Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jlv

Zamieszcza historie od: 30 marca 2011 - 22:08
Ostatnio: 12 października 2011 - 16:41
  • Historii na głównej: 10 z 30
  • Punktów za historie: 9969
  • Komentarzy: 61
  • Punktów za komentarze: 251
 

#17513

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oto, jak zostałem włamywaczem i złodziejem.

Moi sąsiedzi, mający zresztą trójkę dzieci, pojechali z nimi na urlop. Ponieważ mają świnkę morską (ja zresztą też), a mają do nas zaufanie, to dali klucze do mieszkania, no bo tą świnkę karmić trzeba, trocinki wymieniać i tak dalej, a nie mieli komu ją zostawić.
Tu tytułem wyjaśnienia, że świnki morskie bardzo źle znoszą podróże. Mogą się od tego i przekręcić.
Przy okazji sąsiadka poprosiła żonę, żeby na dzień przyjazdu zakupiła im chleb, coś tam jeszcze, bo powrót był na 23 godzinę, to i gdzie co kupią. A dzieciaki będą głodne. Ustaliły z żoną, co dokładnie ma być kupione, a jak wróci, to się rozliczą. Od czegoś paragony są. Żona się zgodziła, bo znają się od lat, więc wiedziała, że żadnych jaj nie będzie. Za to obowiązek opieki nad świniakiem spadł na mnie, bo mam wolny zawód i większość pracy robię po prostu w domu. Mnie tam rybka, opiekuję się jedną świnką, mogę i dwoma. A przy okazji zwierzaka nie struję, bo wiem, czego mu nie wolno dać do żarcia.

No i idę kilka dni temu do mieszkania sąsiadów wysprzątać klateczkę, uzupełnić wodę, dać trawki, ziarenek i inne takie. Robię, co trzeba, nagle dzwonek do drzwi. No cóż, zobaczymy. Patrzę, a to jakiś gość z jakiejś firmy kurierskiej.
[K]urier - Czy ja zastałem pana X (nazwisko sąsiada)
[J]a - Niestety nie, jest na urlopie.
[K] To co pan tu robi?
[J] Ryby łowię!
[K] To jak pan tu wszedł?
[J] Normalnie, drzwiami, od tego są. A dlaczego wszedłem, to nie przed panem będę się tłumaczył.
[K] Jest przesyłka dla pana X.
[J] Nic mi o tym nie wiadomo, ale mogę zadzwonić do sąsiadów i wtedy, gdy się zgodzą, odbiorę ją w ich imieniu.
[K] Musi być osobiście odbiorca.
[J] Proszę pojechać do Gdańska, tam teraz przebywają. (Mieszkamy w dolnośląskim)

Nadmienić muszę, że sąsiedzi mają pracę zmianową, więc nawet, jak są na miejscu nie muszą być w domu. Dlatego firma kurierska zaopatrująca sąsiada w coś tam, ma upoważnienie, bym ja odebrał przesyłkę w razie ich nieobecności.
[K] Pan jest złodziejem i się włamał.
[J] Wypraszam sobie, wszedłem tu posługując się normalnymi kluczami. Zresztą, gdybym był złodziejem, to otworzyłbym panu?
[K] Z pana złodziej. Na policję dzwonię.
[J] (zirytowany) A dzwoń sobie, gdzie chcesz, na Berdyczów też.
[K] Ja cię urządzę.
[J] Na jednym g*wnie się nie ślizgaliśmy, więc na ty to nie zaczynaj.

Zamknąłem mu drzwi przed nosem i wróciłem do swojej roboty. A on zadzwonił na policję. Daleko nie mieli, za kilka minut znowu dzwonek. Otworzyłem. Stoi dwóch policjantów, w tym mój dzielnicowy.

[P]olicjant Co pan tu robi?
[J] Świnkę morską karmię.
Policjant ma oczy, jak pięciozłotówki.
[J] Proszę wejść, zobaczy pan, że ma wymienione trocinki, nałożoną trawkę, dolaną wodę, a w tym worku są te stare, obesrane, zaraz je wyrzucę.
[P] Jak pan tu wszedł?
[J] Normalnie, drzwiami, a tu są klucze, aby nie było, że się włamałem (zamek Gerda).
[P] A skąd je pan ma?
[J] Od sąsiada, zwierzak musi mieć opiekę.
[K] On kłamie, jest złodziejem.
Tu już nie wytrzymałem.
[J] Panowie, zaraz temu kurierowi przy***lę. Tu macie numer do komórki sąsiada. Sami zadzwońcie i sprawdźcie, skąd mam klucze i co ja tu robię. I na wasze policyjne doświadczenie, czy ja włamując się otworzyłbym drzwi na dzwonek?

