Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nieja

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2012 - 22:30
Ostatnio: 6 września 2018 - 3:20
  • Historii na głównej: 11 z 21
  • Punktów za historie: 10133
  • Komentarzy: 103
  • Punktów za komentarze: 871
 

#66043

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam wczoraj na spacerku z psem w godzinach porannych (świt miał być zaraz). Spotkałam w drodze powrotnej sąsiada, który też akurat wracał do domu (a deszcz padał).

Nasze psiaki się znają i lubią, więc szalały na smyczach, a my rozmawialiśmy - o psach oczywiście. Miło czas mijał, psy rozbawione, my ich pilnujemy, coby nikomu pod nogi nie wpadły.

Sąsiad jest starszym panem, który niedawno (3 lata temu) stracił żonę i zdecydował po jej śmierci adoptować psa ze schroniska. Wybrał schroniskowego brzydala. Jamnikowaty klusek z poważną nadwagą. Z psem chodzi dziennie w sumie 8 godzin i odchudza go w zdrowy sposób, czyli non stop kontrola weterynaryjna, specjalnie dostosowane jedzenie i wydatki większe niż na utrzymanie człowieka miesięcznie. Ale są szczęśliwi. On i pies. Bo psiak chudnie, powoli, ale skutecznie. Nie ma szoku dla organizmu, stawy są kontrolowane, a i pan zyskuje na zdrowiu.

W pewnym momencie przechodziła niedaleko panna (maksymalnie 22 lata?), róż, pełny makijaż, szpile i pies rasy york na rękach. Zatrzymała się i zaczęła, dosłownie odwracając wzrok od nas, mówić do drzewa obok:

- Widzisz, Borys, ja cię tak nigdy nie zapuszczę, jak taki zapijaczony głąb. Bo ja cię kocham i ze mną będziesz szczęśliwy.

I to nie było mruczenie pod nosem, oj nie. To był półkrzyk do nas. Moja psina jest szczupła i wysportowana, więc od razu wiadomo było, o co chodzi.

Ponieważ znam sytuację sąsiada, odwróciłam się do niej i powiedziałam: "Kochana, ten pies jest bardziej zadbany niż ty".

I co?

Usłyszeliśmy od panienki: „Osz ty kur*o, pijak psa tłuszczuje (?), a ty mi mówisz, że źle wyglądam?! Ty szmato! Nie popuszczę Ci kur*o!”. I poszła.

Sąsiad niestety wziął sobie słowa do serca i tak stał chwilę, po czym nie byłam w stanie rozpoznać łez w deszczu. Wydukał tylko: "kocham go, robię, co mogę”. Pocieszyłam go, na ile mogłam i się rozeszliśmy.

Żonę stracił po tym, jak za późno został rozpoznany rak, więc myślę, że jego potrzeba dbania o kogoś to forma walki z własnym sumieniem. I trafi się taka osoba, która zwykłymi słowami rani cię do serca.

P.S. Zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby dziewczyna wiedziała to, co my, to by pewnie (oby) zareagowała inaczej, ale poszła po prostu ostra wymiana zdań, raniąca tego, kto najmniej zasłużył...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (534)

#69033

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dopalacze. Rypie umysł i niszczy człowieka.

Byłam wczoraj w pracy dorywczej. Wykładałam towar, a że nie było żadnego pracownika ze sklepu na dany dział, to wzięłam telefon służbowy, co by ułatwić pracę kasjerom i osobie dyżurującej. Pracuję w marketach już jakiś czas i dogadałam się z kierownictwem, że mimo iż jestem zatrudniania na umowę zlecenie z zewnątrz, to w takich przypadkach jestem jakby 'pracownikiem marketu' i ich po prostu wspieram jak tylko mogę i przejmując obowiązki.

Market z tych olbrzymich, towaruje, dzwoni telefon 'Ochrona':
-"Nieja! Biegnij do kasy 01, masz najbliżej, ratuj kasjerkę, jestem zaraz za tobą!!! PIP PIP PIP".

