Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Carrotka

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2012 - 1:45
Ostatnio: 18 kwietnia 2020 - 22:05
  • Historii na głównej: 62 z 85
  • Punktów za historie: 28473
  • Komentarzy: 478
  • Punktów za komentarze: 2628
 
zarchiwizowany

#33749

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj będzie piekielna emerytowana pasażerka [PP] autobusu miejskiego.

Było to za czasów, kiedy poruszałam się jeszcze o kulach po wypadku. Tego dnia mój chłopak nie mógł mnie odebrać z zajęć, więc pokuśtykałam na autobus. Doczekałam się niskopodłogowego, usiadłam przy wolnym miejscu obok starszego pana tuż przy drzwiach środkowych. W autobusie było mało ludzi, bo było jeszcze 45 minut do przerwy pomiędzy wykładami (studiuję w jedynym w Polsce miasteczku studenckim przylegającym do miasta). W centrum miasta już zrobiło się tłoczno, nie było wolnych miejsc. Nade mną stanęła starsza pani. Gdy drzwi się zamknęły i autobus ruszył, zaczęło się...

Kobiecina zaczęła do mnie sapać:
[PP]- Może by tak ustąpiła pani miejsca?
[Ja]- Przykro mi, ale nie utrzymam się na stojąco. Chodzę o kulach.
[PP]- Źle się czuję, proszę mnie puścić!- ryknęła na autobus.
[Ja]- Proszę nie krzyczeć na mnie, głucha nie jestem. Nie puszczę pani, bo mam problemy z poruszaniem się. Chodzę o kulach.- kule podniosłam lekko do góry, żeby zwróciła uwagę na moje "drugie nogi".
[PP]- Co za młodzież! Udają, że chorzy i człowieka starszego nie chcą nawet puścić!- ryknęła na autobus i szturchnęła mnie niby niechcący a specjalnie.
Inni pasażerowie nawet nie zareagowali na wredną istotę i nikt jej nie zaproponował swojego miejsca widząc jak się uwzięła na mnie, gdzie w rękach trzymałam kule ortopedyczne. Wściekłam się, bo nie lubię jak ktoś mnie tyka, szturcha, ciągnie i tym podobne.
[Ja] nieco głośniej- Proszę uważać jak macha pani rękami! Jak ma pani problemy z przyswojeniem, że nie ma wolnych miejsc siedzących a ja jestem niepełnosprawna ruchowo, to proszę zamówić taksówkę! Tam sobie pani posiedzi.
W tym momencie piekielne babsko zaczęło mnie popychać za ramię i wyzywać mnie, że kim to ja jestem, żeby jej mówić co mam robić. Dziadunio, który spokojnie koło mnie siedział, sam trzymał laskę w dłoni zwrócił jej uwagę, żeby mnie zostawiła, lecz jej reakcja była jak zachęta do kolejnych głośniejszych komentarzy i szturchnięć o zwiększonej częstotliwości.

Za kobieciną stał dość pokaźnej postury chłopak, który w żaden sposób nie reagował, żeby kobietę uspokoić. Jedynie przewracał oczami i zaciskał mocniej zęby. Ewidentnie się powstrzymywał.

Autobus zatrzymał się na przystanku, drzwi się otworzyły i w tym momencie szczęka mi opadła. Chłopak po prostu chudą kobiecinę złapał pod pachy, podniósł jak ufajdane niemowlę do góry, wyniósł z autobusu, dopchał się do środka z wsiadającymi i powiedział do mnie:
[CH]- Sorry, ale nie wytrzymałem i miałem dość skrzeczenia tępej kobiety, nie rozumiejącej, że ktoś młodszy może mieć większe problemy w poruszaniu się od niej...
Podziękowałam chłopakowi, inni się śmiali z kobiety i komentowali, że dobrze jej tak.

Piekielna Emerytowana Pasażerka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (280)
zarchiwizowany

#33473

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ta historia będzie o moim piekielnym chłopaku (obecnie byłym chłopaku).

