Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jlv

Zamieszcza historie od: 30 marca 2011 - 22:08
Ostatnio: 12 października 2011 - 16:41
  • Historii na głównej: 10 z 30
  • Punktów za historie: 9969
  • Komentarzy: 61
  • Punktów za komentarze: 251
 
zarchiwizowany

#18429

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak wiadomo, Bóg jest nieograniczenie miłosierny, za to niektórzy ludzie niemiłosiernie ograniczeni. Historia z wczoraj.
Z zasady jestem nocnym Markiem. Raczej wolę pospać nawet i do 11 rano, a położyć się spać np. o 2-3 w nocy. Świadczę m. in. usługi informatyczne. Różne, programy, czasem zajmę się sprzętem (choć tu nie jestem specjalistą, no, ale po latach coś się w te klocki kojarzy).
Wczoraj myślę sobie, a wyspać się trzeba, o 22 idę do wyra. To, że w swojej kanciapie jestem, to widać na pół mieściny. Robię "dwa w jednym", jako opisuje pewien slogan reklamowy. Za jednym zamachem robię swoje i pilnuję pieca c.o.
Jest godzina 21:30 i ktoś do mojej kanciapy puka. No to mówię: proszę.
Wchodzi jakaś babka z synem, tak na oko 12 lat.
Babka do mnie, bym podszedł, bo komputer zdechł, a na jutro, to znaczy na dziś ma napisać wypracowanie do szkoły i żebym go jakoś podniósł na nogi. Ostrzegłem, że ponieważ nie wiem, co było przyczyną awarii nie gwarantuję, że się wyrobię. Czasami "na oko" potężna awaria jest do naprawienia w kilka minut, a czasami pozornie byle coś wymaga kilku dni. Reguły nie ma. Ostrzegłem, że nie gwarantuję, że się dziś (znaczy wczoraj) wyrobię, ale sprawdzę, co mogę. Wziąłem swój zestaw ratunkowy, komplecik narzędzi, jakby co trzeba było rozkręcić i idziemy. Babkę i chłopaczka znam z widzenia.
Doszliśmy, daleko nie było. Ojcem chłopaczka jest taki facet, znam go, normalnie do rany przyłóż, ale jak się wścieknie to bezpieczniej przejść na drugą stronę ulicy. Idziemy, doszliśmy, daleko nie było.
Procedura normalna, włączamy. Kicha. Restart i teraz BIOS - kicha. Nic nie widzi. Nie ma rady, rozkręcam. Jak rozkręciłem, to mało mnie szlag na miejscu nie trafił. Wszystkie, ale to dosłownie wszystkie, kable powyjmowane z gniazd. Zdarza się, że się jakoś jakiś obluzuje, ale wszystkie naraz?
Pokazuję jego ojcu, co jest na płycie i mówię: jakiś mógł się poluzować od drgań czy czegoś jeszcze, ale nie wszystkie naraz łącznie z zasilającym, który ma specjalne zatrzaski, by się poluzować sam z siebie nie mógł. Pada pytanie: a gdzie tego kompa Pan kupił? No, u nas, u Marka, w jego sklepie. No to jestem mądry. Marek nie robi fuszerek, nie wydałby komputera, póki by nie sprawdził, że wszystko jest włożone tam, gdzie należy. On nie odstawia fuszerek. A już na pewno nie w takim miejscu. Mówię, że zaraz powkładam, co gdzie ma być. A tym czasem facio robi się coraz bardziej czerwony na twarzy, zaś synek za to coraz bardziej blady.
Powkładałem, co gdzie miało być, diagnostyka i ruszyło. W tzw. międzyczasie kolor twarzy ojca zmienił barwę z czerwonej na fioletową. Sprawdzamy. No i się podniosło wszystko. Facet grzecznie się pyta, że ile zapłacić. No tyle, a tyle.
Nagle do mnie: proszę wykasować mu wszystkie gry z komputera. Do syna: natychmiast dajesz płyty instalacyjne. Do mnie: niech je pan gdzieś u siebie położy, jeść nie wołają i nie wyda ich nikomu, aż ja do pana nie przyjdę po nie. Do syna: co, myślisz, gnoju, że najmądrzejszy na świecie jesteś? I do mnie: proszę odczepić napędy CD i DVD, łącza USB, by po prostu nie mógł wejść i sobie wgrać. Ja na to, że to jest do zrobienia, ale może sam je z powrotem przyłączyć. Jego tata roześmiał się, polał po kieliszku koniaku i mówi. Zapięczętuję ten komputer pieczęcią firmy, moją własną. Jak spróbuje go rozkręcić, to złamie pieczęć i będę wiedział. A za miesiąc się spotkamy i odkręci Pan sprawę.

