Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ruzeakriz

Zamieszcza historie od: 17 grudnia 2013 - 16:40
Ostatnio: 2 czerwca 2015 - 21:05
O sobie:

Uczę się w liceum. Odwieczna fanka Maidenów i jednośladów, szczególnie chopperów ;)

  • Historii na głównej: 8 z 9
  • Punktów za historie: 5588
  • Komentarzy: 58
  • Punktów za komentarze: 443
 

#63510

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ogólnie rzecz biorąc zauważyłam bardzo niezdrową tendencję... jak bardzo wykorzystujemy każdą okazję, żeby tylko się pochwalić czymś. :)

Mam na myśli tym razem imprezy "osiemnastkowe". Od stycznia zacznie się to u mnie masowo, już teraz dostałam kilka zaproszeń, słucham planów i niektóre z nich na prawdę mnie zaskakują, ale nie pozytywnie.
Wychodzi na to, że 2/3 znajomych chcą zrobić niemal wesela! Jeden chce przebić drugiego. Zapraszanie setek osób, z czego z większością jest się tylko na "cześć". I to nie jest kwestia tego czy kogoś stać czy niezupełnie.
Zaraz po sylwestrze idę na pierwszą imprezę, rozmawiam sobie z [K]oleżanką, pytam o plany, listę gości...

K- No wiesz, myślę że to się zamknie w 400(!) osobach.
J- Ale wiesz, że chyba zapłacisz za to więcej niż to wszystko warte? No i po co ci X na liście? Przecież wy nawet nie rozmawiacie?
K- Co z tego, jest przystojny. A poza tym Kaśka zaprasza 390 osób, muszę mieć lepszą wixe!
Zasadniczo "reputacja" danej osoby wzrasta od jakości i wielkości rozkręconej imprezy na osiemnastkę. Moją "mistrzynią" jest koleżanka, która chce zrobić imprezę na jachcie.

Moje urodziny są też niedługo po nowym roku. Opowiedziałam o swoich "planach" kilku osobom i zostałam praktycznie zrównana z ziemią - otóż wybieram się na piwo do knajpy z kilkoma najbliższymi osobami, nie będzie fajerwerków i gratulacji od samego H.Hefnera.
Mieszkam w bloku, miejsca jest bardzo bardzo mało; podam jakieś przekąski, kilka miejsc noclegowych w domu się znajdzie... po drugie wiem, że rodzice i tak wydają na mnie wystarczająco dużo w ciągu roku, nie chcę nadwyrężać ich budżetu. Po takim oświadczeniu niektórzy znajomi wręcz obrazili się, a sąsiadka z góry, gdy spytała moją mamę jak planuję świętować i otrzymała odpowiedź, dała mamie do rozumienia, że jesteśmy tak zwanym plebsem :D

Przykro mi z powodu zachowania niektórych ludzi, po których bym się tego nie spodziewała. I współczuję przyszłym pokoleniom.

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 488 (680)

#63172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może nie aż tak piekielne ale ciśnienie mi podniosło. ;) Przed chwilą mama dostała dziwny telefon od mojej wychowawczyni (nazwijmy ją Iza).

Podobno rysuję nieźle. Nieźle do tego stopnia, że zdarza mi się zrobić coś na zamówienie; ostatnio po lekcji nauczycielka, z którą mam rozszerzone przedmioty poprosiła mnie o rysunek na prezent urodzinowy dla męża. Powiedziała co, jakie wymiary itp.
Dodała, że oczywiście zapłaci ile sobie policzę. Ok, narysowałam, parę dyszek do kieszeni wleciało, obie strony szczęśliwe i na tym mogłoby się zakończyć. Ale nie. Wiem, że pokazała ten rysunek kilku nauczycielom i widocznie w tym mojej wychowawczyni.

Pani Izabela zaczepiła mnie na przerwie OZNAJMIAJĄC, że mam narysować dla kogoś z jej rodziny, również w ramach urodzin, zresztą już mniejsza o to. O cenę nie zapytała, więc delikatnie zasugerowałam, że za darmo nic nie zrobię, mimo że jest moją nauczycielką, bo prosi mnie o to prywatnie. Oczywiście zaliczyłam ochrzan i zadzwonił dzwonek na lekcje.
A mama przez telefon dowiedziała się, że jestem niewychowana i że WYŁUDZAM pieniądze, że ma ze mną poważnie porozmawiać itp.