Zadzwonili. Sąsiad potwierdził moją wersję wydarzeń, że prosili o opiekę nad świniakiem, dlatego dali klucze, ale tego telepatycznie zrobić się nie da.
A co do przesyłki okazało się, że facio ma problemy z czytaniem, bo przesyłka była do innego sąsiada, dwa piętra niżej.
[P] (do kuriera) Dupę nam pan zawracasz. Facet nie karany nigdy (jakoś tak mi wyszło, raz miałem mandat za przekroczenie prędkości). Przylazł pan nie do tego mieszkania, co miał, nie zauważył, że złodziej nigdy by panu drzwi nie otworzył i nas tu ściąga? Wyp**daj pan stąd, bo się za pana weźmiemy, za niepotrzebne wezwanie policji.

upirdliwy kurier

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 913 (971)

#15964

przez (PW) ·
| Do ulubionych
15 sierpnia jest wielkie święto kościelne, ale też i cywilne (dla wojska). U nas tak, że odprawia się nabożeństwo ku czci poległych żołnierzy. Więc jest specjalnie dedykowana Msza dla właśnie żołnierzy i kombatantów. Oczywiście, kto chce, to może przyjść, a komu nie po drodze nie musi (osobną uroczystość organizuje Ratusz). Ale polazłem na Mszę. Przy ołtarzu siedzą starsi panowie, ubrani w mundury. Mundur, jak to mundur, ma naszywki. To paru panów walczących w Powstaniu Warszawskim, kilku z I i II Armii Wojska Polskiego, a i paru od Andersa się znajdzie. W każdym razie weterani. Jak wiadomo, na piersi są wstążki orderowe. Który co tam za co dostał.

No idzie Msza, jak Bozia nakazała i ksiądz prosi kombatantów o podejście do Komunii. Orderów angielskich nie znam, ale widać jeden ma czerwoną wstążkę orderową. I starszy pan, mający czerwoną wstążkę orderową na piersiach podchodzi do przyjęcia Komunii. A tu się jakieś babsko odzywa, że to komuch, bo ma czerwoną wstążkę (akurat od Maczka, nie wiem, za co mu to dali, ale faktycznie, czerwony pasek). I się na cały kościół drze, że to komuch, sługus Moskwy, w czym tyle prawdy, co jak ja powiem, że jestem papieżem.
Starszy pan miał łzy w oczach. Ksiądz nie wiedział w pierwszej chwili, co zrobić.
Załapał w końcu (cicho się spytał, za co to odznaczenie) i walnął na cały kościół:
- Ten pan dostał ten order za bitwę "gdzieś tam" i ja sobie wypraszam oskarżanie kombatanta tylko za to tylko, że pasek jest czerwony.

Radiomaryjna babcia opuściła kościół w tempie ekspresowym. Ksiądz przeprosił kombatanta w swoim i innych wiernych imieniu, reszta ceremonii poleciała własnym torem. Ale niesmak został.
Niestety, jak się nie wie, co coś oznacza, to może lepiej mordy nie wydzierać?

radiomaryjna babcia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 842 (924)

#15857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sklepie, gdzie zaopatruję się w różne rzeczy można między innymi zakupić doładowania do telefonów komórkowych. Ale firma nakazała sprzedawcom doliczać 50 groszy do sprzedanego doładowania, o czym informował stosowny napis powieszony na ścianie. A i to ekspedientka też informowała osobno. Zresztą to coraz powszechniejsze zjawisko. Co prawda, inny sklep tego nie robi, ale nie mi się doginać kilometr za 50 groszy, skoro ten mam niecałe 200 metrów od domu.
No i sytuacja.