Zanim doznałam wypadku, Mój chłopak pomieszkiwał u mnie (znaczy się często nocował) i część rzeczy miał w "jego" szafce. Kiedy doznałam wypadku (złamałam nasadę kości piszczelowej podczas wakacji- czyli można powiedzieć, że złamałam w kolanie), przeszłam skomplikowaną operację poskładania kończyny do kupy i leżałam w szpitalu, na moją prośbę wprowadził się do mnie, bo nie miał się kto mną zaopiekować. Oczywiście ze względu na sytuację nie było mowy o tym, by dokładał się do rachunków (głupio byłoby mi nawet o tym pomyśleć, żeby powiedzieć, aby się dokładał w takiej sytuacji).

Ze szpitala wypisali mnie w takim stanie, że nie mogłam samodzielnie dostać się do mieszkania- ratownicy na noszach wnosili moje zwłoki na drugie piętro (miałam tak paskudne złamanie i tak tandetną szynę, że każdy ruch powodował dzikie okrzyki z bólu- niestety dopóki rany pooperacyjne się nie zaleczyły, nie było co marzyć o gipsie). Kiedy ratownicy ze mną na noszach przekroczyli próg mojego mieszkania, myślałam, że spalę się ze wstydu... W mieszkaniu zastałam okropny bałagan. Poprosiłam go, żeby ogarnął to, bo ja przykuta do łóżka jestem (samodzielnie nie byłam w stanie nawet wstać z łóżka)- bezskutecznie. O kulach w korytarzu się potykałam o porozwalane rzeczy.

Był wakacje i straszne upały, że w mieszkaniu było po 30 a nawet w podskokach 33 stopnie (istny horror), więc dużo płynów piłam i ciągle mnie suszyło. A jak wiadomo, z tego powodu musiałam często do toalety. Mojemu lubemu nie podobało się, że tak często musiał pomagać mi wstać i prowadzić mnie do łazienki (asekuracyjnie coby mnie złapać, bym się nie przewróciła w tym chlewie) i zaczął na mnie dosłownie drzeć mordę, że za dużo piję i mam mniej pić bo za często musi mnie prowadzić "*urwa szczać".

No cóż. Wakacje faktycznie przewalone, bo siedział ze mną przykutą do łóżka. Ale to nie koniec tego. Wiadomo, że nawet nie byłam w stanie przygotować jakiegokolwiek posiłku- nie mogłam stać- cały ciężar opierałam tylko na zdrowej nodze a chora bezwładnie wisiała. Szybko to męczyło mięśnie w zdrowej nodze. Do tego opuszczona noga momentalnie mocno puchła. Siedzieć też nie mogłam gdzie indziej jak w łóżku, bo po prostu cholernie mnie bolało i taboret albo był za wysoki, żeby podstawić pod nogę, a pufa za niska... Już nawet go nie prosiłam, żeby gotował mi posiłki- dawałam pieniądze, by poszedł do kantyny z domowymi obiadkami i kupował na wynos posiłki (kantyna była 2, maksymalnie 3 minuty pieszo od mieszkania). Ba- na jego obiadki też mu dawałam. Bywało, że na śniadanie zjadłam jedną kanapkę, do godziny 17 nie mogłam się doprosić jakiegokolwiek posiłku i leżałam głodna- a kolacje bywały, albo i nie bywały.
Dlaczego? Wolał grać na komputerze i na prośbę, żeby włączył pauzę, bo na prawdę jestem głodna, albo na prawdę muszę do toalety bo zaraz nie dojdę- wrzeszczał na mnie, że mu dzieciństwo odbieram (no żesz jasna cholera- 22 lata facet miał) i słyszałam wieczne wrzaski "zaraz *urwa!". Po miesiącu opiekowania się mną wreszcie doczekałam się gipsu (w końcu mogłam samodzielnie wstać z łóżka i pójść do toalety, ale wciąż nie mogłam zbyt długo stać bo kolano puchło mocno). W mieszkaniu bałagan urósł do rangi burdelu, bo palcem nie ruszył nawet (nie mówię, żeby wypucował mieszkanie na błysk, ale mowa o podstawowych rzeczach jak wyniesienie śmieci, pozmywanie naczyń, pochowaniu ubrań do szaf, które walały się po podłodze, odkurzenie mieszkania odkurzaczem, pranie- już grom z wytarciem kurzy i myciem podłóg).