sąsiad

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (354)
zarchiwizowany

#17552

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czy ja komuś ojca mandoliną zabiłem? Że mnie takie coś spotyka?
Jadę sobie prywatnym busem do sąsiedniego miasta. Każdemu wolno. No i wchodząc do busika zamawiam bilet, kierowca mi wystawia, jest wydruk, że stąd a dotąd. No i niby nic. Za mną wchodzi babcia radiomayjna i zamawia bilet w tę samą stronę. Szału dostałem wtedy, gdy babcia oświadczyła kierowcy, że to ja mam zapłacić za bilet. Kierowca ocipiał, bo i niby czemu ja mam płacić.
Po dłuższej rozmowie się okazało. Oto jakoś rok temu zdefektował tzw. żółtek nie opodal nas. Alternatywa była taka, że albo czekam półtorej godziny, albo robię coś innego. Miałem swoje sprawy i zależało mi na czasie. Więc zadzwoniłem po swego taryfiarza. Ale ze mną był starszy pan, więc go zabrałem ze sobą. Cena kursu nie zależy przecież od ilości pasażerów. Pan mi był wdzięczny, bo też mu się do czegoś śpieszyło.
Ale, do k**wy nędzy, z tego, że zrobiłem przysługę staruszkowi, to każda radiomaryjna babcia uznaje mnie za fundatora? Cholera człowieka bierze.

radiomaryjne babcie

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (61)
zarchiwizowany

#17310

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
No i jak tu nie dostać szału?
Jadę sobie wczoraj do kolegi, trzy stacje kolejowe dalej. Zaprosił mnie na małą imprezę. Wiem, że nie będzie ochlaju do nieprzytomności, ot, tak ze 3-4 piwa wypijemy (żadne mocne, jak ktoś chce wiedzieć, jak się robi te mocne, to tłumaczę - do zwykłego się spirytusu dolewa, aby moc wzrosła). A przy okazji sobie pogramy w canastę, remika, czy coś innego. I pogadamy o wszystkim i o niczym. Robimy takie imprezy co 2-3 tygodnie, po kolei u każdego z nas. Nawet żony się nie denerwują, bo dialogów "mięsnych" nie stosujemy (żeby dzieci przypadkiem nie usłyszały), ot, takie spotkanie towarzyskie. Tyle wstępu.
No, ale to piwo musi być kupione. Ponieważ każdy woli inne, więc całą czwórką idziemy do sklepu, i każdy za swoje nabywa takie, jakie lubi. Rzecz w tym, że mnie piąty krzyżyk leci i naprawdę wyglądam na swoje lata. Od lat nie miałem nigdy problemów gdziekolwiek z nabyciem piwa czy paczki fajek. A tu nagle baba w sklepie żąda ode mnie dowodu osobistego, czy aby skończyłem 18 lat. Skończyłem, jakoś 30 lat temu. Ja się grzecznie pytam, czy aby wyglądam na małolata? A skąd ja jej wezmę? Dowodu teraz przy tyłku nosić nie muszę, wiem jak wyglądam, nigdzie w Polsce żaden sklep nie wymagał ode mnie w takiej sprawie dowodu. Trzeźwy jestem, jak woda w kranie. A babsko swoje, że bez dowodu nie sprzeda. Wychodzimy ze sklepu. Proszę znajomego, by może on dla mnie kupił. Nadmienić muszę, że choć kolega młodszy ode mnie tak kilka lat wygląda, jak nastolatek. Jak by go kto pierwszy raz zobaczył, to więcej, jak 20 lat mu nie da. A niemal rówieśnik. I co ciekawe, baba mu sprzedała bez żadnego problemu piwo dla mnie i dla niego, fajki i co tam jeszcze.
Co się to babsko uczepiło mnie?
Ale nie wytrzymałem, dziś poniedziałek. Pojechałem tam drugi raz, był szef sklepu. Zapytałem go, ile mi pan daje lat, tak na oko? On, że między 40 a 50. No to zgadł pan, pokazuję dowód. I się pytam, dlaczego wczoraj sprzedawczyni zażądała dowodu osobistego ode mnie. Na co facet, że chyba ją j*bło, przecież widać, że pan pełnoletni. No, rozumiem, pomylić 17-latka z 19-latkiem da się. Ale nie aż tyle. Akurat ta pani była w sklepie. I co się okazało? Po prostu patrzyła na mnie, ale tego kolegę, co wygląda, jak małolat, widziała (zaczepiła oko na nim, poderwać go chciała, czy co?). Szef opierniczył babkę, przeprosił mnie, ona zresztą też. Pytał się, czy składam skargę, bo wyciągnie konsekwencje służbowe. Ja, że nie, bo temu młodo wyglądającemu sprzedała, co chciałem, więc na swoje wyszedłem.
Rozeszło się po kościach, jak to mówią. Ale miło, że mając piąty krzyżyk ktoś mnie za małolata uważa.
To może nie Piekielne, ale humorystyczne.

