Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

paganscum

Zamieszcza historie od: 22 czerwca 2017 - 19:46
Ostatnio: 3 października 2017 - 16:51
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 259
  • Komentarzy: 58
  • Punktów za komentarze: 113
 
[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
3 października 2017 o 16:51

@kubanowsky: I przy jakimkolwiek gwałtownym hamowaniu efekt domino, przy wypadku - masakryczna mielonka z ludzi. Na studiach miałam do wyboru jechać do domu tak przepełnionym busem (wybierałam się tydzień przed świętem, ale już był zbiorowy zajob) lub zostać samotnie na stancji. Wybrałam się na dworzec, zobaczyłam autobus, zrobiłam zwrot na pięcie i spędziłam ten czas samotnie, ale bezpiecznie (a trasa długa, przy dobrych wiatrach 5h).

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
29 września 2017 o 21:11

@ZaglobaOnufry: W Irlandii bezrobotni mają pierwszeństwo dostępu do lekarza. Dochodzi do takich absurdów, że ludzie się na chwilę zwalniają (i pracują dalej na czarno), żeby tylko dostać się np. na rezonans.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
29 września 2017 o 11:06

I w niektórych krajach uchodźcy i bezrobotni dostają świadczenia zdrowotne w pierwszej kolejności, a ty człowieku haruj ciężko i czekaj do usranej śmierci, aż się dostaniesz na badania (nie mówię tutaj o Polsce).

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
29 września 2017 o 11:01

Aż mi się żal zrobiło. Miałam taką sytuację w życiu, że pracodawca wyrzucił cały zakład (30 osób) na bruk w ciągu tygodnia, zatrzymując nasze wypłaty. Procedury ruszyły, ale od początku było wiadomo, że to będzie trwać w cholerę i trochę ze względu na rozliczne machloje, których się "byznesmen" dopuszczał; a dopóki nie były załatwione procedury, nie łapaliśmy się na żaden zasiłek etc. Podejmowaliśmy się wtedy wszystkiego, co tylko było dostępne do robienia, od lekkich prac pokroju sprzątania po ekipach remontowych czy plewienia, po najgorsze w rodzaju sprzątania gigantycznego gruzowiska / wysypiska śmieci, które facet sobie zrobił na podwórku (5x5m, wysokie na 4m), głębokiego przekopania szpadlem całej posesji, na której kobieta utylizowała śmieci (wyrzucała worki ze śmieciami na równą warstwę, na to warstwa ziemi, worki, ziemia...), targania mebli na wysypisko etc. Najgorzej wspominam wyrzucanie ludzkich fekaliów łopatą do zwykłych worków na śmieci... Życzę takim "poszkodowanym bezrobotnym", co to łatwą pracę odrzucają, żeby stanęli przed wyborem "pracujesz, albo zdychasz z głodu" i dostali wtedy takie cudowne zlecenia, jakie my realizowaliśmy.

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
19 września 2017 o 16:00

@Armagedon: Sama sobie w zasadzie odpowiedziałaś: "Taka pozbawiona osobowości i nieświadoma własnych potrzeb kobieta czuje się bezwartościowa i wszystkiemu winna." Wiesz, to się często wynosi z domu. Wiele takich osób dorastało w patologii i mimo, że "zdroworozsądkowo" człowiek jest w stanie wytłumaczyć sobie wiele rzeczy, to takie osoby całe życie muszą walczyć z miniaturową matką / ojcem / babcią / wstaw swoje, która siedzi w ich głowie i cały czas powtarza "jesteś niczym, ciesz się, że ktokolwiek cię pokochał, zasługujesz na to, żeby cię bić, bo źle pozmywałaś gary" etc. etc. Potrzeba kupy czasu i pracy, żeby to złagodzić, a i tak rzadko udaje się pozbyć tego raz na zawsze. Udowodniono, że osoby dorastające w patologii podświadomie mogą później szukać drugiego "ojca" czy innego krzywdziciela. A kiedy już się z takim zwiążą, to ponownie wchodzą w rolę "bitego dziecka", tracą poczucie rzeczywistości i wszystko zaczyna się od nowa. To naprawdę złożony problem.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 19 września 2017 o 16:01

