Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kasia

Zamieszcza historie od: 17 kwietnia 2011 - 17:55
Ostatnio: 29 maja 2020 - 13:42
O sobie:

(Były) pracownik socjalny.

Próbuję przetrwać w korpo ;)

  • Historii na głównej: 12 z 43
  • Punktów za historie: 6837
  • Komentarzy: 137
  • Punktów za komentarze: 467
 
zarchiwizowany

#19469

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedy byłam w podstawówce i gimnazjum "leczyłam się" u jednej pani doktor. Owa kobieta prawie nigdy nie potrafiła postawić słusznej diagnozy, a jak już jej się to udało to zazwyczaj leki były nie takie. Raz na zapalenie ucha kazała mi brać tabletki przeciwbólowe, i ewentualnie przyjść za kilka dni jak nie pomoże. Jak się domyślacie nie pomogło, a ja przyjść do niej nie mogłam bo przez 6 dni miałam gorączkę wahającą się między 38 a 39 stopni. Innym razem przyszłam całkowicie już zdrowa na kontrolę po zapaleniu gardła, po czym pani doktor zawyrokowała, że jestem jeszcze bardziej chora niż byłam i mam przez dwa tygodnie leżeć w łóżku. Kiedyś wybiłam palca na WFie, że się przekrzywił i chciałam skierowanie do chirurga to się dowiedziałam, że symuluję i nic mi nie jest. Historii takich było wiele, ale najbardziej mnie bawi ta :

Katar, kaszel, ból gardła, osłabienie, gorączka, może nie ogromna, ale zawsze, toteż wyrok rodzicielski brzmiał : idziemy do lekarza! Pani doktor mnie osłuchała, pooglądała po czym zawyrokowała, że nic mi nie jest i po co ja przychodzę i głowę zawracam skoro na korytarzu jest masa innych, bardziej ode mnie chorych pacjentów. Młoda byłam i głupia, toteż sobie pomyślałam, że może baba ma rację, może tam ludzie na coś umierają a ja z głupim przeziębieniem przychodzę... Podkuliłam ogon pod siebie i wróciłam do domu.

Minęło kilka dni, a ja wcale nie czułam się lepiej. Kaszel totalnie mnie wykańczał, jak tylko się położyłam to momentalnie zaczynałam kaszleć, miałam wrażenie, że zaraz płuca wypluję. Poszłam więc do lekarki raz jeszcze, tym razem z rodzicielką.

Znowu miała miejsce procedura badania i nagle baba wyrokuje : przewlekłe zapalenie oskrzeli.

A, że byłam z tej raczej pyskatej młodzieży mówię:
-Tak? To dziwne, bo cztery dni temu byłam u pani i twierdziła pani, że jestem zdrowa.
Pani popatrzyła mnie z uwagą, pomyślała, pomyślała po czym z powagą rzecze:
- Bo dzisiaj to ty naprawdę jesteś chora. A wtedy nie byłaś.

Roześmiałam się wtedy w głos, bo logika pani mnie powaliła :)

Wyczekałam do 18 roku życia i zmieniłam lekarkę, na Bogu dzięki, już zdecydowanie ogarniętą.

Wspomnienie tamtej do dzisiaj bardzo mnie bawi, chociaż jednocześnie zastanawiam się ilu osobom pani zaszkodziła...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (124)
zarchiwizowany

#19269

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poczta Polska mnie zaskakuje :)

Zamówiłam podkład na allegro - sposób dostarczenia - list polecony.

Podkład to mała rzecz, także naiwnie myślałam, że listonosz mi go przyniesie, tym bardziej, że żeby dojść do mojego bloku z poczty wystarczy pokonać 50m i przejść przez jezdnię.

Siedzę sobie właśnie, dzwoni domofon.

I teraz najlepsze.

Wpuściłam pana do klatki, pan wrzucił mi awizo do skrzynki po czym odszedł :)

Idę zaraz na pocztę się spytać czy wierzą w siły nadprzyrodzone, bo skoro mnie nie ma to kto go wpuścił do klatki..? :D

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (179)
zarchiwizowany

#18908

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dość późno nauczyłam się jeździć na rowerze, dlatego swój pierwszy pojazd tego typu dostałam jak miałam 12lat. Rower był przedmiotem na którym bardzo mi zależało i chyba fakt, że tak bardzo na niego czekałam "źle" na niego podziałał.

