Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

WhatISeeIsMine

Zamieszcza historie od: 17 sierpnia 2016 - 8:49
Ostatnio: 30 października 2018 - 10:15
  • Historii na głównej: 8 z 9
  • Punktów za historie: 1589
  • Komentarzy: 109
  • Punktów za komentarze: 1143
 

#39349

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pozdrawiam "inteligientnych" g*wniarzy, bo inaczej nazwać się ich nie da, ze szkoły mojej chrześniaczki.

W kilku słowach:
Na początku gimnazjum wszystko było ok, ale od października zeszłego roku kilku "spadochroniarzy", z rodzin "och, ach i ech, jacy to oni nie są bogaci", uwzięło się na biedną Gosię. Dręczenie w szkole, anonimy i tego typu "zabawy" były na porządku dziennym, ale to, co zrobili teraz przechodzi ludzkie pojęcie.

Przyjechałam do siostry (mamy Gośki) na kilka dni. Jako, że nie chciałam dowalać jej obowiązków, postanowiłam przygotować pyszny obiad. W tym celu udałam się do sklepu (na dłuższe zakupy). Zamiast samochodu wzięłam rower mojej chrześniaczki. Przypięłam środek transportu pod sklepem i wiśta wio! Na zakupy.

Po "szopingu" załadowałam zakupy na rower i wracam do domu. W pewnym momencie musiałam wykonać dość ostry skręt i wyhamować (a jechałam z górki). Jakież było moje zdziwienie, gdy hamulce ręczne nie zadziałały (nożne od jakiegoś czasu szwankują). W celu uratowania się i nie wpadnięcia pod samochód, wykonałam gwałtowny skręt kierownicą i... wpadłam w krzaki. W wyniku tego mam skręconą kostkę i całą masę zadrapań.

Jakoś wygramoliłam się z krzaków i mimo rwącego bólu kostki, doczłapałam do domu (reakcje przechodzących ludzi nadają się na oddzielną historię, ale nikt mi nie pomógł, ba, nikt nie raczył spytać, czy wszystko dobrze). Przy wtórze okrzyków zgrozy, mój ojciec sprowadził i sprawdził rower. I co się okazało? Ktoś z wielką dokładnością przeciął hamulce.

Całe szczęście, sklep ma monitoring... Kilka minut przeglądania i... mamy zwycięzców! Nasze "kochane" chłopaczki ze szkoły.

Sprawa zgłoszona policji, mam się stawić na przesłuchanie.

Moja kostka to nic, ale... Co by było, gdybym nie jechała ja, a Gosia? Ja mam doświadczenie w unikaniu cudem wypadków (z czasów dzieciństwa). Przecież kilka sekund za późno i w najlepszym przypadku można zostać unieruchomionym na kilka miesięcy... O reszcie nie chcę myśleć.

"wspaniali" koledzy ze szkoły

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1006 (1068)

#39275

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Czasem brakuje kamieni. Co gorsza, na kolegów w dziele Hipokratesa.
Fakt, jestem nerwusem i czasem puszczają mi zwieracze mentalne. Zazwyczaj na spotkanie z chamstwem, egoizmem, wymuszaniem i cwaniactwem. Ale wiem, że nigdy nie należy lekceważyć traumy psychicznej. A już na pewno nie można jej obracać w niesmaczny żart.
Od paru lat wiem to na pewno...

Pracowałem wtedy w innym mieście, jeździłem karetką reanimacyjną.
Teren rozległy, lekarze POZ rozpuszczeni do granic możliwości, za to naród wychowany w duchu nie zawracania siedzenia głupotami.
Przyczyniła się do tego załoga miejscowego szpitalika. Traktowana przez aborygenów z nabożną wręcz czcią.

Pewnego ranka dostajemy wezwanie. Wzywa Policja. Dość enigmatycznie: przy fontannie leży młoda kobieta, krwawi...
Ale wezwanie w pierwszym kodzie pilności, więc na zadrapanie nie wygląda.
Polecieliśmy.
Na miejscu istotnie leży młoda niewiasta. Na oko jakieś 17-18 lat.
Zapłakana. Na buzi kolekcja siniaków, jak po starciu z Kliczką. Odzież poszarpana, do tego jakaś dziwnie wieczorowa.
Jedyne, co było na miejscu, to spodnie. Które dzierżyła w zaciśniętych rękach i reagowała krzykiem na każdą próbę dotknięcia.
Delikatnie podchodząc udało nam się wzbudzić zaufanie dziewczyny na tyle, żeby dała się przetransportować do karetki. Po drodze wyjaśniła się zagadka krwawienia: cały tył spodni przypominał pole bitwy...
W karecie, cichutkim głosem, chlipiąc, opowiedziała o wczorajszej nocy.