jak to fajnie być młodym

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (245)
zarchiwizowany

#16979

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wezwanie w sobotę do firmy. Można się po latach przyzwyczaić. Zresztą firma kierowcę podstawiła, więc co mi tam. Biorę zestaw ratunkowy i zaczynam robotę.
Sprawdzam komputer, najpierw w końcu trzeba wiedzieć, co się stało. A stało się to, że nie drukuje. No i faktycznie, drukarka niedostępna, w ogóle nic nie wie o drukarkach. Ni cholery, nie widzi drukarek firmowych i zrób z tym, co chcesz. Kilka testów, może coś się rozwaliło na protokole, może coś innego. Komputer ma mnie głęboko w wiadomo czym. Szef stoi nade mną i obserwuje. Nic, pingi do sieciowych drukarek nie reagują. Nic nie działa. W końcu mówię, zajrzę do tych kompów. Zajrzałem. Takie zjeby, jakie usłyszał, to chyba pierwszy raz w życiu usłyszał. Kable Centronics i USB odłączone. To niby czym system miał wykryć drukarkę? Jak zrozumiał moje słowa, to on z kolei wpadł w szał. Zaczęło się.
Okazało się, że dwie sprzedawczynie i portier zorganizowali imprezę i w ramach kawału odczepili wszystkie kable od kompa, pominąwszy ten od monitora. Na zasadzie, kiedy się połapiesz.
Myślałem, że szef szału dostanie. Co prawda, od wódki rozum krótki. Kabelki poprzypinałem z powrotem, gdzie miały być, ale był wściekły do nieprzytomności. Już wypisywał zwolnienia. Jakoś go uprosiłem, by nie zwalniał. Ale karę dał. Jedziemy do lokalu X (dość drogi), a koszty imprezy pokrywacie wy, panie i pan. Z pensji. Trochę pourzędowaliśmy. Nich sobie robią imprezy, moja chata z kraja.
Bywa i tak...

nie pić w pracy...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (218)
zarchiwizowany

