki, tam kazała mi się udać za każdym razem, z nadzieją że ten tytuł jest prawdą"). Kiedy dałam skierowanie lekarzowi, ten mnie po prostu wyśmiał.
Powiedział mniej więcej:
"Tak, jasne, będę od razu badać każdego kto dostanie skierowanie od pierwszego kontaktu z takim dopiskiem! HAHA! Dobry żart. Młoda jesteś, nic ci nie jest."
Jednak gastroskopię wykonał, stwierdził że mam jakieś małe wrzody, dużo żółci i ogólnie to nie żołądek młodej osoby ale nic mi nie jest".

Co miałam robić dalej?
Szukać pomocy... Wciąż.

Moja Pani Doktor nie wiedziała co robić. Dosłownie ręce jej opadły, bo nikt nie chciał się mną zająć. Przepisała leki na wrzody i skierowanie do szpitala. Powiedziała, żebym poszła ze skierowaniem, gotowa do przyjęcia na oddział.
Przygotowałam pidżamę, podstawowe przybory kosmetyczne i tym podobne. Udałam się do szpitala.

Tam mnie przebadano (ciśnienie, tętno) i oto co usłyszałam od lekarki jak wysłuchała objawów. Była przy tym moja mama.
Pani ze szpitala:
- No ewidentnie anoreksja na tle nerwowym. Położymy Cię tutaj obok, nawodnimy szybciutko i będzie wszystko grać. Masz jeść kisiele, skoro nic innego nie potrafisz.
Nawodnili i odesłali do domu...

Słaba, załamana, nie mogąca patrzeć na jedzenie, wygłodzona... Obraz nędzy i rozpaczy. Chciałam jeść ale nie potrafiłam! Jak widziałam się w lustrze, byłam przerażona. To nie byłam ja. Ale co robić dalej? Pomoc potrzebna...

Tym razem postanowiłam nagiąć reguły. Poszłam do gastrologa, innego niż ostatnio w tym szpitalu, poza kolejką ale ze skierowaniem.
Wchodzę do gabinetu i mówię:
- Pani doktor, proszę mi pomóc! Badania nic nie wykazują, a ja w ciągu ostatniego tygodnia straciłam już równo 10 kilogramów! I...
(Tu mi przerwała)
- To czym ty się przejmujesz?! Też bym tak chciała! (Dokładny cytat).
Nie zdążyłam usiąść, wyszłam z gabinetu... Był to trzeci tydzień od kiedy "wyszłam ze szkoły", w ciągu ostatnich 7 dni straciłam równo 10 kilo. Dosłownie znikałam...

Poszłam do mojej lekarki, poprosiłam o kolejne skierowanie do szpitala. Wystawiła bez problemu.

Udałam się do szpitala. Trafiłam znów na tę samą przyjmującą lekarkę co ostatnio. Była zdziwiona, że znowu jestem. Tym razem rozmowa przebiegła nieco inaczej:
[Ja]: - Pamięta mnie Pani, prawda? Nie wyjdę z gabinetu, nie dam się po raz kolejny odesłać z niczym, nie wyjdę, póki nie weźmiecie mnie na oddział i mi nie pomożecie!
[Lekarka]: - No ale co, kisiel nie pomógł?
[Ja]: - Powtarzam, nie wyjdę póki mnie nie weźmiecie na oddział, proszę na mnie spojrzeć! Może anorektyczka tak wygląda, ale na pewno nie szuka tak intensywnie pomocy! Błagam!
[Lekarka]: - No to na oddział.

W szpitalu okazało się, po przeprowadzeniu gastroskopii z pobraniem wycinka, że jestem bardzo chora, wycieńczona i trzeba szybko zareagować.

Spędziłam w szpitalu tydzień. Co przez ten tydzień przeszłam, to już osobna historia.

W dzień, kiedy poczułam się źle: waga 63 kilo.
Dzień kiedy wyszłam ze szpitala: 42 kilo.
W miesiąc zniknęłam. Ze zdrowej, młodej dziewczyny zamieniłam się w chodzący szkielet z żebrami na wierzchu. To na co zachorowałam jest dość powszechne, jednak miało u mnie dość "ostry przebieg", a i leczenie opóźnione, nieudolne... Efekty są takie, że po dziś dzień walczę ze skutkami ubocznymi źle, powtarzam ŹLE przeprowadzonego leczenia (chociaż pomogło na "chorobę"), i na dalsze efekty uboczne czekam po dziś dzień, bo nie wiadomo, co tym razem wyskoczy. To w sumie reakcja łańcuchowa, gdzie jest dużo niewiadomych.

