Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mabmalkin

Zamieszcza historie od: 4 stycznia 2017 - 1:24
Ostatnio: 29 lipca 2020 - 12:59
  • Historii na głównej: 100 z 109
  • Punktów za historie: 18659
  • Komentarzy: 551
  • Punktów za komentarze: 2996
 

#80108

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem zapisana do pewnej "fejsbukowej grupki" kulinarnej. Samo zachowanie niektórych członków grupy to oddzielna historia, ale dziś nie o tym.
Sezon na grzyby w pełni. Ja tam się nie znam, więc chodzę, jeśli już, to z kimś kto ma o tym jakieś pojęcie.
Ostatnio na w.w grupie, co chwilę zdjęcie jakiegoś grzyba z dopiskiem w stylu: "Byłam dzisiaj na grzybach i przyniosłam wiadro takich. Wie ktoś co to? I czy można je zjeść czy lepiej wyrzucić?"

Dla mnie to jest idiotyzm, iść, nazbierać grzybów nie znając się na nich, a potem pytać OBCE osoby na internecie czy nadają się do zjedzenia. Dziś mistrzyni pokazała pełne wiadro "trujaków". Kilka śmieszków napisało, że śmiało może zrobić z nich sos czy też zupę.
Może jestem dziwna ale dla mnie tacy "grzybiarze" są piekielni.

Ludzie grzyby debile

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (145)

#79914

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Średnio piekielne, raczej przestroga dla młodych kierowców. Wyjeżdżam z drogi podporządkowanej, znak ustąp pierwszeństwa, no to ustepuję. Pan z prawej strony (na głównej) z piskiem opon zatrzymuje się i macha ręką żebym jechała. Pokazuję mu na znak. I tak przez kilka minut. Kierowca za mną wyprzedził mnie lewą stroną i skręcił w lewo na główną, wtedy też Pan uprzejmy postanowił ruszyć mimo, że widział jak tamten wyjeżdża. Na szczęście nic się nie stało ale było blisko.
Ja rozumiem uprzejmość, ale znaki to znaki, może jakbym wyjechała to uprzejmy Pan wjechałby mi w bok i byłaby to moja wina, bo nie dostosowałam się do znaku. A są takie cwaniaczki, którzy celowo tak robią żeby dostać pieniądze z odszkodowania.

Ruch drogowy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (157)

#79938

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dłużej będzie. I ja będę piekielna też.

Starsi ludzie pierwszy raz w "internetach".
Z babcią (od strony taty) kontakt mam średni; to przez nią wyprowadziliśmy się (ja, mama i tato) z rodzinnego domu ze wsi do pobliskiego miasta. Ale mniejsza o to, ważne dla historii jest to, że widujemy się 2-4 razy w miesiącu (mieszka z mężem, swoją mamą [tak, moją prababcią która w przyszłym roku będzie obchodzić 99 urodziny ;)] i bratem), a kiedy potrzebuje czegoś ważnego to mimo wszystko zawsze staram się jakoś pomóc.
Aż tak stara nie jest- 60-kilka lat. Parę miesięcy temu zapragnęła dotrzeć do- jak to mówi- "cywilizacji" i zakupić swojego pierwszego laptopa.
Informatykiem nie jestem, za to mój mężczyzna coś tam się zna- pomogliśmy w wyborze laptopa w przystępnej cenie, coby się kobiecina nauczyła w miarę obsługiwać.
Po dłuuugich miesiącach, w trakcie których 1000000 telefonów "przyjedź bo tu mi jakieś okienko wyskoczyło"; w końcu nauczyła się. I teraz bardzo żałuję, że nie wpadałam na wieś częściej. Otóż "zachorowała" na "naszą-klasę". Sama mam tam konto, ale wchodzę raz na rok jak nie mniej, od czasu gdy babcia założyła konto postanowiłam po prostu zaglądać tam częściej.
Pewnie kojarzycie- mnóstwo jakichś "łańcuszków", "POZdRoWIEŃ dlA moich PRZYJACIÓŁ" (większość z nich poznała w internecie), linków ze słodkimi kotkami itp. Jak to większość starszych pań co to dopiero do internetu się dobrały.
Z początku zasugerowałam babci, że może dam jej link do jakiejś fajnej strony kulinarnej itp. nie nie, ona nie chce.
No i apogeum. Ostatnio dzwoni, bo znowu coś tam się stało (zakładka się "usunęła" i ona nie potrafiła jej przywrócić, a przy okazji... NASZA KLASA ZMIENIŁA WYGLĄD STRONY!). No jak to tak?! Teraz w jakieś zakładki trzeba klikać, wiadomości inaczej...
No babciu przepraszam, ja z tym nic nie zrobię.
Opowiedziała mi przy okazji, jak to ostatnio poznała bardzo fajnego pana, a on chory, na wózku i prosi o przelew/wysyłkę pieniędzy.
KUR*A, NO NIE...
Pytam kto to, czy zna go realnie. Nie, nie zna, ale nie oni tylko wiadomości piszą i ona czasem mu wysyła jakąś sumę, on serio bardzo potrzebuje.
Tłumaczę jej, że takim ludziom nie powinna ufać, że oddawanie pieniędzy komuś obcemu to naiwność itp. Nie nie nie, ona wie lepiej.

