Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Slendy

Zamieszcza historie od: 27 sierpnia 2012 - 16:23
Ostatnio: 27 października 2012 - 3:17
O sobie:

Świat niepełnosprawnej dziewczyny, który potrafi być równie absurdalny, jak życie gwiazdy znanej ze swej kontrowersyjności. Nie ma to jak wielkie mniemanie o sobie. :3

  • Historii na głównej: 0 z 2
  • Punktów za historie: 393
  • Komentarzy: 3
  • Punktów za komentarze: 6
 

#41878

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnimi czasy nagminnie dostaję przesyłki... no, nie dla mnie. I nie że tylko poczta...

Najpierw jakiś miesiąc temu sklep w którym coś zamówiłem rąbnął się i zamienił ze sobą adresy dwóch przesyłek, w tym jednej mojej. Odesłałem na swój koszt nie-swoją paczkę i do dzisiaj czekam na swoją, wojna w toku.

Potem pobieraczek (Eller Service) wysłał mi list z ponagleniem - napis widoczny w tym przezroczystym okienku - na mój adres, ale nie moje nazwisko. List odebrała babcia, bo listonosz stwierdził że ten koleś do którego to było wysłane to jakiś mój kolega czy coś. Znając pobieraczka, imię i nazwisko jest fikcyjne i liczą na to że jakiś frajer otworzy list, wystraszy się Straszliwych Prawniczych Kocopołów i potulnie zapłaci.

A teraz w zeszły piątek dostałem list z Sygma Banku, tym razem nadany InPostem. Nie na moje nazwisko. Nie na mój adres. Zgadzał się tylko i wyłącznie numer domu.

Tu sprawa nieco grubsza - wymacałem list ale nie otworzyłem, w końcu wszędzie na nim napisane że to POUFNE i NIE OTWIERAĆ itp... i jak nic jest tam karta do bankomatu. Skoro poufne to albo czyjaś karta do konta albo reklama, ale myślę że raczej to pierwsze. I tu mały zonk. Nie odniosę tego na pocztę bo przecież to nie jest poczty i nie przyjmą, dzwonię więc do InPostu. Odebrała jakaś Miła Pani i twierdzi że ona to w sumie nie wie i najlepiej jakbym to zignorował. Ostatecznie przekonałem ją że to ważne i łaskawie zgodziła się wysłać kuriera, żeby to odebrał. Podziękowała za zgłoszenie a ja mogłem sobie pogratulować uratowania czyjegoś konta.

...akurat. Do środy kurier ani nikt z InPostu się nie odezwał. Trudno, zadzwoniłem więc do Sygma Banku. Co jak co ale każdy porządny bank taką sprawę potraktuje poważnie, nie?

Pierwsza konsultantka usilnie próbowała mnie nakłonić do popełnienia przestępstwa, to znaczy otwarcia tego listu. Jak jej to wybiłem z głowy, przekierowała mnie do drugiej, bo ona to nie wie co dalej.

Druga konsultantka najpierw stwierdziła że ona to nie wie co dalej z tym listem i w sumie to mogę go zignorować. Albo zrobić co chcę. O, albo najlepiej, jakbym odesłał na swój koszt do adresata. Oczywiście jak chciałem swój numer konta dać żeby mi zapłacili za przesyłkę to się bardzo obruszyła, no jak tak można. Ostatecznie Pani Łaskawa zgodziła się poinformować o sprawie kuriera.

Wiadomo, jak to piszę to znaczy że nic z tego. List kurzy się na szafce. Boję się że w pewnym momencie może zdarzyć się nieszczęśliwy wypadek z udziałem niszczarki, ojej... ojej....

Podsumowując:
- Jeśli chcesz coś wysłać w losowe miejsce za pomocą firmy która na bank nie będzie wnikała co się z tą przesyłką stanie, wybierz InPost. Polecam szczególnie do wysyłania wszelakiego spamu.

- Jeśli chcesz założyć konto w banku, który ochoczo podzieli się Twoimi danymi osobowymi z dowolną osobą z okolicy, wybierz Sygma Bank.

