Profil użytkownika
toskana
Zamieszcza historie od: | 29 sierpnia 2012 - 14:28 |
Ostatnio: | 4 czerwca 2014 - 23:54 |
- Historii na głównej: 1 z 7
- Punktów za historie: 1500
- Komentarzy: 152
- Punktów za komentarze: 1143
zarchiwizowany
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Wiedza młodzieży za granicą:
Przed lekcją geografii wymieniają nazwy stolic państw europejskich. Nagle konsternacja - co jest stolicą słowacji. Wymieniają Pragę, Bukareszt, Hagę i Odessę ( jak to zawsze - zgadywanka). W końcu poddali się, nikt nie wie. No ale jest internet ( każdy wyposażony w szkolnego laptopa i prywatnego smartphone). Zaczyna się szukanie i 15 min później pacyfikują - nie mogą znaleźć! Tak właśnie - 16-latki pokonane przez google!
Nie pozostało mi nic innego, jak wyjawić im tę tajemnicę, a następnie zapłakać w duchu nad ich losem
Przed lekcją geografii wymieniają nazwy stolic państw europejskich. Nagle konsternacja - co jest stolicą słowacji. Wymieniają Pragę, Bukareszt, Hagę i Odessę ( jak to zawsze - zgadywanka). W końcu poddali się, nikt nie wie. No ale jest internet ( każdy wyposażony w szkolnego laptopa i prywatnego smartphone). Zaczyna się szukanie i 15 min później pacyfikują - nie mogą znaleźć! Tak właśnie - 16-latki pokonane przez google!
Nie pozostało mi nic innego, jak wyjawić im tę tajemnicę, a następnie zapłakać w duchu nad ich losem
zagranica
Ocena:
-2
(28)
zarchiwizowany
Skomentuj
(3)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Przyszedł najwyższy czas, żeby przełamać swoją łagodną naturę i pokazać pazury...
Wybieraliśmy się z Kubą na święta do rodziców, ale zima przecież, a w tej części świata - 20 stopni nie jest niczym niezwykłym. Co zatem zrobić z domem i dwoma kocurami ? No rozwiązanie było - żeby Jurek (teść) przyszedł i w piecu przepalił, a Karolina (szwagierka) do kociaków zajrzała - nakarmiła i kuwetę wyczyściła. Pojawiło się inne rozwiązanie - kolega Kuby - Bartek, serdeczny przyjaciel rodziny miał się zaopiekować domem.
Retrospekcja : trochę ponad rok temu Bartek rozwiódł się ze swoją małżonką (z jej winy - zdrada, ale w wyroku tkwi porozumienie stron, bo facet ugodowy jest). Ex małżonka zabrała dzieciaki i wyprowadziła się jakieś 300 km dalej do kochanka (już chyba męża). Bartek miał ją spłacić, bo został mu dom. Babka jednak nie chciała, żeby Bartek widział się ze swoimi ( no co do ostatniego pewności nie ma) dziećmi, więc wymówiła umowę na dostarczenie prądu z zakładem energetycznym (brak warunków do odwiedzin u ojca). Przyjechał raz nasz bohater z pracy - prądu nie ma - dzwoni do energetyki - umowa rozwiązana, prąd odcięty. Można podpisać nową umowę i pokryć koszt podłączenia prądu - jakieś półtora pensji rzeczonego pana. Bartek taką gotówką nie dysponował, więc szybka decyzja - "wynajął" pokój od Jurka za niewielką opłatą. Zbliżają się jednak święta, a z nimi czas na widzenie się z dzieciakami.
