Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Papiszyna

Zamieszcza historie od: 4 lutego 2012 - 19:48
Ostatnio: 18 marca 2016 - 22:54
O sobie:

Nic nie powiem,bo nic nie wiem.

  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 849
  • Komentarzy: 86
  • Punktów za komentarze: 411
 

#42840

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jak mówiłam, pracuję na widoku.

Okropną mi zrobiono, karczemną wręcz awanturę.
Ponownie.
Zapiski z monitoringu nad moją głową może polecą niedługo jako "z kamerą wśród zwierząt"...

- A pani to tu w ogóle pracuje czy tylko robi wrażenie?!!
Pokrzyczał, powrzeszczał, pięścią nawet Pan Niesympatyczny pogroził.
I znowu się nasłuchałam o niekompetencji, o skardze do szefa, oburzył się i zniesmaczony był okrutnie moim skandalicznym zachowaniem dowodząc, że jestem ucieleśnieniem metafizycznego zła.

Nihil novi.

Ale czemu tym razem?
Bo nie chciałam panu przyjąć reklamacji telefonu.

Argument, że gdybym pracowała w telefonach, to może bym nawet ją przyjęła, ale ja nawet nie mam nic wspólnego z tą branżą, niespecjalnie pana przekonał.

Dalej wymachiwał łapami i zdzierał struny głosowe aż pani ochroniarka się zainteresowała i przyszła pana spacyfikować w sposób werbalny.

Pan od monitoringu mi świadkiem, następnym razem przyjmę.

tyra

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 489 (655)

#42662

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę sobie metrem, ścisk nieziemski. Stałam akurat przy siedzeniach. I naglę czuję i widzę w odbiciu w oknie że pan siedzący "po skosie" próbuje mi podnieść spódniczkę gazetą.
Cóż, pacnęłam egzemplarz "Rzeczpospolitej", posłałam oburzone spojrzenie, co miałam zrobić, może mi się tylko zdawało?
Za chwilę znowu. Tym razem ręką. Postanowiłam że nie ma się co bawić w kulturę.
- Odp*** się zboku, bo ci za*** tą tubą to będziesz zęby z torów zbierał.
Parę osób zwróciło uwagę, po czym utkwiło wzrok w naszym podglądaczu, ten zaś speszył się i spuścił oczy. I wszystko dobrze? Nie. Nagle gdzieś z głębio wagonu rozległ się głos (o dziwo) dość młodej dziewczyny.
- Wywali dupę na wierzch i się dziwi! A żeby cię zgwałcili to się nauczysz, szmato jedna!

I cisza nastała.

komunikacja_miejska

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 823 (1189)

#42293

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Święta, nawet te ukierunkowane na zadumę, pamięć i wyciszenie, zmieniają ludzi. Zmieniają ich tak bardzo, że już nawet nie w zwierzęta, a w jakiś nieokiełznany żywioł. Podobnie było w dzień poprzedzający ostatnie święto zmarłych, kiedy wybrałem się kupić kilka podstawowych artykułów w pobliskim markecie.

Złe przeczucia miałem już w chwili, gdy przywiązywałem smycze moich psów przed wejściem do sklepu. Samochodów na parkingu było więcej niż kiedykolwiek pamiętam, na około krążyły wyładowane po brzegi wózki pchane przez spoconych i poddenerwowanych ludzi... No ale hej, przecież aż tak źle być nie może, prawda? Prawda?!

Gdy wszedłem do sklepu zobaczyłem ścianę ludzi, nie tłum, nie masę, jedną zwartą ścianę. Każdy popychał każdego, wózki na siebie wpadały, dzieci płakały - po prostu cyrk, kabaret i walki gladiatorów w jednym.
Wszedłem między to stado i ruszyłem przed siebie, starając się nie uszkodzić nikogo dookoła, umyślnie czy też nie. Sceny na około dantejskie, ludzie opryskliwi i nieuważni.

W pewnej chwili wpadł na mnie, czy może raczej wszedł w moją nogę, mały chłopiec, nie wiem czy miał choćby siedem lat. Jakie są skutki nagłego spotkania małego obiektu z dużym, łatwo sobie wyobrazić. Mały rozłożył się na ziemi jakby postanowił w przyszłości zostać dywanem i właśnie zaczął trenować.
Postawiłem dzieciaka do pionu bojąc się, że go ktoś zwyczajnie zadepcze. Wydawał się nieuszkodzonym ale nie dane było mi się co do tego upewnić. Z otaczającego nas motłochu wystrzeliła w moim kierunku ręka jakiejś kobiety w średnim wieku, chwyciła mnie za rękaw i zaczęła szarpać.
- Uważaj idioto! Nienormalny jesteś?! To jest dziecko kretynie! - krzyczała na mnie.
- Mamo, ale to ja na tego pana wpadłem - powiedział dzieciak, a złość na twarzy kobiety ustąpiła obojętności.
- A to przepraszam, wie pan, już pięć razy mi go tu ktoś potrącił.
Odeszli, zapewne nawet nie słysząc mojego "To po cholerę go prowadzisz do sklepu i nie pilnujesz kobieto?!".

