Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nika1a

Zamieszcza historie od: 24 sierpnia 2011 - 11:35
Ostatnio: 13 sierpnia 2017 - 21:23
  • Historii na głównej: 14 z 46
  • Punktów za historie: 14551
  • Komentarzy: 600
  • Punktów za komentarze: 3080
 

#38193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Największe absurdy i bzdury w sklepie...

Zróbmy promocję mega dużą!

Mamy artykuł X. Jego standardowa cena to 10 zł. Doklejamy karteczkę, że dziś X kosztuje 2 zł. Gdzie jest haczyk? Nie wprowadzajmy tego do systemu, bo i po co? Jak ktoś się skapnie, niech klient idzie do BOKu po różnicę w cenie, jak nie, no cóż to frajer...

Osobiście radzę wam notować nawet w telefonie takie promocje i pytać w kasie czy tak rzeczywiście jest. Jeśli nie, to po prostu sobie odpuście, no chyba że za te 8 zł jesteście gotowi stać w kolejce godzinę czy półtorej - bo w takich sytuacjach niestety te kolejki są olbrzymie...

System z cenami.

Podłączenie 40 kas na raz przeciąża system, w wyniku czego obsługa klienta trwa milion razy dłużej. Co zrobimy? Kupimy nowy sprzęt? Toż to za drogo. Łatwiej podłączyć kasy chwilę przed otwarciem, niech zapisze dane, później ją odłączamy. Jaki to daje efekt? Artykuł Z w kasie pierwszej kosztuje 7 zł, w kasie dziesiątej 17, a w innej kasie 15. Cena na półce: 14 zł.

Sprawdzaj paragon dokładnie jeśli nie chcesz być oszukany. Jeśli cena jest niższa to Twój zysk, ale jak wyższa to nie zgadzaj się na to i składaj skargę w BOKu oraz odpowiednich urzędach ochrony konsumentów.

Kolejny rodzaj promocji.

Przeznaczymy cztery kartony na to, powiedzmy kawy w foliowym opakowaniu. Znów naklejka na półce odpowiednia z promocyjną ceną. Oczywiście napis na niej jest niezrozumiały dla przeciętnego Kowalskiego.
Haczyk: obok ustawmy kawę tej samej marki, tego samego gatunku, tej samej wagi - tylko w szklanym opakowaniu, cena tej kawy jest prawie dwukrotnie wyższa. Pierwsza, promocyjna kawa, rozejdzie się rankiem pierwszego dnia promocji. Ale tej kawy na magazynie już nie ma, a nawet jeśli przełożeni dają zakaz wystawiania tego towaru. Zamiast promocyjnego na półce jest mnóstwo odpowiedników tej droższej kawy i ta będzie na bieżąco wystawiana. Co zrobi przeciętny Kowalski zamyślony własnymi sprawami? Sięgnie po tą w szklanym opakowaniu, myśląc że wyda mniej.

Jak możecie się ustrzec przed tym? Znów zapytajcie w kasie, ale darujcie sobie komentarze pod naszym adresem.

Tych przykładów można by przytaczać mnóstwo. A wiecie czemu tak jest? Bo sklep jest w stanie zapłacić za karę i w dalszym ciągu zarobić, gdyż my jako konsumenci nie raz i nie dwa dajemy się nabrać mimo tysięcznych ostrzeżeń.

W trakcie promocji tego rodzaju mamy na jednej kasie w ciągu dnia około 200 klientów, wiecie ile zapyta o promocję? Może z 5.

ps. Napiszę jeszcze, że część kasjerów (w tym ja) powiedzą Ci na początku, że promocja jest ale musisz pójść do BOKu i stracić czas. Nam to przecież bez różnicy, czy powiemy czy nie. Ale spora większość kasjerów machnie na to ręką, niestety...

sklepy

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (661)

#36534

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Któregoś upalnego dnia w czerwcu wyszłam z psiakiem na rutynowy spacerek. W drodze do takiego "psiego skweru" mijam przedszkole. Godzina była taka, że dzieciaki latały po podwórku przedszkola jak osy w ulu - poważnie, tylko zamiast bzzz było donośne AAAA!!! Przy końcu ogrodzenia, na terenie przedszkola jest ustawiony taki schowek na miotły i inne duperele. Ktoś inteligentnie ustawił ten schowek-komórkę, czy jak to nazwać w odległości ok 60 cm od ogrodzenia.