Nagle znalazł wymówkę, pojechał do swojej siostry w Niemczech, bo musiał pomóc jej z przeprowadzką do innego akademika w jakimś innym mieście. Poprosiłam, żeby ogarnął mieszkanie, zanim wyjedziemy, żeby nic się nie zalęgło (wyrzucić jedzenie, które zostało, ogarnąć naczynia, ubrania pochować, odkurzyć mieszkanie). Pokój w którym byłam i przedpokój z łazienką ogarnął po japońsku "yako tako". Do kuchni nie wchodziłam nawet i do jego pokoju.
Mnie podrzucił do mojej znajomej, która sama miała pracę i była zalatana, więc widywałam ją tylko rano i późnym wieczorem.

Mój chłopak miał zostawić mnie tylko na 4 dni u niej. Ale co? Jego pobyt przedłużył się do ponad dwóch tygodni! Dlaczego? Bo zrobił sobie z siostrą spontaniczną wycieczkę po sąsiednim kraju i poimprezował.

Koleżanka po tygodniu powiedziała, że przykro jej, ale ona musi wyjechać do rodziny i odwiozła mnie do mojego domu (200 km od niej). Cóż- mus to mus. Dałam na paliwo i w drogę. Gdy dotarłyśmy, pomogła mi wejść do mieszkania, wniosła rzeczy. Zaschło mi w gardle i od razu postanowiłam pokuśtykać o kulach do kuchni, żeby zrobić herbatę. Kiedy otworzyłam drzwi, to myślałam, że zawału dostanę. W kuchni był istny sajgon- zarośnięte grzybem naczynia w zlewie, który od tych naczyń kipiał, na stole reszta brudnych naczyń, otwarty pasztet, który wysechł i pokrył się zielono-białym puchem, w reklamówce otwartej było coś czarnego i galaretowatego, że nawet nie wiem czym to kiedyś było; w woreczku foliowym cały chleb pozieleniały, w koszyczku zgniłe owoce i warzywa, pełno latających moli kuchennych i malutkich muszek. Po prostu istny raj dla naukowców zajmujących się badaniami grzybów i wytwarzaniem penicyliny. Ja na ten widok załamana się rozryczałam i zaczęłam głośno wyzywać mojego chłopaka i wrzeszczeć, że go zatłukę żywcem kulami. Kumpela jak weszła do kuchni za mną, zaczęła siarczyście przeklinać mojego faceta razem ze mną jaki on jest (tak pomysłowo dobranych i za razem trafnych określeń w życiu nie słyszałam).

Wkurzyła się niemiłosiernie, zadzwoniła do niego i wywrzeszczała mu odgrażając się, że ma w trybie natychmiastowym wysłać pieniądze na środki czystości (wydałyśmy 200 zł), oraz kwotę 300 zł za sprzątanie (koleżanka prowadzi działalność, gdzie sprząta w domach prywatnych i biurach) i fakturę wyśle mu pocztą. Wywrzeszczała mu, że jak mógł doprowadzić mieszkanie do takiego stanu i nawrzucała mu tyle wyzwisk, że głowa pęka. Oczywiście on się nie czuł zobowiązany przelewać pieniędzy i płacić za środki czystości i usługę sprzątania. Kumpela w tym momencie nie wytrzymała i powiedziała, że albo pieniądze dotrą na konto jej, bądź moje jeszcze tego samego dnia. Jeśli tego nie zrobi- może pożegnać się ze swoimi rzeczami, bo jak będzie sprzątać moje mieszkanie (stwierdziła, że nie zostawi mnie w takim burdelu, bo zabić się można) to przy okazji sprzątnie również jego rzeczy i wyniesie na śmietnik. W końcu ugiął się i przelał pieniądze.

