Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

vonavi

Zamieszcza historie od: 9 lipca 2016 - 14:10
Ostatnio: 17 sierpnia 2020 - 20:14
  • Historii na głównej: 32 z 43
  • Punktów za historie: 5156
  • Komentarzy: 38
  • Punktów za komentarze: 91
 

#81224

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak stracić dobrego pracownika? Przykład z pewnej firmy w Niemczech, w której pracuje mój brat (publikowane za jego zgodą).

Na równorzędnych stanowiskach pracują dwie dziewczyny. Obie po podobnych kierunkach studiów. Jedna (1) bardzo zaangażowana w firmie, próbująca się rozwijać i robiąca wszystko dokładnie. Druga (2), która robi niezbędne minimum, nie udzielająca się i jeszcze trzeba wszystko po niej poprawiać.

Obie mają kontrakty na czas określony, które się kończą w podobnym czasie (najpierw się kończy jednej, a po kilku tygodniach drugiej). Standardową praktyką w firmie do tego momentu było to, że po pierwszym kontrakcie na czas określony, drugi jest już na stałe. Pierwsza dziewczyna dostała jednak nowy kontrakt na 2 lata, druga natomiast na czas nieokreślony. Po rozmowie z szefem pierwsza dowiaduje się, że na razie dostała tak, a po jakimś czasie dadzą jej na stałe. Bezpośredni przełożony dziewczyny mógł tylko rozkładać bezradnie ręce, bo sam zabiegał o to by dali dziewczynie stały kontrakt.

Rozczarowana pracuje dalej, jednak postanowiła szukać pracy gdzie indziej. Po jakimś czasie znajduje zatrudnienie w większej firmie na lepszym stanowisku i z większą pensją. Momentalnie odchodzi, a jej zadania przejmuje druga dziewczyna. Zaczyna się robić bałagan, bo nie daje sobie rady, a o nową pracownicę trudno. Szef błaga by wróciła ale ona odmawia. Nikogo z pozostałych pracowników to nie dziwi.

praca

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (170)

#81129

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Okres przedświąteczno-świąteczno-noworoczny.

Z racji, że dzieciaków w rodzinie dużo, to większość prezentów zamówiona z neta i mają przychodzić paczki. Paczki zamówione do domu, bo od połowy grudnia ja i luba na urlopach. 90% paczek zamawiane przez firmę, która też obsługuje paczkomaty. W kalendarzu sobie pozaznaczaliśmy kiedy, która ma przyjść bo trochę tego było.

Pierwsza ma być 18-19 grudnia. Wieczorem 18 sprawdzam status paczki a tam, że do odbioru w punkcie na ulicy XYZ. Żadnej informacji dlaczego tam, skoro była zamawiana do domu, a zawsze któreś z nas na miejscu było. Jadę następnego dnia odebrać, pytam o co chodzi, ale osoba na miejscu nie potrafiła odpowiedzieć. I tak przez kilka najbliższych dni z pozostałymi paczkami.

Po świętach miała przyjść jeszcze jedna, potrzebna dopiero po nowym roku. Sytuacja ta sama. Ja już wkurzony dzwonię na infolinię o co chodzi, że wszystkie paczki tam lądują. Oni nie wiedzą, zaznaczą i dadzą znać co i jak w ciągu 24 godzin. Do dzisiaj, żadnej informacji na ten temat. Przy odbiorze żądam numer kuriera obsługującego ten rejon. Dostałem numer i dzwonię do niego tłumacząc sytuację. Kurier stwierdził, że nie wie dlaczego i że tak wyszło pewnie, bo nikogo nie było (co było ściemą). A na pytanie czemu nie kontaktował się tak jak inni kurierzy w momencie gdy wiozą paczkę odpowiedział tylko "a po co?". I weź tu później czekaj na paczkę.

P.S. Gadałem później z kilkoma znajomymi z pracy mieszkającymi w tym samym rejonie co ja: nikt z nich nie dostał paczki od tego kuriera i musieli lecieć do tego samego punktu. Inni kurierzy przyjeżdżali bez problemu (do nas też). Skarga grupowa poszła.

kurierzy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (146)

#81008

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znajoma moja ma psa.

