Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kasia

Zamieszcza historie od: 17 kwietnia 2011 - 17:55
Ostatnio: 29 maja 2020 - 13:42
O sobie:

(Były) pracownik socjalny.

Próbuję przetrwać w korpo ;)

  • Historii na głównej: 12 z 43
  • Punktów za historie: 6837
  • Komentarzy: 137
  • Punktów za komentarze: 467
 

#86623

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu, jeszcze w czasach przed pandemią, wróciłam wyjątkowo zmęczona z pracy. Posnułam się chwilę bez celu po mieszkaniu, a potem stwierdziłam, że nie ma się co męczyć i mimo wczesnej godziny (około 20:20) idę spać.
Zasnęłam snem kamiennym od razu po przyłożeniu głowy do poduszki, kiedy ze snu wybudziły mnie wibracje telefonu. Nieprzytomna spojrzałam na zegarek (20:50), po czym na telefon - dzwonił numer nieznany, ale z racji na przyzwoitą jeszcze godzinę stwierdziłam, że odbiorę, może coś się gdzieś stało?

[Ja, bardzo zaspanym głosem] Halo?
[Kobieta, słychać że bardzo zdenerwowana] Dobry wieczór. Bo pani właśnie dzwoniła do mojego narzeczonego i ja oddzwaniam, o co chodzi?
[J] Dobry wieczór, to pomyłka.
[K] Żadna pomyłka, dzwoniła pani.
[J] Proszę pani, ja to już właściwie śpię... do nikogo nie dzwoniłam, na pewno pomyliła pani cyferki.
I tu nagle zmiana zachowania o 180 stopni.
[K] COOO? CHCESZ MI WMÓWIĆ, ŻE W OGÓLE DO NIEGO NIE DZWONIŁAŚ, TAK? KIM JESTEŚ, CZEGO OD NIEGO CHCESZ? ZOSTAW GO W SPOKOJU!!!

W tym momencie przeszła mi przez głowę myśl, żeby się po prostu rozłączyć, ale kto wie, może kobieta wydzwaniała by dalej, a numeru nieznanego nie da się przecież dodać do blokowanych kontaktów.
Mówię więc dalej, mega spokojnie, bo jednak mózg jeszcze w fazie snu:

[J] Proszę pani, to naprawdę jest jakaś pomyłka.
[K] ŻADNA POMYŁKA! KIM JESTEŚ? CZEGO OD NIEGO CHCESZ, ZOSTAW GO W SPOKOJU!!

No, jak nic zdarta płyta..

[J] Ale kim właściwie jest pani narzeczony?

Tu zbiłam krzykaczkę na chwilę z pantałyku... Zamilkła na jakieś pełne 5 sekund, po czym na nowo, kim jesteś, czego od niego chcesz, zostaw go w spokoju itd.

Uznałam, że się jednak nie dogadamy, więc jak skończyła krzyczeć powiedziałam tylko pełnym politowania głosem "Dobranoc" i odłożyłam słuchawkę.

Oczywiście, po takiej sytuacji nie mogłam usnąć i serio nie mogę zrozumieć kilku rzeczy.
1. Jak bardzo chorobliwie zazdrosna jest ta kobieta, że wydzwania z krzykami do obcej osoby? Było przed 21, to jeszcze normalna godzina na telefony, mogła dzwonić chociażby koleżanka z pracy.
2. Nawet jeśli facet faktycznie ją zdradzał, to czy zrobienie awantury obcej babie serio coś tu zmieni? Zdradził z jedną, to zdradzi z drugą, telefony do tych kobiet w niczym tu nie pomogą.

Mój stoicki spokój chyba przekonał panią do ponownego spojrzenia na numer, który dzwonił do narzeczonego, bo na szczęście drugi raz już nie zadzwoniła.

Chciałam się tylko wyspać, a dostałam opier*dol za niewinność..

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (102)

#80166

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam siostrę. Właściwie siostrę przyrodnią. Mimo, że ja wychowywałam się u babci i dziadka, a ona (i brat) u naszego wspólnego ojca i ich matki, właściwie nigdy nie stosowało się tego rozgraniczenia, że ło matko, przyrodnie rodzeństwo, a nie prawdziwe itd.

Kiedy siostra była młodsza (aktualnie ja mam 29 lat, a ona 22), stanowiłam dla niej coś w rodzaju autorytetu. Czasem było to nawet męczące, kiedy trzeba było doradzić w takich problemach pierwszego świata jak to, czy do takiego, a takiego dania lepiej pasuje ryż czy kasza ;)
Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy siostra poszła na studia, a konkretnie na... PRAWO.

Żeby nie było, zdaję sobie sprawę, że to bardzo ciężkie studia, wymagające zwłaszcza bardzo pojemnej pamięci (ja np. uczę się "na rozum" więc sądzę, że w życiu nie przyswoiłabym na pamięć wszystkich wymaganych przepisów), ale chyba wszyscy znamy ten typ studentów, którzy przynajmniej 500 razy dziennie informują wszystkich o tym, że heloł, studiuję prawo! W taką osobę przeistoczyła się siostra (albo objawiła się dopiero jej prawdziwa natura, ciężko powiedzieć).

