Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Scorpion

Zamieszcza historie od: 18 maja 2015 - 13:35
Ostatnio: 21 maja 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 78 z 117
  • Punktów za historie: 30388
  • Komentarzy: 158
  • Punktów za komentarze: 1263
 
zarchiwizowany

#69342

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Był ciepły jesienny poranek...haha, żartuję.
Zimno, 6 rano, dworzec wprawdzie ogrzewany, ale kaloryfery pamiętające Gierka nie wyciągały, a na peronie już w ogóle gdy wiatr zawiał, ziąb przenikał człowieka do kości.
Stałem tak sobie czekając na pociąg, a obok mnie na ławce siedzieli dziadkowie z chłopczykiem, może około 7-6letnim.
Chłopczyk grzeczny, dziadkowie kulturalni, widać że gdzieś z wnukiem dalej wyjeżdżali.
Stałem tak, a oni siedzieli, aż przyszli bezdomni[B] i usiedli na ławce obok.
[B1]-Zimno...
[B2]-Zimno? Piz*a jak je*any sku**esyn!
[Babcia chłopca]-Panowie! Tutaj jest dziecko! Proszę się powstrzymać od wulgaryzmów.
Bezdomni przeprosili i dalej rozmawiali jak najbardziej grzecznie, trochę niezręcznie pomijając wstawki wulgarne.

Pociąg staruszków przyjechał, weszli do wagonu z wnuczkiem i pojechali. Gdy po pociągu już nie było śladu, jeden z bezdomnych rozglądnął się i zaczął soczystą wiązankę wulgaryzmów niewypowiedzianych przeciwko nikomu.
Gdy skończył, powiedział do kolegi:
[B1]-Wreszcie kur*a. Bo widzisz Zbychu, liczka ku*ew i chu*ów musi się zgadzać!

dworzec

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (59)
zarchiwizowany

#69316

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piszę, bo to już przechodzi ludzkie pojęcie.
Nie nadążam na portalach społecznościowych z ukrywaniem postów znajomych.
Sam nie popieram wyników wyborów, ale spamowanie tablic tekstami typu "Katoland", "kaczafi wygrał, Polska zgubiona", "emigruję", "staram się o status uchodźcy, byle z dala od Kaczystanu" przechodzi ludzkie pojęcie.

Najśmieszniejsze jest to, że w 90% ludzie spamujący takimi tekstami żyją na garnuszku rodziców, nie mają zielonego pojęcia o polityce i świecie, a stosują staropolskie "nie wiem, ale się wypowiem".
Dyskusja z nimi nie ma jakiegokolwiek sensu, a na miejsce jednego ukrywania postów, przychodzi dziesięć kolejnych "żałobników".
W którejś historii w poczekalni widziałem, że autorka spotkała się z opinią Niemca mówiącego, że u nas wygrali faszyści.
I wy się po takim wielkim biadoleniu internetowym dziwicie?

internet

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (310)
zarchiwizowany

#69065

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce parę miesięcy temu. Będzie o psie, który nauczył kultury sąsiada.
Mój kolega ma psa-czarnego dobermana, którego nazwał Mkbewe.
Pies nazwany na cześć bohatera pewnej kreskówki, gdyż kolega jest jej ogromnym fanem i z chęcią ogląda do dziś jej odcinki z łezką w oku.
Mkbewe mimo należenia swoim gatunkiem do psów rasy agresywnej, jest potulny jak baranek, a z moim psem są najlepszymi przyjaciółmi na świecie i jeden chroniąc drugiego rozszarpałby całą watahę.
Któregoś dnia puściliśmy nasze psy w ogródku, a sami poszliśmy do domku kolegi.
Tymczasem koło domu przechodził podchmielony sąsiad(swoją drogą nieźle-około 10-ej rano, a ten już na bani) i uderzył(?) lub popchnął(?) swoją żonę(nie widziałem).
Efekt był taki, że kobieta upadła, a mój dzielny kundelek stanowczo w paru prostych szczeknięciach powiedział damskiemu bokserowi, co o nim myśli.
Facet podchmielony, najpierw darł japę na psa("Zamknij ryj!"), a potem chyba postanowił pokazać swoje umiejętności kontaktów międzyludzkich na psie, bo otworzył z kopniaka bramę i dość pokracznie biegł za moją psiną.
I wtedy bronić swojego ziomeczka zaczął Mkbewe, bo nie będzie mu się opijus na dzielnię pakował.
Damski bokser zobaczył że jakiś czarny cień podbiegł do niego od tyłu, a zanim Mkbewe zaczął całkiem poważnie się do niego szczerzyć i złapał go za rękę, zapewne zdążył pomyśleć tylko "O kur*a, diabeł".