Idę z psem jak zawsze wokół tego płotka i patrzę, że dwóch chłopców trzyma trzeciego. Jeden za koszulkę, drugi za szyję i go podnoszą do góry. Ten co wisiał w powietrzu był biały na twarzy. Zaczęłam krzyczeć na dzieciaki, bo co innego mogę zza 2 metrowego ogrodzenia zrobić. Kilka osób się zatrzymało, trochę dzieci zbiegło.

Mimo zamieszania przedszkolanka tyłka nie ruszyła. To podeszłam w jej stronę. Patrzę, a tępa [M]ałpa sobie gazetę czyta.

[J]a: Przepraszam, wie pani że tam za schowkiem dwóch chłopców dusi trzeciego?
[M]: Nie, nie wiem.
[J]: To by może pani odłożyła tą gazetę i wzięła się do pracy!!! - Nie, nie klęłam. Niech się smarkacze nie uczą takiego języka...

Podniosła te swoje cztery litery i poszła w ich stronę. Dzieciaki jak to dzieciaki, nie zdają sobie sprawy, że możesz komuś krzywdę wyrządzić. Są w taki wieku, że się tego dopiero uczą. Nie dziwi mnie również fakt, że ktoś się dziećmi nie interesuje czy nie lubi (sama za nimi nie przepadam, no cóż, tak się zdarza). Ale po kiego czorta idzie pracować w przedszkolu?

przedszkole

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 485 (537)

#31440

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Razu pewnego, w wakacje pracowałam w call center. Stawka godzinowa nawet wysoka ale przełożeni dbali o to byśmy nie zarobili za dużo. Normą było wysyłanie po dwóch-trzech godzinach do domu. Tłumaczenia były różne: a bo źle ci dziś idzie, a bo mało kto dziś odbiera telefony, a bo część stanowisk nie działa.

Wytrzymałam pierwszy dzień, drugi i niecały trzeci. W trzecim dniu kiedy w sumie przepracowałam (od początku pracy) jakieś 7 godzin udałam się do biura pracy tymczasowej, przez które byłam zatrudniona. Opowiedziałam co i jak. Pracownica poprosiła bym poczekała na dyrektorkę, która już jedzie do biura.

Dyrektor przyszła po chwili i zdębiała po usłyszeniu tej historii. Co się okazało? Od kilku miesięcy biuro to odnotowało gwałtowny spadek dochodu, mimo w miarę stałej liczby pracowników. Zarabiali w zależności od tego ile my godzin przepracowaliśmy. Nikt się nie skarżył, tylko szybko pracę zmieniał.

Co się wydarzyło: zgodnie z umową po zakończeniu jej mieliśmy zakaz pracy w danej firmie na okres dwóch lat. Dyrektor postawiła firmie ultimatum albo dadzą nam przepracowywać te 8 godzin albo oni kończą współpracę. W tym call center na 150 osób ponad 100 była zatrudnionych przez biuro pracy tymczasowej. Podziałało szybko. Następnego dnia już wszyscy pracowaliśmy pełne zmiany.

To taka drobna informacja, która części z nas może pomóc. Jeśli pracujesz przez biuro/agencję pracy tymczasowej i masz problem w firmie w której de facto pracujesz, nie wdawaj się w dyskusje. Idź do swojego biura/agencji i poproś o pomoc w rozwiązaniu konfliktu - oni też na tym zarabiają.

call_center

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 507 (593)

#29856

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu usłyszałam pewną historię. Akcja się działa kilka lat temu. Ludzie (w tym moi znajomi, którzy opowiedzieli mi sytuację) z miejscowości tuż przy granicy Polski z Niemcami zauważyli, że kilka samochodów z niemieckiej firmy kilka razy w tygodniu odwiedza nas w celu wywiezienia śmieci do lasu.

Mieszkańcom oczywiście to przeszkadzało, bo każdy w jakimś stopniu korzystał z tego, że lasy były wcześniej czyste (jagody, grzyby etc). Ludziska się zorganizowali i poszli na policję. Policjanci oczywiście powiedzieli, aby następnym razem przyłapać "gości" na gorącym uczynku i dopiero ich wezwać, a wystawią mandat. Po kilku tygodniach udało się. Samochód otoczony ze wszystkich stron przez ludzi, odjechać nie mógł. Policja wezwana.