Jak wrócił ze swojej wycieczki oczywiście był skruszony, bo najadłam się wstydu jak nigdy dotąd, powiedziałam, żeby wynosił się z mojego życia i nie chcę go znać. Niestety ja głupia wybaczyłam mu. Nie rozstaliśmy się i dalej razem mieszkaliśmy. Po pewnym czasie gipsu się pozbyłam i coraz lepiej radziłam sobie z chodzeniem. Niestety oszczędności się moje kończyły a rachunki były dość spore odkąd mój chłopak zamieszkał u mnie. W końcu sytuacja mnie zmusiła, żeby go poprosić o dokładanie się do rachunków. Wtedy doznał wielkiego oburzenia. Po długich negocjacjach łaskawie zaczął dawać mi 200 zł miesięcznie (rachunki w okresie grzewczym opiewały na kwoty 1000 zł miesięcznie ze względu na ogrzewanie gazowe)...

Jeszcze rok żyliśmy tak razem, gdzie mnie sponiewierał, nie szanował, robił burdel w mieszkaniu i jeszcze miał roszczenia o to, bym mu wyprała pościel, ogarnęła (bo płaci)! Ba... Porwał prześcieradło (moje) niechcący i jeszcze kazał mi kupować, bo on nie ma na czym spać.
Od wypadku, po roku tej szamotaniny w końcu się rozstaliśmy... Uff...

I tak to zdecydowanie za długo trwało. Powinnam była go już kopnąć w cztery litery, jak podrzucił mnie jak zgniłe jajo do mojej znajomej (która nie była mi nawet bliska) i pojechał na wycieczkę i balety z siostrzyczką do Niemiec i zostawiając taki burdel w moim mieszkaniu.

Mój Piekielny chłopak (obecnie ex)

