Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mamamakabra

Zamieszcza historie od: 1 października 2010 - 19:35
Ostatnio: 28 września 2016 - 11:27
  • Historii na głównej: 9 z 16
  • Punktów za historie: 6202
  • Komentarzy: 46
  • Punktów za komentarze: 187
 
zarchiwizowany

#32243

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Musze z przykrością stwierdzić, że moja babcia nie jest dobrym człowiekiem. Nie znam drugiej osoby tak zgorzkniałej, przykrej i upartej zarazem. Do tego jest jedynym znanym mi człowiekiem , który nawet komplement czy dobre słowo potrafi powiedzieć w taki sposób,że robi się przykro.
Postanowiłam podzielić się z Wami kilkoma historiami z nią związanymi, w kolejności mniej więcej chronologicznej.

Miałam około 5 lat. Wraz z mamą oraz wujostwem i kuzynami byliśmy u dziadków w porze Wielkiej Nocy.
Jako,że domek mały a rodzinki sporo w pokoju wraz z dziadkami spała moja mama i wujek. Babcia-co ważne,spała na dmuchanym materacu, na podłodze - zaraz przy drzwiach.

Jaka jest największa atrakcja dla dzieciaków na Wielkanoc? Wiadomo śmigus-dyngus.
Wskoczyliśmy więc z kuzynem z samego ranka z naszymi butelkami po "Ludwiku" do pokoju starszych i polewamy.
Większość dorosłych oczywiście w śmiech, dziadek chwycił nawet kubek stojący przy łóżku i dawaj z odwetem!

Ale nie babcia,choć nie dostała nawet jedną kroplą.
Stałam najbliżej, więc chwyciła mnie, za nogę, przewróciła i uderzyła mnie w kość ogonową...pochwyconym z podłogi młotkiem.

Reszta rodziny zaczęła się na nią wydzierać, mojej mamy tak wściekłej do tamtej pory nie widziałam.

Ból był straszny a i zdziwienie ogromne i stąd pewnie tak doskonale to pamiętam. Od tamtej pory wpadałam w histerię gdy musiałam zostać z babcią sama.

Cóż. Babunia.

Rodzinka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (262)

#20614

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziecięciem będąc złamałam nóżkę. Nie taka tragedia, dla mnie zresztą już wtedy nie pierwszyzna. Ten raz jednak zapamiętam jako najpiekielniejszy z piekielnych.

Rentgen i wyrok - strzałka złamana z przemieszczeniem, piszczel w 90%. Operacji nie będzie. Ta ostatnia wiadomość ucieszyła mnie niezwykle-jak się okazało na chwilę. Chirurg postanowił bo wiem nastawiać mi nogę bez ŻADNEGO znieczulenia, ani ′głupiego jasia′ ani nawet tabletki. Po protestach mojej mamy stwierdził,że przesadza i że zastrzyk znieczulający bolałby mnie bardziej niż nastawianie.

Minął się z prawdą. Tego co czułam podczas nastawiania spuchniętej obolałej nogi nie da się porównać z niczym co miałam okazję przeżyć wcześniej ani później. Chyba tylko moja wysoka odporność na ból i częste urazy sprawiły że nie zemdlałam a jedynie wyłam jak zarzynane zwierze.

Jakoś przeżyłam. Gips udowy ważący tyle co obie moje nogi razem wzięte (z dodatkową szyną z tyłu) założony. Jedziemy na oddział.

Spanie, pobudka, lala. Niestety przyszła pora na poranne siku, którego za żadne skarby nie chciałam zrobić do basenu. Dajcie mi ludzie kule albo wózek i ja już sobie poradzę!

Ups. Oddział chirurgii urazowej w powiatowym szpitalu nie ma na stanie kul.
Ups x 2. Wózek owszem jest, ale przerwa między łóżkami a ścianą jest zbyt wąska by wjechać nim do pokoju, trzeba ′przekicać′ na jednej nodze kilka metrów do korytarza. Ten kto miał kiedyś gips udowy ważący ładnych kilka kilo i "rozrywający" złamane miejsce ciążąc niesamowicie, wie jakie to przyjemne.