Czasy obecne. Bartek w zamian za przepalanie w piecu i opiekę nad kociętami mógł zamieszkać z dzieciakami u nas na czas świąt. Proste i klarowne. Nie dla wszystkich... ;/
Wracamy do domu w sobotę wieczór - w powietrzu unosi się nieprzyjemny zapach kocich fekaliów. Po zapaleniu światła okazuje się, że z kuweta bardziej niż pełna, więc milusińscy zaczęli zanieczyszczać podłogę - oceniam, że żwir zmieniany nie był tydzień. Ehhh chociaż miska zwierzaków pełna - nie jest źle. W domu chaos - syf, burdel, barłóg - jak kto woli. W toalecie woda się leje - spłuczka uszkodzona. Do kosza na śmieci nawet worek nie włożony (jak domniemamy od czasu naszego wyjazdu). Wszędzie papierki po cukierkach, opakowania po czipsach, łóżka polowe i materace wszędzie, a na środku kuchni - rozwieszona na krzesłach skóra z renifera (Bartek jest lapończykiem, więc to akurat nie było kuriozalne). W domu jakoś chłodno - chodzą grzejniki elektyczne - sztuk 4 ! W łazience prysznic ZAMARZŁ !
Ostatni raz !
Wybieraliśmy się z Kubą na święta do rodziców, ale zima przecież, a w tej części świata - 20 stopni nie jest niczym niezwykłym. Co zatem zrobić z domem i dwoma kocurami ? No rozwiązanie było - żeby Jurek (teść) przyszedł i w piecu przepalił, a Karolina (szwagierka) do kociaków zajrzała - nakarmiła i kuwetę wyczyściła. Pojawiło się inne rozwiązanie - kolega Kuby - Bartek, serdeczny przyjaciel rodziny miał się zaopiekować domem.
Retrospekcja : trochę ponad rok temu Bartek rozwiódł się ze swoją małżonką (z jej winy - zdrada, ale w wyroku tkwi porozumienie stron, bo facet ugodowy jest). Ex małżonka zabrała dzieciaki i wyprowadziła się jakieś 300 km dalej do kochanka (już chyba męża). Bartek miał ją spłacić, bo został mu dom. Babka jednak nie chciała, żeby Bartek widział się ze swoimi ( no co do ostatniego pewności nie ma) dziećmi, więc wymówiła umowę na dostarczenie prądu z zakładem energetycznym (brak warunków do odwiedzin u ojca). Przyjechał raz nasz bohater z pracy - prądu nie ma - dzwoni do energetyki - umowa rozwiązana, prąd odcięty. Można podpisać nową umowę i pokryć koszt podłączenia prądu - jakieś półtora pensji rzeczonego pana. Bartek taką gotówką nie dysponował, więc szybka decyzja - "wynajął" pokój od Jurka za niewielką opłatą. Zbliżają się jednak święta, a z nimi czas na widzenie się z dzieciakami.
Czasy obecne. Bartek w zamian za przepalanie w piecu i opiekę nad kociętami mógł zamieszkać z dzieciakami u nas na czas świąt. Proste i klarowne. Nie dla wszystkich... ;/
Wracamy do domu w sobotę wieczór - w powietrzu unosi się nieprzyjemny zapach kocich fekaliów. Po zapaleniu światła okazuje się, że z kuweta bardziej niż pełna, więc milusińscy zaczęli zanieczyszczać podłogę - oceniam, że żwir zmieniany nie był tydzień. Ehhh chociaż miska zwierzaków pełna - nie jest źle. W domu chaos - syf, burdel, barłóg - jak kto woli. W toalecie woda się leje - spłuczka uszkodzona. Do kosza na śmieci nawet worek nie włożony (jak domniemamy od czasu naszego wyjazdu). Wszędzie papierki po cukierkach, opakowania po czipsach, łóżka polowe i materace wszędzie, a na środku kuchni - rozwieszona na krzesłach skóra z renifera (Bartek jest lapończykiem, więc to akurat nie było kuriozalne). W domu jakoś chłodno - chodzą grzejniki elektyczne - sztuk 4 ! W łazience prysznic ZAMARZŁ !
Ostatni raz !
dom
Ocena:
-4
(24)
zarchiwizowany
Skomentuj
(19)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Człowiek zakochany to jednak głupi i naiwny. Historia jednak nie o nieszczęśliwej miłości, ale o środowisku jej wylęgania - tego no, rodzinie oblubieńca(Kuba).