Były to jeszcze czasy, kiedy ludzie większość rzeczy kupowali na giełdzie, bazarze itd. Mój dziadek, który był osobą kupującą mi wymarzony prezent nie dał sobie przemówić do rozumu, że może by w sklepie, zaparł się na bazar. A, że doskonale wiedział, że ani babci, ani mnie jego pomysł nie leży pewnej niedzieli wyszedł na rzekomy spacer,a wrócił z rowerem.

Rower niestety działał średnio. Usterek było kilka, ale najpoważniejszą było to, że w ogóle nie dział hamulec. Postanowiliśmy więc oddać go do naprawy, a w okolicach domu mojego taty, gdzie zazwyczaj jeździłam znajdował się sklep/serwis rowerowy. Poszłam tam więc z babcią i tatą.

Facet, właściciel sklepo-serwisu długo rower oglądał. Znalazł masę usterek (w sumie chociaż tyle dobrze, że się ich dopatrzył, a nie twierdził, że wszystko przecież sprawne) i zaczął biadolić nad tym,że to zepsute, to nie dokręcone to takie srakie i owakie. Ewidentnie grał pozę w stylu "pokażę im że wszystko zepsute a potem jak naprawię, to będą tak wdzięczni, że zapłacą więcej".

Co ma kluczowe znaczenie dla historii w trakcie tej diagnostyki pojazdu mój rodziciel zorientował się, że rower, mimo iż kupiony na bazarze, pochodzi z firmy pana z którym toczyła się rozmowa.

[f]acet po skończeniu swojej mowy z mocą dorzucił:
[f] Ja nie wiem! No proszę państwa, ja naprawdę nie wiem! Co za debil mógł taki rower sprzedać?!
W tym momencie tata mówi :
-Cóż, tak się składa, że pan....

Mina kolesia była bezcenna. Chciałabym umieć to opisać, ale brakuje mi słów :P Jedyny ubogi opis jaki mogę przedstawić to stwierdzenie, że zrobił się bordowy w jednej sekundzie, oczy wyszły mu z orbit, zapowietrzył się, i nawet ja, chociaż gówniara domyślałam się, że grozi mi coś w rodzaju ataku serca. Ojciec postanowił go jakoś "uspokoić" więc mówi :
-Ale niech się pan nie martwi, pan naprawi te wszystkie usterki w promocyjnej cenie i będziemy kwita.

Niestety już po naprawie się okazało, że serwis pana był takiej samej jakości - hamulce w moim góralu już nigdy nie były sprawne :P

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (119)

#18393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia z bodajże stycznia tego roku.

Jakoś pod koniec zeszłego roku dowiedziałam się od znajomych o Grouponie. Pewnie istnieje toto od dawna, ale jakoś mnie ta wiedza ominęła :) Zapragnęłam więc codziennych maili z ofertami więc, o ile można tak to ująć, zapisałam się do grouponowego systemu.

Czaiłam się szczególnie na ofertę strzyżenie + modelowanie lub coś w ten deseń - mam włosy prawie do pasa, więc nawet jak obcinam tylko końcówki to i tak płacę za taką usługę całkiem sporo.

Nie musiałam długo wypatrywać, jakoś w połowie grudnia pojawiła się oferta "strzyżenie+modelowanie w luksusowym salonie sunrise" przecenione ze 120 na 45zł.

Zanim wykupiłam kupon obczaiłam stronę salonu, wszystko wydało mi się nawet więcej niż przyzwoite także zdecydowałam się na zakup.

W styczniu postanowiłam go zrealizować. W piątek zadzwoniłam do salonu, powiedziałam co i jak; ostatecznie jakiś pan powiedział, że zapisał mnie na poniedziałek na 9:30.

W owy poniedziałek zerwałam się z łóżka bladym świtem, bo fryzjer na Bałutach, a ja mieszkam na Retkinii. Zajechałam jakieś pół godziny wcześniej (bo zawsze wolę przyjechać wcześniej niż się spóźnić), obok akurat była Biedronka, pokupowałam kilka rzeczy i stawiłam się pod salonem fryzjerskim równo o 9:25 chcąc jak najszybciej wejść do środka, bo ulice były skute lodem, był dość duży mróz, który był jeszcze bardziej potęgowany przez wiatr.

Popchnęłam więc drzwi do przybytku urody, a one okazały się być zamknięte. Postanowiłam więc drzwi pociągnąć. Dalej ani drgną. Wtedy uświadomiłam sobie przykrą prawdę : było zamknięte.

