Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

malami1001

Zamieszcza historie od: 12 sierpnia 2012 - 20:26
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 15:06
  • Historii na głównej: 5 z 8
  • Punktów za historie: 1085
  • Komentarzy: 191
  • Punktów za komentarze: 1396
 
zarchiwizowany

#80810

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja siostra prowadzi firmę. W firmie pracuje chłopak, który generalnie zajmuje się projektami zatem nie musi siedzieć na miejscu, może pracować z domu bądź dowolnego miejsca na świecie. Rozliczany jest z wykonanego projektu, więc może sobie pracować i przebywać gdzie chce byle projekt był oddany na czas. Chłopak z tego korzysta i zatrudnił się na stałe w niemieckiej firmie mającej filię we Wrocławiu. Zdarzyło się, że był potrzebny w siedzibie głównej w Niemczech, wyjazd miał trwać maksymalnie 3 dni. Jednak jak to czasem bywa okazało się, że będzie potrzebny na dłużej. Zakwaterowany został w hotelu jakiś kilometr od miejsca pracy, więc wracał z niej zazwyczaj piechotą. Tak się akurat złożyło, że na obrzeżach miejscowości, w której przebywa jest obóz dla uchodźców. Wracał sobie więc pewnego późnego wieczoru do hotelu kiedy zaczepiła go grupka ciemnoskórych jegomości. Coś do niego krzyczeli w swoim języku, chłopak nie bardzo rozumiał, usiłował się ulotnić jednak panowie nie dawali za wygraną i zaczęli go szarpać. Chłopak próbował się bronić i odepchnął jednego z napastników. Nagle pojawił się patrol niemieckiej policji. Jeden z policjantów zaczął wypytywać chłopaka co się dzieje, a ten zgodnie z prawdą powiedział, że został napadnięty przez owych agresywnych panów i zupełnie nie wie o co im chodzi, gdyż ich nie rozumie. Zrozumienia nie znalazł również u policjantów gdyż otrzymał upomnienie o zakłócanie porządku publicznego, a w tym czasie panowie agresorzy zostali puszczeni wolno.

Następnego dnia w pracy chłopak zapytał kolegów dlaczego został tak potraktowany. Usłyszał, że policja w tym mieście nie jest dla mieszkańców i nie ich ma chronić, tylko uchodźców. Generalnie ze spokojnego niegdyś miasteczka zrobił się istny sajgon, gdyż jeszcze nie tak dawno mieszkańcy nie musieli zamykać domów czy mieszkań, wszyscy wszystkich znali, wszyscy czuli się bezpiecznie. Teraz dzieci są wożone samochodami do szkoły, nikt nie odważy się wysłać dziecka nawet autobusem, nie mówiąc już o pieszej wędrówce. Wszyscy są również świadomi tego, że na władze miasta nie mają co liczyć, zwyczajnie każdy się pilnuje i niepotrzebnie nie włóczy po mieście. Chłopaka natomiast do końca pobytu taksówka zamówiona przez firmę przywoziła do pracy i z pracy odwoziła do hotelu.

Chłopak zapytał również swoich niemieckich współpracowników dlaczego zatem każdy z nich głosował na panią Merkel, skoro to dzięki niej we własnym mieście czują się jak intruzi. W odpowiedzi usłyszał, że skoro narobiła bajzlu teraz ma go posprzątać. Czy tylko mnie się wydaje, że z tych "porządków" z takim podejściem władz nic nie będzie?

Edit: dla zainteresowanych miasteczko, w którym to miało miejsce to Wengen (nie mylić ze szwajcarskim Wengen)

uchodźcy Niemcy policja

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (118)
zarchiwizowany

#71696

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ach ci wspaniałomyślni, uczciwi pracodawcy, którzy dzięki swojej inteligencji, zapałowi i wytrwałości pozwalają nam zarabiać pieniądze na chleb, zdobywać doświadczenie i rozwijać się. Oprócz w/w wymienionych cech pracodawca musi posiadać oczywiście spryt, który pozwoli mu wyrwać się trochę z opresyjnego systemu, który to doi pracodawcę na prawo i lewo każąc mu płacić kolosalne podatki, zusy, enefzety i inne, a że przy okazji wrzuci swojego pracownika w szambo to już jest nie istotne. Ale od początku.

Od jakichś 3 lat dorabiam w "wielkiej", osiedlowej telewizji niewielkiego miasteczka (nie pytajcie czy ktoś to ogląda, nie wiem, nie interesuje mnie to). Pracowałam dla jej szefa w poprzednim miejscu pracy, sam mnie zaciągnął do tej swojej firemki, bo podobno mam talent, bla bla bla. Od samego początku wykonywałam wszelkie prace oczywiście na zlecenie, a to jakiś spot reklamowy, a to dżingiel do programu informacyjnego/sportowego/pogody, przyszedł czas na stronę internetową, którą zaprojektowałam i wykonałam w całości samodzielnie.