Wchodzę, kupuję doładowanie, ekspedientka, bardzo sympatyczna dziewczyna zresztą, informuje mnie o tym, co doskonale wiem, bo umiem czytać, że to będzie 50 groszy więcej. Ja spokojnie, nie ma sprawy, niech pani wybije tę kartę. W tym momencie włącza się [P]iekielna.
[P] Jak pani może okradać klienta?
[J]a. Ona nie okrada, wykonuje polecenie szefostwa, co ona ma zrobić?
[P] To niedopuszczalne, ta jakaś k*rwa sobie dorabia do pensji okradając klientów.
Zaznaczam, że na paragonie te 50 groszy jest wykazane, żadna ściema.
[J] O ile wiem, to ta pani k*rwą nie jest (dziewczyna ma już łzy w oczach, tak na oko 25 lat, a mnie piąty krzyżyk leci) i dlaczego pani ją wyzywa?
[P] Ale można pójść do sklepu X i dostać to samo bez tej dopłaty!
[J] Proszę panią, nie chce mi się iść kilometr za 50 groszy. Wiem o tej dopłacie i z całym szacunkiem, to może ja będę decydował, na co wydaję swoje własne pieniądze. Wedle kalkulacji lepiej tu dołożyć pół złotówy, jak zasuwać jeszcze kilometr, czyli razem dwa, bo będę musiał wrócić.
[P] Ale widziałam nie raz, jak temu żulowi pan dokładał się do piwa (zgadza się, ale robi to w granicach normalności, raz na kilka dni poprosi o o 2-3 złote na piwo czy nalewkę, ale np. węgiel też mi zrzuci. taki układ).
[J] Za przeproszeniem, moje pieniądze, to ja będę decydował, co z nimi robię. Nie pani. (W tym momencie porozumiewawczo mrugnąłem do ekspedientki, połapała się). I mówię, że tu jest dla pani 100 złotych za przyjemną obsługę, na waciki czy coś.
Trzeba było widzieć, jakiego szału Piekielna dostała. Co tam za teksty leciały, to może nie cytować. Ale reszta kolejki już dostała szału. I zespół-wespół (zob. Kabaret Starszych Panów) wywaliła ją ze sklepu. Ja też wyszedłem, wróciłem po kwadransie, oczywiście te stówę dostałem z powrotem (nie całą, kazałem jej sobie wybrać bombonierkę, za co zapłaciłem).
Ale jaka satysfakcja. Teraz, jak ja wchodzę do sklepu, to ona wychodzi.

ludzie liczący cudze pieniądze

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 792 (886)

#16335

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę w życiu przeżyłem, dość ciekawy mam życiorys, ale to mnie zgięło.
Przyszło pismo z Ratusza, że jakiś tam trzeciorzędny szczegół czwartorzędnego duperszwancu im nie pasuje, dlatego jakiś tam wydział prosi mnie o oświadczenie woli, by mieli jasność, bo to z jakiegoś artykułu ustawy od czegoś tam wymaga. Zero problemu. Napisałem na kompie, wydrukowałem, akurat miałem sprawę obok Ratusza, to co mi - podrzucę im. Po drodze.
I tu się zaczyna.
Przechodzę przez jezdnię. Normalnie po przejściu, żadne na dziko. Człowiek ma odruch, żeby się rozejrzeć w obie strony, samochód nie wyhamuje na miejscu. Nic nie jedzie, to przełażę. I nagle wyjeżdża quad, doginający, ile temu modelowi fabryka dała, a jakiś gówniarz nie patrzy, że ja już jestem na przejściu i nie hamuje. Tzw. ucieczką w bok ocalałem, dobrze, że po drugim pasie nic nie jechało, bo może bym już nic na Piekielnych nie napisał. Gówniarz zahamował gwałtownie i na mnie z mordą, że mu pod pojazd wszedłem.
O, ty, ch*ju niemyty? Ja ci wszedłem? Ledwo zdążyłem przed tobą uciec. I rzucił się do rękoczynów. Jak wiadomo, morda to nie szklanka, więc się nie stłucze, a że zęby to nie grzyby, po deszczu nie rosną, to już inna sprawa. Nie przewidział, że nie tylko on potrafi uderzyć, ja też nie ostatni w te klocki.
Ale, tak 200 metrów od Ratusza jest posterunek Policji. I ktoś, widząc incydent z okien Ratusza (to przejście jest dokładnie przed wejściem do Ratusza) zadzwonił na Policję. Nawet radiowozu nie brali, podbiegli. I dawaj nas za chabety na posterunek. Oczywiście pierwsze, to alkomat. No cóż, u mnie wykazało 0,03 promila, u niego (kierującego pojazdem) ponad 0,5. Potem ustalanie tożsamości. Dowodu nie miałem, ale PESEL i NIP pamiętam, więc szybko zweryfikowali, że nie kłamię. Za to on miał problemy, bo coś jeszcze było z tym quadem, że nie ma prawa się poruszać po drogach publicznych. A i gostek nie miał prawa jazdy. Resztę wyjaśniła wizyta w Ratuszu, gdzie kobiety zaświadczyły, że ten pan, to znaczy ja, wyraźnie rozejrzał się w obie strony jezdni, zanim wszedł na pasy.
Może jestem Piekielnym, ale Policja wszczęła postępowanie, a prośbie matki gówniarza, by dać sobie siana, odmówiłem. Argumentując tym, że mnie się udało, ale jeszcze ludzie są i nie każdy ma taki refleks.

piekielny quad

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 817 (881)

#15168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idiotyzm ludzi jest wielki jednak. Pisałem kiedyś, że świadczę usługi informatyczne, między innymi swojemu księdzu proboszczowi (bynajmniej nie za Bóg zapłać). Telefon rano od niego:
- Mógłbyś wpaść do kancelarii parafialnej? Coś mi tu nie działa.
Uzgodniliśmy godzinę i przylazłem.

