Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kasiulecc

Zamieszcza historie od: 25 czerwca 2011 - 17:00
Ostatnio: 15 kwietnia 2014 - 14:26
  • Historii na głównej: 22 z 25
  • Punktów za historie: 21689
  • Komentarzy: 135
  • Punktów za komentarze: 828
 

#16857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O nawiedzonym przedstawicielu firmy vendingowej (takiej od automatów z batonami, kawami, kanapkami, napojami itd.)

Prowadzę z przyjaciółką małą garmażerię. Od samego rana ciągle jakieś nieprzyjemności, nerwowe sytuacje. Ja to nazywam dniem świra. Do tego stopnia, że Beata przebąkiwała, jak fajnie było na etacie 8 godzin siedzieć w pracy i klepać w klawiaturę, przynajmniej spokój był.

Zamknęłyśmy lokal. Beata na zapleczu lepiła pierogi na następny dzień, ja siedziałam przy ladzie zakopana w papierach, coś tam liczyłam.

Ktoś puka, podnoszę głowę i widzę jakiś mężczyzna do mnie macha. Pomyślałam, że to spóźnialski klient, wypada mu otworzyć i dowiedzieć się czego chce.

PH(przedstawiciel handlowy): Dzień dobry, szefa zastałem?
J(ja): Tak, słucham pana?

Zmierzył mnie wzrokiem pełnym pogardy, może i jestem nikczemnego wzrostu i postury, ale wyglądam na te swoje dwadzieścia pare lat.

PH: Z właścicielem tego lokalu chciałbym rozmawiać.
J: Rozmawia pan!

Beata usłyszała,głosy i wyłoniła się z zaplecza w stroju do robienia pierogów obsypana i wysmarowana mąką z oblepionymi ciastem rękami.

Przedstawiciel ją zauważył.
PH: Może pani mi powie jak mogę się skontaktować z szefem tego lokalu?
B:(pukając się ręką w pierś) To ja jestem.

Rozbawiło mnie to i zaczęłam się śmiać.

PH : Drogie panie ja nie mam czasu na żarty, nie wnikam kto tu jest kierownikiem zmiany, interesuje mnie właściciel tej firmy!

B: Ja tym bardziej nie mam czasu na przekomarzanki z panem albo pan mówi, czego pan chce albo proszę nam nie przeszkadzać.

Patrząc na nas podejrzliwym wzrokiem.

PH : A więc drogie panie mam dla was niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju propozycję, która znacząco podniesie zyski z prowadzonej działalności.

Nawet mnie to zaciekawiło.
J: Słucham o co chodzi?

PH: Jestem autoryzowanym przedstawicielem firmy XXX, która sprzedaje i wynajmuje automaty do słodyczy, ciepłych i zimnych napojów.

Przerwałam mu.
J: Nie widzi pan, że taki automat nie pasuje do koncepcji tego miejsca?

Rozejrzał się po pomieszczeniu a tam wszędzie hasła informujące o tym, że tylko ręczne, domowe wyroby, wnętrze starłyśmy się wystylizować tak aby wywoływać skojarzenia w klientach, że jedzenie jest jak u mamy lub babci. Parę elementów wystroju jak w wiejskiej chacie.

Wskazał ręką w jeden kąt :
PH: Tam można ustawić jeden.
Tu znowu ruch ręką.
PH: A tam drugi. W jedynym napoje a w drugim słodycze.

B: Sprzedajemy kompoty i ciasta własnego wypieku, nie jest to nam potrzebne i nie pasuje tutaj!

PH: Jak nie pasuje, klient kupi (zawiesił się i szuka wzrokiem menu, popatrzył na plakat ze zdjęciem smalcu w słoiczku, bochnem chleba i słoikiem ogórków) smalczyk a do niego batonika żeby przełamać smak.

Obie zmierzyłyśmy go wzrokiem mówiącym co ty bredzisz człowieku.

B: Zdecydowanie nie zgadzam się z tym, jeżeli to wszystko co miał pan nam do zaproponowania to dziękujemy - kierując się w stronę drzwi tak jakby chciała go odprowadzić.

Pan się nie ruszył z miejsca.

PH: Rozumiem, że nie chce pani mieć więcej pieniędzy?

J: Nie, nie chce! - na zagrywki psychologiczne jestem odporna pracowałam w sprzedaży.

PH: Szybko splajtujecie z takim podejściem do interesu! Trzeba się rozwijać!

B: To tylko pana zdanie.

J: Nie możemy już panu poświęcić więcej czasu, dziękujemy za ofertę!

PH: Jak będziecie już na skraju bankructwa będzie za późno, nawet taka atrakcyjna rzecz jak automat może sprawy nie uratować!

J: Damy sobie radę, automat może nam tylko zaszkodzić. Naprawdę już panu dziękujemy.

B: Proszę wyjść, muszę wracać do pracy.

Wepchnął mi w rekę wizytówkę.

PH: Niech pani to przekaże szefowi, może on ma trochę więcej rozumu. Ja sprawdzę czy mu to pani przekazała, jeżeli tego pani nie zrobi szef będzie na pewno niezadowolony i obciąży panią kwotą strat z tytułu braku naszych maszyn.

Beata tego już nie zniosła i prawie wypchnęła go za drzwi. Widuję go czasami mieszka na naszym osiedlu, więcej już nie przyszedł.

przedstawiciel handlowy

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 843 (887)

#16873

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z moją przyjaciółką prowadzimy małą garmażerię.
Na samym początku działalności kiedy z pieniędzmi było bardzo krucho.
Jedna z naszych klientek, która wychodziła za mąż zapytała czy może pieczemy też ciasta, w sumie nie planowałyśmy, ale czemu nie, dodatkowy zastrzyk gotówki.
Wesele niewielkie, bardziej takiej przyjęcie w gronie najbliższych zamówiła 5 blaszek i była bardzo zadowolona.

Z jej polecenia przyszła do nas pani Bożena, jej córka miała wychodzić za mąż za miesiąc, wesele na 180 osób, więc słodkości dużo więcej. Przedstawiłyśmy jej ofertę cenową, zgodziła się.

Przez cały miesiąc wpadała do nas średnio co 2 dni w kółko zmieniając listę ciast argumentując zazwyczaj tym, że rozmawiała z kimś i u tego kogoś to były takie rodzaje ciast i ona też takie chce. Lista początkowa nie pokrywała się w ogóle z listą końcową.

Na 5 dni przed weselem, przyjechała jej córka zatwierdziła ostateczną wersję, wpłaciła małą zaliczkę w wysokości 200 zł. Ustaliłyśmy, że resztę sumy dopłaci przy odbiorze.

