Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mademoiselle_metalhead

Zamieszcza historie od: 11 sierpnia 2013 - 23:08
Ostatnio: 20 listopada 2013 - 14:23
  • Historii na głównej: 12 z 12
  • Punktów za historie: 7858
  • Komentarzy: 27
  • Punktów za komentarze: 230
 

#55171

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czego się człowiek dowiaduje od młodzieży na korepetycjach... hoho...

Kandydatka do rozszerzonej matury z WOSu. Powtarzamy od początku wszystkie działy, aktualnie podstawy czyli grupa społeczna, rodzina, funkcje i role społeczne itp. I tak od słowa do słowa, przy mowie o pojawiających się funkcjach i rolach w miarę dorastania i socjalizacji...

- Pani tak mówi, jakby nie można było mieć poważnego związku wcześniej (o wchodzeniu w poważne związki i zakładaniu rodziny na roboczej osi czasu wtrąciłam w przedziale 20-30 i kawałek 30-40).
- Hm, to zależy, co dla ciebie oznacza "poważny".
- No... taki z seksem.
- Yyy?! Ja nie wnikam, kiedy się kto decyduje na inicjację.
- A pani ma chłopaka?
- (nie muszę odpowiadać, ale dziewczę dotychczas bardzo w porządku i kontaktowe, why not) A mam i ręczę ci, że poważne sprawy zaczęły się już jakiś czas po wejściu w tzw. dorosłość.
- To pani musiałaby być wcześniej jakaś strasznie gruba albo brzydka i nikt pani nie chciał, bo jak to inaczej wyjaśnić... zresztą, ja nie wiem, mnie to byłoby wszystko jedno, ale być ostatnią w gimnazjum, która się przespała z facetem, to już był tak straszny obciach, że mówię pani, kazałam mu rozpowiedzieć, że wcześniej to zrobiliśmy...

Coś-tam odpowiedziałam, obracając w żart i ucinając temat, ale żuchwa mi brzdęknęła o podłogę konkretnie; dalej kwiatuszek rozwiązywał, już bez pogaduch, jakieś pancerne zestawy testów.

A może faktycznie byłam aż tak gruba i brzydka, że teraz powinnam dziękować lubemu, że nie uciekł z krzykiem? :)

młodzież

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 629 (723)

#54815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historyjka o szukaniu mieszkania. Każdy przez to przechodzi, prawie każdy wie, co się dzieje na rynku i jak nieuczciwi potrafią być agenci/właściciele. Ta historia jest trochę śmieszna dla mnie, ale mogłaby być bardzo piekielna dla kogoś, kto dopiero przyjechał do Warszawy i czuje się w niej zagubiony.

Najpierw krótki wstęp. W Śródmieściu jest ulica Wspólna. Krzyżuje się m.in. z Marszałkowską i Emilii Plater. Generalnie blisko wszędzie, centrum Centrum. Ulica Wspólna jest też w Wesołej - jednej z bardziej obrzeżnych i bardziej zalesionych dzielnic Warszawy, a raczej miejscowości wchłoniętych niedawno przez Warszawę, oddalona od Centrum... powiedzmy, że znacznie. Wstęp ten jest konieczny do ogarnięcia absurdu opisywanej sytuacji.

Ogłoszenie: "kawalerka w centrum ul. Wspólna mile widziani studenci". Cena trochę wykraczająca poza mój limit, ale jak na Śródmieście nie ma tragedii - 1200 plus media. Na zdjęciach widać, że powierzchnia prawie klaustrofobiczna, ale jest czysto. Może nie szczyt najnowszego designu, ale schludnie i niezagracona, brak nieśmiertelnej meblościanki, aneks kuchenny wygląda na nowy, łóżko na antresoli, łazienka też wygląda spoko, z opisu wynika, że świeżo po remoncie. "Ogłoszenie bezpośrednie", zadzwonić i obejrzeć warto. Odbiera pani, miły głos, pyta, czy jestem studentką (odpowiadam zgodnie z prawdą, że owszem), czy chcę mieszkać sama, gadka-szmatka, umawia się i pyta skąd jadę itp. Ja proszę o numer budynku i lokalu. Tu zapala się czerwona lampka.