#16609

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Obłęd w oczach. Jadę sobie dziś do firmy, bo to akurat sobota, nie pracują, więc i ja nikogo nie blokuję. Zrobię swoje, potem się rozliczę z szefostwem. 20 lat się z nimi męczę (lub oni ze mną). Ale sprawa jasna, tyle, a tyle chcę, albo się godzą, albo negocjujemy.
Początek zaczął się na peronie. I podchodzi do mnie moherowa babcia, abym DAŁ jej na lekarstwa, bo jej brakuje. Może tak PROSZĘ o wsparcie? I to nie grosiki, tu o jakieś 200-300 złotych chodziło. W dowodzie ją mam czy inna przypadłość? Nasłuchałem się nieco o sobie. A skądinąd wiem, że pół emerytury daje na Radio, co ma Twarz. Nic mi do tego, jej pieniądze, jej wybór. Aby szlag trafił, jedzie tym samym pociągiem w tę samą stronę. Wykłóca się z konduktorem o cenę biletu. Bo jej nie stać i żeby popuścił. Nic, wysiadam w drugim mieście, podjeżdżam prywatnym busikiem do firmy i zajmuję się swoją robotą. Portier zamknął psy, no, żeby nie pogryzły, choć mnie znają i raczej by nie zaatakowały. Lubią mnie, bo to im kostkę cukru dam do pyska, albo inne. I polazł do swojej kanciapy. Wie, że jak skończę swoje, to mu zadzwonię czy podlezę i powiem, że po wszystkim. A ta baba podlazła za mną i dawaj mi nawijać, że mam jej DAĆ na leki. Portierzy wiedzą, by mi "w natchnieniu" nie przeszkadzać, bo wtedy nie przebieram w słowach. A tu, obca baba, włazi sobie do firmy, jakby jej było. Drzwi były otwarte, więc dało rady. Jak do siebie. Ja dostałem szału. Jakaś baba włazi na teren obcej firmy, bo ja jej mam DAĆ pieniądze. Dobrze, że te psy zamknął, bo baba o własnych siłach już by nie wylazła. No, ale ludzie, zlitujcie się! Przecież taką zabić, to przysługa dla społeczeństwa. Nic nie mam do babć radiomaryjnych. Znam wiele takich, że nic do nich złego powiedzieć nie mogę, bo ciężko bym zgrzeszył. Ale trafi się parę takich egzemplarzy, że i świętego Pańskiego diabli wezmą. Ścigać mnie przez pół miasta, bo ja mam DAĆ?

bacia radiomaryjna

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (293)
zarchiwizowany

#15581

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A propos banków.
Sam mam uprawnienia do dostępu do niektórych tajemnic bankowych, osobliwie tego banku z byczkiem. Mniejsza o to, co ja tam robiłem, obowiązuje mnie tajemnica bankowa i tego nie napiszę. Ale swoje widziałem.
Otóż w którymś oddziale tego banku z byczkiem robiłem swoje. Na kasie, gdzie robiłem wisiała duża kartka z napisem, że ta akurat kasa jest dziś nieczynna i uprasza się klientów o udanie się do innych kas, a coś tak z 7 ich było. Siedzę pod spodem, konfiguruję kompa, co jakiś czas wyłażę, by sprawdzić na ekranie, czy aby dobrze robię i przyłazi mi Piekielna.
- Proszę pana, ja potrzebuję pilnie wybrać 2000 złotych z konta.
- Proszę pani, widzi pani kartkę, ja tu od innej bajki. Proszę się udać do kolejki obok
- Ale tu właśnie nie ma ludzi.
- Nic dziwnego, ja instaluję stanowisko.
- Ma pan mnie obsłużyć! (a niby jak, jak nie znam kodów dostępu do terminala, mam kody, ale testowe?)
- Szanowna pani, proszę stanąć w kolejce do innych kas, ja nawet nie potrafiłbym pani obsłużyć. Nawet, gdybym chciał (i to był mój błąd).
- A ty, taki owaki, tobie się nie chce? O, ja ci zaraz pokażę.
Leci babka do ochroniarzy. Ci doskonale wiedzą, co i jak (przecież siłą za biurka nie wlazłem) i tłumaczą, że niestety, ten pan jest z firmy, co nam zmienia oprogramowanie, ale sam nie ma ani wiedzy, ani władzy wykonać jakieś zlecenie bankowe. Dopiero się baba wściekła. Ochroniarze nasłuchali się o sobie, ja zresztą też (dowiedziałem się, jak się moi rodziciele prowadzili tak kilka pokoleń wstecz). Wojna z wiatrakami.
Nie wytrzymałem. Ryczę na pół banku - dawać mi tą kartę, wypłacę! Babka zadowolona, ale przez chwilę. Bo powiedziałem, że po drodze skopiuję jej kartę i potem sam będę wybierał. Dla nie znających tematów informuję, nie ma możliwości zmiany numeru PIN. Po prostu karta ma zaszyty kod PIN oryginalny, a zmiana PINu polega na tym, że na karcie zapisuje się tzw. offset, czyli różnicę między PINem oryginalnym, a docelowym. Te ma mikrochipach też to mają, ale trudniej to obejść. Babka wyleciała z banku szybciej, jak statystyczny pies małe robi.