W ich rodzinie (stronach?) panował taki zwyczaj, że na poprawinach rozdawano gościom ciasto, które zostało po weselu.
Chciała, żeby to było w takich eleganckich pudełeczkach ze ślubnymi motywami, zdeklarowałyśmy się, że kupimy te pudełeczka i tak jechałyśmy do hurtowni, która miała to też w ofercie.

Na miejscu w hurtowni pstryknęłyśmy zdjęcia z dwoma wzorami wysłałam MMS-a do panny młodej.
Oddzwoniła i powiedziała, że o to chodziło wybrała wzór z pierwszej fotki.

Wesele w sobotę, w sumie 25 rodzajów ciast (blach więcej, niektóre ciasta np. pudding drezdeński były podwójnie), roboty dużo, ale ciasta muszą być świeże więc zaczęłyśmy w piątek rano, całą noc przy tym spędziłyśmy o 7 rano w sobotę wszystko było gotowe.
Prysznic, gorzka mocna kawa, bo od samego zapachu tego wszystkiego obie byłyśmy zasłodzone na 100 najbliższych lat. Przy życiu trzymała nas też adrenalina czy to wszystko spełni oczekiwania, pierwsze takie nasze zamówienie.

O 9.00 miała przyjechać po ciasta pani Bożena z mężem.
9:30 nie ma ich - zamieszanie w taki dzień jest okrutne, pewnie się spóźnią.
10:00 dzwonię do pani Bożeny nie odbiera, dzwonię do córki abonent ma wyłączony telefon lub jest po za zasięgiem.

W sumie wykonałam kilkadziesiąt połączeń ok 12.00 się poddałam.
Myślałam, że może coś się stało jakiś wypadek mieli albo jakieś inne nieszczęście.

12:20 - pani Bożena dzwoni z dużą ulgą odbieram.

B: Pani Kasiu co się stało, co tak pani do mnie wydzwania?
J: Jak to po co?! O 9.00 miała pani przyjechać po ciasta, czekam na panią!
B: Aaaaaa zapomniałam o pani, bo ja sobie z siostrą porozmawiałam i ona mówi, że to obciach brać ciasta nie wiadomo od kogo, że trzeba z najlepszej cukierni i ja się rozmyśliłam! My już ciasta mamy!
J: Pani chyba sobie żartuje!Przecież to jest wszystko zrobione zgodnie z pani zamówieniem! Co ja mam niby z tym teraz zrobić?!
B: Przecież córka pani zapłaciła, to jeszcze pani na tym zarobi, niech pani to sprzeda ja nie potrzebuje!
J: Matko kochana, 200 zł zaliczki to nawet części kosztów nie pokryje! Ja na panią czekam! Proszę przyjechać! To nie jest śmieszne!
B: Ja nie mam czasu z panią teraz się kłócić! Ja dziś ślub jedynej córki mam!

I się rozłączyła, jak dzwoniłam to już nie odbierała.
To, że jeszcze żyje i szlag mnie nie trafił, nie wiem czym tłumaczyć.
Jak normalnie nie przeklinam to wtedy bluzgałam na czym świat stoi, nie jeden szewc by się nie powstydził takiego repertuaru.

Na zapleczu cały stół aż się ugina od ciast.
Szybko na tablicy informacyjnej, która stoi przed lokalem nasmarowałyśmy, że jest wielka promocja kg ciasta po 5 zł, żeby chociaż trochę zeszło i część kosztów się zwróciła.

Tu się przydają panie uskuteczniające plotki na osiedlu, poszło pocztą pantoflową i naprawdę dużo tego sprzedałyśmy.

W niedziele to co zostało popakowałyśmy każdego rodzaju po kawałeczku w te pudełeczka w których miało być ciasto dla gości po poprawinach.
To,że na pudełeczku był rymowany wierszyk mniej więcej taki "Trochę słodkości dla miłych gości. Ofiarować chcemy. Pięknie dziękujemy" - zignorowałyśmy.
Stałyśmy na zmianę i rozdawałyśmy przechodniom mówiąc, że to taka akcja promocyjna. Chyba tylko dwie osoby podeszły do tego nieufnie i odmówiły przyjęcia pudełeczka.

I tak pani Bożena niechcący zrobiła nam dobrze, bo ludzie zaczęli przychodzić i pytać o ciasta.
Więc je wprowadziłyśmy do oferty na stałe. Teraz przy dużych zamówieniach, bierzemy zaliczki, które pokrywają koszty, już jesteśmy mądrzejsze.

Mniej więcej jakieś dwa tygodnie po tym przyszła do nas pani Bożena jakby nigdy nic i kupiła krokiety, to trzeba mieć tupet.
Na ironiczną sugestię Beaty, że może powinna pójść do jakiegoś sprawdzonego miejsca a nie kupować u takich jak my.
Wzruszyła ramionami i stwierdziła, że jej koleżanka mówi, że u nas najlepsze.
Ręce opadają.

już teściowa

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1055 (1093)

#16566

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z dzisiejszej drogi do pracy.

Kontrola biletów, więc przygotowałam legitymację honorowego dawcy krwi i dowód osobisty.

Dla niewtajemniczonych w warszawskim ZTM przysługują bezpłatne przejazdy w przypadku kobiet jeżeli odda się 15 litrów, mężczyzn 18 litrów i ma się taka informację w legitymacji wpisaną.

Warunki spełniam, 15 litrów dawno już przekroczyłam, oddaje od ukończenia 18 roku życia, grupę mam pożądaną 0 Rh- co mnie dodatkowo motywuje.

Wielokrotnie podczas kontroli okazywałam legitymacje i dowód osobisty, zawsze było wszystko w porządku. Do dziś.

Podaje kontrolerowi dokumenty.

K(kontroler): Co mi tu pani daje, bilet albo kartę miejską poproszę albo wypisujemy mandacik.

J(ja): Przecież krwiodawcy mogą jeździć bezpłatnie, jeżdżę tak od roku i zawsze to było honorowane.

K: Rok tak jeździsz i dopiero dziś wpadłaś, masz dużo szczęścia.

J: Przecież to jest w jakimś regulaminie, że mam prawo jeździć za darmo.

K: Chyba w twojej głowie ten regulamin, młoda jesteś, płacić musisz, nie ma wyjątków.

W tym czasie drugi kontroler skończył sprawdzać bilety podchodzi do nas z pytającym wzrokiem. Ten, który ze mną rozmawiał rzucił tylko: mandat piszemy. Wysiadłam z nimi, bo ten pierwszy nie oddał mi moich dokumentów.

Wyciąga bloczek i zaczyna wypisywać mandat.

Mówię do tego drugiego, że jestem krwiodawcą spełniałam warunki i przysługują mi bezpłatne przejazdy. Tylko wzruszył ramionami.