Los rzucił mnie w krainę spowitą śniegiem i mrozem w ramiona pewnego wikinga. Miły memu sercu człowiek lodu jest wprost fantastyczny - pracowity, pomocny, pełen dobroci serca - marzenie do wymłócenia z dóbr wszelakich. Mieszkam wraz z nim nieopodal jego rodziny - młodszego brata z małżonką (Roman i Karolina) oraz ojca z macochą (Jurek i Rozalia). I wszystko byłoby idealnie, gdybym (och ja głupia i naiwna) nie zgodziła się mieszkać tak blisko wymienionej czwórki:
1. Kiedyś rodzinnie, mieszkając w jednym domu postanowili, że każdy płaci za coś innego - ten za prąd, ta za wodę, inny za opał, a Serce moje za strawę. Teraz - każde mieszka w osobnym domu, ale strawa nadal zakupowana była przez Kubę ( pomimo, że rachunki każdy płaci swoje ;/)
2. Roman i Karolina zarabiają całkiem nieźle, dojazd do pracy, co prawda spory ( jedno ok 20 km, drugie 50km), ale przy takiej pensji i przy braku kosztów posiłków nie powinno to stanowić problemu. W rzeczywistości już 5 dni po wypłacie jest problem z zakupem paliwa do samochodów, więc POŻYCZ (jeśli od Kuby to NA WIECZNE ODDANIE) jest standardem. Gdzie jest jednak kasa :
a)Roman - fan motoryzacji - aut ma w swej kolekcji 43, z czego 2 sprawne (reszta to złom i rdza - nie do naprawienia). Coraz to znajduje nowe okazje w stylu 20letni golf z niesprawną skrzynią biegów i bez drzwi za jedyne 500 zł ;/
b)Roman - fan kina - zaraz po wypłacie biegnie do sklepu w celu zakupu kilku-kilkunastu czasem filmów (koniecznie blu-ray)
c)Karolina - miłośnik zwierząt, posiadaczka dwóch koni, psa i niezliczonej ilości kotów (zwierzaki nie kastrowane = systematyczny wzrost populacji). Jak na karmę zbraknie, to przecież można iść i WZIĄĆ sobie od szwagra (na wiosnę wybraliśmy się do PL na 2 tygodnie, pozostawiając nasze dwa kocury pod jej opieką. Efekt - 10 kg karmy "zniknęło" w tajemniczych okolicznościach [średnio idzie nam 1kg tygodniowo)
d)Roman i Karolina - zaraz po wypłacie często odwiedzają restaurację, a nawet nocują w HOTELU
3. Jurek - podobnie jak Roman fan motoryzacji, z tym, że on chce swój dobytek naprawić - najczęściej rękami Kuby (a ten poczciwiec odmówić nie potrafi.
4. Jurek i Rozalia - zbieracze i kupowacze wszystkiego co TANIE. Efekt - brak pieniędzy na opał. Rozwiązanie - Przecież Kuba ma - można WZIĄĆ !
5. Cała czwórka - znikanie w niewyjaśnionych okolicznościach wszystkiego : lody, garnki, sprzęt warsztatowy, napoje, papier do drukarki, owoce, gadżety, żele pod prysznic , raz nawet grosze ze skarbonki, a nawet puszki i butelki ( tutaj z kaucją). Wszak w rodzinie, to nie kradzież !
Po 3 miesiącach zakochania zresetowałam mózg i włączyłam opcję myślenia. Uruchomiłam tę opcję w moim wikingu i przeprowadziłam krótkie szkolenie z asertywności. Wniosek - niedobra białogłowa słowianka nastawia Kubę przeciw rodzinie. Efekt - niewielki foch.