Włączam, startuje, ale nie wykrywa jednego dysku, w dodatku tego startowego. Wyłączam, włączam drugi raz, teraz wykrył, ale "stracił natchnienie" w fazie rozruchu. Ki diabeł? Pytam się księdza:
- Coś się z nim nie stało?
- A, przestań, taka pani, co tu sprząta, niechcący zrzuciła go z biurka.
Ja na to może nie chrześcijańskim zwrotem:
- K**wa mać, muszę zajrzeć do środka.
Odkręcam obudowę i patrzę. W tym momencie do kancelarii wchodzą trzy panie i się pytają, czy ksiądz znajdzie dla nich chwilkę czasu. Ksiądz mówi, że kancelaria czynna wtedy, a wtedy. Na co panie, że tu chodzi o pogrzeb.
No, to jest sytuacja nadzwyczajna i ksiądz musi się tym zająć.
To ja do księdza (wiadomo, pogrzeb, strata bliskiego):
- To ja wyjdę na podwórko zapalić, a ksiądz się zajmie sprawą (po co kobietom jeszcze obcy facet przy tym wszystkim?)
Na co jedna z pań, widząc, że grzebię przy komputerze, mówi:
- Pan nam nie przeszkadza, proszę spokojnie robić swoje, a my tu z księdzem załatwimy swoje.
No to robię. A przy okazji wszystko słyszę.
[K]siądz: - Zmarły z naszej parafii? (Dla nieznających szczegółów: istnieje możliwość pochowania nieboszczyka mieszkającego gdzie indziej za życia na terenie danej parafii, bo tu miał rodzinę czy inne, stąd to pytanie).
[P]ani: - Tak, nazywa się X Y.
[K]: - Już wyciągam księgę parafialną, a panie proszę o akt zgonu.
[P]: - Ale my go nie mamy!
[K]: - Bez aktu zgonu lub innej formy prawnej uznania za zmarłego nie mam prawa udzielić pochówku, zarówno w sensie prawa cywilnego, jak i kanonicznego.
[P]: - Bo on jeszcze żyje! (w tym momencie zdębiałem).
[K]: - To po co paniom pochówek i ceremonia pogrzebowa dla kogoś, kto jeszcze żyje?
[P]: - Ale on ma raka!
[K]: - No i co z tego?
[P]: - Lekarz powiedział, że ma 3 miesiące życia, więc chciałybyśmy być przygotowane, co tak księdzu na ostatnią chwilę d*pę zawracać?
Na co ksiądz, im tłumaczy, że te 3 miesiące to diagnoza orientacyjna, że znane są przypadki, iż latami po takiej diagnozie ludzie jeszcze żyli. Nic nie pomagało, ksiądz swoje, babki swoje. Tak to można do skończenia świata i jeszcze dwa dni, jako mawia Owsiak.
[P]: Ale my ten pogrzeb potrzebujemy!
[K]: No, niech będzie. Ale muszę mieć przekonywujący dowód, że dokładnie za 3 miesiące licząc od dzisiaj delikwent umrze.
[P]: Lekarz nam tak powiedział.
[K]: Lekarz, to tylko człowiek, ma prawo się pomylić. Jak mi panie dostarczą zaświadczenie od Pana Boga, że to się stanie, to wtedy wrócimy do tematu. Z Bogiem to ja się spierać nie będę.
[P]: Dostarczymy!
I wyszły, grzecznie, bez żadnych tekstów, pochwalony, z Bogiem i tak dalej.

Swoją drogą, zastanawiam się, jak one ten kwit od Pana Boga zdobędą?

żywy nieboszczyk

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 742 (816)

#14553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idiotyzm ludzi jednak jest wielki. Coś miał rację Einstein twierdząc, że kosmos i głupota ludzka są nieskończone, tyle, że mówił, iż co do kosmosu to on pewności nie ma. Miał rację.
Jadę sobie dziś pociągiem na zlecenie. Umówione. Więc, jak Bozia nakazała, kupiłem bilet, wsadziłem tyłek w wagon i jadę. Słynnym żółtkiem. Czytam sobie książkę (pół godziny jazdy). Wchodzi konduktor i słynne "proszę przygotować bilety do kontroli".

