Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

dgi

Zamieszcza historie od: 29 sierpnia 2013 - 21:49
Ostatnio: 17 kwietnia 2019 - 18:20
  • Historii na głównej: 4 z 14
  • Punktów za historie: 1597
  • Komentarzy: 45
  • Punktów za komentarze: 168
 

#84047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w kamienicy, na parterze. Obok jest kolejne mieszkanie, naprzeciwko jeszcze jedno. Mieszkania malutkie, nad nami sąsiad połączył sobie dwa mieszkania, obok niego jest jeszcze jedno. Kiedy się wprowadziłam, myślałam - sąsiedzi widmo. Od półtora roku nie udało mi się zobaczyć sąsiadów z naprzeciwka, ani tych z górnych pięter.

Niestety, tak kolorowo być nie może. Kiedy przyjeżdżałam w odwiedziny, przed klatką stał pan sąsiad z połączonych mieszkań i jego 5-6-7? (nie dało się policzyć) jamników szorstkowłosych. Lubię wszelkie zwierzęta, więc zawsze było czochru-czochru, cześć, pieski. Ale...

Kiedy się wprowadziłam, okazało się, że pieski, a raczej właściciel nie jest taki super. Nie przeszkadzało mi, że biegały luzem, mało uczęszczana ulica, psy ogólnie przyjazne, do czasu, aż nowy miot podrósł... Te już nie są takie przyjazne, ujadają, rzucają się do nóg, szczekają na wszystko, co się rusza, na to, co się nie rusza w sumie też, bo zaczynają ujadać, jak tylko zostają wypuszczone na zewnątrz.

I tak godzina 6, koncert ujadających "parów" i drącego się sąsiada, że mają się zamknąć.
Sąsiad często pakuje je do swojego samochodu i gdzieś wywozi, pisałam, że nie da się policzyć, ile ich jest - sąsiad też chyba nie umie/nie wie, ile ma, bo już kilka razy któryś pies został na klatce i oczywiście ujadał (nie ma się co psu dziwić).

Pora zimowa, szybko ciemno, wracam z zakupów, otwieram drzwi do klatki i wylatuje na mnie ujadająca parówa. Sąsiada ani na klatce, ani na zewnątrz. Ja przeżywam mini zawał, bo kto by się nie zląkł?

Uroki kamienic/bloków, że może być słychać coś zza ściany lub sufitu. I tak kilka razy dziennie mam przyjemność słuchać galopu kilku grubych psów w tę i z powrotem. Czemu mnie to drażni? Przecież napisałam, że to uroki kamienic. Ano zgadzałoby się, gdyby było tak zawsze. Niestety zaczęło się to, kiedy my zaczęliśmy zwracać sąsiadowi uwagę. Czyli oczyma wyobraźni widzę złośliwe rzucanie czegoś stadu psów, żeby ci na dole dostawali kur***.

Na co zwracaliśmy sąsiadowi uwagę? Nie, nie na biegające luzem psy, rzucające się do nóg, nie na zasrany chodnik, nie na ujadające psy i sąsiada drącego się o 6 rano, nie na psy pozostawione czort wie na ile na klatce.

Zaczęliśmy zwracać uwagę na synusia (nie gówniarza, tylko starego konia, stereotypowo noszącego dres i łysą glacę), który w różnych godzinach (pi przez drzwi 8-14), po kilka godzin, radośnie urządza sobie koncerty rapu czy innego podłego hip-hopu (nie uważam za podłe gatunków samych w sobie, tylko tego, co on puszcza). I tak, siedząc w domu, słyszę łup-łup, bum-bum i wciąż basy, doprowadzające do szału (żeby nie było, że tylko pogłos, słowa też słyszę, a i nie raz zdarzyło się, że czułam, jak stół drży pod moimi łokciami).

Byliśmy na górze, prosiliśmy synusia, ścisz to. Dzwoniliśmy do tatusia, niech synuś ściszy. Od tatusia usłyszeliśmy, że synek tak sobie puszcza, jak ich nie ma, bo oni nie lubią takiej muzyki. A ja mam kur** lubić.