Matula oczywiście wstawiła się za mną; przecież obie nauczycielki prosiły mnie o to jako osoby prywatne, moją pracę chciały wykorzystać też do własnych celów, w skrócie - to nie było "zadanie domowe". A ja też mam lepsze rzeczy do roboty niż siedzenie z ołówkami kilka dni, tym bardziej nie dostając nic w zamian.
Czuję, że jutro będzie kolejna poważna rozmowa w szkole :D

znowu LO

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 732 (790)

#62970

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój wujek jest od czterech lat wdowcem z małą gromadką dzieci. Wujek pracuje na trzy zmiany i z tego względu czasami i ja muszę zająć się kuzynostwem, jeśli mam chwilę czasu. W sobotę wuj zadzwonił z pytaniem czy nie przyszłabym na trochę zająć się najmłodszą dwójką dziewczynek (5 i 9 lat). Ok, co mi tam, poszłam.

Przy jakiejś grze rzuciło mi się w oczy, że starsza z nich, niech będzie Monika, trochę schudła na buzi, oczy ma lekko podkrążone i w ogóle wyglądała jak chora. Myślałam, że mi się wydawało, ale nie. Wywiązał się mniej więcej taki oto dialog:

(j)a- Moni, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.
(M)onika- Tak! A wiesz co? Od dwóch tygodni się odchudzam!
To, że mnie zamurowało i szczena opadła to mało powiedziane. Żadne z dzieciaków nie miało nigdy nadwagi, nawet lekkiej. Brnęłam jednak dalej.
j-Ale dlaczego? Przecież szczypiorek z ciebie, poza tym dziewczynki w twoim wieku jeszcze nie powinny się odchudzać.
M- Oj ty nie rozumiesz! Z dziewczynami z klasy się wszystkie odchudzamy i te z grupy nam pomagają!
j- Jakiej grupy?

Udało mi się nakłonić młodą, żeby przedstawiła mi ową cudowną "grupę fitness". Odpaliła komputer, włączyła facebooka i pokazała prywatną grupę z NAZWĄ W STYLU "hot chude, stawiamy na wysportowane ciało! wyzwanie 60 dni, max. 15 lat!!" Chyba łatwo się domyślić jaka była zawartość; wymalowane trzynastolatki, chwalące się "wysportowanym ciałem" jak wieszak. Nie to było jednak najgorsze; najgorsze były posty w stylu "Dzisiaj dzień 7. Tym razem przez cały tydzień nie jemy mięsa! Pamiętajcie, jogurt (niekaloryczny!!) rano i wieczorem + woda niegazowana! Powodzenia i buziaczki, wrzucajcie zdjęcia efektów naszej ciężkiej pracy! :*" i tak dalej w ten deseń.

Zasada prosta, w ciągu 60 dni dziewczyny rezygnowały z różnych, ich zdaniem tuczących produktów spożywczych, zamiast tego stawiały na jedzenie jogurtów, picie wody lub ewentualnie całkowite głodzenie się. Żałuję tylko, że nie udało mi się jakimś sposobem zrobić screenshota albo chociaż zapamiętać dokładnej nazwy; próbowałam wyszukiwać u siebie ale nie trafiłam konkretnie na tę grupę. Poprosiłam więc młodą, żeby zaprosiła mnie do grupy, bo "z chęcią poćwiczę z nimi". Nie zaprosiła. ("Przecież to nie fair, bo masz więcej niż 15 lat!").

Po powrocie wujka opisałam mu całą sytuację; przyznał, że zobaczył, że Monia blado wygląda ale myślał, że po prostu grypa ją łapie, w końcu taka pogoda. I z ręką na sercu przysięgał, że talerz po zjedzeniu oddawała pusty (też mnie ciekawi gdzie to wyrzucała). Dziś poszedł do szkoły, zgłosić wychowawczyni całą sytuację. Zastanawia mnie jeszcze, że nikt w szkole nie zauważył jak na stołówce grupa dziewczynek nie zjada obiadów i dzieciaki, które należały do tamtej grupy i ślepo wierzyły innym rówieśnikom. Sporo ich było. Nie wiem czy nie da się NIE ZAUWAŻYĆ, że dziecko wygląda jak szkapa.

szkoła podstawowa

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 607 (695)