- No, to będzie Wspólna 12 (chyba 12) i lokal 2, niech pani wsiądzie tam u siebie np. w 173 i wysiądzie na Wspólnej, ja będę tam na panią czekać.

Hole, hola.
O ile mi wiadomo, a wiadomo mi dość dobrze, 173 to linia, która w ogóle nie pojawia się w Śródmieściu, jedną pętlę ma na Grochowie, drugą za Wesołą. W myślach już się śmieję.
- Proszę pani, ta kawalerka jest w Centrum, tak?
- Tak! Samo Centrum! Ulica Wspólna!
- I mam wysiąść z 173, tak?
- Tak, tak, prawie pod samym blokiem.
- Pani sobie zdaje sprawę, że 173 zatrzymuje się przy Wspólnej, ale w WESOŁEJ?
- DO WIDZENIA.
*rozłącza się*

Powiedzcie mi: po co? Czy ta kobieta myśli, że człowiek nie zweryfikuje GDZIE chce wynająć mieszkanie, że nie rozmyśli się sprawdzając trasę autobusu, tylko weźmie w ciemno, a potem będzie mu wszystko jedno, czy mieszka na przedmieściu, czy w centrum? Poza tym... kto chce robić interesy z kimś, kto kręci już na samym wstępie?

Szkoda mi ludzi, którzy nie znają na tyle dobrze miasta/ nie ogarniają na tyle komunikacji miejskiej i stracili kupę czasu na dojazd... Gdyby nie to, że luby mieszka właśnie w Wesołej, to pewnie sama bym tych okolic nie ogarniała...

Link dla ciekawskich: odległość między jedną a drugą Wspólną :)
http://jakdojade.pl?fn=przyst.+WSP%C3%93LNA&fs=WSP%C3%93LNA&fc=52.22675:21.01826&tn=przyst.+WSP%C3%93LNA&ts=WSP%C3%93LNA&tc=52.24612:21.18375&d=25.09.13&h=13:27&ia=false&t=0&n=0&ri=0&cid=3000&as=true

właściciele mieszkań

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 426 (474)

#54709

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niby studia humanistyczne, ale ze sprawami "ścisłymi" jest u mnie całkiem nieźle. Jest to doceniane w mojej (niestety) tymczasowej pracy, nieraz znajomi poproszą o jakąś poradę z serii "Nie działa mi router, pomocy!" albo "Jak wymieszam to z tym, to doczyszczę kabinę czy wysadzę łazienkę?" itp.

Praca - ogólnie zajmujemy się elektroniką, hardware i software dla fotografów i pracowni graficznych. Telefon dzwoni, ale osoby odpowiedzialnej za telefoniczną obsługę klienta nie ma w pokoju, więc odbieram (mogę).

- Dzień dobry, z tej strony Mademoiselle Metalhead, firma Piekielna, w czym mogę pomóc?
- Yyy... tego. Chcę rozmawiać z osobą kompetentną.
- Słucham (:D)
- Nie marnuj mojego czasu, przełącz mnie do osoby kompetentnej.
- Proszę powiedzieć, w jakiej sprawie pan dzwoni?
- A, jak babo nie rozumiesz, to spi*******.

Dzwonią do nas tylko dyrektorzy i przedstawiciele handlowi. Na pewno chętnie i przyjemnie zrobimy z nimi interes.

Pełna profeska, nie ma co.

seksizm w pracy

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 558 (654)

#54571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O korepetycjach.

