Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shadow85

Zamieszcza historie od: 28 kwietnia 2011 - 11:53
Ostatnio: 18 lipca 2019 - 12:34
O sobie:

Programista, wiecznie zmęczony, wiecznie w pracy.

  • Historii na głównej: 11 z 35
  • Punktów za historie: 7964
  • Komentarzy: 1666
  • Punktów za komentarze: 13489
 

#16555

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem programistą.
Uruchommy wyobraźnię. Hala sprzedaży hurtowej, duża, ponad 100 stanowisk, przy których pracują ludzie. Każde stanowisku posiada drukarkę igłową, która pracuje prawie non stop. Wszystko to generowało ogromny hałas w tym miejscu. Ludzie pracujący w tych warunkach przez kilka-kilkadziesiąt lat.

Przez ponad 3 miesiące pracowałem pieczołowicie nad pewną nową opcją w oprogramowaniu. Kasa spora, szefostwo się cieszy, klienci nakręceni na nowe możliwości. Nie wnikam w szczegóły samego zadania, dość powiedzieć, że po jego wdrożeniu, ze stanowisk na ww. hali zniknęły drukarki.

Proszę teraz sobie wyobrazić jaka to była trauma dla tych ludzi. Dzień w dzień, 8h pracy, przez długie lata - Tyrrrry tyrrrry tyrrryy (odgłos drukarki igłowej :) ), a tu nagle cisza. Klient zaczął się uskarżać, że ludzie mu pogłupieli przez tą ciszę, że łażą bez celu, miejsca nie mogą sobie znaleźć, są jacyś osowiali, nawet sprzedaż siadła. Doszło do tego, że w celu załagodzenia tej ciszy, przez głośniki na hali musiał być puszczany odgłos pracującej drukarki.

Tak mimowolnie stałem się ja i moja nowa opcja piekielną dla tych ludzi :)

Programista i jego programy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 900 (996)

#16108

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna okazała się tym razem moja [C]iocia-dentystka. Ogólnie to przemiła kobieta. Jednak czasem się zastanawiam czy nie ma upodobań sadystycznych. Nie będzie to historia z serii NFZ, gdyż ciocia nie ma podpisanego z nimi kontraktu i leczy prywatnie.

Do naprawy miałem szyjki zębowe (to miejsce na zębie tuż przy dziąśle). Dziurki nie za duże, ale zrobić trzeba.

[C] - A Ty taki duży to zrobimy bez znieczulenia.

Ok ciocia wie co robi. Bolało, nawet bardzo, ale mam wysoki próg bólu, to wytrzymałem. Po wszystkim, już mocno zmęczony tym całym zabiegiem, z masą napchanych w usta wacikach i innego sprzętu dentystycznego z ciocią trajkotającą przez cały zabieg, usłyszałem:

[C] Wiesz, twardy jesteś, ja nie dałabym sobie dotknąć szyjek zębowych bez znieczulenia.

Gdyby wzrok mógł zabijać... zwęglone zwłoki cioci padły by u podnóży jej fotela :P Nawet nie mogłem nic powiedzieć, z tym całym majdanem w ustach.

Ciocia dentystka

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 626 (708)

#15051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z życia biurowego. Pracuję w dość sporej zatrudniającej ponad 1000 osób firmie. Wejście do budynku poprzedza bramka, podobna do tych ze stadionów, taki kołowrotek. Aby wejść należy do specjalnego czytnika przyłożyć kartę-identyfikator działającą na zasadzie karty zbliżeniowej. Dzięki takiemu rozwiązaniu każdy posiadacz takowej szybko wchodził i wychodził, kolejki się nie tworzyły. Dodatkowym zabezpieczeniem był czytnik linii papilarnych przed drzwiami wejściowymi na każdym piętrze, co by się pracownicy nie szwendali po nie swoich piętrach :) Pewnego piątkowego późnego popołudnia otrzymujemy informację

"Witam
Od poniedziałku, następuje zmiana systemu wejść do budynku. Karty przestaną funkcjonować, wejść będzie można jedynie dzięki skanerowi linii papilarnych."