Od samego początku mojej współpracy z tym panem były problemy z płatnościami. A to "nie dopytał" ile sobie policzę za daną usługę (niby nie wiedział, że wykonanie minutowej animacji w 3D to nie koszt 100zł ;), a to nie sądził, że "po znajomości" tyle od niego WYCIĄGNĘ (jasne, będę siedziała przez kilka tygodni za pół darmo), a to nie ma takiej kwoty żeby zapłacić całość, więc będzie na raty, no zawsze coś. Ale byłam cierpliwa, bo firma dopiero co startowała, poza tym zapowiadało się na dłuższą współpracę. Kiedy otrzymałam propozycję administracji stroną, którą sama zresztą wykonałam sądziłam, że otrzymam umowę o pracę na jakąś część etatu (w grę wchodziły dwa dni pracy w tygodniu po 2-3 godziny), ale nie. Jakąś tam umowę o dzieło czy zlecenie podpiszemy, ale nie dzisiaj, nie teraz, bo on musi uzgodnić z księgową, musi się zastanowić, jutro, za tydzień, za miesiąc. No ok, rozwój firmy wymaga poświęcenia, nie pali się.
Płatne miało być oczywiście miesięcznie, do 10tego każdego miesiąca. Oczywiście przez całe 3 lata nie otrzymałam tej kasy w terminie. ZAWSZE musiałam się o pieniądze upominać, do tego doszły jeszcze telefony w nocy, w dni, w które nie powinnam nic dla niego robić bądź w weekendy, w czasie urlopu (pracuję jeszcze normalnie na etacie w innej firmie), bo coś trzeba pilnie wstawić/podmienić/bo klient/inne. Cierpliwie to wszystko znosiłam, uginałam się, siadałam do kompa czy to na urlopie czy z gilami do pasa, nawet będąc w szpitalu o czym nawet nie wiedział.

Przez jakiś rok na moje wspomnienie o umowie padały argumenty jak wyżej. Aż w końcu przyszedł dzień, w którym stwierdził, że no faktycznie wypadałoby podpisać jakąś umowę, ale nie dlatego, że to zwyczajnie nieuczciwe tak pracować, ale dlatego, że on musi „ograniczyć” koszty :) No ok, niech będzie, on przygotuje kilka umów o dzieło, bo umowa o pracę to nie, bo zusy, enefzety i inne. Ok, mnie nie zależało, etat mam. Ja już wtedy nie mieszkałam w mieście siedziby jego firmy, zaproponowałam więc wysłanie umów pocztą i odesłanie ich przeze mnie podpisanych. Nie, absolutnie, muszę kiedyś przyjechać, to pogadamy, bo on ma jeszcze jakieś propozycje dla mnie, bla bla bla. Znów ok, mnie się nie pali, byle podatek od tych umów odprowadzał, mnie płacił, papierek mi nie potrzebny skoro on sam nie boi się kontroli. I tak minął rok, dostałam PIT, wszystko się zgadzało, jest ok. Rzecz jasna co miesiąc mój telefon/mail kiedy łaskawie zapłaci mi za kolejny miesiąc pracy. W odpowiedzi słyszałam: jutro/przecież ci zawsze jakoś płacę (moje ulubione:) )/nie wydziwiaj. Rozważałam zerwanie współpracy niejednokrotnie, ale a to chciałam wyremontować porządnie samochód, a to zmienić sprzęt w domu, a to najemca mojego mieszkania przestał płacić i nie chciał się wyprowadzić, no zawsze coś na co przyda się każdy grosz. Oczywiście żadnej umowy mi nigdy nie przysłał, ja się w siedzibie jego firmy nie pojawiałam, bo bardzo rzadko już bywam w tej mieścinie, ale to nie moja sprawa dopóki podatki są płacone i kasa wpływa na moje konto. Telefony „poza konkursem” rzecz jasna częstsze, coraz więcej wymagań, coraz więcej pracy, umów niet i comiesięczne wykłócanie się o zapłatę. Miarka jednak przebrała się w piątek kiedy to dotarł do mnie od jegomościa PIT za poprzedni rok pracy, a na nim kwota dwa razy wyższa niż to co otrzymałam na konto. Wielkie WTF i nagle jakby mnie oświeciło. Przecież moją umowę jaśnie pan może sobie wliczyć w koszty, im wyższe koszty tym mniejszy podatek on zapłaci, nawet jeśli miałoby to oznaczać zapłacenie wyższego podatku od kwoty z mojej umowy. I tak się to opłaca! I to jest to ograniczenie kosztów! To jest prawdziwy powód, dla którego w ogóle zechciał dobrodusznie podpisywać ze mną jakiekolwiek umowy i za nic na świecie nie chciał przysłać mi ich pocztą! Przecież gdybym na początku roku zobaczyła jedną umowę mogłabym domagać się zapłacenia kwoty, która na niej widnieje, więc nawet było mu na rękę że nie wybieram się do mieściny, w której jest siedziba jego firemki! To jest robienie w wała systemu podatkowego, to jest miejsce, z którego uciekają pieniądze z budżetu i powód, dla którego jaśnie wielmożni pracodawcy tak chętnie zatrudniają ludzi na śmieciówkach. Ale to jest pikuś. Po minięciu pierwszego szoku, złapałam w rękę wszystkie PITy jakie dostałam w tym roku i co? BINGO! Dzięki temu Panu i jego machlojom dumnie przekroczyłam drugi próg podatkowy o kilka tysięcy złotych z czego będę musiała dopłacić podatek! Ja! Nie on! On nawet zaoszczędził wpisując sobie dowolną kwotę jaką niby zarobiłam. I wiecie co? Po mojej awanturze usłyszałam jedynie, że jest mu przykro, że będę musiała dopłacić do tego interesu, że muszę przyjechać, a jakoś się dogadamy. No nie, już się nie dogadamy.

