Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kasia

Zamieszcza historie od: 17 kwietnia 2011 - 17:55
Ostatnio: 29 maja 2020 - 13:42
O sobie:

(Były) pracownik socjalny.

Próbuję przetrwać w korpo ;)

  • Historii na głównej: 12 z 43
  • Punktów za historie: 6837
  • Komentarzy: 137
  • Punktów za komentarze: 467
 

#8915

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miejsce akcji - kiosk ruchu.
Podchodzę, zniżam się odpowiednio do okienka, i widzę w środku kobietę około 45-50 tępo wpatrującą się w jakiś zapisany zeszyt.
Ja, dość żwawo:
- Dzień dobry, poproszę bilet ulgowy.
Ze strony pani kompletna cisza. Nic nie wskazywało na to, że usłyszała moje słowa, dalej tępo wpatrywała się w ten sam punkt zeszytu. Powtarzam więc:
- Przepraszam, można bilet ulgowy?
Na co kobieta spojrzała na mnie z mordem w oczach i jak na mnie nie ryknie:
- Wariatka!! Wariatka!! Czego się pani drze??
Zdębiałam, ponieważ ani się nie darłam, ani tym bardziej prośby o podania biletu ulgowego w kiosku ruchu nie uważam za przejawy choroby umysłowej... Po dłuższej chwili ciszy, kiedy dochodziłam do siebie zdołałam tylko powiedzieć:
- Yyyy, nie zareagowała pani na moje słowa więc postanowiłam powtórzyć...
- Co to się nie widzi, że ja tu liczę?! Że ja tu wyższe obliczenia wykonuje?! Że ważne?! A wariatka mi przerywa i ja teraz od początku muszę liczyć!
Ponowne nazwanie mnie wariatką spowodowało tylko to, że odeszłam od okienka bez biletu i musiałam przepłacić kupując go u kierowcy.

kalisz, kiosk ruchu na plantach

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 299 (425)
zarchiwizowany

#8933

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś mnie to bawi, ale wtedy się to to działo (około trzech tygodni temu) wcale nie było mi do śmiechu :)

ogłaszam się w Internecie jako korepetytorka z angielskiego. któregoś razu, około godziny 10 zadzwonił do mnie jakiś [ch]łopak, powiedział, że jest maturzystą, że podchodzi do angielskiego na poziomie rozszerzonym i chciałby tylko wyjaśnić sobie pewne kwestie które nie są dla niego szczególnie jasne. muszę przyznać, że był uprzejmy, wypowiadał się na tak zwanym poziomie, tak więc nic nie wzbudziło moich podejrzeń. podał mi swój adres, poinformował jakim tramwajem mogę dojechać i umówiliśmy się na czwartek na godzinę 15. (był wtorek)

w środę zadzwonił do mnie ponownie. co później okaże się ważne, swoje telefony wykonywał z telefonu stacjonarnego.
[ch] dzień dobry, ja dzwonię w sprawie korepetycji na ulicy takiej-a-siakiej, zdaje się, że byliśmy na dziś umówieni??
muszę przyznać, że się zdziwiłam, bo rozumiem, że pomylił dni, ale żeby jeszcze aż tak godziny?
[ja] dzień dobry, owszem, pamiętam pana, ale zdaje się, że się jesteśmy umówieni na jutro, na godzinę 15, czy coś się zmieniło?
[ch] nie nie, przepraszam, pomyliłem się, jutro o 15 będzie idealnie.

następnego dnia sprawdziłam na googlemaps gdzie dokładnie mam się udać. okazało się, że klient mieszka po pierwsze bardzo daleko ode mnie, ba, bardzo daleko w ogóle (obrzeża łodzi). sprawdziłam dojazd, okazało się że muszę się dwa razy przesiąść a i jazda do najkrótszych nie będzie należeć... postanowiłam więc, że najwyżej umówię się z nim, że albo po prostu zapłaci mi więcej ze względu na dojazd, albo będziemy umawiać się u mnie w domu.

wyszłam z domu o 13:45 (!), w samych tramwajach spędziłam godzinę, potem jeszcze błąkałam się po jego osiedlu, ponieważ oczywiście nie mieszkał koło przystanku tylko gdzieś ZNACZNIE dalej. o 15d:10, cała zdyszana dotarłam na miejsce.

dzwonię domofonem raz, drugi, trzeci. cisza. widziałam obok biedronkę, pomyślałam, że może chłopak wyszedł na zakupy i zaraz wróci. postanowiłam zadzwonić, mimo, że przecież dzwonił z numeru stacjonarnego. oczywiście nikt nie odbierał. poczekałam tam dłuższą chwilę, na szczęście była ładna pogoda. do 15:35 nikt się nie zjawił, telefon również nie odpowiadał, tak więc zawróciłam do domu.

