Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mikra25

Zamieszcza historie od: 28 października 2012 - 22:30
Ostatnio: 6 września 2016 - 2:43
  • Historii na głównej: 4 z 8
  • Punktów za historie: 3257
  • Komentarzy: 27
  • Punktów za komentarze: 260
 

#62264

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj poznałem wyższy poziom piekielności lub jeśli na to spojrzeć inaczej idiotyzmu. Ale od początku.

Jak co wieczór wyszedłem na spacer z moim psem. Idziemy spokojnym krokiem trasą, którą powtarzamy od wielu lat. Ja słuchawki na uszach, pogrążony w swoich myślach, pies sobie coś wącha, ogólnie luz i spokój. Nagle patrzę, a w naszą stronę mknie czarna smuga. Po sekundzie okazało się, że czarna smuga jest psem rasy bokseropodobnej.

Bydlę podleciało i zaczyna gryźć mojego psa. Wyrwałem słuchawki z uszu i zacząłem coś krzyczeć, byle tylko go przestraszyć. Ponieważ nic to nie dało, złapałem za luźny kawałek smyczy mojego psa i zacząłem machać w stronę boksera. Ten jakby się trochę wystraszył i pobiegł w kierunku z którego się pojawił. Ja się cały trzęsę, widzę, że mój pies też nieźle przestraszony. Po chwili ogarnąłem się i pomyślałem, że podejdę w stronę latarni, żeby zobaczyć czy mojemu pupilowi nic nie jest.

Podszedłem kawałek w stronę światła i widzę, że bokser znowu biegnie w naszym kierunku. Sytuacja w sumie identyczna jak parę chwil wcześniej: bokser próbuje kąsać mojego psa, ja krzyczę, macham smyczą, pies ucieka. Wkur...Wkurzyłem się niesamowicie i zrobiłem pierwsze co mi przyszło do głowy czyli wyjąłem telefon i zadzwoniłem na policję. Tutaj miłe zaskoczenie, bo pan z którym rozmawiałem przyjął zgłoszenie, powiedział, że w ciągu 15 minut pojawi się patrol i żebym w miarę możliwości nie oddalał się z miejsca gdzie miało miejsce zdarzenie. W trakcie oczekiwania na przyjazd policjantów zrobiłem małą obdukcje mojemu psu ale okazało się, że na szczęście nic mu nie jest. Cały czas w myślach modliłem się żeby bokser znowu nie podleciał i na szczęście moje prośby zostały wysłuchane.

Po jakiś 10 minutach podjechał radiowóz z dwoma policjantami w środku. Panowie wysłuchali mojej opowieści o tym co się stało, zapisali wszystko do notesika i powiedzieli, że następnego dnia rozpytają mieszkańców pobliskich bloków czy nie wiedzą kto jest właścicielem psa (zakładając, że pies ma właściciela). Po kilkunastu minutach kiedy wszystko już wyjaśniliśmy panowie wsiedli do radiowozu i już mieli odjeżdżać, kiedy zobaczyłem, że mój psi prześladowca biegnie spokojnym krokiem w stronę otwartych drzwi jednej z klatek schodowych. W drzwiach klatki stała starsza kobieta ze smyczą w ręku. Pies do niej podbiegł, a ona zaczęła mu przypinać smycz do obroży. Krzyknąłem do policjantów, że to ten pies. Wysiedli z auta i ostrożnym krokiem ruszyli w kierunku, który im wskazałem. Zaczęli krzyczeć do kobiety żeby poczekała ale nie przyniosło to efektu. Dopiero kiedy zaczęli machać rękami ta zwróciła na nich uwagę.

Policjanci zachowując bezpieczną odległość podeszli do kobiety, ja stanąłem parę metrów za nimi (cały czas miałem mojego psa na smyczy, więc nie chciałem prowokować tamtego psa do trzeciego ataku). Policjanci zaczęli pytać kobietę czy to jej pies, a ona w tym momencie zaczęła machać rękami. Przez chwilę myślałem, że to ze złości ale jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że kobieta "mówi" do nas w języku migowym. Jeden z policjantów jakoś pokazał kobiecie, że ta ma zaprowadzić psa do mieszkania i wrócić na klatkę, a drugi poszedł do samochodu poprosić przez radio o przyjazd tłumacza migowego. Kobieta faktycznie po chwili ponownie pojawiła się na dole i tak w ciszy we czwórkę czekaliśmy na przyjazd tłumacza.