#62159

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu głupie stereotypy i niepotrzebny rozgłos.
Ponad tydzień temu niestety kolejny w tym sezonie motocyklowym kolega odszedł "jeździć po niebieskich autostradach". Na nieszczęście miałam "okazję" być na miejscu wypadku może jakieś 10 minut po.
Sytuacja wyglądała tak, że kolega, miłośnik i posiadacz pięknego choppera, jechał sobie po terenie zabudowanym z niedużą prędkością*.
Mężczyzna wyjeżdżający ze stacji paliw niestety nie spojrzał w lusterka, wymusił pierwszeństwo, kolega przeleciał przez maskę samochodu i zatrzymał się kilka metrów dalej, moto razem z nim.
W osobistym żalu i złości, dostrzegłam parę rzeczy:

- Po pierwsze pomoc. Mężczyzna z auta nie udzielił jej, za co zapewne będzie miał nieprzyjemności (i bardzo dobrze). Bardziej zamartwiał się stanem swojego pojazdu. Po pomoc zadzwonili pracownicy stacji, klienci stacji oczywiście zebrali się grupkami i potrafili tylko się gapić jak cielęta w malowane wrota. Ewentualnie robić zdjęcia.

- Karetka przyjechała po ponad pół godziny. Reanimacją i pierwszą pomocą zajęła się straż, która przyjechała wcześniej. Smutne jest to, że prawdopodobnie kolega miałby jakieś szanse, gdyby został oddany pod opiekę lekarzy chociażby dziesięć minut wcześniej. Ale cóż, nie wszystkim chce się zjeżdżać na pobocze, gdy słyszą sygnał.

- Ludzie. Jeszcze tego samego dnia, chociażby stojąc w sklepie w kolejce, słyszałam chyba z pięćdziesiąt wersji tego zdarzenia. Jedna gorsza od drugiej. W większości: "Jadźka, słyszałaś że jakiś pijany na motorze wjechał w auto? I nie żyje! I dobrze mu tak, mniej wariatów na drodze przynajmniej", "Jakiś ćpun na motorze się zabił!", **"Tak to jest jak się da gnojkowi coś na czym jeździć nie umie!". I tym podobne. Przykre, ale nawet mimo pobieżnego opisania incydentu na necie czy w prasie, gdzie wskazano kto jest winowajcą, ludzie nadal "wiedzą lepiej" i nie lubią "dawców nerek".

- Tłumaczenia mężczyzny z samochodu. On nie popatrzył w lusterka, bo się śpieszył na obiad do domu. A ci motocykliści to jeżdżą jak chcą, a ten to już na tym ŚCIGACZU(?!) jechał spokojnie ponad setkę i on go nawet nie miał szans zauważyć! Ta.


*"Nieduża prędkość" nie oznacza, że jechał 30/h. Wiem, że tak było z bardziej poufnych źródeł niż jakieś media. Wcale nie trzeba jechać stówą, żeby konsekwencje były takie jak opisałam.
**"Gnojek" był dorosłym mężczyzną, miał żonę i dziecko, a jeździł kilka ładnych lat.

droga 388

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 466 (640)
zarchiwizowany

#61361

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Początkiem czerwca zaczęto naprawę drogi głównej, która prowadzi z mojej miejscowości X do Y. Odcinek ok. 5km.

Wszystko ładnie, przeszło trzy tygodnie temu została już udostępniona kierowcom, lecz dopiero teraz panowie zaczęli malować na nowo pasy. I tu zaczyna się piekielność:
jadę sobie dzisiaj spokojnie moim jednośladowcem do Y, na moje szczęście stosując się do ograniczenia 40km/h, w innym wypadku spotkałabym się zbyt blisko z nadjeżdżającym (zdecydowanie za szybko) zza zakrętu "dostawczakiem". Dlaczego? Otóż pół lewego pasa jest wyłączone z użytku, bo panowie robotnicy coś tam jeszcze dłubią.
Akurat to niebezpieczny odcinek, z ostrym zakrętem i wzniesieniem.
Pierwsza piekielność jest taka, że może 0,01% kierowców stosuje się do znaku z ograniczeniem.
Druga- skoro połowa pasa jest zamknięta i to jeszcze w takim miejscu, to raczej powinna stać tam osoba, która kieruje ruchem. Tym bardziej, że co chwilę zdarzają się sytuacje typu: połową jednego pasa jedzie bus, z naprzeciwka jedzie inny pojazd i kto ma przejechać pierwszy? Zdarzają się kulturalni kierowcy, którzy przepuszczają, ale w większości jest to po prostu zwykłe przeciskanie się. W ciągu tego tygodnia, dokładnie na tym odcinku było kilka wypadków (na szczęście nie śmiertelnych).
Policja i służby drogowe same często tędy przejeżdżają, dużo osób zgłaszało to, a nic się nie dzieje, nikt nic nie robi.
Mnie zastanawia czy na prawdę musi dojść do jakiegoś poważniejszego wypadku, żeby ktokolwiek zareagował?

polskie drogi

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (42)

#60967

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z serii "wakacyjne wizyty rodzinne" - moimi siedemnastoletnimi oczami. Piekielni bohaterowie to głównie ciocia, kuzyn i wydaje mi się, że ja sama.