Rzucam wszystko i biegnę do kasy, a tam facet jak szafa szarpie kasjerkę, tłucze ją pięścią w twarz i krzyczy coś o koszyku klawiatury (?).
Ja 160cm wzrostu stanęłam na sekundę jak wryta, co robić?! Rzut okiem w lewo prawo, ochrony nie ma, klienci w panice uciekają, to decyzja. Lecę. Szarpałam się z typem aż udało mi się uwolnić kasjerkę z jego uchwytu i po chwili podstawiłam mu nogę, dzięki bogu upadł.
Niestety upadł tak niefortunnie na mnie, że dostałam łokciem w oko, a przez uderzenie o posadzkę straciłam przytomność.

Nie wiem co było dalej, bo obudziłam się w karetce.

Następnego dnia koleżanka zadzwoniła i powiedziała mi, że kasjerka ma złamany nos. A ochrona? "Przybiegli" dopiero jak gość stracił przytomność. Innymi słowy ja, z drugiego końca marketu zdążyłam przybiec i coś zrobić, a oni? Nie wiem co robili. Facet z monitoringu nawet się z krzesła nie ruszył, a miał najbliżej, bo raptem 10 metrów...

Czeka mnie teraz batalia, bo takiego zachowania ochrony nie popuszczę.

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 710 (750)

#68344

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opisałam wczoraj sytuację z trudną klientką. W komentarzach Nikorandil porusza dość ciekawą kwestię, a mianowicie 'ochrona'. A tu dopiero zaczyna się cyrk i zgrzyt na poziomie ochrona/polityka firmy.

Pracuję w markecie, gdzie pracownikom patrzy się na ręce na każdym kroku. Pracujemy ciężko, zarabiamy mało, a staramy się naprawdę mocno, żeby wypłata była choćby troszkę wyższa. Choćby o te 100 zł. Za straty płacimy premią, za niewykonane cele płacimy premią, za brak sprzedaży na godzinę płacimy premią. Innymi słowy staramy się jak osły, a i tak co miesiąc na koncie najniższa krajowa, plus grosze.

Ale wracając do ochrony.
Niedawno gdy miałam drugie zmiany, miałam nieprzyjemność spotkać klienta, który sobie mnie upatrzył, dosłownie. Zawsze podchodził, zagadał, poplotkował. Tu jest ok. Ale jeśli 60-letni facet zaczyna mnie wypytywać o to kiedy mam wolne, czy wyskoczymy na piwo, czy może mam czas w weekend, zaczyna się robić niemiło. Zwłaszcza, że czuć od niego alkohol. Lekko bo lekko ale zawsze. Ale późniejsze pytania o to czy może jestem wolna i chętna po pracy, przechyliły moją skalę odporności na zaczepki na jego niekorzyść. A jak już mówiłam, polityka firmy mi ręce wiąże...

Trzeciego dnia miałam dość upokarzania i podeszłam do ochrony. Facet stwierdził, że póki klient tylko mówi do mnie, to on nic nie zrobi. Tu mój błąd. Podeszłam do najbliższego ochroniarza którego nie znałam. Podobno był nowy. A klient poszedł.

Następnego dnia sytuacja ta sama. Idę wściekła, bo gość bez pardonu pytał mnie jakie pozycje lubię. Opisuję sytuację, a chłopaczek do mnie "ale co ja mogę? ja nie wyproszę klienta!". Nieszczęście moje, trafiłam na kolejnego nowego, który ma swoje wytyczne i rozumu nie użyje, bo straci pracę.

Następny dzień to samo.
Klient do mnie gada, ja mu mówię 'do widzenia', urywam mu w pół zdania i idę na monitoring gotowa batalię wszczynać.
Pokój monitoringu otwiera mi ochroniarz który jest naprawdę w porządku i jest zastępcą szefa ochrony. Jak usłyszał co mu powiedziałam, zrobił się bordowy ze złości. Ale ponieważ klient już poszedł, kazał mi dzwonić w razie ponownych sytuacji, bo jak się okazało miał ze mną przez następny tydzień zmiany.

Następny dzień.
Podchodzi klient, pyta czy może dziś najdzie mnie ochota. Biorę służbowy telefon do ręki, dzwonię na YYY i mówię 'Adam? Zajmij się Panem'. W sekundy Adam przyszedł, zabrał gościa, poszedł, później spisał protokół i dał mi do podpisu. Później jak byłam na przerwie mi uświadomił, czemu nikt wcześniej nie reagował.