Gdy udało mi się dotrzeć do stoiska z pieczywem, jedna z pracownic akurat przyniosła świeży chleb. O Wielki Darwinie, co tam się zaczęło dziać!
Chyba cała materia powstała w wyniku Wielkiego Wybuchu postanowiła urządzić sobie Wielki Skurcz a zaczęło się od kompresji ludzi chcących dostać się do chleba. Dosłownie odepchnęli pracownice sklepu od wózka z pieczywem, co słabszych klientów z resztą też, i zaczęli wyrywać sobie towar jak małpy w zoo piłkę.
Jestem wysoki, może chudy, ale nie najsłabszy, udało mi się nie stracić równowagi, a że stałem obok źródła tych zamieszek, wystarczyło, że sięgnąłem ręką i wziąłem sobie jeden z pokrojonych bochenków. Gdy chciałem odejść, coś zadudniło mi w klatce piersiowej, raz, potem kolejny i znów...

Jakiś starszy facet okładał mnie swoimi mizernymi piąstkami po plecach domagając się... żebym mu oddał chleb!
- Dawaj to kmiocie! - wołał waląc mnie może nie mocno, ale tak, żebym wiedział, gdzie padło uderzenie.
- Chory pan jesteś? - zapytałem zszokowany, wtedy mój wzrok padł na siatkę którą trzymał w ręku i jej zawartość, przynajmniej trzy chleby - Przecież już masz pan pieczywo! - Jutro sklepy są nieczynne! Oddawaj! - tu uderzył mnie jeszcze raz. O jeden raz za dużo.
- WON! - syknąłem.
Facet bez słowa rozpłynął się w tłumie.

Gdy udało mi się w końcu wyjść z tego bagna, poszedłem po swoje psy. W miejscu gdzie je przywiązałem stałą grupka kilku dzieci, przekrojówka wieku zapewne 3-8 lat, wszystkie zajęte drapaniem, szarpaniem, dmuchaniem w nos i innymi formami męczenia Beli, na szczęście mniejszy pies - Misiek, schował się pod koszykami przypiętymi obok, nie wiem czy by to przetrwał.
- Co tu się wyrabia?! - przyznaję, krzyknąłem, na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że byłem już nie zszokowany, a przerażony.
- Bawimy się z psami. - odpowiedział najstarszy z grupki.
- To nie jest zabawa! Kto wam w ogóle pozwolił podchodzić do obcych psów?
- Mnie powiedziała moja mama, żeby się z nimi pobawił i tu na nią poczekał...

Okazało się, że dzieciarnie zostawiło tam kilka rodzin, które uznały, że nie będą wchodzić z dziećmi do sklepu, bo to za duży problem. Dzieci jak dzieci, nie znały się na zwierzętach, nie wiedziały co i jak, wiec bawiły się jak zwykłą zabawką nakręcając wzajemnie. Gdyby nie wyjątkowa łagodność Beli, zapewne już wszystkie biegałyby bez rąk obgryzionych aż do samego tyłka.

sklepy

Skomentuj (82) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 710 (922)

#42294

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rewelacja sprzed 5 minut.

Stoję przy kasie, znudzona podpieram brodę i obserwuję życie toczące się dookoła. Nagle zza filaru wyłania się Gwiazda - cudna białogłowa w dopasowanych legginsach podkreślających jej zmysłowe kształty, w butach na wysokim obcasie (genialnych, swoją drogą, za takie buty mogłabym zrobić komuś obiad i posprzątać kuchnię!) i z modną torebką w łapce błyszczy już z daleka od niesamowitej ilości cekinów i błyskotek, którymi się ozdobiła. Idzie, biodrami kołysze, trzepocze rzęsami, wydyma pomalowane burgundową szminką usta, roztacza wokół siebie zmysłową woń perfum. Ładna, nie tandetna, ale trochę przesadzona. Chłopom od oglądania się za nią aż karki chrupią, dziewczęta strzelają z oczu takimi piorunami, że sam Zeus czuje się o nie zazdrosny.

Wtem Gwiazda zatrzymuje się przed moim sklepem kształtną dupką w moim kierunku, rozgląda się na prawo, lewo, jeszcze raz na prawo, po czym wkłada smukłą dłoń w galoty i zaczyna intensywnie grzebać.

Tuż przed moimi oczami.

Grzebie, grzebie, drapie się, cały czas się rozglądając, po czym - uwaga uwaga - wyjmuje zużytą podpaskę, wrzuca ją do doniczki, poprawia odzież i zadowolona ponownie podejmuje swój spacer gazelim krokiem.

5 metrów dalej wielki, jebutny znak z narysowanym chłopkiem i dziewczynką, informujący o obecności za magicznymi drzwiami toalety.

wtf ludzie

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1533 (1581)

#41513

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia wrednego_babska (piekielni.pl/40790) bardzo przypomina pewne zdarzenie, które przytrafiło mi się jakiś czas temu, z jedną różnicą - w tej sytuacji, to chyba ja okazałam się być bardziej piekielna.

