Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

paganscum

Zamieszcza historie od: 22 czerwca 2017 - 19:46
Ostatnio: 3 października 2017 - 16:51
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 259
  • Komentarzy: 58
  • Punktów za komentarze: 113
 
[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
3 września 2017 o 18:40

@timka: Przyznaję, bez szerszego kontekstu źle to zabrzmiało, a cała sytuacja była dość kompleksowa. Klękło nam wtedy auto, a do studia musiałam dojechać niemalże 30km (sama nie dysponowałam studiem, bo pracowałam w zupełnie innym zawodzie, jedynie dorabiając jako fotograf-freelancer). Dylałam więc stopem / szłam pieszo do sąsiedniego miasta i tam łapałam autobus, bo z mojej miejscowości zlikwidowali. Tak więc całościowo dojazd zajmował mi godzinę lub więcej, w zależności od szczęścia, korków etc. Przyjeżdżałam do tamtego miasta tylko na te cholerne zdjęcia, bo pracowałam w innej miejscowości; ze względu na pracę często zapieprzałam po pracy / weekendami, ustawiając wszystko pod państwa. I kilkukrotnie (jakby to był jeden jedyny przypadek, to bym przymknęła oko) miałam taką sytuację, że zajeżdżam do studia, często przemoczona od łażenia w ulewie, rozkładam manele, mija godzina umówionego spotkania, 10 po, 15 po, właściciel studia już się wkurza... Państwa nie ma. Dzwonię do nich, a wtedy jaśnie pańcia do mnie zasuwa z pretensjami(!), że "ona się źle czuje dzisiaj i zdjęć nie będzie, o co ci w ogóle chodzi!". Aha. A komórki rękę odgryzają przy każdej próbie zadzwonienia albo chociaż napisania SMSa? Żeby dopełnić smaczku: najczęściej po zdjęciach czekałam na autobus powrotny, żeby nie wracać po ciemku stopem (sesje zazwyczaj popołudniami). Zatrzymywałam się wtedy w takim jakby centrum handlowym (ogromny supermarket, a w korytarzu przed nim jakiś sklep typu szmelc mydło i powidło, butik i salonik prasowy), łaziłam po sklepach dla zabicia czasu, czasem sobie kupiłam kawę, jak miałam drobne. I dwukrotnie spotkałam tam jaśnie panią, jak chichocząc z grupą psiapsiółek oddawała się rozkoszom shoppingu. 15 minut po tym, jak przez telefon mnie zapewniała, że dosłownie umiera, rzyga dwunastnicą i krwawi z oczu. Jak mnie mijały, to pani odwracała głowę w drugą stronę i udawała, że mnie nie zna. A ja miałam pół dnia zdezorganizowanego, niepotrzebnie wydane na autobus pieniądze i dzikiego wk*rwa, że ktoś sobie ze mną tak pogrywa.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
1 września 2017 o 17:09

Raz w życiu podjęłam się sesji ciążowej typu "co miesiąc jedno zdjęcie". Nigdy, przenigdy więcej. Wszystko układałam pod jaśnie państwa, istna ekwilibrystyka z terminarzem, często kilkakrotne dojeżdżanie na jedno ujęcie, bo pańcia się źle poczuła albo jej facet nie zauważył, że na zdjęciu jest niebieska koszulka i założył moro... Po każdym ujęciu wysyłałam kilka różnych zdjęć do wyboru, pytałam się, czy wszystko ok (bo zawsze mogę zrobić powtórkę ZA DARMO) etc. Wszystko było wspaniale, ochy i achy, w dodatku tak tanio (po odjęciu kosztów zostawały mi marne grosze, ale nigdy przedtem czegoś takiego nie robiłam i wolałam dać niższą cenę na początek). A zaraz po porodzie apokalipsa! Zdjęcia do kitu! Rozmyte, nieładne, źle wychodzą w druku, amatorczyzna i w ogóle sami by lepsze komórką zrobili! "Piniondze stracone, a cionży sie nie wruci!" Kilka tygodni mnie męczyli mimo wszelkich starań dołożonych z mojej strony, żeby byli zadowoleni (nawet poprosiłam o opinię dwoje znajomych fotografów i każdy przyznał, że zdjęcia są ok, żadnego rozmycia itd. nie ma, zresztą robione ze statywu). W końcu spytałam państwa wprost, czy im przypadkiem nie chodzi o zwrot pieniędzy...i magicznie sprawa ucichła! Tak więc nigdy więcej.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
1 września 2017 o 14:49