Któregoś dnia luby odbywał rozmowę kwalifikacyjną przez telefon, a tu znów to samo, jak na złość jeszcze głośniej. Udałam się osobiście na górę, napier******* pięścią w drzwi, ale chyba dresiwo przeraziło się kobietki 150 w kapeluszu, bo nie otworzył. A i przemieszcza się jak duch, bo na klatce też nigdy go nie minęłam. Starszy sąsiad dostał informację, że jak się to nie skończy, to my będziemy robić koncert swojej muzyki, ale wtedy, kiedy on już będzie w domu. Niestety, jestem miękka D i żal mi innych sąsiadów, toteż po 16, kiedy ludzie chcą odpocząć po pracy, nie mam sumienia robić czegoś takiego. Niemniej, próbowałam go zagłuszyć/dać do zrozumienia, że przegina, puszczając z głośników Lordi „Hard Rock Hallelujah” (3,5-4 minuty walenia hard rocka). Nie skutkuje, a nie chcę stresować swoich zwierzaków w postaci kota i chomika takimi głośnymi dźwiękami.

O ile przeżyję te psy, bo ostatnio rzadko mam z nimi styczność (chociaż gówno na butach denerwuje…; niczemu winne, że właściciel głupi, niemniej irytują, ale co się dziwić, że głupie, jak i syna nie umiał wychować do życia w społeczeństwie...), to codzienne koncerty, z którymi nie mogę nic zrobić, doprowadzają do szału. Żeby było weselej, latem, jak sąsiad z kamienicy naprzeciwko się nawali, to on z kolei robi koncert dla całej ulicy pt. polska wieś tańczy i śpiewa (nie mam tu na myśli nic złego w stosunku do wsi, chodzi mi o muzykę, jaką puszcza się na wiejskich potańcówach czy na weselach)…

Na dobitkę... Sąsiad wywozi psy chyba do lasu (miał na aucie kartkę, że sprzeda szczeniaki po rodzicach polujących), co zaowocowało nalotem pcheł u mojego kota. Małego kota wziętego ze schroniska, odpchlonego, odrobaczonego, obejrzanego, przebadanego, a teraz chuchanego i NIEWYCHODZĄCEGO. I tak walczę, bo pchły odporne, a w takiej ilości, że gryzą też mnie. Udało się je w miarę wytępić dopiero po generalnym sprzątaniu, pryskaniu, szorowaniu, zaklinaniu i comiesięcznym odpchlaniu kota.

I tak myślę, może Wy coś wymyślicie, jak bezpiecznie uprzykrzyć sąsiadowi życie w odwecie, tak abym ja problemów nie miała. Niestety wzywanie policji czy SM jest bez sensu, bo wspomniany wyżej sąsiad z kamienicy naprzeciwko często wzywał ich z powodu psów, a sąsiad z psami na sąsiada, który nawalony chce zabawiać muzyką całą ulicę. I w sumie to chyba już przestali w ogóle przyjeżdżać.

Psy michę mają, wyprowadzane są, więc zgłoszenie, że jest ich czort wie ile nic nie da, jedyne, o czym myślę, to zgłosić, że sąsiad bez hodowli chce sprzedawać niby rasowe szczeniaki, ale muszę poczekać, aż znów wywiesi kartkę w samochodzie.

A co do synusia, z każdym kolejnym koncertem mam ochotę zalać im drzwi ketchupem albo farbą. I rodzi mi się chęć mordu w postaci dania dresowi w ryj, bo kto mu uwierzy, że walnęła mu mała kobietka...

Może długo, może nie aż tak piekielnie, ale dla osoby walczącej w domu z depresją, z i tak dużym poczuciem bezsilności jest to podwójnie upierdliwe. Ogólnie stronię od ludzi, dlatego jestem raczej bezkonfliktowa, staram się rozumieć, bo ludzie są różni, mają różne problemy, sąsiedzi za ścianą ostatnio kłócili się w nocy, było słychać, ale jesteśmy tylko ludźmi, jestem w stanie to zrozumieć, tak jak przełknę te psy galopujące "po suficie", to tylko zwierzęta. Ale jakim człowiekiem trzeba być, żeby nie zrozumieć, że jak prosi się po raz n-ty, żeby ściszyć, to może faktycznie się przegina?