W pierwszej sekundzie zachciało mi się śmiać. Sytuacja była dla mnie tak absurdalna - wstałam o 7 żeby dojechać, nieźle zmarzłam, a tu się okazuje, że to wszystko na marne. Potem nieco się wkurzyłam, ale daleko mi jeszcze było do nastroju wybuchowego - być może mróz zamroził nieco nerwy. Wyciągnęłam komórkę i zaczęłam dzwonić na oba podane na szyldzie reklamowym numery.

Zanim się dodzwoniłam była już 9:45. Jakaś pani poinformowała mnie, że zaszła jakaś nieprawdopodobna pomyłka jeśli ktoś zapisał mnie na godzinę 9:30 bo co prawda normalnie salon jest czynny od 9:00, ale teraz panuje epidemia grypy i od trzech tygodni otwierają dopiero o 10:30.

Spytałam więc panią czy mam jej zdaniem czekać jeszcze 45minut na mrozie przez niedopatrzenie z którym nie mam nic wspólnego. Odpowiedź "Nie nie, już wysyłam jakiegoś pracownika który otworzy"

Jakiś pracownik przyjechał o 10:10 okazał się być panią rejestratorką/recepcjonistką. Broń Boże nie wyskoczyłam do kobiety z żadnymi pretensjami - bo wciąż miałam w pamięci, że na wizytę umawiał mnie jakiś facet. Generalnie rzecz biorąc poza drobnymi uprzejmościami nie mówiłam do babki nic, za to ona walnęła mi gadkę, że przecież nie mogę mieć do nikogo pretensji bo przecież pomyłki zdarzają się każdemu. Jak możecie się łatwo domyślić tą gadką zaczęła mnie nakręcać, ale dalej chciałam się powstrzymać od wybuchu także wysyczałam jedynie "Proszę pani, ale ja naprawdę nie mam do nikogo żadnych pretensji, zdarza się".

O godzinie 11 (sic!) przyjechał [f]ryzjer. Poznałam po głosie : to był ten facet który mnie na taką boską poranną godzinę zarejestrował. Wszedł sobie rześki jak skowronek i mówi:
[f] No wie pani, nie wiem jakim cudem pani się tutaj znalazła o 9:30 rano, co za głupek pani podał taką godzinę, przecież teraz mamy czynne od 11.

Z racji tego, że owy pan miał się później zająć moimi włosami wolałam go nie informować, że on był tym "głupkiem" :)

Sama usługa fryzjerska nie była zła - ale na pewno też nie jakaś super dobra. Na pewno nie chciałabym zapłacić za to, co pan zrobił mi na głowie normalnej kwoty - 120zł, nawet ta 45 wydała mi się wygórowana.

Najśmieszniejsze w tej historii było to, że nikt nie przeprosił mnie za to, że stałam na mrozie ponad 40min, nikt nie przeprosił mnie za to, że na fryzjera czekałam ponad godzinę i 40minut ; a wręcz przeciwnie - wszyscy przekonywali mnie, że ja wręcz nie mam prawa mieć do nikogo o to pretensji, pomimo tego, że do nikogo nie wyraziłam ani słowa skargi o zaistniałą sytuację...

usługi Sunrise

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 390 (530)
zarchiwizowany

#17773

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może to nie wydaje się piekielne, ale mnie naprawdę "zabijają" telefony tego typu. Pomijając to, że ciągle dzwonią z banku próbując wcisnąć mi jakąś super korzystną opcję za jedyne 15zł miesięcznie, że raz odebrałam telefon, gdzie pani chciała mnie namówić na zakup trzech par cudownych fig za jedyne 12.99 + przesyłka (do tego była bardzo zdziwiona, że nie chcę fig, których nie można nawet nigdzie zobaczyć), to nachalność [P]ani z którą miałam wątpliwą ochotę rozmawiać przedwczoraj powaliła mnie na kolana.

Dwa dni temu, godzina 20, siedzę na piwie. Dzwoni jakiś obcy numer, pani pyta mnie czy mam chwilkę. Nie, nie mam. To ona zadzwoni jutro. A dobrze, niech dzwoni...