I tak wieść gminna przekazywana z ust do ust po dalszej i bliższej rodzinie niesie, że:
a) Jestem gorsza, bo skończyłam anglistykę i pracę socjalną, a teraz dopiero będę bronić magisterkę z zarządzania, przecież to banalne kierunki! I do tego a fe, 29 lat i dopiero teraz studia kończy? Wieczna studentka, pewnie głupia! Nie to co siostra, ona studiuje taki trudny i elitarny kierunek, prawo przecież!

b) Jestem gorsza, bo nie zarabiam na siebie! Bo babcia mnie utrzymuje! A siostra raz w roku jedzie na miesiąc do Niemiec na truskawki i z tych pieniędzy cały rok się utrzymuje!
Ten punkt bawi mnie chyba najbardziej, bo owszem, babcia utrzymywała mnie, kiedy byłam na studiach dziennych. Nie zaprzeczam temu i jestem jej za to wdzięczna, bo tylko dzięki niej mogłam się uczyć, dorabiając sobie korepetycjami które dawałam. Od trzech lat natomiast pracuję i utrzymuję się całkiem sama.

c) Najlepsze: jestem gorsza, bo nie mam chłopaka, a ona ma! W tym wieku to przecież już powinnam mieć męża i gromadkę dzieci, a ja wciąż nic. No stara panna z kotem. Albo lesbijka. (słyszałam dwie wersje na swój temat :D )
Co jest najśmieszniejsze, nie są to samodzielne opinie rodziny, to tylko powtarzanie tego, co opowiada na "nasz" temat siostra.
Jedni wierzą w moje bycie gorszą (np. kuzyn brał ślub tydzień temu, zaprosił siostrę a mnie nie), inni nie, mnie to szczerze powiedziawszy nie obchodzi, ponieważ z dużą częścią rodziny nigdy nie miałam regularnego kontaktu i mieć nie będę. W każdym razie kontaktu z siostrą nie mam prawie wcale, co bardzo mnie cieszy.

Przepraszam za przydługi, ale konieczny wstęp, teraz czas na historię właściwą.

Tydzień temu siedziałam sobie w bibliotece i próbowałam pisać tę swoją żałosną magisterkę z zarządzania, kiedy zadzwoniła siostra..

Niewiedza jaką wykazała się ta ŚWIATŁA STUDENTKA PRAWA pozbawiła mnie tchu ;)

Ona: - Kasia, Kasia, słuchaj, bo ja byłam w agencji PKO, bo chciałam naszemu bratu wysłać 100zł na jego konto, no i miałam ze sobą jego imię i nazwisko i pesel, i ta głupia baba [eufemizm] mi powiedziała, że to niewystarczające dane! Że ja numer tego konta muszę mieć. No przecież nie będę, urwał, wracać drugi raz do miasta!

Ja, po pozbieraniu szczęki z podłogi:
- Eee, no tak. To chyba dość logiczne, że skoro chcesz wpłacić komuś kasę na konto, no to musisz znać numer tego konta..
Ona: - Więc ja już się nie będę wracać tam, możesz bratu pożyczyć 100zł do poniedziałku?
Ja: - Mogę, ale wiesz, jest piątek, po 17, to już dzisiaj mu ten przelew i tak nie dojdzie, bo ja mam konto w banku A, a on w banku B, będzie dopiero w poniedziałek.
Ona: - A kiedy przejdzie od razu?
Ja: - Kiedy masz konto w tym samym banku.
Ona: - A to nie jest wszystko jedno?!

Także Kochani - chwalcie się na prawo i lewo swoją inteligencją i okalającym was blaskiem, dlatego, że STUDIUJECIE PRAWO. Nie miejcie jednak jednocześnie pojęcia o niczym innym związanym z codziennym życiem.. ;)

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (246)

#73843

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez 16 miesięcy pracowałam w Dziennym Domu Pomocy Społecznej jako pracownik socjalny. Z założenia do moich obowiązków należało przyjmowanie nowych podopiecznych, przeprowadzanie aktualizacyjnych wywiadów środowiskowych, praca socjalna czyli po prostu rozmowa z seniorami, pomoc niewymagająca wychodzenia z pracy (czyli np. wypełnienie wniosku o dodatek mieszkaniowy itd.)

W praktyce robiłam wszystko. Podawałam obiady do domów i na stołówce, ustawiałam stołówkę na mszę (brzmi banalnie, ale co poniedziałek i piątek trzeba było przestawić kilkadziesiąt stołów i krzeseł), pomagałam w organizacji imprez, prowadziłam zajęcia, długo by wymieniać ;-)

Absurdy w pracy zdarzały się bardzo często, mogłabym opisać wiele piekielnych sytuacji, ale zagryzałam zęby i robiłam to co do mnie należało i to co nie należało :-)

Wiedziałam, że nie będę tam pracować wiecznie, byłam na zastępstwie, teraz poprzednia dziewczyna wraca z macierzyńskiego.

Tak czy siak naprawdę napracowałam się w tej firmie (teraz mam dużo czasu na bezrobociu, powrzucam może jakieś historie...). Zawsze raz na pół roku dostawaliśmy w firmie premię za te wszystkie nadprogramowe czynności. Były to śmieszne pieniądze (maks 200 zł), ale w sytuacji kiedy mieszkam sama i nie ma nikogo poza babcią kto może mi pomóc to każdy grosz się liczy.

