Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

karmelowa8

Zamieszcza historie od: 19 lipca 2013 - 12:57
Ostatnio: 4 marca 2014 - 23:35
  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 5156
  • Komentarzy: 21
  • Punktów za komentarze: 265
 

#57099

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciężki temat, będzie o aborcji.

Koleżanka (na potrzeby historii nazwijmy ją Anią) od długiego już czasu walczy z nowotworem piersi. Ostatnio jej rokowania znacznie się poprawiły, mastektomia oraz długotrwała chemioterapia zrobiły swoje i jak twierdzą lekarze złośliwiec prawdopodobnie został pokonany.

Historia, o której będzie tu mowa, zaczęła się jakiś rok temu. Pomimo tego, że bardzo uważali z chłopakiem, Ania zaszła w ciążę. Jej organizm zniszczony chemią, nie był mówiąc krótko gotowy na dodatkowe obciążenie, którym jest ten odmienny stan.

Nie chcę się tu wgłębiać w szczegóły, zwłaszcza, że nie jestem zbyt biegła w terminologii medycznej, w każdym razie Ania usłyszała od lekarzy, że jeśli chce urodzić to dziecko musi zrezygnować z kolejnych chemioterapii (co za tym idzie szanse na wyzdrowienie i brak przerzutów zmalały niemal do zera). Decyzja z pewnością nie należała do najłatwiejszych, ale wspólnie z chłopakiem uznali, że nie będą stawiali na szali jej życia. W czwartym tygodniu od zapłodnienia Ania poddała się aborcji.

Nie wiadomo z jakich źródeł, ale po pewnym czasie o zabiegu wiedział cały nasz rok i przy okazji połowa miejscowości.
Od tej pory dziewczyna nie ma życia. Jest publicznie szkalowana, jako ta co zabiła swoje dziecko. "Morderczyni" - zawyrokowały wszystkie, wybaczcie za określenie świętojebliwe kobiety spod kościoła. Koleżanki zaczęły wstawiać na fejsa dziesiątki zdjęć, haseł, artykułów o tym, jakim cudem jest posiadanie dziecka i jaką zbrodnią jest jego zabicie. Ksiądz podczas kazania (Ania jest osobą wierzącą i praktykującą) wymieniał przykłady kobiet, które oddały swoje życie dla płodu, po czym zmarły po porodzie, jako godne naśladowania. Trudno przytoczyć wszystkie przykłady, ale rozpoczął się niemalże publiczny lincz.

Nikogo nie obchodzi życie Ani, która przecież po wyzdrowieniu może urodzić jeszcze mnóstwo dzieci, nikogo nie obchodzi fakt, że młoda kobieta również bardzo chciała żyć, że jej rodzice, chłopak nie chcieli jej tracić. Że ta decyzja nie była łatwa, podjęta dla wygody, że gdyby Ania była zdrowa pewnie urodziłaby to dziecko. Efekt jest taki, że wykończona fizycznie dziewczyna, teraz staje się również wrakiem psychicznym.

Swoje zdanie na temat legalizacji aborcji zachowam dla siebie, nie chcę być zakrzyczana przez obrońców jedynej słusznej racji, co często się zdarza na tym portalu. Ale z całą pewnością uważam, że w przypadkach takich, jak wyżej wymieniony nie należy szkalować kobiet, które tego dokonały.

Skomentuj (147) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1222 (1550)

#54446

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Usłyszane od znajomej nauczycielki.

Na pierwszym zebraniu, po wyjściu innych rodziców podeszła do niej matka jednego z chłopców i oznajmiła, że jej syn ma wszy. Oczywiście zaraz po odkryciu przez nią pasożytów, zostawiła dziecko w domu i zafundowała mu odpowiednią kurację. Nie umiała jednak określić, jak długo chłopiec nosił we włosach gromadkę przyjaciół, co więcej była przekonana, że "zaraził się" nimi w szkole. Nie chciała jednak ogłosić tego na forum, kiedy wszyscy rodzice byli jeszcze w klasie, gdyż się wstydziła.

Żeby zapobiec rozprzestrzenieniu się wszawicy, do każdego z rodziców został wykonany telefon z prośbą o sprawdzenie włosów swoim pociechom. Wszyscy wykazali się zrozumieniem dla sytuacji, włosy sprawdzili i na drugi dzień nauczycielka dostała informację zwrotną. Efekt - u nikogo wszy nie znaleziono.

Po kilku dniach, do szkoły zaczęli przychodzić oburzeni rodzice, że u ich dzieci jednak pojawiły się wesołe zwierzątka. Znów prośba o sprawdzenie czystości głów u reszty dzieci, znów zapewnienia: moje dziecko wszy nie ma.