upierdliwa baba

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (166)
zarchiwizowany

#15536

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nasza kochana policja.
Wracam któregoś dnia (dość dawno temu) z pięknego miasta Konstanz - Konstancja w Niemczech. To tam właśnie był słynny sobór w Konstacji kończący schizmę zachodnią. Nota bene, jak kogoś będzie niosło w te strony (Badenia-Wirtenbergia), to polecam zwiedzić. Miasto nie zniszczone przez wojnę, bo tuż przy granicy ze Szwajacarią. Raz alianci spróbowali je zbombardować, ale parę bomb poleciało do Szwajcarii, zrobiła się chryja dyplomatyczna i na wszelki wypadek alianci zakazali swoim armiom bombardowań w pasie 20 km od granicy szwajcarskiej. No i tak zabytki miasta ocalały.
Ale, ad rem. Otóż z pięknego, samochwalącego się miasta (na wjeździe stoją tabliczki z napisem Universitetstadt Konstanz - coś, jakby przed np. Wrocławiem pisało Miasto Uniwersyteckie Wrocław) do mnie jest praktycznie 1000 km. Trochę się jedzie. Ale wracam z pracownikiem. A na miejscu jesteśmy tak o 2 w nocy. Przecież nie zostawię go na szczerym polu. Przejechałem 1000 km, to jeszcze 30 też dam radę, a podrzucę go pod dom. I sobie jadę. 2 w nocy. Samochodów zero, pieszych zero (żeby to chociaż weekend, to może by kto z imprezy jakiejś wracał, a to środek tygodnia). A tu skrzyżowanie, sygnalizacja świetlna i świeci się czerwone. Zahamowałem. Pracownik (od tego miejsca miał kilometr do domu) mówi, żebym olał i jechał dalej. O tej porze winno być żółte migające, a tu czerwone. Mówię, że coś mi tu śmierdzi, wytrzymaliśmy tyle, to minuta nas nie zbawi. No i faktycznie po niedługim czasie robi się zielone. Jedziemy, a tam dalej stoi radiowóz. Gdybym pojechał na czerwonym, jestem bez szans. Ewidentne przekroczenie przepisów. Ale z drugiej strony, czajenie się o 2 w nocy na potencjalnych klientów ma sens? Czy nasza policja nie ma większych zmartwień i problemów?

policja w nocy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 19 (51)
zarchiwizowany