A, i jeszcze jako bonus. Na nalepce adresowej pewnej przesyłki znalazłem takie coś: "322,OD378,". Kto zgadnie gdzie to jest? ;]

kurierzy banki

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 447 (517)
zarchiwizowany

#40009

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jadę sobie popołudniową porą na skróty do domu. Droga niegdyś polna, wylana asfaltem, ale nadal wąska.

Ku moim oczom ukazuje się piekielna babcia. na oko 80+ , szła ledwo ledwo. Tyle co dreptała, ale środkiem drogi. Ominąć no mimo szczerych chęci nie miałam jak. No to jadę, powolutku, jedyneczka, to staję, to znów jadę, nie zatrąbię, bo jeszcze Babcia na zawał zejdzie. Czekam cierpliwie.. po 5 minutach, kiedy podjechałam z 1,5 metra od Babulki, ta lekko obraca się, i idzie dalej środkiem drogi! myślę sobie , no nie ?! przecież mnie widziała. Lekko poirytowana, czekam nadal cierpliwie. I tak jadę jeszcze kilka minut, aż w końcu kobiecina obraca się, i schodzi dosłownie z 30 cm na bok. Przejeżdżam, z wielka trudnością by mi koło do rowu nie zjechało, bo pobocze fest! i odjeżdzam, ale co widzę w lusterku?

Szyderczy uśmiech babci, i ramiona podskakujące w rytm Ha Ha Ha ! ... chyba znudziła jej się zabawa ze mną, po 10 minutach.

i bądź tu miły.

starsi ludzie

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (35)

#19468

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu dostałam uprzejme pismo od dyrekcji sąsiedniego gimnazjum z pytaniem czy leczą się u mnie następujący uczniowie (tu lista 3 chłopców). Nie mogę udzielać takich informacji, ale na własny użytek sprawdziłam sobie czy mam takich pacjentów. Okazało się, że tylko jeden jest zapisany do naszej przychodni.
Zaintrygowana zadzwoniłam do szkoły z pytaniem "ale o co chodzi".

Otóż wychowawczyni podpadło, że wymieniona trójka bardzo często przynosi zwolnienia ze szkoły wystawione przeze mnie. Najczęściej byli bardzo chorzy na ważnych sprawdzianach...

Cóż, pofatygowałam się do gimnazjum obejrzeć sobie te "moje" zwolnienia. Przedsiębiorczy chłopcy zrobili sobie w wordzie druk zwolnienia łudząco podobny do tych jakich używamy w przychodni. Wyrobili sobie nawet pieczątkę (w dzisiejszych czasach pieczątek robionych na zamówienie na allegro to żaden problem, nikt tego nie kontroluje) i wypisywali (albo raczej ktoś im wypisywał - inny charakter pisma) sobie dowolne zwolnienia. Oczywiście podpis, mimo że podobny, na pewno nie był mój.

Sprytne? Nie, raczej głupie. Ponieważ nie miałam żadnej gwarancji czy panowie nie wpadli na pomysł kupowania sobie czegoś w aptekach, albo fałszowania jakiś poważniejszych druków, musiałam zgłosić sprawę na policji. Ja miałam duży problem (zmiana wzoru pieczątki, zgłoszenie tego we wszystkich zainteresowanych urzędach, zeznania na policji i całe związane z tym zamieszanie), chłopcy mają założoną sprawę w sądzie dla nieletnich i mimo, że pewnie dostaną zawiasy, to zawsze ślad zostanie.

przychodnia

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 926 (972)

#19649

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pacjenci, którzy najpierw się rejestrują, a później nie przychodzą na wizytę to plaga. Każdy myśli, że przecież jego wizyta nic nie kosztuje, to można sobie nie przyjść i nikomu nic się nie stanie. To, że inni muszą czekać w sztucznych kolejkach już nikogo nie obchodzi.