FAKTY:
- Objawy anoreksji
- Młoda osoba, a wyniki niby OK, tylko lekko się pogarszają
- Lekarze obojętni prócz mojej Lekarki pierwszego kontaktu
- Leczenie przeprowadzone zbyt gwałtownie (?). Zalano mnie lekami tak mocno, że żołądek się poddał.
- Nagięłam zasady: szłam bez kolejki, szukałam pomocy na oślep, wydawałam żądania
- Nie wiem jak się nazywa przeciwieństwo hipochondrii, ale ja naprawdę rzadko reaguję na objawy choroby, a w tym momencie zaczęłam szybko szukać pomocy, więc możecie się domyślić, jak bardzo cierpiałam...
- Żyję.

Pozdrawiam tych, u których uaktywnił się Helicobacter Pylori.
Zazdroszczę tym, u których przebieg HP był "łagodny".

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (218)
zarchiwizowany

#44452

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie przydługo, ale chcę żebyście kochani zrozumieli ile serca ludzie w całą akcję wkładali, jak się czuli i co zrobili. Historia na przestrzeni lat, o bezdomnych kotach, współpracy mieszkańców osiedla by tym kotom żyło się dobrze i ...

Całe życie mieszkam na osiedlu, gdzie są dwa duże bloki, a nieco dalej mniej przyjemna okolica. Sumując oba bloki, jest 175 mieszkań.

Na osiedlu zawsze były jakieś bezdomne koty. Jak wiadomo, są koty = nie ma szczurów. Ale są koty, to są też i pchły. Różnie było. Kiedy było tych kotów dużo i nie były one sterylizowane, to mnożyły się na potęgę, a pcheł była plaga. Były takie momenty, że wracając z piwnicy nogi miało się czarne od pcheł (nie wyolbrzymiam). Wtedy postanowiono przeprowadzać odpchlenie piwnic dwa razy w roku, dodatkowy koszt ale mieszkańcy się na to godzili, a i efekt był niesamowity.

Dla kotów wystawiano miski, dolewano wody (pamiętam jak sąsiedzi przekazywali sobie informacje, żeby nie dawać krowiego mleka, bo kotom szkodzi). Dawano codziennie jedzenie. BA! Nawet sprzątaliśmy po tych kotach, żeby nie było specyficznego "zapachu" w piwnicach.

Wszyscy byli szczęśliwi. Dosłownie. Nie ma szczurów, smrodku, pcheł. No ale są koty, które ludzie dokarmiają. Jak ktoś nie chciał dokarmiać, to tego nie robił i tyle. Tak zwane "jest spoko".

Po jakimś czasie, kiedy kotów było już naprawdę sporo, postanowiono wyłapać młode, oddać do schroniska (póki nie są całkiem zdziczałe), a starsze na koszt mieszkańców którzy się zgodzą, wysterylizować. Nikt do niczego nie był zmuszany, po prostu dobra wola.

Akcja powiodła się. Było super! Kotów zostało siedem. Mieszkańcy się do nich przyzwyczaili, koty przyzwyczaiły się do nas. Ale ponieważ kot bezdomny narażony jest na wiele niebezpiecznych sytuacji, po trzech latach koty zniknęły. Zginęły pod kołami aut (a ulica wcale nie jest blisko). O każdej stracie kota było wiadomo, bo sąsiedzka wspólnota ze sobą rozmawia. Ktoś widział na ulicy, więc wieść się rozchodziła.

Zostaliśmy bez kotów. Pojawiły się szczury. Pchły były ale mało. Zaprzestano odpchlenia.

WAŻNE: w tym czasie pojawili się nowi mieszkańcy osiedla. Młode małżeństwo z psem, wilczurem.

Szczurów szybko zrobiła się cała masa. Sąsiadce z naprzeciwka jeden spadł z rur na głowę! Wychodziły z rur przy wsypie (nie mam pojęcia do dziś po co są te rury), w czasie dnia swobodnie chodziły po osiedlu. Trutki nic nie dawały (rozkładane były przez Panie Sprzątaczki, mimo protestów mieszkańców - taka pro zwierzęca społeczność), bo szczury są mądre.

Także ku wielkiej uciesze, ktoś z tego "biedniejszego" osiedla znów wypuścił koty. Tym razem zadziałano szybko, gdyż wszyscy wiedzieliśmy, że koty mnożą się szybko i jakie są konsekwencje.

Wyłapano młode, wysterylizowano starsze. Jeden z sąsiadów zrobił im budę na zimę, żeby nie marzły (naprawdę solidną, w dodatku docieplaną). Miały jedzenie, picie. Wszystko było cudownie! Prawie...