Po jakiś 30 minutach rzeczony pan się pojawił i policjanci mogli przystąpić do rozmowy z kobietą. Nie będę ukrywał, że wynik tej rozmowy był dla mnie lekko przerażający. Kobieta z racji starszego wieku nie ma siły, żeby wychodzić z psem na spacer. Trzyma więc go cały dzień w mieszkaniu, a wieczorami kiedy robi się ciemno wypuszcza go na dwór żeby sobie pobiegał. Po jakimś czasie schodzi na dół i zabiera psa z powrotem do mieszkania. Jak wspominałem kobieta jest głuchoniema, więc nawet jeśli pies się na kogoś rzuci to nie ma możliwości zawołania go. A nie, przepraszam. Jej pies jest bardzo grzeczny i na nikogo się nie rzuca tylko ja sobie coś wymyśliłem. Z racji tego, że cała akcja trwała już grubo ponad godzinę, to zapytałem policjantów czy mają coś jeszcze do mnie bo jak nie, to idę do domu. Powiedzieli, że nie, że jeśli czegoś by potrzebowali to wezwą mnie na komendę. Z racji takiego obrotu sprawy zabrałem psa i ruszyłem w stronę mojego bloku.

I kiedy doszedłem już do domu naszła mnie jedna myśl: ile razy z psem chodziła tamtą drogą moja siostra? 10? Nie, chyba bliżej 100. I właśnie dlatego nie mam zamiaru odpuścić tej sprawy. I na pewno jej nie odpuszczę. Jedyne co cieszy mnie w całej tej historii to reakcja policji, bo odwalili kawał dobrej roboty i chwała Wam panowie za to.

osiedle

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 617 (701)
zarchiwizowany

#60207

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja którą chciałbym Wam opowiedzieć miała miejsce kilka lat temu. Sam opis sytuacji jest krótki natomiast muszę przytoczyć całą otoczkę.

Miałem wtedy 15 lat i zaczęła mnie boleć noga. Najpierw odczuwałem lekki ból, z czasem budziłem się w nocy ze łzami ponieważ tak bolała mnie noga. Poszedłem z rodzicem do ortopedy, lekarz zrobił mi rentgen i ze względu, że na zdjęciu wyglądało to jak guz dał skierowanie do szpitala. Trafiłem do szpitala, zrobiono mi scyntygrafię, PET, USG, rezonans, tomograf i ponownie rentgen nogi ale nadal cały czas we wszystkich opisach pojawiało się magiczne zdanie „brak możliwości jednoznacznego wykluczenia ,że narośl ma charakter nowotworowy, wynik niejednoznaczny”. Ponieważ nadal nic nie było wiadomo zostałem skierowany do dużego instytutu medycyny dziecięcej w innym mieście. Zgodnie z zaleceniem pojechałem tam z rodzicami na pierwszą wizytę. Byliśmy przerażeni, zestresowani (sytuacja trwała już ponad miesiąc a my żyliśmy cały czas przekonaniu, że mogę mieć raka), niewyspani bo mieszkaliśmy daleko od miasta w którym był szpital i żeby móc się zarejestrować musieliśmy wyjechać wczesną nocą. Krótko mówiąc mieszanka wybuchowa uczuć i stanów emocjonalnych.

Przybyliśmy do szpitala, najpierw skierowano nas na powtórny opis badań i następnie do Poradni Chirurgii Onkologicznej. I to właśnie kilka minut spędzone na pierwszej wizycie w tej poradni sprawiło, że chce Wam przekazać tą historię.

