Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Aptekara85

Zamieszcza historie od: 9 października 2014 - 15:40
Ostatnio: 18 kwietnia 2020 - 8:58
O sobie:

Uprzejma, ale nie pozwolę po sobie i mi bliskich jeździć :)

  • Historii na głównej: 7 z 14
  • Punktów za historie: 4922
  • Komentarzy: 184
  • Punktów za komentarze: 895
 
zarchiwizowany

#74410

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaczęłam wierzyć, że straż miejska/gminna to jednak chyba ci, co na policję się nie dostali.

Do tej pory nie miałam z mężem za dużo do czynienia z ta instytucją, ale to się zmieni. Po pierwszym kontakcie ze strażą gminną zastanawiamy się jak dalej będzie wyglądała współpraca z tymi służbami. Historia chyba z gatunku piekielny czarny humor.

Od pewnego czasu prowadzę z mężem fundację, pracujemy oboje na pełen etat, ale staramy się, żeby ktoś w domu był jak nas nie ma. Opiekujemy się rannymi, chorymi bądź osieroconymi ptakami, po uleczeniu (jak się da) wypuszczamy na wolność. Przywozi je do nas najczęściej lokalne schronisko, ewentualnie ludzie prywatni, ostatnio po raz pierwszy mąż miał do czynienia ze strażą (S)z ościennej gminy.

Zadzwonili wcześniej, że przywiozą dzięcioła. Po godzinie przyjechali, mąż (M) otwiera kartonik...
S - To młody dzięcioł, chyba potrącony, biedny oczka zamyka...
M - Po pierwsze, to duży dorosły dzięcioł. Po drugie, już nie żyje.
S - ??? A my myśleliśmy, że śpi, jak wyjeżdżaliśmy to się tak kładł.
M - Nie, proszę pana, ptaki tak nie śpią.

Dzięcioł leżał na boku, z podkurczonymi nóżkami, już sztywny, nie wiem czego ci panowie potrzebowali aby stwierdzić, że ptak nie żyje, aktu zgonu? Specjalnie jechali ponad 20 km w jedna stronę, aby nam trupa zawieźć. Po drodze musieli gdzieś kluczyć, bo w okolicy nie ma takich korków żeby 20 km godzinę jechać. Biedny dzięcioł na pikawę padł po prostu.

Tylko nie wiadomo, śmiać się z rozeznania panów strażników czy smucić się z powodu ptaka (z powodu stresu jakim jest zderzenie z autem i tak pewnie by padł, nie mówiąc o ewentualnych urazach wewnętrznych), który mógł umrzeć w spokojniejszych warunkach.

Straż Gminna

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (26)

#72459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarza się, że przychodzi ktoś z pretensjami, że lek "nie działa", np w kroplach do nosa pompka się zepsuła, albo syrop ma wyraźne ślady napoczęcia (rzadko, ale się zdarzyło parę razy), albo po prostu syrop na kaszel "za słaby, raz zażyłem i dalej kaszlę". Wszystkich pobiła pani, lat około 45, z wyglądu ogarnięta życiowo, która wczoraj wieczorem miała pretensje o żel intymny
https://bezrecepty.doz.pl/produkty/p79707-PrOVag_zel_30_g?gclid=CKTer47QkswCFRG3Gwod-FwFyQ&gclsrc=aw.ds

- Ginekolog mi to przepisał, ale w ogóle się nie pieni, umyć się tym nie da, i strasznie małe za tę cenę.
- Ale to nie służy do mycia, to się stosuje po umyciu się w celu ...(blablabla)
- Ale jak to po umyciu, to mam wysmarowana iść spać???

Jedyne co mogłam zrobić to po dłuższej dyskusji wysłałam panią z powrotem na doedukowanie się do ginekologa.

Naszła mnie refleksja, ze cały naród gada o in vitro, aborcji i antykoncepcji, a wiele osób ma problem z podstawowymi rzeczami jak żel intymny albo obsługa i przechowywanie prezerwatyw...

Apteka

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (228)
zarchiwizowany

#68462

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając ten artykuł http://metrocafe.pl/metrocafe/1,145523,18730632,niania-bila-dziecko-po-glowie-bo-probowala-je-uspic-szukaja.html
przypomniało mi się zdarzenie, które widziałam pięć lat temu. I do tej pory żałuję, że jakoś lepiej nie zareagowałam.