Młode małżeństwo było oburzone, że ich pies się stresuje, bo na podwórku są koty (ich pies ważniejszy niż "bezdomne rozpieszczane sierściuchy" - słowa faceta jestem w stanie zrozumieć, choć nie podzielam, ale postępowania już nie zrozumiem...). Nowo zamieszkały mężczyzna niszczył budy, rozwalał miski, zabijał wejścia do piwnic deskami, coby koty umarły z zimna na mrozie bądź z głodu. Na dodatek nie krył się z tym wszystkim. Otwarcie mówił, że te pchlarze powybija co do jednego, że tak być nie może!

Wszyscy którzy mieliśmy otwarte serca dla zwierzaków starliśmy się je chronić, jeden z sąsiadów (zresztą były pracownik TOZ) adoptował dwa kastraty. Tak więc w tamtym czasie zostały trzy bezdomne kotki, pod naszą "protekcją", wysterylizowane.

Nadszedł TEN DZIEŃ. Koty znaleziono martwe w piwnicach, podobno wyglądały strasznie (byłam bardzo młoda wtedy i nie mówiono mi szczegółów, jednak między rozmowami usłyszałam to i owo, wnioski wyciągnęłam sama). Zostały brutalnie otrute czymś naprawdę, nie wiem jak to nazwać, działającym boleśnie?

Na szczęście "nasza społeczność" się zgrała i zabrano koty na sekcję, zebrano materiał dowodowy, sprawa trafiła do sądu. Świadków było wielu. Wyrok zapadł, konsekwencje poniesione.

Małżeństwo wyprowadziło się niedługo po werdykcie sądu.

PRZEMYŚLENIE NA KONIEC:
Ludzie się starali, współpracowali, zbierali pieniądze. Pierwsza buda którą wybudował sąsiad nie była jedyną, gdyż były regularnie niszczone. Ale nie poddano się. Niestety za "nasz upór", konsekwencje poniosły niewinne istoty... Gdyby zaprzestano pomocy kotom, może by ich nie otruli? Może koty by się przeniosły i żyły dalej? Chociaż kto by przewidział, że upór może doprowadzić do tego, że "młode małżeństwo" pozabija te koty? Nic nie dało niszczenie wysiłku ludzi, to zniszczmy problem u źródła!

Najbardziej mnie boli to, że Ci ludzie mieli psa (rasowego wilczura - chwalili się nim na każdym kroku), kochali go czyli rozumiem, że potrafili kochać zwierzęta?

Nie wiem jaki dokładnie wyrok dostali (na pewno wiem, że ona i on) ale cieszy mnie, że konsekwencje ponieśli...

opole osiedle piwniczne koty współpraca

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (264)
zarchiwizowany

#35903

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Był spokojny dzień. Szłam z mamą na przystanek autobusowy, wybierałyśmy się na miasto. Zbliżały się moje osiemnaste urodziny. Z związku z tym wywiązała się krótka rozmowa.

MAMA: Wiesz, chcieliśmy Ci z tatą dać 100zł na urodziny.
JA: Co? Chcesz mi dać na urodziny 100zł? (powiedziałam z nieukrywanym oburzeniem).
MAMA: Wiem, że to mało... (Po czym zamilkła).

Więcej o tym nie rozmawiałyśmy.
Zachowałam się jak rozpuszczona nastolatka.

Problem polegał na tym, że nie oburzyła mnie kwota tylko fakt, że chciała mi dać pieniądze do ręki, a ja liczyłam na jakiś drobiazg, od nich. Chciałam dostać coś takiego osobistego, co przypominałoby mi o tych urodzinach i o nich.

Nigdy jej tego nie powiedziałam, nie wytłumaczyłam, nie zdążyłam. Zmarła dwa miesiące przed urodzinami.

Zachowałam się piekielnie, nie miałam okazji przeprosić, powiedzieć co leży mi na sercu. Byłam piekielną "g*wniarą".

przystanek urodziny

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 12 (80)
zarchiwizowany

#35835

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio na Piekielnych przeczytałam kilka historii o tym, jak to matki straszą swoje dzieci, że je "ten obcy Pan/Pani zabierze, jak będą niegrzeczne". Nie myślałam, że i mnie się coś takiego dzisiaj trafi.

Robiłam zakupy w dużym markecie, jednak ludzi było mało. Wybierałam coś z półki, gdy matka [M] uspokajała swoją pociechę, która płakała, bo chciała batonik, a matka nie chciała go kupić. W koszyku były piwa i inne dobrocie, które spokojnie mogła odłożyć (chociażby jedną sztukę) i kupić ze trzy batoniki. Ale jej żelaznym argumentem było "NIE BO NIE, NIE MAMY PIENIĘDZY, ZAMKNIJ SIĘ!".

