Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shadow85

Zamieszcza historie od: 28 kwietnia 2011 - 11:53
Ostatnio: 18 lipca 2019 - 12:34
O sobie:

Programista, wiecznie zmęczony, wiecznie w pracy.

  • Historii na głównej: 11 z 35
  • Punktów za historie: 7964
  • Komentarzy: 1666
  • Punktów za komentarze: 13489
 

#20176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dalsza część http://piekielni.pl/20141

Młody informatyk pracujący dla doktorki, celem dokonywania rozliczeń z NFZ.

Praktyką było, prócz wysyłania wykonanych świadczeń, podawanie kolejki oczekujących pacjentów w danym miesiącu. Cel zaszczytny co by wszyscy byli równi, jednak kolejkę można było podać na dwa sposoby. Prawdziwą, osoba po osobie, gdzie program sam sobie zliczał statystyki, lub "na oko", tzn. wydaje mi się, że tych osób będzie tyle, średni czas oczekiwania nie mógł przekroczyć bodajże 20 dni, no to się tworzyło ręcznie raport statystyczny i wszyscy byli zadowoleni. Tylko po co taki raport komu?

Załóżmy drogi czytelniku, że jesteś młodym początkującym adeptem sztuk tajemnych zwanych medycyną. Masz podpisany kontrakt z NFZ na udzielanie świadczeń. Solennie wywiązujesz się ze swoich obowiązków, wypełniasz raporty, wysyłasz. Otrzymujesz pieniądze. Uważasz, że już są Twoje? NIE! Mimo licznych raportów wysyłanych do NFZ (proces opisany w poprzedniej historii), ten potrafi po prawie roku powiedzieć, że masz oddać kasę, bo w tym i tym miesiącu pacjent, którego wcześniej zatwierdzili, jednak nie był ubezpieczony, a Ty pracowałeś za darmo :)

Mało papierkowej roboty? NFZ nie pozwoli się nudzić. Co jakiś czas należy wypełnić ankietę podając dane statystyczne. Przykładowo średni wiek pacjentów, czy byli to mężczyźni, czy kobiety etc. Ciekawe... czy na prawdę nie dało by się tego wywnioskować z raportów wysłanych świadczeń?

Na koniec rzecz najciekawsza. Umowy z NFZ. Pamiętam jak siedzieliśmy z doktorką w moim domu, godzina grubo po pierwszej w nocy. Wypełnialiśmy zapytanie ofertowe, które należy złożyć przed otrzymaniem przedłużenia umowy. Dość spora ankieta, gdzie znajdowały się pytania o wszystko. Co, gdzie, kto, kiedy... ilu pracowników, pielęgniarek, czy budynek dostosowany do osób niepełnosprawnych, godziny pracy etc. Nie potrafię podać teraz przykładu, ale bywały pytania tak dziwnie skonstruowane, że doktorka o tej pierwszej w nocy obdzwaniała kolegów po fachu, którzy również walczyli, celem dopytania się jak oni to widzą. Można zapytać dlaczego nie zrobiliśmy tego wcześniej, odpowiedź jest bardzo prosta, wzór zapytania ofertowego został dostarczony dnia poprzedniego, a termin złożenia mijał dnia kolejnego o 8 rano.

Ktoś jeszcze ma ochotę pracować jako lekarz na usługach NFZ?

Klienci programisty

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 382 (442)
zarchiwizowany

#20456

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyznam się do pewnej piekielności.
Jak zapewne niektórzy wiedzą jestem programistą. Przez swój zawód mam nieco spaczone słownictwo. Przez co na początku często byłem objeżdżany w towarzystwie osób niezwiązanych. Dlatego dziś mocno się hamuję i staram się pomijać tematy związane bezpośrednio z pracą jeśli w konwersacji uczestniczą osoby niezwiązane.

Postanowiłem dziś zrobić mały eksperyment, czy nadal powinienem się hamować. Napisałem historię, w której celowo użyłem zwrotów, których normalnie nigdy bym w konwersacji nie przytoczył, a bynajmniej nie bez tony wyjaśnień. Historia obecnie trafiła już tak jak się spodziewałem do archiwum. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, może ją znaleźć pod adresem: http://piekielni.pl/20450

Oto jak można ją opisać po krótce: przejąłem coś po koledze z firmy. To coś po wrzuceniu do internetu nie działało, mimo, że u mnie działa. Po długich bojach okazało się, że to co powodowało błąd było już wcześniej znane i tak na prawdę nigdy nie działało i nie powinno działać. Koniec.