Pracowałam wtedy w aptece w małym ciągu handlowym, w budynku supermarketu. "Moja" apteka była przedostatnia, ostatni był sklep z ciuchami i innymi pierdółkami. Do apteki nie było drzwi, tylko szerokie wejście, na noc zasuwane roletą.

Stoję sobie pewnego razu przy stanowisku, swoje recepty przeglądam, więc głowa pochylona. Katem oka widzę jak z ostatniego sklepu ktoś wychodzi i ciągnie dziecko za rękę. Nagle usłyszałam, jak ten ktoś jadowitym, wściekłym głosem cedzi głośno przez zęby:
- Ci dam k... gówniarzu ...- i dziecko nagle wrzeszczy z przerażeniem "nieee..."

Podniosłam szybko głowę, zobaczyłam babcię około 65 lat, szczupłą, ale bardzo energiczną. Stała przed wejściem do apteki, jedną ręką trzymała, a raczej podnosiła chłopczyka (3 - 4 lata max) za jego rączkę, a drugą tłukła z wściekłością dzieciaka po tyłku, plecach i udach złożoną małą parasolką. Dzieciak krzyczał wniebogłosy i zanosił się płaczem, widać że co najmniej przerażony, a parę razy dostał na pewno boleśnie. Krzyknęłam głośno:

- Co pani robi ?!?

Kobieta dopiero teraz chyba mnie zobaczyła, coś zaklęła pod nosem, dziarsko odmaszerowała prawie biegnąc i ciągnąc za sobą biednego chłopca, który zwyczajnie nie nadążał.

Do tej pory żałuję, że nie wyskoczyłam zza lady i nie natłukłam tej babie parasolką. Jak spytałam się ochrony na obiekcie, czy przejrzą monitoring, to mnie wyśmieli. Już ani razu nie widziałam ani tej babci, ani jej wnuczka/podopiecznego. Mam nadzieję, że już go nie biła, ale nadzieja marna...

P.S: Nie mam pojęcia, za co chłopiec dostał taki łomot, może chciał coś ze sklepu z ciuszkami i pierdółkami...

Apteka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (31)

#68337

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Najpierw odłóżcie jedzenie, potem czytacie.

Praca, która polega na kontakcie z ludźmi mniej lub bardziej chorymi może wzbudzić rozmaite uczucia. Bywałam już rozbawiona, zniesmaczona, współczująca, czasem obrzydzona, ale jeszcze nikt nie wprawił mnie w osłupienie. Do czasu. Historia zdarzyła się jakiś czas temu, musiałam się pozbierać aby to opisać.

Przychodzi do mnie kobieta chora na anginę, z receptą na antybiotyk. Pani z wyglądu i zachowania klasa średnia wyższa, lat trzydzieści parę. Lek z recepty wydaję, dodatkowo coś do ssania, witaminki, probiotyki, zalecenia ode mnie, itp gadka szmatka. Pani nagle na pożegnanie pyta się:

- Chciałam się jeszcze spytać pani, czy jak ja teraz jestem chora, to czy mogę dziecku jedzenie przeżuwać, bo ona mi nie gryzie?

Mój świat stanął. Trybiki w głowie przestały trybić. W głowie miałam jedynie jedno zapętlające się zdanie: "ona przeżuwa jedzenie i pluje nim dziecku na talerz...". Nie wiem jak wyglądałam, ale na pewno miałam lekki opad szczęki. Pozbierałam się szybko, domknęłam szczękę, ale jedyne inteligentne zdanie na jakie wpadłam to:

- Aha... a ile dziecko ma lat?
- 2,5 roku.
- Mm... to może lepiej blenderem miksować...
- Dobry pomysł pani mi dała, dziękuję, do widzenia!
- Do widzenia...

Nie palę, ale na kawę musiałam pójść. Nie wiem do dzisiaj, jak to skomentować. A może ktoś z was też przeżuwa bądź przeżuwał jedzenie dziecku, a ja po prostu jakichś nowych metod karmienia nie znam?

Apteka

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 691 (741)

#67716

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem czy piekielnie, na pewno przykre.