Była na dyskotece.
Z kolegą.
Przyprowadził swoich kumpli, którzy zaproponowali rajd po okolicy dwudziestoletnią beemką.
Na odwagę, postawili jej drinka.
A potem pamiętała jak przez mgłę.
Kolejne spocone twarze, rechot, muzykę i kołysanie auta.
I ból.
Po kilku godzinach takiej zabawy, podwieźli ją na środek miasta i wyrzucili z jadącego samochodu.
Ocknęła się rano, dzięki komentarzom miejscowych. Na temat jej prowadzenia się i tym podobne...
Zawieźliśmy ją więc do szpitala. Bo ginekologia tam była.
Był też ON.
Pan doktor. Powiernik i mistrz taktu.

Od wejścia głośno skomentował, jakiego kocmołucha mu przywieźli.
Niespecjalnie słuchał naszych wyjaśnień.
Natomiast wiadomość o gwałcie przyjął z niesmakiem.
Skomentował, że sama chciała, że teraz płacze, a wczoraj tańczyła i mogła się domyślić, jak to się skończy...
Przebrał miarkę, kiedy dziewczyna zapytała, co będzie jak zajdzie w ciążę.
Beztrosko zarechotał i odparł, że "się wyskrobie i po kłopocie"...
Dziewczyna w szloch.
Moi chłopcy odciągnęli mnie od lekko podduszonego debila.
Który, jak tylko doszedł do siebie, pobieżnie zbadał pokrzywdzoną i... wystawił ją na ulicę. Pomimo jej stanu psychicznego i faktu, że mieszkała dziesięć kilometrów od szpitala. A nie była w formie do maratonu...

Finał historii jest, niestety, mało budujący.
Jakoś dotarła do domu. Umyła się, przebrała, porozmawiała z rodzicami.
A potem poszła do swojego pokoju i się powiesiła.
Nie zdążyliśmy dojechać na czas.
Jedynym pocieszeniem były dwie rozprawy, w których wziąłem potem udział jako świadek.
Jedna, gwałcicieli. A przynajmniej tych, których udało się zatrzymać.
I druga - o nieumyślne spowodowanie śmierci.
Zgadnijcie, kto był oskarżonym?
W obydwu zapadły wyroki skazujące...

dawno i daleko

Skomentuj (136) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1865 (1937)

#45593

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I bądź tu pomocny...

Urodziny koleżanki, wszyscy już są oprócz jednego kolegi, nagle dzwoni domofon. Okazało się, że kolega złapał gumę i nie umiał jej zmienić, więc przyjechał ponad 10km na feldze (aluminiowej) skatowanej, że aż szkoda.

Schodzę na dół, żeby mu to koło zmienić, on otwiera bagażnik, a tu zonk, nie ma koła na stanie jest tylko "zestaw naprawczy" czyli puszka z pianką uszczelniającą do opon (wyszło, że nawet do bagażnika nie zajrzał tylko stwierdził z góry, że nie da rady), co przy poharatanej oponie nic nie da (przy dziurce też dużo nie daje).
"Samochód ojca i muszę nim wrócić!"
Zlitowałem się nad biedakiem, a że auto mam tej samej produkcji, to wyjąłem swój zapas i założyłem.

W trakcie imprezy kolega stwierdził, że się napije, a potem zamówi sobie odprowadzenie samochodu. Po kilku głębszych załączyła mu się "awantura" i padło na mnie, szybka i ostra wymiana zdań, stwierdziłem, że opuszczam lokal, aby nie uszkodzić prowokatora, bo cierpliwy jestem do czasu.
Sorry, ale osoba której się pomogło chyba powinna być wdzięczna.
Poinformowałem przyjaciółkę organizującą spotkanie, że z powodu zaistniałej sytuacji oddalam się (po prostu nie lubię chamstwa), żeby wymiana zdań nie przerodziła się w wymianę ciosów (awanturnik to osoba dużo mniejsza, po za tym niezwykle słaba).
Cóż po opuszczeniu lokalu nie pozostało mi nic innego jak zabranie swojej własności z przedniej osi pojazdu niewdzięcznika i pozostawienie go na kostkach brukowych.

Miałeś chamie...

Impreza i okolice

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 884 (1018)

#48834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cicha, spokojna parafia, w kościele trwa msza. Dodam że mieszkańcy są religijni - świątynia wypchana więc po brzegi babciami, małymi dziećmi, nawet sołtys i wiejska "elyta" obecni.

Przyznam że "wyłączyłam się" podczas kazania, dopiero gdy zauważyłam dziwne poruszenie zwróciłam uwagę, co ksiądz ma do powiedzenia. A mówił ciekawe rzeczy.. Ciskał gromy z ambony niczym Zeus z Olimpu: jaka ta młodzież zepsuta, zdemoralizowana, cudzołoży przed ślubem, potem aborcje robi, on sam spowiadał niedawno dziewczynę co to się przed ślubem puściła, a potem w białej sukni do ołtarza przyszła! Wstyd i hańba!