Weszliśmy do gabinetu w którym była pielęgniarka-sekretarka i lekarz (onkolog) który wziął od nas wyniki badań, przejrzał je pobieżnie (bo jak inaczej można to zrobić czytając opisy kilku badań w ciągu 20 sekund?) i patrzy się na nas znudzonym wzrokiem. W końcu pyta nas co od niego jeszcze byśmy chcieli (dokładnie tymi słowami). Tata odpowiedział na to, że chcielibyśmy się dowiedzieć co mamy dalej zrobić. Na to lekarz mówi tak: „A to nie wiecie co się robi z rakiem? Albo się wycina guza, albo ucina kończynę, daje się chemie i czeka na rezultat”. Tate zamurowało, mama stoi z mokrymi oczami, ja podobnie a lekarz po chwili pyta: „Coś jeszcze?”. Tata po chwili się otrząsnął i pyta: „To w takim razie chce nam pan powiedzieć, że syn ma raka?”. Na co lekarz: „Nie mówię, że chłopak (to o mnie) jest chory ale nie mówię też, że jest zdrowy. Różnie może być. Teraz przepraszam ale 5 minut temu skończyłem dyżur i mam coś jeszcze do załatwienia.” Wstał z krzesła po czym jakby nigdy nic wyszedł z gabinetu i zostawił nas z pielęgniarką. Ta przez cały czas się nie odzywała ale wyjęła kartkę, napisała coś i podaje nam ją mówiąc, że jeśli możemy przyjechać jeszcze raz za dwa dni to przyjmie nas profesor który jest szefem poradni i zarazem całego oddziału onkologicznego i on nam wszystko wyjaśni i odpowie na wszystkie pytania.

Ostatecznie cała historia zakończyła się dobrze bo po jeszcze kilku badaniach okazało się, że nie mam nowotworu tylko inną, niezwykle rzadko występującą w moim wieku przypadłość i dlatego tak długo trwała diagnoza. Chciałbym również powiedzieć, że broń Boże nie chcę szkalować całej służby zdrowia ponieważ zarówno mój pierwszy ortopeda i jak zespoły lekarzy i pielęgniarek z obydwóch szpitali okazali się ludźmi-aniołami. Niestety trafił się też jeden osobnik który wiedzy medycznej nie umiał połączyć z tym co chyba w onkologii jest najważniejsze czyli empatią.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (215)

#55903

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam takie szczęście, że mieszkam na osiedlu które upodobali sobie egzaminatorzy nauki jazdy. Strefa zamieszkania, jedna strona ulicy zastawiona przez samochody, mnóstwo miejsc do parkowania – dla egzaminatora raj.

Historia miała miejsce w wakacje. Jechałem samochodem (jak już wspominałem na terenie całego osiedla wyznaczono strefę zamieszkania, więc na liczniku nie mogłem mieć więcej jak dwadzieścia parę kilometrów na godzinę) i w oddali zobaczyłem samochód oznaczony jako jazda egzaminacyjna. Samochód stał na parkingu tyłem do ulicy, więc domyśliłem się, że zdający będzie chciał wyjechać. Kiedy zbliżyłem się do „elki” lekko przyhamowałem (strzeżonego pan Bóg strzeże) i w tym samym momencie kiedy byłem prawie na wysokości parkingu „jazda egzaminacyjna” szarpnęła nagle do tyłu i auto wytoczyło się kawałek na ulicę. Wyglądało to mniej więcej tak jakby ktoś chciał cofać i nagle zrezygnował z tego pomysłu, wciskając mocno hamulec. Ja odruchowo wcisnąłem hamulec i zatrzymałem się, moim błotnikiem przyciskając lekko tylni błotnik „jazdy egzaminacyjnej”. Byłem w lekkim szoku, bo sam prawo jazdy mam od niedawna, a poza tym auto którym jechałem nie należy do mnie. Po kilku sekundach z „elki” wyskoczył zdający i dosyć głośno krzycząc, doskoczył do mojego okna (które z racji wysokiej temperatury było otwarte).

Zdający: - Ku**a człowieku coś ty narobił? Przez ciebie
egzaminu nie zdałem. Głupi jesteś czy co?