No i zadzwoniła.
[P] Dzień dobry nazywam się Najpiekielniejsza z Piekielnych, dzwonię z firmy takiej a siakiej (niestety nie zapamiętałam nazwy), czy mogę zająć chwilkę.
Odpowiadam dość ostrożnie:
- No dobrze...
[P] Chciałabym pani przedstawić jedyną w swoim rodzaju ofertę naszego wydawnictwa specjalnie dla pani! Jakim z następujących tematów jest pani zainteresowana : religia, zdrowe jedzenie czy może literatura dziecięca.
- Tak się składa, że żadnym - mówię, mając nadzieję, że dzięki temu rozmowa się zakończy, ale gdzie tam! :)
[P] No ale zdrowe żywienie? Na pewno się pani nim interesuje? Co pani w ogóle na ten temat myśli.
Tu przyznaję, pani mnie zażyła. Wątpiąc w to, że kobieta w ogóle wysłucha mojej odpowiedzi wydukałam coś w stylu, że to ważne, ale nie każdy sobie zdaje z tego sprawę.
[P] No właśnie! I ja mam dla pani świetną ofertę, przepisy o zdrowym żywieniu, informacje o zdrowych produktach i - coś tam jeszcze, nie zapamiętałam wszystkiego, ale taki był sens.
Tak więc rozumiem, że jest pani zainteresowana tą ofertą?
- No wie Pani, nie bardzo... Bo po pierwsze mówiłam na początku rozmowy, że jakoś żaden z podanych przez panią tematów mnie nie bardzo interesuje, a po drugie nawet nie znam kosztów pani oferty.

Tutaj podaruję Wam kochani całą resztę naszego dialogu, bo byłby strasznie długi, bo rozmowa trwała około 10 minut. Przez ten czas rzeczona pani usilnie chciała mi wcisnąć jakąś kolekcję o tym zdrowym żywieniu taką do kolekcjonowania, w sensie, że najpierw wysyłają segregatory, potem co jakiś czas "wkłady".

Przez 10 minut próbowałam owej pani wytłumaczyć, że w ogóle nie interesuje mnie coś takiego.

Lecz ona ciągle mi to wciskała, a kiedy już zrozumiała, że nic z tego zaczęła mnie namawiać na "darmową" paczuszkę powitalną za jedyne 14,99 w której otrzymam segregator, 36 kart i zestaw toreb podróżnych. Jak można się domyślić nie dopuszczała do siebie mojego głosu, kiedy chciałam jej powiedzieć, że nie chcę żadnej "darmowej" paczuszki, skoro z góry wiem, że nie chcę potem ciągnąc tej serii. Ile w ogóle taka jedna kolejna przesyłka z tymi jakże wartościowymi przepisami miałaby kosztować i ile w ogóle przesyłek by było pani nie raczyła powiedzieć.

W końcu żeby skończyć tą udrękę powiedziałam pierwsze co mi wpadło do głowy : że nie stać mnie na opłacenie "darmowej" paczuszki powitalnej, także tym samym nie będę miała za co opłacić każdej kolejnej przesyłki.

Myślałam, że zagolopowana w swych zachęceniach pani powie, że nie ma problemu i ona w takim razie będzie płacić za mnie, ale niestety :)

I tu pojawia się moje pytanie : skąd ci wszyscy konsultanci mają mój numer telefonu, i jak sobie do jasnej cholery z nimi radzić? :D Bo jakoś nie mogłam się przemóc, żeby odłożyć słuchawkę...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (142)

#17086

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dzisiejsza, o przeprawach z urzędnikami państwowymi.

Mimo zapewnień synoptyków, że wczoraj był ostatni gorący dzień dzisiejszego chłodnym nie można nazwać. W pocie czoła, cała zgrzana, mimo, że szłam wolno dotarłam do sądu okręgowego w celu dowiedzenia się, czy mogę otrzymać odpis wyroku o rozwodzie moich rodziców w którym znajduje się informacja o tym, że ojciec ma zasądzone na mnie alimenty.

Myślałam, o ja głupia, że wystarczy udać się w jedno miejsce, gdzie ktoś kompetentny powie mi, co mam zrobić, aby taki papier otrzymać. Zamiast tego miałam swoiste perypetie z aż czterema paniami - [P1], [P2], [P3] i [P4].

Wracając do historii. Jestem w sądzie, w biurze podawczym. Wyłuszczam [P1] swoją sprawę.
[P1] Tak, tak, oczywiście, jako córka może Pani otrzymać odpis takiego wyroku, wystarczy napisać podanie i po wszystkim, tylko to nie u mnie, ale w sądzie rodzinnym.

Ok, sąd rodzinny jest zupełnie gdzie indziej, ale idę.