Nadal żyję jednak w pewnej paranoi i często zdarza mi się chowanie wielu dóbr nabytych, bądź też częste zmiany miejsca ich składowania ;)
Los rzucił mnie w krainę spowitą śniegiem i mrozem w ramiona pewnego wikinga. Miły memu sercu człowiek lodu jest wprost fantastyczny - pracowity, pomocny, pełen dobroci serca - marzenie do wymłócenia z dóbr wszelakich. Mieszkam wraz z nim nieopodal jego rodziny - młodszego brata z małżonką (Roman i Karolina) oraz ojca z macochą (Jurek i Rozalia). I wszystko byłoby idealnie, gdybym (och ja głupia i naiwna) nie zgodziła się mieszkać tak blisko wymienionej czwórki:
1. Kiedyś rodzinnie, mieszkając w jednym domu postanowili, że każdy płaci za coś innego - ten za prąd, ta za wodę, inny za opał, a Serce moje za strawę. Teraz - każde mieszka w osobnym domu, ale strawa nadal zakupowana była przez Kubę ( pomimo, że rachunki każdy płaci swoje ;/)
2. Roman i Karolina zarabiają całkiem nieźle, dojazd do pracy, co prawda spory ( jedno ok 20 km, drugie 50km), ale przy takiej pensji i przy braku kosztów posiłków nie powinno to stanowić problemu. W rzeczywistości już 5 dni po wypłacie jest problem z zakupem paliwa do samochodów, więc POŻYCZ (jeśli od Kuby to NA WIECZNE ODDANIE) jest standardem. Gdzie jest jednak kasa :
a)Roman - fan motoryzacji - aut ma w swej kolekcji 43, z czego 2 sprawne (reszta to złom i rdza - nie do naprawienia). Coraz to znajduje nowe okazje w stylu 20letni golf z niesprawną skrzynią biegów i bez drzwi za jedyne 500 zł ;/
b)Roman - fan kina - zaraz po wypłacie biegnie do sklepu w celu zakupu kilku-kilkunastu czasem filmów (koniecznie blu-ray)
c)Karolina - miłośnik zwierząt, posiadaczka dwóch koni, psa i niezliczonej ilości kotów (zwierzaki nie kastrowane = systematyczny wzrost populacji). Jak na karmę zbraknie, to przecież można iść i WZIĄĆ sobie od szwagra (na wiosnę wybraliśmy się do PL na 2 tygodnie, pozostawiając nasze dwa kocury pod jej opieką. Efekt - 10 kg karmy "zniknęło" w tajemniczych okolicznościach [średnio idzie nam 1kg tygodniowo)
d)Roman i Karolina - zaraz po wypłacie często odwiedzają restaurację, a nawet nocują w HOTELU
3. Jurek - podobnie jak Roman fan motoryzacji, z tym, że on chce swój dobytek naprawić - najczęściej rękami Kuby (a ten poczciwiec odmówić nie potrafi.
4. Jurek i Rozalia - zbieracze i kupowacze wszystkiego co TANIE. Efekt - brak pieniędzy na opał. Rozwiązanie - Przecież Kuba ma - można WZIĄĆ !
5. Cała czwórka - znikanie w niewyjaśnionych okolicznościach wszystkiego : lody, garnki, sprzęt warsztatowy, napoje, papier do drukarki, owoce, gadżety, żele pod prysznic , raz nawet grosze ze skarbonki, a nawet puszki i butelki ( tutaj z kaucją). Wszak w rodzinie, to nie kradzież !
Po 3 miesiącach zakochania zresetowałam mózg i włączyłam opcję myślenia. Uruchomiłam tę opcję w moim wikingu i przeprowadziłam krótkie szkolenie z asertywności. Wniosek - niedobra białogłowa słowianka nastawia Kubę przeciw rodzinie. Efekt - niewielki foch.
Nadal żyję jednak w pewnej paranoi i często zdarza mi się chowanie wielu dóbr nabytych, bądź też częste zmiany miejsca ich składowania ;)
zagranica rodzinka ehhh
Ocena:
213
(261)
zarchiwizowany
Skomentuj
(12)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Właśnie dzwonił do mnie brat, żeby przekazać radosną nowinę o narodzeniu nowego członka rodziny przez jego małżonkę. Co w tym piekielnego, zobaczcie sami.
Akt I (wrzesień 2011) Bratowa z racji poważnych problemów natury kobiecej podjęła leczenie. Oczywiście z braku miejsc w placówkach publicznych (najbliższy wolny termin - grudzień) leczyła się prywatnie płacąc straszne pieniądze ( jedna wizyta ok 120 zł + dodatkowo za USG lub inne badania + leki , a wizyty czasem były raz w tygodniu ;/). Szanowny PAN DOKTOR stwierdził silny stan zapalny, bratowa po przyjęciu KAŻDYCH przepisanych leków miała objawy niepożądane (od rozwolnienia do omdleń i kołatania serca). Sytuacja patowa, bo do tego dochodzi nosicielstwo wirusa HPV (lekooporna odmiana). PAN DOKTOR stwierdził, że do wyleczenia O DZIECKU MOŻNA POMARZYĆ, a i potem należy przez jakiś rok zajście w ciążę będzie utrudnione.