Kontroler oddał dokumenty wraz z wezwaniem do zapłaty.

Mówię, że nie przyjmuję tego mandatu i żeby mi pokazali regulamin znajdę im odpowiedni wpis, stwierdzili, że nie mają i mogę pisać odwołanie i sobie poszli.

Do pracy się spóźniłam, w poniedziałek jadę do punktu obsługi pasażerów, żeby mi to anulowali i przy okazji złożyć skargę na kontrolerów, mam dobrą pamięć wzrokową zapamiętałam dane z plakietek.

Edycja.

Dziś byłam w biurze obsługi pasażera, miła pani pomogła mi napisać reklamację, karę anulowano, zapłaciłam tylko kilka złotych opłaty manipulacyjnej, bo żadnych dowodów na to, że miałam przy sobie legitymację i ją okazałam nie mam i tak mi doradzono.
Kontrolerzy byli z firmy zewnętrznej. Pani, która przyjmowała reklamacje, powiedziała, że jest to już druga skarga w przeciągu 5 dni na jednego z nich, którą ona przyjmuje.

kontrolerzy ztm

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 852 (924)

#16476

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/16468 przypomniała mi podobną.

Byłam z grupą znajomych w Bieszczadach, sąsiad naszego gospodarza miał psa, który był uwiązany grubym łańcuchem do budy, nawet żadnej obroży tylko łańcuch bezpośrednio na szyję założony, bardzo krótki, wżynał się psinie w szyję.
Był wychudzony, jego sierść to był jeden wielki zlepiony brudny kołtun a buda (a właściwie taka stara metalowa beczka) była umiejscowiona pod chlewem gdzie wybijała jakaś woda i gnojówka, coś strasznego.

Jak zapytałam czemu tak traktuje zwierzę to odpowiedział, że psu jest dobrze, on go karmi osypką taka jak dla świń z wodą.

Ostatniej nocy pobytu po prostu zakradłam się z koleżanką na podwórko, pies nas znał, bo przynosiłyśmy mu jedzenie, hałasu nie narobił i go ukradłyśmy najzwyczajniej w świecie.

Z samego rana wyjechaliśmy, nasz gospodarz wiedział co zrobiłyśmy, słowem nie pisnął.

Psa ukradłyśmy z łańcuchem, bałyśmy mu się go zdjąć z szyi, bo w nią wrósł, biedny męczył się całą drogę, robiliśmy częste przerwy.

Po powrocie od razu do weterynarza, jak pani weterynarz go zobaczyła to się prawie popłakała, łańcuch miał zdejmowany pod narkozą, pies dostał różne leki, został wykąpany, wyczesany, jak się trochę podkurował, rana na szyi się zasklepiła, zawiozłam go do moich dziadków na wieś.

Pojechałam do dziadków z wizytą za jakieś dwa miesiące to go ledwo rozpoznałam, błyszcząca sierść, żadnych żeber na wierzchu, ślady po ranach mniej widoczne, hasał sobie po posesji. Ludzi się bał, nie można było przy nim robić gwałtownych ruchów, tak do końca ufał jedynie mojemu dziadkowi.

Od zdarzenia minęły ok. dwa lata i pomalutku zapomina o traumie.

bestialstwo

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1105 (1177)

#16240

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pracy wszyscy wiedzieli ,że mieszkamy na ROD (Rodzinne Ogródki Działkowe) oraz, że intensywnie poszukujemy mieszkania, bo nas zaraz zima zastanie.
Koleżanka stwierdziła, że mamy jakąś złą karmę i coś tam nad nami pomruczała, pomachała jakimś wisiorkiem, co naszych problemów mieszkaniowych nie rozwiązało.

Natomiast nasz kolega Piotrek stwierdził, że jesteśmy pierdołami, nie mamy wyczucia, nie jesteśmy przewidujące i w ogóle to on nam pomoże coś znaleźć, bo źle skończymy.
Pomoc przyjęłyśmy. może faktycznie się nie znamy i źle szukamy.

Piotrek odwalił całą czarną robotę z ogłoszeniami, poumawiał się i pojechaliśmy na oglądanie.
Stara przedwojenna kamienica, ale odrestaurowana, opleciona winogronem z klimatem. W mieszkaniu się zakochałam - wysokie, ustawne meble w stylu retro, fotel bujany, super łazienka i wielki ogromny taras, na którym stała huśtawka bujana, który był wyłącznie nasz , bo wychodziło się na niego z salonu tego mieszkania. Dzielnica willowa, spokojna, zielona! Bomba! Podpisałyśmy umowę.
Nie zastanawiałyśmy się dlaczego mieszkanie 3 pokojowe jest w cenie kawalerki a powinnyśmy.

Kamienica była 4 piętrowa, znajdowało się w niej kilkanaście mieszkań, wszystkie należały do jednego właściciela i były wynajmowane. W tej kamienicy mieszkał również sam właściciel.
Wprowadziłyśmy się przeszczęśliwe, zaprosiłyśmy Piotrka, żeby mu jakoś podziękować za pomoc, zgodnie z jego życzeniem uraczyłyśmy go chińszczyzną domowej roboty.
O 21.00 pożegnał się i poszedł.
21:01 wpada pan Gerard (właściciel) : Co tu się wyprawia? A zarzekały się, że pracujące i porządnickie, a tu kolejne prostytuty!

Mnie zamurowało i nie byłam w stanie nawet zaprzeczać.

Beata: Proszę pana, to był nasz kolega z pracy, zresztą pan go zna był z nami przy oglądaniu i podpisywaniu umowy!

G: Tak już ja znam te wasze numery, alfons to wasz jest, zawsze przyjeżdża z panienkami, żebym rozeznać teren!

B: Niech się pan opamięta!

G: Dla takich jak wy to cena jest wyższa, myślicie, że burdelik sobie znalazły za psie pieniądze?

Gerard wybiegł, wpada po chwili ponownie machając umową, kładzie ją na stół i każe podpisywać in blanco właściwie, bo taka standardowa umowa z danymi do wypełnienia.

Ja: Przecież my już mamy umowę!

G: Tamta jest dla pensjonarek , prostytuty płacą razy dwa jak się nie podoba to wypie**ać!

B:Podpisał pan umowę i ona pana obowiązuję, proszę opuścić mieszkanie, bo zadzwonię po policję.

G: Milicjantom obciągacie i układy z nimi macie!

Wyszedł. Siadłam na kanapie, rozpłakałam się, po chwili dołączyła do mnie Beata i ryczymy.
Mocno rozżalone z pomysłami typu pieprzyć stolicę, wracamy do swoich domów rodzinnych.
Wyżłopałyśmy dwa wina i doszłyśmy do wniosku, że się nie wyprowadzamy, bo opłaciłyśmy miesiąc z góry i kaucję w wysokości jednego czynszu, facet nam tego nie zwróci na pewno, na następny najem nie mamy kasy a na działki nie wrócimy za żadne skarby.