Na wstępie zaznaczę, że mieszkamy w bardzo małym mieszkaniu, w bloku z mamą, tatą i kotem, którego nie wypuszczamy na zewnątrz. Gdy ktoś z rodzinki ma przyjechać, prosimy zawsze o wcześniejszy "meldunek", bo gdy tato jest w domu (wyjeżdża do pracy na kilka tygodni), zwyczajnie nie zmieściłoby się więcej niż 5 osób.

Piekielność 1: Poniedziałek. Mama (M) o 10 rano otrzymuje telefon od wujka, niech będzie Kuba (K):
K: No cześć X, słuchaj my już wyjechaliśmy z Warszawy trzy godziny temu i o 16 powinniśmy być u Ciebie.
M: Słucham? Wy? Nie dzwoniłeś wcześniej... (próba zachowania spokoju) To ile was tam będzie?
K: No ja, Ela (żona wujka), mój tato (niech będzie Stefan) i Kamil (9-letni syn). Dzwoniłem na Boże Narodzenie z życzeniami i mówiłem Ci, że może na wakacje wpadniemy.
M: Dobrze, ale nie wiem czy będzie u nas na tyle miejsca do spania....
K: Nie martw się, my sobie poradzimy! Jak coś to możemy spać na podłodze! To do zobaczenia!

Mają to szczęście, że mój tato akurat w poniedziałek jechał do pracy. Ale myślę, że sama kultura wymagałaby uprzedzić o przyjeździe kilka dni wcześniej, mama do południa biegała po sklepach, zakupy, jedzenie, sprzątanie itp. i niestety musiała zająć się wszystkim sama, bo ja zalazłam dorywczą pracę na wakacje i pomóc nie mogłam.

Piekielność 2: Przyjechali. Ja szczerze mówiąc nie bardzo znam swoją rodzinę, jedynie najbliższe osoby. Wiem, że wujek Stefan to brat mojej babci, a Jakub to jego syn. Ostatni raz odwiedziłyśmy ich z mamą jakieś 15 lat temu, gdy jeszcze nie potrafiłam dobrze chodzić i nie dziwne, że nic nie pamiętam.

Do domu wchodzi jakaś tęga kobieta i dosłownie rzuca się na mnie z tymi wszystkimi, myślę, że dobrze Wam znanymi tekstami "ojoj jak Ty wyrosłaś" itp. Aha, więc to ciocia Ela. Na pytanie czy ich pamiętam, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie bardzo. Z autentycznym oburzeniem w głosie: "No jak to nie?! To co ci matka nic nie mówi?!"
No nie... widocznie nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Później wyszli do babci i tyle ich widziałam.

Piekielność 3: Miejsca do spania. Mamy do "zaoferowania" jedynie sofę, łóżko rodziców i moje łóżko. O spaniu na podłodze raczej nie ma mowy, bo po prostu nie ma miejsca.
W ten sam poniedziałek, zostało ustalone, że wujek Jakub z ciocią będą spali u nas na dwuosobowym, mama na sofie, ja u siebie, a młody z drugim wujkiem u babci, która mieszka praktycznie na przeciwko. Wszyscy zadowoleni, ok, wychodzę do koleżanki.

Jakież było moje zdziwienie, gdy wróciłam późniejszym wieczorem do domu, wchodzę do pokoju, a tam młody Kamil siedzi sobie W BUTACH w moim łóżku, przy moim laptopie, z piciem, jedzeniem, pościel już z czekolady... Przyznam, że ciśnienie mi skoczyło. Nie lubię, jak ktoś robi sobie hotel z mojego pokoju; oczywiście zgodziłabym się na to, żeby młody tam spał, ale mimo wszystko chciałabym być uprzedzona o tym. Poza tym korzystanie z moich rzeczy osobistych... chyba sami wiecie.

