Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Scorpion

Zamieszcza historie od: 18 maja 2015 - 13:35
Ostatnio: 21 maja 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 78 z 117
  • Punktów za historie: 30388
  • Komentarzy: 158
  • Punktów za komentarze: 1263
 
zarchiwizowany

#75792

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie obchodzę Halloween.

Z tego powodu nie otwieram drzwi dzieciarni w kostiumach, ale też nijak ich nie ganię. Po prostu totalnie ignoruję fakt, że po klatce schodowej i całym świecie drałują pielgrzymki za cuksami.
Ponieważ gwałcenie dzwonka od godziny 17 stało się mega irytujące, odłączyłem go.
Dalsza część wieczoru prócz paru pukań których nie powstydziłoby się gestapo przebiegła spokojnie.

Dziś rano jak zwykle wychodząc z psem, zauważyłem że moje drzwi, jak i drzwi większości sąsiadów były obrzucone jajami.
Po prostu geniusze-eugeniusze drzwi tych, którzy cuksy dawali oszczędzili, a tych, którzy nie otworzyli, "ukarali".

Coś mi mówi że wspólnota zgodnie dojdzie do wniosku, by klatki schodowe na następnego 31 października zamykać na klucz...

blok

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (50)
zarchiwizowany

#75759

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zachciało mi się nowego hobby po obejrzeniu paru publikacji o zapasach na wypadek wojny.
Od razu natrafiłem na bandę survivalowców, którzy zaczęli mnie "wprowadzać" w tajniki. Niektóre rzeczy były naprawdę przydatne, ale wiele przegięło pałę goryczy.

Pomijając fakt, że sugerowali abym wydawał na sprzęt różny masę kasy(a trzymać np. takich nożyc automatycznych do metalu czy zestawu masek gazowych nie mam za bardzo gdzie) i od razu "najlepsze najdroższe, bo wtedy na bank dużo wytrzyma", to wkurzyło mnie parę ich typów:

-survivalowiec paranoik
Survivalowiec który robi przygotowania tylko pod daną teorię spiskową, w którą wierzy. Np. jak sobie ubzdurał że ma nadejść wielki meteor i zasłonić słońce na dwa lata gdzie nic nie będzie rosnąć, to tylko gromadzi jedzenie i ani myśli o broni, systemie uzdatniania wody itp.

-survivalowiec hobbysta
Survivalowiec który MUSI mieć wszystko najnowsze, najlepsze i pierwszorzędne. Ma scyzoryk z latarką, kompasem, igłą, datownikiem, mikrofalówką i kuchenką z 2015, a wypuścili taki sam, tylko z gustownym breloczkiem w roczniku 2016? Bierze jak szczupak zarzutkę.
Oczywiście pełna pogarda dla "biedaków co ich hehe nie stać bo jak będzie źle to umrą bez breloczka, tylko ze starym tandetnym biedascyzorykiem sprzed roku"

-survivalowiec renesansowy
Zbieranie wszystkiego we wszystkich kierunkach. Od moskitier po kombinezon ABC. Potem pytany "stary, dlaczego kupiłeś 7 kombinezonów i płetwy jak nie ma w pobliżu nas ani 1 jeziora" odpowiada "Bo kiedyś może się przydać"

-survivalowiec fantasta
Zbiera wszystko pod...apokalipsę zombie.
Niby wie że nie nadejdzie, ale zawsze jest "pa, Scorpion, ale zrobiłem ziemiankę otoczoną palami, to zombiaki się nie dostaną". Niby wie, że zombie nie istnieją, ale praktycznie za każdym razem trzeba go z jego świata fantazji wyprowadzać.