Nie, nie dostałam premii. Nie zobaczyłam za całą swoją ciężką i efektywną pracę nawet pół złamanego grosza.

Ale nie to jest najbardziej piekielnie. Najbardziej ubodło mnie to, że wczoraj w pracy rozliczyłam się z szefową ze wszystkich rzeczy (pieczątka, świadectwo pracy itd.) i wyszłam na chwilę z naszego gabinetu (był podwójny, ale łączony) załatwić jakaś ostatnia sprawę z jedną z podopiecznych. Kiedy wróciłam jakieś 15 min później szefowej nie było. Wpadła do firmy na dwie minuty przed tym kiedy ja miałam wyjść, spojrzała na mnie i wykrzyknąwszy "to pani stąd jeszcze mię wyszła?!" uciekła świńskim truchtem w przeciwnym kierunku.

Nie goniłam jej..

I tak oto po 16 miesiącach nie usłyszałam nawet głupiego "pani Kasiu, dziękuję za wspólną współpracę, życzę dalej powodzenia". Przez cały czas pracy zdobyłam serce podopiecznych, inni pracownicy byli zadowoleni ze współpracy ze mną, szefowa ciągle powtarzała, że chciałaby żeby moja poprzedniczka wzięła wychowawczy i nie wracała jeszcze do pracy (to dziewczyna która pracuje po znajomości więc nie robiła połowy tego co ja) a na koniec dostałam takie oto "pożegnanie"...

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (272)

#65707

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkałam wczoraj najwyraźniej jakiegoś frustrata pragnącego wszem i wobec wyrazić swoje negatywne emocje, obrażając pierwszą osobą jaka mu się nawinie...

Mam nadwagę. Nie ogromną, ale jednak. Najwięcej jest mnie w biodrach i biuście. Walczę z tym jak mogę (ćwiczę, zdrowo się odżywiam, nie przeczę: zjem czasem jakiegoś batona czy umówię się ze znajomymi na pizzę, ale błędne jest myślenie, że siedzę w domu uwalona na kanapie i obtoczona z każdej strony wysokokalorycznymi przysmakami...). Niestety, borykam się też dość poważnymi problemami endokrynologicznymi, co w moim przypadku znacznie spowalnia (ale na szczęście nie uniemożliwia) proces pozbywania się zbędnych kilogramów.

Stałam wczoraj na przystanku, tyłem do ulicy, całkowicie pochłonięta przeglądaniem rozkładu jazdy autobusów.
Nagle ktoś tuż za mną ryknął męskim głosem (bo krzykiem tego już nie można nazwać) prosto do mojego ucha "NIE ŻRYJ TYLE, GRUBASIE!"

Podskoczyłam przestraszona, odwróciłam się szybko, jedyne co zobaczyłam to oddalającą się szybko na rowerze, dość korpulentną, (ha, przyganiał kocioł garnkowi) zakapturzoną postać.

Jeżeli to czytasz: bardzo mi ciebie szkoda, musisz być naprawdę nieszczęśliwym gościem, skoro poprawiasz sobie humor takimi chorymi akcjami...

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 357 (467)

#62581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tyle narzekamy (w większości jak najbardziej słusznie) na pocztę polską, a InPost... nie lepszy.

25 września, w czwartek, zamówiłam na allegro silikonowy pokrowiec do telefonu. Na aukcji sprzedający kilka razy podkreślał, że gdy ktoś decyduje się na przesyłkę nierejestrowaną a ona zginie, to wtedy nie ma żadnego zwrotu itd. W pierwszej chwili pomyślałam, że może sprzedawca nieuczciwy, ale, że miał ogrom pozytywnych komentarzy i brak negatywów stwierdziłam, że to chyba jednak nie w tym rzecz. Dla pewności jednak wybrałam przesyłkę poleconą priorytetową za 8,99zł.

26 września, w piątek, dostałam mail od sprzedającego, że towar został wysłany. Dostałam również numer przesyłki, żeby móc śledzić jej przebieg, i to był moment, w którym dowiedziałam się, że całą tą operację obsługuje InPost, a nie poczta właśnie.

29 września, w poniedziałek, zobaczyłam, że przesyłka jest już w Kaliszu. Czekałam więc na jej doręczenie, jednak na czekaniu się skończyło, bo od wtorku, do czwartku (25 września) status przesyłki widniejący na stanie informował mnie o próbie doręczenia. Ki Czort, myślałam sobie, próba, czyli, że ktoś tu był i mnie nie zastał? Ale gdzie w takim razie jest awizo? Zadzwoniłam więc na infolinię, gdzie trafiłam na miłą panią zakłopotaną całą sytuacją. Również byłam miła, nie wina tej pani przecież, że przesyłki nie ma, no ale chciałabym się dowiedzieć kiedy będzie.... Konsultantka, bardzo zdziwiona, powiedziała mi, że przesyłka powinna była dotrzeć najpóźniej w środę. Okazało się również, że "próba doręczenia" oznacza, że ktoś tę przesyłkę wziął i chciał mi doręczyć, ale nie doszedł.
Aha.