Mandat wystawiony, kara wyniosła: 50 zł.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 743 (775)

#29180

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia użytkownika wojekxd o problemach szkolnych jego chrześniaka, przypomniała mi moje własne problemy.

W podstawówce jak wszystkie dzieci o dwóch lewych nogach chodziłam poobijana. Siniaki głównie miałam na nogach :o) W czasie kąpieli moja mama zobaczyła u mnie dużego siniaka w okolicy nerek. Zabrała mnie szybko do szpitala. Lekarz mnie zbadał i wydał karteczkę że dziecko jest zdrowe ale dodał, że mogło się skończyć gorzej. Mama mnie wypytała skąd go mam, może upadłam na coś, może ktoś mi przyłożył. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że na lekcji religii katechetka nas bije. Była to klasa pierwsza, nawet się wrzesień nie skończył.

Mama, jak już się możecie domyśleć z moich wcześniejszych historii, delikatnie rzecz ujmując się zdenerwowała.

Następnego dnia zostałam w domu. Z tego powodu mogę wam jedynie opisać co się wydarzyło z relacji innych, w tym mojej mamy. Mama poszła do dyrektorki szkoły. Obie się już znały (kilka miesięcy wcześniej dyrektorka zażądała łapówki od mojej mamy-co już jest oddzielną historią, sprawa skończyła się w kuratorium). Powiedziała co i jak. Dyrektorka stwierdziła, że o sprawie wie ale katechetka jest pracownicą kościoła i kuratorium nic nie może z tym zrobić.

Jeśli dyrka nic nie może zrobić, to mama opuściła gabinet. Skierowała się do... pokoju nauczycielskiego. Dowiedziała się która to katechetka. Dowiedziała się, że katechetka jest na korytarzu.

[M]ama
[K]atechetka

[M] Dzień dobry, czy pani prowadzi lekcje religii w klasie Niki Piekielnej?

[K] Tak, dzień dobry. O co chodzi?

To tyle jeśli chodzi o miłą atmosferę. Mama wzięła katechetkę za fraki i rzuciła nią o ścianę.

[M] Chcesz się z kimś bić, to się zmierz z kimś równym sobie, a nie znęcasz się na dzieciach.

Katechetka próbowała się bronić. Zrobiło się zamieszanie. Zbiegli się nauczyciele i dyrektorka. Katechetka została dosłownie wyprowadzona z terytorium szkoły przez moją mamę.

Jeszcze tego samego dnia katechetka otrzymała od dyrektorki zakaz wchodzenia do szkoły (jednak mogła coś zrobić). W następnym tygodniu religię prowadziła już niesamowita zakonnica, która z własnych pieniędzy sfinansowała dziewczynce z rodziny patologicznej (chodziła ona do mojej klasy), wyjazd na kolonię.

Szkoła

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 712 (770)

#27718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lata temu, moja babcia jako jeszcze panienka pracowała w ośrodku dla dzieci chorych na gruźlicę. Była tam pielęgniarką. Babcia pracowała na oddziale z dziećmi, które owszem były zarażone, ale poważniejszych objawów nie miały. Z reguły dzieci trafiały do ośrodka na okres od 6 miesięcy do 1 roku (w zależności od intensywności przebiegu choroby). Z racji tego że dzieci były z różnych rejonów Polski, zawiadomienie listowne do rodziców wysyłane były na ok 2 miesięcy przed wypisaniem malucha - żeby rodzice zorganizowali sobie czas, przejazd etc. Piekielnych ludzi była tam co nie miara. Znów wypunktuję:

1. Przyjęty został ok roczny chłopczyk. Po roku rodzice mogli zabrać już zdrowego malucha do domu. Problem w tym, że przez następne trzy lata nikt po malca się nie zjawił. Koniec końców została zaangażowana policja, ojca przywieźli do ośrodka. Jego tłumaczenie na pytanie dlaczego nie odebrał dziecka ze szpitala: a bo ja myślałem ze on zmarł... Dobra, ale ojciec jest, więc może malca zabierać. Problem: on nie ma ubrań dla dziecka, bo myślał że to jest obowiązek ośrodka. Dziecko miało ubranie ale zakupione przez pielęgniarki z ich własnych pensji, więc wolały je zostawić w ośrodku dla kolejnych porzuconych dzieci. Ojciec malucha postanowił, że on wróci do domu zakupi co potrzebuje i wróci za tydzień. Wrócił... po roku.