I na koniec wisienka na torcie.
Każdego dnia podczas obchodu przychodzili Panowie Doktorzy, pytali jak się czuję i prosili "ruszaj palcami". Ruszałam więc pokazując,że wszystko jest ok. Trzeciego dnia noga zaczęła boleć bardziej, puchnąć i dnia czwartego dnia gdy Panowie Doktorzy poprosili ′ruszaj palcami′ uczynić tego nie mogłam.
Okazało się, że nie wpadli na to, że trzeba powiedzieć dziecku (albo mamie dziecka), że mam ruszać palcami tak często jak się da, by ćwiczyć i uniknąć powikłań. Przecież kiedy prosili, to ruszałam.

Efekt tego taki,że spędziłam w szpitalu dodatkowych kilka dni w bólu którego mogłam uniknąć.

służba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 284 (352)

#20116

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Pani Bohun o usuwaniu pieprzyków przypomniała mi moją sprzed lat.

Od zawsze miałam na ciele bardzo wiele pieprzyków. Jedne mniejsze, inne większe, ale ogólnie płaskie i jednokolorowe, więc nie obawiałam się specjalnie o swoje zdrowie.
Jednak jakieś 4 lata temu zauważyłam, że kilka z tych które miałam od zawsze, zaczęło się zmieniać, rosnąć, powstawały na nich ciemniejsze ′łatki′ i nierówności. Pomyślałam - Oho! Coś nie tak - czas na lekarza.

Wchodzę do gabinetu i mówię w czym problem. Podaję czas, w którym mniej więcej zaczęły występować zmiany, pokazuję ′na przykładzie′ (czyli wskazując inne pieprzyki) jak te ′zmienione′ wyglądały wcześniej.
Pani przyjrzała się z bliska jednemu z nich (na policzku, dużo bardziej wypukłemu niż dawniej i w ciemne kropki) i drugiemu na piersi (który w krótkim czasie powiększył się kilkakrotnie). Ja zabieram się za rozbieranie, ponieważ pozostałe niepokojące mnie pieprzyki były m.in. na brzuchu,plecach i udzie.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy pani krzyknęła na mnie, żebym dała sobie spokój. Powiedziała, że ja chyba nie widziałam jak duże pieprzyki wyglądają (może i nie były duże ale wiedziałam zawsze, że należy zbadać pieprzyk jeśli zmienia się jego struktura, bo to świadczy o tym, że dzieje się coś niedobrego).
Na koniec stwierdziła, że nie rozumie czemu przychodzę z takimi drobiazgami i niepotrzebnie sama sobie wmawiam chorobę!

Nie miałam zamiaru się spierać, wyszłam bez słowa i 2 dni później wybrałam się do innego lekarza. Ten obejrzał mnie dokładnie od stóp do głów, uznał, że pieprzyki które mu pokazałam faktycznie powinny zostać usunięte, znalazł jeszcze 3 inne które mu się nie podobały i wysłał mnie na zabieg. Jak się później okazało dobrze zrobił, ponieważ badanie usuniętych tkanek wykazało, że były to nowotwory.

Mam nadzieję, że inni pacjenci których tak profesjonalnie potraktowała pani doktor również udali się do innego specjalisty po konsultacje.

SZPITAL

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 495 (523)

#14206

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w biurze w firmie zajmującej się sprzedażą części zamiennych do samochodów. Do moich obowiązków należy między innymi odpisywanie na maile klientów. Przyzwyczaiłam się już do faktu, że mężczyźni różnie reagują na to,że rozmawiają o sprawach technicznych z kobietą. Oczywiście często muszę się konsultować z kolegami w sprawie odpowiedzi na na pytania otrzymane drogą elektroniczną, niemniej jednak mam sporą wiedzę w tym zakresie bo nie pracuję tu od wczoraj. Jakiś czas temu spotkała mnie historia zabawna i piekielna zarazem, a przede wszystkim pokazująca co potrafi sprawić trzymanie się stereotypów. Może być trochę przydługo, ale chcę by wszystko było jasne i klarowne.

Prowadziłam rozmowę drogą mailową z klientem, który chciał zamówić u nas sporo części. Na kilku z nich zależało mu najbardziej i prosił o ich wysłanie, po resztę miał przyjechać w późniejszym terminie choćby dlatego, że ich gabaryt nie pozwalał na wysyłkę kurierem.