Kolega zdążył do tego czasu dobiec na zewnątrz i odwołać psa, a ja zrobiłem to tuż za nim.
Przerażony pijus zdążył dotoczyć się do bramy i zniknąć z pola widzenia, a kobiecina załamała ręcę, wyzwała kolegę od różnych i powyrażała parę opinii o tym, jak to "takiego psa niebezpiecznego należy uśpić, co porządnych ludzi atakuje", widocznie zapominając, jak porządnie ją traktuje jej własny mąż, a potem poszła za nim.
Piszę to teraz, bo spotkałem się z moim kolegą po długiej przerwie. Od trzech miesięcy jego sąsiad nie uderzył żony ni razu.

domek kolegi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (235)
zarchiwizowany

#68827

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Debilizm ludzki(niestety darwinizm nie zadziałał).

W moim mieście zazwyczaj nie było żadnych większych dzikich zwierząt. Ot, zurbanizowane tereny, zwierz największy to gołąb, ewentualnie rudy wiewiór sobie przeskacze w poszukiwaniu orzeszka.
Z psem chodzę do parku za ruchliwą drogą. Park może z 20 m2, ukryty wśród zarośli, zaraz za nim supermarket, a z drugiej strony łukiem otaczająca go ruchliwa droga.

Idę dziś wieczorem, przechodzę z psem przez pasy(chodnik skręca za pasami pod kątem 90%, aby ominąć zarośla i wraca na swój tor poza nimi) i dziwię się, czemu pies najeżył się jak szczotka. Ciągnę ją mimo to dalej i naraz widzę:stado dzików.
Nie koloryzuję-stado dzików w środku miasta, chrumka sobie radośnie wśród ciemności, ryjąc w poszukiwaniu żołędzi.
Najbardziej mnie przeraził fakt, że były i warchlaki(a lochy są zbyt opiekuńczymi matkami i potrafią zabić w obronie młodych).

Biorę psa i robię szybki "w tył zwrot", kląc przy tym i modląc się, aby żaden nie zareagował. Nie rozróżniam pana dzika od pani dzikowej, więc każdy jeden zwierz określany jest przeze mnie jako zagrożenie. Zwłaszcza jeśli występuje w liczbie sztuk piętnaście plus młode.

Nie miałem telefonu, zapytałem pierwszych-lepszych ludzi o to, czy zadzwoniliby na policję. Ich reakcje to główny powód pisania tej historii na piekielnych:

*dresiki
Idą dwa karki, po mordach widać, że dzik to przy nich umysł godny Platona.
[J]-Przepraszam, masz może telefon?
[D]-Mam, a co?
[J]-Tam są dziki, trzeba zadzwonić na policję.
*dresiki w śmiech i idą*
[D]-Haha, co za po*eb! Na psiarnię chce dzwonić
[D2]-Halo? Policja? Dziki! Ratunku! Pomóżcie!
I robiąc sobie jaja, przedrzeźniając, przeszli przez ulicę i mineli zarośla.
Wrócili po chwili.
A ich prędkość powrotu wskazywała, że Usain Bolt musi jeszcze trochę poćwiczyć.

*Moher commando
Idzie berecik z antenką, zatrzymuję ją więc i mówię, żeby tam nie szła, co i jak.
Jaka jest reakcja babuszki? Cały czas powtarza, że ona idzie "do supermarkietu bo promocja na masło". Tłumaczę babie, że jest niebezpiecznie, wyjaśniam co i jak.
Pytam, czy ma telefon. Potwierdza. Mówię, że ktoś musi zadzwonić na policję.
Moher potwierdza "No właśnie", po czym chowa telefon do torby i wraca skąd przyszła.
Serio?