Było to prawie rok temu, co ważne - we wrześniu. Zostałam poproszona o przyjazd do domu młodzieńca mieszkającego w domu rodzinnym, który nagle zapałał chęcią do nauki - niewątpliwie z powodu zbliżającego się terminu poprawki.

Przybyłam, zobaczyłam. Młodzieniec średnio kojarzący temat, chyba dlatego też jego rodzicielka poprosiła mnie podczas rozmowy telefonicznej żebym zarezerwowała sobie przynajmniej trzy godziny - wiadomo, dla mnie to zawsze dodatkowe pieniądze, więc nawet się ucieszyłam.

Sam proces udzielania korepetycji niestety podobał mi się już mniej, z powodu dość wyraźnego okazywania zainteresowania moją osobą. Młodzieniec (M) zaproponował krótką przerwę na papierosa, podczas której zaczął dopytywać się w dość nachalny sposób o moje życie prywatne - czy mój chłopak nie będzie się złościł, że przyjechałam do obcego chłopaka, czy mieszkam sama itp. Na pierwsze pytanie (i to był chyba mój błąd) odpowiedziałam że awantury nie będzie, bo chłopaka nie mam, resztę pytań ucięłam mówiąc, że nie przyjechałam tutaj na randkę w ciemno. Koniec pytań, uśmieszków i spojrzeń niestety nie, nabrałam więc złych podejrzeń.

Po zakończeniu korepetycji poprosiłam, żebyśmy się rozliczyli i tutaj padł kolejny uśmiech, tym razem szeroki, i tekst:

(M) No bo wiesz, chyba_samo_zlo, ja pieniędzy nie mam, rodzice wyjechali, więc mógłbym ci zapłacić w naturze.

Przyznam szczerze, oniemiałam i jednocześnie się we mnie zagotowało, ale jednocześnie wpadł mi do głowy pewien pomysł.

(Ja) A mógłbyś mi przynieść szklankę wody? Trochę zaschło mi w gardle.

On uprzejmie poszedł po tę wodę, a ja włączyłam dyktafon w telefonie i położyłam go na wierzchu w torebce. Oto zapis tej rozmowy, dokładny, bo do tej pory mam go w komórce.

(M) (po powrocie ze szklanką) To jak będzie? Bo wiesz, podobasz mi się, nie masz chłopaka, a na pewno tego potrzebujesz, zobaczysz, będzie fajnie.

(Ja) Dobrze się rozumiemy? Chcesz mi zapłacić w naturze za korepetycje?

(M) No tak, już nie bądź taka święta. (śmiech)

(Ja) No dobrze, ale pod dwoma warunkami.

(M) No?

(Ja) Po pierwsze, udzielałam ci korepetycji przez trzy godziny, więc dokładnie tyle samo czasu jesteś mi winien.

(M) (śmiech) Ostro! Ok, dla mnie spoko.

(Ja) Po drugie, pojedziemy do mnie.

(M) Luz, czuj się swobodnie. (śmiech) Wiesz co, mogę nawet wziąć winko z barku starych, napijemy się, co?

(Ja) Ja nie piję, prowadzę samochód, ale ty się nie krępuj.

Młody pobiegł po to wino, a ja napisałam szybko smsa do mojego taty, uprzedzając go o tym jak wygląda sytuacja i że niedługo rodzice będą mieli gości :) Więc jedziemy, muszę tutaj dodać, że moi rodzice mieszkają w domu na przedmieściach miasta i posiadają duży ogród, a także dość sporego psa.
Dojechaliśmy na miejsce, wjechałam do garażu, wychodzimy. Przywitał nas mój ojciec (O) mężczyzna słusznego wzrostu (prawie 2 m) z wilczurem u boku.

(M) Gdzie ty mnie przywiozłaś, p******a jakaś jesteś?!

(O) Proszę tak nie mówić do mojej córki, przyjechał pan chyba tutaj, żeby mi pomóc, prawda?

Młody klasyczny karpik, a mnie już skręcało ze śmiechu.

(Ja) Bo widzisz, M, powiedziałeś, że chcesz zapłacić w naturze, a tak się składa, że mój tato potrzebuje trochę pomocy, więc chyba się dogadacie. Nie martw się, za trzy godziny odwiozę cię do domku.

Dostał propozycję nie do odrzucenia, mianowicie skopanie ogródka. Ja i moi rodzice usiedliśmy w altance, pies biegał po podwórku. Kiedy młody pomyślał, że go nie widzimy, telefon w łapkę i dzwoni, wiedzieliśmy więc, że niedługo nadciągnie kawaleria.

I rzeczywiście, jednak najśmieszniejsze było to, że najpierw przyjechali jego rodzice, a nie policja :) Po odsłuchaniu nagranej rozmowy bardzo mocno przeprosili mnie za syna, dostałam należące mi się 150 zł oraz wyżej wspomnianą butelkę wina. Panowie policjanci, którzy przyjechali parę minut po rodzicach (swoją drogą, gorąco ich pozdrawiam ;)) ze zgłoszeniem o "porwaniu, pobiciu i szczuciu psem(!)" mocno się uśmiali, postraszyli młodzieńca mandatem za bezpodstawne wzywanie policji i odjechali.