Dziękuję społeczności piekielnych za uczestnictwo w eksperymencie. Uzyskałem swoją odpowiedz.

Eksperyment

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (46)
zarchiwizowany

#20450

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niechcący piekielnym okazał się kolega z firmy. Piekielnym bo już tam nie pracuje, a ja jako specjalista od wszelakich nowinek technologicznych przejąłem po nim jeden z projektów.

Musiałem rozwinąć aplikację webową, która do połączeń z bazą danych korzystała z WebService. Prościzna, pisana przy pomocy VisualStudio w C#. Problem pojawił się kiedy została wrzucona testowo do sieci. Po prostu nie działa. Próbuję się zalogować i dostaję komunikat nie ma takiej strony.

Próby debugowania IIS spełzły na niczym. W Windows 7 nie ma bezpośrednio procesu odpowiedzialnego za serwer, pod który można by się było podpiąć. Przy sprawdzeniu co nasłuchuje na porcie 80 wychodzi, że jest to "System". Czyli jak to się nie ładnie mówi pupa... Nasłuchiwanie pakietów sieciowych też spełzło na niczym, zapytanie jest, odpowiedzi brak.

Dopiero po jakimś czasie, zorientowałem się, że tak na prawdę nie wywala się strona czy webservice, ale całe Application Pool, co jest równoznaczne z rozsypką serwera www. Cały kod opakowany blokiem przechwytującym wyjątki, które miały być odpowiednio zwracane i zapisywane do pliku tekstowego. Nawet do tej części kodu nie wchodziło.

Zaczynają się testy na piechotę, umieszczanie w odpowiednich miejscach wyjątków i sprawdzanie, do którego momentu tak na prawdę dochodzi całe to wywołanie. Jest! DllImport, czyli wywołanie osobnej biblioteki. Żeby było śmieszniej, w WebServerze VisualStudio wszystko pięknie ładnie działa, po wrzuceniu do IIS są problemy z jej wywołaniem (na pewno była ładowana bo po zmianie nazwy, dostawałem błąd o braku pliku), ki czort?

DLL napisana w delphi. Najprawdopodobniej problem ze współdzieloną pamięcią, trudno. Z całą pierdołą walczyłem ponad 8h przy wsparciu starszego stażem kolegi. W akcje desperacji zaglądam na środowisko produkcyjne gdzie teoretycznie to rozwiązanie działa...

Na środowisku produkcyjnym nawet nie ma tego DLL, okazało się, że ta część aplikacji nigdy nie działała, gdyż przy ustawieniach produkcyjnych, nigdy nie jest wywoływana ta metoda... a wszystko dzięki koledze, który najwidoczniej nie uznał za stosowne dodanie, krótkiej informacji na ten temat... Microsoft też dodał swoje 3 grosze brakiem logicznych komunikatów i obsługi błędów...


Jeżeli zrozumiałeś cokolwiek z tej historii powinieneś częściej wychodzić z domu :)

Opowieści programistyczne

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (131)

#19995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pomyślałem, że mógłbym naświetlić kuluary pracy programisty z klientami. No to do dzieła, bo sytuacje często są mocno piekielne.

Częsta praktyka to podpisywanie umów o dzieło, czy zlecenie. Mam takowy wzór przygotowany, wzorowany na kilku przykładach umów wyszperanych w internecie. Zawiera on między innymi paragraf gdzie rozdzielam wyraźnie prawa majątkowe do tworzonego kodu i te niematerialne. W skrócie, kiedy oddaję projekt jest on własnością człowieka, który go ode mnie kupił, ale nie może go nikomu odsprzedać, ani się pod nim podpisać.

Pewna firma budowlana zapragnęła posiadać stronę www. Ot taki autorski CMS. Spotkania, rozmowy, kilkukrotne. Oczywiście wymagania typu "tu ma pan stronę konkurencji chcemy taką samą" :) Który programista tego nie zna? Do rzeczy, po rozmowie i wydzieraniu informacji, naszkicowałem projekt. Jakie elementy, gdzie mają być ułożone, co strona ma umożliwiać etc. Umowa? A umowę podpiszemy później, proszę przygotować coś do podpisu i przesłać, ale w międzyczasie proszę działać, żeby czasu nie tracić. Strona jest nam BARDZO POTRZEBNA!