Mam go gdzieś, bilet mam. Podałem, skasował. Ale w boksie obok babcia maryjna nie ma biletu. Ponoć nie zdążyła kupić. Konduktor mówi, że wystawienie biletu w pociągu to 5 złotych drożej (dopłata). Babcia zaczyna lamentować, że ona tylko jedną stację i tak dalej. Gdyby wystawił jej w pociągu, to na tą odległość (plus te 5 złotych) wyszłoby 8,30. Ale facet się zlitował i mówi:
- Ja pani wystawię od stacji X, tam nie ma kasy, więc nie mam prawa pobrać opłaty, wyjdzie pani tylko 5,80.

Zachował się po ludzku. No, trzeba było słyszeć, co mu ta babcia nagadała. Dowiedział się wiele o prowadzeniu swoim i swoich przodków tak kilka pokoleń wstecz. Konduktora znam, upierdliwy nie jest, może by i machnął ręką na tą jedną stację, ale sam widziałem, że do pociągu wsiedli rewizorzy. Biedny nie ma wyjścia. Za niesprzedanie biletu, gdyby rewizorzy wykryli, nawet mógłby stracić pracę. A tych rewizorów znam, wiem, że nie popuszczą. Babcia swoje, konduktor swoje. Że jej wystawi od stacji X, tam nie ma kasy, nie pobierze opłaty dodatkowej. A ta na cały segment żółtka się drze, że wsiadła na stacji Y, a tak w ogóle to ona jedną stację jedzie. Konduktor się obrócił: rewizorzy idą. Co miał zrobić? Wystawił bilet z dopłatą, babcia zapłaciła kilka złotych więcej. Rewizorzy nadeszli, jak kończył wypisywać. Babcia na nich z mordą, by go wyprostowali, bo ona tylko jedną stację jedzie. Nietrudno domyśleć się finału. Miała babcia pecha, bo na jej docelowej stacji już czekali SOKiści.
Rozumiem oszczędność, ale nie pazerność. Przecież sam konduktor zaproponował jej tańszą wersję. I chłop nie miał wyjścia z rewizorami w pociągu!
Jak to mówią: chytry dwa razy traci.

babcia moherowa

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 618 (706)

#13273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słysząc o różnych historiach z kradzieżą prądu, to i ja powiem swoją.
Mieliśmy sąsiada, co się regularnie podłączał do instalacji z klatki schodowej. Oczywiście skutkowało to tym, że za jego pobór prądu płacili solidarnie inni mieszkańcy. Wiedzieliśmy, co i jak. Ale prośby nie pomagały, groźbami się nie przejmował, policja miała nas w czterech literach, energetyce zwisało, bo pieniądze dostali - słowem znikąd ratunku. Ale, dlaczego ja mam płacić niemal 100 zł na miesiąc więcej, bo on bezrobotny (czytaj: dwie lewe rączki). Za to coś żonie czy córce mogę kupić.
Z zawodu wykonywanego jestem programistą, ale z wyuczonego elektrykiem. Dogadałem się z sąsiadem i obleźliśmy uczciwie cały blok. Szanowni sąsiedzi: w dniu X będzie akcja. Każdy z was niech wyłączy wszystko, najlepiej na liczniku, na podejściu, im dalej, tym lepiej. Wyłączyć bezpieczniki, powyjmować wtyczki od wszystkiego. To potrwa 5 minut. Wytrzymacie tyle bez telewizora, komputera, światła. A tego, hmmm, fiuta, oduczymy, tylko nic nie włączajcie, bo może być nieszczęście.
Każdy miał dość, to się zgodził. A my we dwójkę podpięliśmy pod zero kolejną fazę na przyłączu. Robiło się pod napięciem na przyłączu, ale idzie to przeżyć, jak się wie, jak to robić, choć trzeba uważać. I nagle u kradzieja zamiast oficjalnych 230 V pojawiło się 400. Nie trzeba tłumaczyć chyba, co się zaczęło dziać. Żarówki w kilka sekund popalone. Lodówka i inne zniszczone. Elektronika do piachu. Po 5 minutach przełączenie z powrotem i do dziś spokój. Dowodu żadnego gostek nie ma, a że zniszczyło mu wszystko, co działało, nie nasza sprawa.
Może jestem z sąsiadem Piekielny, ale niby jak inaczej oduczyć?

sąsiad kradnący prąd

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1406 (1494)

#11733

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno, dawno temu, za wrednej komuny, miałem sąsiada piętro niżej. Pod ksywą WMW (wszystko mu wolno). Jak puszczał telewizor, to tak, że piętro wyżej własnych myśli się nie słyszało.
Na wszelkie uwagi mówił, że od 6 do 22 mu wolno.
O, żesz ty. Moja mama (wtedy byłem w kawalerskim stanie) i mój, już, ale wtedy nie, śp. dziadek mieli dość. Normalnie nie szło wytrzymać. Prośby i groźby nie pomagały, bo klient z dołu działał na zasadzie "wolnoć Tomku, w swoim domku".