Następnego dnia wychodząc z domu natknęłam się na pana Gerarda.
Burknęłam dzień dobry.

G: Dzień dobry pani Kasieńko piękny rześki poranek, ale ty serduszko jakaś nie w humorze, źle ci się spało?

Ki diabeł? Brat bliźniak?!

Odpowiedziałam, że spało się super, ale jestem trochę zmęczona po przeprowadzce, pożegnałam się i pobiegłam na przystanek. Dzwonię do Beaty budzę ją i opowiadam, rozespana odpowiedziała, że ostatni raz wino piłam, bo mam jakieś pijackie zwidy.

Wieczorem przyszedł pan Gerard, Beata nastroszona, ja zaciekawiona.

G:Dziewczynki przyniosłem wam taką półeczkę i sznurki do prania,bmoże wam się przyda. Jak tam już się urządziłyście? Dobrze się tu czujecie?

Beata zbierała szczękę z podłogi.

Ja: Dziękujemy, pewnie, że się przyda! Mieszka nam się bardzo dobrze.

Tu wymiana uprzejmości, Beata się głupkowato tylko uśmiechała.
Pan Gerard wyszedł.

Beata: Uszczypnij mnie ,Kaśka ty te grzybki do chińszczyzny gdzie kupiłaś, bo może to jakieś halucynogeny, bo pić to my piłyśmy już po tych omamach!

Po czym komisyjnie poszłyśmy obejrzeć grzybki moon, opakowanie ok, firma znana, powąchałyśmy ,polizałyśmy, wyglądały zupełnie normalnie. Postanowiłyśmy je mimo wszystko wyrzucić.

Życie toczyło się spokojnie o całej sprawie zapomniałyśmy.
Po jakiś 3 miesiącach, targamy zakupy po schodach, a tam pan Gerard, mówimy radosne dzień dobry.

G: Skąd to macie, gdzie to ukradłyście? Będę miał problemy przez was, policja to znajdzie i mnie wsadzą!

J:Panie Gerardzie to są zakupy z marketu, mogę panu pokazać rachunek!

G: Jeszcze rachunki fałszujecie! Los mnie pokarał, sami złodzieje, pijaki i prostytuty mi się trafiają!

Uciekłyśmy do mieszkania, zamknęłyśmy się, pan Gerard pobiegł za nami i wali pięściami w drzwi, wykrzykuje, żeby oddawać łupy, on je na policje odniesie! Po chwili odszedł.

Pukanie do drzwi, wizjera nie było, więc uchylam drzwi wyglądam a tam sąsiadka z naprzeciwka.
Wpuściłyśmy ją, opowiedziała nam, że pan Gerard ma zaburzenia psychiczne, co jakiś czas jest leczony w zakładzie psychiatrycznym, bierze leki, to dobry człowiek, a takie rzeczy mu się czasami zdarzają, on chyba nawet tego nie pamięta, żeby się tym nie przejmować.

Faktycznie co jakiś czas zdarzały mu się różne dziwne zachowania, które ignorowałyśmy, w sumie mieszkałyśmy tam ok 1,5 roku.

Wymiękłyśmy dopiero, po tym jak pan Gerard biegał po klatkach z takim płonącym rozżarzonym grubym kijem, wrzeszcząc, że puści kamienice z dymem, to nas wszystkich wykurzy z jego włości i wreszcie się nas pozbędzie.

Co prawda, wtedy zabrano go na leczenie, ale pomyślałyśmy, że w końcu może dojść do jakiegoś nieszczęścia i zmieniłyśmy mieszkanie.

O nowym mieszkaniu historii nie będzie, bo nic się nie działo, było normalnie, bez żadnych piekielnych i sensacji, wręcz czułyśmy się nieswojo.

kamienica

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 719 (759)

#16216

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o Rodzinnych Ogródkach Działkowych (ROD) i rozpaczliwym poszukiwaniu mieszkania w stolicy przez dwie kiepsko zarabiające i zaocznie studiujące pracownice infolinii. W najgorszym z możliwych okresów.

Gazeta w dłoń, telefon za telefonem, albo nieaktualne, albo dochodzą koszty nieuwzględnione w ogłoszeniu albo agencja nieruchomości, itd. itp. Pokoje i współlokatorów wykluczyłyśmy, po wcześniejszych przejściach.
Rubryka z działem ogłoszeń mieszkań do wynajęcia się skończyła, mój wzrok padł na ogłoszenia domów do wynajmu, nigdy tam nie zaglądałam, bo zawsze wydawało mi się to poza zasięgiem.
A tam ogłoszenie o treści mniej więcej takiej: mały domek 40 metrów, ogrzewanie kominkowe, na pięknej zadbanej działce cena 500 zł + plus media.

Przeczytałam przyjaciółce ogłoszenie, stwierdziła, że zapewne brakuje 0 i cena jest 5000 albo 2 z przodu 2500 na pewno jakaś literówka.

Postanowiłam zadzwonić, a co mi tam. Odebrał mężczyzna potwierdził cenę 500 zł, podekscytowana umówiłam się z nim na oglądanie za 2 godziny, adres jakiś dziwny, umówił się z nami na skrzyżowaniu dwóch znanych ulic, bo ciężko trafić i że po nas wyjdzie. Jechałyśmy marząc, jak będzie fajnie latem - grille, opalanie na trawniku, ba już nawet decyzję o przygarnięciu psa ze schroniska podjęłyśmy. Zima i ogrzewanie kominkowe nas nie zrażały, to nie problem, opał się przywiezie od moich dziadków ze wsi, będziemy rąbały drewno, co to dla nas.

Dojechałyśmy, właściciel już czekał i prowadzi nas do jakiejś bramy, a tam działki takie do hodowania marchewki i kwiatków, jak już przybyłyśmy to postanowiłyśmy obejrzeć, domek ładny murowany na dole jeden spory pokój i kuchnia, na górze maluteńkie pomieszczenie gdzie mieści się tylko łóżko, prysznic, fajny kominek. Dość miłe miejsce.

Beata: Myślałyśmy, że to taki normalny domek, a nie na działkach, z tego co wiem, to na takich ogródkach nie można mieszkać, regulamin tego zakazuje.

Właściciel: Niby tak, ale widzi pani ja to od 5 lat wynajmuję głównie studentom, administracja problemu nie robi. Tu mieszka bardzo dużo osób.