J: Mamo, co on robi w moim pokoju?
Zamiast mamy odpowiedziała mi ciocia (E)la...
E: Ale dlaczego ty tak krzyczysz? Stwierdziliśmy, że nie chcemy żeby Kamilek spał daleko od nas, to będzie w twoim pokoju. Mamy śpiwór to możesz spać na podłodze albo iść do babci (no tak, już pędzę).
J: Przepraszam ciociu, ale mimo wszystko wolałabym spać w swoim domu. Mogliście mnie chociaż uprzedzić i nie życzę sobie żeby w tym łóżku siedział w butach. No i potrzebuję laptopa.
Coś tam fuknęła, ale moja matula (która swoją drogą ma bardzo słabe nerwy, więc podziwiam, że wytrzymywała) zainterweniowała i odzyskałam laptopa. Ale spać musiałam razem z nią na sofie.

Piekielność 4: Mój pokój jest bardzo specyficzny, pomimo, że mały. Jako zagorzała fanka Maidenów i innych artystów, uwielbiam mieć na ścianach mnóstwo plakatów, płyt, biletów, zdjęć itp. na jednej ze ścian przy oknie, mam namalowaną jedną z okładek płyt w dużym powiększeniu. W ludziach, którzy nas odwiedzają, budzi to bardzo mieszane uczucia. Oczywiście w cioci też. Otóż na drugi dzień przyłapałam ją, jak próbuje ZESKROBAĆ pilnikiem DO PAZNOKCI malowidło, nad którym siedziałam pięć miesięcy. Pominę fakt, że tym pilnikiem nie zdziałałaby nic.

J: Co ciocia robi? Fajne, prawda?
C: Ja nie wiem jak ta mama może ci pozwalać na takie coś! Przecież tu jest jak w jakiejś... (nie wiem w czym). Możesz to jakoś zasłonić? I pozdejmować to ze ścian? Bo Kamiś boi się w nocy tu spać! Rano się prawie rozpłakał.
Mhm, jasne, już się rozpędzam zdjąć około dwie setki plakatów i zdjęć. Jakoś nie widziałam w oczach kuzynka lęku, gdy siedział tu przy grze, a wręcz przeciwnie.
J: Przykro mi, ale nie. Będzie musiał przeżyć, albo iść spać do babci.
Znowu fuknięcie.

Piekielność 5: Ja mam wakacje, często wychodzę wieczorami ze znajomymi... sami rozumiecie ;). Wracam raczej późno, bo nie lubię zostawać na noc. Dwa dni po ich przyjeździe, wróciłam koło 24.00 lub 1.00. Mama nie ma nic przeciwko, bo wie, że nigdy nie chodzę sama. Nazajutrz rano...

E: A dlaczego ty tak późno wracasz? Jeszcze Kamilka obudzisz... mnie też zresztą obudziłaś tym trzaskaniem!
(Mhm, zamykałam drzwi tak cicho, że sama tego nie usłyszałam.)
J: Nie trzaskałam. A Kamil cały czas spał...
E: Ja mamie muszę twojej powiedzieć o której wracasz, bo to nienormalne. I dajesz Kamilowi zły przykład. (wtf?)
Przyznam, że byłam z dnia na dzień coraz bardziej wściekła i dobrze, że tym razem miłościwy wuj zainterweniował z jakąś gadką.

Piekielność 6: Jedzenie. Wiem, że można lubić słodkie. Ale młody, 9-letni chłopak nie je NIC poza czekoladą i śmieciowym jedzeniem. Śniadanie - nutella, obiad - łyżka wsadzona i zostawiona w zupie, chipsy. Kolacja - nutella. Picie? Cola albo herbata z 8 łyżkami cukru. Wydaje mi się nawet, że te 8 to mało, bo stara się przy nas "hamować", a widzę jak czasem po kryjomu ciotka dosypuje mu więcej. Nie jest gruby, a wręcz przeciwnie, chudziutki. Może to nie moja sprawa, ale jednak taka ilość cukru nie tylko dla dzieciaka, ale ogólnie to zdecydowany nadmiar. I jeszcze dostałam opiernicz, gdy raz wieczorem sama sobie zrobiłam małą kanapkę z nutellą, za to, że "wyjadam jej synowi".
No pewnie, wyjadam mu nutellę, którą kupiłam za swoje pieniądze zanim przyjechali ;).