*pan "Jo się spiesza"
Podchodzi facet, pytam wprost, czy mi pozyczy komórkę, wyjaśniam co i jak.
On nigdzie nie będzie dzwonił, bo "jo się spiesza i nie mom czasu na durnoty". Przechodzi przez przejście, w ogóle mnie nie słuchając. Skręca za zarośla, wraca, podchodzi do mnie i mówi "Ty żeś widzioł, co za tymi krzokami jest?".
Nie, produkowałem się przed nim jakieś dziesięć sekund temu, bo mi się nudziło.

W okolicach centrum miasta NIKT nie miał, nie chciał lub nie życzył sobie mieć telefonu komórkowego i powiadomić odpowiednie służby o tym, że stado zwierząt stanowi zagrożenie dla ludzi jak i ruchu drogowego.
Dopiero jakiś pan zadzwonił po moich usilnych prośbach i szybko sie ulotnił. Policja wypytała mnie o szczegóły i zadzwoniła po myśliwego.
Dalej nie czekałem, poszedłem.

park przy centrum miasta

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (212)
zarchiwizowany

#68370

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Restauracja w której pracuję sąsiaduje z fast foodami, więc aby się "dostosować" do zasad wolnego rynku, właściciel zadecydował o stworzeniu "kuponów" na wzór i podobieństwo tych fastfoodowskich(zbiór kuponów, dzięki którym daną potrawę można nabyć o parę złociszy mniej).
Niestety w ramach cięcia kosztów, nie najęliśmy ludzi od ich rozdawania, ale za to dostaliśmy dwugodzinne dyżury, kiedy to w pobliżu restauracji mieliśmy je rozdawać i zapraszać do restauacji.
Szefu skopiował jeszcze pomysł z pewnego programu i kazał przygotować małe próbki jedzenia-pierożki z kurczakiem i farszem po meksykańsku po jednym dla każdego zainteresowanego.
Brzmi fajnie, bo każdy powinien zareagować pozytywnie, nie?
No prawie.

-Ludzie
a)uciekający:
Nie przesadzam. Niektórzy widząc nas, potrafili przejść na drugą stronę ulicy, ominąć nas i wrócić na chodnik za nami. Czego się bali? Nie wiadomo.
b)trollujący
Stoi facet, zadaje pytania o restauracje, ofertę, składy i inne. Po wielkim produkowaniu się, oznajmia "Łee, i tak nie chodzę do restauracji" i odchodzi.
c)traktujący jak służbę:
Dokładnie jak Biuro Informacji Turystycznej i lokajów w jednym. Gdzie jest jakiś hotel wskazać mogę, ale zanieść walizki oburzonemu staruszkowi juz nie.
d)krzykacze-egocentrycy:
Z odległości dziesięciu metrów potrafili krzyknąć "Dziękuję, nie jestem zainteresowany!", mimo że w ogóle nawet ich nie widzieliśmy, albo nie przyszło nam w ogóle do głowy do nich podejść.
Tak samo wkurzający okrzyk "Nie!" był gdy podchodzili. Wystarczyło normalnie powiedzieć.

-Matki z dziećmi:
Tu mamy różne wariacje:
a)Matki podchodzące i pytające "A czy to jest z glutenem? Bo moja kiziamizia pucipuci maluńka może mieć uczulenie na gluten. Nie wiem sama czy w ogóle ma, ale jakby coś się jej stało to was pozwę!"
b)Matki mające wyrąbane na swe pociechy, dziwiące się że dziecko powinno uważać oraz że ADHD nie jest wymówką na wpadanie na obcych ludzi.
c)Matki odciągające od nas swoje pociechy z taką mocą, jakbyśmy mieli z nimi podpisać cyrograf o odwiedzanie restauracji ich własną krwią, a potem wręczyć pierożek wypełniony po brzegi kokainą i marichuaną oraz herą w strzykawce z igłą używaną przez chorego na HIV.