I tu zaczyna się moja piekielność, a nawet świństwo- przyznaję. Gdy wpisywała hasło, po prostu zerknęłam (babcia bardzo wolno pisze) na klawiaturę i zapamiętałam hasło.
Zalogowałam się u siebie, przejrzałam wiadomości babci z panem X. Z moich obliczeń wynika, że wówczas WYSŁAŁA mu "jedynie" 950zł.
Pan X miał jedno zdjęcie profilowe, 4 znajomych i kilka linków z piosenkami na tablicy.
Chciałam do niego napisać prywatną wiadomość, ale stwierdziłam, że najpierw skonsultuję się z wujem (policja), zrobiłam screeny wszystkich rozmów babci z nim (oczywiście powiedziałam, że sama zdobyłam hasło, a raczej ukradłam). Zdjęcie profilowe pana X zostało pobrane z internetów. Dane też fałszywe, po adresie szukają i tyle na ten moment wiem.
Wuja obiecał, że jeśli tylko czegoś więcej się dowie to da znać.
Uważajcie na swoich starszych krewnych, pewnie gdybym częściej się interesowała co babcia tam robi to może w porę zdążyłabym zapobiec.

starsi ludzie internet

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (146)

#79973

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Człowiek pomaga, a potem kop w du*ę.

Ostatnio były egzaminy poprawkowe, jeden musiałam napisać, zaliczone, super. Indeksy zostawiamy na biurku wykładowcy i zazwyczaj są do odbioru kilka godzin później lub na drugi dzień.

Mam z koleżanką taką umowę, że jeśli któraś z nas z jakichś powodów nie może odebrać indeksu, to albo ja albo ona idziemy po odbiór obu. Cały rok nie było problemów. Poprawka była w piątek, akurat ja nie mogłam zostać do soboty, więc Karolina odebrała nasze indeksy. Czas "zdania" ich do dziekanatu jest do 12.09.17. W poniedziałek zamknięty.

Po egzaminie wsiadam w pociąg, wracam do domu i dostaję telefon od kumpla z grupy, czy mogłabym odebrać jego indeks, bo on pilnie już dzisiaj musi iść na spotkanie (sądząc później po zdjęciach na Facebooku, spotkanie polegało na zachlaniu z kolegami w barze). Mówię, że ja nie mogę ale spytam koleżanki. Zaznaczam, że ona mieszka 300km od Wrocławia (za to kolega jest na miejscu), dopiero we wtorek przyjedziemy żeby zdać indeksy. Ok, jemu to nie przeszkadza.