Pomagałam siostrze pochować kota, samochód go potrącił, przykre, zdarza się. Pomagając jej naszła mnie refleksja.
Drodzy kierowcy, zdarzy się czasem potrącić zwierzę, głupie toto, wyskoczyło, noc, ciemno, łup i po sprawie. Mam prośbę - jeżeli macie taką możliwość zatrzymajcie się kawałek dalej, włączcie awaryjne i zepchnijcie zwierzaka na pobocze. Nieuniknione jest, że jakiś kolejny kierowca chcąc nie chcąc najedzie na truchło. A uwierzcie mi, właściciel wolałby zwierzaka pochować w całości, bo ostatnią rzeczą o której marzy to skrobanie łopatą z ulicy flaków czegoś, co kilka godzin wcześniej miało imię i mruczało ci na kolanach.

Dużo łatwiej jest, jeżeli człowiek wie, że na pewno zakopuje swoje zwierzę, bo jest w stanie je rozpoznać, już nie mówiąc o tym, że najechanie na cztery kilo mięsa przez innego kierowcę nie jest bezpieczne.

Drogi

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (468)

#67598

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, dlaczego lepiej skonsultować się z lekarzem i/lub farmaceutą.

Sytuacja 1.
Przyszła do apteki pani, która od razu wiedziała co chce kupić. Podeszła do mnie i rzecze:
- Klemastyninę (tak powiedziała) w płynie poproszę.
- Przepraszam, ale Clemastyna na receptę jest.
- O kurcze, a ja tak potrzebuję...
Weekend był, wieczór późny, pomyślałam że może się zlituję nad kobieciną. Ale postanowiłam zadać parę pytań kontrolnych.
- A dla kogo miałby być ten syrop i na co?
- Dla synka, ospę ma i go strasznie swędzi.

Zapaliła mi się lampka, ponieważ Clemastin bardzo rzadko, jeżeli w ogóle przepisuje się przy ospie, zazwyczaj daje się puder płynny z benzokainą, gencjanę, ewentualnie hydroksyzynę (na rp.) w syropie żeby dzieciaczka uspokoić, jeżeli naprawdę swędzi.

- U lekarza była pani może?
- Byłam, zapisał mi puder i taki syrop, coś na H, ale bardzo słodki jest i nie chce mi go pić, ale strasznie się drze, że go swędzi i się drapie, a koleżanka mi powiedziała że ta klemastynina (sic!) jest na swędzenia dobra, to pomyślałam że kupię i posmaruję.
- A koleżanka nie mówiła, że Clemastyna jest do picia?
- No mówiła, ale tak gadałam z nią i to jest płyn, no nie? To może spróbuje posmarować mu te krostki, bo on słodkich nie chce mi pić.

Z oczu pani biła niewinność i dziewictwo umysłowe, ale niestety musiałam zmusić ją do myślenia.

- Chce pani smarować dziecku sączące się ranki słodkim syropem? Poza tym ten lek z tego co mi wiadomo stosuje się tylko wewnętrznie!
- Aaa... to ja nie chcę, bo on mi i tak słodkiego nie wypije, jakoś musi wytrzymać.

Pani pożegnała się i wyszła, zostawiając mnie osłupiałą. I współczuję dzieciakowi mamusi, bo jeszcze kiedyś zechce dawać mu czopki doustnie, a maścią będzie chleb smarować...

Sytuacja 2.
Rady babci czasem lepiej skonsultować z fachowcem.
Pani, lat ok 28 + chłopczyk ok 3 lata. Dziecko osmarkane, lekko zapłakane, widać że coś je boli, ale stara się trzymać dzielnie.
- Czy może pani mi coś poradzić na oparzenie słoneczne? Bo synek był dwa dni u babci, pierwszego dnia puściła go na ogródek w samych spodenkach i czapeczce, i go poparzyło, a babcia smarowała go spirytusem, i zobaczy pani jak to wygląda teraz..

Mama mądrze zrobiła, zarzuciła dziecku lekką rozpinaną koszulkę tylko na ramiona i zapięła na jeden guzik pod szyją. A pod koszulką... spalone całe plecy, buraczkowe wręcz, klatka piersiowa trochę mniej, na barkach małe pęcherzyki wypełnione surowicą, niektóre popękały. Cud ze udaru dzieciak nie dostał. A babcia po otwartych pęcherzach spirytusem... Na miejscu w aptece mama zaaplikowała Pantenol w piance, młody aż syknął, łzy poszły, ale stał dzielnie. Dostał lizaka ode mnie na pocieszenie, uśmiechnął się (mocno krzywo i ze łzami w oczach, ale się uśmiechnął) i poszli z odpowiednimi zaleceniami do domu (chłodne okłady, dużo płynów itp). A babcia chciała dobrze...