'Nieja, ochrona ma wytyczne, których się musi trzymać. Jak przyjdzie trudny klient i fizycznie pracownika nie dotknie, to oni się boją reagować, bo premia idzie w las. Bo tu możesz nazwać pracownika 'Kur*ą' a ochrona nie może nic, bo nic się nie stało. A jak ochroniarz zareaguje, to nie ma premii, bo to 'tylko słowa'. A jak zareaguje gdy klient obraża pracownika, to ma 500 zł w plecy.'
Zapytałam go wtedy, czy on w takim razie za poprzednią akcję poniesie konsekwencje.
Odpowiedź:
'Owszem, jestem stratny te 500 zł w tym miesiącu ale i moje sumienie czyste będzie.'

Następny dzień.
Przychodzi ten sam, przesiąknięty denaturatem facet, zadaje tak zbereźne pytania, że dzwonię po Adama i odchodzę, a facet idzie za mną. Adam dopadł gościa i gdzieś zabrał. Pewnie do pokoju.

Za godzinę Adam podchodzi do mnie gdy wykładałam towar i mówi:
'Nieja, złożyłem wypowiedzenie, więc niedługo będziesz musiała kombinować. Dali mi z centrali ultimatum. Albo złożę wypowiedzenie, albo dyscyplinarka.'
W szoku zapytałam, za co dyscyplinarka?!
Ano za psucie atmosfery na sklepie bez powodu.

Witamy w Auchan!

Skomentuj (72) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 682 (750)

#68331

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Praca fizyczna wesoła nie jest, chyba że ma się zgranych współpracowników. Wtedy to i dźwigając po 20 kilo na 5 sekund przez bitą godzinę można się pośmiać. Pracuję w markecie i powiem Wam, że jak zobaczycie drobną kobietę która dźwiga po dwie zgrzewki mąki na raz, robi to szybko, poci się przy tym, a koleżanka obok robi to samo i obie się śmieją, to macie market gdzie atmosfera w pracy jest super i każdy pracuje dając z siebie wszystko. Ale klientom przeszkadza to, że jest dwóch pracowników obok siebie...

Ładowałam hurtem z koleżanką mąki. Syzyfowa praca, bo za 4 godziny będzie tam pusto, więc trzeba się uwijać, żeby później pójść do swojej alejki za którą się odpowiada (finansowo w formie zabranej/dodanej premii/ w ekstremalnych przypadkach naganą), zrobić swoje i wrócić na mąki i później to samo od nowa (a na dział gdzie są między innymi mąki nie ma nikogo, a jak tam będzie niezrobione i spadnie sprzedaż, to i premia ucięta. W skrócie "każdy za swoje, każdy za niczyje").
W trakcie naszej syzyfowej pracy podchodzi klientka nerwowym krokiem, wiek około 40. Koleżanka tylko zdążyła powiedzieć 'oho, idzie'.

I nagle jak mi kobita nie ryknie do ucha: "Chcę produkt X, może łaskawie mi któraś powie gdzie jest?!".
Odpowiadam ze spokojem, choć prawie upuściłam zgrzewki na stopy, tak mnie wystraszyła: "Pójdzie Pani tam, wejdzie w alejkę numer 123 i od razu patrzy Pani w lewo, trzeci regał od dołu. Tam będzie X." Poszła.

Za 2 minuty telefon z kas. Klienta natychmiast chce mówić z pracownikiem działu. Patrzę ze smutkiem na koleżankę, bo będzie musiała sama walczyć ze zgrzewkami, ale lecę. Przy kasie ta sama babka i z za przeproszeniem 'ryjem' do mnie: - Jesteście bezczelni, w dupie się poprzewracało od nieróbstwa! Ja chciałam kupić X, a wszyscy mieli to gdzieś! Jak tak można! Co wy tam robicie! Plotki o dupie Maryni?! A klient?! By was cholera.... - i tak dalej.
- Dobrze, już przynoszę.
I idzie kobita za mną i zaczyna się nakręcać, rzucając coraz częściej wulgaryzmy.
Biorę produkt do ręki z miejsca, które jej dokładnie opisałam, podaję i bez cienia zawiści czy złości podaję mówiąc "proszę uprzejmie". Zatkało ją. Po chwili znowu zaczęła się na mnie wydzierać, kląć, wyzywać i poszła do kasy.