Właściwie już dawno zwątpiłam w znalezienie ucznia dzięki ogłoszeniom, wszystkich dotychczasowych "dziedziczyłam" z polecenia koleżanek, które kończyły udzielać korepetycje danej osobie lub znajdowałam jako "córka koleżanki koleżanki kolegi koleżanki, której koleżanka miała kolegę, który...". Czasem się jednak zdarzy odebrać wiadomość od osoby zainteresowanej wiszącym gdzieś w przestworzach Internetu ogłoszeniem. Kwiatek dzisiejszy, całkiem świeży:

Telefon.
- Tak?
- Ja korepetycje chcę dla syna.
- D z i e ń d o b r y. Skąd ma pan ten numer?
- Dla syna. Korepetycje. Z tego, no, angielskiego.
- (odpuszczam pytanie, skąd ma namiar) Oczywiście. Ile syn ma lat?
- On, pani, maturę będzie pisał, to korepetycje, nie?
- (odpuszczam pytanie o wiem, zgaduję, że dorosły) Tak, tak.
- To pani go, ten, naŁUczy tego angielskiego, no?
- Chciałabym najpierw spotkać się z synem, sprawdzić jego poziom wiedzy i zweryfikować, z czym są problemy. Mam własne materiały (standardowa, szybka gadka).
- Aha... to ile pani bierze?
- *Tyle a tyle* za godzinę zegarową lub *dziesięć złotych więcej* za dziewięćdziesiąt minut, to zależy, jak synowi...
- NO PO*EBANA JAKAŚ, -URWA. Ja se znajdę studenta, co mi syna za darmo wyŁUczy!
*rozłącza się*

Powodzenia. Koledzy studenci będą się na pewno ścigać.

korepetycje

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 725 (769)

#53838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o dobrym podejściu do klienta i słabym podejściu do klienta.

Klient - ja. Dżinsy, koszulka, sportowe cichobiegi z haczykiem. Osiem godzin za biurkiem, szybkie wpadnięcie do najbliższego pracy sklepu ze wszystkim - Carrefour w jednej z warszawskich galerii handlowych. Jednak my - baby - tak mamy, że chętnie do wszystkich sklepów po drodze zaglądamy. Szczególnie tych z ciuchami, butami, pachnidłami i wszelkim dobrem powierzchownym.

Sklep francuskiej sieci perfumerii/drogerii na S. Nie omijam. Stała klientka, asortyment zna, przyszła obwąchać nowości i podejrzeć przeceny. Niestety, człowiek z zwykłej koszulce, jeansach i trampkach, nie wpisuje się najwyraźniej w profil butiku... a przynajmniej tak sądzi Pan Ochroniarz. Łypie na mnie od wejścia, zapuszcza żurawia, mało mu się kark nie skręci. Kiedy biorę tester z błyszczykiem - nietanim, ale używanej przeze mnie marki - i wyciskam trochę specyfiku na palec (smarować się tubką po wszystkich trochę fuj), wyrasta jak spod ziemi za mną i warczy:
- Proszę to odłożyć. Nie stać pani, tylko zmarnuje pani produkt dla i n n y c h klientek.

Przyznam, że mnie zamurowało.
- Słucham?!
- Proszę to odłożyć i nie dotykać tych kosmetyków!

A teraz część druga historii, ta o dobrym podejściu do klienta, bo oto pojawia się Pani Z Obsługi (ta od "dzieńdobryczymogęwczymśdoradzić") i jak nie rąbnie ochroniarza z łokcia w żebra.
- Ty poważny jesteś?! Zasuwaj pod bramki! Najmocniej panią przepraszam za zachowania ochrony! Brak mi słów! Proszę pozwolić, że pokażę pani najnowszą serię... *blablabla*