-(dodatek specjalny)janusze:
a)kombinujący:
Bo oczywiście jeden pierożek więcej jest niewystarczający, a typowy janusz chciałby najlepiej nażreć sie jak świnia za darmo i bardzo się dziwił, że jego "kamuflaż" w postaci zdjęcia czapki i założenia ciemnych okularów nie działa, tak samo jak wykłócanie i groźby.
b)szukajacy sposobów do kłótni
Podchodzi janusz, zaczyna narzekać "że w tych restauracjach to wszystko gotowe majo, klienta nie szanujo, ludzi oszukujo, na cenach zdzierajo, bo on ze szwagrem był w bardze mlecznym za Gierka i wydał mało, a zjadł dużo, a tu tak oszukujo, dokładek nie dajo, wszystko liczo, chemię pakujo". Na zaprzeczenie(bo musimy), że nasza restauracja taka nie jest, robi wszystko na świeżo od zera, janusz zaprzecza, "bo on wie lepij, co z tego że kucharz, ty udajesz żeś kucharz. Co? Ja mam iść zobaczyć wasza kuchnia? Jo nic nie byda oglondoł, ja wim swoje!". Pogadał, pogadał i widział że w końcu nie zaprzeczamy, tylko go ignorujemy, poszedł przekonany o swojej racji.
c)Krul ulicy.
Był jeden. Podchodzi. Stoi obok nas. Na nasze zaproszenie, kupony, jakiekolwiek zawołania nie reaguje. Podchodzi do mnie na odległość praktycznie 15 cm i podnosi rękę, pokazując palcem gdzieś dalej. My stoimy, nie robimy nic. On znów macha ręką, stojąc cały czas twarzą w twarz ze mną.
Naraz jak nie ryknie, że aż mało tacy z pierogami nie puściłem:"NO WON Z MOJEJ ULICY! POKAZUJĘ, NIE DOŚĆ ŻE GŁUPIE, TO JESZCZE MI BYDŁO PO ULICACH ŁAZI!".
Bluzgał nas, a my z racji tego, że dziadka przecież na oczach przechodniów(którzy swoją drogą mieli z tego całkiem niezły ubaw) nie uderzymy, wycofaliśmy się w stronę restauracji. Gdy opuściliśmy ulicę, dziadek wrzasnął za nami "NO I DOBRE, NIE BEDZIE MI SIĘ TU BYDŁO PO MOJEJ ULICY PANOSZYŁO, JA SOBIE NIE ŻYCZA" i zniknął na dobre.


EDIT:Co do 2c: Moi drodzy, KAŻDE pierogi zawierają gluten, a osoba rzeczywiście uczulona na niego wie o tym. Osoba która wydziwia i robi sobie dietę bezglutenową, "bo to modne" nie zna takich podstaw.
Naprawdę nie rozumiem, skąd doszliście do wniosku, że nie znam się na tym, co gotuję i co mam na składzie w kuchni. Internetowym napinaczom zalecam czytać ze zrozumieniem, bo tego Wam najbardziej brakuje. Miłego dnia!

promocja restauracji

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (278)
zarchiwizowany

#67177

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opis chamstwa w pewnym mieście.

Zdarzyło się, że musiałem jechać 100 km do Bardzo Wielkiego Miasta z powodu zaproszenia kolegi na wykład który prowadził, a potem imprezę w restauracji razem z różnymi ludźmi nauki, którą się zajmuje(był serwowany alkohol, więc nie brałem samochodu). Z tego powodu ubrałem garnitur i wesoło pognałem ku BWM.
Byłem zmuszony po dostaniu się na miejsce skorzystać z miejsca, gdzie król piechotą i bez świty chodzi. Bardzo zmuszony. Dlatego skorzystałem z pobliskiej płatnej(nigdy więcej).
Specjalnie rozmieniłem wcześniej pieniądze, żeby babcia klozetowa nie musiała szukać. Wszedłem grzecznie, w sposób cywilizowany i bez słowa skargi.Za mną stał dresik-brodacz.
Usiadłem, robiłem to, co się tam zwykle robi.
W międzyczasie słyszałem kur*y i ch*je jakimi babcia klozetowa[BK] obdarzyła kogoś, kto nie miał drobnych, tylko papierowe i próbował wejść skorzystać. Uroczo.
Po jakimś czasie dresik[D] zaczął jęczeć:
[D]-Kur*a co on tam robi? Kur*a ja chcę wejść!
(do BK)On chyba tam kur*a konia trzepie! Już 15 minut siedzi!(co było nieprawdą-miałem zegarek i siedziałem pięć minut, przy czym większość czasu doprowadzałem sedes do użytku po poprzednim kliencie)
(wali pięścią w drzwi) Wyłaź kur*a!
[Ja}-Proszę pana, korzystam z toalety. Proszę poczekać na swoją kolej.
[BK]-Inni też mają prawo skorzystać!
[D]-Wyłaź kur*a skur*ysynu je*any!
(coraz mocniejsze walenie w drzwi)
[BK]-Ja idę po klucz i otworzę jak nie wyjdziesz(o, z babcią klozetową naraz na ty jestem) gó*niarzu!
Trudno, zrobiłem tyle, by móc iść normalnie. Wstaję przy łomotaniu drzwi i wychodzę.
[D](odpycha mnie siłą i włazi)-Kur*a ile kur*a można chu*u je*any! Mi się kur*a chce!
[Ja}-Zapłaciłem i czekałem w kolejce jak i pan. Poza tym, mógłby pan zachować choć trochę kultury.
[D]-Chu* mnie to je*ie!
[Ja]-Właśnie dlatego ja noszę garnitur, a pan dres.
I wyszedłem, słysząc trzask drzwi o kafelki i krzyk dresika:
[D]-Kur*a wpier*olę ci!
[BK]-Szkoda że wyszedłeś. Powinieneś wpier*ol obskoczyć chamie je*any.
[Ja]-Nie, dziękuję. Nie będę się kopać z koniem.