Dogadaliśmy się w kwestii ceny (niższej o 500zł niż gdyby nie zamawiał 'hurtem') i tego samego dnia towar został wysłany. Zaznaczyłam tym samym, że nie wyślemy mu jak na razie jednej z nich ponieważ obawiamy się o jej stan techniczny, a że dostawa się zbliża to doślemy ją 3 dni później na nasz koszt.

Piekielny dostał przesyłkę następnego dnia i zaczęła się awantura. Dostaję maila z informacją, że jesteśmy mu winni 70zł za przesyłkę i mamy mu je zwrócić na podany numer konta. Zbaraniałam.

Zaczęłam tłumaczyć jak krowie na rowie, że koszt przesyłki zawsze należy do kupującego i nikt go w tej sprawie w błąd nie wprowadził, że nie było mowy o tym, że dostanie towar na nasz koszt, a jedynie, że przesyłkę za tą brakująca część my opłacimy. On wie lepiej.

Po wymianie kilku maili stwierdził, że i tak w przyszłym tygodniu u nas będzie, więc o te 70 zł obniżymy mu cenę części które zakupi na miejscu. Nie chciało mi się z nim dłużej dyskutować, stwierdziłam, że któreś z nas wyjaśni mu to na miejscu tak, że może wreszcie pojmie.

Kilka dni później ustawił się telefonicznie z kolegą, że będzie dnia następnego, ustalili cenę (o wymyślonym przez siebie rabacie nic nie wspominał). Traf chciał, że akurat wszyscy koledzy byli 'w terenie' i na placu zostałam tylko ja. Części przygotowane, spakowane, oczekuję na klienta.

Musze tu zaznaczyć, że w każdym mailu podpisuję się imieniem i nazwiskiem ale często się zdarza, że rozmówca zwraca się do mnie mimo to per 'Pan'. Z rzeczonym klientem też tak było, nie zwróciłam jednak na to specjalnej uwagi.

Przyjeżdża, wychodzę by otworzyć mu bramę i następuje taki oto dialog między nami: [K]lient, [j]a
[K] Dzień dobry, nikogo nie ma? (tak, to też bardzo częste i zawsze odpowiadam w ten sam sposób)
[J] Ja jestem. Pan od Mercedesa?

[K] No, że Pani jest to widzę, pytam czy nie ma nikogo z kim mogę o częściach rozmawiać.

[J] Ze mną Pan może rozmawiać, zresztą wszystko jest ustalone.

[K]Chyba nie bardzo, wie Pani. Ja bym jednak wolał pogadać z tym Panem co z nim maile pisałem.

[J] Ze mną Pan pisał maile. Poza tym, jak już Pan zauważył, 'nikogo nie ma', a ja chętnie Panu pomogę, jeśli potrzebuje pan coś jeszcze poza tym co było ustalone.

[K] Co pani gada, jak z Panią?! Zresztą to by się zgadzało, bo się nie mogłem dogadać. Pani da mi telefon do kogoś kompetentnego. To pewnie pani wysyłała tą paczkę stąd ten cały bałagan, co?

[J](już mniej spokojnie) Gwarantuję Panu, że jestem kompetentna, zresztą każdy tutaj powie panu to samo. Cena za towar była ustalona, nie było mowy o tym, że pokrywamy koszt przesyłki, poza tym i tak dostał Pan spory rabat o czym Pan wie.

[K] Daj mi kobito ten numer, nie będę z babą o samochodach gadał, ja pie**olę!

Postanowiłam dać sobie spokój. Zaczęłam podawanie numeru, lecz dokładne w tym momencie zjawił się kumpel. Powiedział mu dokładnie to samo, co ja usiłowałam wytłumaczyć Piekielnemu 'niewiadomoilokrotnie'.