Najbardziej mnie wkurza nie tyle hajs jaki wydają(bo to ich sprawa), nie tyle to, że wymagają od ludzi że inni od razu idąc w ich hobby wywalą lekką ręką parę tysiaków na pierdoły które ONI uważają za NIEZBĘDNE, ale to powtarzanie z nabożną czcią 2 wyrazów "ciężkie czasy".
Wielbią te określenie niczym imię boskie, szczycą się nim i używają w nieskończoność.
Dla każdego jednak oznacza to co innego. Kiedyś próbowałem jednego zapytać, co rozumie przez to. Od razu zaczęły się wykręty "te noo wiesz, to nie jest tak że ciężkie czasy to tylko np. wojna atomowa, ale np. także to jak stracisz pracę". Jak zapytałem jak po utracie pracy przydadzą mu się narzędzia wojskowych oddziałów inżynierii z demobilu albo toporek strażacki to od razu na mnie naskoczył.

Doszedłem po tym do wniosku, że wolę swoje stare hobby i mieć mały zapasik jedzenia w domu, niż z 8 skrytek z jedzeniem zakopanych w pobliskim otoczeniu, 2 magazyny żywności i ziemiankę na działce wyładowaną jak warsztat.

hobbyści fanatycy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (42)
zarchiwizowany

#75684

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia InuKimi przypomniała mi moją owocną, dwudniową karierę mistrza karate.

Jako młody dzieciak i fan Mortal Combat(wtedy jeszcze występującego tylko na automatach do gier, które nieraz zżerały całe moje kieszonkowe)Scorpion zachciał spróbować walki na żywo.
Za moją namową, mama zapisała mnie na lekcje karate.
Z powodu obowiązków zostawiła mnie na zajęciach i leciała pracować.

Okazało się że zajęcia prowadzi facet, który ma ego równe poziomowi umiejętnościom Bruca Lee.
Pierwsze zajęcia przesiedzieliśmy słuchając, jakie to mamy szczęście, bo on nas nauczy wiele i że złapaliśmy Boga za nogi, że udało się nam do niego dostać.
Do końca lekcji słyszeliśmy jedynie serię opisów jego osiągnięć, tudzież widowiskowe opisy pojedynków.

Drugą lekcję rozpoczął wydzierając się na nas, za to że na "Dzień dobry" odpowiedzieliśmy "dzień dobry, proszę pana", a nie "dzień dobry sensei".
Kazał się nazywać senseiem, mówił że karate to droga życia i mamy być mu bezwzględnie posłuszni, a wtedy i tylko wtedy uda się nam być choć w jednej dziesiątej tak dobrym jak on.
Dalej opowiadał że karate używa się tylko do obrony i pod żadnym pozorem nie wolno nam zaatakować nikogo.

Młody ja zapytał, że "co w takim razie jeśli widzę jak jakiś facet okrada kobietę?".
Odpowiedź senseia "Nie wolno ci ingerować, bo to nie twoja sprawa. Chyba że zaatakuje ciebie. To już tak".
Nie odpuszczałem. "Ale czy karate nie polega na tym że bronię słabszych(Teraz wiem, że nie polega. Ale wytłumaczcie to młodemu dzieciakowi w latach fascynacji 99% społeczeństwa Brucem Lee)?"-zapytałem.
Na to "sensei" stwierdził że on mi zabrania. Odpowiedziałem że mama mówiła mi że mam bronić słabszych.
Wielki ekspert karate warknął, że jest ważniejszy od rodziców, wszystkich świętości lub kogokolwiek innego, bo "on jest sensei, a siusiumajtki i mamisynki mogą sobie iść jak im się nie podoba".
Niektórzy zaczęli się śmiać.
Wyszedłem ja i paru innych dzieciaków, w tym ci, których rodzice byli na sali i zrozumieli chyba, że zostawienie ich pociech z takim typem to niedobry pomysł.

Po spotkaniu z tym "ekspertem wychowania" doszedłem do wniosku, że w sumie lepsze są automaty.
Współczuję do dziś tym, co zostali i jego rodzinie, o ile jakąkolwiek miał.

mosir

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (33)
zarchiwizowany

#75568

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zakładając tu konto, obiecałem sobie że nie będę pisał o bankach...
Dziś łamię tę zasadę, bo naprawdę nie dali mi wyboru.