Kto był tu chamem? Ja, bo chciałem usługi za którą zapłaciłem, czy dresik, bo musiał czekać?

toaleta publiczna

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (63)
zarchiwizowany

#67127

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Długo nie pisałem, bo się przeprowadziłem i internet nie zawitał jeszcze w moje skromne progi.

Będzie apel kucharza.
Robię w gastronomii, w restauracji.

*Wbrew pozorom, w poważniejszych restauracjach, prawie wszystko robi się NA BIEŻĄCO.
Klient może sobie zażyczyć potrawę zmienioną, potrawę zubożoną o jeden składnik(bo na przykład ma alergię).
Głównie nie robi się tzw. "produkcji seryjnej", bo jest to po prostu strata czasu i surowców, a wszelkie knajpy które pokazują w "Kuchennych owulacjach" i różnych podobnych programach nie mają klientów właśnie z powodu swojej ignorancji i seryjce.

*Wielu kelnerów wchodzi do kuchni po zmianie i biadoli "ojej, jak ja się napracowałem, ale jestem zmęczony".
Nigdy tak nie róbcie.
Kucharz nie pracuje-kucharz zapier*ala.
Musimy wszystko pamiętać-przepisy, zamówienia, to że mamy np. kurczaka w piekarniku, a w międzyczasie robimy fondue i oczywiście musimy dbać o czystość miejsca pracy.
Kelner ładnie się uśmiecha, pracuje z klientami, ale nie robi parunastu rzeczy naraz.
Więc wszelkie skargi kelnerów, zarówno jak i próby zagadywania nas podczas naszej walki z hydrą są nie tyle nie na miejscu, co mogą spowodować pomylenie potraw. A wtedy wina spada na... dokładnie-kucharza.

*Kucharz jest człowiekiem.
Kucharz mimo że czerpie radość z gotowania, nie żyje tylko jedzeniem. Nie trzeba z nim gadać tylko o jedzeniu.
Chętnie porozmawiam na każdy temat, a zagadywanie mnie o idealną długość gotowania jajek na weselu nie ma najmniejszego sensu-tak samo jak każdy inny człowiek jestem w stanie porozmawiać na tematy niezwiązane z moją pracą, jak polityka czy seks.
Każde danie nie wychodzi dokładnie tak samo, bo to nie fabryka broni Radom, a kuchnia.

*Kucharz nie jest zabójcą na zlecenie.
Często improwizujemy, bo nie mamy np. danego składnika. Co nie znaczy że chcemy was oszukać, zabić, otruć.
Często nie widzimy, dla kogo dane danie robimy, bo po prostu nie mamy ku temu okazji. Wcale nie jesteśmy mistrzami zbrodni na zapleczu.
PS: Ość to nie podstawa do wykrzyczenia na całą restaurację że zostanę pozwany o próbę zabójstwa. Serio.

*Nie kojarzcie kucharza z typowym panem Zdzisiem w budce z kebabami. Nie robimy wszystkiego na "odpierdziel", staramy się, aby wam smakowało, bo za to nam płacą. Owszem, zdarzają się z zapędu wypadki, ale to nie przez brak profesjonalizmu, ale natłok pracy w kuchni.
Jeśli myślicie, że przy setce osób w sali, wasze zamówienie będzie już, natychmiast na stole w sekundę po tym, jak kelner pójdzie do kuchni, to jesteście w wielkim błędzie.