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
19 września 2017 o 15:07

Najgorszym pomysłem naszej kochanej władzuchny było zamknięcie wytrzeźwiałek i przekierowanie żuli na SOR. W trakcie egzaminów na studiach zaczęły mi się dość poważne kłopoty z żołądkiem, poszłam po południu do rodzinnego, to stwierdził, że to "stres i przemęczenie", dostałam jakieś tabletki na "poprawę perystaltyki". Nad ranem dostałam 39-stopniowej gorączki, wymiotów z krwią, co chwilę mnie jakby "wyłączało" i nie wiedziałam, co się dzieje. Ubłagałam znajomego, żeby mnie zawiózł na SOR (pomna, że moja babcia zmarła z powodu niedoczekania się karetki). Na SOR dostałam kod zielony, "bo to pewnie tylko grypa żołądkowa" i kazano mi czekać. Czekałam 9 bitych godzin i nikt nawet na mnie nie spojrzał, obok mnie mężczyzna na wózku wył jak ranne zwierzę, bo miał kolkę nerkową. Usłyszeliśmy, że teraz nikt nas nie ma czasu obejrzeć, bo jest zbyt wielu pacjentów przywiezionych karetkami. I wiecie, kim było 80% tych "umierających" pacjentów? Pospolite żule, ochlejmordy zabrane z przystanków i przywiezione na SOR z braku wytrzeźwiałek. 9h obserwowania, jak "kody czerwone" wychodzą sobie za drzwi na papieroska albo śpią pod kroplówkami. Po 9 godzinach znajomy nie mógł już patrzeć, jak się męczę i zrobił awanturę. Wtedy łaskawie mnie przyjęto i nagle się mną zainteresowano, bo wcale nie była to "po prostu grypa żołądkowa".

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
18 września 2017 o 20:11

Syndrom patologicznego znudzenia życiem na emeryturze. Poznałam w życiu parę przypadków, Janusz pięknie wpisuje się w grupę typowych objawów. ;)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
18 września 2017 o 19:56

@Crook: Nie miałam o tym pojęcia (wszyscy "moi" katecheci byli po studiach). Przerażające!

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
16 września 2017 o 14:50

@swn: U mnie było to samo, tylko bardziej hardkorowo, że tak to określę. Kobieta zamknęła się z dziećmi w klasie, właśnie w celu "wypędzania szatana", ale nie chciała ich wypuścić, dopóki "wszyscy nie będą oczyszczeni". Drzwi zamknęła na klucz i zabarykadowała biurkiem (otwierane do środka klasy), szkoła musiała wezwać policję (!), żeby papierkowo wszystko się zgadzało, trzeba było wybić okna i wyciągnąć kobietę siłą. Dzieciaki trauma jak jasna cholera, bo wszystko to trwało dobre 6h, a to podstawówka. Jest to kolejny argument za wprowadzeniem obowiązkowych badań psychologicznych dla przyszłych pedagogów, w krajach skandynawskich jest to wymóg, wielu świrów odpada w przedbiegach i całe szkolnictwo na tym korzysta. :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
16 września 2017 o 14:43

@nasturcja: Tatuaże były kiedyś "znakiem pogan, nierządnic i niewolników", kij z tym, że sami chrześcijanie zaczęli sobie potem kłuć znaczek ryby. ;) Nie zapominajcie też, że Biblia zabrania jedzenia krewetek i noszenia ubrań z więcej niż jednego rodzaju włókien. Wszyscy pójdą do piekła! :D

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
16 września 2017 o 14:34

Niektórzy autorzy ponoć pisali głównie w kawiarniach, bo gwar rozmów lepiej pozwalał im się skupić. Coś w tym musi być, skoro są dostępne nagrania "szumu kawiarnianego", opisane jako tło pozwalające skupić się na pracy. Może tacy byznesmeni niech sobie następnym razem u siebie w domu zaparzą fusianki dla aromatu i puszczą w tle taki gwar, wtedy będą mogli regulować głosność według potrzeb? ;) No chyba, że w domu sami mają hordę wrzeszczących bachorów i próbują uciec od nich na miasto, wtedy i święty boże nie pomoże, a paszczęki powinni zamknąć na ten temat w trybie nagłym, bo sami się przyczyniają do ogólnonarodowego wk*rwu na rozwydrzone dzieci bez nadzoru. Współczuję uroków pracy, ja mając do wyboru pracę w usługach i harówę w fabryce wybrałam fabrykę. Człowiek był styrany jak koń po westernie, ale przynajmniej nie dostawał wrzodów i nadciśnienia, a ja z moim temperamentem nie zagrzałabym zbyt długo miejsca w usługach. ;)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
15 września 2017 o 14:38