Pies to suczka, która w dniu wczorajszym się oszczeniła. Dzisiaj, przeglądając twarzoksiążkę, wśród ogłoszeń zauważyłem ogłoszenie owej znajomej, że ma do oddania te szczeniaczki. Kiedy dopytałem, kiedy ma zamiar się z nimi rozstać, powiedziała, że najlepiej od razu.

Na mój argument, że powinny one być przy matce przez kilka tygodni, bo mogą nie przeżyć, zapytany zostałem tylko, czy się decyduję na któregoś, bo jak nie, to mam jej nie truć.

Po prostu brak mi na to słów.

szczeniaki

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (111)

#80549

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyjedź z Lubą na tydzień swoim samochodem.

Gdy wrócisz zastań swoje wykupione i opisane miejsce parkingowe zajęte przez inne, nieznane ci auto.

Po ustaleniach z ochroną dowiedz się, że to sąsiad mieszkający naprzeciw ciebie.

Idź i poproś o wyjechanie ze swojego miejsca, bo chcesz zaparkować.

Spotkaj się z awanturą, żeś ostatni męski członek i że nie wyjedzie, bo stał ostatni tydzień, przy okazji o mało co nie dostając zamykającymi się drzwiami.

Wróć z wezwaną Policją, która zmusza sąsiada do wyjechania.

Stań się wrogiem nr 1, na którego nasyłana co chwilę jest policja za wymyślone imprezy itp.

Ot, sąsiedzkie życie.

Na szczęście tylko do końca roku, bo sąsiad z naprzeciwka musi zwrócić właścicielowi mieszkanie.

parking podziemny

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (179)

#79910

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kontynuacja historii http://piekielni.pl/79682.

Otóż po całej akcji stałem się "najgorszą szują w naszym dziale, której za grosz nie można ufać, i która jest winna temu wszystkiemu złu, które teraz na nie spadło" jak to określiły moje współpracownice.

W sumie spodziewałem się tego, ale jakoś usłyszenie tego w twarz trochę zabolało. A wszystko dlatego, że przełożona poleciała z roboty. Jak się okazało, nie była to pierwsza podobna akcja z tą firmą w jej wykonaniu, tylko że tak tuszowała wszystko, że ciężko ją było przyłapać i nigdy nie było bezpośredniego dowodu.

Już wszystko tłumaczę:

Przełożona zajmowała się zawsze bezpośrednio zleceniami z firmy X. I o ile początkowo wszystko wyglądało cacy, o tyle później jakoś zawsze były zaniżane faktury, które ma ta firma zapłacić. Zawsze miała usprawiedliwienie, ale i tak to komuś śmierdziało.

Szef miał zawsze to na uwadze, odkąd zaczęły wychodzić nieprawidłowości, ale ciągle czekał na dowody. Ponadto poza mną, który to przyszedłem tam jako ostatni ponad rok temu, przełożona miała wolną rękę w wybieraniu swoich podwładnych, co skutkowało tym, że podobierała sobie lojalne koleżaneczki, które przytakiwały jej na wszystko*.

Jej pech chciał, że firma X potrzebowała, żebyśmy jej pilnie wykonali to zlecenie w momencie, gdy ta była na urlopie. A jako że żadna z jej koleżanek-podwładnych nie chciała się tego podjąć ("Bo to przecież zlecenie dla przełożonej!”), to wziąłem je ja i praktycznie doprowadziłem do końca.

Gdy ona wróciła i przekazałem jej to do finalizacji, na szybko próbowała "naprawić szkody”, które ja wyrządziłem i przez to nie udało jej się wszystkiego dobrze zatuszować. Gdy sprawa wyszła na jaw, a ja, w sumie chcąc chronić swój tyłek, dałem im dowody na jej machlojki, wysypały się te pozostałe trupy z szafy i nasz szef podjął decyzję o pogonieniu jej dyscyplinarnie.

A czemu współpracownice z działu tak się na mnie uwzięły? Po pierwsze bo przełożona-koleżanka poleciała przeze mnie, a po drugie bo nowym (na razie tymczasowym) naszym przełożonym został gościu z działu kontroli, który zaczął brać się za porządki w naszym dziale i zauważył, że ja sam robię tyle ile 3 z nich przez ten sam czas i zaczął od nich więcej wymagać.

P.S. Przełożona była tak chętna do zajmowania się firmą X i robienia naszej firmy w wała z kasą, bo miała romans z właścicielem firmy X.