Powiem szczerze, że mnie zamurowało. Facet wymusił pierwszeństwo, prawie wjechał w moje auto i ma do mnie pretensje. Z „elki” wysiadł egzaminator i próbował uspokoić zdającego. Nie tylko nie przyniosło to efektu, ale tylko pogorszyło sprawę, bo obelgi oprócz mnie zaczęły dotykać również jego. Egzaminator nie widząc innego wyjścia wyjął telefon i zadzwonił po policję. Ja w tym samym czasie wysiadłem z samochodu i próbowałem wytłumaczyć zdającemu, że w tej sytuacji nie ma żadnej mojej winy i nic poważniejszego się nie stało tylko dlatego, że egzaminator nacisnął szybko swój pedał hamulca.

Panowie policjanci pojawili się dosyć szybko. Na ich widok zdający spokorniał i krzyk zamienił na mamrotanie pod nosem. Policjanci wysłuchali mojej wersji, potem egzaminator ją potwierdził. Nadeszła chwila aby zapytać o zdanie pana zdającego, a on sprawił, że wszyscy na chwilę zamilkliśmy. Spowodowały to jego słowa: „było tak jak oni mówią”.

Po chwili policjanci otrząsnęli się ze zdumienia i kontynuowali rozmowę ze zdającym.

Policjant: - Panie, to po co pan cyrk robisz jak sam pan wie, że pana wina?
Zdający: - Bo on (w tym momencie pokazuje palcem na mnie) mnie oszukał.
Policjant: - Ale jak oszukał?
Zdający: - Bo jechał powoli, potem jeszcze zwolnił, to myślałem, że chce mnie wpuścić. A przecież jak ktoś chce ustąpić pierwszeństwa komuś kto wyjeżdża z parkingu, to pierwszeństwo jest tego który wyjeżdża.

Ja w śmiech, egzaminator w śmiech, nawet policjanci uśmiechnęli się pod nosem. Ponieważ po chwili oględzin okazało się, że na moim samochodzie nie ma żadnych nowych rys czy wgnieceń, to podpisałem papier podany mi przez policjantów, wsiadłem do auta i odjechałem. Na odchodne usłyszałem jeszcze, że zdający złoży odwołanie od przebiegu egzaminu, a jak zostanie ono negatywnie rozpatrzone to mnie znajdzie i ja zapłacę mu za następny egzamin.

Dzisiaj w telewizji słyszałem, że w sejmie pracują nad nowelizacją prawa o ruchu drogowym. Może warto byłoby zamieścić tam interpretację przepisów tego pana?