No nic, odcisk każdego pracownika znajduje się w bazie, więc pełni nadziei ruszamy w poniedziałek do pracy. Od razu po wejściu mym oczom ukazał się widok jak z czasów ubiegłego sytemu, kiedy do sklepu rzucili papier toaletowy.
Na małej przestrzeni, ponad 40 osób, każdy próbuje swego palca, jednak bez skutku. Ochroniarze nie mogą nas wpuścić, bo nie, zakaz odgórny. Do pracy wejść nie można, obowiązki czekają, a tu takie wałki. Jest, przychodzi kolejna osoba, jej palec działa (ki czort), i na tą jedną osobę cała ta hałastra wchodzi do firmy. Zaczynają się maile do osoby odpowiedzialnej, wycieczki piesze na 9 piętro, gdzie ona urzęduje, tłumaczenia, wzywanie serwisu od czytników.

Po kilku godzinach przyjechał serwis niby coś porobił, niektórym palce zaczęły działać, w tym też mnie (ehhh te papierosy). Później dało się zauważyć pewną prawidłowość, że to właśnie palacze nie mieli już problemów z nowym systemem wejść do budynku :) Historia mogła by się już skończyć, no ale trzeba przecież jeszcze wyjść z pracy :)

Myślę sobie wyjdę trochę później, bo na dole pewnie będzie straszna kolejka do nowych czytników. 16.15, wychodzę. Kolejka do czytników wchodziła na klatkę schodową i kończyła się między pierwszym a drugim piętrem :)

Sytuacja ta trwa od tygodnia. W tym miejscu chcę serdecznie podziękować osobom odpowiedzialnym za taki stan rzeczy. Obyście więcej pomysłów nie mieli !

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 525 (671)
zarchiwizowany

#15237

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wielokrotnie w komentarzach pisałem o tym, że kiedy tylko było mi dane posiadanie prawa jazdy i kupno za własne pieniądze pierwszego samochodu, uczyniłem to bez wahania i ten stan rzeczy utrzymuje się do dziś. Oto trzy przykłady dlaczego tak zraziłem się do komunikacji miejskiej.

1# Kierowcy
Miałem wtedy nie więcej jak 15 lat. Była zima, spadł świeży śnieg, dużo śniegu :) W autobusie kobieta z wózkiem. Pojazd zatrzymuje się na przystanku, kobieta wysiada, sama wzięła wózek pod pachę i jak Pudzian wynosi go z autobusu. Gdy jest na ostatnim stopniu, drzwi szybko się zamykają, przytrzaskując wózek, z dzieckiem na pokładzie. Kobieta w krzyk, ludzie w krzyk. Drzwi się otwierają, kobieta wysiada. Z autobusu wypada kierowca i zaczyna coś krzyczeć do kobiety (nie słyszałem co, ale nie było to za pewne nic miłego), po czym schyla się po śnieg, lepi z niego kulkę i RZUCA w kobietę! Na to zdarzenie z autobusu wypadło kilku facetów w graniakach i na całe gardło do faceta, że ma w tej chwili posadzić swoje cztery litery za kierownicą i przestać odstawiać cyrki. Kierowca potulnie wrócił na swoje miejsce. Dyspozytor został powiadomiony o zajściu.

2# Współpasażerowie
Miałem koło 17 lat. Od zawsze byłem większy od swoich rówieśników. W czasach liceum, ktoś nawet stwierdził, że wyglądem przypominam boksera. Oczywiście pozory myliły, bo tak na prawdę od małego byłem pacyfistą i nienawidziłem przemocy. Poranek. Siedzę sobie tyłem do kierunku jazdy, przy szybie, na podwójnym siedzeniu. Lekko nie trybiący. Obok mnie siada kobieta. Nie stara, nie młoda, w wieku średnim. Obok stoi najwyraźniej jej koleżanka w wieku podobnym. Kiedy się zorientowałem, wstałem (zajęło mi to może 10 sekund) i ustąpiłem kobiecie miejsca. Stanąłem obok.
Po chwili słyszę:
-Nie myślałam, że ustąpi, tak się rozkraczył na tym siedzeniu ...
I w tym momencie Pani zamilkła, gdyż odwróciła głowę w moim kierunku, moja mina i wzrok musiała mówić wszystko. Panie szybko odwróciły się w kierunku okna i do końca podróży nie odezwały się nawet do siebie słowem.