Do tej pory jestem zdumiona tą sytuacją, rodzice młodego człowieka byli wyraźnie bardzo zamożni, on sam szpanował przede mną najnowszym wtedy telefonem marki "Japko" :) Cwaniactwo, czy po prostu sposób na podryw?

miasto na literkę "W"

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 960 (1034)

#34966

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Z racji zamiłowania do pichcenia, podbudowanego trzema kursami (trzech różnych kuchni), czasami jestem proszona wśród znajomych o pomoc przy wyborze potraw i w ich gotowaniu na zjazdy rodzinne i przyjęcia. Nie uskarżam się, bo gotowanie bardzo mnie odpręża, ale ostatnie wydarzenie nieco zniechęciło mnie do pomagania.

Przyszła do mnie koleżanka, której nie widziałam od 10 lat, zastanawiałam się nawet skąd ma mój adres.
-Cześć skarbie, jak ja cię długaśnie nie widziałam! - zakrzyknęła gromko od wejścia, pakując mi się do mieszkania.
Zastawiłam jej drogę i pytam grzecznie, czego sobie życzy.
-No bo ty Kaśce gotowałaś tą pyszniastą zupeńkę i nygetsy z kurczaśka, nie? I w ogóle to umisz pichcić. To może mi też coś popitrasisz kochanieńka, co?
Chwilę zajęło mi skontaktowanie, o czym też znajoma mówi, aż w końcu dostałam objawienia.
-Chcesz, żebym coś ci ugotowała? - zapytałam.
-No! Pewniaśnie. No, to szybcieńko, bo mojego skrzacika zostawiłam pod twoim domem.
-Co zostawiłaś?
-Aaaaaa, hio hio, bo ty nie wiesz! Mam dzieciątko, już trzy latuśka skończyło. Stoi skarbeniek w alejce.
-Zostawiłaś dziecko samo na ulicy?
-No przecie zaraz zejdę, a właściwiuteńko... Aaaaaaalaaaaa!

Córeczka przyszła, stanęła za mamą, cichutka, spokojna.
Ubrana w lateksową czarną sukieneczkę.
-No, to co my tu... aaaa, no bo ja chce żebyś mi ugotowała... a właściwie to parę rzeczy, nie chce mi się wymieniać, masz listę - mówi znajoma.
Wcisnęła mi kartkę A4 w ręce i poleciała na dół, prawie potykając się o dziecko popychane przed sobą.

Lekko zdezorientowana tym pokazem bezczelności, cofam się do mieszkania i przeglądam listę - nie miałam zamiaru niczego gotować, ot tak, z ciekawości.
Lista miała 47 podpunktów, napisanych w irytującym nieco na dłuższą metę stylu autorki.
47 pełnych dań, plus przekąski za dwa dni ma być "gotowiusieńkie" .
Nie interesowało mnie to, podarłam listę i zapomniałam o sprawie, niemal pewna, że to jakiś żart.

To nie był żart.

Po dwóch dniach znajoma dzwoni do mnie, że za trzy minuty będzie u mnie po dania. Oczywiście dziękuje mi za kupienie tych wszystkich rzeczy, bo ona nie ma ostatnio pieniążeczków.
-Nie fatyguj się - mówię rozbawiona, ale i nieco zła.
-A co, samusieńko wszystko przywieziesz?
-Nie. Nie mówiąc nawet o absurdalnej ilości jedzenia, jakiej sobie zażyczyłaś, nie mam ochoty na sponsorowanie ci czegokolwiek, ani na stratę czasu przy gotowaniu.
-Ale Kaśce UPICHCIŁAŚ! ZA DARMO! - to już był nieludzki wrzask.
-Kaśka chciała nuggetsy i zupkę na wieczór filmowy, a nie kurczaka w mango z marynowanymi kwiatami pomarańczy czy krewetki z sosem szafranowym i tysiąc innych.
-Moje dziecko będzie głodne! Widziałaś jej smutne oczka? No wiesz co?!Głodzić dziecko? Chcesz wiedzieć kim ty jesteś?
-Nawet nie jestem ciekawa.
-Ty jesteś BEZCZELNA! - usłyszałam, zanim się rozłączyłam.

No. Strasznie jestem bezczelna, co?

domek

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1585 (1661)

#23597

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu czytałam o ankiecie, którą mieli wypełnić rodzice na zebraniu i przypomniała mi się moja historia sprzed kilku lat.
Szkoła, do której miałam wątpliwą przyjemność chodzić, ogólnie była dziwna, ale (gdy patrzę na to z perspektywy czasu) moja wychowawczyni była wybitnie zryta. Być może dlatego już tam nie pracuje.

Pewnego pięknego dnia w klasie V, pani rozdała nam ankiety. No dobrze, fajnie... Zerkam, a tam:

Wielki tytuł ANKIETA ANONIMOWA, pod spodem lista uczniów klasy i polecenie: "zaznacz, kogo lubisz, a swoje nazwisko skreśl z listy".