@Iceman1973: Najwspanialszy chleb pod względem wytrzymałości, jaki jadłam, to był ogromny, okrągły bochen kupiony w Krakowie na straganie rekonstrukcyjnym. :) Przenno-żytni na zakwasie, mniam! Trzy tygodnie wytrzymał, bo tyle nam zajęło "zniszczenie" takiego bochna.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
15 września 2017 o 12:44

@bazienka: U nas zwykły, "codzienny" chleb w piekarni kosztuje 4,20... Ale faktem jest, że bochenek często aż z torby płóciennej wystaje i nie pleśnieje ani nie kruszy się, nawet, jak z tydzień przeleży. W pobliskim sklepie chleb paczkowany mam za 3,10, bochenek o połowę mniejszy i rozpada się w rękach. I wszędzie w okolicy w piekarniach "powszedni" chleb kosztuje ok. 4-5zł.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
14 września 2017 o 13:08

@goranka: Czesi bardzo lubią psy, mają mnóstwo wystaw i doskonale przygotowane hodowle, kładące nacisk przede wszystkim na zdrowie psiaków. No i mają chodskie psy! :D Ja sama jestem psiarzem na zabój i w wielu przypadkach irytuje mnie podejście do psów w Polsce, choć nie jest to domena wyłącznie RP. Irlandia jest...kynofobiczna wręcz, jeśli pies ci jedną łapą nastąpi na teren czyjegoś pastwiska i ktoś to zobaczy, to ma prawo zwierzaka bez gadania odstrzelić, bo wg Irlandczyków pies to tylko samobieżne zagrożenie dla krów i owiec (nawet, jeśli masz...no nie wiem...powiedzmy buldożka francuskiego). :/ No ale do meritum, wkurza mnie podejście, które zakazuje wstępu z psami w mnóstwo miejsc (nawet do części parków...), a jednocześnie nie zapewnia żadnych "psich parków", choćby to był kawał nieużytków ogrodzonych najtańszą siatką. Boli mnie to, bo w mojej okolicy wszelkie "luźne" tereny po reformie 500+ nagle przerobiono na wypaśne place zabaw i skatepark, ogrodzono i wlepiono zakaz wstępu z psami, nawet na smyczy. W "lesie" (kawałek zagajnika między polami) nie mogę porzucać aportem, bo już kilkukrotnie zdarzyły mi się histeryczne wrzaski, że "ogromne bydle, nordycka psiakrew" lata luzem (a wrzeszczeli ludzie oddaleni o dobre 50m, pies przyszedł na pierwsze przywołanie). Pola obsiane, to przecież psem taranować upraw nie będę, a zaraz po zbiorach są zaorane. To gdzie mam iść z tym psem, jak socjalizować szczeniaki, gdzie uczyć przywołań w rozproszeniu? A potem płacz i zgrzytanie zębów, jak pies wariuje na smyczy na widok każdego rowerzysty, skatera czy innego psa albo nie da się go odwołać, jeśli nie daj boże się zerwie. Z drugiej strony część tych regulacji z pewnością powstała przez właścicieli psów, którzy są po prostu debilami i nie powinni mieć nawet rybki. Podejrzewam, że to właśnie ma zastosowanie w ZOO, jak pomarina napisała, psy mogą płoszyć zwierzęta, przenosić choroby (aż mnie ścięło, jak zobaczyłam szacunki, ilu ludzi nigdy nie szczepi i nie odrobacza swoich psów...), zawsze może trzasnąć smycz czy obroża (mi samej urwała się funkiel nówka obroża, klips poszedł) i wtedy pies latający luzem może powodować zamieszanie. :) Są też psy, które po prostu uwielbiają drzeć japę 24/7, każdy bodziec jest do tego dobry, przodują teriery. :) To jest problem z obu stron. Nie ma miejsc do pracy z psem, więc psy nie są socjalizowane. Psy nie są socjalizowane, więc zakazuje się im wstępu w coraz więcej miejsc. I kółko się zamyka.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
13 września 2017 o 15:47