Kilka razy mówiłem mamie, że mu mordę obiję, gdy trzeba będzie. Mama zawsze się sprzeciwiała (mój ojciec zmarł, gdy miałem kilka lat). Ale widzę, dziadek ma dość, mama ma dość. W końcu nie wytrzymałem i mówię:
- Ja tego ch*ja ustawię, nawet go nie dotknę, ale zrozumie. Pozwólcie mi!
Zakazywali mi tego długo, ale i potem granica 22 godziny przestała się liczyć.
W końcu dziadek i mama mówią:
- Masz wolną rękę, tylko nie wolno ci go uderzyć.
To chciałem usłyszeć.

Więc udałem się do kumpla, co grał jakiegoś rocka czy inne i się pytam: pożycz mi z tej twojej orkiestry Altusy (dla nie wtajemniczonych na owe czasy potężne głośniki) i ten twój wzmacniacz. Na jeden dzień.
Drugi dzień zużyłem na przygotowanie nagrań.
Na trzeci dzień poradziłem mamie, aby odwiedziła swoją siostrę we Wrocku, a dziadkowi, aby odwiedził mojego wujka w Nowej Rudzie. Wiedzieli, że coś kombinuję, ale nie wiedzieli, co. Wysłuchali rady.
A ja wtedy na taśmie magnetofonowej, 240 minut, nagrałem First Randez-Vous Jean Michel Jarre'a. Na okrętkę.
Ktokolwiek to słyszał, wie, że tam jest bardzo fajny kawałek niskotonowy. Wzmacniacz na full. Equalizer tony niskie do oporu w górę. I 8 Altusów po 300 wat każdy.
Mury tańcowały, żyrandole po suficie chodziły. Ja odpaliłem i sobie poszedłem na piwo do kumpla. Po 4 godzinach wróciłem, przewinąłem taśmę i dawaj od nowa, Polsko Ludowa. Po kolejnych 4 godzinach sąsiad czekał na mnie, że on sobie nie życzy. A teraz ja: wolno mi, skoro panu wolno. Przewinąłem kolejny raz i kolejna porcja.
Za następnym podejściem gość mówi, że on nie będzie puszczał głośno telewizora, byle bym przestał.
Zgodziłem się, ale ostrzegłem, że jak się powtórzy, to nie będzie 8, ale 16 Altusów i nie po 300 wat, ale po 600, a wtedy nawet kanapa mu się wyprowadzi z mieszkania.
Hmm. Może czasami tak trzeba?
Cudownym trafem jedna demonstracja wystarczyła.

paskudny sąsiad

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 921 (1021)

#11608

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W nawiązaniu do opowieści piekielni.pl/11601 opowiem i ja coś.
Otóż z końcem lutego tego roku kończyła mi się ważność karty kredytowej w mBanku. Dlatego jeszcze w grudniu tamtego roku zapytałem się konsultantki, czy sami wymienią, czy też ja mam to zrobić. Usłyszałem odpowiedź, że sami się skontaktują.

Mija kilka dni i faktycznie, dostaję e-maila, że z końcem lutego wygasa ważność mojej karty i mogę drogą elektroniczną zamówić drugą. Połączenie zaszyfrowane (https) i widzę, że to do mnie, bo podane są moje dane osobowe. Wpisałem, co trzeba, czyli rodzaj karty i wyślij. Po kilkunastu minutach przychodzi cyfrowo podpisany e-mail z mBanku, że przyjęto zlecenie i karta zostanie wysłana na właściwy adres w przeciągu 15 dni roboczych. Policzyłem sobie i wyszło mi, że tak do 5 stycznia winna dojść (plus tydzień dla poczty).