https://4.bp.blogspot.com/-MIuLKdB_YA0/VZb-mUVOkSI/AAAAAAAABRM/MlesKEF3X2g/s640/Lampy%2Bbezglutenowe%2Bprodukty%2Bbezglutenowe%2Bbezglutenowe%2Bszale%25C5%2584stwo%2Bmentalno%25C5%259B%25C4%2587%2Bbezglutenowa.jpg ;) A tak na poważnie, to autorzy komentarzy powyżej mają dużo racji, cenę najczęściej zawyża konieczność osobnej linii produkcyjnej, specjalnych badań etc. Co oczywiście nie jest gwarancją, że ktoś nie próbuje na całym trendzie bezglutenowym dorobić się na oszustwie. Pewnym gwarantem może być "autoryzowany" znaczek gluten-free, który jest przyznawany przez odpowiednie organy na terenie całej UE i powinien oddzielać prawdziwe produkty bezglutenowe od takich bezglutenowych wyłącznie z nazwy.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
31 sierpnia 2017 o 11:36

@KatzenKratzen: Ja z kolei nie jestem typem kociary (jak mawia przysłowie internetowe: "koty to złe i podstępne istoty" :P), ale sama mam dwa odratowane mruczki, mają się u nas jak u Pana Boga za piecem, a dobre 20 innych sierściuchów poznajdywanych po różnych stodołach, rowach, garażach etc. daliśmy radę ze znajomymi "upchąć" po nowych domach. Każde żywe stworzenie zasługuje na jednakowy szacunek i moim skromnym zdaniem prawo dotyczące znęcania się nad zwierzętami jest zdecydowanie za bardzo pobłażliwe. Za głupie puszczenie płyty w zakładzie bez zgody ZAiKS są kary większe, niż za bestialskie traktowanie zwierząt czy nawet ich zabicie. :/ Bardzo mnie też boli, że TOZ ma tak ograniczone pole działania w porównaniu do np. ISPCA w Irlandii czy Animal Control w USA.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
31 sierpnia 2017 o 11:29

@KatzenKratzen: U nas suczysyny, do których wezwaliśmy policję (robili nam na takim placyku pod oknem dyskoteki na dziko do godzin nadrannych), w odwecie porwały nam kota z ogródka (wypuszczony dosłownie na moment na siku, bo czyściliśmy kuwetę), poprzypalały mu rany pooperacyjne na brzuchu papierosami aż się szwy wtopiły, po czym zwierzak został wywieziony 15km od nas i wyrzucony na polach. >:( Trzy dni jeździliśmy autem po okolicy i go szukaliśmy, w końcu ktoś inny go znalazł i zadzwonił pod numer z plakatów rozwieszonych po całej okolicy (na szczęście kocisko bardzo charakterystycznie umaszczone). Futrzak musiał mieć drugi zabieg z powodu wtopionych szwów + infekcji, do dzisiaj ma na brzuchu białe, rzadkie futerko. Udało nam się znaleźć świadków i wszyscy ci popie*doleni sadyści dostali wyroki w zawiasach + prace społeczne za wyjątkowe okrucieństwo wobec zwierząt (okazało się po drodze, że to nie był pierwszy ich wyskok). Jeden przyszedł nas błagać o odwołanie sprawy, bo chciał iść na prawnika (!!!), ale się nie ugięliśmy. Jego rodzice chcieli nawet zwrócić nam koszty leczenia, ale według nas takich powaleńców trzeba tępić od młodości, bo potem będzie tylko gorzej; a cierpienia nikt zwierzakowi nie zwróci, spędziliśmy potem mnóstwo czasu na odbudowywaniu jego zaufania do jakichkolwiek ludzi, bo bał się nawet nas.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
30 sierpnia 2017 o 14:28