3# Kontrolerzy

Będąc ciut młodszym, koło 14 lat. Zdarzyło mi się jechać bez biletu. Miesięczny skończył się dzień wcześniej. Zapomniałem, trudno bywa. Podaję legitymację.
-O Pan X, chwilę wcześniej złapaliśmy Pana brata, Pana Y.
Zrobimy tak, żeby Pana rodzice nie płacili kary podwójnie, przyjdzie Pan z bratem o tej i o tej godzinie, w to i w to miejsce, da nam kasę za jeden mandat i zapomnimy o sprawie.

Ok, zgodziłem się. Poszedłem z kuzynem (bo tak właściwie jego złapali, ale gdyby o tym Panowie kontrolerzy wiedzieli nie było by takiej "taryfy ulgowej"). Panowie oczywiście się nie pojawili. Miesiąc później. List polecony, mandat, powiększony o karę za zwłokę, dla mnie i dla kuzyna.

Żeby było śmieszniej, kiedy po raz pierwszy zdawałem egzamin praktyczny na prawo jazdy, oblałem go, gdyż przechodzień wbiegł mi prosto pod koła. Tak, był to ten sam Pan kanar, który się ze mną na mieście umawiał. Egzamin zaliczony w drugim podejściu.

ZTM

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 79 (145)
zarchiwizowany

#13259

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciepłe majowe popołudnie. Okienko między wykładami. Postanowiliśmy z kolegami przejść się do parku na piwko. Park usytuowany na górce, porośniętej trawą, drzewami, chodniczki z kostki ławeczki ot standard. Siedzimy, grzecznie popijamy złocisty trunek, gdy widzimy zbliżających się do nas dwóch Panów w dresie, jeden młodszy (kolo 30) drugi starszy (koło 40), nieśli ze sobą siateczkę foliową, taką mleczną, nie widzieliśmy co było w środku. Oprócz tego starszy trzymał w ręce litrową butelkę z Pepsi. Panowie przystanęli przy naszej ławeczce, pokręcili się chwilę. Nagle młodszy wchodzi w wyższa trawę, za miejscem w którym siedzieliśmy, sięga w większą kępę i z triumfem wyciąga coś, oznajmiając: "Patrz jest!", oczywiście uśmiech od tego momentu zagościł na twarzy faceta. Wyciągnął plastikowy kubeczek, taki czarny, jak z automatów do kawy. Następnie obaj panowie oddalili się w nieznanym nam kierunku.

Kiedy już wracaliśmy na uczelnię, minęliśmy ich w parku. Siedzieli grzecznie na ławeczce, pepsi otwarta, podają sobie i piją z gwinta. Obok leży foliowa siateczka, w której teraz już wyraźnie było widać butelkę z fioletowym płynem :)