Piątek nadal nic, w poniedziałek (już 6 października) wracam z pracy i w skrzynce wciąż pusto. Dzwonię więc po raz kolejny na infolinię. Wciąż uprzejma, ale również i zgryźliwo-ironiczna pytam, jak to możliwe, że polecona priorytetowa przesyłka, która od tygodnia jest w Kaliszu nadal nie trafiła w moje ręce. Konsultant zdziwiony, przeprasza mnie wielokrotnie i pyta, czy mieszkam może przy jakiejś mało uczęszczanej ulicy, trudnej do odnalezienia? Ano nie, ulica znana, oddalona od centrum miasta o 7 minut autobusem. Pan proponuje mi albo napisanie ponaglenia do oddziału (przez niego), gdzie ten mój list trzymają, albo podanie telefonu do nich, żebym sama zadzwoniła i wyjaśniła sprawę. Wybieram telefon.

Pani, która odbiera, jest bardzo zmęęęczona życiem i rozwlekła. Odpowiada na moje pytania monosylabami. Pyta o numer przesyłki, o mój adres (na potrzeby historii niech będzie Piekielna 17), i nagle cisza na dobre 30 sekund. "Gdzie pani mieszka? Piekielna 17?" Potwierdzam. "A to wie pani, jutro przesyłka na pewno będzie doręczona!". Pytam jeszcze gdzie jest awizowana, bo jestem pewna, że doręczyciel przyjdzie na pewno wtedy, jak będę w pracy. Uzyskuję informację, że w punkcie oddalonym o 500m od mojego domu.

Wtorek, 6 października, cud! Awizo w skrzynce. Pominę fakt, że chyba druczki się w InPost skończyły, bo awizo wręcz woła do mnie, że czeka na mnie mega super ważna przesyłka sądowa. Pominę i to, że odbiór przesyłki jest w zupełnie innym punkcie, ponad 3 kilometry od domu (na szczęście w miarę po drodze do pracy). Co mnie najbardziej zdziwiło to to, że awizo zostawiono na adres PIEKIELNA 117, a nie Piekielna 17.

Piekielna 117 w moim mieście nie istnieje ;) Kiedy odebrałam awizo nie wiedziałam, czy to pomylił się sprzedający, czy ludzie w InPost, ale nie mogłam (i nadal nie mogę) zrozumieć, na co ci ludzie czekali? Jeżeli adres im się nie zgadzał, to chyba powinni byli skontaktować się z nadawcą w celu jego potwierdzenia? Ale nie, najwidoczniej zamierzali czekać, aż w Kaliszu wybudują jakiś blok/dom pod numerem 117...
I w taki sposób wyjaśniło się, dlaczego sprzedający przestrzegał o braku zwrotu za nierejestrowane przesyłki, pewnie InPost je wszystkie gubił... Gdybym ja nie wybrała rejestrowanej wersji też psioczyłabym na nieuczciwość sprzedawcy, że pewnie wcale nic nie wysłał, a to nie byłaby wina faceta..

Największy smaczek! ;) 8 października, środa. 13 (!) dni od wysłania przesyłki POLECONEJ PRIORYTETOWEJ odbieram ją w końcu w punkcie wskazanym na awizo. I wiecie co? Zaadresowana poprawnie. Kasia Takaataka, ul. Piekielna 17.

Skąd InPost sobie w takim razie wymyślił 117 nie wiem, ale widocznie taki, wzięty za przeproszeniem z dupy, adres, wprowadzili do systemu. I gdybym nie zadzwoniła na infolinię łącznie 3 razy (kolejne koszty, około 6zł) to nigdy nie doczekałabym się tej przesyłki...

InPost może być pewien, że NIGDY nie wyślę nic za ich pośrednictwem i będę się ich wystrzegać na każdym kroku.

P.S. 28 września, w niedzielę, zamówiłam pokrowiec dla siostry, na innej aukcji. Wybrała zwykłą przesyłkę, pocztą polską. Wszystko dotarło do niej już w środę, 1 października.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 271 (355)

#61071

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O namolności niektórych pracowników call center historii było już kilkadziesiąt. Jednak wspomnienie tej rozmowy, która odbyła się trochę ponad rok temu, do dzisiaj mnie zarówno bawi, jak i irytuje (ze względu na wyjątkową bezczelność konsultanta).

Krótki wstęp: na pewno większość z was czytała gdzieś w Internecie o zakupach telefonicznych produktów takich jak maszynka do golenia. Wyrażając werbalną zgodę na zakup jednej maszynki/jednej paczki, rozmówca w magiczny sposób zgadzał się na zakup całej partii za kwotę około 200-300zł. Nie zdając sobie sprawy z zawarcia umowy nie dochodziło do jej rozwiązania. I tak oto, statystyczny pan Kowalski stawał się posiadaczem kupy maszynek beznadziejnej jakości, jednak ze cenę tych z wyższej półki.