Po pewnym zimowym popołudniu, w którym na 20 zarejestrowanych nie przyszło 7 osób miarka się przebrała. Razem z innymi lekarzami (którzy mieli podobne doświadczenia) wprowadziliśmy prosty system. Każda osoba która nie przyszła nie odwołując wizyty dostaje "karny krzyżyk" na karcie. Po pierwszym zarobionym "X" delikatnie pytamy dlaczego nie odwołano wizyty. Po drugim następuje umoralniająca gadka (i to zazwyczaj wystarcza, żeby pacjent chociaż zadzwonił, że go nie będzie). Przy trzecim krzyżyku ostrzegamy, że jeszcze raz i niestety przychodnia rezygnuje z współpracy.

Tu dygresja - każdy lekarz ma prawo odmówić przyjmowania pacjenta, jeśli ten dezorganizuje pracę (oczywiście nie w sytuacjach zagrożenia życia, ale takich w przychodni jest naprawdę mało). Innymi słowy, nikt nie może zmusić mnie do leczenia pacjenta, który np. uparcie lekceważy moje zalecenia, nie chodzi na wizyty, jest chamski, itd. Jeśli pacjentowi się nie podobam (i wyraźnie mi to okazuje), naprawdę nie musi się ze mną męczyć. Dostaje do ręki listę sąsiednich przychodni i może sobie wybierać kogo następnego będzie męczył.

Ostatnio do gabinetu trafiła pani (powiedzmy) Krysia, której karta oznaczona była trzema krzyżykami. Po rozmowie na tematy medyczne przyszła kolej na pouczenia :)

J: Pani Krystyno, widzę, że pani znów nie odwołała swojej wizyty, a przecież już poprzednio zwracałam uwagę, żeby nas informować, że nie może pani przyjść.
K: Och, bo wie pani, ja chciałam przyjść, ale wtedy padał deszcz i czekałam czy przestanie, bo tu trudno do was dojechać, no a w końcu było brzydko...
J: Chwila, to potrzebowała pani porady lekarskiej czy nie?
K: Ależ tak!
J: Ale zrezygnowała pani tylko dlatego, że padał deszcz??
K: No widzi pani, uznałam, że przeczekam i się udało (tu mina pełna samozadowolenia).
J: Dobrze, cieszę się, ale ja w tym czasie siedziałam bezczynnie i czekałam na panią, zamiast przyjąć kogoś kto potrzebował porady.
K: Ach, ale miała pani przerwę, mogła pani wypić kawę, odpocząć [pewnie, nie mam kiedy odpoczywać, tylko w pracy, warunki wprost idealne ;/]
J: Pani Krystyno, umówmy się, że swoje przerwy zaplanuję sama, natomiast panią proszę, żeby w przypadku kolejnej wizyty na którą nie ma pani zamiaru przyjść jednak ZADZWONIĆ. W przeciwnym razie zostanie pani wypisana z naszej przychodni.
K: Ja nie rozumiem o co tyle hałasu! No raz mi się zdarzyło nie przyjść! Pani pamięta chociaż jak wtedy padało? Ja miałam w takich warunkach wychodzić? To bym była tylko bardziej chora!
J: Tu nie chodzi o to że pani nie przyszła, tylko o to, że zablokowała pani miejsce. I nie pierwszy, tylko trzeci (a system krzyżyków mamy raptem od lutego).
K: Pani mnie nie poucza! Jak pani jest niegrzeczna, to ja też będę! Nie mam obowiązku odwoływać wizyt tylko dlatego, że się tak pani podoba!
J: Owszem, jest taki obowiązek. W gablocie wisi regulamin przychodni, wyraźnie jest to podkreślone.
K: Ja tam nic nie widziałam. Pani mi tu robi jakieś problemy ,a przecież nic nie zrobiłam!
J: Właśnie o to chodzi. Zresztą nie będziemy się tu kłócić. Następnym razem proszę odwołać wizytę, na którą pani nie przyjdzie. W przeciwnym razie się pożegnamy.
K: Wy i tak nic nie możecie zrobić! Wy jesteście służba zdrowia, macie o mnie dbać i jak przyjdę to i tak mnie przyjmiecie!
J: Myślę, że dalsza dyskusja jest bezcelowa. Żegnam.
K: Ja i tak będę robić co chcę! A wam nic do tego!

