Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Alschi

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2012 - 19:48
Ostatnio: 15 lutego 2018 - 15:57
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 221
  • Komentarzy: 24
  • Punktów za komentarze: 92
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
27 listopada 2017 o 20:13

Krytykę odnośnie formy wpisu przyjmuję, w przyszłości postaram się pisać krócej, a konkretniej. :)

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
27 listopada 2017 o 19:49

@Dziewczynazmarcepanu: Odnośnie punktu 2. ciekawi mnie, jaka jest argumentacja przeciwko zakładaniu takich kagańców na czas wizyty? I przy okazji, czy jest wersja dla kotów? Żaden pies, jakiego mieliśmy w rodzinie nie sprawiał zbytnio kłopotów u weterynarza, za to kot, który ogólnie jest bardzo łagodny w stosunku do ludzi, zamienia się u weterynarza w dziką bestię.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
27 listopada 2017 o 19:39

@fenek: Po prostu podczas czytania historii Iksowate przypomniało mi się naprawdę sporo historii z ostatnich powiedzmy 2 lat, które postanowiłam z grubsza uogólnić. Każda z nich była w moim odczuciu piekielna.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 11) | raportuj
27 listopada 2017 o 17:02

@Naa: Podejrzewam, że mój wpis z wielu innych powodów (których jako autorka nie widzę) zasługuje na minusowanie. Rozumiem ludzi bojących się psów, tak jak napisałam sama wystraszyłam się w ten weekend czegoś yorkowatego. Dopóki nie używają swojego strachu jako pretekstu do krzywdzenia psa (nie mówię o samoobronie, tylko np. truciu zwierząt), mogę im tylko współczuć. Tak samo ja mam prawo bać się pszczół, ale nie podkładam ognia pod pasieki.

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 9) | raportuj
27 listopada 2017 o 16:51

@mijanou: Za dzieciaka mieszkałam na osiedlu, na którym zapanowała moda na terierowate z trójkątnym łbem. Na wieczorne spacery musiał z naszym kundelkiem wychodzić ojciec, bo rycerze ortalionu robili ze swoich zwierzaków maszynki do atakowania innych psow. Szkoda mi tych pokracznych cielaków, bo wiem, że mogłyby być wspaniałymi rodzinnymi psami. Z resztą ze dwa-trzy lata temu miałam sytuację, że młody amstaf do mnie doskoczył z niezbyt miłymi zamiarami. Ponieważ był na smyczy, a ja wtedy miałam już wspomnianą w opowieści kluskę (właśnie jakiś bliżej nieokreślony mix amstafa), to zamiast się wystraszyć odezwałam się do niego przyjaźnie. Pies natychmiast zmienił nastawienie i dopiero to był sygnał dla jego właściciela w dresach, żeby go ode mnie odciągnąć. Potem usłyszałam za plecami pisk psa, najprawdopodobniej dostało mu się za to, że zamiast mnie zjeść postanowił się jednak zaprzyjaźnić...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
6 maja 2017 o 8:54

@oggie: Moja matka przyłapała swoją teściową, jak ta karmiła mnie czekoladą jak miałam 2 miesiące. Do tej pory babcia nie potrafi wytłumaczyć, czemu to zrobiła. Niestety, prędzej wytłumaczysz ludziom, że mają nie dokarmiać niczym twojego zwierzęcia, niż dzieciaka.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
6 maja 2017 o 8:47

Miałam podobne przemyślenia latem, stojąc w kolejce do kasy. Przede mną pan z kilkuletnim dzieckiem. Facet na oko po trzydziestce i 2-3 stopień otyłości. Tego dnia owszem, było gorąco, ale z pana pot się po prostu lał, ściekał po bordowej twarzy. Nie jest to raczej typowa reakcja organizmu na zrobienie zakupów w klimatyzowanym sklepie. Dzieciak uśmiecha się przyjaźnie do ludzi, widać jednak, że już ma nadwagę. W pierwszej chwili pomyślałam ze współczuciem, że może mają w rodzinie kiepski metabolizm czy coś, ale pan zaczął wyładowywać zakupy na taśmę. Zgrzewka "wody smakowej", serki topione, 12 lodów na patyku, chipsy.... Na koniec szepnął jeszcze coś do chłopca i ten uradowany pobiegł po wielką paczkę żelek. Sama nie jestem "fit", ale jakoś nie mogłam tego przetrawić. Jak można tak karmić dzieciaka, tym bardziej jeśli samemu, przez masę, ma się problem wyciągnąć portfel z kieszeni kurtki?