Następnego dnia wzywa mnie kierownik do siebie na dywanik. A że jestem pracownikiem sumiennym i pracowitym, który faktycznie robi, zastanawiam się co jest grane. Od roku kierownik nic ode mnie nie chce, bo robię. Inaczej to wygląda z osobami, które olewają pracę ALE.
Poszłam do kierownika i rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- Co to kur*a ma być Nieja?!
- Wygląda jak skarga...
- Na Ciebie?!
- Kierowniku, klienta była bardzo...
Przerwał mi mówiąc:
- Pierd*l to, nie ma dyrekcji, ja to nadzoruje i wiem jak było ale kur*a, Nieja. Jak już będzie dyrekcja, to będę musiał przez taką Ci*ę dać Ci naganę, a mnie nie stać na to żeby przez takie piz*y stracić dobrego pracownika.
- No rozumiem, ale co ja mam wtedy zrobić jak się taka klienta trafi?
- Kur*a nie wiem ... Dobra, nie było sprawy.

Dwa miesiące później:
Dźwigam z inną koleżanką worki po 50 kilo, żeby dać na regał. Uwijamy się, bo za chwilę musimy sprawdzać terminy u siebie i na alejkach gdzie nikogo nie ma, a nikt nie chce stracić tych cennych groszy premii, więc czas goni.

Podchodzi ta sama klientka i widząc mnie zaczyna z pretensjami w głosie o coś pytać. Położyłam z koleżanką worek z towarem na półkę i kiwnęłam jej głową w lewą stronę (u nas to znaczy trudny klient). Odwracam się i pytam co by potrzebowała... Przez pół godziny kładłam jej zakupy do koszyka, bo ona chce to, tamto, tamtego trochę... A oczyma wyobraźni widzę jak koleżanki zapierniczają z paletami ale zęby zaciśnięte. Zakupy zrobiła, poszła do kasy, nawet podziękowała. Lecę biegiem na magazyn, bo mam jeszcze godzinę do końca zmiany, a mam 3 palety do zrobienia... Telefon, dyrekcja... Aż mi się zimno zrobiło. Dyrektor nowy, nie znam go, ponoć kosi ludzi jak chce. Prosił o natychmiastowe stawienie się do Punktu Obsługi Klienta.

Rozwścieczona klientka, spokojny dyrektor i wściekły kierownik.
Klientka się wścieka, że pracownicy nic nie robią, a jak się prosi o pomoc, to olewają, ona chce żeby mnie zwolniono, bo jak mnie prosiła o coś to stękałam i szłam tak powoli, że ją szlag trafiał. I ona sobie nie życzy robić zakupy w takim miejscu, więc albo mnie zwolnią, albo ona tu więcej nogi nie postawi.
Chwila rozmowy w 4 osoby. Przeprosiłam ją (a wrzucałam jej do wózka tak szybko, że dosłownie sunęła alejkami i towar sam się w koszu pojawiał, dokładnie ten co chciała). Dyrektor oznajmił, że będą srogie konsekwencje, po czym jak już ta z uśmiechem się oddaliła, zostałam zaproszona do pokoju dyrekcji z kierownikiem. Wtedy już tylko myślałam o tym ile na bezrobotnym dam radę rachunki płacić. A co dopiero opłata za szkolę? Dojazdy?

Zamknęły się drzwi, 30 sekund ciszy, a dyrektor jak nie wybuchnie śmiechem. Popluł się! Mój kierownik był nastawiony na walkę z nowym dyrektorem, a ten ze śmiechu nie mógł mówić!
Jak się uspokoił powiedział:
Durna dzida. I co kochani, zmarnowaliśmy 1,5 godziny na te durną babę. Już myślałem Nieja, że wybuchniesz, ale było super! Ja bym jej oczy wydrapał. Wiesz, robisz wszystko co od Ciebie wymagamy i więcej, trafi się taka to trzeba udawać i tyle. Kierownik, idź po wodę, odsapniemy i posiedzimy chwilę, bo widząc jak Nieji ręce się trzęsą, boję się ją puścić na sklep. Niech odsapnie biedna!