ulica

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 412 (460)
zarchiwizowany

#54374

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od zawsze mieszkam na osiedlu które składa się z kilku bloków. Można powiedzieć, że jest to miejsce gdzie odnaleźć w praktyce można wszystkie stereotypy na temat polskich blokowisk. Moje osiedle zamieszkuje też wiele nietuzinkowych osób. I historię jednej z nich chciałem dziś opowiedzieć.
Karolek ,który jest głównym bohaterem tej historii, pomimo młodego wieku (17 lat) może zaliczyć się do osób przedsiębiorczych. Niestety nie wiadomo czemu nikt Karolka do żadnej pracy zatrudnić nie chciał. Jak wspominałem jednak nasz bohater był niezwykle przedsiębiorczy i sposób na zarobienie szybkich pieniędzy postanowił znaleźć sam. Karolek zaczął wśród swoich kolegów rozprowadzać marihuanę. Jako, że biznes szedł bardzo dobrze i przynosił nadspodziewanie duże zyski Karolek postanowił wydać gdzieś swoje „ciężko zarobione” pieniądze. Postanowił kupić samochód. Jak postanowił tak też zrobił. Do dzisiaj nikt nie wie jakim cudem siedemnastolatkowi udało się kupić samochód za 2000 tysiące złotych. Nie wiadomo dlaczego sprzedający nie chciał spisać umowy, nie poprosił o dokumenty Karolka. Nie wiadomo też nic ani o samochodzie ani o samym sprzedającym (Karolek auto nabył bez tablic rejestracyjnych czy innych niepotrzebnych gadżetów). Ponieważ rodzice Karolka nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń, nasz bohater od czasu do czasu wybierał się w podróż po osiedlu swoim nowo kupionym wehikułem (poza osiedle się bał bo ani prawa jazdy ani żadnych dokumentów pojazdu nie posiadał). Podczas jednej z takich wypraw, podczas jazdy drogą przed wjazdem na którą stał znak „zakaz wjazdu”, Karolek zobaczył w lusterku złowieszczo migające niebieskie światła. Ponieważ nasz bohater nie miał zbyt dobrych wspomnień z udziałem stróżów prawa postanowił zrobić coś co podpowiadał mu instynkt samozachowawczy. Gwałtownie zahamował i po prostu uciekł z samochodu w głąb osiedla. Jeden z policjantów próbował go gonić, ale Karolek za dobrze znał topografię dzielnicy. Udało mu się zbiec. Po nieudanym pościgu policjant powrócił do swojego partnera i razem rozpoczęli przeszukanie pojazdu. Tym czasem w głowie Karolka, który odpoczął chwilę po ucieczce, zrodził się plan. Do dzisiaj z kolegami kłócimy się czy był to plan głupi, śmieszny czy po prostu szalony. Karolek doszedł do wniosku, że nie po to „ciężko pracował” na swój pojazd aby go teraz stracić. Chwycił więc w jedną rękę kawałek kostki brukowej, w drugą jakiegoś niewielkiego badyla i postanowił wrócić walczyć o swoje. Jak pomyślał tak też zrobił. Karolek powrócił do miejsca gdzie zostawił swój samochód. Zobaczył tam dwa radiowozy i kilku policjantów. W chwili bitewnego szału (albo kompletnego zidiocenia, tego też nie jesteśmy pewni) rzucił w jeden z radiowozów kawałkiem kostki brukowej, a kiedy policjanci chcieli go zatrzymać próbował bronić się kawałkiem gałązki który zabrał ze sobą. Jego próby walki spełzły jednak na niczym. Ostatecznie Karolek leżał skuty na asfalcie rzucając pod nosem wszystkie inwektywy dotyczące policji jakie znał. Ostatecznie trafił on do izby dziecka, gdzie dalej czeka na decyzje o swoim dalszym losie.
Zapytacie jaka tu piekielność? Moim zdaniem wszystko co dotyczy tej sprawy jest piekielne. Siedemnastolatek handluje narkotykami a za pieniądze z ich sprzedaży kupuje samochód (policja do dzisiaj próbuje ustalić kim był sprzedawca wozu). Rodzice Karolka (który w kiedy cała sytuacja miała miejsce był nieletni) nie widzą problemu w tym, że ich syn ma samochód. Nie interesuje ich też to skąd ich dziecko na ten wóz miało pieniądze. Piekielne jest w końcu zachowanie samego Karolka bo nie wiem co trzeba mieć w głowie żeby postąpić tak jak on na koniec historii.
Nie wiem jak potoczy się jego dalsze życie ale jeśli za głupotę faktycznie się płaci to Karolek narobił sobie długu którego może nie spłacić do końca życia.

osiedle starych bloków

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (186)
zarchiwizowany

#48980

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka opowieść o tym jak polscy wydawcy traktują swoich klientów.
W 2001 roku firma Revistronic wydała grę pod tytułem „Toon Car”. Jej dystrybucją w Polsce zajęła się polska firma Top Ware Interactive. Rok po premierze firma Revistronic wydała bezpłatną łatkę dodającą trzy nowe mapy, nowego kierowcę oraz zmieniającą wygląd menu głównego gry. Łatka ta była bezpłatna i każdy mógł ją pobrać. Wszyscy jednak wiemy jak wiele osób w roku 2002 miała Internet. Co robi więc firma Top Ware Interactive? Wycofuje ze sprzedaży grę „Toon Car” i wprowadza zupełnie nową i innowacyjną grę pt. „Odjazdowy rajd”. Tak, nasza polska firma sprzedawała coś co tak naprawdę każdy mógł mieć za darmo. Polski wydawca nigdzie nie poinformował, że producent wydał uaktualnienie do gry. Reklamował za to swoją nową grę. Jedyne co mnie zastanawia to czemu producent gry nie interweniował? Może nie wiedział o całej sytuacji (wątpię) a może doszedł do wniosku, że to nasza polska specyfika? Nie wiem.