Gdy powiedziałam pani, że mogę zaznaczyć kogo lubię, ale mojego nazwiska nie skreślę, dostałam uwagę w zeszycie, a pani zadzwoniła do moich rodziców.

szkoła

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 665 (725)

#25935

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze kilka lat temu sporo podróżowałem pociągami po całym kraju i miałem w związku z tym multum ciekawych przygód.

Oto jedna z nich, traktująca zasadniczo o dwóch stworzeniach z piekła rodem, tyle że jednego przemiłego i godnego najwyższego szacunku, a drugiego w nawet tak spokojnym człowieku jak ja - budzącym mordercze instynkty.

Wsiadłem do pociągu, mając przed sobą perspektywę podróży dokładnie na przestrzał przez cały kraj. Wagon z przedziałami dla palących po drugiej stronie składu. A czort brał. W razie co pobawię się w gimnazjalistę w toalecie. W przedziale, do którego wsiadłem był tylko jeden podróżny. Stary, zasuszony, siwiuteńki jak gołąbek, bardzo elegancko ubrany dziadziuś. Usiadłem na przeciwko niego przy oknie i zdębiałem. Otóż staruszek w klapie marynarki nosił miniaturki odznaczeń. Dwa Krzyże Walecznych (!), Virtuti Militari V klasy, srebrny i brązowy Medal Zasłużonym na Polu Chwały, Medal za Wyzwolenie Warszawy - kurde, nic tylko Pierwsza Armia Wojska Polskiego... Wlepiłem w miniaturki ślepia jak wół w malowane wrota (tym intensywniej, że jestem krótkowidzem, a chciałem się przyjrzeć co tam dziadunio ma), ale jakoś rozmowy nie zagaiłem, zwłaszcza, że ów patrzył w okno i wydawał się pogrążony we własnych myślach. W końcu oczywiście jednak nie wytrzymałem i próbowałem zagadać z dziaduniem.

-Przepraszam Pana bardzo...
Cisza. Zero reakcji. Trochu mi się niefajnie zrobiło, ale nic:
-Przepraszam Pana najmocniej...
Cisza. Nawet się, kurde bele nie obrócił, żeby mnie zaszczycić spojrzeniem. Cóż, z pewnym zażenowaniem muszę przyznać, że trochę niefajnie pomyślałem o bucowatym kombatancie co się prochu nawąchał i jakiś szczawiowaty cywil (tym bardziej, że długowłosy w jakiejś obcisłej, diabelskiej koszulce) mu lata i powiewa.
Jako, że bogowie obdarzyli mnie niezmierzonymi pokładami cierpliwości, odczekawszy nieco i niezrażony podjąłem kolejną próbę nawiązania konwersacji.

-Naprawdę bardzo Pana przepraszam, że Panu przeszkadzam, ale... - No i w końcu w połowie mojej wypowiedzi dziadek weteran obrócił się nieco na swoim miejscu i zmierzył mnie wzrokiem. Uśmiechał się miło i głosem kompletnie niepasującym do mikrej fizjonomii, o mocy i barwie trąby jerychońskiej zapytał:
-CZY BYŁ PAN COŚ DO MNIE MÓWIŁ? - Wtedy coś mi zaczęło świtać w mózgownicy: słowa przedziwnie akcentowane, arytmiczne i pozbawione intonacji. Pomijając jakże już rzadko używany czas zaprzeszły. - BO JEŻELI TAK, TO UPRZEJMIE PRZEPRASZAM, ALE JESTEM KOMPLETNIE GŁUCHY. PROSZĘ POWTÓRZYĆ, UMIEM CZYTAĆ Z RUCHÓW UST. - Aż mi zadudniło w uszach.

Podle się poczułem, że tak niesprawiedliwie i pochopnie oceniłem starego człowieka.
-Jestem pasjonatem drugowojennym i tak się składa, że wiem co oznaczają miniaturki na Pana marynarce. Czy zechciałby pan coś poopowiadać?
Error. Za dużo na raz i za dużo trudnych słów. To czytanie z ruchu ust wygląda jednak troszkę inaczej niż na filmach, jednak w końcu udało mi się przekazać moje intencje w sposób dla staruszka zrozumiały.
Dziadziuś wyszczerzył żółte od nikotyny zęby:
-TO ZALEŻY O CO CHCESZ PYTAĆ.
Lody pękły. Mimo trudności komunikacyjnych- swoje kwestie musiałem zwykle powtarzać kilkukrotnie, zbyt długie dzielić na poszczególne frazy, bardzo starannie ruchami ust artykułować poszczególne słowa czy czasem nawet poszczególne głoski, a staruszka, mimo natężenia decybeli też często było trudno zrozumieć - rozmowa zaczęła się kleić. Dziadziuś okazał się niezwykle sympatycznym człowiekiem o niesamowitym życiorysie. Kresowiak. 17 września. Zsyłka za nazwisko. Brak szans na dostanie się do Andersa. Wreszcie Pierwsza Armia Wojska Polskiego i cały, ale to cały jej szlak bojowy, w trakcie którego dosłużył się porucznika, zakończony przez dziadunia na wzgórzach Seelow, gdzie bębenki z uszu wydmuchał mu bliski wybuch pocisku z nebelwerfera. Wcześniej jeszcze dwukrotnie ranny, między innymi na przyczółku warecko-magnuszewskim. Staruszek kombatant do tego opowiadał tak barwnie tak ciekawie, że dosłownie było słychać gwizd kul, rzęchot czołgowych gąsienic, wybuchy bomb. Poza tym, co mnie ujęło, człowiek ów był niezwykle skromy i biegunowo odległy od heroizowania swoich dokonań.