Jeden klient z pretensjami...

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 536 (642)

#57873

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Udałam się dziś do sklepu z zabawkami po prezent. W środku była tylko Pani Ekspedientka i matka z córką (4-5 lat?). Sympatyczna, młoda Ekspedientka zapytała mnie, czy w czymś pomóc. Potrzebowałam jednak chwili do namysłu, więc podziękowałam i stwierdziłam, że za moment Pani zajmę chwilę, ale najpierw się rozejrzę.

Międzyczasie dziewczynka chodziła po sklepie i patrzyła na wózki dla lalek. Pomyślałam, że to urocze i wróciłam do oglądania asortymentu.

Kiedy dziewczynka uważnie oglądała wózki, jej mama podeszła do ekspedientki i coś cicho powiedziała. Było to dłuższe zdanie, a zwróciło to moją uwagę, ponieważ było aż nadto nienaturalne. Mama dziecka praktycznie przykleiła się do ucha Pani Ekspedientki.

Po chwili mała podchodzi do ekspedientki i mówi:
- Dzień dobry, chciałabym coś wybrać.
Ekspedientka podeszła z nią do wózków i mała zaczęła mówić:
- Bo ja mam pieniążki i ten wózek mi się podoba, mogę go kupić?
Ekspedientka: A ile masz pieniążków?
Dziewczynka: Mam siedemdziesiąt złotych.
Ekspedientka: Ten wózek kosztuje więcej, przykro mi.
Dziewczynka: A ten?
Po chwilowym zamyśleniu ekspedientka odpowiada, że też więcej.
Dziewczynka podeszła do najmniejszego wózeczka, takiego dosłownie byle jakiego i pyta:
- A ten mogę kupić? (Tu już mała miała łzy w oczach.)
Ekspedientka spojrzała na mamę (matka ani drgnęła), więc odpowiada charakterystycznym łamiącym się głosem:
- Na ten też nie masz pieniążków kochanie.

Po tym mała poszła, ciągnąc nosem na sklep bez celu. Ja w tym momencie stałam osłupiała, bo na wózkach była jak byk cena 40zł/55zł/60zł/90zł i wzwyż, a młoda pytała o najtańsze.

Zaczęłam iść oniemiała w ich stronę, kiedy usłyszałam jak matka do ekspedientki mówi:
- Masz swoje 10zł, tak jak mówiłam.
I nagle coś w Ekspedientce pękło. Zignorowała matkę i podeszła do małej:
- Kochanie, jest dziś promocja! Jak masz 70 zł to możesz któryś z wózeczków kupić!

Później potoczyło się szybko. Mała wybrała wcale nie najdroższy na jaki było ją stać wózek i szczęśliwa, z mniej szczęśliwą mamą opuściła sklep.

Nie byłabym sobą gdybym nie spytała Pani Ekspedientki co się właśnie stało.

Co się okazało. Mamie nie podobało się, że jej córa tak strasznie chciała wózek dla starej, zniszczonej szmacianej lalki, którą dostała od Babci. Kazała ekspedientce zawyżać cenę tak, by mała nie mogła nic kupić.

Nie wiem jakie stosunki miały jej matka z babcią. Wychodziło jednak na to, że młoda babcię kocha. Nie wiem czy babcia żyła/nie żyła/była straszna dla córki... Wiem, że mała kochała babcię.

Matka była ubrana, że się tak wyrażę, ponad przeciętnie. Córa zresztą też. I trzymała tę szmacianą, wytarganą, brudną lalkę w rączkach.

Szczerze, bez względu na okoliczności, dla mnie matka była z piekła rodem. Zwłaszcza, że jak się okazało, mała te 70 zbierała długo na wymarzony wózek...

Opole Centrum Sklep z Zabawkami

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 859 (1035)

#44810

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Myślałam, że podczas okresu "przedświątecznego" tylko ja mam zły humor... Ale nie, jednak są gorsi niż ja.

Market na T, kończący się na O. Miasto wojewódzkie. Ludzie w stresie przed świętami.