Żule

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (49)
zarchiwizowany

#13036

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przytoczę pewną historię z zakupów w sklepie internetowym. Zbliżały się akurat urodziny mojej dziewczyny (25.06). Ponieważ nie lubię kupować prezentów, których później nikt nie będzie używał, po konsultacjach z lubą ustaliliśmy, że chce stepper skrętny. Ok, poszukaliśmy w sklepach w miejscu zamieszkania, jedyny jaki znaleźliśmy kosztował 600zł. No nic przeszukamy internet może coś się lepszego trafi. Jest, udało się wyszukać jeden za 188zł. Dziewczyna postanowiła kupić jeszcze dla siebie Twister (takie okrągłe coś, staje się na to i kręci w miejscu). Ok zamówienie złożone w piątek (4.06), przelew poszedł, czekamy. Paczka przyszła we wtorek (7.06), uprzednio zapowiedziana, kurier miał być po 17, gdyż zaznaczyłem, że wcześniej jestem w pracy. Paczka została dostarczona o godzinie 13, na szczęście był ktoś w domu. Zaraz po pracy jadę do dziewczyny z podarunkiem (jeszcze nie był otwierany). Na miejscu zabrałem się za montaż. Po otwarciu pudełka mym oczom ukazał się istny obraz rozpaczy. Pudełko stanowiło oryginalny karton z steppera, w który dosłownie został wepchany Twister, w swoim pudełku. W środku w roli zabezpieczenia 3 styropianowe płyty o grubości mniej niż 0,5 cm, wielkości 20x40cm, no nie miało to w żaden sposób prawa zabezpieczyć przesyłki. Twister oprócz kompletnie zniszczonego pudełka, które przez jedną z rurek steppera zostało rozerwane i częściowo zgniecione, był w dobrym stanie (choć licznika do tej pory ustawić prawidłowo nie mogę). Natomiast sam stepper, przyszedł używany. Jeden z pedałów był pęknięty, całość ogólnie porysowana, farba odpryśnięta w kilku miejscach, plastik mocno zadrapany (wyglądało jakby ktoś urządzenie przystawił do ściany i parę razy po niej nim przejechał), z łożysk wypływał smar.

Wkurzony dzwonię na infolinię z zamiarem zgłoszenia towaru niezgodnego z zamówieniem. Miła pani konsultantka poinformowała mnie, abym zrobił zdjęcia i na adres e-mail firmy wysłał je wraz z opisem, oraz żebym wszedł na stronę serwisu producenta sklepu i tam złożył reklamację. Strona niestety nie działała, co Pani konsultantka wyjaśniła zmianą adresów IP serwera i że sama zgłosi to do serwisu. Niezwłocznie wykonałem zdjęcia (dobry aparat w telefonie) i z kompa dziewczyny wysłałem na adres sklepu. Przez kilka kolejnych dni brak reakcji ze strony firmy. W między czasie wystawiłem opinię dla sklepu w jednym z popularnych portali z wyszukiwarkami najniższych cen, oczywiście negatywną z całym opisem zaistniałej sytuacji. Dzwonię po raz kolejny, zostałem poproszony o zgłoszenie się do kuriera celem spisania protokołu szkody (szkoda, że wcześniej nie zostałem o tym poinformowany). Kurier przyjechał, spisał protokół, w którym ewidentnie zostało zaznaczone, że sprzęt używany, a paczka nie posiadała wystarczających zabezpieczeń do celów transportowych. Mail wysłany. Znów oczekiwanie kilka dni, brak informacji. Dzwonię. Odebrał tym razem konsultant, który był jak się okazało w zastępstwie miłej Pani konsultantki. Jak się okazało, od kilku dni jest ona na urlopie a tylko ona zajmuje się kontaktem z klientem w tej firmie. Pan przejrzał jej pocztę, po czym upewnił mnie, że w tej właśnie chwili wysyła na adres serwisu email, poprosiłem o wpisanie mnie w sekcji "Do wiadomości", również zostałem