Klient w mig pojął, zabrał części, zapłacił i ładnie podziękował. Nie omieszkał jednak wspomnieć kumplowi, żeby przekazał szefowi, że tą idiotkę w biurze to mógłby wymienić na jakiegoś kompetentnego faceta.

części samochodwe

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 628 (692)

#13125

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed lat bodaj że 4. Pracowałam wtedy w dużym pubie w centrum miasta. Dookoła lokalu stał ogródek z parasolami czyli, że tak powiem letni standard barowy. i o te parasole właśnie rozegrała się awantura.
Gorączka niesamowita, środek lipca, klienci wypełniają teren po brzegi. I wtem niebo się zachmurza, widać że wielkimi krokami zbiera się na piekielną burzę. Miałyśmy jako pracownice odgórny nakaz składania parasoli przy takich warunkach atmosferycznych bo niejednokrotnie się już zdarzało, że parasol przewrócony przez wiatr fruwał sobie po rynku stwarzając zagrożenie dla zdrowia i mienia;) Zabrałam się więc za przepraszanie klientów i składanie parasoli jak najszybciej, żeby zdążyć przed wichurą. przy kilkunastu stolikach problemu nie było. Pech chciał, że przy jednym siedział nasz stały, upiorny klient z ekipą, facet znany z tego, że nigdy nie można się spodziewać co mu do łba strzeli. Podeszłam i grzecznie przeprosiłam informując, że muszę złożyć parasol, z powodu zagrożenia które może za chwilę sprawić. Wtedy się zaczęło[j]a [k]lient:
[k]- Spie*dalaj. Nie będzie się nam na głowy lało
[j]-(spokojnie) Zapraszam do środka. Te parasole są bardzo niestabilne podczas deszczu, mogą zrobić państwu krzywdę.
[k]- Zaraz Tobie zrobię krzywdę. Spie*dalaj powiedziałem
[j](już ostrzej) Pan wybaczy, ale naprawdę muszę złożyć ten parasol
I przeprosiłam siedzącą obok Panią łapiąc za uchwyt do składania
Klient zerwał się na równe nogi zrzucając z impetem piwo ze stolika i łapiąc za parasol tak, żeby uniemożliwić mi jego złożenie wywrzeszczał:
[k]widzisz co zrobiłaś Szmato?! Chcę zaraz widzieć moje piwo! Już tu nie pracujesz(och jak dobrze to znacie, co?:))!!
Po czym plunął mi w twarz.
Dopiero po tym incydencie zareagowała jedna z Pań siedzących w towarzystwie "miłego" klienta( przy stoliku co najmniej 8 osób) i słowami "chodźmy do środka, faktycznie wieje, zimno się robi" przekonała Szanownego Pana do zaprzestania ataku na mnie.

Ciężko wtedy odchorowałam tę zniewagę. Potem się przyzwyczaiłam i uodporniłam, bo sytuacji tego typu było multum. Ale o tym innym razem:)

pub Ino

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 456 (518)

#12753

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dość zabawna dla mnie historia,która finał swój, jak się okazało,miała dziś. Pracownice jednego ze sklepów internetowych ogłaszających się na allegro okazały się bez mała piekielne,nie dla mnie jednak, a dla swojej szefowej.
Dwa tygodnie temu kupiłam na allegro kilka lakierów do paznokci. Przesyłka dotarła szybko, jednak zamiast lakierów otrzymałam rozwaloną berbeluchę śmierdzącą na 10 metrów - ot przy pakowaniu lakiery nie zostały odpowiednio zabezpieczone. Dzwonię na podany w aukcji numer z pytaniem co mam z tym fantem zrobić. Właścicielka firmy bardzo miła, przeprosiła, tłumacząc, że na okres wakacyjny zatrudniła nowe dziewczyny i nie potrafią-jak widać na załączonym obrazku- odpowiednio zabezpieczyć przesyłki. Poprosiła o odesłanie paczki, zapewniła o szybkim ponowieniu wysyłki i dorzuceniu gratisu w ramach przeprosin. Tak też się stało. Po kilku dniach otrzymałam ładnie zabezpieczoną paczkę, z gratisem i lakierami w jednym kawałku.

O całej sprawie zapomniałam - do dziś. Przychodzi listonosz,wręcza paczkę zaadresowaną do mnie. Mimo, że nie spodziewałam się niczego, przyjmuję. Wystarczył rzut oka na adres nadawcy bym domyśliła się, co koperta mieści. Jako, że jestem uczciwym człowiekiem zadzwoniłam do właścicielki firmy i poinformowałam, że właśnie otrzymałam od nich lakiery po raz kolejny. Miła pani zbolałym głosem powiedziała,że nie ma już siły do swoich pracownic i,że nie ma większego sensu bym lakiery odsyłała.
Pozdrawiam właścicielkę i współczuję pracowników:)

ALLEGRO

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 691 (757)