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
22 kwietnia 2015 o 17:56

Współczuje, na serio. Matka natura mnie obdarzyła znacznie mniej hojnie, a już mam problem, więc nie wyobrażam sobie, ile Ty musisz mieć zabawy z każdym stanikiem, kostiumem kąpielowym, koszulą, sukienką etc. Chyba większość producentów ubrań uważa, że duży biust=gruba baba. Do tego właściciele sieciówek ubraniowych raczej w ogóle nie wierzą w istnienie kobiet z biustem powyżej rozmiaru "D". Jak z daleka się zauważy fajny stanik, w na oko dużym rozmiarze, to po wzięciu do ręki okazuje się, że to, co wygląda na wierzchu na średnie E, na metce ma D, ale można tam upchnąć najwyżej małe A, bo tyle gąbki nawalone do środka.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
21 kwietnia 2015 o 17:21

Do kanonu "upierdliwych" kierowców dorzuciłabym jeszcze geniuszy, który wyprzedzają praktycznie "na trzeciego" tylko po to, żeby dosłownie za kilka sekund skręcać w lewo.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 17) | raportuj
10 kwietnia 2015 o 17:42

Uczepili się wszyscy tego określenia "niania" jak rzep psiego ogona. Jeśli Natasza określa warunki pracy na wstępie i płaci godziwie, to może wymagać nawet, żeby niania co wieczór przebierała się za kurczaka i recytowała Treny. Nie wymagała od pracownic niczego kosmicznego, słyszałam o bardziej wymyślnych zadaniach dla niań, za głodowe stawki. A czy to jakaś różnica, czy nazywa to stanowisko "niania" czy np. "pomoc do dzieci"?

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
7 kwietnia 2015 o 11:05

Nienawidzę ludzi zajmujących na raz 2 miejsca parkingowe, szczególnie, jak te miejsca są ładnie wyrysowane na parkingu. Wiadomo, czasami ustawienie innych samochodów itp uniemożliwiają poprawne postawienie samochodu i dlatego nie jestem zwolenniczką karnych kut*sów. Ale mnie coś strzela jak specjalnie jadę na mniej zatłoczony parking i czasem nawet pół godziny męczę się z zaparkowaniem mojego maleństwa, (tak, jestem kobietą, jestem z natury blondynką, nacieszcie stereotypy :D) a tu nadjeżdża typowy buc (zazwyczaj okolice kryzysu wieku średniego i samochód większy od typowego mieszkania)i zajmuje 2 a rekordziści 3-4 (!) miejsca parkingowe. Jak się boi pan buc, że mu samochód zarysują, to niech go owinie folią bąbelkową.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 7 kwietnia 2015 o 11:06