Ok potrzebna, to coś tam zrobię. Wypełniony wzór umowy wysłany, wstępny projekt graficzny przygotowany (zajęło mi to parę dni). Podoba się :) Można pomyśleć, że wszystko fajnie, ale co z umową? Prezes się zastanawia. Te warunki są jakieś zagmatwane, nasz prawnik coś marudzi i tym podobne dziwne argumenty, ale proszę dalej pracować bo strona jest nam BARDZO POTRZEBNA, a czasu szkoda.

Koniec końców, nic więcej nie zrobiłem. Umowy do dziś dnia nikt nie podpisał. A wykupiona domena firmy do dziś dnia straszy napisem "Strona w budowie". Najbardziej zabolało to, że nikt nawet z telefonem się nie pofatygował, że rezygnują z projektu, ale czasu szkoda, a strona BARDZO POTRZEBNA :)

P.S. Od tamtej pory bez zaliczki nie kiwnę nawet palcem.

Klienci programisty

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 436 (472)
zarchiwizowany

#20204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już wcześniej wspomniałem programiści to dość specyficzni ludzie. Tacy już po prostu jesteśmy, bo żeby cały dzień wpatrywać się w tysiące linijek kodu po prostu trzeba to lubić.

Na początku istnienia firmy, w której obecnie pracuję, głównym guru programistów był jeden z bardzo ekscentrycznych ludzi, o którym do dziś legendy słyszę, mimo, że człowieka nigdy na oczy nie widziałem.

W chwili obecnej przeniósł się do UK i za prawdziwe pieniądze tworzy oprogramowanie. Z opowiadań wiem, że w nowym miejscu pracy ma biurko ustawione tyłem do drzwi. Czyli jak ktoś wchodzi, trzeba się odwrócić, a to plecy bolą i szyja, a i człowiek od pracy się odrywa. Zgadnijcie co zrobiła ta kreatywna osoba...


Facet zamontował lusterko rowerowe na biurku! Skierowane tak, aby siedząc prosto widział co się dzieje przy drzwiach :)

Programiści

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 49 (207)
zarchiwizowany

#20141

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejny fragment z bujnego życia programisty...

W trakcie dziennych studiów pierwszego stopnia trafiła mi się fucha. Pracowałem na umowę zlecenie u jednej z lekarek. Moim zadaniem na początku były rozliczenia z NFZ. Ot prosta sprawa, dostaję listę z wykonanymi świadczeniami, wklepuję do odpowiedniego programu i rozliczam.

Piekielność będzie polegała na tym czego NFZ wymaga od świadczeniodawców, aby Ci otrzymali zapłatę za wykonane zabiegi. Informatyzacja pełną gębą, aczkolwiek ciągle hula duch minionej epoki, gdzie papier jest wartością najwyższą.

Doktorka prowadziła papierową dokumentację na bieżąco. Przynosiła mi papierowe listy świadczeń mniej więcej koło 5 dnia każdego miesiąca (o piśmie doktorki chyba nie muszę mówić, dzięki temu doświadczeniu jestem w stanie przeczytać nawet hebrajskie hieroglify z wplecioną egipską łaciną podwórkową). Miała podpisane 3 umowy w kontrakcie. Każda umowa zawierała zestaw świadczeń. Pierwsza piekielność kody świadczeń - ICD-9. Zestaw kilkunastu cyfr (nie pamiętam dokładnie ilu, w każdym bądź razie więcej niż w NIPie). Początki podobne, różnią się końcówkami. Na początku ustaliliśmy z doktorką, że są mylące, łatwo przy ich posługiwaniu popełnić błąd, dlatego stosowaliśmy własne kody, na każdą z umów przypadała literka alfabetu, na usługi w umowie numerek (coś na podobieństwo ICD-10, który wprowadzono później) w sumie wychodziły 3 znakowe kody, zamiast ciągu kilkunastu liczb, łatwiej zapamiętać, a i program pozwolił na wprowadzenie własnej notacji, no to w to nam graj :) Otóż nie! Nie można stosować swoich kodów, całość została odrzucona przez NFZ, bez wyraźnego powodu. Dopiero po wielu bojach i próbie dowiedzenia się czegokolwiek w NFZ, poznałem przyczynę. Musiałem prze edytować cały słownik kodów, a następnie wejść w każde wykonane świadczenie i kliknąć zatwierdź, bo tylko wtedy na nim odświeżał się kod. Trudno przeżyłem.