Podczas czytania tego czułam ogromny żal i wściekłość zarazem. :/ Haniebne zaniedbanie, pies jest kompletnie rozjechany psychicznie. A jeśli to maliniak (malinois), to trzymanie go zimą w kojcu jest okrucieństwem, przecież maliniaki mają zerową naturalną ochronę przed zimnem. Bez urazy, ale winna jest cała rodzina - brat z powodu niedojrzałości i nieodpowiedzialności, a reszta rodziny z braku empatii i ignorowania problemów oraz absolutnej niewiedzy - próby podporządkowania sobie agresywnego psa poprzez krzyknięcie ("jak na niego krzyknie to zareaguje, w końcu jest jednym z domowników")? No ładnie, to daje efekt odwrotny od zamierzonego. To nie jest tak, że do wyboru są tylko trzy opcje (zostawić psa u siebie / oddać do schroniska / uśpić albo nie dajcie bogowie porzucić gdzieś na odludziu). Są organizacje, które zajmują się wyłącznie konkretnymi rasami, np. tutaj jest organizacja wyłącznie "belgijska": https://pl-pl.facebook.com/pg/Owczarki-belgijskie-w-potrzebie-Belgian-Sheepdogs-in-need-191911064179288/about/?ref=page_internal W przeciwieństwie do schronisk organizacje te kładą nacisk przede wszystkim na ponowną socjalizację psów, domy tymczasowe i pomoc behawioralną, dzięki czemu znacznie zwiększają się szanse na adopcję (nikt przecież chyba nie marzy sobie "chciałbym adoptować psychicznego, agresywnego belga bez żadnej socjalizacji, który będzie mnie gryzł na dzień dobry"). Jeśli nie chcecie oddawać psa, to poszukajcie darmowych porad psiego behawiorysty (inaczej psiego psychologa), często sami oferują pierwszą wizytę za darmo. Można również pojeździć po schroniskach / napisać do fundacji z pytaniem, czy współpracują z behawiorystami. W wielu przypadkach ludzie tacy pracują z psami na zasadzie wolontariatu i sądzę, że gdyby ktoś taki zapoznał się z sytuacją waszego psa (który cierpi bardziej, niż jesteście w stanie to pojąć, psa też rani to, że jest agresywny), mógłby nieodpłatnie lub za zmniejszoną kwotę pomóc. Na samodzielne próby zaradzenia tej sytuacji jest już zdecydowanie za późno. Wyjść jest wiele, tylko trzeba chcieć, chcieć i jeszcze raz chcieć. Całej tej sytuacji by nie było, gdyby nie długie miesiące, o ile nie lata zaniedbań. A takich psów, co to "niszczą ogród, depczą kwiaty, niszczą trawnik", mieliśmy na pęczki w fundacji, nawet więcej, niż psów "z odłowu", znajdywanych na ulicach czy w lasach. Jakoś zawsze dało się przygotować dom czy ogród na przyjęcie takich zwierzaków i straty były minimalne, najczęściej związane z treningiem czystości - sama mam w rodzinie dwa wielkie futrzaste potworki (owczarek niemiecki i mieszaniec wszystkiego po trochu, oba z adopcji) i jakoś dało się podzielić i zabezpieczyć posesję tak, żeby psy były szczęśliwe, ogródek warzywny nie stratowany i miejsce na grilla umiejscowione z dala od ewentualnych psich zapachów (choć rzadko się to zdarza, bo co 2 dni jest cały psi rejon sprzątany). A ogród wcale duży nie jest.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
13 września 2017 o 14:38

@mijanou: Udzielałam się w organizacji ratującej zwierzaki, byłam domem tymczasowym dla mieszańca husky (lub bardziej malamuta) z owczarkiem niemieckim. Biednemu zwierzakowi pierwsze 3-4 miesiące u nas zajęło ogarnięcie, że spacer, na który właśnie idzie, nie jest ostatnim w jego życiu (każde wyjście to było skomlenie, skakanie, ciągnięcie i próby ściągnięcia obroży / uprzęży, żeby uciec). Chodziliśmy z nim codziennie od 8 do 12 kilometrów plus aporty, wchodzenie do jeziora (jeśli chciał), przeciąganie się zabawkami, "męczenie" psa psychicznie zabawkami edukacyjnymi i oczywiście konksekwencja, konsekwencja, konsekwencja na każdym kroku, bo pies nie dość, że trochę zdziczały, to jeszcze cwaniak i trzeba było wyraźnie stawiać mu granice, inaczej próbował dominować. Parokrotnie poważnie mnie ugryzł (bywał nieobliczalny) i choć jest to wkalkulowane w ryzyko przy takich zwierzakach, to jednak nigdy już mu do końca nie ufałam. A najgorsze jest to, że na jego miejsce fundacja wzięła z odratowania dwa malamuty, które facet przez cztery lata (od szczeniaka) trzymał wyłącznie na niewielkim wybetonowanym backyardzie, psy nie były szczepione, odrobaczane, nigdy nie były na spacerze, nawet dzieci obecne w domu nie mogłby się z nimi pobawić. Po prostu ten chory zwyrol przez cztery lata trzymał dwa psy na paru metrach kwadratowych jako żywy element dekoracji... Po przyjściu do fundacji musiały być pod narkozą zgolone do łysej skóry, bo nie dało się już nic innego zrobić z sierścią. I takich przypadków jest coraz więcej, bo ludzie biorą psy właśnie na wygląd i dla lansu, nie wiedząc nic o rasie. :/ To może ja sobie wezmę kaukaza albo moskwicza? W końcu takie ładne, majestatycznie wyglądające pieski...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
11 września 2017 o 21:46