Dwa dni później znów widzę kartę pani Krysi - tak, zgadliście, nie przyszła :)
Więc krótka piłka: "Z powodu braku współpracy została pani skreślona z listy pacjentów przychodni XYZ, może pani zgłosić się do następujących lekarzy (tu lista). Kopię dokumentacji można odebrać w pokoju numer 2. Na dole dopisek: do wiadomości regionalnego oddziału NFZ"

Resztę znam z opowieści. Pani Krysia jak burza wpadła do rejestracji, krzycząc, plując i grożąc lokalną gazetą, NFZ, TVN, proboszczem i plagami egipskimi. Została spacyfikowana przez ochroniarza (ponoć wystarczyło, że się pojawił i swoim ciepłym basem zakomunikował "proszę opuścić budynek" - tak, mamy porządnego ochroniarza, dzielimy budynek z drugą przychodnią, prywatną). Nie pojawiła się więcej (proboszcz i TVN tez nie) a i NFZ nie miał żadnych wątpliwości co do naszej decyzji.

Ulżyło mi :)

przychodnia

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 791 (829)

#37954

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wśród znajomych mojej połowy są dwie dziewczyny, dajmy na to Zosia i Kasia.
Zosia i Kasia miały wspólnego chłopaka. Może inaczej - Kasia to była dziewczyna jeszcze z czasów liceum, Zosia była obecną, dopóki chłopak nie dostał ataku serca, trzy miesiące temu (z którym miał problemy od maleńkości, już po jednym ataku, drugiego nie przeżył).

Mimo to że łączyło je to, że obie miały tego samego chłopaka, bardzo się lubiły, ani jedna ani druga nie była dla siebie nawzajem wredna, żadnej urazy, nic. Normalne znajome.

Wiadomo że Zosia załamana, słania się z kąta w kąt, wszystko przypomina jej o ukochanym, chociaż niektórzy już mówią że 3 miesiące to jakoś za długo na "żałobę", dzięki czemu dała się wyciągnąć na pizzę.

Wszyscy siedzą, atmosfera trochę niezręczna, same pary, załamana Zosia, do tego Kasia która właśnie zerwała ze swoim chłopakiem i przyprowadziła "dobrego kolegę".
Moja połowa pizzy nie ruszy, więc zaproponowałam że zjem razem z Zosią. Dziewczyny zostają przy stoliku, wszystkie "połowy" poszły złożyć zamówienie, jedna dziewczyna poszła zapalić, druga pobiegła do kontuaru wymienić oliwki na podwójny ser (chociaż i tak uważałam, że chciały się po prostu wymknąć). Przy stoliku ja, Kasia i Zosia. Sytuacja robi się niezręczna, ja też już miałam ochotę uciec, ale jak to, pizza prawidłowa, nos przypudrowany, nie palę papierosów, na siku się nie wyrwę, bo wszyscy wiedzą ,że w publicznym za nic nie zrobię. No to siedzę i bawię się frędzlami od torebki, licząc sekundy.

- Tej... Tęsknisz za nim, co? - odzywa się Kasia, a ja powstrzymuję przemożną chęć walnięcia jej w blond głowę. Zosia tylko kiwa głową, otępiała.
- Wcale się nie dziwię... Jak sobie przypomnę co on potrafił, to też mi jakoś tak smutno.
Zosia dopiero po minutce zrozumiała że... kompletnie nie rozumie jej bredzenia, więc wbija w nią pytający wzrok.
- No... nie mów, że TOBIE tego nie robił.

I tak, zaczęła wymieniać łóżkowe zalety swojego byłego, chłopaka, po którym płacze biedna dziewczyna, która planowała z nim ślub i trójkę dzieci.
Zosia łzy w oczach, dziewczyna która wyszła na fajkę wróciła, a tamta trajkocze dalej.