Czy muszę dodawać, że w ostatnim czasie ślub brała tu tylko jedna dziewczyna? Czy muszę też dodać, że była wtedy z mężem w kościele?
Jak tu teraz do spowiedzi iść?

Skomentuj (87) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 841 (999)

#22823

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia z poniedziałku.
Nadal mną trzęsie.

Najpierw malutkie wyjaśnienie.
Mam 9-letnią siostrę. Jako jedyna z naszej rodziny jest łagodna, pokorna, nieśmiała i nie bardzo potrafi walczyć o swoje, dlatego czasami zdarzają się jej przykre sytuacje.

W te święta dostała wymarzoną komórkę.
Dla nas też to jest wygoda, bo mamy z nią kontakt. Przydaje się to, gdy siostra kończy szybciej lekcje i dzwoni po rodzica, by ją odebrał, by nie musiała czekać na szkolny autobus.

Czekam na nią na przystanku. Autobus nadjeżdża. Dzieci wysiadają. Wysiada i ona...zapłakana jak cholera.
Okazało się, że jakiś starszy chłopak zabrał jej telefon i nie chciał oddać, poskarżyła się nauczycielce, która z nimi jeździ (bystra jak woda w klozecie, wiem, bo zdążyłam ją poznać), ale Pani kazała jej usiąść i nie spacerować po autobusie w trakcie jazdy, a pan kierowca już chciał zamykać drzwi, więc musiała wysiąść.
Na szczęście autobus bo wysadzeniu dzieci na przystanek zawraca i jedzie do kolejnej wioski.
Autobus zawraca, jedzie znów w stronę przystanku, więc macham, by się zatrzymał.
Tak też się stało. Kierowca otworzył drzwi.
Siostra wchodzi, ja za nią z piorunami w oczach.
- Pokaż, który to.
Nauczycielka, jak dotąd trajkocząca z kierowcą, dostała wytrzeszczu, spytała w czym problem, ale miałam ją w... nosie.
Siostra prowadzi mnie prawie na koniec autobusu i pokazuje mi chłopaczka. Według mnie 6-klasista.
Co milusiński robił? Oczywiście bawił się swoim "łupem", przeglądając gry i powtarzając "ale syf, ale syf".
Stanęłam nad nim.
- Oddaj to!
Chłopak podniósł wzrok, chyba dopiero mnie zauważył (bardzo pochłonięty zabawką).
- Spier*alaj, to moja komóra!
Wyrwałam mu komórkę z ręki i oddałam siostrze. Chłopak chciał wstać, ale złapałam go boleśnie za ramiona i posadziłam z powrotem.
- Słuchaj no, spróbuj jeszcze raz zabrać mojej siostrze coś, co należy do niej, to obiecuję ci, że nogi ci z d*py powyrywam i w powsadzam w gardło!
Wypowiedziane bardzo głośno.
Nie odezwał się, tylko patrzył się przestraszonym wzrokiem.

Wychodząc posłałam jeszcze parę uwag w stronę nauczycielki, mianowicie to, że jeśli dziecko prosi o pomoc, to nie odsyła się go z kwitkiem i dalej romansuje z kierowcą, tylko się interweniuje.

Przez cały czas, gdy opierniczałam dzieciaka, ta oczywiście siedziała na swojej wielce szanownej i oczywiście nie wiedziała o co chodzi.
Jak zwykle.

autobus

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1137 (1189)

#23440

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy czytałam http://piekielni.pl/22823 przypomniała mi się historia opowiadana czasem przez mamę. Taka tego typu, jak się opowiada podczas oglądania rodzinnych zdjęć, podczas urodzin członka rodziny którego dotyczy i tym podobne.
Działo się to jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy mój starszy brat był w zerówce.

Zerówka była w szkole, a szkoła jak to szkoła, miała szatnię. W szatni były wieszaki. Takie wygięte pręty, zakończone niby nie ostro, ale jednak dało się o to skrzywdzić. Mój brat, mimo że teraz pokaźny z niego mężczyzna (201 cm wzrostu, 110 kilo wagi), wtedy jak na swój wiek był dość mały. W jego zerówkowej klasie był chłopak znacznie od niego większy, potrzebujący od czasu do czasu... rozładować emocje. Na moim bracie. On sam mamie nic nie mówił, toteż skąd kobita miała wiedzieć. Dopiero wszystko wyśpiewał, kiedy mama dostrzegła jego, dosłownie, rozorane plecy. Okazało się, że chłopak ów czekał na mojego brata po zakończeniu lekcji, przytrzymywał go pod drzwiami kiedy inne dzieci się przebierały, a gdy wszyscy już poszli, zaciągał go do środka i popychał na wieszaki.