Przeprosiny przyjęłam, choć i tak jestem w szoku. Przyjęłam nawet pliczek próbek kremów i perfum jako rekompensatę, a szok nie minął. Nie rozumiem, jak można tak postąpić wobec klienta - nieważne, czy potencjalnego, czy stałego. A kiedy w innej galerii, w sklepie tej samej sieci, wchodzą "żulietty" i obrabiają torebki klientkom, które zajęte są wyborem perfum, nikt nie reaguje. Cóż... najwyraźniej dyrektywy są takie, że ochrona ma chronić towar w sklepie, a nie ludzi w nim przebywających...

warszawskie galerie handlowe

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 569 (659)

#53802

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Część druga "kwiatków" z szukania pracy. Dla ciekawskich - znalazłam tymczasowe zatrudnienie, bardzo fajny projekt. Dostałam się też na rewelacyjne praktyki, więc odzyskałam nieco nadzieję na lepszy byt. No i... lepsze zaczepić się gdzieś na miesiąc, niż wcale. Coś z rekrutacjami ruszyło... coś nie ruszyło... coś zgrzytnęło... zapraszam do lektury.

- Portal z "tych lepszych/ wiarygodnych". Ogłoszenie z "rekrutacją ukrytą". Zatrudnią studentkę do pracy przy pisaniu tekstów pod pozycjonowanie. Firma ukryta, ale potrzebują kogoś na cito. No dobra, niech będzie, ryzyk-fizyk. Odzywają się po dwóch tygodniach mailowo, proszą o napisanie dwunastu artykułów po 2500 znaków każdy, a to wszystko celem "sprawdzenia" czy na pewno się nadaję. Choćby je napisał Bukowski, to na pewno się nie nadają oficjalnie - raz już byłam tak głupia (może nie na taką skalę, ale artykuł za darmochę "oddałam"). Każdy by chciał mieć coś za darmo przecież.

- Pan *ogłoszenie dotyczyło tłumaczeń korespondencji* dzwoni i pyta, czy na pewno znam angielski. Ale na pewno? Ale na pewno pewno? Ale zupełnie jestem pewna, że znam? Aha, to on dziękuje, właśnie tego chciał się dowiedzieć.

WHAT? :D

- Telefon o siódmej rano w sobotę. Zapraszają na rozmowę o ósmej na drugim końcu miasta. Koniecznie w stroju oficjalnym. Wciąż nie do końca wierzę w to, że owe połączenie naprawdę jest w moich przychodzących.

- Szkoła językowa, zapraszają na rozmowę w sprawie pomocy w sekretariacie. Rozmowa przyjemna, pan miły, zresztą szkoła przeze mnie kończona w innym mieście. Ale pan "niestety nic mi nie może zaproponować", ponieważ studiuję dziennie. Facet przepytał mnie z całego CV, w którym jak wół stoi, że moje studia są W TOKU w TRYBIE STACJONARNYM, czyli DZIENNYM. Podziękował mi za poświęcenie czasu. Czasu, który mogłam zagospodarować inaczej.

- Serwis w drogerii. Praca poranna: sprawdzić braki na półkach w drogerii (tylko jedna marka produktów, każda firma ma swojego serwisanta), zjechać do magazynu, poczekać na magazyniera, który przyniesie braku, uzupełnić braki i sprawdzić oznaczenie cen. Drogeria bardzo blisko mojego miejsca zamieszkania. Myślę sobie: super, akurat przed zajęciami wyskoczę, szybko się uwinę, na bułkę i obiad w bufecie uczelnianym zarobię. Wszystko ok, pani oprowadza, pan dzwoni w sprawie umowy, gites. Przyjęłam z radością. Zgrzyt zaczął się dziś - umowa niepodpisana, ale już mam przyjść, bo nikogo nie ma na cały sklep. Nie znam swojej stawki. Magazyn jest czynny od siódmej i mniej-więcej o tej porze chciałabym zaczynać serwis, żeby w roku akademickim zdążyć dostać się na uczelnię, a obecnie do mojej tymczasowej pracy (ta sama godzina, czyli dziewiąta). Niestety, magazynierzy są fizycznie dopiero dopiero w okolicach ósmej trzydzieści, w magazynie dziada i baby brak, uzależnienie od innych ludzi powoduje kilkunastominutowe straty, do pracy docieram półtora godziny spóźniona. Z lekkim niesmakiem, ale i nie bez żalu (bo praca prosta, a na bułkę i obiad zawsze fajniej mieć, niż tylko patrzeć, jak jedzą inni) szykuję rezygnację, jeśli nic nie poprawi się (zgłosiłam to, że inaczej było umawiane do osoby "opiekującej się" serwisem) do końca tygodnia.