- Trzy orgazmy w ciągu godziny, no mówię ci! Był najlepszy! Gdyby mi się takie cacko nagle zwinęło i kopnęło w kalendarz, chyba gryzłabym ze złości!

Zosia wybiegła. Kasia została wyprowadzona z pizzerii, przez dziewczynę, która siedziała obok mnie. Powiedziała "dość tego" i przeciągnęła biedną Kasię prawie przez stół, za tlenione perhydrolem włosy.

Nie wiem jak można być taką kretynką.

xxxxxxxx

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 917 (1067)

#37948

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nadszedł dzień, kiedy dała o sobie znać, skutecznie tłumiona na co dzień, piekielność Ventarron.

Miałam wizytę u ginekologa, do którego jestem zmuszona kopytkować często i regularnie, ze względu na przeprowadzoną dobrych kilka lat temu jednostronną owariektomię (dla niewtajemniczonych: usunięcie jednego jajnika).

Zapisy na godzinę, ale wiadomo jak to jest, od razu zapytałam, jak się przedstawia sytuacja. Wszystko jak w zegarku, opóźnienie niewielkie, przede mną jedna osoba, chyba tym razem będzie szybko i bezboleśnie.

Czekamy, w międzyczasie pojawiła się dziewczyna, która zeznała, że zapis ma na termin po mnie, czyli dalej idzie jak po sznurku.

Otworzyły się drzwi, wyszła kobieta, na oko 30-kilka lat, następna pacjentka, zaraz moja kolej.
Kobitka po wizycie jednak nie opuściła poczekalni, tylko usiadła i w szloch. Podeszłam i delikatnie zagadałam, a nuż uda mi się jej jakoś pomóc?...
Podziękowała, stwierdziła, że wszystko w porządku, tylko czeka ją usunięcie jajnika z dużą torbielą i boi się. Bezpłodności, menopauzy, spadku libido.
Pocieszyłam więc, opierając się na własnym doświadczeniu, że to wcale nie tak musi wyglądać, dalej ma szansę na ciążę, menopauza wprawdzie może nastąpić wcześniej, ale istnieją przecież zastępcze kuracje hormonalne, streściłam wrażenia po samej operacji, że to nie takie straszne... etc, etc...
Rozmawiałyśmy cicho, ale było oczywiste, że dziewczyna siedząca obok wszystko słyszy.

Trochę mi się udało nową znajomą rozchmurzyć, zachęciłam, żeby jeszcze poczytała na ten temat i nie załamywała się. Na koniec wymieniłyśmy się nawet numerami telefonów i obiecałyśmy sobie spotkanie przy kawie. Wyszła, bo jej mąż zadzwonił, że już po nią podjechał.

Moment później gabinet opuściła dziewczyna, która była przede mną, ale ku mojemu zdziwieniu z krzesła podniosłyśmy się obie - ja i koleżanka, która miała wejść później. Dziewczyna, młodsza ode mnie jakieś 10 lat, spoglądając z wyraźną wyższością, oświadczyła:
- Ja wchodzę teraz, mam przed tobą pierwszeństwo.
- Tak? A z czego wynika ten pani przywilej? - pytam, ciekawa argumentów.
- Bo ja chyba jestem w ciąży, a ty nawet jajnika nie masz, nie jesteś PRAWDZIWĄ kobietą! A ja tak, więc mam pierwszeństwo.
- Ciekawe. Może i jest pani "prawdziwą" kobietą, ale to ja mam większe cycki - rzuciłam i kiedy dziewczę zapowietrzyło się i poczęło zbierać szczękę z podłogi, wpakowałam się do gabinetu. Zgodnie z prawidłową kolejnością.