Tworzenie kopii zapasowych. Baza danych Interbase, plikowa. Kopia polegała na tym, że program sam się kompresował i zapisywał do pliku. Proste prawda? Nie podobały mi się tylko nazwy tworzonych plików. Tworzyłem własne, według zrozumiałego schematu. Nie ma znaczenia? Otóż dowiedziałem się, że ma! Informatyk z NFZ powiedział, że inna nazwa pliku kopii może powodować to, że jest on znacznie większy niż powinien być (zamiast 100Kb, 20 Mb), a wytworzone kopie nie nadają się do niczego. Do dziś nie rozumiem, jakim cudem :)

Raportowanie. Heh informatyzacja... raczej jej parodia. Proces ten polegał na tym, że za pomocą specjalnej strony www wysyłałem pierwszy raport z aktualnymi świadczeniami za mijający miesiąc. Ten był potwierdzany, całościowo lub częściowo, bądź całościowo odrzucany, przy czym komunikaty tak lakoniczne, że sam Leonidas byłby dumny. Mówiły tyle że coś jest spier...źle, ale nie mówiły już dlaczego (co skutkowało gorącą linią z informatykami i paniami na sekretariacie, na początku mojej pracy). Kiedy już udało się wysłać, szok, trzeba czekać, raporty są analizowane wyłącznie w godzinach pracy NFZ, przy czym od północy zawsze była przerwa techniczna :D Jeśli udało się wstrzelić w odpowiednią godzinę (koło 8 rano), to jeśli wszystko poszło ok, to nawet tego samego dnia (koło 13-14), otrzymywało się raport zwrotny, który należało zaimportować do aplikacji. Teraz dalsza część zabawy, zgłoszenie punktów do wykonań w danym miesiącu. Czyli znów zaznaczamy wszystkie wykonane świadczenia i nad wykonania z poprzednich miesięcy, eksportujemy i wysyłamy przez stronę www do NFZ. Raport zwrotny, podobnie jak w pierwszym przypadku. Kiedy już się udało i mamy zatwierdzone punkty, należy pobrać raport zwrotny, zaimportować go do programu. Tym razem otrzymywaliśmy szablon faktury, na którym punkty zostały zamienione na gotówkę. Wystawiało się fakturę, tą należy znów wysłać do NFZ za pomocą strony www. Koniec? Nie do końca... fakturę jeszcze należało wydrukować, podbić, podpisać i zanieść formę papierową w dwóch kopiach do NFZ... po co? Nie wiem do dziś. A czy wspomniałem, że faktura w NFZ musiała się znaleźć najpóźniej 10 dnia miesiąca?

C.D.N.

Klienci programisty

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (166)
zarchiwizowany

#20104

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klientów programisty ciąg dalszy...

Trochę nie typowo, bo udzielałem korepetycji z Ansi C, chłopakowi, który dostał się na Politechnikę, ale nie za bardzo sobie z tym radził.

Spotkania mocno formalne. Nie wiem, jakoś nie przepadam za ciągłym "Panowaniem", ale sytuacja wymaga. Udostępniałem własne 4 kąty i sprzęt.

Mimo, że chłopak nie głupi, to jednak szybko dowiedziałem się dlaczego miał problemy. Nasz kochany system nauczania wyzuł go kompletnie z wyobraźni. Kiedy zaczynały się zabawy z gwiazdeczkami, nie był w stanie sobie nawet wyobrazić o co z tym może chodzić.

Programiści, którzy już jakiś czas pracują w zawodzie, są ekscentryczni. Nie dlatego, że po prostu tacy już są, ale dlatego, że taka jest już ta praca. Wymaga dużej wyobraźni, również tej przestrzennej, myślenia analitycznego, przewidywania, spostrzegawczości, wiedza teoretyczna to tylko kropla w morzu potrzeb. Polacy są szczególnie cenieni gdyż w odróżnieniu od np Niemców, nie myślą schematycznie, łamią kanony i tworzą rozwiązania nowe, szybsze, lepsze, wydajniejsze.

Jednak przy podejściu uczelni: masz zrobić tak, bo tak jest dobrze i nie ma z tym dyskusji, zabija w młodych ludziach wszystko to za co jesteśmy tak cenieni. Nie uczy ich się myślenia abstrakcyjnego, ale traktuje naukę informatyki jak przedmiot humanistyczny. Zakuć teorię i na tym koniec, regułka i terminologia najważniejsza. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że uczy się przestarzałych technologii, programy nauczania po X lat się nie zmieniają, gdzie w tych czasach nawet naukowe publikacje papierowe są już przestarzałe.

Tak na prawdę, dopiero po kilku latach pracy praktycznej, taki człowiek będzie w stanie sprostać wymaganiom przed nim postawionym. Dlaczego taka tendencja nauczania? Nie wiem, nie pojmuję.