Pamiętajcie że prócz człowieka w muszce, który wam przynosi dania jest także przynajmniej dwóch na zapleczu. I nie tylko wtedy, kiedy coś jest z potrawą źle.

gastronomia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (322)
zarchiwizowany

#66434

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś będzie o mieszkaniu.
Ostatnio zmieniłem mieszkanie na mniejsze.
Brak zainteresowanych wynajmem sprawił, że z trzypokojowego przerzuciłem się na dwupokojowe.
Mieszkanie było w stanie wymagającym remontu, ale szybko znalazłem dzielną ekipę(oczywiście po znajomości, w innym przypadku pisałbym na bank nową historię o ekipie fachowców).
No ale jak to ekipa, potrzebuje worków na gruz.
Worki mógł dostać człowiek zameldowany w danym mieszkaniu(jeszcze nie mogłem się zameldować z przyczyn formalnych). Wpadłem na pomysł-skoro każdemu w bloku przysługują TRZY worki na gruz NA ROK, to na bank znajdę kogoś, kto mi wniosek o worki podpisze, a ja nie będę musiał wydawać za wywóz gruzu. Wystarczy popytać sąsiadów.
Przeszedłem się po sąsiadach.
Jak bardzo się myliłem.

***
Pukam. Otwiera starsza kobieta, typowy moher commando.
-Dzień dobry, ja jestem Scorpion, przyszły sąsiad.
-Słucham, co się rozchodzi?
-(wyjaśniam sytuację)
-Ale czemu pan potrzebuje worki na gruz?
-(No nie wiem, na pewno na słomę)Na gruz.
-Ale czemu pan nie jest zameldowany? Ja pana nie znam! Nie pomogę panu! Pan może być oszustem! Do widzenia!
I trzasnęła drzwiami.
No tak, na bank zarabiam na robieniu w bambusa starowinki na worki na gruz.

***
Pukam, otwiera młoda kobieta. Myślę sobie "wreszcie ktoś normalny!". Niestety nie.
-Dzień dobry, mam na imię Scorpion i ple ple ple(wyjaśniam).
-No niby mogłabym pomóc, ale ja mam małe dziecko!
-No i co z tego proszę pani? Pani ma tylko podpisać wniosek o worki i upoważnienie odbioru. Prawie wszystko da się zrobić na miejscu.
-Ale pan nie rozumie! Ja mam MAŁE DZIECKO!
-Gratuluję. A ja potrzebuję worki.
-Pan mnie nie rozumie, ja mam MAŁE DZIECKO i ja muszę się nim ZAJMOWAĆ!(jest jakaś ustawa o zakazie składania podpisów na czas macierzyństwa?)
Popróbowałem jeszcze trochę, po którymś oznajmieniu że ma małe dziecko, odpuściłem. Nie lubię walić głową w mur.

***
Otwiera starsza pani, miła, pogodna, uśmiechnięta.
Wyjaśniam wszystko. Pani potakuje, uśmiecha się. Mam nadzieję...
I czar pryska.
-Helena, co się to dzieje?!
Przyłazi połączenie Kiepskiego z Paździochem. Facet w podeszłym wieku, w samych gaciach, z brzuchem jak bęben. Zastawia drzwi i pyta pretensonalnym tonem z akcentem typowego chama:
-Ło co się rozchodzi? Czego tu chce?
-(wyjaśniam)
-Co? Ło co się rozchodzi?
-(wyjaśniam jeszcze raz, jego żona dopowiada i tłumaczy tak żeby on zrozumiał)
-Jo ni dam. To so moje wory. Jo może remonta bede robił. W ogóle to jo nic nie biera. Nic podpisywać nie beda.
Jo kiedyś paczke podpisał i odebrał. Od kuriera. Wziołem, bo doł. I pretensje były. Że mam oddać. Mi doł, ja podpisoł. Nic dowoć nie byda. A mi somsiady milicjo szczuły.
-Ale worki to nie kurier...
-Nie przekona mni pan. Jo nic nie dom. Jo remont beda robił! Tylko piniondze zbiora! Żegnam!

Uroczych będę miał sąsiadów, nie ma co.

nowi sąsiedzi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (326)