Dobrze, że wzrokiem nie można zabijać, bo kiedy wyszłam od lekarza, odprowadziła mnie takim spojrzeniem, przez które niechybnie padłabym trupem.
Idiots, idiots everywhere.

bliźni prawdę Ci powie

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1336 (1408)

#38538

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia o walce z nastoletnim rozwydrzeniem (oraz dlaczego nie pochwalam tzw. bezstresowego wychowania).

Tydzień temu ciocia dzwoni, prosi mnie bardzo, żebym zajęła się jej 14 letnim cudem, bo ona jedzie na dwa tygodnie do sanatorium, a nie ma kto zostać z Kubusiem.
No dobrze - ja planów nie mam póki co, wakacyjne jakiekolwiek się posypały dawno (o tym może w kolejnej historii), a ciocia dużo mi swojego czasu pomogła - czas się zrewanżować.

Godzina sądu wybiła, taksówka podjechała, przez mój próg przechodzi wypielęgnowany nastolatek, dumnie wyprostowany, zarzucając blond grzywką.
Rzucił torbę i plecak na ziemię, zaczesał włos za ucho, spojrzał na mnie i przemówił:

- Zanieś mi to do mojego pokoju. I zrób herbatę, zieloną z jaśminem najlepiej.
Zdębiałam lekko.
- Co się gapisz? Pronto.
Wybuchłam śmiechem, wskazując mu schody.
- Schodami na górę i drabinką do klapy w suficie.
- No chyba cię poje*ało. Nie będę na strychu spał jak jakiś biedak.
- Oj, będziesz. W tej chwili zbieraj dupę w troki i śmigaj na górę. Jeszcze raz do mnie przeklnij, to pożałujesz.
- No, co mi zrobisz, co?
Zagiął mnie na chwilę. Bić przecież nie będę.
- No i co? Już taka w gębie mocna nie jesteś? Daj tą herbatę i mi nalej ciepłej wody do wanny, ale nie więcej niż 30 stopni. I przygotuj ręcznik, tylko nie szorstki. Mam nadzieję, że masz w tej dziurze suszarkę? Ej, mówię do ciebie!
- No to mów, tylko może zacznij z sensem. Co ty, do hotelu na wakacje przyjechałeś? Do pokoju, migiem, albo spać będziesz bez kolacji. I mnie nie denerwuj.
Rzucił mi spojrzenie zabójcy pluszaków, a ja z uśmiechem wskazałam mu schody.

Myślałam naiwnie, że kolejnego dnia weźmie sobie do serca złotą radę. Nie wziął.

Dzień 1.
Bilans: zbita waza japońska, kot zamknięty w koszu na pranie, wrzaski, wybrzydzanie przy obiedzie. Jak mu kazałam wstać i iść do pokoju, obraził się i poszedł. Trzy godziny później zleciał na dół, porwał garnek z shawarmą do pokoju i zamknął się w nim (pokoju, nie garnku).

Dzień 2.
Ukradł butelkę koniaku i próbował się napić. Nie był w stanie choćby odkręcić butelki. Kazał mi to zrobić. Byłam blisko, by kazać mu spierd*lać, ale powstrzymałam się metodą medytacji. "Nie zabijaj go, nie masz gdzie ukryć ciała" okazało się dobrą mantrą.

Dzień 3.
Złamał paznokieć. Histeria jak przy otwartym złamaniu. Nakrzyczał na mnie, zaczerwieniony od płaczu, że jestem beznadziejna, że on teraz umrze, żebym się pier*oliła, że naśle na mnie wszystkie możliwe instytucje broniące praw dziecka. Zapytałam, czy chce numery, bo z niektórymi jestem w kontakcie. Próbował mnie uderzyć(?!), udawał atak serca, próbował uciec z domu, niestety, zamiast na zewnątrz, trafił do łazienki (duży dom).

Dzień 4.
Moje wszystkie wyuczone na studiach, oraz przetestowane już w praktyce, metody ujarzmienia dzikiego nastolatka, spełzły na niczym. Zadzwoniłam, zdesperowana, do Piotrka, mojego brata. Na jego widok Kubuś wrzasnął "KU*WA KLON" i uciekł. Piotrek obiecał zająć się młodym i dostarczyć mu nieco rozrywki, jako że od dawna planował z kolegami paintball w plenerze.