Karolina wzięła i pojechała do siebie.
Dzisiaj dostaję telefon, że on szybko potrzebuje indeks, bo dzwonił do Karoliny i jest wściekły, bo nie wzięła mu wpisu z przedmiotu X. Poprawka była z przedmiotu Y. Z jego wywodu wynikało, że Karoliny OBOWIĄZKIEM było przejrzenie jego indeksu i - w razie potrzeby - bieganie za wykładowcami żeby uzupełnić jego brakujące wpisy. Potem jeszcze próbował nakłonić Karolinę, żeby zwolniła się z pracy, przyjechała do Wrocławia DO JEGO DOMU i dała mu indeks, to jeszcze sobie zdąży wpis załatwić. Słysząc odmowę, stwierdził, że jesteśmy zwykłymi egoistkami, wartymi siebie.

Prowadzący przedmiot X dzisiaj o 14 jedzie na urlop.
Gdyby kolega zadzwonił o 7 rano a nie o 11, zdążyłby wsiąść w auto i pojechać do Karoliny po indeks.
Razem z Karoliną poinformowałyśmy kolegę, że jego indeks jutro, punkt godzina 8 wyląduje na stoliku w szatni, a jeśli ktoś go zabierze to jego problem.

Studenci uczelnia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (148)

#79838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idę dzisiaj po zakupy. Najbliższy sklep w tej wsi, to 3 km ode mnie, ale że pogoda ładna to z chęcią się przejdę.

Kupuję co muszę (jakieś 5 ciężkich siat) i wychodzę ze sklepu. Mykam sobie dalej, a za mną dwóch chłopców - kojarzę, z bloku obok którego przejeżdżam/przechodzę do domu (jest blok, a potem ścieżka leśna do naszego domku). Blok ten został wybudowany dla rodzin, wprost mówiąc- patologicznych i ubogich, niestety ta pierwsza grupa bierze zasiłki bo im się "należy", po czym przepierniczają je na alkohol/dragi. NIE, nikt z tym nic nie zrobi. I nie, nie przesadzam. Może są 2 rodziny które faktycznie są ubogie).

Wracając - chłopaki za mną idą (jeden ok. 8 drugi 12 lat). Pytają czy pomóc. Wiem, że idą w tą samą stronę, więc w porządku chłopaki- możecie pomóc.

Minęliśmy ich blok i po ok. 400 m byliśmy pod naszym domkiem. Dałam chłopakom po dyszce i na tym mogłoby się skończyć.
Jakieś 1,5 godz. później słyszę pukanie do drzwi.

Patrzę przez wizjer - kobita. Jakaś wychudzona kobita. Ok, otwieram- bo raczej rzadko się zdarza, że ktoś nieznajomy puka do naszych drzwi. Myślałam, że może jakaś koleżanka teściowej (drzwi wejściowe są jedne).

M- A co ty gówniaro moich synów wykorzystujesz?!
Oho...
j- Nie jesteśmy na TY proszę pani. Mogę się dowiedzieć o co chodzi?

<dopiero teraz zorientowałam się, że kobieta jest pod wpływem, a sądząc po jej wyglądzie i ZAPACHU to może dwa tygodnie temu wodą się przepłukała.>

M- JA ICH WYCHOWAŁAM! MOICH SYNÓW, KACPRA I BARTKA! POMOGLI TOBIE, WIĘC CHYBA MI SIĘ NALEŻY STÓWKA ZA WYCHOWANIE COOO?
Nie kontynuowałam, drzwi zamknęłam, powiadomiłam policję.
Z tego co wujek (który był na interwencji) powiedział, ojciec (który stara się utrzymać całą rodzinę, nie pije, nie ćpa i ciężko pracuje) był w tym czasie w domu.