@cassis: "choć tez można by dyskutować czy wiedzieli czy nie wiedzieli" - nie żyjemy w czasach, gdy jedna książka kosztowała tyle, co cała wieś. Są biblioteki, internet, multum stron z darmowymi informacjami, kursami, doradcami, fora, nawet sympozja... Trzeba tylko chcieć, przysiąść na moment fałdów i poszukać. Ja przed kupieniem głupiej mp3-ki siedziałam 2 tygodnie na necie, porównywałam, czytałam o specyfikacjach, przeczesywałam fora, poszłam do marketu, żeby sobie "pomacać" sprzęt. I dopiero mając pewność, że to urządzenie idealne dla mnie, spędziłam kolejny dzień na porównywaniu cen w internecie i dopiero potem kupnie. Także nie wyobrażam sobie, jak można "na hura" wziąć kredyt. Tak jak napisał(a) xyRon, to może ja wszystko zastawię i przewalę na giełdzie ot tak, a potem niech mi państwo odda pieniążki za moją głupotę? "W szkole po dobrej zmianie w ogóle się nie dowiesz, że złoty to słaba waluta..." - wystarczy rzucić okiem na pierwszą lepszą tabelę walut i zobaczyć, że prawie każda europejska waluta jest droższa od złotówki. To chyba samo w sobie świadczy o tym, że złotówka nie jest zbyt mocna (i stabilna przy okazji)? "Tak samo dyskusyjne jest "bo budujo po taniości" - no budują. Może ich nie stać? U mojego wuja dom jest "po taniości" bo albo mógł być po taniości dla wujka z rodziną i dziadków, albo mogli mieszkać pod mostem... albo w kawalerce w 7 osób." Świetnie to widać na przykładzie mojej okolicy: ludzie stawiają OGROMNE chałupy po 300-400 metrów kwadratowych dla 3-4 osobowej rodziny, a potem dom nieotynkowany, nieocieplony, dach kryty najtańszą blachodachówką, system CO najczęściej wstawiony jakiś "z odzysku" etc. I płacz, bo dużo idzie na ogrzewanie, wodę, bo trzeba dużo sprzątać olaboga. Ale na pytanie po co stawiali taką ogromną chałupę nikt odpowiedzieć nie chce. Mój dom rodzinny ma niecałe 200m kwadratowych (licząc częściowe podpiwniczenie), cztery pokolenia się w nim wychowały i jakoś nikt nie umarł. Początkowo pradziadkowie wybudowali jedynie malutką chałupkę z podpiwniczeniem, bo na tyle ich było stać, a dopiero potem wspólnymi siłami dwóch pokoleń rozbudowano dom do obecnego stanu. Ale nigdy nikt nie oszczędzał na rzeczach tak ważnych jak fundament, szkielet czy dach, bo moi pradziadkowie słusznie doszli do wniosku, że lepiej mieszkać ciasno, ale nie bać się przy każdej burzy, że dach odleci lub ściana zawali się na łeb. "Tak samo afera była z paleniem w piecu węglem po aferze smogowej w zimę. A czym biedni ludzie mają palić? Palą czym mają, bo zimno. Jak niedojadasz i marzniesz to niestety o klimacie nie myślisz." Tutaj mogę się wypowiedzieć z autopsji. Przeżyłam taką biedę, że codziennością był wybór "dzisiaj jemy czy grzejemy". I wiesz, jak sobie radziliśmy? Nie, nie wyciągaliśmy rączki po zapomogę. Chodziliśmy po gospodarstwach, od domu do domu, i pytaliśmy się o dwie rzeczy: czy nie mają jakiejś pracy dorywczej i czy nie mają jakiegoś zbędnego drewna do uprzątnięcia. Prosiliśmy ludzi przycinających krzaki przy drodze, czy możemy zabrać ścinki. Gołymi rękami, siekierą i piłką ręczną cięliśmy powalone na nieużytkach drzewa i krzaki, po czym w rękach nosiliśmy to do domu. W sezonie zbierania torfu chodziliśmy po drogach, którymi jeździły traktory z transportem i wybieraliśmy z pobocza pojedyncze kostki torfu, które spadły z przyczepy. Rowerem przywoziliśmy po 20-30km w jedną stronę stosy kartonów oddanych nam przez sklepy, które to kartony żeśmy ręcznie rwali, moczyli, prasowali w brykiety i suszyli. Pracowaliśmy fizycznie po 14-16h dziennie, wykonując najpaskudniejsze roboty za głodowe pieniądze, ale przetrwaliśmy bez niczyjej pomocy finansowej. A do dzisiaj został mi instynkt, który każe mi zabrać każde bezpańskie próchniejące drzewko czy karton ze śmietnika. Także to wszystko kwestia chcenia, samozaparcia i pomysłu. EDIT: poprawione kilka autokorektowych zamianek.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 30 sierpnia 2017 o 14:32