Kolejki nie tak duże jak się spodziewałam, godzina około 15:00. Czekam grzecznie w kolejce do kasy. Na jedną kasę przypadało około 8-10 osób. Większość ma wypakowane kosze po brzegi, jakby nadchodził co najmniej koniec możliwości zakupów, albo wygrali w LOTTO. No wiadomo, święta idą. Przede mną jakaś kobita zakupy ma tak duże, że ledwo w wózku się mieszczą. Za mną to samo (co mnie podkusiło iść po kaki sharon i papier na prezenty w takim czasie?).

Przed "nami" staruszka, kobiecina drobna, powolna, wygląda na zmęczoną. Wyłożyła na taśmę jakieś wędliny, mięso, drobiazgi. Zakupów nie miała wiele. Kiedy kasjerka podliczyła jej zakupy, wyszło 30,78zł (chyba na długo ta kwota utkwi mi w pamięci). Kobiecina wyciąga drobne, liczy dłuuuugo, w końcu się okazuje, że brakuje jej niecałe 5zł. Kasjerka znudzonym głosem pełnym pretensji pyta:
- Co, cofamy?.
Kobiecina jeszcze raz liczy, czy jej starczy pieniędzy. Niestety jej brakuje. A w kolejce słychać głosy:
- Jezu, noż ile można?!
- Nie masz pieniędzy to nie kupuj.
- Noż ku*wa ile mam czekać.
- Idzie niedołężna, do dwóch nie potrafi liczyć, no ku*wa.
- Długo jeszcze?
- Decyduj się!!!!!
(reszty nie przytoczę, bo była naprawdę poniżej poziomu).

Staruszka łzy ma w oczach, patrzy po ludziach jakby przepraszała, że istnieje... Nie lubię świąt, wkurzają mnie zakupy w tym czasie, jestem w stanie zrozumieć irytacje podczas czekania w długich kolejkach ale STOP!

Widać było, że kobieta nie wie co zrobić. Patrzyła na taśmę z bólem, co powinna odłożyć. Przepchnęłam się do niej, dałam 10zł i powiedziałam "wesołych świąt". Chwilka minęła zanim się zorientowała co się dzieje. Uwierzcie, cała sytuacja trwała naprawdę długo.

To co mówiła kasjerka i reszta "kolejki" było, co tu dużo mówić, żałosne...

opole market T---O święta adult

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1041 (1137)

#44360

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka przygoda podczas gastroskopii.

Był to słynny "piątek trzynastego". Nie jestem przesądna, nic z tych rzeczy, ale po wydarzeniu wbiła mi się w pamięć ta data.

Było to trzecie moje badanie tego rodzaju, więc wiedziałam co i jak. Przyszłam bez żadnego makijażu, ponieważ wiedziałam, że łzy mi same będą lecieć, psychicznie byłam przygotowana i nie przejmowałam się za bardzo samym badaniem. Byłam "oazą spokoju".

Usiadłam na kozetce, Pani pielęgniarka spryskała mi gardło znieczuleniem (nie do końca się znam), kazano mi się położyć na boku. Był obecny Pan Doktor i jakaś młoda kobieta. Pielęgniarka wyszła.

Pan Doktor jak to podczas badania, kazał zacząć przełykać rurkę*. W sumie to najgorsza część z całego badania dla mnie, kiedy rurka przechodzi przez przełyk. Poszło dobrze, po czym oddał instrumenty młodej kobiecie i wyszedł z pokoju. Rurka leci dalej, nieprzyjemne uczucie jak diabli.

W pewnym momencie zaczęłam czuć pewnego rodzaju ucisk i ból, nietypowe dla tego badania dotychczas. Miałam wrażenie, że coś jest nie tak, jednak próbowałam się uspokoić i patrzeć na monitor i "podziwiać widoki". Kiedy rurka była trochę za mostkiem, było mi już niewesoło. Wtedy wrócił Pan Doktor. Spojrzał na mnie i bardzo zdenerwowany wyrwał instrument z rąk kobiety ze słowami:
- Chcesz tej kobiecie supeł zakręcić na organach?!
Wykonał kilka ruchów i od razu poczułam ulgę.
Kiedy dotarł do żołądka, kazał kobiecie pobrać wycinek.
Patrzyłam na monitor, który w momencie "pobierania wycinka" zalał się krwią. Rozumiem, że na takim zbliżeniu wszystko wydaje się bardziej dramatyczne, więc jeszcze byłam spokojna, jednak słowa lekarza mnie przeraziły.
- Kobieto, co ty wyprawiasz?!
Po czym zaczął mnie uspokajać, że to normalne, lekkie krwawienie, nie jest tak źle ja wygląda. Nie powiem, uspokoił mnie, jednak ból był okropny. Jak nigdy dotąd.