Potem ojciec chłopców przyszedł żeby mi oddać te dwie dychy, ale stanowczo odmówiłam.

Chyba popadnę w nałóg, urodzę piątkę dzieci i dostanę dom za darmo, a potem będę mogła dalej chlać i nic nie robić. Bo mi dadzą.

patola

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (170)

#79793

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wbrew stereotypom, będąc "płcią piękną", nie przepadam za zakupami, po prostu mnie męczą. Od kilku lat ubieram się w tym samym sklepie odzieżowym, bo podobają mi się ich kolekcje. Zanim wybiorę się już do galerii, przeglądam stronę internetową danego sklepu, patrzę, co bym chciała, zerkam na dostępność i jadę.

Dziś matula (moje przeciwieństwo - uwielbia zakupy) poprosiła mnie o "babski wypad". Ok, mamusi nie odmówię. ;)

Strony przejrzeć nie zdążyłam, ale do "mojego" sklepu weszłam. Co ważne - miałam na sobie koszulkę z poprzedniej kolekcji, już niedostępnej w sklepach, za to dostępnej w internetach.

Wzięłam kilka rzeczy i mykam do przymierzalni. Ludzi zasadniczo mało, wyszłam z kabiny do kasy (praktycznie tuż obok przymierzalni), żeby poradzić się w kilku rzeczach pani ekspedientki. Słyszę, że jakaś kobieta pyta o koszulkę taką i taką, no już nie ma, szkoda. Kobieta poszła do przymierzalni, ja rozmawiam z panią ekspedientką.

Wracam do kabiny, zdejmuję spodnie, koszulkę i zauważyłam, że nie ma mojej koszulki.

"Owinięta" w poprzednią wychodzę i patrzę na wyżej wymienioną panią, jak przegląda się w lustrze w korytarzyku, a na sobie ma moją koszulkę (to zapewne ta, o którą pytała).

Nie będę przytaczać dialogów - na zwrócenie uwagi, że ma moją własność, pani odpowiada, że znalazła w kabinie, i że ją zamierza kupić (mhm, bez metki, z małą dziurką po kocim pazurze i dziś powstałą plamką czekolady, bo przecież nie zjem tak, żeby się nie pobrudzić).

Długo trwało, nim ekspedientki zmusiły panią do oddania mojej własności, dopiero zagrożenie policją poskutkowało.

Koszulkę, którą przymierzałam dostałam ze zniżką 70% i oczywiście od razu ją założyłam, MOJA miała już ślad po podkładzie jaśnie pani.

Mogłam się z babsztylem kłócić, ale szkoda psuć nerwy. Wyszła, wykrzykując, że już ona im zrobi ODPOWIEDNIĄ opinię, i że mogą pakować manatki już dzisiaj.

A zakupów od dziś nie lubię jeszcze bardziej. ;)

zakupy klienci medicine

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (213)

#79758

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy na wsi takiego drobnego pijaczka, powiedzmy Włodka. Wiem o nim tylko tyle, że dawniej spalił mu się dom z żoną i dzieckiem w środku, jego akurat wtedy nie było, od tego czasu załamał się i stracił sens życia.

Włodek przesiaduje na ławce niedaleko przystanku, spożywając trunki wyskokowe. Nigdy nie żebrze o pieniądze, powiedziałabym nawet, że dość kulturalny z niego żulik ;) Jeśli chce zarobić - a to pomoże nieść zakupy, zaoferuje się do koszenia trawy, rąbania drewna itp. Tutejsi ludzie często korzystają z "usług" Włodka, w tym my (mój P. nie zawsze ma czas zająć się przerzuceniem węgla w środku tygodnia, gdyż pracuje do późna,a ja sama nie dam rady, więc Włodek stoi na straży). Nigdy nie mówił przed "robotą" ile oczekuje pieniędzy, po też nie. Co łaska. Ja osobiście, jak ma więcej pracy, zawsze poczęstuję kawą czy obiadem.