A tak ku stereotypom. Na początku ulicy swoją działalność prowadzi MONAR, w późnych godzinach, kiedy był otwarty, a ja wracałam z pracy (18:30), nigdy nikt mnie nie zaczepił. Na końcu ulicy mieszkają Cyganie. Cisza, spokój, żadnych awantur, zaczepiania, kradzieży. Na górze naszej kamienicy niedawno wprowadzili się Ukraińcy. Jeszcze nie zdążyłam się zorientować, że się wprowadzają, a już ich syn krzyczał mi „dzień dobry”, jak wracałam z zakupów, tak samo moim rodzicom, jak tylko zobaczył ich ze mną. Wystawiliśmy kanapę na korytarz, z zamiarem wyrzucenia albo oddania, sąsiad obok był poinformowany, że jak ktoś będzie pytał, to ma brać w cholerę. Tak też powiedział nowej sąsiadce Ukraince z góry, a jednak, zanim zabrała, przyszła zapytać nas, czy na pewno może, po 5 minutach kanapy nie było, bez hałasu, przeklinania czy innych cudów.

Można? Można. Wbrew stereotypom i tego co ludzie gadają. A prawdziwy, prawilny, pracujący, polski sąsiad... cóż.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (150)

#75079

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla tych którzy nie wiedzą małe wyjaśnienie: mokrym węglem w piecu się nie pali, bo piec się niszczy. A że węgiel to swojego rodzaju paliwo, możemy analogicznie przypisać sytuację: do baku auta nie lejemy ropy z wodą prawda?

Pojechałam dziś z ojcem po węgiel workowany, ot wygoda, nie ma bałaganu ani pracy przy przerzucaniu. Tata węgiel zakupił, zapłacił i podjechał pod magazyn (BLASZANY DUŻY GARAŻ, a więc węgiel składowany w suchym pomieszczeniu). Miły Pan zdejmuje paletę z naszym węglem, a z worków praktycznie cieknie woda. Kolejny raz. Jakim cudem skoro węgiel pakują sami? Jakim cudem skoro mamy od kilku dni potworne upały, a tata w zeszłym tygodniu wziął jedne z ostatnich worków, a więc dziś musieli mieć świeżo pakowany?
Tata oczywiście wrócił do kasy, i zażądał zwrotu pieniędzy. Pani pieniądze oczywiście zwróciła, ale tłumaczyła to tak: no bo takie mamy worki.
Serio? Plastikowe worki nasiąknięte wodą?
Ja rozumiem, że węgiel może być wilgotny, to naturalna rzecz. Ale na pewno nie aż tak, że worki, które kupowaliśmy jeszcze wcześniej, przez tydzień stały w ciepłej kotłowni (oczywiście otwarte), a węgiel nadal był mokry!
Co śmieszniejsze, Pani zaproponowała inny węgiel workowany, dużo droższy. Był suchy, wiecie dlaczego? Bo pakuje go producent, a nie nasz lokalny sklep.

Dla niektórych może to nie być piekielne, dla innych może normalne, dla jeszcze innych, którzy są znawcami, oburzające, że przeszkadza mi mokry węgiel.
Ale tak jak napisałam na początku, do auta też nie wlewamy wody bo mu szkodzi, tak samo jak naszemu piecowi.
W ten sposób firma dorobi, bo węgiel mokry jest cięższy, a nam niszczeje piec.

Dla zdziwionych: jutro jedziemy po luźny węgiel. Ten sam, jednak tańszy bo bez worka. I wiecie co? Składowany na kupie, pod chmurką, SUCHY. Tata sprawdzał. Gdzie tu logika? Widocznie wąż w łapkę i woda do wora.

Chcemy z własnej woli zapłacić więcej, żeby uniknąć bałaganu i swojej pracy, a koniec końców jesteśmy oszukiwani i narażeni na koszty, bo piec w końcu cały czas niszczeje, o podajniku nie wspominając...