Instrumentów młodej kobiecie już nie oddał. Zabrał jej je z ręki po zrobieniu wycinka.

Przepisane mi zostały jakieś leki na to drobne "skaleczenie", a wyniki okazały się prawie dobre, więc byłam szczęśliwa.

Ja rozumiem, że nie ma lepszego sposobu na uczenie młodych lekarzy fachu niż "dać im zrobić" ale uważam, że lepiej by było, gdyby lekarz przez cały proces przeprowadzał i mówił co i jak robić. Biedna kobieta się zestresowała, nie przeprowadził jej przez cały proces, bo po prostu wyszedł. Mam za złe lekarzowi, a nie osobie uczącej się. Byłoby lepiej, gdyby powiedziano mi, że to "szpital uczący" i taka i taka osoba przeprowadzi badanie, a nadzorować będzie ten i ten. A nie udawać, że jestem w rękach osoby obeznanej z procedurą.

Może nie tak piekielnie, bo źle się nie skończyło...

*nazywam "rurką", ponieważ nie wiem jak się to profesjonalnie nazywa.

P.S. Do dziś nie wiem, po czym poznał, że rurka do gastroskopii "wchodzi źle". Zobaczył na monitorze? No wątpię. Zobaczył, na moim brzuchu? Nie wiem. Ktoś "medyczny" może dla mnie rozwiązać tę zagadkę?

gastroskopia szpital wojewódzki

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 508 (590)

#36538

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wyszłam na balkon, żeby odetchnąć świeżym powietrzem i niestety podsłuchałam pewną rozmowę, a właściwie monolog.
Na huśtawkach siedziała grupka młodych ludzi. Trzech chłopaków i jedna dziewczyna (wiem, ponieważ wstałam żeby zobaczyć, kto z siebie wydobywa takie zwierzenia...).
Przytaczam słowa od momentu kiedy zaczęłam uważnie słuchać.

Chłopak od monologu [ChOM]: - Wiecie, laska była zajebista. Chyba lubię takie. Wiedziałem, że anoreksja i tak dalej, ale kur*wa, no zajebista była. Talia jak marzenie, zero tłuszczu, co prawda małe cy*ki ale dawała radę. Fajnie się ją ru**ało. Jak wylądowała w szpitalu, no to wiadomo tam, słaba była, ale dawała jak się dało. No laska marzenie. A teraz nie żyje. No szkoda, bo fajna d*pa. Fajnie się brało, no...

(Tu się chłopak zamknął w sobie na chwilę).

[Jeden z kolegów]: Ale nie szkoda ci? Mówiłeś, że kochałeś.

[ChOM]: Nie no wiadomo, kochałem i takie tam. Ona też zakochana była. Mówiła, że dla mnie wszystko zrobi, każdy gram tłuszczu spali. HEHE, no za dużo spaliła, HEHE. Ale kochałem no, gdzie ja taką zajebistą sucz*ę znajdę?

Nie wytrzymałam. Weszłam do domu i zamknęłam drzwi.

Ja mam nadzieję, że chłopak w ten sposób odreagowywał utratę kochanej osoby. Że ją naprawdę "kochał" ale wstydził się przyznać i to był jego system obronny (brzmi to źle, ale wolę to niż uwierzyć, że mówił na poważnie...). Ale jeśli tak nie było... Jeśli tak nie było, to zacznę naprawdę wątpić w rasę ludzką i obecne "młode pokolenie".

Na litość boską...

podwórko huśtawki anoreksja

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 857 (981)

#35449

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracałam z punku oddawania krwi. Godzina około południa, upał niesamowity, ze mnie się leje, jest mi po prostu słabo. Idę na skróty, żeby jak najszybciej dojść do domu i nie zemdleć (zawsze po oddaniu krwi czuje się bardzo słabo, żaden wyjątek).