P.S 1: Gwoli ścisłości, bo kwestia istotna a nie napisałam - w zaleceniach dla mamy było powiedziane oczywiście aby udała się do lekarza kontrolnie jeszcze tego samego dnia, podejrzewam że poszła.
P.S 2: Sam pomysł polewania spirytusem nie wydaje się zły, bo spirytus parując ze skóry ochładza ją, ale jednocześnie wysusza. Najlepiej poparzona skórę nawilżać i regenerować. A poza tym polewanie otwartych ranek spirytusem trzylatkowi jest nieco sadystyczne.

Sytuacja 3.
Pani, lat ok. 30.
- Poproszę witaminę B.
- Ale jaką B?
- Noo... B.
- Ale B jest B1, B2, B6, B12, b complex...
- Nie wiem, koleżanka mówiła B.
- A co koleżance jest? Zajady, anemia?
- A nie wiem, jak jest taka mądra to niech se sama kupi, do widzenia.

Jak wysyłacie kogoś do apteki to tłumaczcie mu dokładnie co potrzebujecie :)

Apteka

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 441 (481)
zarchiwizowany

#63613

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z przed chwili.

Pani, lat około 50 :
- Poproszę paracetamol.
- Tabletki czy syrop ?
- Syrop, mój syn nie lubi tabletek bo są gorzkie.
- Jaki wiek syna ?
- 28 lat

Kurtyna

P.S.: W dalszej rozmowie pani nie dała się przekonać do żadnych tabletek. Syn zdrowy, nie ma problemów z łykaniem.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -24 (44)
zarchiwizowany

#63594

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do historii http://piekielni.pl/63468 . W skrócie musiałam uśpić kota bo miał poważny uraz szczęki, pierwszy wet go po partacku zszył, i w tamtej historii chciałam przestrzec przed złymi weterynarzami. Piszę tu bo nie chce mi się do każdego na PW pisać.
Rozumiem czemu historia nie trafiła na główną. Narracja była do bani, składnia też nie najlepsza, przecinki nie tam gdzie trzeba, ogólnie lepiej w podstawówce pisałam opowiadania. Pisałam to na gorąco, i dlatego wyszło takie badziewie. Ale czytając komentarze zaczęłam się zastanawiać nad pewną przypadłości naszego wspaniałego narodu.

Większość komentarzy miała za zadanie udowodnić mi że jestem bezduszną, leniwą, rozkapryszoną starą panną, nie chciało mi się opiekować biednym korkiem i z lenistwa go uśpiłam, ba! pewnie sama go okaleczyłam, tylko się przyznać nie chcę. Od razu też wyłonił się sztab ekspertów, weterynarzy, półweterynarzy, ćwierćweterynarzy i weterynarzy-studentów. I każdy wiedział jak wyleczyć mojego kota, a ja głupia mogłam się od razu ich spytać, zamiast leczyć zwierzaka u weterynarza z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w zawodzie. Gdybym tylko wiedziała że są tacy znawcy tematu to bym od razu uderzyła do was!

Czy ktoś z was (poza kilkoma osobami, o czym na końcu) próbował się wczuć w moje położenie? Wie że spałam po 2-3 godziny dziennie, bo pilnowałam kota jak chodził w nocy po domu żeby krzywdy sobie nie zrobił? Karmiłam go strzykawką co 2-3 godziny bo jeść nie chciał? Jak serce mi do gardła podjeżdżało, gdyż patrzyłam na gnijącą skórę na szczęce mojego kotka? Że tydzień po jego uśpienia musiałam być na środkach uspokajających, żeby jakoś pracować? Co moment zyskiwałam nadzieję że będzie wszystko dobrze, po czym znowu coś się paprało. Rodzina miała przy nim dyżury, kiedy byłam w pracy. W pracy chcieli się składać na operację przeszczepu, gdyby się dało zrobić. Mam odłożone 2000, w razie czego wzięłabym kredyt. Kotu odpadła skóra ze szczęki, widać było krtań, na szczęce gołą kość, bez tkanki, nie chciało się w ogóle goić, kot słabł z dnia na dzień, dwa razy był szyty. Konsultowałam się chyba z 30 wetami, żaden nie chciał się podjąć leczenia. Nie chciałam go uśpić, ale nie chciałam go męczyć.
Ale WY wiecie lepiej. To moja wina. Nie zrobiłam wszystkiego. WY wiecie lepiej, bo staliście kiedyś koło weterynarza. Jak zwykle POLAK WIE LEPIEJ.