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
23 marca 2015 o 14:25

@egow: Uważam, że wszystko z rozsądkiem. Jak dzieciak nie chce czegoś jeść, to trzeba się temu bliżej przyjrzeć. Jak dziecko nie lubi mleka,to trzeba zobaczyć, czy nie lubi mleka samego w sobie, czy po prostu nienawidzi kożucha i nie trzeba mu tego mleka zagotowywać przed podaniem. Jak kaprysi na masło, to posmarować cienką warstwą, a nie kłaść plastry zmrożonego tłuszczu na kanapkę. Jak kaprysi na wołowinę, bo najchętniej jadłoby tylko pierś z kurczaka, to wytłumaczyć, że pani stomatolog kazała jeść więcej mięska które trzeba porzuć, a przecież chce co chwile chodzić do dentysty. Itp, itd. Moi rodzice jakoś potrafili sobie ze mną poradzić, a jeśli jakaś rzecz nie wyglądała im na niezbędną w moje diecie(herbaty, wszelkie napoje gazowane (w tym woda) królująca na imprezach dziecięcych lat 90' "śnieżka", tłuszcz przy obrzeżach wędlin itp, to nawet mnie nie namawiali. Byłam totalnym niejadkiem, takim którego nie da się "wziąć na przetrzymanie" bo chodziłabym głodna cały dzień i nic nie zjadła. Ale rodzice potrafili stanąć na głowie, kroić kanapeczki na małe kawałki, układać na talerzu obrazki z obiadu, wycinać zwierzątka z ziemniaków na frytki itp. Nikt mnie nie karmił na siłę, zdarzyło się parę razy, że w talerzu było więcej moich łez niż nielubianej zupy, ale nigdy nie było jakiegoś wpychania łyżkami jedzenia do gardła. Pewnych rzeczy nadal nie tknę, niektóre polubiłam z czasem, a inne jem, bo jem. Czyli można to załatwić. A uprzedzając, moi rodzice należeli do zapracowanych, ale potrafili znaleźć dla mnie chociaż trochę czasu, albo powierzali w opiece babci, która może nie wydziwiała aż tak, ale wiedziała, że wystarczą mi mniejsze, a częstsze porcje jedzenia z dużą ilością kolorowych warzyw i owoców i że jak się dzieciaka zagoni do "pomocy" w lepieniu pierogów, to dzieciak będzie je z dumą pochłaniał, choćby były najbardziej nieforemne na świecie.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
12 marca 2015 o 19:47

Odkąd zaczęłam pisać, moja ortografia spędzała sen z powiek wszystkim. Regułki wyryte do porzygu, pół lasu wycięte na papier, na którym zapisywałam wyrazy w słupkach i wymyślałam setki zdań z kłopotliwym wyrazem. Nic nie pomagało. Jak byłam w 5. czy 6. klasie podstawówki rodzice zabrali mnie na badania "o opinię". Pani badania przeprowadziła i powiedziała, że testy nic nie wykazują, ale jej się widzi, że ja jednak dysortografię mam.(Podobno tak bywa, jak dzieciak dużo czyta- ile w tym prawdy, nie wiem.) Czyli problem jest, ale opinii wydać nie ma jak. Co zrobili moi rodzice? Piekielną awanturę? Zapłacili pani ekstra kasę, za wydanie opinii, bo z D na sprawdzianie szóstoklasistów dostawało się dodatkowy czas? Nie. Wysłali mnie na zajęcia na których układałam zagadki logiczne, łączyłam ponumerowane kropeczki w obrazki (schodziło na to sporo czasu, bo kropeczek na takim obrazku było mnóstwo i jeszcze trochę) i jeszcze milion innych rzeczy, z których tylko niewielka część miała konkretny związek z ortografią. Pomogło. Nadal nie wygrałabym konkursu ortograficznego, nadal mam chwile zawahania jak się pisze jakiś wyraz, albo robię straszne babole, jak szybko notuję (dlatego wszystkie notatki z wykładów przepisuje w domu jeszcze raz) ale jest zdecydowanie lepiej. Tak więc są różne metody walki z takimi problemami, praktycznie zawsze da się chociaż trochę poprawić. Tylko trzeba chcieć, a nie głaskać dziecko po główce, bo ma dyscośtam i może mieć wyłożone na wszystko. PS: Jest jeszcze tylko jeden problem, jeszcze się taki nie narodził, co by mnie nauczył poprawnej interpunkcji :(

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 8) | raportuj
25 lutego 2015 o 22:20