Dziś też u nas zawitał, lecz mina nietęga.
- Panie Włodku, co tam się stało?
- A bo wie pani, byłem u Kowalskiego ostatnio, przerzuciłem dziesięć ton węgla, skosiłem trawę, płot naprawiłem... I dał mi 7 zł.

No nie powiem, żal mi się chłopa zrobiło. Tak, wiem, "sam sobie wybrał taką drogę". Jednak człowiek to człowiek i traktowanie sprawiedliwe jakieś ludzkie się należy, nawet jeśli to TYLKO pijaczek.
Dziś zapłaciłam z nawiązką, a Kowalskiemu niech żona urodzi potomstwo sąsiada.

Ludzie wieś pijaczki

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (258)

#79699

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam sobie na zlocie motocyklowym.
Wiadomo, muzyka, piwko, pełno ludzi, sielanka. Obok naszego namiotu była grupka osób, kilku mężczyzn, w tym (jak się później okazało) ojciec z synem.

Na "głównym placu" dookoła jeździli ludzie, coby pochwalić się swoimi maszynami i ich dźwiękiem. Chłopak (17l) wsiadł na motocykl, pojechał, niefortunnie się wywrócił (był trzeźwy), motocykl spadł na niego. Oczywiście zaraz rzucono się do pomocy, w tym ja; na oko widać od razu, że złamana ręka i obojczyk. "Motór" podniesiony, chłopak o własnych siłach wrócił pod namiot, łzy lecą, mówię, że mogę zadzwonić po pogotowie albo po kumpla z tegoż miasta, który pojechałby z nim do szpitala (towarzystwo właśnie wypiło po kielonku, więc prowadzić nie mogli).

Ojciec: - Dziękuję, ale to TYLKO MÓJ GŁUPI SYN, nie dzwoń nigdzie, przecież widzisz że siedzi, to nic mu nie jest.

Dobra, nie wtrącam się. Pogotowie i tak wezwałam.
Złamany obojczyk, ręka i dwa żebra. Ot, taki miły tatusiek.

rodzice zlot motocyklowy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (161)

#79630

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Około 18.00 wróciłam z inscenizacji pewnej bitwy z II Wojny Światowej, która odbyła się na Twierdzy w Srebrnej Górze, a że do Srebrnej blisko, to głupio nie jechać. I przyznam, że jestem...zażenowana. Nie tyle organizacją, bo inscenizacja nawet nawet, co ludźmi, którzy tam przyszli.

1. Droga na twierdzę z parkingu.

Już tam podniosło mi się ciśnienie. Drogę tą, zdrowy i sprawny człowiek bez trudności pokona w 5 min (pod górę, asfalt, ostre zakręty). Jednak co druga mijana grupka osób głośno pomstowała na męża/żonę/wstaw dowolne, że "jeeeezuuu po co ty mnie tu brałaś/eś" "matko makijaż mi się roztapia!" "więcej z tobą nigdzie nie idę!" itd. Szedł Pan o kulach z żoną. Wszystkich narzekających wyminął bez większych problemów, nie był nawet jakoś bardzo spocony. ;)

2. A jakże - rodzice z dziećmi.

-NIGDY nie zrozumiem, po co na takie wydarzenia ludzie zabierają niemowlęta. No ok, może nie mają z kim zostawić, ale w takim wypadku chyba powinno się zabrać dziecku jakieś stopery do uszu, zabrać je jak najdalej od wszelkich huków czy coś? Tymczasem nie widziałam żadnego rodzica, który próbowałby uspokoić panikujące dziecię podczas strzałów. Oczywiście stali z wózkami jak najbliżej "pola bitwy". Za to wielokrotnie usłyszałam "idź, weź się przesuń do tyłu, nie widzisz że dziecko chce dobrze widzieć?!". No, ja też chcę, zapłaciłam za bilet i stałam tu dużo wcześniej, a do najwyższych nie należę.