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
29 sierpnia 2017 o 21:12

@sabama: Nie hodowałam jeszcze chodników, czym to karmić? :) A na poważnie, do SirVimes: świat nie jest idealny i w zoologicznych nie pracują sami pasjonaci. Często są to przypadkowi ludzie, którzy szukali pracy jako sprzedawca. A z kolei pasjonaci, nawet, jeśli bolą ich praktyki sklepu, najczęściej nie mogą walnąć robotą z przyczyn etycznych i za parę dni mieć kolejną. Żeby nie było niedomówień: jestem absolutnie przeciwna sprzedaży zwierząt w sklepach zoologicznych, jedynym moim zwierzakiem "ze sklepu" był właśnie chomik odratowany z zoologicznego zamkniętego ze względu na karygodne warunki; wzięłam go, bo inaczej mógłby pójść do uśpienia (istny psychopata-morderca, w sumie nie dziwię mu się). Sama zakupy robię wyłącznie w sklepach pokroju maxi-zoo (lub przez internet), czyli właśnie tam, gdzie nie trzymają zwierząt. Nie winię jednak sprzedawców, bo w sumie co oni mogą? Zaczną się stawiać, to wylecą z roboty i będą wcinać tynk ze ścian. Cała ta sytuacja wymagałaby jakichś regulacji prawnych, ale szczerze powiedziawszy nie liczę na to, bo nawet TOZ w Polsce ma pod górkę z powodu przepisów.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
27 sierpnia 2017 o 15:25

@Hachimaro: Sumeryjczyk? :) Proszę proszę, jeszcze się nie spotkałam. Szczerze powiedziawszy nawet nie słyszałam o czcicielach bogów sumeryjskich / mezopotamskich, osobiście znam jedynie innych asatryjczyków, słowian, celtów i jednego greka, prócz tego wiem jeszcze, że w Stanach jest sporo Greków, Rzymian, minimalnie Egipcjan i jakiś kult Mitry. Niezmiernie miło mi poznać w takim razie. :) A to u mnie tak samo działa, mówię jedno zdanie, a myślami jestem już trzy do przodu. I jeszcze jak jestem wykończona / śpiąca, wtedy też pieprzę farmazony. O dziwo nie zdarza mi się to po pijaku, wtedy zyskuję niezwykłą klarowność wysławiania się, erudycję i biegłość w obu językach obcych. :D U mnie pokutuje niestety jeszcze ta typowa chłopska (bo wiejską ciężko to nazwać) mentalność, że zielarz = znachor, co to końskie pączki do bolącego zęba przykłada i inne takie tam praktyki rodem z Wędrowycza. A tymczasem ziołolecznictwo wraca do łask i bardzo mnie to cieszy. Pogorszyło mi się swego czasu z problemami skórnymi; dermatolog zawyrokował, że pomogą jedynie sterydy. Sterydów unikam jak ognia, eksperymentalnie poszłam więc do zielarza. Babrałam się w wywarach i paćkach prawie miesiąc, ale problemy jak ręką odjął. :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 6) | raportuj
26 sierpnia 2017 o 16:40

Świetny styl! Chętnie poczytam więcej. :) Niestety, tacy "nawiedzeni" robią czarny PR wszelkim ruchom alternatywnym. Potem się dowiaduję, że zielarze to "wiejscy znachorzy leczący zabobonami" (no nie byłabym tego taka pewna, mój zielarz jest normalnie po medycynie...), unikanie wszystkiego, co ma w sobie syrop glukozow-fruktozowy to "hipsterska fanaberia" (po syropku dostaję przejebitnych skoków cukru i insuliny we krwi, czuję się koszmarnie), a moja religia to "czczenie drzew" (bo symbol Yggdrasila), "składanie ofiar", "rytualne orgie" i "okultyzm" (i oczywiście wrzucanie nas do jednego worka z Wicca, co każdego asatryjczyka doprowadza do ciężkiej k....cy). Nie wspomnę już o przeprawach z naziwege (i zarazem przeciwnikami naziwege) mojej znajomej, która sama jest weganką, a potrafi mężowi smażyć steki i kiełbachy, psom piec ciastka wątróbkowe etc. i nie ma z tym żadnego problemu. :) EDIT: a wyrazy sama zaczęłam mylić jakieś 2-3 lata temu, nie wiem, z czym to jest związane. Nie zdarza mi się to w trakcie pisania, ale kiedy z kimś dyskutuję, to często myślę coś innego, a powiem coś innego. Nie do stopnia "hemoroidów", ale zdarza mi się zamienić kolory, powiedzieć "tydzień" zamiast "dzień" etc. :)