*Nie dostałem pracy przez znajomości, jak większość sobie pomyśli, ale przez jeden ważny papier, który zrobiłem w sumie z braku pomysłu w pewnym momencie na siebie.

praca

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (186)

#79682

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z pracy. Może mało piekielna, ale mnie wkurzyła.

Jakiś czas temu przeglądając papiery w pracy zauważyłem, że wkradł się dosyć pokaźny błąd w kwocie jednej faktury. Błąd na kilkadziesiąt tysięcy PLN. Normalnie pewnie bym na to nie wpadł, ale przed urlopem zajmowałem się tym zleceniem, a dzień przed moim wolnym przekazałem je mojej przełożonej. Z natury jeśli chodzi o takie coś to jestem perfekcjonistą więc wystarczyło tylko sprawę doprowadzić do końca, poprawnie wystawić fakturę i czekać na pieniądze.

Gdy zobaczyłem fakturę, zaczęło coś mi nie grać, bo kwota była dużo mniejsza niż ja ustalałem i zacząłem szperać w systemie jak to ostatecznie wyglądało. Po sprawdzeniu i podliczeniu wszystkiego okazało się, że kwota powinna być nawet wyższa niż ja ustaliłem, gdyż nastąpiły dosyć poważne zmiany. Po ponownym przeliczeniu i sprawdzeniu jeszcze raz korespondencji z tą firmą potwierdziło się moje pierwotne przypuszczenie. Piszę maila do przełożonej, że taka faktura na firmę X jest źle naliczona i że trzeba zrobić korektę. Dodatkowo załączam moje wyliczenia dlaczego mi tak wyszło.

W mailu zwrotnym dostaję informację, że wszystko jest dobrze, że mam się nie przejmować i że tak to zostawić. Napisałem, że w takim razie nie biorę odpowiedzialności jak dział kontroli wykaże, że miałem rację, na co dostałem odpowiedź że ok i że ona uważa, że nie ma żadnego problemu. Całą wymianę maili zachowałem sobie w razie czego. Zapytacie zatem gdzie piekielność?

Przedwczoraj dział kontroli wysmarował do nas maila, że kwota z umową i zamówieniem się nie zgadza i że chcą wyjaśnienia dlaczego tak jest. Ze swojej strony napisałem, że w dniu tym i tym zgłosiłem sprawę przełożonej, że jest tam błąd i zgodnie z zasadami naszej firmy załączyłem naszą konwersację na ten temat. Nie minęła godzina, a wpada do mnie przełożona i krzyczy, że chcę ją pogrążyć i zająć jej miejsce, że ja za ten błąd odpowiadam bo nie zauważyłem go wcześniej, że mam go wyjaśnić i że mi się jeszcze odpłaci za to, że tak robię jak tylko wróci z dywanu u prezesa.

Zostałem po prostu zjechany za to, że dobrze wykonuję swoją pracę i jestem dokładny.

praca

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 312 (314)

#79469

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W weekend wpadł znajomy, który wrócił właśnie z urlopu i opowiedział mi taką historię, a która nawiązuje do jednej, która tu była. Publikuję za jego zgodą.

Pociąg InterCity startującego z dużego miasta na południu kraju, a jadącego prawie nad samo morze. Znajomy wsiadł do tego pociągu wracając ze swojego urlopu, gdyż uznał że dla niego i jego kobiety będzie to po pierwsze tańsze, a po drugie wygodniejsze. Do pierwszej stacji wszystko przebiegało bezproblemowo. W wagonie (dodam, że był bezprzedziałowy) dosyć spokojne, kilka osób sobie rozmawia ale na tyle cicho, że nikomu to nie przeszkadza.

Jednak wtedy wsiada piekielna rodzinka: matka z dzieckiem około 2-letnim, które na pierwszy rzut oka wyglądało na dziewczynkę a się okazało chłopcem, ojciec dziecka z naburmuszoną miną i ciotka klasyczna Dżesika z psem. Zapakowali się na miejsca przy stoliku i ojciec z Dżesiką pierwsze co zrobili to ruszyli do Warsu po "napoje", które okazały się piwem. I od tego zaczęła się piekielna podróż.