Brat i bratowa faktem zasmuceni, ale jedną latorośl już mają, więc mogło być gorzej
Akt II (listopad 2011 - luty 2012) Dostają kredyt mieszkaniowy, kupują dom na przedmieściach. Z racji, że rodzina się za szybko nie powiększy, kupują psiaka (owczarek niemiecki) i zaczynają remont nowego przybytku. Sytuacja utrudniona, bo brat pracuje w "delegacji" i jest w domu raz na dwa tygodnie w weekendy. Bratowa nadal leczy się u PANA DOKTORA - rokowania na wyleczenie marne
Akt III (Marzec 2012 - do dziś) Brat dzwoni - będzie dziecko ! Radość w rodzinie wielka cud się ziścił. Z racji zdrowotnych bratowej ciąża dostała status zagrożonej, ale bez zbytniej paniki. Udało im się znaleźć Ginekologa - Położnika w placówce publicznej, czyli troszkę pieniążków mniej pójdzie ( bo wiadomo, później też będą potrzebne). Przy pierwszym wywiadzie i badaniu doktor orzekła datę 17 października na czas porodu.
Bałagan i kolejki to nieodłączny element służby zdrowia, więc za którymś razem nie zmieściła się w numerki na USG, zatem udała się prywatnie do PANA DOKTORA. W trakcie badania PAN DOKTOR ORZEKA : "Duża głowa dziecka - będzie down" - był to ok 3 miesiąc ciąży. Bratowa roztrzęsiona i zapłakana. Wzięła płytkę z zapisem badania i podreptała do swojej Doktor Prowadzącej. Ta powiedziała, że cyt. " On chyba sam ma tego downa, bo najmniejszej głowy to "Piekielny" nie ma". Ciąża rozwija się prawidłowo, a pewne dysproporcje ciała na tym etapie to rzecz normalna. Bratowa absolutnie do grupy ryzyka nie należała, więc na badania prenatalne nie było potrzeby zapisywać ( te bardziej inwazyjne mogłyby zdecydowanie zaszkodzić maleństwu).
Czas leci, badanie za badaniem. Na kolejnym USG widać już płeć, zdecydowanie i bez wątpliwości - chłopak ! Duży chłopak. Ale ale, wtopa z datą. Pani twierdzi, że jednak nie 17 październik, a wcześniej - najpóźniej 25 września, bo chłopiec duży i nadwyraz rozwinięty!
Wrzesień - 26 bodajże - akcji porodowej brak, ale trzeba się przespacerować, żeby zobaczyć, czy wszystko dobrze. Pani doktor mówi, że nie, jeszcze nie czas, może za dzień lub dwa, albo za tydzień ! Obserwować ciało trzeba i przyjść jak czas będzie!
Mija tydzień, bratowa lekkie skurcze czuje - no jak nic czas ! Taryfa i w te pędy do szpitala (przy drugim dziecku należy się pospieszyć). W szpitalu Pani doktor akurat nie miała dyżuru - zbadał inny lekarz - jak czas, jak nie czas! Synek nie gotowy, urodzi się zapewne w drugiej połowie października. Przygotować się musi mentalnie, bo kawał chłopa będzie - jakieś 4 kg, więc może być ciężko. Bratowa zawiedziona i umęczona przeprawą przez miasto wraca do domu.
I dzisiaj jest! Dzwoni brat urodziło się! Pytam, co jak ? Zdrowe, ładne? Tak, śliczna, zdrowa, mała DZIEWCZYNKA o wadze 3120 g !