Mimo tych deklaracji, problem narastał. Cóż, któryś z rodziców musiał kłamać. Postanowiono, że sprawę rozwiąże szkolna pielęgniarka, miała ona sprawdzić każdemu maluchowi włoski. Nie mogła jednak tego zrobić bez zgody rodziców.
A ci wcale nie byli na to chętni. Kategorycznie nie zgadzali się na to badanie, nie rozumiejąc widocznie, że ma to przysłużyć wspólnemu dobru. Cóż było robić, rodzice zostali kolejny raz poproszeni o "dezynsekcję" głów swoich pociech.

Znajoma była zupełnie bezradna, w taki sposób walka z wszawicą mogła się ciągnąć do czerwca. Z pomocą przyszedł jej dyrektor, który to wystosował do każdego z rodziców pismo, w którym nie pytał wcale o zgodę na badanie, a po prostu informował, że w poniedziałek na pierwszej lekcji takie badanie się odbędzie. O dziwo, rozkaz dyrektora zdziałał więcej niż prośby zatroskanej wychowawczyni.

Okazało się, że źródłem zarazy jest główka pewnej dziewczynki, której to mama miała najwięcej oporów przed zgodą na sprawdzenie jej włosów. Oczywiście nikt z klasy nie dowiedział się kto pozarażał kolegów, żeby oszczędzić dziewczynce ewentualnych nieprzyjemności.

Piekielna okazała się reakcja mamuśki: "No ma te wszy i co poradzę? Chłopcy (jej bracia) też mają. Pani chyba nie wie, jak ciężko się tego pozbyć! Myłam jej włosy SZARYM MYDŁEM i nic to nie dało! To co miałam zrobić, do szkoły jej nie puszczać? Żeby zaległości miała?" Na pytanie dlaczego sama nie zgłosiła problemu, oznajmiła, że nikt z jej dziecka brudasa nie będzie robił.

Znajoma sprezentowała jej trzy opakowania płynu na wszawicę, które z oburzeniem przyjęła.
Problem został zażegnany.

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 788 (820)

#52714

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybrałam się do kościoła.

Siedzę sobie potulnie w ławce, ksiądz spowiada ludzi, wierni dopiero się schodzą, msza się jeszcze nie zaczęła więc kościół w połowie pusty.

W pewnym momencie staje nade mną starsza pani. Staje i wymownie patrzy, ale nie odzywa się ani słowem.

- Pomóc w czymś pani? - pytam grzecznie.
- To moje miejsce - oznajmiła mi. Przesunęłam się więc, robiąc jej miejsce obok siebie.
- Masz wyjść z tej ławki, to moja ławka - zażądała.
Przyznam, że mnie zatkało.
- Chyba nie potrzebuje pani całej ławki tylko dla siebie? - zapytałam.
- Nie twoja sprawa, to moja ławka. Jestem tu co tydzień a ty nie i to moja ławka, wynoś się natychmiast. Idź stać pod ścianą. Pospiesz się.

Myślę sobie: co jest do diabła? Od kiedy w kościele nie wolno mi zająć dowolnego miejsca?
Zauważyłam, że ludzie zaczynają na nas patrzeć, nie miałam jednak zamiaru ustępować tej kobiecie.
- Wynoś się, nie usiądę koło ciebie, bo nie jesteś prawdziwą chrześcijanką. - ostatnie zdanie wygłosiła teatralnym szeptem, tak by pół kościoła mogło je usłyszeć
- Proszę więc zająć inne miejsce - wzruszyłam ramionami i od tamtego momentu zaczęłam ją ignorować.

Może powinnam była zająć inną ławkę dla świętego spokoju, przyznam jednak, że (choć to niewłaściwe w takim miejscu) chciałam zrobić babie na złość.

W końcu usiadła koło mnie.
Całą mszę czułam jak kipi nienawiścią, rzucała mi spojrzenia, które nie pozostawiały złudzeń. ;)
Na słowa księdza "przekażcie sobie znak pokoju" ostentacyjnie odwróciła się ode mnie. Szczerze mówiąc niewiele mnie to wszystko obeszło. Wychodząc z kościoła słyszałam jak skarży się na mnie koleżankom.

Prawdziwie chrześcijańska postawa.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 918 (1038)

#52491

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed dwóch lat, w którą chyba ciężko będzie uwierzyć.

W mojej miejscowości mieszka pewna rodzina, w składzie: ojciec, jego druga żona i trzech synów ojca z pierwszego małżeństwa w wieku od 23 do 26 lat. Synowie nigdy ciężką pracą się nie skalali, po zdaniu matur osiedli na laurach i spokojnie sobie żyli z niemałej pensji tatusia.