Czasem mam wrażenie, że dla sporej ilości studentów egzamin powinien wyglądać tak: test prawda-fałsz (bo abcd, to już za wiele opcji)5 pytań, udostępniony miesiąc wcześniej (i potem jeszcze w dzień przed egzaminem, bo kto się niby miesiąc wcześniej do egzaminu się uczy, a potem kto by tego szukał). Następnie na egzaminie wykładowca powinien zostawić testy na biurku i wyjść, żeby nie denerwować studentów i żeby każdy mógł usiąść w takim miejscu w jakim chce. Na biurku powinno też stać jakieś dodatkowe źródło szerokopasmowego internetu, w razie jakby sieć uczelniana +prywatny internet w telefonie zawiódł. A na kartkach z testami powinny być zielone strzałeczki wskazujące poprawną odpowiedź. A i tak byłby ból siedzenia, że strzałeczki były zbyt blade, albo za małe, a kartka powinna być różowa. Najgorsze, że już się przekonałam, że takich ludzi z postawą roszczeniową życie jednak rzadko weryfikuje. Bo tu ściągnie, tam wybłaga, wujek rektor załatwi dopuszczenie do egzaminu mimo zerowej frekwencji na ćwiczeniach, w ciążę zajdzie na obronę, żeby ją mniej denerwowali itp. A po studiach za mąż za bogatego frajera, albo na stanowisko po znajomościach (nie chodzi mi o załatwienie sobie normalnej pracy przez jakiś krótszy czy dłuższy łańcuszek bliskich, tylko o specjalnie generowane stanowiska-widma (starszego pomocnika młodszego specjalisty do spraw badania elastyczności gumki w majtkach pani asystentki) za grubą kasę.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
10 lutego 2015 o 0:30

Ja na swoim facebooku często usuwam z obserwowanych młode matki. Dlaczego? Bo m.in. nie mam ochoty oglądać kolejnej "szparki" czy "siusiaczka" dzieciątka w kąpieli. Już same posty o kolejnych kupkach, czy odparzonych pupkach są dla mnie dość niesmaczne, ale zdjęcia nagich dzieci?! Wiem, że jeśli kiedyś będę miała dzieci, to nigdy nie opublikuje ich zdjęcia w internecie. Ubranych, rozebranych itp. No, może ewentualnie, jak się załapie na jakimś grupowym. Bo dziecko, to człowiek, a nie kolejna stylizacja, potrawa czy wzorek na paznokciach, którym się można (a nawet według niektórych trzeba) chwalić w internecie. Po co takie zdjęcia? Bo znajomi będą dawać lajki? Wszystkim orędownikom "zdrowego podejścia do niemowlęcej nagości" sugeruję przeszukać albumy rodzinne, a jeśli znajdzie się tam stare zdjęcie z wanienki -natychmiast opublikować na profilu społecznościowym. W sumie, co za problem pokazać iluś znajomym jak wyglądały nasze genitalia w dzieciństwie. Pomijając kwestię pedofilii i okrutnych dzieci z przyszłego otoczenia malucha, publikacja takich zdjęć, to po prostu brak szacunku do dziecka jako osoby. Bo niemowlak to nie zwierzątko, tylko malutki człowiek, ale o tym, sporo ludzi chyba zapomina.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
9 grudnia 2014 o 19:51

Sklepowe, które po obejrzeniu kinowych "Galerianek" stały się detektywami obyczajówki, to jeden z moich "ulubionych" typów ludzi. Parę lat temu (miałam ok 17 lat) poszłam z ojcem do galerii handlowej, po prezent dla mamy. Żadne z nas nie należy do stałych bywalców tego miejsca, więc trochę kluczyliśmy i zrobiliśmy parę rund dookoła galerii, dyskutując przy tym, że marzy mi się konkretny, dość drogi, typ torebki (niezbyt głośno, normalnym tonem). Przed jednym ze sklepów stały znudzone ekspedientki i kiedy mijaliśmy je po raz 2. czy 3. usłyszałam dialog "-Patrz, następna galerianka... -Która? -No ta, w spódnicy w kwiaty" Byłam jedyną osobą w zasięgu wzroku która miała na sobie spódnicę w kwiaty. Do kolan, plus płaskie sandały i zwykły top. Ale opinię już sobie panie wyrobiły :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
8 lipca 2013 o 10:29