zapewniony, że tak zostało zrobione (mail nigdy do mnie nie dotarł, nie ważne). Zostałem poproszony po raz kolejny o wypełnienie formularza na stronie serwisu producenta, strona już działała, na szczęście. Po zakończonej rozmowie, od razu wypełniłem zgłoszenie reklamacyjne, niestety, formularz nie działał do końca poprawnie bo nie mogłem załączyć żadnego zdjęcia czy raportu szkody, gdyż serwer cały czas zwracał błąd 500, ale dało się wysłać formularz bez załączników. Do opisu dodałem informację, że załączników dodać nie mogę i proszę o kontakt mailowy, to im doślę, formularz wysłałem. Moje żądanie było proste: „Zamówiłem sprzęt nowy nie używany, proszę o wymianę lub zwrot pieniędzy”. Kolejne dni oczekiwania, nie wytrzymałem dzwonię po raz kolejny (było to już po weekendzie), jest Pani konsultantka, okazało się, że nigdy maila ode mnie nie dostała (a przynajmniej tak twierdziła), na wstępie poinformowałem, też o wypełnieniu formularza reklamacyjnego. Pani poprosiła abym wysłał mail jeszcze raz (tym razem poprosiłem aby poczekała, siedziałem przed komputerem, zrobiłem to od ręki i dostałem ustne powiadomienie otrzymania). Uzyskałem obietnice, że zajmą się sprawą, było to na tydzień przed urodzinami, więc poprosiłem, żeby się trochę zaczęli streszczać z całą tą procedurą. Po godzinie od tej rozmowy, otrzymuję mail, z prośbą o wypełnienie formularza reklamacyjnego w serwisie producenta :) Dzwonię jeszcze raz, poinformowałem, że takowy został już wysłany, że nie dało się dołączyć zdjęć i raportu, że serwis się nie odzywa. Pani konsultantka próbowała mi jeszcze wmówić, że to wina kuriera, co skwitowałem krótkim „Ale nie to było napisane w raporcie szkody”. Wcześniej sprawdziłem, że siedziba producenta mieści się w tym samym budynku co siedziba sklepu, poprosiłem więc, żeby może się do nich przeszła, lub coś innego zrobiła, bo jak widać na maile nie odpisują. Okazało się, że siedziba owszem mieści się w tym samym budynku, ale serwis jest na drugim końcu Polski. Po dwóch dniach odzywa się serwis, prosi o przesłanie do nich po raz kolejny zdjęć, opisu i protokołu szkody. Byłem w pracy, na szczęście gmail, zapisuje wszystkie wiadomości niezależnie jak zostały one wysłane. Od razu odpisałem, odpowiedz po paru minutach, że wysyłają kuriera (wreszcie po dwóch tygodniach, jak sprzęt leży i się kurzy u mnie w domu), całość ma być oryginalnie zapakowany, a w środku ma znajdować się opis uszkodzeń (to po co ja to wszystko wcześniej wysyłałem?). No nic, sprzęt zapakowany, kurier zabrał go w środę, przed Bożym Ciałem. Tego samego dnia dostaję mail z prośbą o wystawienie opinii dla sklepu na jednym z popularnych portali (tym samym na którym wcześniej wystawiłem negatywną opinię), no cóż ja miałem tam napisać? Nic nie napisałem. Sprzęt niestety dotarł już naprawiony dopiero 29.06 (tym razem kompletnie nie zapowiedzianie) czyli już po urodzinach, dziewczyna w dniu swojego święta musiała się zadowolić pięknym bukietem z czerwonych róż i półsłodkim, białym winem.
Z serwisu otrzymałem ten sam stepper, jaki wysłałem, te same ślady zadrapań, odprysków, jedyne co zostało zrobione to wymieniono pęknięty pedał i wytarto smar. Nie mam siły już się z nimi dochodzić o to, dziewczyna otrzymała spóźniony prezent. Przynajmniej konsultantka ich firmy jest naprawdę miła i na szczęście tylko jedna (lub miałem szczęście na nią trafiać), przez co łatwo było się dogadać :)