Mama poszła do nauczycielki i zażądała rozmowy z matką chłopaka. Kobieta przyszła, rozwaliła się na krześle i wielce kulturalnie spytała "Ossso chodzi?". Po krótkim wyjaśnieniu mamy, machnęła ręką i stwierdziła:
- A, tak, tak. On się musi wyładować, my go bezstresowo wychowujemy.
W mamie zawrzało, stwierdziła, że z matką nic nie zdziała, ale pierworodnego nie da sobie krzywdzić.

Pojechała do szkoły, kiedy tylko dzieciaki wyszły z klasy po ostatniej lekcji swojemu młodemu kazała wskazać "który to" i odesłała do auta. Weszła do szatni, prześladowcę przytrzymała za fraki i jak sama to określa... stłukła. Najzwyczajniej w świecie przełożyła przez kolano i zlała tyłek. Zostawiła dzieciaka zapłakanego w szatni i wraz z pierworodnym wrócili do domu. Naturalnie oburzona matka "skrzywdzonego" dziecka również natychmiast zażądała rozmowy. Mama weszła do klasy, zasiadła na krześle i wyniośle rzekła "Słucham?". Podobno takiego wrzasku matki ta szkoła wcześniej nie słyszała. Krzyczała, jak to moja mama skrzywdziła jej dziecko, że ono będzie miało nieuleczalny uraz i w ogóle co z niej za bestia tak dziecko skatować. Na co mama ze stoickim spokojem odrzekła:
- A tak, tak. Musiałam się wyładować.
I wyszła.

szkoła

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1012 (1042)

#69882

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem skąd w ludziach tyle nietaktu i bucowatości.

Londyn.
Jakiś czas temu wspominałam, że pracuję w ochronie.
Tym razem zasiadłam na recepcji w pewnym biurowcu.
Nie jestem w stanie nakreślić z jak szerokim zakresem ludzkich dziwactw walczę na co dzień. Ludzie bywają mili, niemili, bardziej kulturalni, mniej kulturalni, ale niektórzy są po prostu ciulami, jakich mało.
Nie zmienia to faktu, że moja tolerancja do większości piekielnych zdaje się nie mieć końca - aż sama sobie się czasem dziwię, prawdę powiedziawszy...

Dzisiaj miała miejsce następująca sytuacja:
Do budynku weszły 4 osoby - 3 panie, 1 pan.
Osoby te, zanim zdecydowały się podejść do biurka recepcji, rozgościły się w poczekalni. Zacznę od tego, że żadna z tych osób nie uraczyła mnie nawet skinieniem głowy, ale akurat takie zachowanie po mnie spływa. Tutaj dodam, że w recepcji kilku innych wylegitymowanych gości już spokojnie czekało na swoje spotkania.

Mam taką niepisaną zasadę, że jak goście przychodzą i najpierw usadawiają się w - oddalonej o jakieś 10 metrów - poczekalni, to daję im 5 minut na ogarnięcie się i dopiero wtedy zaczynam dyskretnie zagadywać o powód ich wizyty itd..
W tym momencie muszę dodać, że akurat ta recepcja ma genialną akustykę. Szepty co prawda bieda zrozumieć, ale już półgłos - zwłaszcza, gdy ktoś ma ładną dykcję - słychać bez problemów. I co ja słyszę? Polski! Nasz piękny język polski...
Jak ja się ucieszyłam, że w końcu sobie z kimś swobodnie pogawędzę, i to w pracy! Może to się wydać dziwne, ale jak człowiek od dawna nie słyszy polskiego na żywo od obcej osoby, to w takiej sytuacji można niemal w euforię popaść.

Moja euforia opadła jednak równie szybko, jak się pojawiła, gdy państwo zaczęli mnie od stóp do głów tak obgadywać, że moi przodkowie się chyba w grobach zaczęli turlać. Jedna z pań (ta najbardziej rozdarta) nazwała mnie "chudym dryblasem" (nie jestem jakoś specjalnie wysoka, tylko stałam na 15-centymetrowym podeście) z "czarnym pudlem" na głowie (często czeszę sobie koka, bo tak mi najwygodniej, ale że "pudla"?).
W ferworze obrabiania mi tyłka padło jeszcze parę chamskich epitetów na firmę, do której przyszli, na "chu*owy dizajn" mojej recepcji i takie tam śmichi-chichy.. W międzyczasie któreś z nich próbowało uspokoić tą rozdartą paniusię, na co ta tylko stwierdziła, że przecież i tak ich nikt nie rozumie, a recepcjonistka jej na Polkę nie wygląda.

Jak Mamę kocham, pierwszy raz od bardzo dawna chciało mi się w pracy płakać.