Tatuś nie żałował na nic, fundował kochanym dzieciom wakacje, imprezy i wszystko o co go poprosili (prowadzi nieźle prosperującą firmę). Żyć nie umierać.

Pewnego pięknego dnia tatuś otrząsnął się z żałoby po śmierci pierwszej żony i postanowił poszukać nowej kobiety. Poszukiwania były na tyle owocne, że po pewnym czasie w ich domu pojawiła się takowa, w charakterze żony numer dwa. Od tamtego momentu przestał on być ukochanym tatusiem, a zaczął być "wrednym starym sknerą".

Stało się to za przyczyną jego nowej żony, której nie podobało się utrzymywanie za pieniądze swoje i męża trzech dorosłych facetów, którzy ani do pracy, ani do nauki, ani nawet do pomocy w firmie się nie garną.
Co za tym idzie skończył się wieczny dopływ kasy, a synkowie przyparci do muru, zaczęli rozglądać się za robotą. Szczęśliwym trafem znaleźli ją i po dłuższym czasie, na spółkę kupili nie pierwszej młodości, ale całkiem przyzwoity samochód "bo czymś na imprezy wozić się trzeba, jak ta stara hiena nie daje nam swojego". Wydawało się, że przyzwyczaili się do nowej sytuacji i życie dalej mijało im od imprezy do imprezy, na które jednak zarabiali już sami.

Pech chciał, że po kilku miesiącach zepsuło się stare auto ojca. Mając odpowiednie środki, postanowił sprezentować sobie nowe. I tak oto w garażu stanął piękny nowy Mercedes.

Niestety synkom zazdrość przyćmiła rozum. Nie mogąc znieść myśli, że znienawidzona macocha będzie "wozić się lepszą furą" niż oni, najstarszy z nich o imieniu Robert wracając nocą od dziewczyny wpadł na wprost genialny plan.

Wyobraźcie sobie, że podpalił garaż ojca! Oczywiście auto w nim stojące uległo zniszczeniu, straż została wezwana późno i niewiele dało się zrobić. Ślady podpalenia były podobno widoczne, zresztą chłopak szybko przyznał się do winy, o odszkodowaniu nie było więc mowy.

Wiecie co jest w tej historii najlepsze? Robert wyszedł z domu popołudniu i nie wiedział, że tatuś wraz z żoną wieczorem wyjechali do jej matki. Jakie auto uległo więc zniszczeniu? Astra, którą kupił razem z braćmi i na którą tak długo odkładał! :) Otóż młodszy brat korzystając z wolnego garażu wjechał samochodem na kanał, by coś przy nim sprawdzić i tak go zostawił na noc, by rano dokończyć robotę.

Do końca nie wiem jak skończyła się ta historia, wiem natomiast, że między braćmi nastąpił poważny rozłam i już nie macocha jest w tej rodzinie obiektem ich nienawiści.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 922 (1006)

#52458

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez ciocię.
Ciocia mieszka w domu, który zajmują dwie rodziny: ona z mężem i sąsiedzi [S], którzy mimo, że zdecydowanie wzorową rodziną nie są, nigdy nie sprawiali większych kłopotów.

Pewnego dnia wujek wracając z pracy zauważył dym wydobywający się przez okno z części domu, którą zajmują owi sąsiedzi. Kiedy znalazł się bliżej zauważył, że przyczyną jest nie co innego, jak pożar, który wybuchł u S.

Okna w tym domu osadzone są na tyle nisko, że wujek zauważył śpiącego na wersalce w kuchni pana S. Szybki telefon na straż pożarną, następnie próba dostania się do domu w celu uratowania mężczyzny. Niestety drzwi były czymś skutecznie zabarykadowane, niewiele więc myśląc wujek wybił szybę z okna kuchennego i przez nie właśnie dostał się do środka.
Zamiast gasić płomienie, które zajęły już dwa tylne pokoje, pierwszą rzeczą za jaką się zabrał było wyprowadzenie pana S. z domu. Mężczyzna był na tyle pijany, że nie miał siły utrzymać się na nogach, wujek więc musiał taszczyć go do drzwi, pod którymi zastał... zalaną w trupa panią S. Tak, to jej ciało uniemożliwiało wejście do domu.
Straż przyjechała na tyle szybko, że ogień nie zdążył rozprzestrzenić się na dalszą część domu, nikt nie ucierpiał, cała historia zakończyła się więc w miarę dobrze.

Dwa dni po zajściu ktoś puka do drzwi, ciocia otwiera a tam:
- Ja chciałem oznajmić, że albo zapłacicie mi za tą wybitą szybę w kuchni, albo spotykamy się w sądzie.

Wdzięczność sąsiedzka nie zna granic.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 998 (1040)

1