Założyłem sobie konto w banku X, który to ponoć kulturalnym jest.
Miła recepcjonistka, miła agentka, mili wszyscy.
Wymogiem podpisania umowy była zgoda na dostawanie wiadomości marketingowych. Ok, pomyślałem że to nic, raz na ruski rok na maila spam mogę zbierać.

Konto prowadziło mi się cudnie, warunki lepsze o niebo od innych banków.
Ale gdyby coś się...coś się nie popsuło, to nie mógłbym tego pisać, prawda?

Zaczęło się niewinnie. Jeden telefon gdzieś tydzień po założeniu konta.
"Super oferta, super ubezpieczenia". Podziękowałem, odmówiłem. "Ale ta oferta jest TAKA SUPER!" Odmówiłem, wyłączyłem się.
Za następny tydzień, zaczęły się telefony co 2-3 dni. Nie odbieram? Nic to, dzwonimy jeszcze 3-4 razy w różnych porach dnia.
W końcu wydzwaniali z "super ofertą, naprawdę tylko dla mnie" codziennie, o różnej porze. Raz o 9, raz 17-do wyboru, do koloru.
Dzień w dzień słuchać w najmniej dogodnych momentach jak facet/babka czyta z kartki "superextrahiperduper oferty" i nakręcana przez szefuńcia nie odpuszcza aż do rzucenia przeze mnie słuchawką.

Szlag mnie trafił, w końcu odebrałem i zażyczyłem usunięcia swojego numeru z bazy. "Tak długo jak ma pan u nas konto, nie możemy tego zrobić".

Ok, nie ma sprawy. Poszedłem do bankomatu, odebrałem całą swoją gotówkę.
Złożyłem wniosek o zamknięcie konta, który przyjął już nie tak miły pracownik, a wręcz patrzył na mnie jak na intruza, mamrocząc pod nosem "telefony przeszkadzają, jakie to delikatne".

Niestety, przez cały okres do samego rozwiązania umowy, byłem uporczywie nękany telefonami. Dzień w dzień.

Banku nie polecam, zamiast bankowością, zajmują się jedynie nękaniem telemarketingiem.

call_center bank

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (159)
zarchiwizowany

#75555

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ktoś tu wspominał o tym, jak źle jest, bo psiarze wchodzą z pupilami do sklepu. Powiem w drugą stronę.

Wieczór. Zimno jak diabli, z ust moich i z paszczy suni wylatuje charakterystyczny dymek.
Idziemy z psem do osiedlowego, normalnie przypinam psa obok sklepu i wchodzę do niego po chleb(tylko to kupuję w osiedlówce bo dobry i blisko, reszta przepłacona i dosłownie wstrętna w smaku. Kiedyś kupowałem piwo, ale znalazłem sklep z kraftowymi).
Naraz zaczyna lać deszcz. LODOWATY.
Byłem w kurtce z kapturem, a mnie przemokło. Wokół żadnego daszka w promieniu 60 metrów, najbliżej osiedlowy.
Wbiegłem do sklepu, w którym byłem tylko ja i [E]kspedientka.

[E]-Z PSEM NIE WOLNO!
[J]-Jest oberwanie chmury, kupię tylko chleb, poczekam aż przestanie i...
[E]-Z PSEM NIE WOLNO, NIE WIDZI ZNAKU?!
[J]-To pies posiedzi na wycieraczce, byleby na nią nie padało...
[E]-Z PSEM NIE WOLNO, PIES ZOSTAJE NA ZEWNĄTRZ ALBO NIE SPRZEDAJĘ NIC! GŁUCHY JEST?

Jak grochem o ścianę.
W międzyczasie wpadł dosłownie z buta otwierając drzwi [m]ocher.

[m]-Dziń dobry, pani Karinko, ale pogoda nie?
[E]-Tak, niech pani poczeka aż się uspokoi, jak teraz pani wyjdzie to pani przemoknie, przewieje panią i zapalenie płuc murowane. *podchodzi do mnie, lekko mnie wypychając*NO ZROZUMIAŁ WRESZCIE ŻE Z PSAMI NIE WOLNO?!