W pewnym momencie doszła do nich osoba nr 5. i po krótkiej chwili już wszyscy dreptali w moją stronę. Cóż było robić - wzięłam się w garść i przywitałam państwa w języku angielskim, przyklejając na twarz najserdeczniejszy uśmiech, na jaki udało mi się w tej sytuacji zdobyć. Próbowałam wyłapać, czy odkryli pochodzenie "dryblasa", czy jeszcze nie. Ku mojej uciesze - nie odkryli.

Nadszedł moment wpisywania się na listę gości - bez pośpiechu, ze skrywaną satysfakcją poprosiłam, by przeliterowali swoje nazwiska, bo muszę je wprowadzić do systemu. Każde z gości spełniło moją prośbę bez problemu - zapewne byli już o to proszeni setki razy. Po uzyskaniu potrzebnych mi informacji, wykonałam telefon zapowiadający gości. Z taką małą wisienką na torcie: Każde z nazwisk wypowiedziałam tak wyraźnie i poprawnie, jak tylko potrafiłam. A należały one do typowo szeleszczących - takich, przy których nie-Polak połamie sobie język.

Odłożyłam słuchawkę. Popatrzyłam na gości, oni na mnie. Chyba nikt się w życiu tak przy mnie nie zmieszał.
Wskazałam na windę i po polsku poinformowałam, gdzie mają iść.

Gdy już byli w drodze do windy do moich uszu dobiegło tylko: "Janka, ale żeś nam wstydu narobiła..."

zagranica praca w ochronie

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 729 (769)

#70116

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu w internecie było głośno o pewnym chłopcu, który popełnił samobójstwo, ponieważ był prześladowany przez rówieśników szkolnych.

Długo zastanawiałam się czy i ja powinnam podzielić się moją historią, która dla mnie skończyła się szczęśliwie.

Będąc dzieckiem byłam pogodna, wesoła, roześmiana i miałam mnóstwo przyjaciół. Niestety wraz z dorastaniem pojawiła się u mnie moja największa "wada", a dokładnie mówiąc brzydka twarz. W gimnazjum byłam świadoma tego, że nie jestem ładna, ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Zwyczajnie uważałam, że skoro mam taki ryj, to mówi się trudno. Moim znajomym również to nie przeszkadzało i nigdy nawet nie usłyszałam jakiegokolwiek komentarza na swój temat. W końcu jednak musiałam opuścić gimnazjum i udać się do liceum. Cieszyłam się, bo wybrałam się tam wraz z moją przyjaciółką z gimnazjum.

Nigdy nie miałam problemów z nawiązywaniem kontaktów z nowymi osobami. Myślałam, że tutaj będzie tak samo, jednak wszelkie moje próby kontaktu z nowymi koleżankami były nieudane. Dziewczyny albo mnie ignorowały, albo cicho rzucały "tak", "jasne", "ymh" i szybko uciekały ode mnie. Nie umiałam ich wtedy zrozumieć, doszłam do wniosku, że przecież nie każdy musi mnie lubić. Spróbowałam z chłopakami, bo zawsze z nimi świetnie się dogadywałam, głównie z powodu moich męskich zainteresowań. Oni, jednak również nie byli zbyt zainteresowani znajomością ze mną. Kiedyś gdy próbowałam porozmawiać z nimi na temat nowej gry komputerowej, jeden z nich zaczął się śmiać z wyglądu mojej twarzy. Byłam w lekkim szoku, bo nigdy wcześniej nikt nie śmiał się ze mnie z tego jakże głupiego powodu. Oczywiście odpyskowałam mu i nie pozwoliłam by mnie obrażał.

Po kilku tygodniach chodzenia do szkoły zaczęli zaczepiać mnie chłopacy z innych klas. Cały czas słyszałam coś w stylu " Boże, ale ma ryj" "Zobacz jaki paszczur" i to były jedne z tych milszych wypowiedzi. Olewałam to, a wręcz odgryzałam się im, jednak bez względu jak dobra była moja riposta i tak się ze mnie śmiano. Ponieważ ja byłam sama, a ich kilku lub kilkunastu. Jednak dalej się tym nie przejmowałam, było tak aż moja "przyjaciółka" wbiła mi nóż w plecy.
Już wcześniej widziałam, że się ode mnie odsuwa i stara się unikać. To ona powiedziała mi prosto w twarz, że nie chce się ze mną przyjaźnić, bo jestem brzydka. Wtedy zrozumiałam, że dziewczyny z klasy i jak i chłopacy, nawet nie próbują mnie poznać tylko dlatego, że mam taką a nie inną twarz. Próbowałam się tym nie przejmować, wmówić sobie, że to oni są dziwni, nie ja, ale powoli zaczęłam załamywać się.