2. Rodzice mogli odwiedzać swoje pociechy raz w miesiącu. Pewna para zostawiła w środku dwuletnią córeczkę. Przypomnieli sobie o niej dopiero po dwóch latach, kiedy to już zostali zmuszeni do odbioru dziecka. Przyszli do ośrodka. Pielęgniarka wyszła zapytać, które dziecko jest ich etc. Rozmowa matki z ojcem dziewczynki:
O: A jak bardzo się zmieniła i jej nie poznamy?
M: Serce matki zawsze rozpozna swoje dziecko. - Powiedziała to z teatralnym gestem i tonem.
O: Na pewno nas nie pozna.
M: Och, ważne że moje serce ją pozna...
Pielęgniarka wpadła na pomysł. Przyprowadziła najmniej urodziwą dziewczynkę. Pulpecik na dwóch nóżkach. Rodzicom mina zrzedła. Chwilę postali w ciszy. Matka dziewczynki się odezwała.
M: Widzisz, ja wiem że to moje dziecko, bo to czuję. Witaj córeczko.
Dziewczynka w płacz, bo jej mama wygląda inaczej i ona do obcych nie chce. Pielęgniarka "przypomniała" sobie, że chodzi o inną dziewczynkę. I tak legła w gruzach teoria matki.

3. Jedno z dzieci zmarło. Rodzice zostali powiadomieni. Przez wiele lat funkcjonowania ośrodka, na tym oddziale umarł ten jeden chłopiec, więc wszyscy pracownicy ośrodka o tym wiedzieli. Przyjechali rodzice. Zostali zaprowadzeni do pokoju gdzie leżał ich syn. Minęła z godzina. Rodzice podeszli do bramy wyjazdowej. Należało się tam wypisać w budce. Coś tchnęło pielęgniarkę, która tam siedziała, by wyjrzeć poza budkę. I zobaczyła, że rodzice chłopca taszczą jakiś wór. Pomyślała, że może są to jakieś zabawki z ośrodka, dlatego otworzyła worek. Rodzice próbowali wynieść ciało własnego dziecka w worze po ziemniakach...

4. W ośrodku o którym mowa był m.in. oddział z dziećmi, u których gruźlica uszkodziła mózgi. Dzieci te nie ruszały się z łóżek, nie mówiły. Był to stan permanentny i nikt już nie miał tam szans na poprawę. Nie wiadomo wtedy jeszcze było czy zachowane są procesy myślowe czy też nie. Jedyne co było słychać z tego oddziału, to było wycie. Babcia opisywała, że te dzieci nie wiadomo czemu wyły jak wilki. Usłyszała kiedyś rozmowę dwóch matek.
M1: Ja teraz nie wiem co robić.
M2: Ja też. Miałam nadzieję, że jeszcze syn z tego wyjdzie.
M1: Ale wie pani, ja jestem z dobrego domu. Do mnie przychodzą różni ważni ludzie. Jak ja teraz ich będę przyjmować, skoro będę mieć takie coś pod dachem. Nie wiem co zrobić...

Ośrodek zdrowotny

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 924 (964)

#23150

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ten kto ma/miał do czynienia z dziećmi w wieku przedszkolnym, wie jak to bywa z chorobami zakaźnymi. Jedno dziecko "przyniesie" coś z przedszkola, reszta za chwile będzie chorować na to samo.

Tak też się razu pewnego poczyniło i u nas. Obie z siostrą się rozchorowałyśmy. Ja miałam jakieś 5 lat, siostra nieco ponad 2. Gorączka 39/40 stopni, a mama nijak nie może sobie z nią poradzić. My od rana leżymy półprzytomne. Zadzwoniła do przychodni dla dzieci raz, drugi, trzeci, któryś tam. Telefonu nikt nie odebrał - był środek dnia, nie było żadnego święta, weekendu ni nic.

Zatem co pozostało zrobić mojej mamie? No przecież nas dwie na ręce nie weźmie, a tego dnia była praktycznie zdana na siebie. Środek zimy, przychodnia niby ze trzy przystanki dalej. No to musi iść i sama sprawdzić o co chodzi. Załatwiła chwilową opiekę nad nami (schorowaną sąsiadkę) i pobiegła.