Tu nie chodzi o promowanie lekkomyślności. Tu chodzi o to, że większość ludzi chciałoby móc w pełni korzystać ze swoich praw, ale nie może, bo ktoś inny łamie prawo. To, że nigdy nie pozbędziemy się na zawsze zjawiska gwałtu, oznacza, że mamy z tym nic nie robić? Nie próbowac? Zamknąć się w domu i zaryglować drzwi łańcuchem? Według spisanego prawa nie wolno gwałcić. Ale jeśli, prawdopodobnie, większość gwałtów nie jest zgłaszanych, to przestępca unika kary. Czyli ma poczucie przyzwolenia i zazwyczaj szaleje dalej.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
5 lipca 2013 o 12:18

To oczywiste, że lepiej, jeśli do gwałtu nie dojdzie. Ale jeszcze lepiej by było, gdyby do tego gwałtu nie doszło dlatego, że facet został odpowiednio wyedukowany/boi się, że mu jak za dawnych lat gwoździkiem przyczepią do mostu i dadzą kozik do ręki. Okazja czyni gwałciciela? Niech koleś nie gwałci, bo mu NIE WOLNO, a nie, bo nic się mu pod spodnie nie nawinęło. Ja nie nawołuje do tego, żebyśmy teraz wybiegły wszystkie o północy w najgorszą część miasta w peniuarach z paczką prezerwatyw. Jak sama napisałam, staram się unikać sytuacji potencjalnie niebezpiecznych, ale wiem, że może się zdarzyć jakiś wyjątek. I wtedy może mi się coś stać i wolałabym, zeby sprawca poniósł karę i już nikogo innego nie skrzywdził.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
4 lipca 2013 o 23:12

Czytając komentarze, mam wrażenie, że jeśli poszłabym kiedyś w spódnicy przed kolano na dyskotekę, wypiła trochę, pokłóciła z koleżankami i obrażona wyszła z imprezy, nie biorąc taksówki (bo np. w głowie krew z alkoholem szumi i chce się człek przewietrzyć/nie ma kasy) to pewnie powinnam dostać mandat! Bo przecież mogę zrobić z jakiegoś Bogu ducha winnego chłopaczyny zwyrodnialca!No czemu to nie jest karalne? Biegnijmy z wnioskiem o wprowadzenie do kodeksów nowej zasady! Nie urządzam sobie nocnych spacerów po ulicach, nie spuszczam oka z drinka w barze, nie umawiam się w jakimś dziwnym miejscu z osobą znaną tylko z internetu... Ale nie musi mi się podobać to, że muszę stosować takie środki ostrożności. Bo ja, jako normalna (prawie) osoba muszę dostosowywać swoje plany do jakiegoś nieokreślonego zwyrodnialca. Wiem, że przestępczość, w tym ta na tle seksualnym była, jest i będzie. Ale choroby też były, są i będą, więc po co w ogóle szukać leków? Zajmijmy się edukacją seksualną, każmy surowo gwałcicieli. A nie zastanawiajmy się, czy gdyby miała 3 cm więcej bluzki, to penis faceta zostałby w gaciach. Jedyne, do czego to prowadzi to nie zgłaszanie gwałtów i pozwalanie na to, ze zboczeniec dalej łazi po ulicach...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
27 czerwca 2013 o 0:16

Mam wrażenie, że w grę wchodzą nie tylko emocje, ale też internet. Uczepię się przykładu rozmów "alkoholowych" bo akurat niedawno na imprezie, na której byłam wypełznął temat homoseksualizmu. Ludzie mieli różne poglądy, kogoś obrzydza, komuś nie przeszkadza, ktoś tam coś tam. Rozmowa żywiołowa, padały różne argumenty, ale nikt nie robił osobistych wycieczek (no może, poza "jesteś oszustem, omijasz kolejkę!:) nie łapał za słówka, nie przekręcał wypowiedzi. Trudno uwierzyć, że banda studentów o znikomej zawartość krwi w alkoholu, teoretycznie "wypluwająca" słowa jakie im do łbów przyjdą, jest bardziej wyważona w swoich wypowiedziach niż użytkownicy forum. Skoro komunikacja jest przez komentarze, to może warto czasem, przed publikacją,przeczytać to co się napisało i co napisał poprzednik jeszcze raz, nie tylko po to, żeby wyłapać literówki.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 7) | raportuj
26 czerwca 2013 o 22:16