Piekielność 7: Sprzątanie. Ja rozumiem, że goście i w ogóle... ale kiedy jestem u kogoś w odwiedzinach, to nie sprawia mi problemu posprzątanie za sobą, zmycie chociażby głupiego talerza. Jak już mówiłam, muszę pracować kilka godzin więc nie zawsze mogę pomóc mamie, a ciotka z wujkiem nie kwapią się do pomocy. Przez to mój pokój wygląda jak pobojowisko, sprzątam i zmywam kiedy tylko mogę, ale to chyba bez sensu, bo wszystko się zaczyna nawarstwiać.

Piekielność 8: Zwiedzanie. Mieszkam w Kotlinie Kłodzkiej, więc jest co zwiedzać, tym bardziej jeśli przyjechało się ze stolicy. Ale nie, po co iść w góry, lepiej zostawić dzieciaka w upale 40* w domu przy laptopie, a samemu jechać 100km dalej na zakupy do centrum handlowego. I to CODZIENNIE. Przyznam, że choć nie lubię dzieci, to szkoda mi się chłopaka zrobiło, poprosiłam drugiego kuzyna żeby go na basen zawiózł, później zaprowadziłam go na orlik... i tutaj też ciotunia chyba się za bardzo przyzwyczaiła, bo dziś rano miała pretensje, że wolę porobić coś innego, bo jak to tak, powinnam wyjść z jej synkiem.

Piekielność 9: Opieka nad wujkiem Stefanem... Wujek kilkanaście lat temu spadł ze schodów i ledwo przeżył. Efektem upadku jest to, że leżał kilka tygodni w śpiączce, ma dziury w głowie i stracił pamięć, musiał się uczyć od nowa chodzić. Po obudzeniu nie pamiętał swoich dzieci, żony, za to pamiętał większość młodych lat, które spędził w tej miejscowości. Zbliża się już do 80-tki, ale mimo to żwawy. Odwiedził kilku starych znajomych, drugiego brata. Jest jednak jeszcze jeden skutek uboczny wypadku - wujek bardzo, bardzo łatwo wpada w gniew! Jeśli już coś mówi, to nie wolno mu przerywać, bo zapomni co chciał powiedzieć, strasznie klnie, niektóre słowa docierają do niego później, często się "zawiesza" i (jak to większość starszych ludzi) próbuje zawsze postawić na swoim ;). Po prostu trzeba cierpliwości, by biednego człowieka zrozumieć, mi osobiście jest go bardzo żal.

Chodzi sobie swobodnie po mieście, bez telefonu, a że naiwny, miejscowe pijaczki często naciągają go na tanie winko, piwko... szkoda tylko, że wujek Jakub nie wpadł na pomysł, by chociaż trochę się o niego zatroszczyć, dla osoby z zewnątrz Stefan mógłby się wydawać po prostu wyjątkowo niegrzecznym, starszym panem. I w ten oto sposób wujka prawie pobiło kilku żulików pod sklepem.

Piekielność 10: Wychowanie młodego. Jest ze mną sam w domu, siedzi cichutko, albo czasem o czymś porozmawiamy. Do czasu, gdy mama nie przyprowadziła mu kilku moich kuzynek w jego wieku. Pominę już przekleństwa, ale do innych domowników w ramach "popisu" przed dziewczętami, wrzeszczał na cały dom, do własnego ojca rzucił "ty kuta*onie"... Moja mama nie toleruje takiego czegoś, więc grzecznie zwróciła uwagę chłopcu. Efekt był taki, że pokłóciły się z ciocią o to, że mama próbuje UMORALNIĆ jej biedne, grzeczne dziecko.

Piekielność 11: Próba WYRZUCENIA z domu mojego kota, bo "mały ma uczulenie na futro!". Szlag by ich trafił.

Mogłabym wymienić jeszcze więcej tego, ale... wracają do domu dopiero w środę, proszę Was o wsparcie mentalne, bo nie mam pojęcia jak wytrzymam ten meksyk ;). Gdyby tato był w domu a nie w pracy, to podejrzewam, że zabawiliby tutaj góra dwa dni. Dom nie jest mój tylko mamy, więc mogę sobie próbować ich wyrzucać, ale to na nic. Mama nie jest asertywna i ma miękkie serce (do czasu...) na to też nic nie poradzę. Słuszne stwierdzenie, że rodzina to najlepiej na zdjęciu wychodzi.

zasiedmiogórogród

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 686 (828)

#60072

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie takie świeże, może sprzed dwóch tygodni.
Posiadam... powiedzmy, że motocykl. Fakt, że 125, ale jednak do czegoś większego brakuje mi kilku miesięcy. Przy budynku LO jest parking zarezerwowany PODOBNO dla uczniów i dla nauczycieli. Przyznam, że moja "mierna" 125 nieźle wyróżnia się na tle skuterów, choć szału nie ma żeby się jakoś specjalnie zachwycać.