Bez słowa wyszedłem, bo co się będę kopać z koniem. Biegnąc od klatki do klatki dostaliśmy się z powrotem do domu.
Pies jest chory.
Ja też.

sklepik osiedlowy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (62)
zarchiwizowany

#75420

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś o mentalności Kalego na podstawie m. innymi piekielnych jak i innych sytuacji polityczno-kulturowych.

Jakieś pójścia na "Smoleńsk" do kin wywołują wasze oburzenie, "bo PiSlam", "bo polityczne sprawy".
Jakieś śpiewanie patriotycznych piosenek w przedszkolu też "bo młodzi są na to za mali", "bo to indoktrynacja", "rodzice powinni wybrać".
Chrzest także "bo są za mali i powinni mieć prawo zdecydować czy wierzą i w jakiego boga".

Zgadzam się z tym.

Ale dalej zaczyna się wasza hipokryzja.
Dalej nie przeszkadza wam, że polonistka wyciąga pod pretekstem podwyższenia oceny, uczniów na protest POLITYCZNY za uszy, nie macie problemów z tym że dzieci idą ubrane na czarno tego dnia, nie widzicie nieścisłości w swoim postępowaniu, jak pochwalacie dzieciaka lat 10 idącego z tęczową flagą pośród feministek i neokomunistów.
Ba-widzicie flagi PARTYJNE i mówicie że to demonstracja ludu!

Bo demonstracja dla ludzi jest spoko tylko wtedy, kiedy popiera wasze poglądy.
Nie jest polityczna tylko wtedy, kiedy wciska propagandę waszej upatrzonej opcji politycznej.

Nie potraficie odwrócić sytuacji i zapytać samych siebie: "jak bym zareagował gdyby to guru partii której nie popieram spoliczkował jakiegoś polityka", "co bym zrobił, gdyby polonistka wyciągała moje dzieci na pochody z okazji 10 kwietnia i wymagała od nich odpowiedniego stroju".

Pewnie zostanę srogo zminusowany za napisanie prawdy, ale NIESPODZIANKA!

Dziś wy jesteście piekielni.

piekielni

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (77)
zarchiwizowany

#75394

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może dla was nie piekielne, dla mnie jak najbardziej.

Robię codziennie zakupy w dyskoncie, odkąd go wybudowali(8 miesięcy temu).
Onegdaj jednak, robiłem zakupy w centrum handlowym, które jak dla mnie jest za daleko, więc brałem auto i jechałem robić zakupy na tydzień/dwa/trzy.
Z powodu remontu dyskontu, zmuszony byłem powrócić do tradycji. Wziąłem więc 200 PLN w gotówce i pojechałem robić zakupy.

I...MAGIA!
Zaledwie OSIEM miesięcy temu, za 2 stówki spokojnie mogłem kupić mięso, warzywa, owoc czy dwa, jogurt, serię artykułów spożywczych i jeszcze cztery piwa.
Dziś musiałem się wspomagać kartą kredytową, a zawsze biorę dokładnie te same artykuły, z tych samych firm.

Piekielnym jest to, że ceny rosną bez powodu. Gdyby jeszcze jakkolwiek kursowały, był jakiś np. kryzys żywnościowy czy cokolwiek innego-zrozumiałbym.
Ale jeśli potrafimy nieprzerwanie od 2 lat sprowadzać z hurtowni produkty dokładnie w tych samych, niezmienionych przez 2 lata cenach do restauracji, ceny rynkowe nie szaleją, a markety i tak "dokręcają śrubę" to jest to piekielna chciwość w czystej postaci.

supermarkety

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (56)
zarchiwizowany

#75344

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odwiedziny we wsi pod Warszawą utwierdziły mnie w przekonaniu, że wyjeżdżając poza mury miejskie człowiek zakrzywia czasoprzestrzeń i trafia do alternatywnego wszechświata.