Któregoś dnia zadzwonił telefon - numer prywatny.
[Ja] Tak, słucham?
[Konsultant] Dzień dobry, tutaj blabla (niewyraźny bełkot), czy ja rozmawiam z panią Katarzyną Piekielną?
[J] Tak, to ja.
[K, z wielkim entuzjazmem] Pani Katarzyno! Mam dla Pani świetną wiadomość! Wygrała Pani nagrodę w konkursie!
(i tyle. Ani jaką nagrodę, ani w jakim konkursie - wielka niewiadoma)
[J, ironicznie] To świetnie się składa, jest tylko jeden problem. Nie brałam udziału w żadnym konkursie.
(nie unikam konkursów jak ognia - jestem jednak zdania, że takie, w których są naprawdę wartościowe nagrody wymagają jakiegoś wysiłku, trzeba coś napisać, zebrać, sfotografować - a ja jestem na to to po prostu zbyt leniwa :D)
[K] Ale pani Katarzyno! Być może pani tego nie pamięta, ale nie musiał być to świeży konkurs! Mogła pani brać w nim udział do pół roku temu!
[J] Rozumiem, ale proszę mi wierzyć, w ciągu ostatniego pół roku na pewno nie brałam udziału w żadnym konkursie.
[K] Na pewno pani brała, i wygrała w nim pani! Nawet jeżeli pani tego nie pamięta, to chyba warto otrzymać nagrodę?
[J] Nie dziękuję, nie brałam udziału w żadnym konkursie, więc nie uważam, że należą mi się nagrody.
[K] Ale ja ją mam, specjalnie dla pani. Cudowną maszynkę do golenia! (szczerze, co o tej maszynce mówił - nie pamiętam. W każdym razie wychwalał ją pod niebiosy). To jak pani Katarzyno, czy poda mi pani swój adres, żebym mógł wysłać nagrodę.
[J] Nie, nie podam. Nie jestem zainteresowana otrzymaniem maszynki. Nie brałam udziału w konkursie, i teraz już chyba wiem na jakim zasadzie działa pańska firma....
[K, nieuprzejmie] Niby na jakim?
[J] No to ja już chyba nie muszę panu tłumaczyć, doskonale pewnie pana wszystkiego nauczyli na szkoleniach...
[K, znów milutki] Proszę nie być podejrzliwym, przecież ja tylko mam dla pani nagrodę, proszę podać adres do wysyłki.

Myślicie sobie - a, zwyczajna rozmowa tego typu. Też tak myślałam, facet próbuje mi coś wcisnąć, ja się nie zgadzam, on dalej próbuje - co tu robić? Zastanawiałam się nad rzuceniem słuchawką, ale ostatecznie stwierdziłam, że lepiej nie, bo kto wie czy nie będzie wydzwaniał dalej... Wpadłam więc na inny pomysł, i to właśnie moje następne zdanie obnażyło całą piekielność konsultanta.. ;)

[J] Czy nasza rozmowa jest nagrywana?
[K] Tak.
[J] Świetnie. W takim razie, raz jeszcze. NIE chcę otrzymać żadnej nagrody. NIE chcę dostać maszynki do golenia. NIE zgadzam się na podanie adresu do wysyłki.
[K, z dziką satysfakcją] Ale ja już mam pani adres! Wcale nie musi mi go pani podawać, i tak wyślę pani tę maszynkę!
[J, nieco zbita z tropu] Tak? A jaki mój adres pan posiada?

Facet podał adres, a ja.... wybuchnęłam gromkim śmiechem. Adres faktycznie był mój - tyle, że zamieszkiwałam pod nim w okresie styczeń 2008 - listopad 2010, a facet telefonował do mnie w czerwcu 2013r.

[J] Wie pan co? Podaniem tego adresu ostatecznie utwierdził mnie pan w przekonaniu, że konkursy i nagrody to jedna wielka ściema, a pana pracodawca po prostu kupił od kogoś bazę danych... Nie mieszkam pod tamtym adresem od prawie trzech lat, dalej chce mi pan wmówić, że brałam udział w konkursie w ciągu ostatnich 6 miesięcy?!
[K, całkiem zbity z tropu] Ale mimo wszystko, może ja wyślę do pani tę nagrodę...
[J] Nie, dziękuję. Powtarzam raz jeszcze, NIE zgadzam się na otrzymanie nagrody i NIE zgadzam się na podanie adresu do wysyłki. Żegnam pana.
I odłożyłam słuchawkę.

Długo nie mogłam wyjść z podziwu dla bezczelności faceta - domyślam się, że etyka w takich firmach nie istnieje, ale tutaj facet ewidentnie przegiął w swoich "próbach" perswazji..

Opowiedziałam historię znajomym - okazało się, że siostra koleżanki otrzymała telefon podobnej treści, i dała się złapać na magiczne hasło "nagroda!". Na szczęście dla niej okazało się, że owa tajemnicza firma nie naciągała klientów na zakup maszynek za 200-300zł; ale i tak - owa dziewczyna zapłaciła coś około 20zł za przesyłkę rzeczonej nagrody, którą okazała się być plastikowa maszynka do golenia, z serii tych, co je można kupić w każdym kiosku za złotówkę..

call_center

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 310 (380)

#61007

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia może nie z samych czeluści piekielnych, ale, jak dla mnie, piekielnie irytująca.