Podziękowałyśmy, powiedziałyśmy, że przemyślimy i ewentualnie zadzwonimy.
Absolutnie nie mając zamiaru tam mieszkać, kontynuowałyśmy poszukiwania.

Niestety czas płynął, nic nie znalazłyśmy, a następnego dnia musiałyśmy opuścić dotychczasowe mieszkanie. Mając już wizję mieszkania pod mostem i walki o miejscówkę z resztą osób bezdomnych, w akcie desperacji postanowiłyśmy sprawdzić czy domek jest aktualny, lepiej w domku niż na dworcu.
Okazało się, że tak.

Akcja przeprowadzki poszła sprawnie, rodzicom wstyd się przyznać. Nakłamałyśmy o jakiejś kawalerce, żeby się nie martwili, właściciela uświadomiłyśmy, że my tylko na miesiąc, żeby znaleźć coś innego, zgodził się.

Pierwsza noc, coś trzeszczy, szumi, szeleści, stuka pohukuje, nie wytrzymałam nerwowo i władowałam się przerażonej co najmniej jak ja Beacie do łóżka.

Rano zadzwonił do nas właściciel, że zgłosił się ktoś, kto chce to wynająć na dłuższy okres, ale miesiąca nie może czekać, potrzebuje tego od już i że będziemy musieli coś wymyślić.

Przyjechał popołudniu z tym desperatem, pogadaliśmy i uzgodniliśmy, że dorzuci się nam do wynajmu na ten miesiąc, on zostanie, a my się wyprowadzimy za miesiąc. Wyboru nie było, nadal lepszy jakiś obcy młody chłopak student informatyki jako współlokator niż karton pod mostem.

Wieczorem rozpaliliśmy w kominku i siedzieliśmy sobie rozmawiając, Adam snuł opowieści o tym co się na takich działkach dzieje, że bezdomni i złodzieje grasują, a wiadomo jak przyjdą na włam i kogoś spotkają w takim domku to walą łomem w łeb, żeby świadków nie było.

A nawet jakby się jakimś cudem nie przytrafił taki zwyrodnialec co jest wątpliwe, to on słyszał, że w tym rejonie są zbiorowe mogiły, duchy i zjawy często tu się ukazują i straszą.

Policja może przyjechać zaalarmowana przez sąsiadów, że się jacyś ludzie kręcą i co im wtedy powiemy, nie będzie tłumaczenia, wezmą nas za narkomanów, złodziei, na bank dołek na 48h a może i do aresztu śledczego na parę miesięcy zanim sprawa się wyjaśni.

O takich tam pierdołkach jak myszy, gryzonie, kuny i dzikie głodne koty, które przegryzają grdyki nie wspomnę.

Po jego wywodach bałam się pójść sama do łazienki. Cieszyłam się, że muszę spać z Beatą, bo drugie łóżko zajął Adam.

W końcu zasnęłam. zZe snu wyrwał mnie wrzask Beaty i ból, bo kurczowo wbijała we mnie paznokcie, jedyne co zdążyłam pomyśleć to to, że na pewno jej łomem zbir przyłożył, ale widocznie nie trafił w głowę, bo krzyczy, znaczy, że żyje i też zaczęłam wrzeszczeć. Wyskoczyłam z łóżka dopadłam do kominka, który był tuż przy łóżku, chwyciłam szczapę drewna i tak uzbrojona biegiem do łóżka i z całej siły przywaliłam w majaczącą postać nad Beatą Tzn. chciałam, bo postać się odsunęła, a ja przywaliłam w poręcz łóżka.

Nagle zapala się światło i widzę Adam w bokserkach wydziera się, że chyba zwariowałam, co ja robię, diabeł mnie opętał, pozabijać ich chcę. Oprzytomniałam, Beata upiornie blada.

Ja: Czego wrzeszczałaś chcesz, żebym zeszła na serce? (Do Adama) - A Ty czego się kręcisz obok naszego łóżka ?

Beata: Ja widziałam, twarz za oknem, a potem coś mnie złapało za nogę!

Adam: Psychiczne jesteście obie! Odstaw to co bierzesz kobieto! Ja tu przybiegłem, bo się darłyście jak opętane!

Beata: Ja widziałam na pewno widziałam twarz i ona się na mnie patrzyła, a potem po mnie przyszła!

Ja: Dobra Adam do łóżka! A Ty się uspokój, śniło ci się to wszystko przez te opowieści przy kominku, śpimy, jutro do roboty!

B: Przecież ja nie zmyślałam, nie spałam, widziałam, mówię ci.

Sama przerażona i rozdygotana, ale jakoś ją uspokoiłam.
Leżymy, udaję że śpię i słyszę naglę upiorny głośny śmiech jak w horrorach, obie we wrzask, do drzwi i w nogi, w piżamach na bosaka o 1 w nocy (połowa września) wybiegłyśmy z domku tuż przy bramie wyjściowej z ogródków działkowych przypomniało mi się, że przecież tam został cały nasz dobytek i dokumenty.

Na policję przecież nie zadzwonimy, wyobraziłam sobie nas już w kaftanach bezpieczeństwa odwożone do Tworek, po tym jak się zgłosimy na komendę w tych strojach z informacją, że w ogródkach działkowych straszy duch albo diabeł.

Nie ma bata trzeba wracać, znalazłyśmy po drodze jakieś kije dość porządne i cichutko na paluszkach weszłyśmy na działkę. Po przemyśleniach wykluczyłyśmy zjawy i doszłyśmy do wniosku, że to jednak bandyci i trzeba dobytku bronić i działać z zaskoczenia.

Patrzymy, a tam Adaś, siedzi sobie na naszym łóżku, gada przez komórkę:
A: Ty stary jakie panny po***one, wyj**ły jak poparzone i na bank nie wrócą hahahaha chyba, że jutro po rzeczy. Wystarczyło połazić pod oknami, posmyrać jedną po nodze i puściłem taki filmik w telefonie z rechotem diabła. Pakuj się stary, jutro możesz się wprowadzać, dobrze to wykminiłem, co??? Hahaha

Jak żyję nie widziałam tak wkurzonej Beaty, wpadła do domku z mordem w oczach i kijem w ręku. Adasiowi ledwo udało się ujść z życiem, uciekł jak stał, następnego dnia przyszedł z 2 kolegami oraz właścicielem po rzeczy, coś mamrocząc pod nosem, że się rozmyślił i nawet nie wspomniał o zwrocie pieniędzy, które nam dał.
A my mieszkałyśmy tam jeszcze 1.5 miesiąca.

działki ROD na których straszy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (893)

#16215

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uciekając od Ireny z poprzedniej historii znalazłyśmy z moją przyjaciółką niewielką kawalerkę na Woli niedaleko naszej pracy, kawalerka była w okropnym stanie, do kapitalnego remontu, ale atrakcyjna cenowo.