Wbiega do przychodni. Kieruje się do rejestracji i tutaj jej oczom ukazuje się dziwny obrazek: mały tłumek ludzi stoi w ogonku do okienka, a pani rejestratorka gada sobie w najlepsze z koleżaneczką przez drugi telefon i popija kawę.
[M]ama
[R]ejestratorka
[M] Co tu się dzieje? Dzwonię od dłuższego czasu i nikt nie odbiera!
[R] Ano, bo widzi pani, odbiorę telefon jak będę chciała i humor miała. - I kontynuowała rozmowę z koleżanką.

I tutaj w dosłownie 10 sekund wydarzyła się cała reszta. Mama wpadła do pokoju rejestratorki (obok okienka były drzwi), wyrwała telefon z kablem, a rejestratorkę za tapirowane kudły zawlekła do kierownika placówki (po schodach na drugie piętro). Tam przedstawiła całą sytuację. Lekarz był u nas w domu po 30 minutach. Rejestratorka została zwolniona dyscyplinarnie. I nikt, absolutnie nikt z tego tłumu nie zrobił/powiedział ani słowa w trakcie całej akcji.

służba_zdrowia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1196 (1248)

#22017

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ostatnim czasie na tym portalu pojawiło się kilka historii, w których kobiety opisują jak w trakcie badań ginekologicznych do pokoju lekarskiego/zabiegowego wchodziły spore grupy studentów. Oczywiście podniosły się "głosy", że człowiek jest traktowany jako przedmiot i się nikt o zgodę nie pytał, etc. Nie mówię, że nie mają racji, bo w pewnym stopniu mają.

Prawie 23 lata temu nadszedł dzień, w którym miałam się urodzić. Moja mama momentalnie znalazła się w szpitalu. Istotnym faktem jest to, że wszystko działo się poza granicami naszego kraju. W trakcie zamieszania jakie wywiązało się w pokoju, lekarz zapytał czy studenci mogą "towarzyszyć" w całym hmm procesie porodu ;o) Mama jako, że sama próbowała się kiedyś dostać na medycynę, zgodziła się, coby trochę innym pomóc.

Ogólnie poród był bardzo ciężki. Po 18-nastu godzinach porodu, moja mama zaczęła tracić siły. Zaczęła przysypiać między skurczami. I tutaj zaczęło się robić ciekawie dla studentów. Bo ile może trwać poród? Po jakimś czasie któryś z nich odnalazł kartę mamy i co się okazało?

Na zdjęciu usg i w opisie przypadku, było jasno zaznaczone, że biodra pacjentki są bardzo wąskie, moja głowa natomiast bardzo duża. Większymi literami zapisane było, że poród siłami natury nie jest możliwy.

Po 20 godzinach moja mama zaczęła mieć problemy z sercem, a ja zaczynałam się dusić. Nastąpiło przewiezienie pacjentki na salę operacyjną (dopiero wtedy lekarz odpuścił upieranie się przy porodzie siłami natury).

Oczywiście przypadek moich narodzin okazał się być jednym z ciekawszych w ostatnich dniach i na galerię sali przyszedł całkiem spory tłumek widzów. Może to i dobrze, bo lekarz który prowadził operację, pozwolił komuś tam, kto się interesował plastyką zaszyć brzuch - ślad po zabiegu jest prawie niewidoczny.

Jak się zakończył poród:
- mojej mamie zatrzymało się serce (udało się ją odratować);
- nie pamięta tego co się działo przez dwa tygodnie po porodzie (stres+wysiłek+zatrzymanie serca...);
- ja miałam ślady na twarzy od miednicy przez kilka dni;
- z wysiłku miałam "zapuchnięte" oko - jakaś tam żyłka się przytkała i napompowała, w każdym razie groziła mi operacja plastyczna w wieku 2-3 lat - po kilkunastu dniach wszystko się na szczęście cofnęło;
- dostałam zaledwie 2 pkt w skali Apgar;
- przez znaczne przeciążenie organizmu w trakcie tego porodu, kolejne dziecko urodziło się w połowie ciąży martwe;
- spędziłyśmy w szpitalu prawie dwa miesiące...

Podsumowanie: lekarz s*ierdolił sprawę dokumentnie nie zapoznając się z kartą, życie uratował nam ktoś, kto się dopiero uczył i potraktował nas jako przypadek...

służba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 721 (755)

#18907

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Akcja remont, część druga.