Fitbay.pl

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (71)
zarchiwizowany

#10400

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia opowiedziana przez kolegę pracującego jako ochroniarz. Tego dnia akurat ochraniał budynek firmy, w której obecnie ja pracuję. W roli wyjaśnienie, budynek to siedziba kilkunastu firm, które są własnością jednego człowieka, którego biuro mieści się na najwyższym piętrze. Tego dnia, było sporo zamieszania, jakieś pokazy. Na zmianie był [N]owy, pilnował parkingu. Podjeżdża Porsche, staje na miejscu głównego prezesa. Ze środka wysiada niepozorny [C]złowiek, dość młody, w T-Shircie, bez nadruków, w spodniach jeansowych i adidasach.

Nowy podbija:
[N] Przepraszam Pana, ale proszę zabrać auto, nie może Pan tu parkować.
[C] Tak? A dlaczego?
[N] To miejsce jest zarezerwowane, proszę zabrać samochód, gdyż będę zmuszony do jego odholowania.

W tym momencie podbiega [K]olega do Nowego i pyta w czym rzecz. Po krótkich wyjaśnieniach:
[K] Przepraszam bardzo Panie prezesie, ten człowiek jest nowy, nie zna Pana, proszę, nie będziemy Pana zatrzymywać.

I tak oto Prezes i właściciel kilku firm, miał problemy żeby zaparkować, przed własnym budynkiem, na jego własnym miejscu parkingowym :)

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (249)
zarchiwizowany

#10349

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz działa się na mojej uczelni. Było to na początku mojej przygody z tą uczelnią, ale był to już drugi stopień specjalizacji. Jakiś czas już od tego minął, ale postaram się przytoczyć mniej więcej przebieg zdarzenia. Szatnia czynna do 19. Zostawiliśmy kurtki około 8 rano i poszliśmy na wykłady. Zajęcia trwały właśnie do 19. Ja przezornie znając temperament Krakowian zabrałem kurtkę przed ostatnimi zajęciami, [K]olega (wtedy 27 letni, z zarostem) niestety tego nie zrobił. Piekielna sytuacja zaczęła się gdy doszło do starcia z [P]ortierem (około 55 letni siwawy facet). Stałem wtedy obok.
Godzina 19:02:
[K] Dzień dobry, czy mógłby mi pan dać moją kurtkę została w szatni
[P] Nie nie mógłbym szatnia jest już zamknięta! (krzyczał)
[K] Dopiero co skończyliśmy zajęcia, na dworze jest zimno (była zima stulecia na dworze jakieś -25 stopni)
[P]Trzeba było myśleć wcześniej! Ja nie będę otwierał co 5 minut szatni tylko dlatego, że jakiś gówniarz nie pomyślał wcześniej, żeby zabrać kurtkę!
Kolega, myślał, że się przesłyszał
[K] Słucham?
[P] Co Ty sobie gówniarzu myślisz? Będziesz mi tu teraz ubliżał? (facet najwyraźniej nie zrozumiał co do niego zostało powiedziane)
W tym momencie uznałem, że należy się wtrącić. [J]a
[J](mówiłem, nieco głośniej) Przepraszam Pana, dopiero skończyliśmy zajęcia, z magistrem X. Kolega nie chciał Pana obrazić, bardzo proszę, o wydanie mu kurtki
[P] (mrucząc coś pod nosem) No niech, będzie. (tu zwrócił się do kolegi, ale już krzycząc) Ale następnym razem zabierać kurtki, przed zamknięciem szatni!!! Bo nie wydam! Nie będę co 5 minut otwierał szatni!

Po tych słowach, przeszedł do kontuarka na przeciwko (słownie 2 metry dalej), otworzył drzwi, i rzucił kurtką w kolegę. Nie było sensu dalszej rozmowy, podziękowaliśmy, wróciliśmy do schroniska.

Renomowana uczelnia wyższa w Krakowie

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (164)
zarchiwizowany

#10313

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W trakcie studiów robiło się wiele dziwnych rzeczy. Jako informatyk miałem kiedyś zlecenie na zaprojektowanie i stworzenie sieci teleinformatycznej, telefonicznej oraz okablowanie telewizyjne w pewnym nowo powstającym gabinecie stomatologicznym. Ot patch panel na 24 porty, router takie tam, kilka równoległych aparatów telefonicznych i mnóstwo kabli.

Poprosiłem o pomoc kolegę z roku. Mieliśmy wykuć w żelbetonie rowki i położyć kable pod infrastrukturę. Brak sprzętu, wszystko kute ręcznie, zeszło nam półtorej tygodnia, żeby wszystko wykuć i położyć kable. Z powodu tak twardych ścian, chętnie, dużą część kabli puściliśmy pod sufitem, który i tak miał być podwieszany.

W jednym miejscu, przy winklu, żeby się przez niego nie przekuwać (i tak miała tam iść zabudowa gips-kartonowa) puściliśmy, pionowo obok jakieś rurki kable informatyczne (skrętka, bez ekranu).

W drugim miejscu, została wymurowana ścianka działowa z cegły, gdzie u szczytu była dziura na kable. Przytwierdzone do sufitu kable właśnie przez nią przechodziły.