Po roku nie miałam już siły, by odgryzać się wyzywającym mnie chłopakom, przez co jeszcze bardziej ich zachęciłam do pastwienia się nade mną. Ciągle miałam starych znajomych, ale ponieważ więcej czasu spędzałam w szkole niż z nimi, przestałam dostrzegać, że oni lubią mnie za to jaka jestem. Po dwóch latach byłam już całkowitym wrakiem człowieka, najdziwniejsze było to, że przed rodzinną dalej grałam szczęśliwą niczym nie przejmującą się dziewczynę, a nocami ryczałam w poduszkę, modląc się by wreszcie skończyć liceum i móc żyć z dala od prześladowców.

W połowie drugiej klasy, gdy wyszłam ze szkoły dopadło mnie pięciu chłopaków, którzy zazwyczaj wyśmiewali mnie na szkolnych korytarzach. Szli za mną i obrażali, wyzywali. Ignorowałam ich myśląc, że się odczepią. W pewnym momencie jeden z nich złapał mnie za kaptur i wywrócił na ziemię. Stanęli koło mnie i śmiejąc się zaczęli jeszcze bardziej wyzywać mnie od najróżniejszych potworów, po czym zaczęli na mnie pluć. Inni uczniowie, którzy to widzieli przechodzili obok, widziałam nawet jak ktoś wyjął telefon i to nagrywał. A ja leżałam na tej ziemi i nie miałam sił by walczyć, uciekać czy krzyczeć o pomoc. W tamtej chwili w mojej głowie pojawiła się jedna myśl, której żałuje do dziś, "osoba tak brzydka jak ty nie ma prawa istnieć!". Gdy znudziła im się "zabawa" ze mną szybko pobiegłam do domu.

Pamiętałam jak na jednym z filmów, ktoś mówił, że połknięcie garści tabletek nic nie boli. Bolało jak cholera. Rodzice znaleźli mnie na podłodze na półprzytomną. Wiadomo co było potem. Szpital, psycholog... Zaledwie po kilku godzinach dotarło do mnie, że chciałam odebrać sobie to co najcenniejsze z powodu kilkunastu debili, którzy byli głupi i płytcy. Do tej pory zastanawiam się co by było, gdyby mnie nie odratowano... A najzabawniejsze było to, że nagle wtedy moja klasa strasznie mnie polubiła. Wysłali mi listy, chcieli odwiedzać. Dawna przyjaciółka chciała znów się zaprzyjaźnić...

Minęło już sporo lat. Stałam się silniejsza, nigdy więcej nie pomyślałam by zrobić znów coś tak głupiego. Odzyskałam swój dystans do siebie, poznałam cudownych ludzi, którzy nigdy by nie uwierzyli, że jestem niedoszłym samobójcą. Najsmutniejsze jest to, że dalej idąc ulica zdarza mi się usłyszeć niemiły komentarz na temat mojej twarzy, i to nie tylko od młodzieży, jednak teraz mam to gdzieś.

Chcę podzielić się z wami tą historia z trzech powodów.

Po pierwsze jeśli jesteś jedna z tych osób, która prześladuję innych lub im dokucza, bije, to wiedz, że twoje zachowanie może zmusić kogoś do zrobienia czegoś głupiego. Możesz zniszczyć jej życie, a nawet je nieumyślnie odebrać. Ja wiem, że fajnie się pośmiać i trzeba zabłysnąć przed kolegami, jeśli już więc musisz, to zrób to tak by nikt nie słyszał.

Po drugie uświadamiajcie swoje dzieci, rodzeństwo, wszystkim o tym jak takie zachowanie może się skończyć. Mnie udało się uratować, ale ile osób się nie udało?

Po trzecie jeśli jesteś osobą prześladowaną, to zaciśnij zęby i olej to! Twoja opinia o sobie jest najważniejsza i nie warto z powodu innych robić czegoś tak głupiego jak ja. Pewnego dnia spotkasz na swojej drodze normalne osoby, które zaakceptują cię takim jakim jesteś! Nie przejmuj się tym!

szkoła

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 460 (566)

#75139

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parking przed niewielkim skwerem handlowym (Biedronka, apteka, rossman plus jakaś piekarnia). Równie niewielki i niewymiarowy, trudno na nim manewrować. Z reguły zatłoczony- w każdym razie niewystarczający na potrzeby tegoż skweru. Byłam tam świadkiem wielu awantur (nie dość, że parking ciasny to jeszcze źle wyprofilowany i nieraz na zakręcie pod kątem 90 stopni zdarzają się otarcia mijających się aut bo wielu ludzi nie kojarzy, że w Polsce obowiązuje ruch prawostronny i jeśli nie ma oznaczeń WJAZD-WYJAZD to pchają się w lewo bo szybciej). Sytuacja wydarzyła się jakiś czas temu.