internet

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (54)

#47930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu w wakacje dorabiałem sobie pracując w prywatnej firmie pocztowej. W przeciwieństwie do państwowego monopolisty, nasza firma dostarczała bardzo mało prywatnej korespondencji oraz bardzo dużo rachunków i ogólnej korespondencji od różnych firm. Moją "ulubioną" kategorie adresatów stanowiły osoby, które otrzymywały listy od komornika bądź różne monity wzywające do zapłaty na przykład z gazowni. Każdy taki list nadawany był jako polecony, to znaczy, że dostarczyć mogłem go tylko osobie do której był adresowany.

Przed sytuacją którą opiszę przestrzegali mnie inni listonosze, ale zanim jej doświadczyłem byłem pewien, że po prostu robią sobie żarty z nowego. Oj, jak bardzo się myliłem.

List polecony nadany przez jedną z firm windykacyjnych, adresowany do Jana Piekielnego. Docieram pod jego drzwi, pukam i otwiera mi kobieta...

- Dzień dobry, Maciej Jakiśtam z firmy Szybki list. Mam polecony do pana Jana Piekielnego.
- Już wołam męża. A skąd ten list?
Rzuciłem okiem na kopertę, bo wcześniej nie zwróciłem uwagi na nadawcę i mówię:
- Firma windykacyjna Szybki dług. To zawoła pani męża?
Pani zastanowiła się ułamek sekundy i odpowiada:
- Mój mąż nie żyje. Niech pan już idzie.

Nie powiem, zdziwiły mnie jej słowa i to bardzo ale próbuje kontynuować rozmowę:

- Ale przed chwilą pani powiedziała, że zawoła męża...
- NIC TAKIEGO NIE MÓWIŁAM!
- To mam pisać na zwrotce, że adresat nie żyje?
- Tak do cholery jasnej, tak masz tam napisać.

Nabazgrałem na kopercie symbol oznaczający śmierć adresata i zacząłem wypisywać awizo (przepisy były takie, że nawet w przypadku informacji o śmierci adresata musieliśmy zostawić awizo). Ponieważ kobieta nie wróciła do mieszkania tylko dalej stała w drzwiach, więc podaje jej to awizo i mówię:

- Wie pani, oni i tak tu przyjdą sprawdzić czy pani mąż żyje czy nie. Ale oni to inna liga niż ja. Duże chłopy, przypakowane... Oj tak, z nimi to będzie problem pani miała. No ale cóż... Do widzenia i miłego dnia życzę.

Kobieta popatrzyła się na mnie ale tylko odburknęła coś i wróciła do mieszkania.

Trzy dni później dowiedziałem się od szefa, że wpłynęła na mnie skarga od pani Piekielnej. Zarzuciła mi ona, że tu cytat "straszyłem ją swoimi kolegami". Pośmialiśmy się i na tym sprawa z mojej strony się skończyła.

Na koniec powiem tylko, że wbrew pozorom sytuacje takie były sporym problemem. Czasem dziennie zabieraliśmy po 10 takich listów poleconych i średnio 8 osób nie odbierało go z powodu nagłej śmierci współmałżonka. Na wypisanie 8 awiz schodziło sporo czasu. Po drugie skargi takie jak od tej pani wpływały dosyć często i gdyby nie fakt, że nasz szef sam kiedyś pracował w terenie i wiedział jak sprawa wygląda to nie wyciągał żadnych konsekwencji. Gdyby było inaczej, wszyscy stalibyśmy się bezrobotnymi.