Ktoś to w ogóle kontroluje? Regulują to jakieś przepisy?
Dodam, że zimną kupowaliśmy węgiel w wielkim sieciowym markecie budowlanym. Też był mokry...

Sklepy budowlane

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (267)

#71023

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, 2 klasa technikum.

"Koledzy" bardzo się w szkole nudzili, więc znaleźli sobie rozrywkę w postaci dokuczania mi. Wyzwiska, upokorzenia przy całej klasie (a i nauczyciel się uśmiechał pod nosem), ksiądz przekręcił moje imię na męskie, a więc i oni podchwycili kolejny pomysł na dokuczanie, pomijali mnie we wszelakich klasowych przedsięwzięciach, ostentacyjnie nie podawali mi ręki na przywitanie.
Piekielnych sytuacji było sporo, na prawdę różnych.

Jakoś starałam się sobie z tym poradzić, jednak z czasem zrobiłam się osowiała, przestałam z kimkolwiek rozmawiać, całymi dniami spałam... Moi rodzice wzięli sprawę w swoje ręce.

Sprawa zakończyła się grupowym spotkaniem.
Spotkanie wyglądało tak: moja mama i ja, kontra wszystkie mamusie, wychowawczyni i pedagog. Oczywiście to ja zostałam tą winną, chociaż nawet nie dano mi dojść do głosu.

"Grzeczni" synkowie zostali zaproszeni tylko po to, żeby odsłuchać jak pani pedagog odczytuje formułkę z książki i stwierdza, że właściwie nic złego mi nie zrobili.
Jakim cudem książkowa formułka może określić czy zostałam skrzywdzona czy nie? Jakim cudem niby wykształcona pedagog stwierdza, że nic złego się nie stało, w ogóle nie podejmując rozmowy ze mną, jak się czuję i co się ze mną dzieje..?

Do dzisiejszego dnia żałuję, że nie dałam któremuś z nich w mordę, wbrew pozorom byłoby to dużo lepsze rozwiązanie niż szukanie pomocy u osób, które z założenia powinny mi taką pomoc dać, a zaszkodziły jeszcze bardziej.

Podejrzewam, że nie wszyscy z Was zrozumieją, że nawet małe dokuczliwości powtarzane dzień w dzień, mogą spowodować dużą krzywdę, a wmówienie mi, że to moja wina, zmiażdżyło moją pewność siebie do zera. Odbiło się to na mnie do tego stopnia, że walczę z tym do dziś...

Szkoła

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (306)

#64668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarzyło się, że musiałam odwiedzić psychologa.
W przychodni na piętrze, same gabinety psychologów i psychiatrów. Wygląda to w ten sposób, że z klatki schodowej wchodzi się przez drzwi do korytarza (poczekalni), a stamtąd do poszczególnych gabinetów.

Byłam na miejscu sporo przed czasem, a więc usiadłam sobie w kącie pomieszczenia, wsadziłam słuchawki w uszy i zajęłam się graniem.

Przyjmowała jedna pani psycholog (gabinet po przeciwległej stronie mojego krzesełka).
W gabinecie siedziała kobieta, z problemami dotyczącymi pracy.

Skąd wiem? Pod drzwiami gabinetów jest szpara spokojnie na 2-3 palce, a i drzwi szału nie robią. Pomimo tego, że słuchałam muzyki miałam wrażenie, że panie siedzą obok mnie i plotkują.

Poprzednim razem byłam w przychodni z chłopakiem, czekał na mnie w poczekalni. Nie pytał o czym rozmawiałyśmy, nie musiał.

Wydaje się to błahe, jednak idąc do psychologa czy psychiatry człowiek liczy na dyskrecję, prywatność, jakiś komfort rozmowy.
No niestety, niedługo nawet szklane drzwi u ginekologa mnie nie zdziwią.

Małe wyjaśnienie, przychodnia została przeniesiona ze szpitala do małego budynku, świeżo po remoncie więc wszystko w środku jest nowe, włącznie z drzwiami...

Poradnia psychologiczna

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 430 (500)

1