suma sumarum byłam poza domem 3,5 godziny, a nie załatwiłam kompletnie nic. jestem obecnie na III roku studiów, więc zajęć mam pełno, a tu pisać pracę, a tu jakieś kolokwia, więc 3,5 godziny to dla mnie naprawdę dużo, więc byłam nieźle wkurzona, że je zmarnowałam.

zastanawiałam się całe popołudnie czy gościu miał frajdę w tym, że jakaś zupełnie obca dla niego osoba zmarnowała na niego tyle czasu?

ale to jeszcze nie koniec historii.

piątek, godzina 10, jestem na uczelni, akurat mam okienko. dzwoni ten numer. nawet się ucieszyłam, bo miałam zamiar zapomnieć na chwilę o swojej kulturze i powiedzieć chłopakowi dosadnie co o nim myślę. Jednak moją rozmówczynią okazała się [k]obieta.

[ja] słucham?
[k] dzień dobry, ja oddzwaniam, bo widzę na sekretarce, że pani do mnie dzwoniła wczoraj kilka razy po 15.
[ja] owszem, ponieważ jakiś pan, przypuszczam, że pani syn był ze mną umówiony wczoraj właśnie na 15 na korepetycje. byłam u państwa pod domem, niestety nikogo nie zastałam, a telefon także nie odpowiadał.
[k] a, bo widzi pani, syn wyszedł w środę z domu i do tej pory nie wrócił (??!!), ale pani od angielskiego jest tak?
[ja] owszem
[k] a to szkoda, że się pani wczoraj z synem nie spotkała (było to powiedziane z wielkim oburzeniem w głosie)
[ja] słucham??!!
[k] a bo widzi pani, syn naprawdę potrzebuje tych korepetycji, ale coś mówił, że zgubił pani numer, i pewnie chciał przełożyć, ale nie mógł, ale ja teraz już mam pani kontakt to powiem synowi, żeby do pani przedzwonił jak wróci.

ręce mi opadły :P syn wyszedł w środę, do piątku nie wrócił, matka nie ma pojęcia gdzie on jest, na dodatek wcale jej to nie dziwi.. jej też w domu nie było skoro oddzwaniała dopiero w piątek.. numeru mojego synalek na pewno nie zgubił, skoro w środę dzwonił... do tego pretensje, że się z synem nie spotkałam zupełnie jak to ja bym go wystawiła rufą do wiatru...

cóż, dziś myślę sobie, że pozytyw jest taki, że zwiedziłam trochę łodzi :)) jednocześnie mam cichą nadzieję, ze tacy cudowni klienci już się nie powtórzą... :P

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 53 (189)
zarchiwizowany

#8644

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu czytałam historię o piekielnej pani z mięsnego, i przypomniało mi się sytuacja, która spotkała mnie jakiś miesiąc temu. Nie jest to historia jakoś wyjątkowo śmieszna, aczkolwiek [S}taruszka, która w niej występuje jest wyjątkowo piekielną klientką...

Czwartek, godzina około godziny 9 rano. Koło mojego bloku jest coś a la malutki ryneczek, około 10 budek postawionych w dwa rzędy, wśród nich trzy sklepiki mięsne. Weszłam do tego co zwykle nie przeczuwając nic złego.

Wchodzę zatem, przy ladzie stała Staruszka, na oko 68-70 lat. Miała już koło siebie nagromadzoną dosyć dużą kupkę wszelakich wędlin, myślałam więc naiwnie, że kończy już zakupy. Ustawiłam się więc za nią.

[S] to niech mi pani jeszcze da może z 6 plasterków tego schabu..... (pauza trwająca około 2minut] i może 8 plasterków tej wędliny.... i może --> tu nastąpiło wymienianie jeszcze następnych i następnych produktów.

nim się obejrzałam kolejka za mną składała się już z jakichś 15 osób. a, że nigdzie mi się nie śpieszyło postanowiłam poczekaj na rozwój wypadków.

kobitka kupowała i kupowała... w końcu nawet ekspedientka mówi
[e] może odrobinkę szybciej, widzi pani, że inni klienci czekają...
[s] A CO MNIE TO OBCHODZI? NIECH CZEKAJĄ.

po kolejnej dłuższej chwili w końcu nadszedł koniec. kwota do zapłacania 68zł!! i jeszcze mówi :
[s[ przepraszam pani haniu, że dzisiaj tak mało płacę, ale jeszcze mi trochę zostało z ostatniego razu...

zapłaciła, zabrała swoje rzeczy, zaczęła iść do drzwi, cała kolejka odechnęła z ulgą, zdążyłam powiedzieć:
-a ja poproszę....
w tym momencie staruszka nie zważając na mnie i resztę kolejki wróciła się sprzed drzwi i mówi :
[s] a, zapomniałam jeszcze bym chciała...

w tym momencie nie wytrzymałam i wyszłam ze sklepu udając się do drugiego. po chwili za mną podążyła reszta tej kolejki. a pani zapewne kupowała jeszcze wędlinki za 100zł...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 77 (183)