Naprawdę sporo w życiu przeszedłem i niełatwo się wzruszam, ale, powiadam Wam, naprawdę momentami chyba mi się coś zaczynały oczy pocić. Kurde, rozmawiałem z jednym z ludzi, o jakich za szczawika filmy się oglądało, jednym z tych, dzięki którym możemy mówić po polsku. Ba! Dzięki którym w ogóle mamy jakąś Polskę - jaka by ona nie była.

W między czasie -co ważne- dziadziuś zaczął kopcić okropnie smrodliwe papierochy bez filtra. Jako, że sam byłem w szponach nałogu, nie przeszkadzało mi to. A dziadziuś kopcił jak T-34. Ciekawym było to, że rzutami. Trzy-cztery śmierdziuchy cięgiem, pół godzinki z kawałkiem przerwy i kolejny sort. Pomiędzy wspomnieniami i pytaniami zgadaliśmy się jeszcze, że jedziemy prawie że do tej samej stacji. Ucieszyłem się niezmiernie perspektywą długich godzin pogawędki z dziaduniem.
Ale, żeby nie było za różowo...

Pierwszy zgrzyt nastąpił jakieś dwie godziny od rozpoczęcia naszej rozmowy. Dwadzieścia minut wcześniej w przedziale obok rozsiadła się kilkuosobowa grupka młodych ludzi, tak z dekadę młodszych niż ja wtedy. Spodnie z krokiem na kolanach, pięć numerów za duże bluzy z kapturami, etc. I umpa, umpa, z jakiejś przenośnej szczekaczki. Przedstawiciel grupy wpakował się do nas do przedziału, ani "dzień dobry", ani "pocałuj mnie w dupę" i cytuję:
-Kto tu tak, ku...a, mordę piłuje? Ochu*eć można! - Może nie w stu procentach tak dokładnie, ale tak elokwentnie i z tym sensem.
Mówię wam, mimo mojej cierpliwości z miejsca krew mnie zalała. Postanowiłem starannie dobraną argumentacją merytoryczną i wysublimowanym podejściem pedagogicznym przekonać młodzieńca o niewłaściwości jego zachowania.
-Wyp...laj, śmieciu. Natychmiast, zanim zdążę do ciebie wstać. A jak jeszcze chcesz otworzyć mordę, to cię pytam: czy przyjdziesz z koleżkami, czy ja się mam pofatygować do was? To co? Sper...lasz, czy mam do ciebie wstać? -Powiedziałem to tonem naprawdę łagodnej sugestii, bardzo, bardzo spokojnie, nawet na jotę nie podnosząc głosu.
Szczyl zmierzył mnie zbaraniałym wzrokiem. Ktoś, kto nigdy nie był w podbramkowej sytuacji nie ma pojęcia, jak taka sytuacja skokowo polepsza percepcję i racjonalną ocenę sytuacji. Chyba chciał coś odpowiedzieć, ale +40 bicepsa, pokryte zrostami kostki, porządna klamka z nosa, widocznie asymetryczna żuchwa i szramy na ramionach skutecznie odwiodły go od kontynuowania konwersacji.

Gnojek się zmył, ale kiedy zobaczyłem, że dziadzio weteran w lot zrozumiał sytuację i jak od razu posmutniał, to naprawdę poważnie rozważałem dogonienie śmiecia i obicie mu ryja na czarno. Nie wiem po czym, ale dziadek wyłapał to i skwitował tylko:
-DAJ, CHŁOPIE, SPOKÓJ. - I dalszy ciąg mnie zwalił z nóg i rozbroił: -TEN SZCZENIAK TO DLA CIEBIE CH*J DO SZCZANIA NIE PRZECIWNIK. A ROZUMU I TAK MU OD TEGO NIE PRZYBĘDZIE.
No i, jako, że właściwie nic się nie stało, sytuacja szybko wróciła do normy. Było minęło. Do Warszawy podróż -poza tym drobnym incydentem- upłynęła po prostu uroczo.

W Warszawie pociąg zaczął się dość poważnie zaludniać, ale miejsca nadal było sporo. W tejże samej Warszawie do naszego przedziału wsiadł facet z wyglądu podobny całkiem do nikogo, o fizjonomii zabiedzonego szczura chorego na astmę, młoda, niespecjalnie ładna dziewczyna ze swoim chłopakiem - takim całkiem normalnym kolesiem. No i ONA. Spirytus Movens późniejszych zajść, nazwijmy ją Zażywną Matroną, wymiennie z Babsztylem. Wzrostu jak na kobietę dość słusznego, wagi zapewne więcej niż ja. Do tego wymalowana jak barokowy ołtarz i roztaczająca wokół siebie chmurę landrynkowego zapachu wody toaletowej o intensywności takiej, jakby się w niej marynowała. W ramach "dzień dobry" uprzejma była retorycznie zapytać:
-A co tu tak papierosami cuchnie?
Rzuciłem tylko okiem na wchodzących i na widok Zażywnej Matrony, mój niezawodny instynkt ochroniarza i bramkarza szepnął mi do ucha: "będzie cyrk" - i jak zwykle, kanalia, się nie pomylił.