Standard, z Przystankiem Woodstock jest to samo. Zyliony artykułów o ćpaniu, borsuczeniu i brudasach taplających się w błocie podczas pijackiego amoku. A spróbuj się przy czymś takim wypowiedzieć o akcjach ekologicznych, oddawaniu krwi, namiotach w których można się dowiedzieć o rzeczach typu oświadczenia woli, czy o planowaniu rodziny... "Wrzask" taki na forum, że pewnie co niektórym literki powypadały z klawiatury przy pisaniu (bo to wszystko dla zmydlenia oczu przez komuno-kapitalistyczno-żydo-masońsko-pedalskie-stananistyczne lobby) Dziennikarze i pseudodziennikarze wolą wyciągać to co najgorsze, kontrowersyjne, to o czym ludzie będą mówić. Bo ludzie wolą pomstować na coś, niż pochwalić. PS. Czemu za każdym razem, jak gdzieś wykwitną słowa klucz (gej, Kościół Katolicki, aborcja) to na piekielnych dyskusja nagle gwałtownie traci poziom? Mam wrażenie, że debaty po trzeciej flaszce na imprezie (jak się załącza tryb filozofa wszystkim i trudne tematy) są bardziej spójne i merytoryczne.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
25 czerwca 2013 o 23:17

@hamsterod Z tą "ulubioną grupą" nie chodziło mi o to, że np. rowerzyści są na serio najbardziej uciążliwi, tylko większość znanych mi kierowców straszliwie na nich pomstuje (słusznie, czy nie- inna kwestia). Po prostu, jak z kimś jadę samochodem to częściej słyszę jakąś dezaprobatę gdy kierowca dojrzy rower, niż jak widzi pieszego. Wiadomo, niektórym nikt nie przeszkadza, innym szczególnie rowerzyści, innym piesi, motocykliści a niektórzy dostają furii i mają ochotę znaleźć alternatywne zastosowanie dla paska klinowego na widok matek przeciągających dzieci na drugą stronę ulicy, tuż pod koła samochodu. Ale wiadomo, to żadne badania statystyczne, tylko taka moja obserwacja.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
25 czerwca 2013 o 15:48

Nie mam niby nic do rowerzystów, ale przez takie jednostki, wcale się nie dziwię, że są "ulubioną grupą społeczną" wszystkich innych użytkowników dróg. Sama staram się nie łazić po ścieżkach rowerowych (czasem się zdarzy, jak ścieżka jest oddzielona od chodnika tylko namalowanym paskiem i nie widać zbytnio gdzie jest co). Ale co z tego, jak i tak nieraz musiałam odskakiwać bo cyklista dzwonił mi tuż za plecami, kiedy sobie spokojnie na chodniku szłam, mimo, że obok ścieżka rowerowa,szeroka oddzielona od chodnika pasem zieleni. A najgorsi są panowie w kryzysie wieku średniego, zaopatrzeni w wypasione kostiumy, kaski itp, co to się naczytali, że jeżdżenie do roboty na rowerze robi z nich nie wiadomo jakich światowców i dzielnie zasuwają środkiem drogi, po najbardziej zawalonej drodze w godzinach szczytu. Bo tak. Obok jest ścieżka rowerowa, ale po co z niej korzystać, pewnie zbyt plebejska dla nich.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
26 sierpnia 2012 o 14:39

Czemu jak słyszę (czytam) takie historie, to kojarzy mi się ortopedia w pewnym mazowieckim mieście na P, położonym nad Wisłą...

« poprzednia 1 następna »