Dzień 5.
Dowiedziałam się, że Kuba próbował rozkazywać im (cokolwiek głosem drżącym i nieco niepewnym) w drodze na miejsce. Podczas "rozbijania obozu", zwędził niedźwiedziopodobnemu koledze mojego brata, F., papierosy. I portfel. Nakryty, po odebraniu przedmiotów, obraził się, nawrzeszczał. Problem w tym, że F. też wrzasnął. Kuba struchlał, niby wszystko ok. Jak kazali mu złapać za karabinek, zwyzywał ich od ch*jów, a później zmienił zdanie, złapał za broń i... strzelił w brzuch F. Trafił chyba jednak przez przypadek, bo jak się zorientował co zrobił, rzucił broń na ziemię i pocwałował w las. Po znalezieniu zguby, chłopcy postanowili poddać młodego małemu treningowi. Kubuś wrócił zabłocony, zmęczony, brudny, z siniakiem po kuli z farbą na tyłku. Palec się któremuś omsknął.

Dzień 6.
Zostałam zapytana, czy pomóc mi przy sprzątaniu po obiedzie. Na zakupach Kubuś niósł siatki nawet, a jak podniósł głos przy kolacji, to przeprosił i zapchał się na powrót omletem. Właśnie wstał (zazwyczaj schodzi z góry około 10.00).

Dzień 7 oficjalnie rozpoczęty :)

domowe przedszkole

Skomentuj (101) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1583 (1703)

#38614

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Oglądaliście "Oszukać przeznaczenie"? Pewnie którąś część i owszem. Dla tych jednak, którzy nie widzieli, przybliżę: śmierć, oszukana przy zbieraniu żniwa, odbiera po kolei swoje ofiary.

Lato. Dyżur w SOR. Ta straszna pora, kiedy słońce zaczyna wstawać, ptaki wesoło śpiewają, a ty masz wrażenie, że pod powieki ktoś nasypał ci kilogram żwiru. Ale trzeba wstać i powlec się na górę, bo wiozą poszkodowanych w wypadku.

Kiedy przybywam na miejsce, już mi się nie chce spać.
Młode małżeństwo z kilkumiesięcznym dzieckiem wracało z wyprawy po upragniony samochód.
Oszczędzali, odłożyli, pojechali kupić auto z serii "będziesz miał wypadek".
Wizualnie śliczne, w rzeczywistości poskładane z kilku, rozbite na miazgę i odpicowane.
W drodze, przy prędkości pozamiejskiej, po prostu odpadło koło.
Samochód wyfrunął do rowu.
Dziecku... nic się nie stało. Nie wiem jakim cudem. Nikt nie wie.
Ojciec doznał rozległych obrażeń czaszkowo-mózgowych. Po kilku dniach orzeczono śmierć mózgu. Jego narządy uratowały życie kilku innym istotkom.
Matka.
Najpierw zakleszczona w pojeździe, wbita na wyrwany z fotela, stalowy pręt. Przywieziona ledwo żywa, zmasakrowana.
Po naprawdę ciężkiej walce, trafiła na stół operacyjny. Przeszła kilkanaście operacji: ortopedycznych, chirurgicznych, rekonstrukcji kości twarzoczaszki.
Przeszła długi proces leczenia i rehabilitacji. Cały czas powtarzając, że chce i musi żyć. Dla dziecka.
I - o dziwo - przeżyła.
Stanęła na nogi. Wzięła na ręce dziecko. Wyszła ze szpitala.
Wydawało się, że chociaż połowicznie skończy się happy endem...

Po ponad roku wróciła do szpitala, celem usunięcia małej płytki z żuchwy.
Zabieg banalny.
Nie udało się jej wybudzić po zabiegu.
Zmarła po kilku dniach śpiączki.
Jednak śmierć ma swój piekielny plan...

szpital

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1441 (1509)

1