Jak to się mawia w socjologii, wstyd jest największym mechanizmem kontroli społecznej, ale, bez przesady....

Od trzech dni, wysłuchuję od mojej babci, że sąsiadka przekazała jej takie nowiny, że babcia poczuła się, cytując, jakby jej ktoś w twarz strzelił. Wieści dotyczą oczywiście mnie i mojego, jakże nagannego postępowania - byłam widziana w sobotni wieczór w towarzystwie trzech koleżanek, w ogródku piwnym, i przyłapana, na piciu złocistego trunku. Dowiedziałam się już od tamtej pory, kilkukrotnie, że przynoszę wstyd całej rodzinie, że dobre wnuczki tak nie postępują, że wszyscy moi znajomi to degeneraci (bo też piją piwo), i, że przeze mnie moja babcia wstydzi się teraz wychodzić z domu.

Gdybym była niepełnoletnia, to może doceniłabym "troskę" tajemniczej sąsiadki, która chce zapobiec degeneracji młodzieży, czy coś w tym rodzaju.

Ale, z powodu tego, że mam 26(!) lat zupełnie nie pojmuję tego, co się teraz w moim domu rozgrywa. Nie wiem kto jest bardziej piekielny - sąsiadka (nie zmieniły się odkąd tu mieszkam, więc kimkolwiek owa pani jest, zna mnie od pieluch i doskonale wie, ile mam lat), która rozgaduje takie pierdoły dookoła, czy, moja własna babka, która oczekuje ode mnie, że będę siedzieć całe dnie w domu, bo to przecież wielki wstyd i hańba wracać do domu po 22, a pić piwo to już w ogóle zbrodnia na miarę wielokrotnego morderstwa.

I właśnie z powodu takich abstrakcyjnych sytuacji nie lubię spędzać wolnego czasu w domu rodzinnym ;]

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 414 (504)

#20084

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam właśnie historię o radzeniu sobie z uciążliwą muzyką sąsiadów, i przypomniała mi się moja, w pewnym sensie podobna :)

Na sam początek musicie się dowiedzieć, że nie umiem śpiewać. Co jest równie ważne mam bardzo wysoki głos, a w trakcie trwania owej historii był on wyćwiczony, ponieważ byłam świeżo po zajęciach z emisji głosu. Ujmując to prościej: umiem wysoko zaciągnąć i to całkiem porządnie, ale dźwięk jaki się ze mnie wówczas wydobywa nie jest pieniem anielskim....

W związku z tym jeżeli nachodzi mnie już czasem ochota na śpiewanie staram się robić to po cichu, żeby nikogo nie gorszyć moim drastycznym brakiem talentu :)

Ale tym razem było inaczej :D

Mieszkam na I piętrze także chcąc, nie chcąc, mam nad sobą sąsiadów. Nigdy ich nie widziałam, jednakże czasem mam wątpliwą przyjemność ich słyszeć - zawsze w godzinach nocnych, koło 23, 24 w pokoju nade mną przypomina się komuś o przesuwaniu mebli czy innych tego typu rzeczach. Nie jest to jednak szczególnie uciążliwe, idzie się przyzwyczaić.

Ale pewnego razu, bodajże w czerwcu, sąsiedzi rozpędzili się trochę za bardzo. Dokładnie o godzinie 22:30, kiedy ja już zasypiałam zmęczona upalnym dniem usłyszałam w mieszkaniu nad sobą pukanie młotkiem. O 23:00 do młotka dołączył dźwięk wiertarki... Generalnie do godziny trzeciej w nocy, nade mną, ktoś robił remont jak się patrzy.

Miałam oczywiście ochotę wyskoczyć z łóżka i lecieć na górę z solidnym opier*olem, ale powstrzymała mnie niewiedza, bo w sumie skoro nigdy ich nie widziałam, to była duża szansa, że otworzy mi pan o posturze szafy trzydrzwiowej i nie będzie miło.
Potem w mojej głowie narodził się plan napisania owym ludziom piekielnie ironicznej wiadomości, którą już nawet na bieżąco układałam sobie w głowie, i wrzucenie jej do skrzynki na listy, ale na sam koniec stwierdziłam, że to też bez sensu, bo albo go oleją, albo wyzwą mnie od pań z niższych sfer. Przecierpiałam jakoś tę noc, i dopiero następnego dnia po południu wpadł mi do głowy iście szatański plan :D

Świadoma faktu, jak bardzo wszystko niesie się w moim bloku, oraz tego, jak już powyżej wspomniałam, że nie umiem pośpiewać, postanowiłam dać nocnym remontowiczom pokaz swoich wątpliwej jakości umiejętności wokalnych. Pozamykałam wszelkie okna nie chcąc ranić uszu postronnych, niewinnych osób po czym....
...zapuściłam sobie na youtubie główną piosenką z "Upiora w operze" i z wielkim zaangażowaniem odśpiewałam ją, "starając" się nadzwyczajnie w partiach następujących po magicznych słowach "Sing my angel of music". Dla sprawdzenia brzmienia nagrałam sobie swój wyczyn na dyktafon. Po odsłuchaniu okazało się, że efekt przebija wszelkie oczekiwania :D Zaśpiewałam więc sobie tą piosenkę jeszcze sześć razy, z równie wielkim zaangażowaniem.