Akt I (wrzesień 2011) Bratowa z racji poważnych problemów natury kobiecej podjęła leczenie. Oczywiście z braku miejsc w placówkach publicznych (najbliższy wolny termin - grudzień) leczyła się prywatnie płacąc straszne pieniądze ( jedna wizyta ok 120 zł + dodatkowo za USG lub inne badania + leki , a wizyty czasem były raz w tygodniu ;/). Szanowny PAN DOKTOR stwierdził silny stan zapalny, bratowa po przyjęciu KAŻDYCH przepisanych leków miała objawy niepożądane (od rozwolnienia do omdleń i kołatania serca). Sytuacja patowa, bo do tego dochodzi nosicielstwo wirusa HPV (lekooporna odmiana). PAN DOKTOR stwierdził, że do wyleczenia O DZIECKU MOŻNA POMARZYĆ, a i potem należy przez jakiś rok zajście w ciążę będzie utrudnione.
Brat i bratowa faktem zasmuceni, ale jedną latorośl już mają, więc mogło być gorzej
Akt II (listopad 2011 - luty 2012) Dostają kredyt mieszkaniowy, kupują dom na przedmieściach. Z racji, że rodzina się za szybko nie powiększy, kupują psiaka (owczarek niemiecki) i zaczynają remont nowego przybytku. Sytuacja utrudniona, bo brat pracuje w "delegacji" i jest w domu raz na dwa tygodnie w weekendy. Bratowa nadal leczy się u PANA DOKTORA - rokowania na wyleczenie marne
Akt III (Marzec 2012 - do dziś) Brat dzwoni - będzie dziecko ! Radość w rodzinie wielka cud się ziścił. Z racji zdrowotnych bratowej ciąża dostała status zagrożonej, ale bez zbytniej paniki. Udało im się znaleźć Ginekologa - Położnika w placówce publicznej, czyli troszkę pieniążków mniej pójdzie ( bo wiadomo, później też będą potrzebne). Przy pierwszym wywiadzie i badaniu doktor orzekła datę 17 października na czas porodu.
Bałagan i kolejki to nieodłączny element służby zdrowia, więc za którymś razem nie zmieściła się w numerki na USG, zatem udała się prywatnie do PANA DOKTORA. W trakcie badania PAN DOKTOR ORZEKA : "Duża głowa dziecka - będzie down" - był to ok 3 miesiąc ciąży. Bratowa roztrzęsiona i zapłakana. Wzięła płytkę z zapisem badania i podreptała do swojej Doktor Prowadzącej. Ta powiedziała, że cyt. " On chyba sam ma tego downa, bo najmniejszej głowy to "Piekielny" nie ma". Ciąża rozwija się prawidłowo, a pewne dysproporcje ciała na tym etapie to rzecz normalna. Bratowa absolutnie do grupy ryzyka nie należała, więc na badania prenatalne nie było potrzeby zapisywać ( te bardziej inwazyjne mogłyby zdecydowanie zaszkodzić maleństwu).
Czas leci, badanie za badaniem. Na kolejnym USG widać już płeć, zdecydowanie i bez wątpliwości - chłopak ! Duży chłopak. Ale ale, wtopa z datą. Pani twierdzi, że jednak nie 17 październik, a wcześniej - najpóźniej 25 września, bo chłopiec duży i nadwyraz rozwinięty!
Wrzesień - 26 bodajże - akcji porodowej brak, ale trzeba się przespacerować, żeby zobaczyć, czy wszystko dobrze. Pani doktor mówi, że nie, jeszcze nie czas, może za dzień lub dwa, albo za tydzień ! Obserwować ciało trzeba i przyjść jak czas będzie!
Mija tydzień, bratowa lekkie skurcze czuje - no jak nic czas ! Taryfa i w te pędy do szpitala (przy drugim dziecku należy się pospieszyć). W szpitalu Pani doktor akurat nie miała dyżuru - zbadał inny lekarz - jak czas, jak nie czas! Synek nie gotowy, urodzi się zapewne w drugiej połowie października. Przygotować się musi mentalnie, bo kawał chłopa będzie - jakieś 4 kg, więc może być ciężko. Bratowa zawiedziona i umęczona przeprawą przez miasto wraca do domu.
I dzisiaj jest! Dzwoni brat urodziło się! Pytam, co jak ? Zdrowe, ładne? Tak, śliczna, zdrowa, mała DZIEWCZYNKA o wadze 3120 g !
służba_zdrowia
Ocena:
240
(304)
zarchiwizowany
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Czas leci, a wspomnień wiele...