EDIT: właśnie dotarła na mojego maila umowa. Zagmatwana, niezrozumiała, drobny druk, "zleceniodawca" nie zapewnił i nie zapewni warunków do jej pomyślnej realizacji, zaś za uchybienia przewidziane nakładanie kar pieniężnych na zleceniobiorcę. A to wszystko za 6 zł brutto. Jutro oświadczam, że niczego nie podpiszę, a za dzisiejszy serwis bez umowy mogą mi podarować jeden z kremów do twarzy... wyjdą na tym tak samo. Co ciekawe, umowy z przewidzianymi karami spotkałam w życiu tylko u pośredników pracy. Hm... drugi raz głupia nie będę (raz się ostro przejechałam, ale o tym kiedy indziej).

- Ogłoszenie z rekrutacją ukrytą, firma ukryta, pisanie tekstów reklamowych. Jak na polskie warunki, w ogłoszeniu znalazłam niemal dokładny opis wymagań i oferty. Aplikuję: CV, list motywacyjny, linki do wcześniejszych publikacji lub tylko ich tytuły i miejsca opublikowania. Prawie miesiąc ciszy. Dziś dostałam maila, że jestem szczęśliwcem, który przeszedł do drugiego etapu rekrutacji, mam wypełnić trzy testy i napisać osiem próbnych artykułów. Mail dziś, termin artykułów do jutra, termin testów do wczoraj. What?

Nagle wyrażenie "tylko poważne oferty" zaczyna się wydawać obowiązkowym dopiskiem do CV :)

szukanie pracy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 325 (373)

#53639

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając zamieszczone tu historie o urzędach, przypomniała mi się pewna dość piekielna sytuacja, która powtarza się w moim życiu nagminnie.

Mam imię, proste, pięcioliterowe. Pech chciał, że imię to jest popularnie używane jako skrót od innego, dłuższego. Odkąd pamiętam trwa batalia z machiną biurokracji i Paniami Halinkami, które wiedzą lepiej.

Przedszkole, dyplom... zamiast Magdy - Magdalena. Szkoła - to samo. Legitymacje wszelkie, rejestracje, prenumeraty, dziennik w liceum co roku poprawiany (dopiero w drugiej klasie się nauczyli, też sukces), pierwsze studia... legitymacja do poprawki, indeks do poprawki (z legitymacją mam oddzielną piekielną historię), drugie studia - o dziwo - bez problemu, ale karta miejska w nowym mieście już z dopiskiem -lena. Po drodze wyrabiałam dowód osobisty, zakładałam konto, książeczkę zdrowia, karty w przychodniach, bibliotekach, rejestrowałam się, podpisywałam umowy... zawsze to samo.

A przecież taki dokument jest nieważny. I nieważne jest, ile razy proszę, zaznaczam, podkreślam - anonimowa Pani Halinka zawsze "poprawi". W gimnazjum przyczepiła się do tego baba od chemii, bezczelnie dopisując mi "Lenę" na klasówkach i kartkówkach. Najbardziej mnie jednak osłabia wielkie oburzenie, gdy żądam poprawy dokumentu. Słyszę wtedy:
- Nie ma takiego imienia "Magda"! Jest Magdalena!
*Nie ma takiego miasta "Londyn"*
- A to jest jakaś różnica?
*Nie, nie ma, niech pani wpisuje Adela, Kornelia, Zuzanna lub Borys*
- Niech już pani nie przesadza, ludzie ważniejsze problemy mają!
- To pani sobie wymaże.
*tak, zeskrobię z legitymacji, bardzo mądrze*
- To bez różnicy jest.
itp.