@Bryanka: Nie musisz mi tego mówić, borykałam się z tym całe dotychczasowe życie (i dalej miewam nagłe napady takiego myślenia). Nie pomagały akcje mojej matki pokroju "MASZ!" *tu ciepnięcie we mnie jakimś upominkiem czy drobną kwotą pieniężną* "Prezent od swojej toksycznej, nienawidzącej cię matki!" = poczucie winy raz pińćset. Paradoksalnie to właśnie przez moją matkę mi przeszło, odwaliła po prostu taki numer, że każdy inny człowiek kolokwialnie mówiąc strzeliłby jej za to w pysk. Wtedy doszłam do wniosku, że skoro w jej oczach nie mam żadnej godności i jestem w hierarchii domowej niżej od kosza na kompost, to dlaczego mam się przejmować? Przepłakałam kilka dni, a potem zrobiło mi się 10 razy lepiej i lżej. Co nie zmienia faktu, że dalej moim życiem w 90% rządzi poczucie winy i lęk, nad czym ostro pracuję na tyle, na ile mogę. Ostrzę sobie zęby na "Matki, które nie potrafią kochać" Susan Forward, jej książka "Toksyczni rodzice" niezmiernie mi pomogła - przede wszystkim zrozumiałam, że to, co się odwalało u mnie w domu, po pierwsze nie jest normalne, a po drugie nie jest moją winą (co całe życie mi wmawiano).

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
10 września 2017 o 20:10

Numer szósty nie jest tak imbecylny, jak się wydaje. :) Całe życie piszę piórami wiecznymi, z czego szczególnie upodobałam sobie jedną markę. Miałam już 3 pióra tego producenta i sprawowały się wyśmienicie, a to, którym piszę obecnie...zasycha podczas pisania (konkretnie właśnie podczas trzymania pod w miarę stałym kątem, jak się zmienia nachylenie, to nic się nie dzieje). Średnio co stronę A4 muszę je zamknąć i potelepać, żeby znów śmigało, inaczej zatka się na amen i przestanie pisać. Ot, taka franca. :D

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
9 września 2017 o 18:18

@SaraRajker: Niech zapomni. Mogłabym napisać książkę o procederach, których dopuszczała się moja matka w stosunku do mnie. Mój narzeczony myślał, że przesadzam, wyolbrzymiam na podstawie doświadczeń z dzieciństwa etc. Wysłałam więc go na kurtuazyjną wizytę z noclegiem do mojej kochanej mamusi. Jak wrócił, to był w stanie powiedzieć tylko "Dziwię się, że tak długo wytrzymałaś"... Niestety, w Polsce ciągle jeszcze pokutuje przekonanie, że matka zawsze kocha swoje dziecko i zawsze chce dla niego najlepiej, w związku z czym dzieci są moralnie zobowiązane do kochania swoich matek i dbania o nie na starość. Jak tylko człowiek powie, że zamierza oddać matkę na starość do takiego domu opieki, na jaki będzie ją stać z emerytury, to od razu jest potworem, zwyrodnialcem, egoistyczną świnią opętaną chciwością. A że matka biła do krwi? To przecież z miłości...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
9 września 2017 o 16:13