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (338)
zarchiwizowany

#32956

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A tym razem ja będę tą piekielną w tej opowiastce.
Sytuacja miała miejsce za czasów, kiedy to byłam smarkiem w pierwszej klasie liceum (byłam rosłą dziewuchą wyglądającą co najmniej na pełnoletnią).
Piętro wyżej, tuż nade mną mieszkało emerytowane małżeństwo wraz z futrzastym pupilem, wrednym kotem, którego lubili puszczać na klatkę samopas. Zwierzę nie wiem w jakim celu było wypuszczane- czy to w celu wybiegania się, czy też załatwieniu potrzeb fizjologicznych, czy ku tym obu sprawom. W każdym razie sąsiedzi się ciągle skarżyli na obszczane wycieraczki, tudzież obsrane. Lecz właściciele kota nic sobie z tego nie robili udając greków w stylu: "Jak to? Nasz kiciuś? Niemożliwe! Proszę nie opowiadać bzdur!" i trzaskali drzwiami przed nosem.
Moja wycieraczka też nie była oszczędzona- była nieraz przez niekastrowanego grubego kocura oblana ciepłym moczem. Pewnego dnia i wredne kocisko na moją wycieraczkę nasrało. Moja mama jako, że jest osobą pokojową, więc nie zamierzała się wybrać do sąsiadów z opierniczem, żeby posprzątali po futrzaku, zanim przerobi go na kapcie na zimę- tylko wzięła szufelkę rzucając mięsem pod nosem i chciała to sprzątnąć. Wkurzyłam się i powiedziałam, żeby tego nie ruszała.
Wtedy akurat byłam o kulach, ponieważ skręciłam nogę w kostce i założyli mi szynę gipsową. Pokuśtykałam piętro wyżej, zapukałam grzecznie i otworzyła mi drzwi [Sa]- sąsiadka.
[Ja}- Proszę Pani, Państwa kot znowu narobił nam na wycieraczkę. Proszę nie wypuszczać kota na klatkę schodową, bo to nie kuweta. Byłaby Pani tak łaskawa sprzątnąć po swoim pupilu? Mi ciężko o kulach.
[Sa]- Nie wypuszczamy naszego kota! To nie nasz mruczuś! Proszę dać nam spokój!- i trzasnęła drzwiami przed nosem.
Wściekła nie dałam za wygraną i zaczęłam już nie pukać a natarczywie walić do drzwi bardzo wściekła. Tym razem otworzył [Sd]- sąsiad, mąż owej kobiety.
[Ja]- Proszę sprzątnąć gówno po swoim śmierdzielu, albo powiadomię administrację, bo jest zakaz wypuszczania zwierząt bez nadzoru na klatki schodowe a jak narobią to należy sprzątnąć po nich nieczystości!
[Sd]- Wyp******laj! Ja ci k***a dam!- i popchnął mnie a jego drzwi były tak usytuowane, że stojąc przed nimi miałam za plecami schody. Straciłam równowagę i omal nie spadłam ze schodów. Z rąk wypuściłam kule ortopedyczne i w ostatniej chwili złapałam się poręczy. Dziadek za to jeszcze rzucił do mnie kilka inwektyw i trzasnął drzwiami.
Sąsiadka i moja rodzicielka zaalarmowana wrzaskami, łomotem spadających kul po schodach i łomotem drzwi wyszły na klatkę schodową w pośpiechu zobaczyć co się dzieje. Mama pomogła mi podając kule i zeszłyśmy na dół. Byłam tak wściekła, że kazałam jej wrócić do mieszkania i nie sprzątać tego jeszcze, bo nie skończyłam z nimi. Weszłam za nią i oczekując odpowiedniego momentu wreszcie doczekałam upragnionej chwili, kiedy to weszli do mniejszego pokoju i włączyli radio Maryja na różaniec. A, że słuchali dość głośno wzięłam naszą wycieraczkę w garść złożoną w pół tak, żeby kocia niespodzianka nie zleciała podczas powolnego wchodzenia o kulach po schodach. Pod drzwiami sąsiadów rozłożyłam wycieraczkę, przyłożyłam stroną z gówienkiem do drzwi i wysmarowałam je nim od framugi do framugi, po czym wzięłam sąsiadów wycieraczkę (która była identyczna jak moja), zostawiłam im swoją z resztkami kupy ich pupila pod drzwiami, spokojnie zeszłam na dół, położyłam czystą wycieraczkę pod moje drzwi i wróciłam do mieszkania. Sąsiedzi oburzeni jak zobaczyli co się stało zaczęli dobijać się do moich drzwi. Powiedziałam mamie spokojnie, by pod żadnym pozorem nie otwierała. W końcu szarpanie klamki i łomot do drzwi ucichł. Jednak nie na długo... Do drzwi załomotała Policja. Powiedziałam mamie spokojnie, że ja otworzę. Oczywiście mundurowi przedstawili się i powiedzieli, że zostali wezwani, bo zakłócam spokój i zaśmiecam klatkę schodową. Wyjaśniłam mundurowym o co poszło i jak sąsiedzi mnie potraktowali. Rozmawiałam z nimi na klatce schodowej. Przy okazji zapukałam do sąsiadki, która potwierdziła moją wersję, bo widziała kupsko tłustego kociska na mojej wycieraczce, potwierdziła, że nikt inny nie ma zwierząt z naszej klatki i opowiedziała jak słyszała awanturę i łomot, po czym jak wyszła na klatkę zaalarmowana to moja mama zbierała kule ze schodów i podawała mi, bym mogła zejść. Opowiedziałam jak się zemściłam, gdzie mundurowi nie kryli rozbawienia, podziękowali za informację i wybrali się piętro wyżej, zrobili awanturę, pogrozili, że gdyby stała mi się krzywda to dziadek mógłby pójść siedzieć i wystawili mandat.
Od tamtej pory, pod dziś dzień mam święty spokój i już nie widziałam ani razu wrednego kociska na klatce schodowej.

sąsiedzi

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (250)