Przyjeżdżam. Znajomy nas podejmuje, stół się ugina od żarcia. Cały dzień siedzimy, gadamy, na godzinkę tylko kolega wyskoczył do pracy wieczorem.
Rano poszliśmy razem do kościoła, ale potem Scorpion wpadł na inteligentny pomysł pójścia na grzyby do pobliskiego lasu.

Idzie Scorpion przez wieś, koszyk na grzyby niesie.
Ludzie mówią "dzień dobry", zza płotu obserwują.
Jakaś babuszka zapytała, a gdzie to się idzie. Jak usłyszała że grzyby to najlepsze miejsca pokazała.

Idę więc dalej, i wita mnie gość. Po dłuższej chwili okazuje się, że syn wójta. Zaproponował, żebym poszedł ze mną, abym się nie zgubił. No spoko.
Po drodze spotkaliśmy okołoczterdziestoletnią, chudą i całkiem urodziwą jak na swój wiek kobietę. Okazało się, że ONA jest wójtem("pocałujta w dupę wójta" nabiera nowego znaczenia).
Nazbieraliśmy chyba z tony grzybów, syn wójta(wójtowej? wójcianki?) przyniósł reklamówki, bo w koszyku się nie mieściły.

Następnego dnia, w drodze wpadłem do sklepu. Wszyscy prócz jednego dzieciaka przepuścili mnie bez kolejki.

U znajomego, grzyby podzieliliśmy między siebie.
Pojechaliśmy potem do miasta na festyn.
Wyjeżdżając miałem auto obładowane żarciem-ciastem, przetworami, grzybami, nie tyle od mojego znajomego, co od ludzi którzy go odwiedzali.




Wspomniałem, że mój znajomy jest proboszczem?

wieś

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (61)
zarchiwizowany

#75330

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O pracy. I pracodawcach. I pracownikach.
O wszystkim w sumie.

Odnoszę dziwne wrażenie, że Polakom odechciewa się trzymać pozory dorosłego życia, najchętniej wszyscy wróciliby do piaskownicy i bili się o babkę z piasku wołając zasmarkani swoje matki.

Jest praca. Pracodawca daje pracę.
Pracodawca zamiast wyjaśnić dokładnie, czego oczekuje od pracownika, stawki, jakich papierków potrzebuje lub chciałby żeby tamten miał i wydać to w miarę czytelną polszczyzną, kładzie na to lagę i pisze tzw. biedapismo, które ma pełno zaowalowań, nieścisłości i marnuje czas rekrutanta jak i potencjalnego pracownika.
Pracowników gania, ale sam siedzi i nie robi za wiele, wręcz pyszni się tym po całym zakładzie że "co wolno wojewodzie...", migdali się do sekretarki, która mu odpowiada licząc na zastrzyk gotówki.
W umowie nie precyzuje, co pracownik ma robić i wkurza się, że jeden pracownik nie wyrabia za 3(ale oczywiście nadal mu wydaje wypłatę dla jednego pracownika). Ależ oczywiście "zaleca" im zapieprzanie nadgodzin. Za które płaci jak zwyczajne godziny pracy, albo nie płaci w ogóle.
Finalnie płacze, że jest okradany "bo XX poszedł do toalety na 5 minut", a sam okrada ludzi z czasu.

Jest rekrutant. Rekrutant zamiast przejrzeć CV ludzi, których ma przyjmować, właściwie to rzuca nimi na biurko i ściąga wszystkich na rozmowę kwalifikacyjną.
Na rozmowie dosłownie się bawi-a to zada pytanie dosłownie "z dupy" o ulubiony kolor, a to co sądzi dany gość na temat mniejszości narodowych, a to o wpływ orientacji seksualnej małp na miesiączkowanie pingwinów.
Dopiero po odstawieniu wszystkich tych pytań, wreszcie są konkrety. Przy czym konkrety zajmują około 30 sekund.