nieuczciwi_pracodawcy oszustwo umowy_śmieciowe

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (152)
zarchiwizowany

#49096

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o służbie zdrowia... Zawsze uważałam, że ludzie piszący w jakim to fatalnym stanie jest nasza służba zdrowia mają chyba zbyt wydumane oczekiwania, ponieważ nigdy nie uświadczyłam żadnej drastycznie piekielnej sytuacji. Jednak to czego świadkiem była dzisiaj wprawiło mnie w niemałe zakłopotanie. Może zatem jakiś pracownik służby zdrowia wyjaśni wszem i wobec po kiego diabła zaczęto praktykować coś takiego. Mianowicie, raz na określony czas (bodajże 3 lata) każdej kobiecie przysługuje bezpłatne badanie cytologiczne. W razie potrzeby oczywiście wykonuje się częściej. Ja również miałam wykonywane takie badanie nie raz i nie dwa i wynik badania był zawsze dostępny w rejestracji przychodni. Z tego, co również pamiętam o bardzo złych wynikach pacjentka była informowana telefonicznie. Wynik takiego badania nie jest super trudny do interpretacji, każda kobieta powinna wiedzieć kiedy wynik wskazuje na jakieś zagrożenie i z ewentualnymi wątpliwościami udać się do ginekologa. Podobnie było również ze wszystkimi innymi wynikami od wszystkich lekarzy specjalistów, zawsze należało odebrać je z rejestracji. Dlatego jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy pacjentce stojącej przede mną odmówiono wydania wyników cytologii informując, że wyniki są w jej karcie i jedyny dostęp do nich może uzyskać zapisując się na najbliższy temin do ginekologa, który na to badanie ją skierował na - uwaga - 26 czerwca! I teraz wytłumaczcie mi taką rzecz. Jakim prawem odmawia się dostepu do moich własnych wyników badań, i jakim prawem zmusza się pacjenta do pójścia z tymi wynikami do konkretnego lekarza? Po co zajmować sławetny numerek na człowieka, który zakładając, że badania wynokuje regularnie, nie jest w żadnej grupie ryzyka, zamiast na to miejsce zarejestrować pacjenta pilnie potrzebującego? Po to, żeby wejść do gabinetu i dowiedzieć się, że wszystko ok, następny proszę? Ale limit na przyjęcia oczywiście jest prawda? I przychodnia kasę za tą wizytę dostanie, no nie? Na każdym wyniku badań są widełki, jeśli się w nich grubo nie mieścimy oznacza, że jest wymagana wizyta natychmiastowa, czyż nie? I zakładając, że wykonałam podstawowe badania i wynik wskazuje na np. białaczkę lub w przypadku cytologii na raka szyjki macicy mam czekać 2 miesiące na wizytę? Przez chwilę myślałam, że to być może forma profilaktyki, zmuszą się pacjenta do pójścia do lekarza po interpretację wyników, ale nie. Nie wiem jak to nazwać. Za 2 miesiące wspomniana kobieta może się dowiedzieć, że niestety, ale gdyby przyszła 2 miesiące temu może miałaby większe szanse. Paranoja jak dla mnie!

słuzba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (182)

1