#14777

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając opowieść "chodzącego serwisu informatycznego" i ja coś dodam.
Też się znam na tym, robię w tym od ponad 20 lat (pracowałem nawet na maszynach Odra). I potwierdzam, że najgorszymi klientami są znajomi i rodzina.
Parę incydentów.
Incydent 1.
Dzwoni ciocia, że jej "coś w komputerze zdechło". Oczywiście po czymś takim dostałem olśnienia i wszystko wiem. Wyjątkowo precyzyjna informacja. Ale mam taki swój pakiet ratunkowy, na ogół starcza. Jadę, okazuje się, że drobna w sumie usterka, ale odcięło cioci dostęp do internetu. Wiem, że z naszej ukochanej TP S.A., więc proszę o dokument z identyfikatorem klienta i hasłem, to wpiszę, co gdzie trzeba i będzie. Okazuje się, że ciocia posiała to gdzieś i nie ma. No to mówię, żeby zadzwoniła do nich, to jej prześlą kopie. I wtedy się zaczęło: to nie umiesz tego zrobić? I tak dalej. Tłumaczenie, że bez identyfikatora klienta i hasła nie ustawię tej Neostrady, choćby nie wiem co, na nic się nie zdało. Nawet jej nie wgram bez płyty, bo skąd mam mieć (mam innego operatora internetu, swojej płyty nie mam). Ciocia mnie niemal wyrzuciła z domu. Oczywiście każdy inny mówił to samo, bo i co miał powiedzieć. Dopiero po 5 wizycie kogoś, a każdy kasował, dotarło.
Incydent 2.
Pozytywny tym razem. Godzina 7:30 rano. Ja jestem nocnym Markiem, więc chodzę późno spać, raczej nie lubię dzwonków do drzwi o tej porze. A tu kierowca z firmy, z którą właściwie nie współpracuję, coś tam raz na rok, półtora od wielkiego dzwonu zrobię. Wylazłem w piżamie, a ten do mnie: panie, bierz pan co potrzebujesz i jedź pan ze mną, szef błaga. Co było zrobić, ubrałem się i pojechałem. Na miejscu nie działa serwer. Ani zipnie. Nie da się włączyć i koniec. Po kilku podejściach skończył mi się koncept. Zasilacz, czy co? Odsunąłem biurko razem z serwerem i mało ze śmiechu nie padłem. Kabel zasilający przegryziony przez szczura. Szczur zresztą też tam był pod spodem porażony prądem. Szef na widok szczura rzucił dość wulgarnym zwrotem na różne litery alfabetu, pozwolę sobie nie cytować. Co było robić, odpiąłem taki sam kabel z jednego ze stanowisk i przyłączyłem. Wystartowało. Praca mogła być rozpoczęta. Co prawda bez jednego stanowiska. Radzę szefowi, by kupił taki kabel, jak tylko sklepy z tej branży będą czynne (czyli tak po 10). On na to: a masz taki kabel? A coś z 10 mi się nazbierało przez lata. Ten nie wiele myśląc: tu masz 300 złotych za robotę, 100 za ten kabel. Kierowca cię odwiezie i dasz mu ten kabel, bo tu się o 9 rano Sajgon zacznie. Tłumaczę, że mu sprzedam, czemu nie, po co mi 10 sztuk, a on nie ma czasu, ale 100 złotych to przesadził, tyle to nie kosztuje. Powiedziałem mu, że cena za wysoka (sprawdzi potem gdzieś i wyjdzie, że go naciągnąłem). A ten dokłada mi jeszcze 2 stówy i mówi: kierowca cię zawiezie, bierz ten (brzydkie wyrazy) kabel, przywiezie cię, podłączysz to i odwiezie cię z powrotem. Biorąc pod uwagę, że przejazd w jedną stronę od jego firmy do mnie to ok. 10 minut, kabel zasilający kompa nie podłącza się przecież 3 godziny, to już o 9 rano byłem z powrotem w domu bogatszy o 600 złotych. Codziennie bym tak chciał.