- Po co brać kilkuletnie dzieci, które w ogóle nie chcą tam iść? *
W drodze na górę też kilka razy spotkaliśmy się z głośnym krzykiem na dziecko "jak nie pójdziesz to zapomnij o laptopie, tablecie i telefonie!!". No tak, taki sposób na pewno sprawi, że zaszczepimy w dziecku ciekawość do historii itp. Ale sama nie jestem jeszcze matką więc co ja tam wiem...
Później te dzieci bez przerwy ryczały.

- Inscenizacja się rozpoczyna, dla widzów był wydzielony niewielki teren, odgrodzony liną, poza tym można było obserwować z murów twierdzy. Organizator sugeruje, by rodzice z małymi dziećmi przeszli nieco dalej, najlepiej na mury, bo będzie bardzo głośno. Czy któraś z matek z dziećmi się ruszyła? Nie. Czy któreś z tych dzieci miało zatkane uszy? Nie. Przynajmniej te, które widziałam. Po pierwszym wystrzale rozległo się kilka płaczów. Rodzice nie reagowali. Tylko jeden mężczyzna obok mnie, wziął syna na ręce, kazał zasłonić mu uszy i oddalił się jak najbardziej w głąb.

- Nagłośnienie pozostawiało sporo do życzenia. Staliśmy z P. Praktycznie na początku- on za liną (wybrani fotografowie mogli), ja tuż przy. Głośniki były dokładnie na drugim końcu. Ryk płaczącego dziecka skutecznie zagłuszał opowiadaną historię. Wszelkie próby zwrócenia uwagi powodowały przemieszczenie się rodzica z dzieckiem w inną cześć tłumu/zbywanie/fochy.

- Koniec widowiska, organizator prosi by jeszcze chwilę pozostać na miejscach, by specjaliści zbadali teren czy nie ma tam jakichś niewybuchów itp.
Reakcja? "Brajanek! Leć tam łusek poszukać!"

- Notoryczne wychodzenie dzieci i dorosłych poza wyznaczony do obserwacji teren. "A bo ona taka mała, nic nie widzi a ludzie się pchają!" a jakby takiej małej przez zupełny przypadek coś poważnego się stało to ciekawe czy mamusia nadal była przy swoim zdaniu.
"A bo skoro ten pan może (wskazuje na fotografa) to ja też! Ja zapłaciłem i mi się należy!"

3. Zwierzęta.
Po mojej lewej- starsze małżeństwo z yorkiem. Przed rozpoczęciem jeden z aktorów podszedł i spytał czy piesek nie będzie się bał. Nie, nie, on dzielny. Podczas inscenizacji, pies skamle, szczeka, wyrywa się z rąk. Co robi właściciel? Przywiązuje go smyczą do pachołka w głębi tłumu i wraca na miejsce.

Pominę już podejście ludzi jakby przyszli od niechcenia, narzekanie ze wszystkich stron, że tak daleko trzeba wychodzić, rzucanie papierków po hot-dogach, przekąskach i innego jedzenia gdzie popadnie (bo 2 metry do śmietnika to za dużo).
Wróciłam poirytowana. Tyle. Jednocześnie uważam, że poza organizatorami przydałaby się dodatkowa ochrona.

*Sama jako dziecko nie lubiłam jeździć z rodzicami po zamkach, ruinach, inscenizacjach, rekonstrukcjach itp. Obecnie uwielbiam takie klimaty, dzięki nim. Wtedy nie mieliśmy tableta, komputera ani komórki. Bardziej chodzi mi o podejście: nie pójdziesz=nie masz tego i tamtego, uważam że w ten sposób dzieciak po prostu z góry będzie zniechęcony, ponieważ jest zmuszony i wątpię czy "dzięki" temu wzbudzi się w nim ciekawość. Tym bardziej w atmosferze jaka tam była. Da się to zrobić inaczej. Przykładowo -Mój tato zamiast bajek itp. czytał mi na przykład ciekawe legendy związane z danym miejscem (takie, które dzieci zrozumieją) i coraz bardziej mi się podobało, że np. Pojadę w ruiny zamku, z którym jest związana legenda z jakąś królewną. I nikomu nie przeszkadzał ryk dziecka.
Tymczasem podejście jak wyżej opisałam raczej jest głupie, mimo że nie jestem zwolenniczką "bezstresowego" wychowania.