Według prawa, to mogą równie dobrze mogą wpisywać w polu z imieniem "Rafał". Taki sam błąd. Ale przecież Pani Halinka wie lepiej...

Urzędy dziekanaty sekretariaty wszelkie

Skomentuj (96) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 691 (805)

#53640

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o mojej pierwszej w życiu legitymacji studenckiej.
Dostałam zaraz po rozpoczęciu roku akademickiego. Super, można kupować bilet miesięczny ze zniżką, mieć ważny dokument potwierdzający status studenta... ale byłoby za pięknie. Otóż legitymację dostałam ze swoimi danymi, ale... zdjęciem już niekoniecznie.

Abarot do dziekanatu, oczywiście kolejka. Gdy są przede mną trzy osoby, pani z dziekanatu wychodzi, zamyka drzwi na klucz i nie wraca. Znikąd zaświadczenia o byciu studentem, znikąd możliwość złożenia reklamacji. Do następnej "audiencji" w dziekanacie muszę czekać cztery dni. Karta miejska doładowana już ze zniżką, legitymacja z liceum była do końca września - ciężka sprawa. Cztery dni możliwie ograniczałam korzystanie z komunikacji miejskiej.

W końcu udaje się, wchodzę do mistycznej jaskimi zwanej dziekanatem. Dialog z piekielną Panią Halinką, gatunek: pracuję tu za karę i nienawidzę cię, kimkolwiek jesteś.
- O co chodzi?
- Dostałam legitymację i...
- Jak dostała, to czego jeszcze chce?
- I JEST NA NIEJ NIE MOJE ZDJĘCIE.
- No i w czym kłopot?
- Jak to "w czym kłopot"? Wydano mi nieważny dokument.
- Niech pokaże.
Pani Halinka przygląda się legitymacji ze wszystkich stron. Na zdjęciu chudzinka, prawie białowłosa blondyneczka, ja: kawał baby z płonącym lokiem Meridy Walecznej. Choćby się starał, to nijak nie jestem do pani ze zdjęcia podobna :)
- Niech nie zawraca głowy! Wy wszystkie takie same, bez różnicy! Następny!
- Chyba pani jest niepoważna. Proszę o wyrobienie mi nowej legitymacji i wydanie zaświadczenia o studiowaniu.
- Albo płaci za nową legitymację, albo do widzenia.
Wkurzona wyleciałam z dziekanatu, prawie popłakałam się ze złości.

Przy następnej audiencji na miejscu piekielnej baby siedziała inna, uśmiechnięta, odpowiedziała nawet na dzień dobry. Od ręki przyjęła reklamację, nową legitymację miałam za darmo po tygodniu, a do tego czasu okazywałam zaświadczenie. I można było? Można.
A piekielna baba umilała życie na innym wydziale. Ponoć byłam jedną z ponad dwustu osób, którym wydano takie legitymacje. Ciekawe, komu trafiło się moje zdjęcie... :)

Uniwersytet Gdański

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 549 (601)

#53593

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórzy profesorowie wymyślają sobie, że na egzamin obowiązuje najbardziej jedna książka - zwykle autorstwa samego profesora. Jak jej nie masz/nie znasz na wyrywki - po prostu nie zdasz. Jeden z uczących mnie profesorów raz, że wymyślił egzamin, zamiast zaliczenia z obecności, na niecały miesiąc przed sesją (bo nie wiedział, że powinien), to zażyczył sobie znajomości swojej książki. Książka - wierzcie, nie wierzcie, prawda i tylko prawda - niedostępna w żadnej warszawskiej bibliotece. Jeden egzemplarz był na mojej uczelni, ale zaginął gdzieś... prawdopodobnie książka zaginęła zanim fizycznie dotarła do biblioteki, ale mniejsza z tym. tu przydali się znajomi z innych uczelni z innych miast, poszperali - hurra, książka jest w Łodzi. Szybka wymiana adresów i TA-DA! Jest książka. To mógłby być koniec tej historii, ale przecież nie wylądowałabym wtedy na tej stronie.