Klienci programisty

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (230)
zarchiwizowany

#19714

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaczyna się okres zimowy, czyli człowiek rano do pracy wychodzi - ciemno. Wraca - ciemno.
Wzrok odwykł od mocnego światła, bo i słońca się nie widzi. Mały apel do ludzi poruszających się samochodami. To, że ktoś ma jakieś super-duper halogeny i te walą po oczach wcale nie pomaga. Ludzie zlitujcie się nad innymi uczestnikami ruchu, wyregulujcie światła, one mają oświetlać drogę a nie świecić w kosmos i oślepiać wszystkich kierowców dookoła i na Wielkiego Potwora Spaghetti nie używajcie w terenie zabudowanym długich świateł! Z góry dziękuję.

Droga.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (97)
zarchiwizowany

#18944

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z czasów licealnych, kiedy człowiek jeszcze miał dość spaczone poczucie humoru. Z grupką znajomych przesiadywaliśmy wtedy po lekcjach w sali informatycznej. Układ był prosty utrzymywaliśmy sprawne komputery, instalowaliśmy oprogramowanie, skanowaliśmy antywirami. W zamian mogliśmy korzystać do woli z internetu i wypalarki CD.Były to czasy kiedy nie było jeszcze neostrady, a czyste płyty kosztowały po 5zł, więc układ jak dla nas bardzo w porządku.

Jako młodzi zapaleńcy po spędzeniu wielu godzin w pracowni zaczęliśmy się odrobinę nudzić. Wtedy przyszedł nam do głowy iście szatański pomysł. Zainstalowaliśmy na wszystkich komputerach trojany. Były to programy, które pozwalały na zdalne sterowanie dowolnym komputerem w pracowni z innego komputera, wysyłanie wiadomości, podglądanie co też użytkownik porabia, wyłączanie niektórych klawiszy, na restartowaniu komputerów skończywszy.

Był to poniedziałkowy wieczór (szkoła pracowała w układzie dwu-zmianowym). Grupa kobieca (klasa kulturowo-językowa). No i się zaczęło, wyłączanie klawiszy, dopisywanie słów do tworzonych dokumentów, dziwne komunikaty, nieposłuszne kursory myszek. Szybko podniosły się też głosy o tym, że coś z komputerami jest nie tak. Black magic. Nauczycielka oczywiście wiedziała o co chodzi, ale miała ubaw nie mniejszy od nas :)

Wszystko niestety przypieczętowała akcja po, której zostaliśmy wyproszeni z sali. Kolega dla zabawy wyświetlił na monitorze komputera jednej z dziewczyn zdjęcie, którego ni jak nie dało się wyłączyć. Zdjęcie z gatunku Hard XXX :)

Wiem byliśmy piekielni, ale czy ktoś widział normalnego informatyka?? :)

Liceum

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (77)
zarchiwizowany

#18242

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z dzisiejszego poranka. Jadę sobie do pracy. Ograniczenie prędkości do 70km/h i mniej więcej tyle jadę. Trochę pochmurno. Droga z pierwszeństwem przejazdu. Standardowe skrzyżowanie prostopadłe z drogą podporządkowaną. Odcinek drogi dwu pasmowy, z uprzejmości kierowcy zostawiają prawy pas dla włączających się do ruchu. Jadę lewym pasem. Kierunki jazdy oddzielone pasem zieleni. Jedziemy w grupce, dwa samochody przede mną, kilka za mną. Czerwony Opel Astra na tej krzyżówce, chce zawrócić, jechał z naprzeciwka. Dojeżdżam i już mi coś nie pasuje, bo widzę, że kierowca coś kombinuje... no i się nie zawiodłem, tuż przed maską wbija się na mój pas. Ja ostro po hamulcach, dobrze, że mam takie, że samochód praktycznie dęba staje. Walę w klakson. Kierowca Astry oczywiście zrobił najmądrzejsze co mógł, uciekł na wysepkę, gdzie stoją piesi na przejściu pomiędzy jezdniami, na szczęście wtedy było pusto. Jakoś udało mi się wymanewrować i nie rozwalić mu prawego boku. No nic, chciałem zobaczyć kto to taki mądry. Zrównałem się. Astrę prowadziła kobieta, brunetka, ciemne okulary na nosie, podbródek na kierownicy, czarne skórzane rękawiczki na rękach. Dodatkowo co przyciągnęło moją uwagę to rejestracja TKN (kielczanie wiedzą o co chodzi). Dzień dobry wszystkim :) Ja już kawy nie potrzebuję :)

Droga

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (44)