Na koniec jako ciekawostkę dodam, że kiedy centrala robiła roczne statystyki dostarczeń dla regionów, to podobno nasz powiat miał śmiertelność na poziomie kilku sporych województw.

poczta

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 443 (547)
zarchiwizowany

#45843

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałbym napisać o według mnie piekielności a może głupocie polskiej telewizji. Dzisiaj głośno jest o strzelaninie w Sanoku. Dla niezorientowanych sytuacja wygląda tak: mężczyzna podejrzany o zabójstwo zabarykadował się w mieszkaniu, przebywa z nim dobrowolnie dziewczyna. Facet jest uzbrojony, strzelał z okna do policjantów, nie odpowiada na nawoływania negocjatora. Tyle słowem wstępu.
Jak można się domyślić sprawa w szybkim tempie została rozgłośniona na cały kraj, media złapały haczyk i możliwość zwiększenia oglądalność. Jestem w stanie to zrozumieć, w końcu nie codziennie dzieją się takie rzeczy.
Około godziny siedemnastej włączyłem telewizor. Skacząc po kanałach trafiłem na TVP Info. Reporter, będący niedaleko bloku w którym przebywa podejrzany, zdaje relacje z aktualnie prowadzonych działań. Pozwolę sobie zacytować jedno ze zdań: "Przed momentem w stronę bloku w którym przebywa podejrzany ruszyła grupa policyjnych antyterrorystów".
Niewiele później na innej stacji telewizyjnej (wydaje mi się, że był to TVN 24 ale niestety nie jestem pewien) wypowiadał się Jerzy Dziewulski. Opowiadał on co zazwyczaj robi się w takich sytuacjach. Powiedział, że jego zdaniem do szturmu na mieszkanie dojdzie w nocy, około godziny trzeciej. Swoją teorię opierał na doświadczeniu wyniesionemu z pracy w brygadzie antyterrorystycznej.
Na onecie do artykułu który opisuje całe wydarzenie dołączono zdjęcie antyterrorystów na dachu jednego z bloków niedaleko miejsca gdzie znajduje się podejrzany.
W tym momencie postawmy się na miejscu podejrzanego. Zakładając, że ma on dostęp do telewizji jest on na bieżąco informowany o wszystkich działaniach mających na celu schwytanie go. Jeśli reporter powie, że w kierunku bloku w którym znajduje się podejrzany wyruszyła grupa policjantów to informuje podejrzanego o tym, że coś zaczyna się dziać. Ba, daje mu czas na zorganizowanie ewentualnego ostrzału. Wypowiedź Dziewulskiego podpowiada poszukiwanemu kiedy przygotować się na wizytę "kominiarzy". I nawet jeśli policjanci rzeczywiście mieli taki plan to teraz będą musieli go dobrze przemyśleć. Dlaczego? Bo jaką mają pewność, że o rzeczonej trzeciej nad ranem podejrzany nie stanie z bronią wycelowaną w drzwi czekając na nieproszonych gości? Niestety ale takiej pewności nie mają. Zakładając, że mężczyzna ten zna dobrze topografie osiedla, zdjęcia które zamieścił onet informuje go którędy policjanci mogą planować rozpoczęcie szturmu.
Sytuacja jest niewątpliwie piekielna ponieważ odbiera policjantom jeden z ich największych atutów jakim jest zaskoczenie a to może bezpośrednio wpływać na zagrożenie ich życia. Gdybym był na miejscu policji całkowicie zabroniłbym pokazywania miejsca zdarzenia i opowiadania o nim. Po akcji proszę bardzo, ale nigdy w trakcie jej trwania. Rozumiem, że ludzie są ciekawi tego co się tam dzieje ale w takich sytuacjach są ważniejsze rzeczy niż zaspokojenie ciekawości tłumu.
Nie wiem jak zakończy się ta sytuacja ale z całego serca życzę policjantom żeby żadne z moich przypuszczeń się nie sprawdziło.

telewizja

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (294)

#45172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ostatnie wakacje dorabiałem sobie pracując przy "kolportażu materiałów reklamowych na terenach miejskich", czyli po prostu roznosząc ulotki. Pracę tą wykonywałem na umowę zlecenie, w której między innymi widniały dwa zapisy:

- za zgubienie jednej ulotki muszę zapłacić karę w wysokości złotówki,
- za wpisanie w kartę pracy bloku, w którym ulotki nie zostały rozniesione, kara wynosi pięć złotych od jednego mieszkania (czyli za blok gdzie jest 40 mieszkań płacę 200 złotych kary).