Dziadziuś i ja oczywiście nie przeszkadzaliśmy sobie w konwersacji. Rychło pozostali współpasażerowie, mimo że nie włączyli się do rozmowy, to naprawdę uważnie słuchali staruszka. Słuchali a nie tylko słyszeli- nawiasem mówiąc: "nie słyszeć" to by się nie dało. Słuchali z uwagą. Poza, oczywiście, Zażywną Matroną, która cierpiętniczą miną dawała do zrozumienia jakim krzyżem na jej barkach jest słuchanie gromowego głosu dziadunia. Było jeszcze w miarę, dopóki nie zaczął się cykl kopcenia. Gdy główny bohater wieczoru zakurzył swojego śmierdziuszka, nikt inny nie powiedział złego słowa, a Babsztyl z kopyta w pyskówę:
-Co pan sobie myśli? Tu jest wagon dla niepalących!
Dziadzio nic, a ta trajkocze. Wszak głuchy i patrzy na mnie. Więc mówię:
-Proszę pani, ten człowiek dokumentnie nie słyszy i w związku z tym nie wie, że chce mu pani coś przekazać.
-To powiedz mu, żeby na mnie popatrzył! -No, nie. Nie przypominam sobie, żebym z tą kuzynką maciory był na "ty", ale przełknąłem zniewagę.
Przekazałem. Dziadziusiowe oczy przybrały wygląd porcelanowych kulek i łypnęły na babsztyla. A ta dalej:
-Co pan sobie wyobraża, przedział dla niepalących, etc...
Dziadziuś spojrzał na mnie- w oczach jarzyły mu się diabliki:
-SYKU, CZEGÓŻ TA DAMA SOBIE ŻYCZY? BO PRZECIEŻ JUŻ NIEDOWIDZĘ... -klei głupa dziadziuś- wiem już, że wzrok jak na swój wiek ma sokoli.
Babsztyl ryknął na cały regulator:
-TO PRZEDZIAŁ DLA NIEPALĄCYCH!!!!!
Dziadziuś oczywiście dalej "nie wie o co chodzi". No, głuchy jest, nie słyszy, niedowidzi. Mierzy od inkarnację hipopotama szklanym, otępiałym wzrokiem i nie wątpię, że dobrze się bawi. Cały ten dziadkowy zombie-walk trwał dobrych kilka minut, w trakcie których babsztyl zaczął dostawać białej gorączki. A dziadunio klei głupa. Nie słyszy, nie rozumie.
O dziwo głos nagle zabrał szczurowaty wymoczek:
-Niechże pani da spokój staremu człowiekowi. Po kiblach ma latać?

Woda na młyn. Babsko dostało furii: nic ją to nie obchodzi, że to przedział dla niepalących (mantra jakaś, querva, czy co?), etc, etc. Już tak dokładnie całej polemiki nie pamiętam). W każdym razie im bardziej podróżni próbowali załagodzić sytuację, tym bardziej się krówsko po tuningu nakręcało.
W końcu złapała torebkę, z impetem szarżującego nosorożca wypadła na korytarz. Dobrze, że nikt akurat nie przechodził, gdyż niechybnie zginąłby niechybną i marną śmiercią, stratowany przez emerytowaną walkirię rozmiarów Tygrysa Królewskiego.
-Ja wam dam, chamy! - I dalej cała wiązanka szczerych, chrześcijańskich pozdrowień.

Za kilkanaście minut wraca. Z sokistami. Niczym Guderian za swoimi klinami pancernymi za froncie wschodnim. Niczym Guderian również udziela im instrukcji co oni MAJĄ z tą sytuacją zrobić. Z daleka już było słychać jak miele ozorem do mundurowych. Jeżeli pier...ła im tak przez całą drogę z ostatniego wagonu- a pewnie tak była, to się kompletnie nie dziwę późniejszej sytuacji. Nieczęsto mi się to zdarza, ale zaniemówiłem. Sokiści weszli do przedziału, za nimi babsztyl z miną Napoleona pod Pruską Iławą patrzącego jak kirasjerzy Starej Gwardii rozbijają w perzynę pułki carskich grenadierów. Panowie mundurowi weszli, popatrzyli na dziadunia, na miniaturki i baretki. Zamienili z nami dosłownie pięć zdań, wyjaśniając sytuację. Po czym... Zasalutowali dziadziusiowi i zaczęli wychodzić. Mina Napoleona ustąpiła miejsca minie jaką musiał mieć generał Benningsen pod tą samą Pruską Iławą, kiedy napoleońska konnica wyrzynała mu pół armii. Dowódca patrolu natomiast z wyraźną, nie tajoną złością i irytacją do babsztyla:
-Proszę pani, jak ktoś sobie zapracował na dwa Krzyże Walecznych to niech sobie pali tam, gdzie mu się żywnie podoba. A jak to pani nie pasuje, to niech się pani przesiądzie. Miejsc nie brakuje.