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 26 sierpnia 2017 o 16:46

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
25 sierpnia 2017 o 20:41

@MissPurrfect: Zastanawiałam się nad laserem do momentu, w którym nie zobaczyłam nagrania zabiegu, konkretnie chodzi mi o "golenie" okienka w rogówce, brrrr... Słyszałam w dodatku opinie, że to się nigdy do końca nie goi, nie wiem, ile w tym prawdy. Przetrwałam w życiu 5 operacji okulistycznych, z czego dwie jeszcze metodami głębokiej komuny (polecam wyciąganie u dziecka szwów z oka na żywca, trauma na całe życie...), od tamtej pory bardzo, bardzo ostrożnie podchodzę do jakichkolwiek zabiegów w obrębie oczu. Zwłaszcza, że przez brak rehabilitacji straciłam całkowicie stereoskopię i mózg zaczął "wyłączać" jedno oko, dopiero ogromnym wysiłkiem i ciągłymi ćwiczeniami własnym sumptem udało mi się zahamować, a potem odwrócić degenerowanie się tego oka (okulista był w szoku, od blisko 50% niedowidzenia przeszłam do zaledwie 10%). Teraz próbuję wyćwiczyć powrót do posiadania stereoskopii, nie wiem, czy to możliwe, bo to "gorsze" oko jest bardzo, bardzo słabe, maksymalnie udaje mi się na samym lewym oku ćwiczyć 5-8 minut.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
24 sierpnia 2017 o 20:53

@healthandsafety: Ja podczas pracy w fabryce robiłam sobie na zmianę średnio 2-3 dodatkowe przerwy po 5 minut w kiblu tylko dlatego, że dzięki temu mogłam się kawałek przejść do rzeczonego kibla i przynajmniej na dwie minuty usiąść gdzieś, gdzie nie było minimum +30 bez wentylacji. Pracodawca nie uznawał czegoś takiego jak problemy z krążeniem czy kręgosłupem (w moim wypadku kończyło się to nogami spuchniętymi czasem do dwukrotnej normalnej objętości, przedeptywanie w miejscu nic nie dawało), w efekcie po hali popierdzielały istne pielgrzymki do kibla i dyspenserów z wodą. Dochodziło do takich absurdów, że ludzie przynosili sobie jak najmniejsze możliwe pojemniki na wodę (np. puszki termiczne o pojemności 0.25l), żeby jak najczęściej móc przejść się do dyspensera. Także w połowie przypadków "camperzy" w kiblach po prostu szukają sposobu, żeby nie wyć z bólu po 8-10h stania. :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
22 sierpnia 2017 o 18:28