Nadchodzi połowa stycznia, a karty nie ma. Nie panikuję, jeszcze mam półtora miesiąca czasu, ale dzwonię na infolinię. Konsultant twierdzi, że żadnego zamówienia nie składałem. Na co ja, że numer zamówienia taki, a taki, i proszę sprawdzić.
Sprawdził, no i faktycznie okazało się, że zlecenie było, ale, nie wiedzieć, czemu, nie zostało zrealizowane. No to konsultant przeprasza, mówi, że przepisze sam z poprzedniego zlecenia dane i skieruje do realizacji. Będzie w 15 dni roboczych. mBank, jak zresztą wiele tego typu firm, nagrywa rozmowy. Tyle, że konsultant nie wiedział, że ja robię to samo po swojej stronie (cały dialog nagrywa mój własny telefon). Oczywiście dostałem zaraz e-maila, ze nowe zlecenie, numer taki, a taki jest w fazie realizacji. Mija czas, a karty, jak nie było, tak nie ma. A już połowa lutego. Dzwonię kolejny raz i pytam się: gdzie ta karta? Podaję numer zlecenia. Okazuje się, że nie została wysłana. Dawaj od nowa, Polsko Ludowa. Trzecie zlecenie, trzeci e-mail do mnie.

Luty się skończył i karta straciła ważność. Co było robić. Mam obok taki sklepik, gdzie dużo kupuję, głównie akcesoria komputerowe. Na szczęście elektroniczne przelewy działają, więc raz i drugi przelałem mu kilkaset złotych na konto, a on dał mi gotówkę z kasy.
Kolejny telefon. I tu trafiło, że odebrał ten sam konsultant, do którego dzwoniłem w połowie stycznia.
Pytam się: dlaczego nie mam karty, to już czwarte podejście. Sam pan mi powiedział, że realizuje moje zlecenie, kiedy dzwoniłem w połowie stycznia, podaję numer zlecenia. Facet twierdzi, że nigdy ze mną nie rozmawiał i o żadnym zleceniu nie wie.
Teraz moja cierpliwość się skończyła.
[j] - ja, [k] - konsultant, [s] - szef działu obsługi klienta.
[j] Dzwoniłem na infolinię dnia 15 stycznia, godz xx:yy, połączyło z panem.
[k] Nigdy z panem nie rozmawiałem
[j] Nagrywacie rozmowy ponoć, to proszę odtworzyć tę, na którą się powołałem.
[k] (po dłuższej chwili) Wie pan, nic się nie nagrało.
[j] (wk***ny) To poproszę z przełożonym.
[k] (wystraszonym głosem) Ale po co, ja pana obsłużę.
[j] Teraz to może mnie pan w d*pę pocałować, przełożonego proszę.
[k] (błagalnym tonem) Proszę nie, ja wszystko załatwię.
[j] To się nagrywa?
[k] Oczywiście.
[j] To proszę przyjąć do wiadomości, że jeżeli w ciągu minuty nie podejdzie tutaj pana przełożony, to rezygnuję z konta. Są inne banki. I zrobię to w formie pisemnej, listem poleconym ze zwrotnym potwierdzeniem odbioru, a jako przyczynę podam ten dialog i tamten z 15 stycznia. Zrozumiano?
[k] (przestraszony, żaden bank nie lubi, jak traci klienta) Już proszę.
Po chwili.
[s] Czym mogę panu służyć?
[j] Rzecz w tym, że moja karta kredytowa straciła ważność. Zgłaszałem wniosek o nową w grudniu (tu dyktuję numer dyspozycji), kolejnym razem w połowie stycznia dokładnie u tego konsultanta. A on teraz twierdzi, że nigdy ze mną nie rozmawiał i o niczym nie wie, zaś rozmowa się ponoć nie nagrała.
[s] Niemożliwe, musi być ta rozmowa.
[j] To ją sobie znajdźcie i odsłuchajcie.
[k] Szefie, ja naprawdę nigdy z tym facetem nie rozmawiałem.
[j] Chce pan coś posłuchać, daj pan na głośnomówiący, to i konsultant sobie posłucha, chce pan?
[s] Proszę.
[j] Już odtwarzam (i puściłem swoje nagranie z rozmowy)
Jak się nagranie skończyło, to:
[s] Najmocniej pana przepraszam, a ty (do konsultanta) zobaczysz, ja wyszukam tę rozmowę w systemie, jak się pokryje z tą, to wyżej sprawa pójdzie.
[j] Ale ja mam dwie kwestie jeszcze, pierwsza taka, że co z tą kartą, a druga taka, że ta rozmowa plus tamte to kosztuje mnie już ponad 30 złotych, dlaczego ja mam płacić za niekompetencję konsultanta?
[s] mBank zwróci panu te pieniądze, a karta będzie pojutrze, jeszcze raz przepraszam w imieniu zespołu mBanku i własnym.
Rozłączenie.
Faktycznie, 2 później kurier dostarczył kartę. Na koncie przybyło mi 50 złotych, tytułem "zwrotu poniesionych nienależnych kosztów przez klienta".
Kilka dni później telefon, odbieram, a to ten szef
[s] Czy rozmawiam z panem xxx?
[j] Tak.
[s] Rozmawiał pan ze mną kilka dni temu na infolinii.
[j] Tak, poznaję po głosie.
[s] Czy dostał pan kartę?
[j] Tak
[s] Proszę sprawdzić stan konta, przekona się pan, że mBank wynagrodził panu poniesione koszty.
[j] Sprawdziłem wcześniej, dziękuję.
[s] Proszę pana, przysługuje panu prawo złożenia skargi na konsultanta, czy chce pan z niego skorzystać?
[j] A jeżeli skorzystam, to co się stanie?
[s] Było dochodzenie wewnętrzne, wykazało bezsporną winę konsultanta, dostał naganę, nie dostanie premii przez pół roku, ale, jeżeli złoży pan skargę, to straci pracę.
[j] To w takim razie nie będę składał skargi, nie chcę mieć kogoś na sumieniu.
[s] Dziękuję panu.
I nagle słyszę wyraźnie
[s] Widzisz, ch*ju niemyty, że facet nie jest upierdliwy, gdyby tylko chciał, już jutro byś nie pracował. (do mnie) Normalnie wysłalibyśmy to pocztą, ale wtedy oznaczałoby to, że złożył pan skargę. Dziękuję w swoim imieniu.
[k] Bardzo pana przepraszam, to się nigdy więcej nie powtórzy.
[j] Było, minęło.