Jako, że remontujemy łazienkę, wymieniłyśmy wszystko poza pralką - bo tak małej znaleźć nie możemy. W każdym razie należało wezwać hydraulika. Potrzebowałyśmy zmienić: odpływy, rury dochodzące do baterii, aby zamiast ze ściany kurki wychodziły z umywalki/wanny. No wielką to filozofią dla fachowca nie jest, ale jak dzwoni kobieta to panom lampeczka się zapala o nazwie "głupia jest, to można ją naciąć na podwójną stawkę".

Pierwszy telefon:
- No wie pani, ok 1800 to wyniesie. No materiały ze czterysta, maszyny z osiemset...
- To co z Pana za hydraulik który własnych maszyn nie ma. Dziękuję znajdę kogoś innego.

Drugi telefon:
- No tak z 1200 to wyjdzie.
- Ciekawe na co...
- No materiały ze trzysta, ja jeszcze będę musiał dodatkowo przyjechać i zobaczyć co dokładnie mam zrobić, ale może nie będzie mi się opłacać...

Po kilkunastu próbach:
- 600 zł.
My oczy w pięć złotych.
- No bo za to liczę tyle, za to tyle, a za to tyle...
- No to tak faktycznie tyle wychodzi po zsumowaniu. Trochę po prostu mnie to zdziwiło, by słyszałam już różne ceny.
- Wie pani jak to jest. Ja potrzebuję pracy, pani hydraulika, a jak inni mogą przebierać w ofertach, w co wątpię to nie moja sprawa. Tylko, że ja materiałów nie doliczyłem.
- No a ile mogą wynieść?
- Ja wiem, ze 150.
Umówiłyśmy się z panem, hydraulik przyjechał, pojechał z nami (swoim wozem) po materiały (kosztowały ok 90zł).
Wszystko ładnie zrobione, nawet nam powiedział jak odkręcać i przykręcać zlew, wannę i kibelek - gdyby przeszkadzały w trakcie remontu.

Więc kochane jeżeli nie macie mężczyzny w trakcie remontu do pomocy próbujcie do skutku. Nie dajcie się zwieść głupimi wymówkami na bajońskie ceny, bo część "speców" tylko patrzy jak znaleźć łatwą i dobrze płatną fuchę...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 496 (528)

#18263

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że głośno ostatnimi czasy na temat remontów, dorzucę swoje trzy grosze.

Parę lat temu się tak złożyło, że moja mama postanowiła wyremontować mieszkanie. Już wtedy zamieszkiwałyśmy mieszkanie w trzy osoby (moja mama, ja - miałam ok 15 lat i moja trzy lata młodsza siostra). Wiadomo jak to w takich sytuacjach jest: remont idzie po najniższych kosztach - w znacznej części remont przeprowadziłyśmy same. Oczywiście korzystałyśmy z rad i pomocy znajomych, którzy również przeprowadzali remont sami. Wyglądało to mniej więcej tak: to jest wyrzynarka, tak się zmienia ostrze, tak się tnie i klei panele. Resztę już robiłyśmy we trzy.

Z oczywistych względów wymiana okien, drzwi i kaloryferów została zlecona firmom które tym się zajmowały. Szczęśliwie dla nas się złożyło, że jakieś 300 metrów od bloku, w którym mieszkamy otworzyła się firma wstawiająca okna. Jako, że to był pierwszy miesiąc ich działalności były ciekawe promocyjne ceny. W sumie za okna do dwóch pokoi i kuchni mama miała zapłacić ok 1 800 zł. Standardowa cena w tedy wynosiła ok 2 500 zł.

Nadmienię, że z reguły w takich firmach można (i prawie wszyscy klienci z tego korzystali) skorzystać z usług firmy i płacić należność w ratach. Jako, że mama wzięła pożyczkę "pracowniczą" - czyli umówiła się że raz dostanie dużo wyższa wypłatę i później co miesiąc będzie dostawać niższą pensję na okres kilku miesięcy, mama nie była całkowicie zależna od umowy z firmą od okien. W umowie o świadczeniu usług była wzmianka, że klient płaci po "zainstalowaniu" żądanych okien z/bez dodatków.

Dodatkami w naszej umowie były parapety, rolety i wykończenie. I wszystko wydaje się w porządku, prawda?

Nadszedł termin wymiany okien. W ekipie montującej było dwóch mężczyzn, którzy wymyślili, ze jak klientką jest kobieta to się nie skapnie, że coś spartolą. I tutaj się rozpoczyna akcja.