Po jakimś czasie, umęczona już upałem, trafiłam na miejsce, usiadłam, napisałam podanie i kieruję się do biura podawczego.
[P2] Dobrze, tu się wszystko zgadza, o wyrok, rozwód był w 1995 roku. Ale wie Pani, ja nie wiem, czy Pani nie powinna za to wnieść jakiejś opłaty?
Cóż, zawsze wydawało mi się, że to panie tam pracujące powinny wiedzieć, a nie ja, ale najwyraźniej się myliłam. Zostałam więc wysłana do głównego sekretariatu sądu rodzinnego.

Sekretariat.
[P3] Za to jest opłata 6zł. Ale w którym roku był ten rozwód, niech Pani mi powie?
[J] W 1995.
[P3] A, to nie u nas! To musi Pani iść do sądu okręgowego, tam od 1990 roku mają te wszystkie dokumenty.
[J] Ale ja właśnie stamtąd przychodzę.... Zostałam tam poinformowana w biurze podawczym, że z taką sprawą to do Państwa...
[P3] Nie, nie, ktoś Panią w błąd wprowadził, szkoda, bo musi Pani się teraz tak nalatać.
Postanowiłam wtedy upewnić się, że moje podanie ok, bo pani wydawała się być kompetentna.
[P3] Tak, wszystko dobrze, jako pełnoletnia córka może pani dostać odpis takiego wyroku.

No to heja, idę z powrotem. Byłam bardziej rozbawiona, niż zła, bo przypomniało mi się wtedy ile wy tutaj na piekielnych dodawaliście historii o byciu odsyłanym w tą i z powrotem, i jakoś raźniej mi się zrobiło na myśl, że nie tylko mnie to spotyka :)

Jestem. Już na maksa zgrzana, ale z polecenia pani nr3 lecę do sekretariatu sądu okręgowego, zapytać o czas oczekiwania na ten odpis (bo czas mnie nagli).
[P4] Pani jest od tego wyroku o rozwód i alimenty? Ale to w jednym wyroku jest napisane?
[Ja] Tak, z tego co wiem, to w trakcie rozprawy rozwodowej od razu zostały ojcu zasądzone alimenty.
[P4] Ale to przecież pani nie może tego dostać!
Myślę sobie : ŻE CO?
[J] Ale jak to? Dwie osoby mnie dziś informowały, że jako pełnoletnia córka mogę dostać taki dokument..
[P4] O, to źle panią ktoś poinformował. Może pani dostać wyrok o alimenty, jakby on był osobny. Ale jeżeli chodzi o dokument rozwodowy to tylko rodzice mogą złożyć o jego wydanie.

Świetnie. Zmarnowane półtorej godziny, żeby się dowiedzieć, że nic z tego.. Cieszy mnie jedynie to, że gdziekolwiek nie poszłam dostawałam się z "marszu", a nie musiałam czekać w kilometrowej kolejce.

Co mnie najbardziej zdziwiło w tym wszystkim to fakt, że każda z pań, z którymi rozmawiałam były przynajmniej po 40, co świadczy, że mają już pewnie jakiś staż w swojej pracy, a nie są młodziutkie i niedoświadczone. Ale cóż, dobrze, że chociaż ostatnia pani powiedziała mi, że nic z tego, bo pewnie bym się zdziwiła, jakbym złożyła to podanie i za jakiś czas dostała pismo odmowne.

sądy...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (404)
zarchiwizowany

#17378

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeglądałam sobie właśnie poczekalnię i dostrzegłam dwie historie dotyczące nauczenia w szkole, także postanowiłam dodać i swoją.

Będzie długo, ale ci z Was, którzy już tutaj czytali coś mojego chyba zdążyli zapowiedzieć, że nie umiem krótko :P Bardzo za to przepraszam, ale w realu za dużo gadam, a tu.. no cóż, tu za dużo piszę ;)

Rok temu musiałam odbyć miesięczne praktyki w szkole podstawowej. Nie będę ukrywała, że ta idea mnie nie zachwycała - uwielbiam uczyć, ale młodzież licealną, dorosłych ; dzieci zniechęcają mnie tym, że mało które dzieci zachowują się jak dzieci, zresztą pewnie wiecie o czym mówię :)

Szkoła mnie oczywiście nie "rozczarowała". Na porządku dziennym było widywanie młodocianych z fajeczkami za szkołą, słuchanie jak na przerwach wyzywają się wyrażeniami uważanymi powszechnie za wulgarne, zwracanie się do nauczycieli jak do kolegi (jeden chłopak z 5 klasy nie omieszkał powiedzieć mojemu opiekunowi praktyk, że pier*oli jego lekcję, ale to chłopak z ADHD i nerwicą, także powiedzmy, że mniej mnie to zszokowało niż gdyby zrobiło to zdrowe dziecko).