Właścicielka miła starsza pani. Umówiłyśmy ,że nie wpłacamy kaucji w zamian odświeżymy mieszkanie i podpisujemy umowę na 2 lata. Obie lubimy takie drobne remonty, zmiany wnętrz, więc usiadłyśmy, policzyłyśmy, zaplanowałyśmy i zabrałyśmy się za pracę.

Dwa tygodnie intensywnej harówki.

W całym mieszkaniu beton a na nim stara wytarta wykładzina pcv, zmieniłyśmy na panele przy pomocy kolegi.

Ściany nierówne trzeba było gipsować, trzeć, zanim można było pomalować na wybrany kolor.

Okna stare drewniane z odchodzącą farbą, papier ścierny, wygładzenie, uszczelnienie i malowanie.

Kaloryfery zardzewiałe, usuwanie rdzy, malowanie.

Meble rozpadające się, więc śrubki, zawiasy, uchwyty, okleiłyśmy je też taka folią samoprzylepną do mebli.

Łazienka bez płytek, beton na podłodze na niej stara okropna wykładzina pcv, którą wymieniłyśmy na nową.

Ściany zagrzybione, zeskrobałyśmy wyrównałyśmy i wytapetowałyśmy wodoodporną tapetą.

Wanna żółta i obrzydliwa, została potraktowana specjalną emalią do renowacji wanny i zalśniła bielą.

To tylko opis części tego co tam zrobiłyśmy.
Firanki, kwiatki, dywaniki i zrobiło się ładnie, kolorowo i przytulnie.
Do tego stopnia, że właścicielka jak weszła do mieszkania do nie mogła uwierzyć, że nie pomyliła pięter i że to jest jej mieszkanie.
Była pod takim wrażeniem, że stwierdziła, że tak być nie może, że to tak pięknie i za darmo ona tego przyjąć nie może i obniża czynsz o 300 zł na okres roku co zawarłyśmy w nowej umowie na jej wyraźną prośbę.

Byłyśmy bardzo zadowolone, ponieważ poza ciężką pracą kosztowało nas to max 500 zł, wujek mojej współlokatorki ma skład budowlano-remontowy i kupiłyśmy wszystko w preferencyjnych cenach a panele podłogowe dostałyśmy gratis, bo jakiś klient zwrócił, miały drobne skazy według wujka powstałe w wyniku złego przechowania ich przez klienta, ale wujek stwierdził, że się nie będzie kłócił i zwrot przyjął. Narzędzia pożyczyłyśmy od rodziny i znajomych.

Sielanka trwała pół roku, dopóki nie wróciła zza granicy wnuczka właścicielki.
Pani Małgosia pochwaliła się wnuczce jakie ją szczęście spotkało, jakie miłe, zdolne dziewczynki jak pięknie jest w mieszkaniu. Wnuczka zapragnęła zobaczyć jak mieszkanie wygląda.
Przyszła do nas sama wieczorem, rzuciła tylko, że jest wnuczką obiegła mieszkanie, opukała ściany, meble, podłogi i wyszła nie mówiąc nawet do widzenia.
Czułam, że będą kłopoty.

Następnego dnia przyszła pani Małgosia, która wyglądała jak zbity pies i mówi, że wnusia wróciła do Polski nie chce już mieszkać z rodzicami i to mieszkanie kiedyś jej obiecała, że jej przepisze i ona by chciała, żeby to już było teraz i chce w nim zamieszkać jak najszybciej. Dodała, że ona nam koszta zwróci i razem z wypowiedzeniem umowy wciska nam 2 tysiące złotych z zapytaniem czy to wystarczy. Kategorycznie odmówiłyśmy przyjęcia pieniędzy. Więc pani Małgosia uparła się, że ona nie chce pieniędzy za ostatni miesiąc, który miałyśmy w tym mieszkaniu spędzić i nie dało się jej tego wyperswadować.Pocieszyłyśmy ją, że rozumiemy w duchu pomstując i złorzecząc wnuczce.

Siedzimy sobie wieczorem popijamy bezalkoholowe piwko i plotkujemy, gdy nagle słychać, że ktoś majstruje przy zamku, otwierają się drzwi a w nich stoi wnuczka z jakimś facetem.

Wnuczka: - Wy jeszcze tutaj? Kazałam babci was wywalić! Mam dzwonić na policję czy się szybko zbierzecie?

Beata: - Mamy miesięczny okres wypowiedzenia i ten termin minie za 3 tygodnie. Proszę dzwonić na policję, czekam.

Wnuczka: - Bezczelna jesteś władowałaś się tu podstępnie i nie masz zamiaru się wynieść! Oszustki i złodziejki!

Zanim, któraś z nas zdążyła coś odpowiedzieć odwróciła się na pięcie, pociągnęła faceta za ramię i tak walnęła drzwiami, że futryny zadrżały.

Poskarżyłyśmy się pani Małgosi i do końca najmu był spokój.

Rozpoczęłyśmy poszukiwanie kolejnego mieszkania, okres był niesprzyjający, wrzesień wzmożony napływ studentów i duży popyt na mieszkania. W związku z tym i ograniczonym budżetem wylądowałyśmy jesienią w maleńkim domku na terenie Rodzinnych Ogródków Działkowych, ale o tym w kolejnej historii.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 656 (694)

#16212

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ulegnę modzie na historie o współlokatorach i opowiem coś od siebie a przez 11 lat tułania się po różnych wynajmowanych mieszkaniach trochę się tego uzbierało.

Mieszkanie na warszawskich Szmulkach w super cenie i o dużym metrażu, wynajęłam je razem z koleżanką z pracy, Beatą. Miało dwa olbrzymie pokoje i początkowo mieszkałyśmy tam we dwie.

Zimą okazało się, że ogrzewanie jest na prąd (takie stare wielki piece kaflowe) i było droższe niż sam wynajem. Właściciel czując skruchę, gdyż zapytany o średni koszt ogrzewania wprowadził nas w błąd, zaproponował, że obniży nam cenę o 2/3 i będziemy wynajmować jeden pokój, a do drugiego kogoś znajdzie we własnym zakresie a dopóki nie będzie lokatora możemy z pokoju sobie korzystać i było pięknie, bo przez złą sławę dzielnicy nikt się do nas nie wprowadził przez najbliższe 8 miesięcy.

W pewien jesienny wieczór dzwoni pan Wiesio z informacją, że odezwał się ktoś w sprawie pokoju, żebyśmy się przygotowały na oględziny a więc posprzątałyśmy, wytransferowałyśmy swoje rzeczy i czekamy z niecierpliwością co nam los przyniesie.