Dziecko raczej z nudów, gdyż przy nim nie było widać, żadnej zabawki zaczęło się wydzierać. I tak przez kilka następnych godzin średnio co 15-20 minut było słychać jego krzyk, wycie i w zasadzie próbę zwrócenia na siebie uwagi. Gdy tylko to mu się udało, to piekielny tatuś i ciotka Dżesika (którzy z każdą godziną byli coraz bardziej pod wpływem) to na dziecko krzyczeli, żeby się zamknęło, że następnym razem zostanie w domu z niańką i że ma im nie przeszkadzać.

Zapytacie co robiła matka? Ano tylko potakiwała na coś takiego. Gdy starsza kobieta siedząca prawie naprzeciwko nich w końcu zareagowała na to, żeby dzieciaka uciszyli i dali mu coś czym dziecko by się zajęło, to tatuś i Dżesika zjechali ją, że ma się nie wtrącać, że im też się nie uśmiecha jechać pociągiem ale nie stać ich na auto, że każdy był kiedyś dzieckiem i powinni rozumieć itp. Kobieta w końcu nie wytrzymała, coś im jeszcze odpowiedziała i poszła do Warsu, a za nią piekielny tatuś po kolejne butelki piwa.

I tak trwała dalej podróż przeplatana kolejnymi wyciami dziecka aż w końcu ktoś poszedł po kierownika pociągu. Znajomy jego interwencji nie słyszał, ale za to rodzice w końcu uspokoili dziecko i zaczęli się nim interesować. A raczej zaczęła matka, bo piekielny tatuś i Dżesika postanowili sobie w tym czasie w laptopie oglądać jeden z brutalniejszych amerykańskich seriali.

Znajomy wysiadł na swojej stacji po 5 godzinach podróży z nimi i ogromnym bólem głowy. I tylko dziecka szkoda, bo to nie jego wina że się nudziło, a rodzice i ciotka myśleli tylko o swoich tyłkach.

pkp ic kraków-szczecin pociąg piekielna rodzinka

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (127)

#76989

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co do historii z mieszkaniem (#76946), to przypomniała mi się jedna z udziałem dwóch koleżanek z pracy mojego przyjaciela.

Jakiś czas temu zatrudniono u niego dwie dziewczyny do pracy na dwóch różnych działach. Jedną nazwiemy Adą, a drugą Martą. Obie kolegowały się dobrze jeszcze z czasów studenckich. Ada od studiów wynajmowała mieszkanie, w którym została nawet po podjęciu pracy. Marta dojeżdżała zawsze, ale stwierdziła, że musi sobie poszukać też czegoś na miejscu. Jako że w mieszkaniu Ady zwolnił się jeden z pokoi, to ta zaproponowała Marcie, by się tam wprowadziła. I Marta, i właścicielka były z tego układu zadowolone.

Jakiś czas później właścicielka mieszkania postanowiła je sprzedać. Poinformowała dziewczyny o tym i dała im czas ok. 3 miesięcy na znalezienie sobie czegoś, zaznaczając, że najlepiej będzie, jak sobie od razu coś poszukają, bo nie wiadomo kiedy znajdzie się kupiec, a wtedy wręczy im miesięczny okres wypowiedzenia (taki zapis widniał ponoć w umowie wynajmu). Ada ze swoim chłopakiem stwierdzili, że szukają sobie coś razem i spytali Martę, czy nie chce też się przyłączyć. Ta się początkowo zgodziła, jednak po jakimś czasie stwierdziła, że czułaby się niekomfortowo i najlepiej będzie, żeby każda szukała sobie czegoś na swoją rękę. Wszyscy się na to zgodzili. Ada ze swoim chłopakiem zaczęli więc szukać sobie kawalerki, co dosyć szybko skończyło się znalezieniem nowego mieszkanka. Co robiła w tym czasie Marta? Ano nic nie zrobiła. Nie poprosiła o pomoc w szukaniu, nie szukała nawet sama i po prostu sprawę sobie olała. Ada się wyprowadziła i zamieszkała z chłopakiem, a za jakiś czas właścicielka znalazła kupca, więc i Marta musiała się wyprowadzić.

Zapytacie gdzie piekielność: otóż gdy został jej tydzień do wyprowadzki, Marta miała do Ady pretensje, że razem nie szukały mieszkania, że jest zmuszona wrócić do swojej matki, że będzie musiała dojeżdżać do pracy z innej miejscowości oraz że w ogóle o niej nie pomyśleli. Po kilkudniowych pretensjach w tym stylu postanowiła się od Ady totalnie odciąć, udając, że jej nie zna. A ponoć była jej bardzo bliską przyjaciółką.

mieszkanie

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (203)

#76461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nawiązując do historii http://piekielni.pl/76386 dodam coś od siebie ale o przejazdach kolejowych.