Myślałam sobie jednak, teraz przyznaję, że bardzo naiwnie, że skoro między mną a uczniami podstawówki istnieje wielka różnica wieku (ja wówczas lat 22, oni maksymalnie 12) będą okazywać mi minimum szacunku.

Myliłam się :)

Hospitowałam, tj. obserwowałam lekcję w czwartej klasie. Kiedy zabrzmiał dzwonek na przerwę ruszyłam za tłumem dzieciaków do wyjścia. Tuż przede mną szło dwóch chłopców, jeden wyglądał jak cherubinek z obrazka świętego : łagodna buźka, duże oczka, piękne loki na głowie. Jakie więc było moje zdziwienie, kiedy owy [ch]łopak powiedział do swojego kolegi:
[Ch] I mówię ci stary, ale żeśmy się oj.ebali na słońcu?

Przyznaję, że zwątpiłam, bo pierwszy raz usłyszałam takie słowo :P Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest ono wulgarne.
Odruchowo więc "ryknęłam" dzieciakowi nad głową :
- Coś tym powiedział??

Nie jestem pewna czego oczekiwałam, być może tego, że chłopak się zawstydzi, powie, że nic, że przeprosi, no nie wiem, czegokolwiek co będzie świadczyło o tym, że zdaje sobie sprawę, że wypowiedział się tak, jak 10 letnie dziecko wypowiadać się nie powinno.

Otóż nie.

Dzieciak odwrócił się, podniósł wysoko głowę, co umożliwiło mu spojrzenie mi prosto w oczy (trochę go to wysiłku kosztowało bo nie należał do wysokich, a ja z kolei mam 1,7m wzrostu, nie bardzo dużo, ale też nie malutko) po czym bardzo głośno, wyraźnie i poważnie powiedział :
[Ch] Powiedziałem, żeśmy się oj.ebali na słońcu.
Po czym jak gdyby nigdy nic odwrócił się na pięcie i wyszedł z klasy.

Potrzebowałam długiej przerwy, żeby się z tego otrząsnąć :P

podstawówka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (191)
zarchiwizowany

#17087

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie bardzo piekielne, ale mnie w sumie rozbawiło :)

Zapewne każdy z was przynajmniej kilkanaście razy w swoim życiu w trakcie robienia zakupów w supermarkecie natknął się na batonik rzucony pomiędzy podpaski albo taśmę klejącą gdzieś między kawą, ale cóż, powszechnie wiadomo, że nasz polski naród bywa leniwy, i jak się nagle rozmyśli z dokonania jakiegoś zakupu to odkłada produkt byle gdzie, nie racząc wrócić się tam, skąd go wziął.

Ostatnio jednak w Kauflandzie będąc zdziwiła mnie pomysłowość ludzi.

Idę na dział z zupkami w proszku itd. w celu zakupienia Pomysłu Winiary na kurczaka w przyprawach z czosnkiem czy jak to się tam nazywa, jest to ta opcja w woreczkiem do beztłuszczowego pieczenia mięska w piekarniku. Szukam ostro, bo widzę tylko smak miodowy, nagle patrzę jest, ostatnia torebka z czosnkiem! Chwytam ją pełna radości, mam ją już w ręku a nagle widzę, że tam sama przyprawa, a woreczek ktoś sobie urwał o.O (dla niezorientowanych : torebka tego specyfiku jest jedna, ale jakby podzielona na dwie części, na dole jest przyprawa, na górze woreczek)

Następnie kieruję się na dział z napojami po wodę mineralną. Zapatrzona gdzieś w dal wyciągam butelkę wody z napoczętej zgrzewki, jakaś za lekka mi się ta woda wydaje więc zerkam, i nagle znowu mega zdziwienie bo oto kochani trzymam w ręce puściutką butelkę po wodzie..