@KurkaRurka: To prawda, zawsze, kiedy ktoś się mnie pyta, dlaczego chcę mieszkać na stałe w Czechach, jako pierwszy koronny powód podaję podejście do pacjenta. :) W Polsce dwukrotnie miałam ostry nieżyt żołądka (na szczęście teraz już wiem, jak tego w miarę możliwości uniknąć), za pierwszym razem trzymano mnie na korytarzu SOR 9 bitych godzin, nie dostałam nawet nic rozkurczowego / przeciwwymiotnego. Obok mnie facet na wózku czekał dziesiątą godzinę z kolką nerkową, płakał i wył jak potrącony pies. :( Przez cały ten czas musieliśmy obserwować istny karnawał żuli przywożonych karetkami (ergo mających pierwszeństwo dostępu do świadczeń), wychodzących sobie co pięć minut na papieroska, awanturujących się, wymiotujących na podłogę podczas transportu na oddział...zgroza. O pierwszej w nocy mi powiedziano, że dzisiaj to w sumie w ogóle mnie nie przyjmą, bo mają za duży przemiał z karetek (z czego 90% to byli właśnie żule, żadne tam zawały czy inne ofiary wypadków), to samo usłyszał ten biedak z kolką nerkową. :/ Z kolei za drugim razem wymiotywałam non-stop przez 2 tygodnie, nie byłam w stanie przełknąć nawet paru łyków wody naraz bez zwracania. Lekarz rodzinny kazał mi brać tabletki...które, jak łatwo się domyślić, zaraz lądowały w kiblu (ostrzegałam go o tym). Po dwóch tygodniach, kiedy moje nerki były już na granicy katastrofy, zlitował się nade mną facet z nocnej pomocy medycznej i zrobił mi serię zastrzyków. Mój facet do nocnej pomocy wniósł mnie na rękach, bo nie byłam już w stanie nawet pełznąć. A w Czechach? Priorytetowe przyjęcie w ambulatorium za śmieszną opłatą 90 koron (jakieś 15zł), kroplówka przeciwwymiotna, badanie palpacyjne brzucha, seria badań krwi, USG całej jamy brzusznej z naciskiem na wątrobę i drogi żółciowe, zastrzyk przeciw toksynom (w razie, gdyby to było zwykłe zatrucie), od razu wystawione L4 na ten dzień + recepty na leki przeciwwirusowe. I prikaz, że gdyby tylko coś się pogorszyło, to natychmiast mam przyjechać i nieodpłatnie załatwią mi konsultację. Całość załatwiona w mniej niż godzinę. A przyjechałam tam taksówką, nie karetką. Jak na hali fabrycznej dziewczyna zemdlała z przegrzania, to w ciągu 10 minut była karetka, od razu pobrano jej krew, dostała kroplówkę "na drogę", zapakowali ją na nosze i na sygnale zawieźli na SOR. Z tego, co opowiadała, zrobiono jej w sumie 3 EKG (co 45 minut jedno), dostała kolejną kroplówkę, kolejne badania krwi, sanitariusz przy niej cały czas siedział i się pytał co jakiś czas, jak się czuje (trzymali ją 3h na obserwacji). Przed wypuszczeniem jeszcze miała badanie odruchów nerwowych (przy omdleniu przestała czuć nogi), pełen wywiad i przykazanie, że jeśli tylko cokolwiek będzie się dziać, to w te pędy z powrotem na SOR, będzie priorytetowo przyjęta. Za całą tę akcję wystawili ubezpieczalni rachunek nieco ponad 1200 koron (jakieś 200zł). Także cóż...w Czechach przestałam tak strasznie bać się chorować. :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 sierpnia 2017 o 23:38

@KurkaRurka: Ja za niedługo powinnam już podpadać pod czeską ubezpieczalnię, więc mam nadzieję na podreperowanie paru problemów zdrowotnych + właśnie zrobienie badań. To właśnie w Czechach od razu po moim zgłoszeniu się do lekarza wzięli mnie na USG (w tym samym budynku) i ogólnie zrobili mi full wypas badania w kierunku ew. problemów wątrobowych (ale bez anty-HCV), na szczęście okazało się tylko, że to jakaś cholernie zjadliwa odmiana grypy jelitowej w połączeniu z moimi problemami żołądkowymi.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
21 sierpnia 2017 o 21:14

W mojej miejscowości niestety baseny nie są osobno, jest jedna wspólna niecka rodzielona tylko bojkami na płytszą i głębszą część, co niestety nie zapewnia "wolnego przepływu" nawet na głębszej połówce. Wręcz przeciwnie, głębszą część dzieciaki upodobały sobie jako miejsce do skoków do wody (jest zakaz), naparzania ludzi piłką po głowach oraz, hit sezonu, do podpływania pod osoby próbujące przepłynąć normalnie trasę i ściągania im bielizny (!!!). Mnie to na szczęście nie dotyczy, bo popylam w piance (coś a la pianka do nurkowania, tylko z krótkimi rękawkami i nogawkami, b. wygodne), ale bezpieczne nie są ani panie w bikini, ani faceci w luźnych kąpielówkach. :/ Na chwilę obecną zarzuciłam korzystanie z tamtego obiektu i przymierzam się do wypróbowania basenu, do którego muszę co prawda dojechać 30km, ale ma w ogóle rozdzieloną część rekreacyjną i sportową. To, co teraz wyczyniają dzieci na takich obiektach, przechodzi ludzkie pojęcie (a rodzice oczywiście mają wszystko w poważaniu).