Przyszła dziewczyna (Irena) ok. 30 wyglądająca całkiem sympatycznie i się zdecydowała. Okazało się, że nie będzie mieszkać sama, ale ze swoim 6letnim synkiem i konkubentem.

Cała seria piekielnych sytuacji zaczęła się mniej więcej tydzień po tym jak się wprowadzili.

Z Beatą doskonale się uzupełniałyśmy więc jedzenie, kosmetyki typu szampon, płyn do kąpieli oraz chemię kupowałyśmy dzieląc koszty na pół i taki układ doskonale się sprawdzał. Prowadziłyśmy takie wspólne mini gospodarstwo.

Beata poszła do pracy na rano a ja miałam popołudniową zmianę, więc ugotowałam obiad. W pracy ją zmieniłam i powiedziałam, że dziś na obiad są jej ukochane gołąbki. Beata tylko się oblizała i pognała do domu.
Po godzinie telefon od Beaty gdzie są gołąbki, bo nie może ich zlokalizować. Zdziwiona odpowiedziałam, że stoją w garnku na kuchence, żeby zapytała Irenkę może korzystała z kuchenki i je gdzieś przestawiła.

Po 10 minutach kolejny telefon z informacją, że Marek konkubent Irenki myślał, że to obiad przygotowany dla niego przez Irenę i je zjadł (6 sztuk!). Mówi się trudno, takie rzeczy się zdarzają Beata musiała się zadowolić kanapkami i wytłumaczyła Markowi, który komplet garnków i naczyń kuchennych jest nasz, żeby uniknąć takiej sytuacji w przyszłość. Jak się później okazało to nie pomogło wyżerali nam obiady regularnie, ale już nie tak do końca, że nam nic nie zostawało.

Po dwóch tygodniach zauważyłyśmy, że jakoś szybko nam się kończy jedzenie tradycyjnie robiłyśmy duże zakupy raz w tygodniu w supermarkecie i to nam w zupełności wystarczało, w osiedlowym sklepiku kupowałyśmy jedynie pieczywo i drobiazgi o których zapomniałyśmy, tymczasem po 2 dniach od zakupów nasze półki w lodówce świecił pustkami. Jakoś nie zaobserwowałyśmy, żeby oni robili zakupy lub gotowali na ich półce była kostka margaryny i koncentrat pomidorowy.
Postanowiłyśmy przeprowadzić rozmowę z naszymi współlokatorami, usłyszałyśmy, że ich oczerniamy i pewnie nam się apetyty zwiększyły, skąd możemy wiedzieć ile która z nas zjadła jak często mamy różne zmiany i rzadko spożywamy posiłki razem.
Dałyśmy się zbyć, ale ustaliłyśmy, że założymy zeszyt w którym będziemy wpisywały informację co spożywałyśmy, strasznie to było męczące, bo trzeba było wpisywać hasła typu bułka, dwa plastry sera i trochę masła.

Po tygodniu notowania miałyśmy pewność, że mamy rację, ponowna rozmowa z nimi nic nie dała, więc przy najbliższej okazji poinformowałyśmy właściciela, który z nimi porozmawiał, co również nie pomogło, więc przywiózł nam małą lodówkę, którą wstawiłyśmy do swojego pokoju.

To samo dotyczyło kosmetyków i chemii, które stały w łazience, wszystko kończyło się dużo szybciej, zabrałyśmy to do pokoju i targałyśmy ze sobą w przypadku konieczności użycia.
Siedzę wieczorem oglądam tv, wpada synek naszej współlokatorki do pokoju i pyta :
Kasia a gdzie jest pasta do ząbków i mydełko?

Odpowiedziałam, że zapytał wujka (tak mówił do Marka), bo Ireny nie było w domu.

Za chwilę przychodzi Marek i mówi :

M: Taka jesteś ?Dzieciakowi żałujesz trochę pasty ?! Przez Ciebie mu zęby powypadają!

J(ja): Marek, ale to moja pasta, kup mu pastę dla dzieci!

M: To nie mój dzieciak nic mu kupował nie będę!

I wyszedł, mały stał i patrzył zdezorientowany, więc wzięłam pastę i poszłam z nim umyć ząbki.
Wróciła Irena, opowiedziałam jej o sytuacji, która miała miejsce. Stwierdziła, że wszystko mają swoje i małemu się coś pomyliło, tylko trzymają w pokoju, żebyśmy im nie kradły.

Nabrałam ochoty na ser typu śmierdziuch (kupiłam go dzień wcześniej), którego Beata nie jadała, serdecznie nie znosiła, w jej obecności nie można było go spożywać, bo sam zapach jej przeszkadzał, zaglądam do lodówki a tam połowy zwartości opakowania brak.
Pytam, Beatę czy coś się jej odmieniło i została fanka śmierdziucha, popukała się w głowę.

Oznaczało to jedno włażą do naszego pokoju i dalej korzystają z naszego pożywienia, aczkolwiek rozsądniej i w mniej zauważalny sposób.

Zadzwoniłyśmy do właściciela z prośbą o wstawienie jakiegoś zamka do drzwi. Powiedział, że ok przyjedzie za kilka dni i nam go zamontuje, rozmowa telefoniczna była przeprowadzona przy otwartych drzwiach i głośno, żeby oni słyszeli czego się domagamy i dlaczego. Skończyłam rozmowę z panem Wiesiem i słyszę, że Irena dzwoni do niego z tym samym żądaniem, bo my ich okradamy.

Najgorsze było to, że zauważyłam braki skarpetek i bielizny, podzieliłam się z tym z Beata i zrobiłyśmy przegląd, faktycznie brakowało. Poszłyśmy do Ireny już mocno wkurzone, niedziela ok 10. 00, pukamy do jej pokoju, otwiera nam w samym t-shircie i tak w moich majtkach charakterystycznych koronkowych!

J(ja) czemu masz na sobie moje majtki?

I(Irena) to moje, może masz podobne!

J(ja) jestem pewna, że to moje!

B(Beata): Kaski! Na 100% to są majtki Kaśki!

I(Irena): a masz weź je sobie !

Zdjęła majtki i rzuciła nimi we mnie, odrzuciłam nimi w nią, wróciłam do pokoju i zadzwoniłam do właściciela z żądaniem natychmiastowego przybycia.

Po 30 minutach pan Wiesio był na miejscu, zrobiliśmy komisyjne okazanie szuflad i szafek a tam cała masa naszych rzeczy skarpetki, majtki, bluzki, kosmetyki, przetwory od mamy Beaty (wszystkie miały naklejki z ręcznym opisem zawartości), talerze i wiele, wiele innych drobiazgów.