Dziękuję tym którzy jednak okazali odrobinę współczucia i nie mądrzyli się, żeby pokazać mi jaka głupia i bezduszna jestem. Okazali zrozumienie, nie jechali jak po burej suce, która i tak mało co załamania nerwowego nie przeszła. Dziękuję też za bardzo pocieszającą wiadomość na PW. Ktoś tam się czepiał składni, ale rozumiem, ta krytyka przynajmniej była uzasadniona.
A reszta... no cóż, drodzy specjaliści, mam nadzieję że was głowa nie boli od nadmiaru wiedzy. Bo ja nie chciałam się wymądrzać, tylko przestrzec przed złymi wetami.

Oj, pewnie się posypią joby i opieprze:)

Piekielni po prostu

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 312 (646)
zarchiwizowany

#63468

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Już trochę ochłonęłam, mogę na spokojnie opisać wszystko, ale cały poprzedni tydzień miałam bardzo ciężki.

W moim domu od zawsze były jakieś zwierzęta, kilkanaście lat pies, w międzyczasie koty. Mieszkam na wsi, moje zwierzaki żyją w trybie wolnowychodzącym, to znaczy jedzenie i spanie w domu, spacery na podwórku do woli. Wszystkie były przygarnięte albo przybłędy, odrobaczane, wysterylizowane, szczepione, kotów miałam max 3. To tytułem wstępu.

W październiku przygarnęłam kota dachowca, Kocurek, Czesio ochrzczony, wiek ok 4 miesiące, rasa szaro-paski-biały. Przylepa, szybko polubił się z naszą zadomowioną kotka, grzeczny, kastracja już umówiona na styczeń. W niedzielę 7 grudnia, godzi 17,45 Czesio idzie do mnie po podwórku i wyje, podbiegam do niego, a jemu CAŁA skóra na dolnej szczęce wisi!!! Złapałam kota, biegiem do domu, telefon do wszystkich weterynarzy, do jakich mam numer. Nikt nie odbiera. Dzwonię do ostatniego jaki mi został, rzeźnik ale może chociaż zszyje. Próbowałam zapomnieć jak parę lat temu chciał uśpić mi psa, "bo stary i pewnie rak"- pies miał dyskopatię. Ale zadzwoniłam, odebrał, zgodził się zszyć, od razu bez oglądania krzyknął 150 zł, nie ma sprawy, chcę ratować kota. 18,10 jesteśmy na miejscu, pięć minut później kot już uśpiony, 18,50 kot nieprzytomny ale zeszyty, no to jadę do domu. W domu dopiero się przyjrzałam, kot ma brodę z boku (!) ale dobra, będzie krzywy, ale żywy. Co prawda do rana był nieprzytomny. Kołnierz założony, wszystko cacy.

Następnego dnia kot śmierdzi, siedzi w kącie, ślina mu kapie z pyska, obraz nędzy i rozpaczy. We wtorek udało mi się dostać do innego weterynarza, złoty człowiek, od razu 3 zastrzyki dostał, saszetki z elektrolitami do rozpuszczania w wodzie, kot 2 godziny później odżył, zaczął się łasić, mruczeć, nadzieja wstąpiła.

Środa po południu, kot czuje się dobrze, ale skóra odpadła po jednej stronie! Sączy się coś ropobodobnego. Znowu do weterynarza, już do tego drugiego, szył go ponad 2 godziny, zresztą byłam przy tym, naprawdę zrobił co mógł. Kot przed znieczuleniem zważony, pół godziny po zabiegu przytomny i zadowolony z życia. Czwartek wszystko dobrze, mimo że ten drugi specjalista nic nie obiecał bo było bardzo mało tkanki. W międzyczasie odwiedziłam pierwszego "specjalistę", był bardzo oburzony że mu niefachowość zarzucam, ale dziwne bo stówę oddał.... 50zł za fatygę wziął.