Widzę z naprzeciwka grupkę 4 osób, dość "przypakowani", zachowują się "podejrzanie". Jedynie myślę o tym, żeby jak najszybciej dość do domu i się położyć.

Mijam ich i czuję szarpnięcie. Nie mam siły się bronić, a naokoło żadnej żywej duszy, jak na złość.

Jeden z nich złapał mnie za ręce od tyłu. Pozostali trzej z uśmiechem:
- Daj na piwo.
Po czym bezceremonialnie zaczęli szperać w torbie i wyciągnęli portfel. Przeglądają zawartość, jeden wyciągnął astronomiczną sumę 10zł. Po chwili:
- Te stary, patrz.
Wyciągnął z portfela legitymację Honorowego Dawcy Krwi. Przyglądał się chwilę, jakby to była co najmniej złota moneta.
Największy "koks"[K] chwycił legitymację i jakby go zamroziło.
[K]- Kur*a. Oddajesz krew?
[Ja] - Tak.
[K] - Masz rzadką grupę. Mój brat potrzebował transfuzji niedawno, jego grupa.
Chwila ciszy.

[K] - PUŚĆ JĄ KUR*A!!! Data z dzisiaj.
Po czym zwrócił się do mnie: - Odprowadzimy Cię. Spojrzał do dokumentów i powiedział, że wie gdzie to.
Naprawdę nie miałam siły się bronić. Stres, mroczki przed oczami i upał spowodowały, że właściwie ledwo kontaktowałam. Zostałam odprowadzona pod klatkę. Upewniali się czy dam sobie radę, po czym oddali portfel z zawartością i odeszli.

Kiedy po kilku godzinach ochłonęłam, nie wiedziałam czy miałam szczęście czy pecha. A gdybym miała złą grupę?
Ludzie! Ja nie wiem, jaki system moralności mieli "ci panowie", ale czy naprawdę od pobicia czy obrabowania dzieli mnie to, czy oddaję krew czy nie? Czy mam taką a nie inną grupę?!

"Chłopaki", jeśli to czytacie, zastanówcie się co Wy wyprawiacie...

środek dnia osiedle krwiodawca

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 601 (693)

#34175

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Matula moja była osobą chorowitą, poszła na badanie mammograficzne w jednym z ośrodków. Powiedziano jej, że badania są w porządku i należy się zgłosić na kolejne badanie za rok. Mama należała do grupy ryzyka.

Mama zmarła we względu na komplikacje spowodowane jedną z chorób, niedługo po otrzymaniu wspomnianych wyników.

Trochę ponad rok po jej śmierci odebrałam telefon właśnie ze wspomnianej wcześniej placówki.

Kobieta (z paniką w głosie): - Halo, RECEPCJA placówki "ABC" PANI MAGDALENA?!

JA (już ze łzami w oczach, gdyż nawet usłyszenie jej imienia powodowało u mnie nawrót przykrych wspomnień związanych z jej śmiercią): - Nie, przykro mi ale Pani Magdalena (tu mi przerwano)...

Kobieta: - MAGDALENA musi natychmiast się zgłosić do nas na ponowne badanie mammograficzne, bo poprzednie badanie wykazało guza!!

JA: - Przykro mi, ale moja mama od roku nie żyje.

Kobieta: (cisza w słuchawce)

JA: Halo?

Kobieta: (cisza)

JA: - Proszę pani?

Kobieta: (odłożenie słuchawki).

Dzwoniła do nas recepcjonistka, podała informacje nie wiedząc nawet komu, w dodatku o tym, że badanie jednak coś wykazało. Chyba nikt by się takiego przekazania przykrych wiadomości nie spodziewał...

Minęło już kilka lat od tego wydarzenia, a ja żałuję, że nic z tym nie zrobiłam. Wtedy byłam zbyt pogrążona w depresji, żeby zareagować jak należy.

Rozmowa jest dokładnym cytatem, do dziś pamiętam ją ze szczegółami.

centrum onkologii w mieście wojewódzkim

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 765 (843)