Na górze zapanowała cisza. Remont zaczęto kontynuować w godzinach dziennych, a i nawet wtedy stukanie młotka było jakieś takie niemrawe. I nikt już mebli nie przesuwa w nocy... :))

Także jeśli macie problem z uciążliwymi sąsiadami dajcie znać. Przyjadę, zaśpiewam, i będziecie długo cieszyć się błogą ciszą :D

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 701 (777)

#18393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia z bodajże stycznia tego roku.

Jakoś pod koniec zeszłego roku dowiedziałam się od znajomych o Grouponie. Pewnie istnieje toto od dawna, ale jakoś mnie ta wiedza ominęła :) Zapragnęłam więc codziennych maili z ofertami więc, o ile można tak to ująć, zapisałam się do grouponowego systemu.

Czaiłam się szczególnie na ofertę strzyżenie + modelowanie lub coś w ten deseń - mam włosy prawie do pasa, więc nawet jak obcinam tylko końcówki to i tak płacę za taką usługę całkiem sporo.

Nie musiałam długo wypatrywać, jakoś w połowie grudnia pojawiła się oferta "strzyżenie+modelowanie w luksusowym salonie sunrise" przecenione ze 120 na 45zł.

Zanim wykupiłam kupon obczaiłam stronę salonu, wszystko wydało mi się nawet więcej niż przyzwoite także zdecydowałam się na zakup.

W styczniu postanowiłam go zrealizować. W piątek zadzwoniłam do salonu, powiedziałam co i jak; ostatecznie jakiś pan powiedział, że zapisał mnie na poniedziałek na 9:30.

W owy poniedziałek zerwałam się z łóżka bladym świtem, bo fryzjer na Bałutach, a ja mieszkam na Retkinii. Zajechałam jakieś pół godziny wcześniej (bo zawsze wolę przyjechać wcześniej niż się spóźnić), obok akurat była Biedronka, pokupowałam kilka rzeczy i stawiłam się pod salonem fryzjerskim równo o 9:25 chcąc jak najszybciej wejść do środka, bo ulice były skute lodem, był dość duży mróz, który był jeszcze bardziej potęgowany przez wiatr.

Popchnęłam więc drzwi do przybytku urody, a one okazały się być zamknięte. Postanowiłam więc drzwi pociągnąć. Dalej ani drgną. Wtedy uświadomiłam sobie przykrą prawdę : było zamknięte.

W pierwszej sekundzie zachciało mi się śmiać. Sytuacja była dla mnie tak absurdalna - wstałam o 7 żeby dojechać, nieźle zmarzłam, a tu się okazuje, że to wszystko na marne. Potem nieco się wkurzyłam, ale daleko mi jeszcze było do nastroju wybuchowego - być może mróz zamroził nieco nerwy. Wyciągnęłam komórkę i zaczęłam dzwonić na oba podane na szyldzie reklamowym numery.

Zanim się dodzwoniłam była już 9:45. Jakaś pani poinformowała mnie, że zaszła jakaś nieprawdopodobna pomyłka jeśli ktoś zapisał mnie na godzinę 9:30 bo co prawda normalnie salon jest czynny od 9:00, ale teraz panuje epidemia grypy i od trzech tygodni otwierają dopiero o 10:30.

Spytałam więc panią czy mam jej zdaniem czekać jeszcze 45minut na mrozie przez niedopatrzenie z którym nie mam nic wspólnego. Odpowiedź "Nie nie, już wysyłam jakiegoś pracownika który otworzy"

Jakiś pracownik przyjechał o 10:10 okazał się być panią rejestratorką/recepcjonistką. Broń Boże nie wyskoczyłam do kobiety z żadnymi pretensjami - bo wciąż miałam w pamięci, że na wizytę umawiał mnie jakiś facet. Generalnie rzecz biorąc poza drobnymi uprzejmościami nie mówiłam do babki nic, za to ona walnęła mi gadkę, że przecież nie mogę mieć do nikogo pretensji bo przecież pomyłki zdarzają się każdemu. Jak możecie się łatwo domyślić tą gadką zaczęła mnie nakręcać, ale dalej chciałam się powstrzymać od wybuchu także wysyczałam jedynie "Proszę pani, ale ja naprawdę nie mam do nikogo żadnych pretensji, zdarza się".

O godzinie 11 (sic!) przyjechał [f]ryzjer. Poznałam po głosie : to był ten facet który mnie na taką boską poranną godzinę zarejestrował. Wszedł sobie rześki jak skowronek i mówi:
[f] No wie pani, nie wiem jakim cudem pani się tutaj znalazła o 9:30 rano, co za głupek pani podał taką godzinę, przecież teraz mamy czynne od 11.

Z racji tego, że owy pan miał się później zająć moimi włosami wolałam go nie informować, że on był tym "głupkiem" :)

Sama usługa fryzjerska nie była zła - ale na pewno też nie jakaś super dobra. Na pewno nie chciałabym zapłacić za to, co pan zrobił mi na głowie normalnej kwoty - 120zł, nawet ta 45 wydała mi się wygórowana.