A więc okazuje się, że słowo kradzież nabiera zupełnie nowego sensu :) Bo po co wynosić produkt z kodem kreskowym który będzie piszczał jak można sobie urwać tylko woreczek a mięso przyprawić po swojemu. I po co kraść wodę za 2zł jak można ją całą wypić (swoją drogą chciałabym to zobaczyć, jedna osoba całą tą wodę? Co jest najlepsze wody są koło stoiska z wędlinami i serem, ciekawe jak ktoś pił, że nikt nie widział) i jeszcze bezczelnie odłożyć pustą butelkę do zgrzewki.

Ah, ten nasz pomysłowy naród..

Kaufland

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (178)
zarchiwizowany

#16832

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Tiofrean http://piekielni.pl/16713#comments przypomniała mi podobną.. a nawet dwie.

1)1 stycznia, parę kilka lat temu, miałam wtedy 17,18 lat. Wracałam do domu z Sylwestra, było jakoś po 5, mogłam co prawda nocować u koleżanki, ale obiecałam w domu, że wrócę pierwszym autobusem.
Stoję więc na przystanku i czekam. Ulice dookoła puste. Co ważne, przystanek ktoś wcześniej nieco zdemolował, kosze na śmieci przewrócone, wybita szyba. Co również ważne, byłam ubrana w spódniczkę (krótką, ale bez przesady, taką przed kolana), długie kozaki na obcasie (ale też nie jakimś mega), długą kurtkę, szalik i czapkę.

Akcja właściwa.

Stoję, czekam, pod przystanek podjeżdża radiowóz. Wysiada dwóch panów. Jeden z nich [P] pyta o to, czy może byłam świadkiem tego co się stało z przystankiem, odpowiadam, że nie, że jestem tu od jakichś 5minut i zastałam już to wszystko co tutaj widać. Panowie więc już mają się zawinąć i odjechać, jednak pan policjant przystanął i mówi:
[P] A pani to z pracy wraca czy z imprezy?
Zdziwiona pytaniem nie wygłosiłam uwagi, że w Sylwestrową noc to raczej mało kto pracuje, i automatycznie odpowiedziałam:
[Ja] Z imprezy..
[P? Taak? Bo wygląda pani, jakby pani z pracy wracała.
Tutaj obaj panowie uśmiechnęli się obleśnie i odjechali.

I tak cóż, wracając sobie z Sylwestra w spódniczce i kozakach zostałam wzięta za panią lekkich obyczajów.

2) Już na studiach. Koleżankę rzucił chłopak, potrzebowała damskiej rozmowy przy piwie. Byłam trochę chora, nieziemsko bolało mnie gardło, ale cóż, pobiegłam koleżankę pocieszać. Z racji tego, że była jakaś połowa września pod wieczór robiło się już chłodno, przyodziałam się w adidasy, dżinsy, biały żakiet z wysoką stójką a do tego szyję opatuliłam szczelnie apaszką. Zdawać by się mogło, że to nic prowokacyjnego. Po spotkaniu z koleżanką okazało się, że ubrana jest ona bardzo podobnie, jedynie kolorystkę ubioru miałyśmy trochę inną.

Z racji mojej choroby zdecydowałam się spożyć coś w rodzaju jednego grzanego piwa, jednak koleżanka[Kol] ze względów rozpaczy wlała w siebie nieco więcej napojów wyskokowych. Około drugiej czy trzeciej w nocy udało mi się przekonać ją, że już czas do domu i wylądowałyśmy na przystanku autobusu nocnego. Nie usiadłyśmy jednak na tej przystankowej ławeczce(była zajęta przez innych wracających zapewne z imprez ludzi), a tuż obok, na murku. Siedzimy więc i siedzimy, nagle tuż koło nas staje samochód i jego kierowca[K] otwiera szybę od naszej strony. Naiwnie pomyślałam, że może facet chce zapytać o drogę...
[K] Świadczycie usługi seksualne? - pyta facet dość donośnym głosem.
Myślę sobie, że pijana nie jestem, ale kto wie, może się przesłyszałam?
[Ja] Słucham??
[K] No pytam czy świadczycie usługi seksualne?
I tu słyszę już, że facet mówi całkowicie poważnie. Już miałam powiedzieć mu coś, co by posłało do diabła, ale wtedy postanowiła do rozmowy wtrącić się nieco nietrzeźwa kumpela.
[Kol] Nie stać cię!!! - krzyknęła gromko.
Na chwilę zapanowała cisza, facet pewnie kalkulował.
[K] Stać - oznajmił - to ile chcecie?
[Kol] Wycieczkę do Noweeego Jooooorku!!
[K] Żartujesz?
[Kol] Wycieczkę do Noweeegoo Jooorku!!
Tutaj zauważyłam, że facet był wyraźnie skonsternowany, bo widocznie wziął to co mówiła kumpela na poważnie. Spojrzał więc na mnie, i niepewnie spytał:
[K] To świadczycie te usługi czy nie??
[Ja] Nie, nie świadczymy - powiedziałam wolno i bardzo wyraźnie.
[K] Nie to nie, kur*wa! - rzucił facet i odjechał.