Historia będzie o Poczcie Polskiej.
Przełom maja i czerwica. Książka już nie potrzebna (czyt. każdy sobie zrobił kopię), w Łodzi zbliża się termin zwrotu, pakujemy, adresujemy, śle się priorytetem. Wysyłałam ja, gdyż książkę otrzymaliśmy przez moją znajomą i mam UP drzwi z drzwi z wejściem do kamienicy, w której mieszkam. Mijają trzy tygodnie - zwrot. Nie ma takiego adresu. Ok, może źle przepisałam, pewnie moja wina. Pakuję w nowy papier, adresuję jeszcze raz, tym razem jest NA PEWNO bezbłędnie (sprawdzone podczas rozmowy z adresatem), zaklejone, oznaczkowane, zapłacone za priorytet i polecony, poszło. Jest druga połowa czerwica. Wysłane, zapomniane.

Mamy drugą połowę sierpnia. Awizo ze zwrotem. Bo tak, bo nie wiadomo, bo to Łódź. Zwrot i kropka. Data na awizo - 31. lipca. Wkurzona idę na pocztę. Przesyłka CHYBA była, ale już na pewno wywieziona do miejsca, gdzie trafiają wszystkie przesyłki widmo i niechciane listy. Oj. Tu ciśnienie mi skoczyło. Pani w okienku - akurat na moim UP pracują same złote kobiety - przepraszająco podała mi kartkę i poprosiła o napisanie "pisemka" z prośbą o odesłanie przesyłki. Napisałam, cały personel sprawdził ów rękopis życia i śmierci, może być, do widzenia.

Właśnie wróciłam z poczty i zastanawiam się, czy nie szybciej zaniosłabym to do Łodzi osobiście na piechotę, a także ile muszę oddać znajomej za karę za przetrzymanie książki, której nie ma...

Poczta Polska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 330 (392)

#53382

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poszukuję pracy... właściwie od marca, czyli odkąd straciłam poprzednią. Od początku sierpnia dzieje się to w trybie intensywnym z akcentem na desperację. W tej historii Piekielni są ludzie odpowiadający za rekrutację, a raczej nieodpowiadający, ludzie i instytucje-widma, a także to, że nie ma praktycznie żadnej państwowej kontroli nad tym, jak wygląda i funkcjonuje rynek pracy.

Kilka kwiatków (jeśli historia się spodoba, to mogę dodać więcej, bo sytuacji na pęczki, a przy jednym wpisie wypracowań na całe stronice chyba nikt nie ma ochoty czytać). Oto one:

- Ogłoszenie na portalu z drzewkiem. Treść: zatrudnię do pracy biurowej, mile widziane studentki, praca w weekendy. Koniec treści. Człowiek myśli: super, rok akademicki się zbliża, studia dzienne, praca w weekendy. Ale zaraz, zaraz. Praca... i co z nią? Może chociaż nazwa firmy? Opis obowiązków? Nazwa ulicy? Proponowana stawka? Gdzie tam. Z ogłoszenia dowiaduję się, że człowiek/ firma X, która może okazać się firmą Z Radością Przyjmiemy Dane Osobowe Za Darmo Od Wszelkich Jeleni Sp. Z O. O., szuka studentki. Po co mu ona? Tego nie wie nikt. W podobnym tonie jest chyba 90% ogłoszeń na portalach z anonsami. Każda branża, codziennie, niezmiennie. Zero kontaktu, zero konkretu. Dane osobowe fruną.