Mała miejscowość, która jest miastem powiatowym. Ma to do siebie, że jest duże skrzyżowanie (a przydałoby się tam rondo) a kilometr za nim przejazd kolejowy z rogatkami. W godzinach szczytu krzyżówka się korkuje w taki sposób jak w wymienionej historii. Dodatkowo korek bardzo często potrafi sięgać przejazdu kolejowego.

Co robią kierowcy dojeżdżający do niego? Oczywiście wjeżdżają mimo, że nie ma możliwości zjazdu. A co robią, gdy ktoś zatrzyma się przed rogatkami widząc, że nie ma zjazdu? A no trąbią, żeby jechał albo nawet wyprzedzają. Sam tak kilkukrotnie zostałem potraktowany na tym przejeździe.

przejazd_kolejowy samochód przepisy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (169)

#74818

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedziela w delegacji z pracy więc i tak muszę czekać do poniedziałku, żeby pozałatwiać sprawy i wrócić do domu.

Odpaliłem sobie na laptopie jeden z programów motoryzacyjnych o dziwnych sytuacjach na drodze i przy okazji jednej z takich sytuacji przypomniało mi się co się jeszcze lat parę temu działo w moim rodzinnym mieście na osiedlu, na którym się wychowałem. Ale do rzeczy.

Rzeczone osiedle na którym się wychowałem do dużych nie należało. Raptem z 5 krótkich bloków (po 2 klatki w każdym). Były jednak tam dwie spółdzielnie mieszkaniowe. Do pierwszej (która była naszą spółdzielnią) należał wjazd na osiedlowy parking (droga biegła wzdłuż jednego z bloków), do drugiej natomiast owy parking. Przez lat 20 z hakiem wszyscy się dogadywali: oni mogą wjeżdżać na parking przez nasz wjazd, my możemy tam sobie parkować. Wjazdu inaczej wytyczyć nie dało się gdyż obok były inne zabudowania. Wszystko było cacy do momentu gdy w spółdzielni nr 2 nie zmienił się Prezes.

Jako, że był to człowiek od niedawna mieszkający na tym osiedlu nie zdawał sobie spraw do końca jak sytuacja wygląda. Postanowił trochę w jego mniemaniu unormować sytuację z parkingiem i zakazał nam parkowania tam. Nikt sobie nic z tego nie robił do momentu, gdy pan Prezes nie zaczął wzywać straż miejską by zakładali blokady i inne tego typu rzeczy. A straż miejska była łasa na kasę (jak chyba wszędzie) to i mimo iż nieprawnie (jak się dowiedzieliśmy później) zakładała blokady na koła i nakładała mandaty. Nasz Prezes próbował interweniować u tamtego ale tamten był głuchy na prośby o rozmowę. Po kilku takich sytuacjach zwołano nadzwyczajne zebranie naszej spółdzielni, na którym wyjątkowo stawili się wszyscy (ja również z ciekawości z ojcem poszedłem). Zapadła decyzja: skoro wjazd jest nasz to montujemy tam metalowe blokady, a mieszkańcy naszej spółdzielni otrzymują po kluczu. Przez czas do zamontowania owej blokady wszyscy parkowali tak, żeby tamten Prezes nie mógł się do niczego przyczepić. Aż przyszedł dzień, w którym przyjechał majster i zamontował.

Jakież zdziwienie było ludzi wracających z pracy a nie mogących wjechać na parking przez tę blokadę. Jakiś czas później przyjechał i tamten Prezes i zobaczywszy co się stało domagał się rozmowy z naszym Prezesem. Zanim do spotkania doszło przed parkingiem nazbierało się dosyć dużo samochodów nie mogących nań wjechać. Jakież było zdziwienie gdy się okazało, że wjazd należy do naszej spółdzielni i że skoro nie zamierzają przestrzegać dawnego porozumienia to niech wytaczają sobie nową drogę.

W końcu Prezes drugiej spółdzielni skapitulował i pozwolił nam parkować na ich parkingu, a my obaliliśmy blokadę we wjeździe (jest tam jednak zamontowana do dziś w razie podobnych sytuacji w przyszłości)

absurdy drogowe parking

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (313)