Wytapetowany tucznik spurpurowiał i rzucił się werbalnie na sokistów: że to granda, skandal, że mają zrobić to i tamto, że nie wykonują swoich obowiązków służbowych, że ona złoży oficjalną skargę i że ona ma TU miejscówkę i to jest przedział dla niepalących... Uszy mi oklapły, ręce opadły, krew uderzyła do głowy. Pomyślałem sobie, że jeżeli jeszcze raz usłyszę o tym przedziale, to wyjmę z ramonechy sprężynę, zarżnę prukwę i wyrzucę na tory. Na szczęście wyręczył mnie dowódca patrolu. Przez delikatność nie powiem jakich słów użył purpurowy na twarzy sokista na temat tego gdzie może sobie wsadzić i miejscówkę i skargę i jeszcze kilka innych rzeczy... Na koniec zakomunikował, że oficjancie nakazuje jej zmianę przedziału i jak się nie uspokoi to potraktuje zajście jako zakłócanie spokoju pasażerom, ze wszystkimi tego konsekwencjami. W końcu z babska zeszło powietrze, choć gdyby wzrok mógł zabijać, to byśmy wszyscy padli trupem na miejscu.

Po chwili, jak się wszystko uspokoiło, dziadziuś zapalając kolejnego ćmika skwitował:
-POSKROMIENIE ZŁOŚNICY. W SUMIE DROBIAZG A CIESZY, CZYŻ NIE?
Właściwie to sam nie wiem kto był bardziej z piekła rodem: staruszek weteran, czy upierdliwe babsko...

Pozdrawiam panów SOKistów, którzy potrafili się odpowiednio zachować. Mam też ogromną nadzieję, że uroczo piekielny staruszek bohater jeszcze chodzi po tym łez padole i trafia na takich, którzy chcą słuchać Jego wspomnień...

służby mundurowe

Skomentuj (193) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1546 (1766)

#20010

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem aplikantem adwokackim.

Wczoraj zadzwonił do mnie funkcjonariusz Policji (P) z wiadomością, że ma polecenie od Pani Prokurator, żeby przedstawić mojemu Klientowi zarzuty w zmienionej postaci i chce się umówić na pasujący mi termin.
P: Pani mecenas, a przy okazji, to ma Pani jakiś kontakt z Klientem? Bo ja dzwonię do niego cały czas, ale on ma wyłączoną komórkę czy coś non stop.
Ja, oczywiście, mam telefon, ale przecież nie mogę go podać bez zgody zainteresowanego, więc powiedziałam Policjantowi, że sama zawiadomię Klienta o terminie czynności, a on niech mu wyśle wezwanie pocztą, żeby miał papierek w aktach, że coś zrobił.

Wieczorem dzwonię więc do klienta i mówię mu, w czym rzecz. Powiedziałam, że mamy termin i ja go zawiadamiam, bo Policjant nie może się dodzwonić, automat mu mówi, że komórka jest nieaktywna.
Na co Klient:
- Ja się, k...wa, nie dziwię, że się nie może dodzwonić! Przecież ten kretyn dzwoni do mnie cały czas na komórkę, którą mi sam miesiąc temu zatrzymał jako dowód rzeczowy i ona do tej pory leży na komisariacie!

Wszystkie dowcipy o policjantach wysiadają...

Policja

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1571 (1609)

#33317

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarza się nam niestety, krótko mówiąc, paść ze śmiechu na akcji. Napisałem ′niestety′, ponieważ to wysoce nieprofesjonalne, a my lubimy stwarzać pozory. ;)

Wezwała nas żona do swojego ukochanego. "Coś z plecami" hukło, pierdykło i bam. Facet leży i nie może się ruszyć z bólu. Diagnozę sobie w myślach zaraz stawiamy, ale nieszczęśnika trzeba zgarnąć. Dojeżdżamy na miejsce, a przejęta żona prowadząc nas na "miejsce zdarzenia" opowiada:

- Huknął takiego piarda, tak walnął bączura, że aż coś mu pizgło w plecach! No mówię panom, jak się zesrał, myślałam, że wystrzeli z tyłka kręgosłup! Sprawdzałam trzy razy czy nie rozsadził niczego pod dupą!

Sposób opowiadania wprawił nas w dobry humor i na naszych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Szybko się okazało, że to tylko wstęp. Żonka zaprowadziła nas... Do toalety. Okazało się, że pan doprowadził do wypadku defekując. Żona kontynuowała:

- Zobaczcie, nowiutki klopik. A ten spuścił mu taki kloc, że aż mu dupa pękła razem z kręgosłupem!

Biedny pan, na tle opowieści żony, z bokserkami przy kostkach śmiał się przez łzy.

Praca praca

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1577 (1715)