Pogoda w miarę ładna, więc przyjechałam. Kochany tatuś niedawno pobawił się elektroniką i dzięki temu mam alarm- na szczęście i nieszczęście.

*Lekcja pierwsza - słyszę, mój. Wyjątkowo pozwolono mi wyjść. Oczywiście musiało się znaleźć kilku idiotów, którzy KONIECZNIE chcieli usiąść. Takie sytuacje zdarzały się notorycznie, szczególnie podczas przerw, raz nawet nauczyciel sobie pozwolił. Cholera, czy ja się wykładam na czyichś maskach samochodów albo zasiadam na/w czyimś pojeździe? Nie. Oczywiście moje prośby na nic.
Ok, przyklejam karteczkę, pisownia oryginalna: "Lepiej tu skurczybyku nie siadaj."
(Sprostowanie po przeczytaniu niektórych Waszych komentarzy: tak, najpierw próbowałam zgłosić dyrekcji, ale żadnego z trzech dyrektorów nie było, bo rzekomo byli bardzo zajęci.)

*Długa przerwa- wezwanie do dyrektorki (pewne się kawa skończyła) [D]:
D-Co to jest?
J-A co ma Pani na myśli?
D-Tę kartkę, podobno motor Twój.
J-Tak. Przepraszam, ale czy muszę się dopraszać kolegów żeby nie siadali na mój pojazd?
D-To parkuj gdzieś indziej zamiast używać wulgaryzmów. (wtf?)
J-Parking jest dla wszystkich, tak samo dla Pani jak i dla mnie. Mam parkować poza terenem szkoły tylko dlatego, że ktoś nie potrafi utrzymać rąk przy sobie?
D-Tak. Tak proponuję, a zaraz porozmawiam z Twoją wychowawczynią na temat oceny z zachowania.
*Telefon do rodziców. Nie było mnie w domu, ale z tego co mama przekazała z rozmowy wynikało, że:
-Nagana może być dobrą nauczką.
-Dziewczyny w tym wieku (?) nie powinny jeździć jednośladami bo tak nie wypada i to wulgarne (?!).
-Parking jest dla samochodów. (A na bramie jak byk wisi karteczka, na której jest napisane "Parking przeznaczony tylko dla pojazdów pracowników placówki oraz uczniów").

Może i mało piekielne, za to dla mnie uciążliwe, bo za benzynę w dwie strony miesięcznie zapłacę mniej niż za bilet na busa, który często się spóźnia, poza tym wolę się wyspać i wyjechać sobie spokojnie po 7, tak żeby zdążyć na lekcje. To raz, a dwa- pewnie jak ktoś przygniótłby sobie stopę czy inną część ciała, to wina zapewne moja. I może faktycznie kartka nie była najlepszym pomysłem, chociaż nie powinnam mieć w ogóle powodu do wywieszania jej.

znowu LO...

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 727 (859)

#57241

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pisząc tą historię, jednocześnie zwracam się do Was o pomoc, bo nie do końca wiem co można w takiej sytuacji jeszcze zrobić.
Kiedyś już wspominałam, że chodzę do liceum. Podobno jedno z najlepszych w okolicy (choć sama poszłam tam, bo mam po prostu blisko.) Głównym bohaterem będzie "nauczyciel" z historii. Załóżmy- pan Andrzej.
Mi osobiście na historii bardzo zależy, bo planuję zdawać rozszerzoną maturę z tego przedmiotu i ogólnie wiążę z nim swoją przyszłość, podobnie jak duża część osób z klasy. Ale jak tu się dobrze przygotować, gdy osoba ucząca nas:

-Często przychodzi na lekcje na kacu. Widać i słychać po zachowaniu pana Andrzeja. Przychodzi z kawusią, "przeczytajcie sobie ten temat, a w domu zróbcie to i tamto zadanie, ja was później przepytam."
-..."PÓŹNIEJ"- wybiera sobie jedną ofiarę, pyta przez 40 minut lekcji. Podczas pytania bawi się telefonem, wysyła SMS-y, kilka razy nawet zdarzyło mu się rozmawiać, jednocześnie pytając. Biedak, który odpowiadał po 40 minutach dostał 2. Przez pytanie przepada nam praktycznie cała lekcja.
-Myli fakty historyczne. Dla przykładu- kampania wrześniowa w I wojnie światowej? Serio? Grzecznie pana poprawiam. Omal nie wyrzucił mnie z klasy.
-Sprawdziany oddaje średnio po miesiącu od napisania.
-Jego poglądy i racje są najważniejsze. Ktoś, kto rozumuje inaczej niż on, lub nie popiera tego co on, jest z góry skreślony.