Piątek wieczór. Czesiowi skóra odczepiła się znowu. Znałam rokowania, bo drugi weterynarz mnie ostrzegał. W sobotę rano pojechałam go uśpić, tak się tulił do mnie, nie chciał mnie puścić, zasnął na moich rękach, na drugi zastrzyk już nie patrzyłam. Pochowałam go z mężem w lesie, lubił tam chodzić...

Dlaczego pierwszy wet nie kazał przyjechać na kontrolę? Czemu nie próbował mi wytłumaczyć czemu pierwszy zabieg nie wyszedł ani nie próbował mnie pocieszyć albo przeprosić? Czemu nawrzeszczał że nie mam prawa się go czepiać, a i tak kasę z własnej woli oddał? Czy gdybym od razu się dodzwoniła do pierwszego, to by Czesiowi pomógł? Już do końca życia będę się tym zadręczać.

Drugi weterynarz nie chciał ani wypowiadać się na temat pierwszego, ani nie dał sobie zapłacić. Jeśli znowu by się coś takiego zdarzyło, to prędzej dam nieszczęsnemu zwierzakowi w łeb siekierą niż pojadę do tego szarlatana. I najgorsze że Inspekcja Weterynaryjna podobno nic nie może zrobić, a to nie pierwszy przypadek kiedy coś spierniczył. Na Internecie psy na nim wieszają, a on dalej przyjmuje...

Przepraszam że tak chaotycznie, ale jak to piszę to przypomina mi się jak w sobotę rano przed uśpieniem się przytulał do mnie, leżał mi na kolanach, na szyi, jak chciał żyć, tylko ja nie chciałam przedłużać mu agonii, bo umarłby w końcu w cierpieniu... i nie mogę łez powstrzymać... żegnaj Czesio... Jak macie mnie zminusować , to minusujcie, tylko błagam nie piszcie hejtu...

Weterynarz...

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 276 (468)
zarchiwizowany

#63032

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na tym forum z tego co zauważyłam jest trochę lekarzy i farmaceutów. Mam nadzieję że wspólnie się czegoś dowiemy bo ta sytuacja powoli sprawia, że ręce mi opadają.

Co się dzieje z lekami? Brakuje insulin, Humalogów głównie. Ostatnio nie ma Atrovent N areozol, wyrwanie jakiegoś opakowania z hurtowni graniczy z cudem. To samo ze Spiriva. Reglamentacja Clexane, Fraxiparyne i innych doprowadza już moją kierowniczkę do szału, bo jak pomyśli że znowu musi wisieć na słuchawce i błagać o parę opakowań, to zaczyna siwieć. Do tego infolinia żąda skanów recept na dowód, że naprawdę Clexana jest potrzebna dla pacjenta. Nie ma ostatnio skąd Zoloftu brać, podobno Pfizer wycofuje się z Polski, nie wiem czy to prawda. Travatanu od dwóch tygodni nie jestem w stanie dla pacjentki sprowadzić. Pradaxę całe szczęście mamy namiary na dobrego przedstawiciela i od czasu do czasu udaje nam się ściągnąć. Już nie mówię o Atecortinie - Jelfa leci sobie w kulki i nie ma od paru miesięcy.

Przychodzą do mnie pacjenci z cukrzycą i chorobami płuc jednocześnie, i co? Nie mam skąd ściągnąć, nie mogę zamienić za bardzo na nic, mogę polecić jedynie szukanie w innych aptekach albo spacer do lekarza, żeby dał inny wziew albo inną insulinę. To też nie rozwiązuje problemu, bo nie zawsze wszystko "da się" zamienić, albo lekarz i pacjent często się męczą jakiś czas żeby dopasować lek, a tu nagle zmiana. I nie ma gwarancji że z zamienionym lekiem za 2-3 miesiące też nie będzie problemu...
Przy zastrzykach przeciwzakrzepowych jest jeszcze gorzej, bo zazwyczaj są potrzebne teraz, zaraz, natychmiast. I co ma pacjent zrobić jak Clexane nie dostanie? Umrzeć???

Najbardziej żal mi pacjentów, bo jestem w stanie sobie wyobrazić, jaki stres może powodować niemożność wykupienia leku, który jest niezbędny do życia i funkcjonowania.

Drodzy koledzy i koleżanki po fachu takim czy innym, macie jakieś informacje o co tak naprawdę chodzi? A reszta użytkowników Piekielnych, czy są jakieś leki, które bierzecie stale albo okresowo, i macie problem żeby je dostać?

Chora słuzba_zdrowia

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (301)