A ja do dziś nie wiem o co chodziło? Może pierwszy raz chciał skorzystać z tego rodzaju usług i nie wiedział, że te panie to raczej nie w dżinsach poowijane szalami i nie na przystankach nocnych? ;]

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 92 (164)
zarchiwizowany

#16282

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W rodzinnym mieście, tuż koło bloku mam sklep zwany przez okolicznych mieszkańców "chemią". Wiadomo, jakieś proszki do prania, płyny do płukania, odplamiacze, ale także kosmetyki : farby do włosów, lakiery do paznokci, pomadki, kremy. Kilka lat temu, kiedy pozamykano u nas niemal wszystkie kioski Ruchu w sklepie można było też nabyć bilety autobusowe. Ludzie więc do dziś tłumnie po te bilety do owej chemii chodzą, jednak rzadko kiedy kupują coś poza nimi, co jest dość logiczne, ponieważ po drugiej stronie ulicy jest Kaufland, w którym te wszystkie proszki czy płyny można kupić o wiele, wiele taniej.
Wychodzi więc na to, że utarg właścicielki sklepu istnieje tylko dzięki tym biletom, co budzi jej frustrację - zajeżdża do klientów niemiłymi tekstami w stylu "No tak, teraz tylko po bilety się do mnie przychodzi, jak tak można!". W związku z tym, a także z sytuacją którą opisałam tutaj w komentarzu pod jedną z opublikowanych tu historii, staram się omijać sklep pani szerokim łukiem, i kupować te nieszczęsne bilety drożej u kierowcy, niż musieć mieć do czynienia z kobietą.

Do rzeczy.

Jestem na wakacjach w domu od 1,5 miesiąca, i tydzień temu, pierwszy raz w trakcie całego pobytu udałam się do chemii, ponieważ babcia poprosiła mnie o przyniesienie jakichś tam saszetek z substancją do utwardzania firan. Co ważne, nie miałam pojęcia jak taka saszetka wygląda, mimowolnie wizualizowałam ją sobie jako prostokątną, bo to chyba najczęściej spotykany kształt w takim przypadku.

Akcja właściwa.
[Ja] Dzień dobry, poproszę 5 saszetek ze środkiem do utwardzania firan.
[Ekspedientka] Trójkątnych?
[J] Możliwe, że trójkątnych...
opowiadam, ponieważ, jak pisałam, nie wiedziałam czy substancja jest w saszetce prostokątnej czy może w kształcie gwiazdek, cholera dzisiaj wie na jaki pomysł wpadną producenci.
Po moich słowach zapadła cisza na 2sekundy, pani pewnie przez ten czas myślała jakby mi tu dosrać, i nagle słyszę:
[E, ociekając ironią] Cóż, ja wiem, że pani jest humanistką, ale kształty figur geometrycznych to powinna pani umieć rozróżniać.
Na mojej twarzy kompletnego zdziwienia, myślę sobie WTF?!
[E] Bo to w podstawówce uczyli jakie są figury geometryczne, ale widać Pani tej wiedzy nie zdobyła.
Po czym jak gdyby nigdy nic wróciła do służbowego uśmiechu, położyła na ladzie 5 trójkątnych saszetek po czym rzecze
[E] To są te, co babcia zawsze bierze, 5zł się należy.

Bez słowa położyłam na ladzie pieniądze, wzięłam te nieszczęsne saszetki i dopiero po wyjściu ze sklepu dotarło do mnie, że właśnie okazało się, że jestem ćwierć inteligentna, i w ogóle nie wiadomo co na studiach robię, skoro podstawówki nie powinnam w ogóle kończyć. I wszystko tylko dlatego, że pani jest sfrustrowana brakiem ruchu w sklepie, a ja nie wiedziałam, że proszek do usztywniania firan jest pakowany nie w prostokątne, lecz trójkątne saszetki... ;))

Kalisz, ul.Podmiejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 52 (160)