Kiedy dziecko się nie uspokajało, postanowiła spróbować innej taktyki, niż jej niepodważalne argumenty. Szarpiąc zapłakane dziecko, mówi przez zęby:
[M]: Widzisz tę Panią z pociętą twarzą?! Jak będziesz się tak darł, to ona cię zabierze!".

We mnie się zagotowało, dosłownie.
Podeszłam do chłopca, kucnęłam przed nim i powiedziałam:

[Ja]: Jak chcesz, to możesz iść ze mną, kupię Ci tyle batoników ile będziesz chciał i pokaże Ci, jak się kroi krzyczące matki.

Mały się momentalnie uspokoił i wyciągnął do mnie rękę na znak, że skorzysta z "oferty".

Matka chwyciła dziecko i zaczęła uciekać.

Ja wiem, że mnie poniosło i mogłam to "rozegrać" inaczej, jednak to, że blizny na twarzy mam od niedawna i źle mi z nimi, a na dodatek fakt, że niemiłosiernie mnie wkurza taki sposób wychowania spowodowały, że dałam się ponieść emocjom... Ale może na następny raz kobieta się zastanowi dwa razy, zanim zacznie straszyć dziecko "kimś złym i obcym", mając przed oczami jej synka, który wolał to, niż jej krzyki i wrzaski.

Nie mówię, że dzieciak był grzeczny, miły i słodki. Powinien być wychowany inaczej, ale to jest dziecko! Chciał batonik to płakał!

Zaczynam mieć wyrzuty sumienia... Eh...

market matka z dzieckiem

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (222)
zarchiwizowany

#33850

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja bardziej przykra niż piekielna.

Siedziałam sobie na balkonie, czytam książę, ptaszki ćwierkają. Pod balkonem bawią się dzieciaki. Tak wyłapuję jednym uchem rozmowę, która zaczyna przykuwać w pewnym momencie moją uwagę bardziej niż książka.

Jeden dzieciak wczesne gimnazjum (WG), drugi może 2-3 lata starszy (S), trzeci jeszcze podstawówka (P).

WG: AłA! (uderzył się)
S: Ooo, będziesz mieć siniaka!
WG: Boli!
S: A wiesz w ogóle skąd się biorą siniaki?
Ciąg dalszy rozmowy był o tym, co to siniak. Później rozmowa o strupach i wodzie utlenionej, dlaczego powinno się ranę polewać, że woda utleniona to nadtlenek wodoru.

Następnie rozmawiali o tym, że trzeba się uczyć. WG mówił, że ma problemy z językiem polskim ale jest dobry z przedmiotów ścisłych. S mu mówił, że trzeba też się do języka przykładać. Później było o tym, że nauczycieli trzeba szanować, rozmawiali o Einstein′ie, Arystotelesie.

Tu już szczękę zbierałam z podłogi, a i pewnie oczy miałam większe niż 5zł.

Później P pytał się, czy to naprawdę ważne, żeby być dobrym ze wszystkiego i pozostali przekonywali go, że żeby dostać się na studia to trzeba dobrze się uczyć i nie można lekceważyć żadnego przedmiotu.

Następnie poszli grać w piłkę, a ja się zastanawiałam czy mi się ta rozmowa nie przyśniła, bo przecież nie oczekuje się raczej takiego poziomu rozmowy od gimnazjalistów!

Patrzyłam sobie na nich jak grają. Ogólnie przyjemnie się pomylić co do młodzieży. Po chwili jednak, któryś kopnął piłkę za daleko i WG się poirytował, gdyż idąc po piłkę powiedział "Kur*a".
Po czym S podszedł do niego i powiedział: "Jak chcesz, żebym Cię szanował, to nie przeklinaj." Po czym wrócili do zabawy.

Nie, to nie koniec. A szkoda. Inaczej nie byłoby tu tej historii.

Po chwili wyszedł z domu ojciec? Brat? Nie wiem, ale wrzasnął ni stąd ni zowąd z wielkimi pretensjami:
-Chodź kur*a na obiad, bo stygnie! Ja pier*ole, ile można?! Rusz się kur*a.
WG spuścił głowę i powiedział do kolegów:
- Przepraszam, muszę iść ale jak zjem to wrócę!

Mam nadzieję, ogromną nadzieję, że dzieciaki się nie złamią i wyrosną na porządnych ludzi. Oby nie brali przykładu ze starszych... Tych nieodpowiednich starszych.

podwórko młodzież wychowanie

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 369 (419)

1