mBank

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 767 (873)

#8126

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Duży koncern. Wszystkie numery telefonów zaczynają się od trzycyfrowego przedrostka xxx, po czym idą numery wewnętrzne. Oczywiście wewnątrz firmy wystarczy wybrać 4 ostatnie cyfry, by się do kogoś dodzwonić. Ale, jak dzwoni ktoś z zewnątrz wyświetla się numer dzwoniącego. Dość duży pokój. Każdy robi swoje przy kompie. Telefony wewnętrzne raczej rzadkie (chyba, że przełożony lub HR czegoś nagle zechciał). Dzwoni do mnie telefon. Widzę, że nie kojarzę numeru. Ani żona, matka, córka, teściowa, znajomi. Wszyscy normalni i wiedzą, że bez koniecznej potrzeby nie powinni dzwonić. No cóż, numer, jak numer. Odbieram. Dialog ja (J), K(toś inny).
J: Słucham
K: Czy mogę zamówić u państwa 4 świńskie półtusze?
J: (zbaraniałem) - przepraszam pana, tu firma taka, a taka, my zajmujemy się programowaniem komputerów.
K: A to przepraszam! (Rozłączył się).
---
Koledzy z pokoju: kto to był, że tłumaczyłeś, co my robimy?
J: Chciał gość 4 świńskie półtusze kupić
Na sali (10 osób) śmiech.
Wracam do roboty, ot, pomyłka, zdarza się. Po chwili telefon, ten sam numer.
J: Słucham, w czym mogę pomóc?
K: Chciałem kupić 4 świńskie półtusze.
J: Ale już mówiłem, że to firma programistyczna i tego u nas nie ma.
K: A to przepraszam. (Rozłączenie).
---
Telefon: znowu ten sam (teraz włączyłem głośnomówiący)
Dialog się powtarza.
Kumple leją ze śmiechu, wszystko słyszeli.
---
Po chwili znowu ten telefon i dialog się powtarza. Teraz na spokojnie tłumaczę, że chyba numer się panu pomylił, bo wszystkie numery zaczynające się od xxx są w naszej firmie, a pan dzwoni z zewnątrz.
---
Po chwili replay. Koledzy na sali leją ze śmiechu zastanawiając się już głośno, kto kogo przetrzyma. Tylko mnie coraz mniej do śmiechu, bo jak na złość mam do napisania kilkanaście procedur, które muszą być gotowe na jutro rano.
-------
Kolejny telefon (znowu ten sam numer), wrzucam głośnomówiący i mówię:
J: Tu Zakład Pogrzebowy "Lepsze Jutro". Czym mogę służyć?
K: Eeee, aaa, ja cztery półtusze wieprzowe, eee, chciałem.
J: Oczywiście, dębowa 1200 złotych, sosnowa po 800, ale jak krótsza, to może wyjść taniej.
K: Eee...
J: Nie ma sprawy, ale z falbankami dokładamy do ceny 100 złotych.
K: Eee, noooo, eeeech, tego....
J: Uchwyty mosiężne czy pozłacane?
Rozłączenie.
Następnego telefonu nie było.

usługi informatyczne

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (752)

1