też informatyk

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 258 (282)
zarchiwizowany

#14485

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z zasady nie kupuję małolatom żadnego alkoholu czy fajek. Dla mnie może taki palić wagonik dziennie i popić skrzynką wódki. Jak mu rodzice pozwolą.
No i idę sobie do sklepiku, chcę kupić paczkę fajek i kilka piw. Zaczepia mnie małolat, że on mi da pieniądze, ale bym wziął dla niego paczkę fajek i też kilka piw. Spojrzenie: kojarzę chłopaczka, ale on chyba mnie nie skojarzył. To syn kolegi, rozwiedli się z żoną, nie moja sprawa. Mieszka z jego byłą. Miał problem ze skojarzeniem mnie, bo z wielu przyczyn, głównie zawodowych, jeżeli się z kolegą spotykam, to na neutralnym gruncie. Ostatnio małolat widział mnie ponad 8 lat temu. A mi lat przybywa, a nie ubywa, więc nie załapał.
Stanowczo odmawiam. A ten do mnie z ryjem, że jemu tata pozwala pić i palić. To ja na to grzecznie: jak ci pozwala, to niech ci nawet browar kupi i fabrykę fajek, nie mój problem. Skądinąd wiem, że kolega absolutnie mu tego zabrania. A ten na mnie: dzwonię po tatę, on cię ustawi. Ja, śmiejąc się w duchu, bo znam reakcję kolegi mówię: a proszę bardzo. Wymiękł.
Teraz ja się włączyłem i mówię: to może ja porozmawiam. Dzwonię i mówię, co się dzieje. Myślałem, że kolegę szlag na miejscu trafi, wsiadł w samochód i przyjechał. Mina małolata, gdy się przywitaliśmy, bezcenna. No i Irek (imię zmienione) do mnie: co ja mam z tym młodym ch**m zrobić? Odruchowo powiedziałem: przepal go! A on to zrobił. Na czym polega przepalanie, tłumaczę. Kupuje się tak z pięć, dziesięć paczek papierosów, koniecznie różnych marek. Następnie Teraz bierze się szluga, dłonie składa mniej więcej w pięść, a peta wkłada się w zaciśnięte dłonie. I każe się palić. Jeszcze nie widziałem takiego, co po 5 fajkach różnych marek się nie porzygał. Oczywiście chłopaczek rzygał dalej, jak widział, kolega nie miał litości. Wmusił w niego 10 sztuk. U niego w domu.
Reakcja matki: X (moje imię), dobrze, że zadzwoniłeś do Irka. Teraz on na fajki nawet spojrzeć nie chce.
Komentarz matki i ojca: no, teraz do pełnoletności nie zapalisz. A i potem pewnie też nie.

naiwny małotat

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (275)
zarchiwizowany

#14285

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A ja myślałem, że jestem raptus. Fakt, zirytować mnie nie jest trudno, ale jak szybko mi wchodzi, tak szybko przechodzi. No, chyba, że ktoś się "przysłuży".
Ale wczoraj dostałem szału. Niewiele brakowało, abym klienta zabił, a w każdym razie ciężką krzywdę na zdrowiu zrobił.
Jest taki sklepik w naszej mieścinie, zasadniczo handluje alkoholami, papierosami, jest tam punkt Lotto i no są jakieś wody, chipsy i tak dalej.
Wczoraj piątek. Umówiłem się z kolegami na piwo. Po co płacić dwa razy drożej w knajpie. Nie jakieś opilstwo, po trzy na łeba. Kumpli 4, ja piąty, po długich i ciężkich rachunkach wychodzi 15 piw. W sklepie mam od lat układ, że jak mi tam złotówka, dwie brakną, to olewają, wydają towar, zapisują na paragonie. Doskonale wiedzą, że to kwestia dnia, dwóch, aż oddam. Nawet paragonu za butelki nie biorę. Przyjmą zawsze, a ja zawsze płacę kaucję.
No to idę do sklepu po te piwa. A tam facio, z żółtymi papierami i taka młoda sprzedawczyni, sympatyczna dziewczyna. Te starsze umieją sobie z nim poradzić, ale ta nie. A ten dziewczynę od k... wyzywa, bo nie chce mu sprzedać alkoholu. Raz, że jej nie wolno pijanemu, a dwa, że on chciał na krechę. Ale jechał ją tak, że miała łzy w oczach. O ty, miękkim robiony!!! Wyp... z tego sklepu i przeproś panią (niewiele mi brakuje do wścieku). Rzucił się na mnie z rękami. Zawinąłem się i leżał pod ścianą. Wlazł nasz dzielnicowy. Jajo leży w tym, że jego córka jest najlbliższą koleżanką mojej córki. Co prawda nie był już na służbie, ale jako policjant ma obowiązek zareagować. Sprzedawczyni powiedziała, zgodnie z prawdą, że ja ją obroniłem, co pokażą kamery.
Wezwał kolegów z pracy. Wszystko wyszło na moje (zaatakował mnie, a przedtem kasjerkę), no to go zabrali do najdroższego hotelu w Polsce. A może czasami warto być piekielnym? Przecież mogłem wyjść, udać, że nic nie widzę. Ale, w takiej sytuacji radzę być piekielnym.

Świat Alkoholi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (69)