No i jest nasza gwiazda malowana. Pracownik.
Pracownik siedzący po stronie pracy zawsze ma podejście socjalistyczne, najlepiej byłoby gdyby kasa sama spływała na konto, a pracownik nie robiłby nic zupełnie, prócz siedzenia na stanowisku i przeglądaniu fejsa.
Pracodawca to zawsze "złodzij", mimo że obie strony umowę o pracę podpisały i zawsze można od "złodzija" odejść.
Inna sprawa, kiedy pracodawca robi pracownika w bambuko na kasę-wtedy rzeczywiście "nieposłuszeństwo pracownicze" jest sensowne.
Ale przeglądanie internetu, kiedy się przyszło i usiadło na stanowisku?

I tak sobie te trzy rodzaje ludzi trwają-pracodawca, rekrutant i pracownik.
I to w firmach prywatnych, nie tylko państwowych.
Ludzie, którzy nigdy nie powinni prowadzić biznesu, zatrudniają ludzi, którzy nigdy nie powinni pracować w takich zawodach, którzy zbierają ludzi jak leci.

Moje pytanie:jakim cudem takie firmy nie bankrutują?

Przecież wystarczyło by, aby pracodawca wyjął kija z wiadomego miejsca, chwycił za jaja rekrutanta, który zrekrutowałby mu normalnych pracowników i się z nimi dogadał. Wspólne traktowanie z szacunkiem i wszystko gra. Czy to aż takie trudne?
Najwyraźniej.

polski rynek

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (44)
zarchiwizowany

#75329

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś będzie o nieudanym związku.

Scorpion w czasach studenckich miał dziewczynę.
Dziewczyna ładna, mądra, prymuska. Duma w rodzinie i pośród towarzystwa.
Ta.

A mniej oficjalnie?
Mniej oficjalnie laska, która myślała że wszystko robi "naj".
Oczywiście zawsze taka modna, taka oczytana, taka sarkastyczna.
Dziwne to były z nią relacje, miesiące 3 trwały(kwartał, jeśli wolicie).

Pominę wielki foch, kiedy doszło do niej że po miesiącu znajomości nie jestem jej bankomatem, ale nie omieszkam ominąć faktu, jak mnie traktowała jako swego osobistego sługę, który to tragarzem jaśnie pani w każdym sklepie był.

I to nie było typowe "wstąpimy na chwilę kochanie?", tylko podczas spaceru/spotkania ze znajomymi/15 minut przed rozpoczęciem seansu w kinie stwierdzała naraz "idziemy na zakupy" i leciała niczym kamikadze w stronę ubrań/butów.

Wysoce irytujące były także jej comiesięczne wypominki, które składały się z jej okresem.
Wypominanie każdej wpadki albo wymyślonej przez nią "przykrości" jaką jej niby zrobiłem, taką jak np. nie pójście z nią do sklepu za rogiem po gazetę czy rozmowę z kolegą przez telefon, gdy przymierzała sukienki.

Ale "przelała pałę goryczy" stwierdzeniem że... za dużo się uczę, bo nie poświęcam jej wystarczająco dużo czasu.
Ok, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że miałem sesję poprawkową z babą, która się na mnie uwzięła i musiałem to zaliczyć by zaliczyć rok. I z tegoż powodu wyrzuciła mi skrypt na egzamin. Fajnie, nie?

Zerwałem szybko, poszedłem z kumplami na piwo(dla bezpieczeństwa podczas picia telefon zawsze wyłączam).
Popiliśmy, każdy wrócił do swojego pokoju w akademiku i tyle.
Rano wstaję, włączam telefon a tu 100 połączeń nieodebranych, z 15 SMS, z których pierwsze były "jak śmiesz ze mną zrywać chu*u", a ostatnie w tonacji "błagam kochanie, wróć do mnie".

Dlaczego o tym piszę? Bo mieliśmy nieprzyjemność znów wpaść na siebie. Przy czym ja byłem z moją aktualną dziewczyną, a ona... cóż, jakbym nie wiedział, pomyślałbym że to jej ojciec albo dziadek.

amory

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 30 (216)