Najśmieszniejsze w tej historii było to, że nikt nie przeprosił mnie za to, że stałam na mrozie ponad 40min, nikt nie przeprosił mnie za to, że na fryzjera czekałam ponad godzinę i 40minut ; a wręcz przeciwnie - wszyscy przekonywali mnie, że ja wręcz nie mam prawa mieć do nikogo o to pretensji, pomimo tego, że do nikogo nie wyraziłam ani słowa skargi o zaistniałą sytuację...

usługi Sunrise

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 390 (530)

#17086

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dzisiejsza, o przeprawach z urzędnikami państwowymi.

Mimo zapewnień synoptyków, że wczoraj był ostatni gorący dzień dzisiejszego chłodnym nie można nazwać. W pocie czoła, cała zgrzana, mimo, że szłam wolno dotarłam do sądu okręgowego w celu dowiedzenia się, czy mogę otrzymać odpis wyroku o rozwodzie moich rodziców w którym znajduje się informacja o tym, że ojciec ma zasądzone na mnie alimenty.

Myślałam, o ja głupia, że wystarczy udać się w jedno miejsce, gdzie ktoś kompetentny powie mi, co mam zrobić, aby taki papier otrzymać. Zamiast tego miałam swoiste perypetie z aż czterema paniami - [P1], [P2], [P3] i [P4].

Wracając do historii. Jestem w sądzie, w biurze podawczym. Wyłuszczam [P1] swoją sprawę.
[P1] Tak, tak, oczywiście, jako córka może Pani otrzymać odpis takiego wyroku, wystarczy napisać podanie i po wszystkim, tylko to nie u mnie, ale w sądzie rodzinnym.

Ok, sąd rodzinny jest zupełnie gdzie indziej, ale idę.

Po jakimś czasie, umęczona już upałem, trafiłam na miejsce, usiadłam, napisałam podanie i kieruję się do biura podawczego.
[P2] Dobrze, tu się wszystko zgadza, o wyrok, rozwód był w 1995 roku. Ale wie Pani, ja nie wiem, czy Pani nie powinna za to wnieść jakiejś opłaty?
Cóż, zawsze wydawało mi się, że to panie tam pracujące powinny wiedzieć, a nie ja, ale najwyraźniej się myliłam. Zostałam więc wysłana do głównego sekretariatu sądu rodzinnego.

Sekretariat.
[P3] Za to jest opłata 6zł. Ale w którym roku był ten rozwód, niech Pani mi powie?
[J] W 1995.
[P3] A, to nie u nas! To musi Pani iść do sądu okręgowego, tam od 1990 roku mają te wszystkie dokumenty.
[J] Ale ja właśnie stamtąd przychodzę.... Zostałam tam poinformowana w biurze podawczym, że z taką sprawą to do Państwa...
[P3] Nie, nie, ktoś Panią w błąd wprowadził, szkoda, bo musi Pani się teraz tak nalatać.
Postanowiłam wtedy upewnić się, że moje podanie ok, bo pani wydawała się być kompetentna.
[P3] Tak, wszystko dobrze, jako pełnoletnia córka może pani dostać odpis takiego wyroku.

No to heja, idę z powrotem. Byłam bardziej rozbawiona, niż zła, bo przypomniało mi się wtedy ile wy tutaj na piekielnych dodawaliście historii o byciu odsyłanym w tą i z powrotem, i jakoś raźniej mi się zrobiło na myśl, że nie tylko mnie to spotyka :)

Jestem. Już na maksa zgrzana, ale z polecenia pani nr3 lecę do sekretariatu sądu okręgowego, zapytać o czas oczekiwania na ten odpis (bo czas mnie nagli).
[P4] Pani jest od tego wyroku o rozwód i alimenty? Ale to w jednym wyroku jest napisane?
[Ja] Tak, z tego co wiem, to w trakcie rozprawy rozwodowej od razu zostały ojcu zasądzone alimenty.
[P4] Ale to przecież pani nie może tego dostać!
Myślę sobie : ŻE CO?
[J] Ale jak to? Dwie osoby mnie dziś informowały, że jako pełnoletnia córka mogę dostać taki dokument..
[P4] O, to źle panią ktoś poinformował. Może pani dostać wyrok o alimenty, jakby on był osobny. Ale jeżeli chodzi o dokument rozwodowy to tylko rodzice mogą złożyć o jego wydanie.

Świetnie. Zmarnowane półtorej godziny, żeby się dowiedzieć, że nic z tego.. Cieszy mnie jedynie to, że gdziekolwiek nie poszłam dostawałam się z "marszu", a nie musiałam czekać w kilometrowej kolejce.

Co mnie najbardziej zdziwiło w tym wszystkim to fakt, że każda z pań, z którymi rozmawiałam były przynajmniej po 40, co świadczy, że mają już pewnie jakiś staż w swojej pracy, a nie są młodziutkie i niedoświadczone. Ale cóż, dobrze, że chociaż ostatnia pani powiedziała mi, że nic z tego, bo pewnie bym się zdziwiła, jakbym złożyła to podanie i za jakiś czas dostała pismo odmowne.

sądy...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (404)