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
21 sierpnia 2017 o 20:59

Tak mi się skojarzyło z "Terrorem Laktacyjnym" i "Szczuciem Cycem". ;) https://i1.kwejk.pl/k/obrazki/2015/04/b99e2b615e673f5bbc53d2f6a34592eb.png

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 sierpnia 2017 o 20:48

@michalzdw: USG nie musi wskazywać, to wiem, ale miło, że moja wątroba nie jest wielkości arbuza. ;) Miałam USG robione ze szczególnym naciskiem na tamte okolice, bo podejrzewano zator dróg żółciowych (na szczęście była to inna, bardziej błaha sprawa). Co do krwi, to najpierw chyba robi się anty-HCV, a przy stwierdzeniu przeciwciał jeszcze badanie na obecność RNA wirusa we krwi...? Tak przynajmniej doczytałam po zainteresowaniu się tą historią.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 sierpnia 2017 o 19:48

Ja się wypowiem tak poza tematem: dziękuję autorce za uświadomienie mnie, że w sumie jak najszybciej powinnam sobie iść zrobić badania, tak na wszelki wypadek - jestem po 13 zabiegach chirurgicznych, a nigdy lekarze się nawet nie zająknęli o tym, że powinnam się przebadać pod kątem HCV... Dobrze, że ostanio miałam USG całej jamy brzusznej, przynajmniej wiem, że wątroba "na oko" jest okay.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 sierpnia 2017 o 19:43

@Mumei: W jaki sposób można się uodpornić na HCV (pytam, bo niezmiernie mnie to zaciekawiło)? Z tego, co mi wiadomo, nie ma szczepionek, a przebycie WZW typu C nie gwarantuje odporności na późniejsze zakażenia, niestety.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
6 sierpnia 2017 o 15:57

Mnie ostatnio w kolejce do kasy jakaś cholerna Karyna (oceniając po zachowaniu, stereotypowym stroju i makijażu typu "baton z orzechami") ordynarnie przepchnęła wózkiem z dzieckiem, jadąc mi kołami po stopach w sandałach. Dopiero, jak prawie mnie przewróciła (i zafundowała mi sine palce na następny tydzień), raczyła wrzasnąć "Przepraszam!". Co się dzieje z tymi ludźmi, na brodę Grimnira?! Zupełnie, jakby w momencie zajścia w ciążę spora część społeczeństwa dostawała kompletnej amnezji i zapominała wszelkie zasady dobrego wychowania, funkcjonowania pomiędzy ludźmi itd.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
5 sierpnia 2017 o 22:57

Byłam przez rok domem tymczasowym dla mieszańca husky + owczarek, więc na własnej skórze przeżyłam tę wybuchową mieszankę cech charakteru (i słabą trzustkę...). ;) Bestia przepiękna, ale 2,5 roku bez szkolenia sprawiły, że był to diabeł wcielony. Nikt nie chciał się podjąć bycia "tymczasowcem", bo pies był naprawdę wielki, zdarzało mu się ugryźć (chorobliwe chronienie zasobów i legowiska) i ciągnął tak, że zdarzało mu się...holować mnie na rowerze (żeby nie było, na szerokiej uprzęży typu norweskiego i z własnej, nieprzymuszonej woli). :) Mogę ci więc z czystym sumieniem polecić ustrojstwo o nazwie Halti. Wygląda to tak: http://www.petexpertise.com/images/detailed/2/halti-optifit-dog-head-collar-husky.jpg i czyni cuda u ciągnących psów, kolczatkę można rzucić w kąt (my zresztą nigdy nawet nie mieliśmy kolczatki, nie lubię). Po prostu jak pies zaczyna ciągnąć jak opętany, to Halti odwraca mu głowę na bok i przynajmniej w wypadku naszej pierdoły działało to tak, że się rozpraszał i przestawał wściekle ciągnąć w kierunku interesującego go bodźca. Tylko ważne jest, żeby nosić to w zestawie obroża + Halti, wtedy Halti się "włącza", kiedy pies naprawdę ciągnie. Inaczej, jeśli futrzak jest inteligentny, szybko nauczy się ciągnąć nawet na Halti, a nie o to chodzi, prawda? ;) Jeśli sąsiad ma trochę zbędnego grosza, to poleciłabym też przynajmniej parę lekcji z behawiorystą, żeby popracować nad tą agresją. U mieszańców huskaczy bardzo ciężko jest samemu przepracować problemy z agresją. My pracowaliśmy nad psem rok, prawie dzień w dzień (był w ogóle trochę dziki, jak do nas przyszedł) i generalnie zmieniliśmy go w kochanego przytulajka, ale z agresją w kwestii chronienia zasobów musiał nam pomóc behawiorysta.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
3 sierpnia 2017 o 15:35