Pieniądze na opłacenie kary miały być odtrącane od zawrotnej pensji (trzy grosze od ulotki), lub jeśli tej nie starczy na pokrycie kary, dokładam ze swojej kieszeni.
Pracować miałem w godzinach dopołudniowych, popołudniami jeździłem do firmy zdać ulotki, które mi pozostały, oddać kartę pracy i wziąć ulotki na następny dzień. Ok, wszystko jasne, nic tylko pracować.

Pierwszy dzień pracy zleciał szybko, szefowa na popołudniowym rozliczeniu zadowolona. Cuda zaczęły dziać się około trzeciego dnia pracy. Na rozliczeniu szefowa powiedziała mi, że na kontroli znaleźli blok, który był wpisany w kartę pracy ale nie było w nim ulotek. Myślę sobie dziwne, bo zawsze blok do karty wpisywałem po rozniesieniu ulotek. Sprawa zakończona polubownie, jako, że sam początek mojej pracy w firmie, ten jedyny raz szefowa daruje mi płacenie kary.

Jakiś tydzień później sytuacja powtarza się. Tym razem kłóciłem się, bo pewien byłem, że ulotki na pewno w tym bloku zostawiałem. Ostatecznie stanęło na tym, że kara (480 zł czyli więcej niż zarobiłem przez półtorej miesiąca pracując w tej firmie) jest zawieszona, ale jeśli jeszcze raz dojdzie do takiej sytuacji, to zapłacę nową i poprzednią karę razem.
Ok, myślę sobie chcecie wojować z mikrą, to wojujemy.

Na telefon pobrałem aplikację Endomondo, która służy do rejestrowania treningu sportowego ale posiada możliwość zapisania przebytej trasy na mapie poprzez GPS działający w telefonie. Codziennie w godzinach pracy włączałem aplikację, która bardzo dokładnie rejestrowała trasę którą pokonywałem i z dokładnością co do klatki można było prześledzić gdzie byłem, a gdzie nie. Mapy dla pewności zgrywałem na komputer.

Mniej więcej miesiąc po pierwszej sytuacji, już po pracy, dzwoni do mnie szefowa i pyta czy mógłbym dzisiaj przyjechać wcześniej na rozliczenie. Na pytanie czemu, odpowiedziała, że dowiem się w firmie. Zacząłem przypuszczać o co może chodzić, więc wrzuciłem laptopa do plecaka i w drogę.

W firmie szefowa mówi mi, że dzisiaj jest pewna, że ją okłamałem i na pewno przynajmniej w dwóch blokach ulotek nie rozniosłem. Pytam się skąd ta pewność, na co ona wyjmuje telefon i rzecze do słuchawki "Chodź tu do nas". Powiem szczerze, że byłem coraz bardziej zaintrygowany tym co się dzieje.

Po chwili do gabinetu wszedł mężczyzna który został mi przedstawiony jako "przyjaciel firmy". Szefowa z uśmiechem triumfu mówi mi, że ten o to "przyjaciel firmy" około godziny 11, kiedy miałem roznosić ulotki w jednym z wieżowców, widział mnie w kawiarni. Na koniec pyta mnie czy mam coś jeszcze do powiedzenia. No to ja wyjmuję laptopa, pokazuję mapy i pytam czy dogadamy się, czy idziemy do sądu rozmawiać o ewentualnym wymuszeniu.
"Przyjacielowi firmy" cudownie zaczęło mieszać się w pamięci i "w sumie to on nie wie czy to ja czy ktoś podobny, bo tyle tych młodych się kręci teraz".

Ostatecznie sprawa zakończyła się anulowaniem poprzedniej kary w zawieszeniu i cichym "chciałam pana przeprosić za te oskarżenia" ze strony szefowej. Dodam tylko, że od tego czasu była dla mnie wyjątkowo miła i przyjemna.

ulotki

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1042 (1086)

1