- Ogłoszenie z podaną lokalizacją, zatem można wyszukać, czy w tym budynku faktycznie mieści się jakaś firma. Mieści. Ok, czytam dalej. Zatrudnią do przepisywania prac. Spoko, robiło się to już kiedyś (przepisywanie rękopisów, notatek itp.), zajęcie akurat dla osoby studiującej. Wysyłam zgłoszenie bez CV, bo i nie wymagane. Odpowiadam mi ktoś jakby żywcem wyjęty z zajęć "Jak mówić i pisać, by brzmieć jak słabe tłumaczenie google transatora". Dostaję instrukcję, co mam zrobić, by dołączyć do firmy i zarabiać do 30 zł za tekst (tu się zapala czerwona żaróweczka - nikt w Polsce nie zapłaci za przeniesienie rękopisu na maszynopis 30 od strony, chyba, że w jakiejś równoległej rzeczywistości).
Otóż, aby dołączyć do firmy, która nawet ma nazwę i NIP, muszę zostać zweryfikowana, a w tym celu mam wysłać skan lub zdjęcie dowodu osobistego (bo przecież mogę się pomylić w formularzu) i przelać "symboliczną złotówkę", aby zweryfikować konto, na które będą przekazywane honoraria. JUŻ LECĘ, PRZYJMIJCIE WSZYSTKIE MOJE DANE OSOBOWE I WEŹCIE NA MNIE STO KREDYTÓW. Może jeszcze numer buta i rozmiar stanika podać?
Wisienką na torcie jest to, że użytkownika dodającego takie ogłoszenia nie ma jak zgłosić do administratora serwisu.

- Roznoszenie aplikacji osobiście. Standardowe: "Ktoś się skontaktuje jutro ok. 15". Za każdym razem dopytuję, czy niezależnie od wyników rekrutacji. "Tak, niezależnie". Na początku człowiek myśli - fajnie, chociaż ci mają trochę szacunku do kandydatów. Ale nie mają.

- Praca dla studentów dziennych i zaocznych. Super, klikam i czytam ogłoszenie. Dyspozycyjność 24/7, wszystkie dni, wszystkie weekendy, własny samochód i 7 lat doświadczenia. WHAT?!

- Staż płatny w redakcji portalu z newsami. Wpisowe: 200 zł. Czyli płatny, ale nie Tobie, tylko przez Ciebie. Clever one.

- Korepetycje z angielskiego, przygotowanie do matury. Fundusz: 15 zł za 90 minut, dojazd do ucznia (II. strefa biletowa), własne podręczniki i podanie uczniowi (!!!) obiadu.

- Praca polegająca na robieniu zdjęć podczas eventów kulturalnych, koncerty, happeningi, festyny, pokazy, pikniki i tak dalej. Dają aparat, zwracają za bilety/ benzynę. Gdzie haczyk? W obowiązkach zawiera się bzykanie z szefem, czy tam innym koordynatorem projektu, o czym dowiadujesz się w pierwszym mailu po odpowiedzi na ogłoszenie.

- Zlecenie. Korekta interpunkcji i ortografii w pracy magisterskiej, czy tam inżynierskiej. Kierunek ścisły, coś z budownictwem. Poza tym panu brakuje trzech stron... no dobra, rozdziałów. No i ... "psze paniom" żeby tak dopisać. Aha, budżet to 100 zł. Nic, tylko brać.

Wiele miesięcy szukania, jak dotąd jedno zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną... jeszcze nie wiem, czy prawdziwą, czy może dowiem się, że praca polega na tyraniu i rzuceniu studiów z tego tytułu, a wypłata na "dziękuję, oby tak dalej". I tylko słyszę, że przecież inni sobie radzą, ech, jakim to ja muszę być nieudacznikiem...!

szukanie pracy w mieście stołecznym

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 551 (623)