Stare okna wyjęte ze ściany. Panowie nie tknęli kamiennych, starych parapetów. Zabrali się natomiast za przygotowywanie montażu okien.
[Ja] A co z wymianą parapetu? - bardziej do mamy, niż do tych panów.
[Pracownik] No nałożymy na ten...
[Mama] Nie taką mam umowę, miała być wymiana a nie nakładka na obecny parapet. Jakbym chciała go zostawić to bym nie wspominała o tym w umowie.
Ok, parapet zaczęli wymieniać. Okna wstawione.

[Pracownik] Okna wstawione, proszę podpisać kwitek o zakończeniu zlecenia.
[Mama] Po pierwsze mają być rolety zamontowane, po drugie ja chcę sprawdzić sobie te okna.
[Pracownik] Rolety zamontujemy na dniach. I jak to chce pani sprawdzić okna?
[Mama] Zatem podpiszę odbiór dopiero jak zamontujecie rolety. A okien panowie nie wypoziomowaliście.
[Pracownik] Jak to nie, przecież są poziome.
[Mama] Ale te okna w kuchni po uchyleniu same się otwierają na oścież, a w pokoju po otwarciu na oścież się zamykają. Okna nie są wypoziomowane.
[Pracownik] Pani się nie zna, to tak ma być.
[Mama] Oczywiście, że się nie znam jak to ma być, ale mogę sprawdzić czy okna są wypoziomowane. Nika przynieś poziomicę.

Po sprawdzeniu, faktycznie okna są osadzone krzywo. Mina pracowników nieco zrzedła.

[Mama] Proszę przekazać swojemu szefowi, że chcę obniżenia kosztów za wasze usługi. Mam taką możliwość dzięki tej a tej klauzuli w umowie.
[Pracownik] Myśli pani, ze bank obniży kredyt, który już pani został przyznany? (W takich sytuacjach, najpierw był przyznany kredyt, później wykonana usługa)
[Mama] Ja płacę gotówką.

Pracownicy byli nieco zaskoczeni, a ich szef musiał przystać na to, że otrzyma mniej pieniędzy.

Teraz czas na rolety. Pracownicy mieli przyjść za dwa dni i zamontować rolety. Minęły dwa dni, nikogo nie ma. Mija dzień trzeci, czwarty... Mija tydzień, mija i drugi...Mija miesiąc.

W między czasie odkryłyśmy, że od naszych okien wieje. Po sprawdzeniu się okazało, że z zewnątrz pod parapetami są dziury. Niczym nie wypełnione. Brak gipsu, pianki montażowej. Dziury na wielkość pięści, na całej długości parapetów.

Po miesiącu do mojej mamy dzwoni szef firmy.
[Szef] Witam, dzwonię z pytaniem czemu nie zapłaciła pani przez miesiąc czasu za montaż okien.
[Mama] Bo zgodnie z umową, jestem zobowiązana zapłacić dopiero po wykonaniu całej roboty z waszej strony, a nie po części.
[Szef] Jak to? Przecież ma pani zamontowane okna, tak?
[Mama] Tak, ale zgodnie z umową miałam mieć również zamontowane rolety, ponadto z zewnętrznej strony budynku pod parapetem są dziury, więc od okien strasznie wieje.
[Szef] Przyśle do pani ekipę montującą w najbliższym dogodnym dla pani terminie.

Nastał dany termin, przychodzą owi montażyści. Ci sami co wcześniej. Kręcąc nosem, że dziury to nie ich sprawa-szkoda, że umowa o tym też wspominała, dokonali przeróbek i zamontowali rolety w jednym pokoju. Wchodzimy i patrzymy, rolety ładnie zamocowane. Plastikowe części okna i rolety stopiły się w spójną całość. Rolety były zwinięte, więc chciałam zobaczyć jak będą wyglądać okna zasłonięte przez rolety. Rozwijam rolety... Rozwinęłam do oporu. No nie ma bata rolety są za krótkie. Zasłaniają 3/4 okna. Znowu padł tekst, że się nie znamy. Mama nie wdając się w dyskusję zadzwoniła do szefa firmy. Szef "przyjechał" z siedziby oddalonej o te trzysta metrów, naskoczył na swoich pracowników.

Po tygodniu w końcu wszystko już było ok. Przez niechlujność monterów kwota została obniżona do tysiąca złotych, co dla nas oczywiście było dużym plusem.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 793 (829)