Jako bardzo zgodna klasa, napisaliśmy do dyrekcji podanie, że chcemy zmiany nauczyciela od historii. Przed świętami dowiedzieliśmy się, że jest to niemożliwe, ponieważ (mimo trzech historyków w szkole) godziny pracy tych nauczycieli są sprzeczne ze sobą i oni nie będą nic zmieniać.
Później dyrekcja odwiedziła nas na godzinie wychowawczej i dostaliśmy reprymendę, że narzekamy na tak ŚWIETNEGO nauczyciela i na pewno jesteśmy po prostu leniwi.

Minus jest taki, że pan Andrzej teraz będzie mścił się na nas, co udowodnił w czwartkową lekcję. Krótko i kolokwialnie mówiąc - jesteśmy w du*ie. A potem wszyscy się dziwią, że przyjmują na uniwersytety idiotów z brakami.
Moje pytanie do Was - gdzie "wyżej" można to zgłosić? Co jeszcze możemy zrobić?

liceum

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 437 (667)

#56862

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy w liceum pewnego profesora, niech będzie Jacek.
Pan Jacek - nauczyciel PO i przedsiębiorczości. Dzięki niemu nasza szkoła jest jedną z placówek, która może (a raczej MOGŁA) pochwalić się dużym procentem uczniów oddających krew. Dlaczego mogła?

Otóż kilku osobom się to bardzo nie podobało. No bo jak to tak, że uczeń opuszcza lekcję np. matematyki i całą resztę, które są później, bo chce oddać krew?! A poza tym... trzy sale są zamknięte, bo stoi w nich cały niezbędny sprzęt, co chwilę ktoś się "plącze pod nogami" na korytarzu, w ogóle takie tłumy... Szkoda, że te "kilka osób" to nauczyciele, w tym wicedyrektorka.
Jak to "zwalczyć"? Ci, którzy oddają krew są zwolnieni z późniejszych lekcji, bo wiadomo - jakby nie było jednorazowo tracimy 450ml, niby mało, a jednak... "Zwalczanie" ma polegać na wpisywaniu nieobecności na owych późniejszych lekcjach (dotychczas były zaliczane jako godziny usprawiedliwione).
Pan Jacek próbował rozmawiać z nauczycielami, ale nic dobrego z tego nie wyszło, poza tym, że jeszcze został skrytykowany, bo przecież przez jego PIERDOŁY młodzież opuszcza ważne lekcje.

Druga rzecz, oświadczenie woli. Pan Jacek co jakiś czas załatwiał do szkoły kilkadziesiąt plastikowych kart, które informowały, że pełnoletni posiadacz zgadzał się na oddanie organów w razie śmierci. Podczas lekcji kładł je na stoliku i każda osoba chętna (niekoniecznie pełnoletnia) mogła wziąć dowolną ilość takich kart. Oczywiście bez przymusu.
I tak niedawno wparował do szkoły pewien tatuś, od razu do gabinetu dyrektora, prosząc o usunięcie p. Jacka ze szkoły, bo "on sobie nie życzy żeby ktokolwiek rozporządzał się nerkami jego córki" i że ona jest za młoda żeby podejmować takie decyzje, a szkoła chce ją już do trumny posłać itp. itd. co z tego, że córka ma 18 lat i że śmierć nie wybiera wieku.
Pan Jacek od razu na dywanik do dyrektora, reprymenda, groźby o zwolnieniu, bo rozsławia szkole "złe imię".
Wygląda na to, że prędzej sam się zwolni.

I w taki właśnie sposób traci się nauczycieli z pasją, którzy są obecnie na wyginięciu.

Ciekawi mnie tylko, czy jakby dziecko któregoś z nauczycieli wielce przeciwnych potrzebowało krwi, to przejmowali by się tym, że dawca nie pójdzie na dwie lekcje.

Liceum Ogólnokształcące

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 863 (959)

1