Pan Wiesio nie wiedział biedny co ma powiedzieć, to co można było odebrać odebrałyśmy, natomiast np. majtek nie chciałyśmy odzyskiwać ze zrozumiałych powodów, zarządził więc, że mają nam zapłacić za te rzeczy 300 zł a jak się to powtórzy to wylatują.

Tych pieniędzy nigdy na oczy nie zobaczyłyśmy. Atmosfera w domu była mocno napięta.

Pewnego dnia wpada zapłakana Irena i wyszlochała, że Marka aresztowali, jechał bez biletu, nie miał przy sobie dowodu osobistego ani żadnego innego dokumentu, więc kontrolerzy wezwali policję i okazało się, że jest ścigany za niezapłacone alimenty na dzieci z poprzedniego związku.

Irenka straciła więc źródło dochodu, bo ona nie pracowała a Marek parał się remontami na czarno.

Przyszedł dzień płatności czynszu, właściciel wyrozumiale powiedział, że poczeka, żeby znalazła sobie prace i wtedy mu zapłaci. Nawet nie próbowała pracy szukać, liczyła na to, że Marka wypuszczą.

Zauważyłyśmy, że jej synek chodzi głodny, objawiło się to tym, że gdy Beata coś piekła, odłożyła margarynę na stół wpadł do kuchni porwał ją i uciekł na korytarz gdzie ją palcami jadł jakby to był największy smakołyk.

Zrobiło się nam go żal, to w końcu dziecko nie jego wina, że matka woli wydać pieniądze na ruskie fajki i alkohol z mety, zaczęłyśmy go dokarmiać, nawet kupować produkty typowo dla dzieci.

Nadeszły święta zrobiłyśmy mu paczkę od Mikołaja, głównie słodycze i rozjechałyśmy się do domów rodzinnych, wróciłyśmy po Nowym Roku.

Od progu przywitała nas Irena tekstem:

Gdzie się tyle czasu podziewałyście, ile można na was czekać Norbercik nie miał co przez was jeść przez ten tydzień.

Tego było za wiele zgłosiłyśmy to do odpowiednich instytucji, dostawali jedzenie z PCK (chyba), jakieś ubranka, przychodziła pani z opieki społecznej, mały dostawał obiady w szkole, w domu my go dokarmiałyśmy nadal oraz ona dostała jakiś dodatkowy zasiłek.

Oczywiście Irena miała do nas o to pretensje i robiła różne rzeczy za to, że na nią doniosłyśmy np. wlała wodę do zimowych butów Beaty, które stały na korytarzu, namalowała nam napis na drzwiach „tu mieszkają dzi*ki”, jak któraś spała po nocy w pracy to włączała muzykę na cały regulator, tak, że się oka nie dało zmrużyć. O wszystkim informowałyśmy właściciela co razem z 3 miesięczną zaległością za czynsz spowodowało, że podjął decyzję o tym, że wypowiada jej umowę najmu.

Jej odpowiedź brzmiała: Spadaj, jestem samotną matką, jest zima i nie masz prawa mnie wyrzucić. Potwierdziła to policja.

My miałyśmy serdecznie dość, znalazłyśmy w międzyczasie inne mieszkanie i się wyprowadziłyśmy umawiając się z panem Wiesiem, że gdyby udało się jej pozbyć to nas poinformuje, z przyjemnością wrócimy.

Pan Wiesio zadzwonił do mnie po prawie dwóch latach z informacją, że mieszkanie jest już wolne. Przez ten okres czasu wiele się pozmieniało na powrót się nie zdecydowałyśmy.

wspólokatorzy

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 794 (842)

#12858

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z ubiegłego tygodnia, kolega jeździ na taksówce w stolicy.
Dostaje zlecenie pod jedną z knajp, klientka młoda, ładna kobieta.

K: Poproszę na XXX pod budynek firmy YYY,płace ekstra tylko musi być pan chociaż parę minut przed 22.00, bo widzi pan mąż myśli, że ja jestem w pracy na drugiej zmianie i się uparł, że po mnie przyjedzie.

Gdy dojeżdżali, klientka poprosiła, żeby podjechał z drugiej strony siedziby, sama położyła się na tylnym siedzeniu, bo po drodze dostała telefon od męża, że już na nią czeka i bała się chyba, że ją w tej taksówce zobaczy. Zapłaciła (z dużym napiwkiem) i pobiegła zgarbiona przez jakieś krzaki, widocznie do drugiego wejścia.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 642 (820)

#12574

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeniesiono mnie kiedyś, z powodu braków kadrowych, do działu windykacji.
Dodzwonić się pod ten numer można nawet jak ma się zablokowany telefon w obie strony, połączenia wychodzące i przychodzące. Klient zalegał z kilkoma fakturami, w sumie ok. 1000 zł.

P(piekielny)
J(ja)

P: Proszę pani ja tu stoję z przyczepą ziemniaków. Miał do mnie dzwonić ruski, co miał je odebrać, a wyście mi całkiem telefon odcięli.
J: Faktycznie, w dniu dzisiejszym nastąpiła blokada numeru, o czym został pan poinformowany pisemnie, może ustalić harmonogram spłaty, po uregulowaniu należności telefon zostanie odblokowany.
P:Proszę pani , ale jak ja nie sprzedam tych ziemniaków, to ja nie będę miał z czego spłacić, ja tu stoję (tu jakaś nazwa miejscowości) i ten ruski miał do mnie zadzwonić, jak nie będzie mógł, to ja pani te ziemniaki pod biuro zawiozę, wyładuje i nimi zapłacę za te rachunki.

Lekka konsternacja, facet słychać, że załamany, nie krzyczał nie obrażał...żal mi się go zrobiło.

J: Proszę pana a o której miała do pana dzwonić nabywca tych ziemniaków?
P: Do 12.00 i miał mi powiedzieć w której będzie wsi, a ja tam miałem podjechać
.
J: Odblokuje panu ten telefon na 2h, a potem zablokuje i proszę się ze mną skontaktować w dniu dzisiejszym do godziny 18.00 Podaje jeszcze raz moje nazwisko.
P: Kocham panią, życie mi pani ratuje, zadzwonię napewno zadzwonię

Odblokowałam mu ten telefon, łamiąc wszystkie procedury i zasady. Po umówionym czasie znowu go zablokowałam. Mimo tego, że miałam pecha i rozmowę odsłuchała osoba, która zajmuję się ocenianiem takich rozmów i była afera, to nie żałuję, bo ten pan zadzwonił do mnie popołudniu, zdeklarował, że zapłaci faktury jutro, bo sprzedał te ziemniaki. Obietnicy dotrzymał, a ja dostałam od niego piękną kartkę na adres biura obsługi i długo się ze mnie wszyscy z tej historii nabijali:)

era

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 990 (1050)