@mijanou: Nie wiem, jak to wygląda w skali kraju, ale akurat na moim zadupiu głosowało więcej "zawodowo bezrobotnych" od ludzi pracujących, bo w całej miejscowości jest więcej socjalożerców od uczciwie pracujących ludzi... Mamy tutaj kilka osiedli, które początkowo miały być bezczynszowym zakwaterowaniem dla pracowników PGR. PGR upadł, osiedla zostały. To, co się tam wyrabia, przechodzi ludzkie pojęcie, libacje, awantury (ostatnio facet z siekierą kobietę gonił, policja po przyjeździe skwitowała to "ach, rodzina XYZ, ZNOWU"), dzieci rodzą się upośledzone przez matki chlejące w ciąży, wieczny hałas... No ogólnie wrzód na dupie. Obecnie już trzecie pokolenie jest "zawodowo bezrobotne", całymi dniami tylko przesiadywanie na podwórku i browarek, a w ramach urozmaicenia mnożenie się na potęgę. Mnożą się niemalże w postępie geometrycznym, no bo skoro pierwsze pokolenie miało 3-kę dzieci, z tej trójki każda osoba miała kolejną trójkę, a tamta trójka ma teraz po 4-5 sztuk potomstwa... I każdy z tej "elity społecznej", który tylko ma prawo do głosu, głosuje na pińćsetplusy i inne szajsy. A ty człowieku mijasz to codziennie rano w drodze do ciężkiej pracy i szlag jasny cię trafia. :/

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
9 września 2017 o 15:55

Niestety, po komentarzach widzę, że tego typu zagrywki nie były wyłącznie domeną mojej toksycznej matki... I oczywiście ulubiona metoda wybiórczego porównywania, czyli "Wszyscy dostali 5 a ty 4, wytłumacz się!" wersus "co z tego, że wszyscy jadą na wycieczkę, ty nie jesteś wszyscy! jakby wszyscy postanowili skoczyć z mostu to też być skoczyła?". Mój pies odebrał ode mnie lepsze wychowanie, niż ja od swojej matki. Dlatego teraz trzymam ją na odległość i mam w czterech literach to, co o mnie sądzi, jednak kosztowało mnie to lata pracy nad sobą, a wiele jeszcze przede mną.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 września 2017 o 15:21

@lotos5: Moje jedyne doświadczenie ze Sparem w Irlandii było w okolicach Doolina i był to stan przedzawałowy spowodowany paskarskimi narzutami, jakich tenże Spar się dopuszczał w obliczu braku konkurencji. ;) Czy ktoś może mi wytłumaczyć, za co mój poprzedni komentarz dostał minusy? Jakieś klimaty antyemigracyjne czy ki diabeł...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
8 września 2017 o 19:11

@nursetka: W Irlandii z kolei zaokrąglają te drobnocentowe kwoty chyba do dziesiątek, ale mogę się mylić. W każdym razie w sklepach wiszą wywieszki "we're rounding prices". I jest to naprawdę sensowne rozwiązanie, nigdy nie było żadnego problemu z wydawaniem.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
6 września 2017 o 20:00

@Molochor: Jak na złość nie noszę kanapek w woreczku, tylko w zajechanym pudełku typu tupperware. Niby mogłabym i tam nakrwawić, ale diabelstwo jest porysowane od środka i łapie każdy barwnik (stąd przeznaczenie na kanapki, a nie np. na resztki z obiadu). :D Chociaż to miałoby pewien plus, mogłabym dokładnie pokazać w szpitalu, ile już wykrwawiłam. :D

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
6 września 2017 o 15:08

Zdarzyło mi się jechać tramwajem do szpitala z...tamponami w nosie. :D Nagle na mieście dostałam wściekłego krwotoku z obu nozdrzy, dosłownie krew lała się ciurkiem. Jedyne, co miałam pod ręką poza momentalnie przemakającymi chusteczkami, to była właśnie paczuszka tamponów.. A że tampony wynaleziono początkowo do tamowania krwawień z ran postrzałowych, to czemu by w desperacji nie spróbować zatamować krwi z nosa? Muszę przyznać, że w kwestii chłonności działają jak złoto, ale przez tych parę przystanków dzielących mnie od szpitala nasłuchałam się tyle kpin młodych i oburzonych wrzasków starszych, że jeśli znowu by mi się zdarzyło coś takiego, to chyba perfidnie pojadę w pochyleniu, lejąc krwią na podłogę. I tylko ekip sprzątających tramwaje żal.

« poprzednia 1 2 3 następna »