Zadowoleni z swojej pracy poszliśmy do domu. Miałem się tam pojawić po kilku dniach. W między czasie gabinet nawiedziła ekipa, której zadaniem był montaż klimatyzacji. Moim oczom ukazał się widok istnej rozpaczy. Kable przechodzące przez dziurę w ceglanej ściance, przytwierdzone do sufitu, były dosłownie wyrwane z mocowaniami, wisiały luzem, paru cegieł brakowało. W miejscu gdzie kable szły pionowo, panowie obwinęli metalową rurkę kablem elektrycznym (zrobili nieświadomie elektromagnes). Wszystko było rozbabrane, poważne podejrzenie uszkodzenia całej instalacji.

MMS do szefowej z zdjęciami i opisem tego czego dokonali Ci panowie. Szefowa zła, bo instalacja dość droga, prosi abym do niej przyjechał. Na miejscu dzwonimy do kierownika tamtej ekipy. Oto kwiatki jakich się dowiedziałem.

"Kabel obwinięty wokół metalowej rurki, nie będzie zakłócał nie ekranowanej skrętki" - bzdura, nawet sam kabel elektryczny biegnący w jej pobliżu jest w stanie skutecznie zakłócić całą transmisję.

"Kable może i są zerwane, ale łatwo można je pchełkami połączyć na nowo" - cieniutki kabel 8 żyłowy, z żyłek otulinę ściąga się paznokciem, bo żadne inne narzędzie nie jest w stanie tego zrobić bez uszkodzenia samego kabla. Zesztukowanie takiego przewodu wymaga nie lada cierpliwości i manualnych zdolności. Dodatkowo do sprawdzenia były wszystkie kabla, częściowo schowanego w ścianach i podłodze, czy aby na pewno są sprawne (na szczęście były).

Pan kierownik zabił mnie podsumowując "Ja jestem po technikum informatycznym i wiem, że takie rzeczy się robi" :)

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (213)
zarchiwizowany

#10109

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W pewnej sieci sklepów "Dla Ciebie, Dla Rodziny" zakupiłem akumulatorek z ładowarką do kontrolera XBox. Wróciłem do domku, chcę wypróbować sprzęt (opakowanie wyglądało na całe), niestety nic nie działało. Ładowarka podtrzymuje jedynie kontroler, ale nie ładuje akumulatorka. Podobnie po podłączeniu do komputera. Diagnoza akumulator uszkodzony. Jadę następnego dnia do miejsca zakupu. Ładnie się uśmiecham do Pani z działu obsługi, podaję kompletne opakowanie z zapakowanym weń akumulatorkiem i ładowarką. Proszę o wymianę
-Przykro mi, ale opakowanie jest zbyt otwarte, nie mogę tego wymienić na inne, w grę wchodzi jedynie reklamacja.
Opakowanie zbyt otwarte? WTF? A jak miałem sprawdzić działanie urządzenia bez otwierania opakowania? No nic, nadal grzecznie proszę jednak o spisanie zgłoszenia reklamacji. Pomijam juz fakt, że Pani miała problem z zapisaniem nazwy "Microsoft", mieliśmy okazję, żeby się troszkę pośmiać, że Bill mógłby się zezłościć :)

Towar zostawiłem, kontakt do siebie zostawiłem. Po kilku dniach telefon. Nie zdążyłem odebrać, oddzwaniam, BOK sklepu. No nic, mam niedaleko z pracy, nie będę gadał z konsultantem tylko podjadę zapytać co się stało. Żadnej informacji, kto i dlaczego dzwonił Pani z BOK nie posiadała, reklamacja też jeszcze do sklepu nie wróciła.
Po dwóch tygodniach list: "Właśnie wysłaliśmy do producenta Pana sprzęt, będzie za dwa tygodnie, dlatego okres naprawy reklamacyjnej przedłużamy".

Na akumulator czekałem miesiąc od złożenia reklamacji. Ciekawe podejście mają do klienta w tych sieciówkach. Na szczęście sprzęt był sprawy, chociaż nie w takim kolorze jak prosiłem, ale już wolałem się nie czepiać :)

T****

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (132)