Inscemizacje ludzie dzieci rodzice

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (149)

#79545

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Urlopu ciąg dalszy. Miejsce akcji: Bieszczady. Zawsze mnie przyciągały i zawsze będę tam wracać. Obecny miesiąc nie jest najlepszy ze względu na ilość turystów, ale inaczej niestety nie mogliśmy zrobić.
Pora obiadowa, idziemy do lokalu w którym już wcześniej byłam i zawsze byłam zadowolona.

1. "Madki z dziećmi".

No wiem, dzieci są wszędzie i w sumie nie powinnam narzekać, ale kur...
Serio, 3/4-letnie ma wiedzieć co to jest pieczeń wołowa, ravioli albo polędwica? Dorwaliśmy jedyny wolny stolik dla dwóch osób, obok nas siedzi parka i mamuśka czyta dwójce dzieci całe menu (siłą rzeczy wszystko słyszę). Jedno dziecko w wieku jak wyżej wspomniałam, drugie ok.9 lat. 9-latka mówi, że chce nuggetsy. Młodsze upiera się przy... golonce. Tak, golonce. Gdy ich posiłki zostały wydane, młodsze dziecko wpadło w płacz, bo chce nuggetsy. Potem matka zrobiła karczemną awanturę, że obsługa nie potrafi zadbać o potrzeby jej dziecka :D
I weź tu spróbuj człowieku odpocząć.

2. Ta sama restauracja, ten sam czas. Zamawiamy z P. Łososia i sandacza. Na zamówienie czekaliśmy, a raczej ja czekałam ok.40 min. W porządku, ruch duży ale wiem, że jedzenie jest rewelacyjne. Szkoda że gdy mój łosoś został mi wydany po prawie godzinie, pani kelnerka poinformowała nas, że sandacz się skończył i mój kochany może zamówić coś innego (kolejna godzina oczekiwania). Cóż, nie będę zostawiać go w głodzie, łososia zostawiliśmy, nie zapłaciliśmy (za takie podejście do klienta) i poszliśmy do innego przybytku...

3. Przybytek nr.2

Znowu sandacz. Pytanie od kelnerki czy chcę standardowy zestaw surówek (marchewka, kapusta czerwona i kapusta biała), nie, nie znoszę w.w więc proszę buraczki. Dobrze. Zestaw kosztuje 10zł, jedna surówka 2zł. Pani przyniosła mi sandacza z zestawem surówek. Zgłosiłam, że prosiłam inaczej. Pani kelnerka doniosła mi te buraczki. P. Nie dostał pieczonych ziemniaków, które zamawiał, zamiast tego dostał... Chleb. Zanim ziemniaki zostały podane, zjedliśmy obiad.

Płacimy rachunek - powinniśmy zapłacić za dwie ryby, buraczki i pieczone ziemniaki. Pani nam liczy dwie ryby, buraczki, pieczone ziemniaki, zestaw surówek, chleb i piwo, którego nie zamawialiśmy. Oczywiście wyjaśniliśmy sytuację, okazało się, że młoda kelnerka źle zapisała, ale wcześniej kazano nam płacić za całość i ogólnie straciliśmy godzinę, którą moglibyśmy poświęcić na przyjemniejsze rzeczy.
Może to nie jakoś wybitnie piekielne, ale wkurzyłam się po prostu.

Urlop dzieci obsługa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (173)