Niestety- mam problem z manewrowaniem tyłem na tym parkingu (mam wrażenie, że pomimo ciasnoty pasy do parkowania są nieco węższe niż na standardowych parkingach). Tego feralnego dnia wjechałam prostopadle tyłem by zaparkować. Niestety, nie zauważyłam, że wjechałam kawałkiem auta na sąsiednie, ostatnie wolne miejsce do parkowania. Już podczas manewrów zauważyłam, że jadący za mną Janusz krzywi się, gada sam do siebie patrząc na moje manewry ze złością. No nic, zaparkowałam, otworzyłam drzwi, zorientowałam się, że stoję na dwóch miejscach (było-nie było). Silnik wciąż pracuje, światła zapalone, ja wciąż mam pas zapięty. No nic. Zamykam drzwi i planuję poprawić, co by tego wolnego miejsca nie blokować.

Niestety, nic z tego. Janusz zaparkował centralnie prostopadle przede mną, moja maska nieledwie dotykała jego bocznych drzwi. Wysiada ze słowami: "No skoro pani potrzebuje dwóch miejsc parkingowych...". Drzwi zamyka i idzie na zakupy. Ja siedzę z karpikiem. No ale nic, siedzę. Za blokującym mnie Januszem inni kierowcy klną, bo muszą ominąć zawalidrogę a to na tym parkingu proste nie jest.

Po kilku minutach wraca triumfujący Janusz. No dał rudej babie nauczkę przecież! Nie spodziewał się dwóch rzeczy:

1. Że ruda baba ma kamerę w aucie
2. Że ruda baba wysiądzie jednak z auta i zacznie robić fotki sytuacji, na której widoczne są jego numery rejestracyjne.

To strzelam sobie te fotki, z premedytacją, powoli, co by janusz widział. Wraca.

-Co pani robi?!
- A zdjęcia dla straży miejskiej, którą zaraz wezwę (wyjaśniam spokojnie)
- Ale jakim prawem?!
- A takim, że zatarasował pan ruch na parkingu i uniemożliwił mi wyjazd z miejsca postojowego (tłumaczę jak dziecku, powoli, spokojnie, z uśmiechem rasowego psychopaty)
- To ja też zrobię zdjęcia, jak pani stoi na dwóch miejscach! (zaperzył się on)
- Proszę bardzo. Mam zapis z kamery jak pan uniemożliwia mi poprawienie i wyrównanie manewru (wyjaśniam dalej)
- Durna baba! Prawo jazdy za masło!
- Może i za masło ale mandat dostanie pan a nie ja.

Janusz jakoś tak szybciutko wrzucił siatkę na siedzenie pasażera, wsiadł i odjechał.

Uważajcie na rude baby za kierownicą. Wredne są niemożebnie.

a na parkingu...

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (304)

#62954

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od 7 lat prowadzę bloga z opowiadaniem. Odkryłam, że jedna z czytelniczek, która poprosiła mnie, bym oddała jej swój adres, gdy skończę pisać, skopiowała moją pracę – szablon i rozdziały. Onet skasował całą jej stronę, ale zanim to nastąpiło, w najnowszym wpisie pojawiła się informacja, że "autorka" bloga wydaje powieść. Oczywiście podała tytuł, więc po jego "zgooglowaniu" miałam namiary na plagiatorkę.

Kupiłam egzemplarz tej powiastki. Okazało się, że jest to mój blog, streszczony, poprzerabiany i zredagowany, aby opisane sytuacje pasowały do rzeczywistości wykreowanej przez czytelniczkę.

Skontaktowałam się z firmą, która wydała książkę. Byli zszokowani - przepraszali i korzyli się, tłumacząc się przy tym ufnością i chęcią zrobienia frajdy młodej dziewczynie. Zapytani, jakim cudem nie przeskanowali chociaż kilku stron, by sprawdzić je pod względem oryginalności, stwierdzili, że są ogromną firmą i wydają rocznie około trzystu pozycji i nie mają na to czasu.

Redaktor Naczelny obiecał zatrzymać wysyłkę z magazynu wszystkich z jeszcze niesprzedanych kopii książki. Stwierdził mimochodem, że powieść sprzedaje się bardzo kiepsko i już przynosi im straty, więc teoretycznie nie mam o co walczyć z nimi w sądzie (akurat). Pokazali mi umowę, pod którą zarówno nieletnia jak i jej ojciec się podpisali, mimo że jeden z jej pierwszych punktów podkreślał, że niemal przysięgają, że każde cholerne słowo w książce jest jej i że w razie jakichkolwiek roszczeń osób trzecich (czyt. moich) poniosą wszelkie konsekwencje, w tym te finansowe.