Jeśli tylko masz możliwość, to spieprzaj w te pędy na studia czy cokolwiek tego typu. Lepiej mieszkać w trójkę w dzielonym pokoju i harować na swoje utrzymanie, niż dzień w dzień dawać się niszczyć. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że studia uratowały mi życie - gdybym jeszcze parę lat została w patologii, jaką był mój dom rodzinny, najpewniej któregoś dnia bym nie wytrzymała i się powiesiła, tak źle już ze mną było psychicznie. Trzymam za ciebie kciuki, a za twojego mężczyznę to nawet wszystkie cztery, bo wiem po swoim, jak ciężko jest funkcjonować z osobą, która dorastała w patologii. Ludzie nie zdają sobie sprawy, ile codziennie trzeba wkładać w taki związek pracy, żeby wszystko nie poszło się paść.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
1 sierpnia 2017 o 15:24

Niechby takie bachory trafiły na ostatniego z moich chomików... Piękna, wyrośnięta bestia w kolorze jasnoblond i o słodkich, wpadających w brąz oczkach - baaaardzo zwodniczy z wyglądu. Odratowany z zoologicznego, który zamknięto z powodu panujących w nim karygodnych warunków. Nie do oswojenia, z klatki na czas czyszczenia wyciągałam go wczepionego zębami w marchewkę / rękawice / kawałek kijka. Rzucał się z zębami na wszystko, co tylko było w jego zasięgu, a gryzł tak, że szło się kawałka ciała z palca pozbyć i nie poprzestawał na jednym dziabnięciu. Nazywał się z fińskiego Perkele, czyli Szatan. ;)

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
29 lipca 2017 o 11:45

@Lynxo: Ale i tak na każde zająknięcie się o problemach z pracą "na wsi" (czyt. wszędzie poza największymi miastami, wliczam w to również takie "metropolie" jak Limerick ;]) usłyszysz wyrzucone jednym tchem "jedź-do-Dublina-tam-jest-praca!". Praca jest, a mimo to setki ludzi lądują na bruku, bo nie stać ich na opłacenie nawet najmniejszej kliteczki typu bedsit. Czasem mam wrażenie, że Irlandia najchętniej ucisnęłaby całą populację w kilku największych miastach, a resztę kraju zostawiła tylko dla turystów. Dublin już powoli zaczyna być "państwem w państwie".

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
27 lipca 2017 o 13:33

@KIuska: Ja osobiście buszuję po asortymencie Bon Prix/Quelle, bo Niemcy wpadli na fenomenalny pomysł produkowania jednego designu spodni w kilku fasonach - nogawki krótkie/średnie/długie, biodrówki/stan normalny/stan wysoki itd. Dla mnie wybawienie, bo muszę mieć zawsze wysoki stan (problemy z korzonkami), a z kolei nogawki w spodniach z "mainstreamowych" sklepów zawsze ciągnę po ziemi. :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
15 lipca 2017 o 22:54

Mój pierwszy chłopaczek (bo mężczyzną tego nazwać nie można) zostawił mnie akurat, kiedy przechodziłam kryzys w życiu (problemy rodzinne), PRZEZ SMS, argumentując "bo ja jestem tak naprawdę gejem, a ty byłaś tylko przykrywką, żeby się mamusia nie wściekła"... A ja się dziwiłam, co on taki oziębły w kwestii czułości itd. I od razu zastrzegam, to nie był tekst po to, żeby mnie spławić, facet naprawdę okazał się gejem, a wręcz pedałem. x_X Trzymam kciuki, żebyś znalazła kiedyś takiego faceta, przy którym poczujesz się absolutnie we właściwym miejscu i czasie. :) Sama mam strasznego pecha do związków, ale dalej wierzę w pokrewieństwo dusz i takie tam pierdoły.

« poprzednia 1 2 3 następna »