Przypomniał mi się pewien "Wybitny" Profesor, pewnego Wydziału Nauk Ścisłych na Pewnym Uniwersytecie. Prowadził on przedmioty głownie fakultatywne o chwytliwych nazwach, a podczas wykładów prezentował się tak:
- "bo wiecie TA STARA WIEDŹMA/CZAROWNICA*..." -mówiąc o żonie
- "Kuleję dlatego, że chciałem kopnąć żonę, ale trafiłem w KALORYFER/LODÓWKĘ/ŚCIANĘ/DRZWI*"
- "Właściwie to nie wiem, czemu Pani, tak blondynka do Pani mównię! Dlaczego Pani tu przychodzi..." - do koleżanki, która skrzętnie robiła notatki ze slajdów , nikt nie wiedział o co mu chodzi ;/
- "Moja żona ma na imię Gertruda, a na drugie Przypadek"
EGZAMIN : podczas wykładów profesor robił listy obecności i na tej postawie stwierdzał, jakie ma zadać pytanie danej osobie.
[P](moja kolej na wejście)Pani nie kojarzę, Pani nie chodziła...
[Ja]Chodziłam, byłam na wszystkich wykładach !
[P] TO JAK MA NA IMIĘ MOJA ŻONA?
[Ja] Gertruda, ale Profesor używał innych form jej imienia !
[P] No oczywiście, mówiłem " Moja kochana małżonka" lub " córka mojej teściowej"...
(W gabinecie siedziałam 45 min, nie dostałam żadnego innego pytania, wchodzili i wychodzili inni zdający, na końcu otrzymałam 4,5 do indeksu)
- (wchodzi dziewczyna z innego kierunku, ale też na egzamin go prof) "Proszę znaleźć się na przynajmniej 3 listach obecności, inaczej nie pytam" i podaje dziewczynie listy z naszego roku... Po 15 min zorientowała się, że nie zna żadnej osoby na liście ...
A teraz hit - żeby dostać się na egzamin (jedynie ustny) trzeba było ZNALEŹĆ Profesora na jakże rozległym wydziale, niezależnie, czy się wcześniej z nim ktoś umawiał, czy nie ! Profesor na wydziale co prawda zawsze był, ale kawy i pogaduchy urządzał sobie od dziekanatu po salę gimnastyczną...
Standardowa odpowiedź po zapukaniu do drzwi gabinetu : "Nie ma mnie, idźcie sobie" lub po prostu siedzenie cichutko jak myszka za zamkniętymi drzwiami.
*niepotrzebne skreślić
Przypomniał mi się pewien "Wybitny" Profesor, pewnego Wydziału Nauk Ścisłych na Pewnym Uniwersytecie. Prowadził on przedmioty głownie fakultatywne o chwytliwych nazwach, a podczas wykładów prezentował się tak:
- "bo wiecie TA STARA WIEDŹMA/CZAROWNICA*..." -mówiąc o żonie
- "Kuleję dlatego, że chciałem kopnąć żonę, ale trafiłem w KALORYFER/LODÓWKĘ/ŚCIANĘ/DRZWI*"
- "Właściwie to nie wiem, czemu Pani, tak blondynka do Pani mównię! Dlaczego Pani tu przychodzi..." - do koleżanki, która skrzętnie robiła notatki ze slajdów , nikt nie wiedział o co mu chodzi ;/
- "Moja żona ma na imię Gertruda, a na drugie Przypadek"
EGZAMIN : podczas wykładów profesor robił listy obecności i na tej postawie stwierdzał, jakie ma zadać pytanie danej osobie.
[P](moja kolej na wejście)Pani nie kojarzę, Pani nie chodziła...
[Ja]Chodziłam, byłam na wszystkich wykładach !
[P] TO JAK MA NA IMIĘ MOJA ŻONA?
[Ja] Gertruda, ale Profesor używał innych form jej imienia !
[P] No oczywiście, mówiłem " Moja kochana małżonka" lub " córka mojej teściowej"...