Patrząc na umowę, coś mi zaczęło świtać. Odkryłam, że gdy czytelniczka podpisywała umowę i zobaczyła, że podpisuje się pod nieprawdą, a w Internecie są niezbite dowody na to, że mnie okradła, jakaś nieznana mi osoba akurat wtedy wysłała do mnie maila podszywając się pod Onet i próbując wyłudzić ode mnie hasło do konta (by skasować mi bloga). Oczywiście nie nabrałam się na ten idiotyzm, odpisałam sarkastyczny komentarz i wysłałam do Onetu wiadomość z nagłówkiem wiadomości, a oni „wystosowali stosowne kroki”.

Zupełnie zapomniałam o tej sytuacji i dopiero widząc, co i kiedy nieletnia podpisała, skojarzyłam to z tą próbą wyłudzenia. Próbowała mnie oszukać i podstępem skasować mojego bloga, a gdy nie wyszło - chciała wyłudzić ode mnie adres „po dobroci” i usunąć go, zanim książka zyska popularność.

Tydzień po spotkaniu z wydawnictwem stawiłam się ponownie w redakcji na spotkanie z czytelniczką i jej rodzicami. Ogólnie to słyszałam po raz kolejny te same śpiewki, że dziewczyna jest młoda, a „pisząc książkę” była chora i wydanie jej to było jej marzenie. Szybko jednak nastawienie rodzinki się zmieniło - zaczęli mieć do mnie pretensje, że czegokolwiek od nich chcę, rzucać się, że im grożę i ją obrażam. Nie poczuwali się do jakiejkolwiek odpowiedzialności, nie przeprosili. Dziewczyna za to oskarżyła o plagiat mnie (piszę fanfiction).

Od firmy zażądałam oficjalnych przeprosin, a od rodziny wpłacenia zysków z książki na Fundusz Promocji Twórczości. Stanowczo mi odmówiono. Jedyne, co wywalczyłam, to przeprosiny od firmy na ich stronie internetowej.

Nieusatysfakcjonowana brakiem kary dla małej złodziejki, zgłosiłam tę sprawę do ścigania z oskarżenia publicznego, o czym poinformowałam redakcję. Policjanci bardzo nie chcieli przyjąć zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, mówili, że „powinnam swoje wiersze lepiej zabezpieczać”. Uparłam się i wkrótce złożyłam zeznania i dowody, a pismo trafiło gdzie trzeba.

Wszczęto postępowanie, a po kilku miesiącach dostałam list z postanowieniem. Sąd Rejonowy ustalił, że nieletnia istotnie dopuściła się obu czynów karalnych (skopiowania na bloga i plagiatu celem osiągnięcia korzyści majątkowych). Postanowienie dotyczyło jednak umorzenia sprawy oraz odstąpienia od obciążenia rodziców małej jakimikolwiek kosztami postępowania. Podobno na podstawie art. 21 §2 Ustawy z dnia 26 października 1982 r.:

„§ 2. Sędzia rodzinny nie wszczyna postępowania, a wszczęte umarza, jeżeli okoliczności sprawy nie dają podstawy do jego wszczęcia lub prowadzenia albo gdy orzeczenie środków wychowawczych lub poprawczych jest niecelowe, w szczególności ze względu na orzeczone już środki w innej sprawie.”

Złożyłam odwołanie od tej decyzji do Sądu Okręgowego. Po ponad trzech miesiącach dostałam pismo, w którym adwokat małej kpi z moich żądań i argumentów oraz informuje, że nikt jej nigdy nie ukarze, bo jest dobrą dziewczynką z dobrymi ocenami w szkole i super kontaktami z rodzicami (którym nie powiedziała, że jej książka jest plagiatem). Że okradła mnie nieświadomie, nie wiedząc, jakie będą konsekwencje (dlatego chciała zatrzeć ślady?) i że wykorzystanie mojej pracy do wydania książki to był jej sposób na walkę z chorobą, bo poczuła się super-kochana i popularna (gratuluję). No i oczywiście że mocno przeżyła całe zdarzenie i to jest wystarczająca kara, bo przecież od początku się przyznawała do winy i mnie wylewnie przeprosiła w obecności redakcji (eee nie). Zauważyła też, że wg prawa polskiego w sprawach nieletnich należy się kierować przede wszystkim ich dobrem (nie pokrzywdzonych) i rozważyć, czy jest sens ich karać. I jej nie ma sensu karać – bo jest tak idealna, że praktycznie to nie ona to zrobiła, bo to niemożliwe. A na pewno nie zrobi tego po raz kolejny.

Jeśli kiedykolwiek chciałabym wydać swoją zredagowaną 7-letnią pracę – nie mogę, ktoś już to zrobił. Książka nadal jest na półkach i w księgarni internetowej wydawnictwa. W Internecie pełno niepochlebnych recenzji, niektóre chwalą moje pomysły i dialogi (dziękuję). Laska nie została ukarana, wszyscy rozkładają ręce, a mnie – 22-letniej studentki Politechniki Warszawskiej – nie stać na zabawę w opłacanie prawnika.

Skomentuj (113) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1341 (1485)