(W gabinecie siedziałam 45 min, nie dostałam żadnego innego pytania, wchodzili i wychodzili inni zdający, na końcu otrzymałam 4,5 do indeksu)
- (wchodzi dziewczyna z innego kierunku, ale też na egzamin go prof) "Proszę znaleźć się na przynajmniej 3 listach obecności, inaczej nie pytam" i podaje dziewczynie listy z naszego roku... Po 15 min zorientowała się, że nie zna żadnej osoby na liście ...
A teraz hit - żeby dostać się na egzamin (jedynie ustny) trzeba było ZNALEŹĆ Profesora na jakże rozległym wydziale, niezależnie, czy się wcześniej z nim ktoś umawiał, czy nie ! Profesor na wydziale co prawda zawsze był, ale kawy i pogaduchy urządzał sobie od dziekanatu po salę gimnastyczną...
Standardowa odpowiedź po zapukaniu do drzwi gabinetu : "Nie ma mnie, idźcie sobie" lub po prostu siedzenie cichutko jak myszka za zamkniętymi drzwiami.
*niepotrzebne skreślić
Polski Uniwersytet
Ocena:
103
(145)
Wiele na portalu było o obcokrajowcach tworzących mity o Polsce i Polakach. Teraz coś, o co pytali mnie Szwedzi:
- Czy to prawda, że żeby kupić coca colę w sklepie, to trzeba płacić dolarami?
- W Polsce to chyba nie ma zbyt wielu samochodów - tam jest więcej dróg bez asfaltu, to koniem (!) wygodniej.
- W Polsce to wy po rosyjsku rozmawiacie? (tj. język polski nie istnieje).
- A macie w Polsce telewizję satelitarną??
- [przychodzą znajomi z workiem używanych ubrań] Bo ty nie masz za dużo ubrań, to chcemy się z tobą podzielić [przyjechałam wtedy do mojego chłopaka na tydzień i miałam małą walizkę ze sobą] ;/
- [jeden ze Szwedów pokazuje mi swoją komórkę] A macie coś takiego w Polsce? [odpowiedź - nie, jak chcemy się ze sobą skontaktować, to rzucamy kamieniami].
- Czy to prawda, że żeby kupić coca colę w sklepie, to trzeba płacić dolarami?
- W Polsce to chyba nie ma zbyt wielu samochodów - tam jest więcej dróg bez asfaltu, to koniem (!) wygodniej.
- W Polsce to wy po rosyjsku rozmawiacie? (tj. język polski nie istnieje).
- A macie w Polsce telewizję satelitarną??
- [przychodzą znajomi z workiem używanych ubrań] Bo ty nie masz za dużo ubrań, to chcemy się z tobą podzielić [przyjechałam wtedy do mojego chłopaka na tydzień i miałam małą walizkę ze sobą] ;/
- [jeden ze Szwedów pokazuje mi swoją komórkę] A macie coś takiego w Polsce? [odpowiedź - nie, jak chcemy się ze sobą skontaktować, to rzucamy kamieniami].
zagranica
Ocena:
661
(735)
zarchiwizowany
Skomentuj
(10)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Siedzę właśnie w bibliotece pewnej szkoły na północy Szwecji.
Przed chwilą do bibliotekarki podchodzi uczeń i pyta o jakąś pozycję literaturową. Pani mu na to odpowiada :
- W zasadzie to mamy taką książkę, ale mamy też film. Możesz go obejrzeć, to będzie szybsze niż czytanie ...
Od siebie dodam tylko, że to książka z literatury klasycznej ( w Polsce jak najbardziej omawiana)
Komentarz pozostawiam wam...
Przed chwilą do bibliotekarki podchodzi uczeń i pyta o jakąś pozycję literaturową. Pani mu na to odpowiada :
- W zasadzie to mamy taką książkę, ale mamy też film. Możesz go obejrzeć, to będzie szybsze niż czytanie ...
Od siebie dodam tylko, że to książka z literatury klasycznej ( w Polsce jak najbardziej omawiana)
Komentarz pozostawiam wam...
biblioteka za granicą
Ocena:
112
(180)
1
« poprzednia 1 następna »