Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Enduro

Zamieszcza historie od: 7 maja 2011 - 12:21
Ostatnio: 7 maja 2012 - 11:29
  • Historii na głównej: 10 z 15
  • Punktów za historie: 8225
  • Komentarzy: 133
  • Punktów za komentarze: 683
 
zarchiwizowany

#12775

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o mojej zabawie w kuriera. Tym którym nie chce się czytać grafomańskich opisów, niech ominą akapity 3,4,5 oraz przypisy. No to jazda:

Mój kolega przeprowadził się na wieś. Zapadła dziura gdzie ludzie wciąż palą czarownice, jest wioskowy guślarz a na szczura potrzeba wiedźmina[1]. Na prośbę kolegi musiałem dostarczyć mu plecak z jakąś elektroniką. Sprzęt miał odebrać jego dziadek, złoty człowiek co przybysza z miasta chlebem i wódką przywita.

Była to moja pierwsza wizyta tak więc na wszelki wypadek pytam się o opis wyglądu jego domu i dokładny adres. Po uzyskaniu informacji biorę te precjoza i jazda.

Pierwszy zgrzyt, doga dojazdowa fakturą przypomina skrzyżowanie powierzchni księżyca i świeżo przeoranego kartofliska. Po trzecim zahaczeniu miską olejową szlag mnie trafił i zostawiłem samochód na jakimś polu i dawaj z buta. Jest przecież tylko 35 stopni w cieniu a przede mną nieco ponad kilometr. Oddalając się wyobraźnia płata mi figla i słyszę cichy, pełen bólu i żalu jęk porzuconego samochodu[2].

W końcu dotarłem, zmęczony, odwodniony i spocony jak świnia. Plecak przywarł do pleców i zastanawiam się jak to odczepić bez użycia łopatki. W samej mieścinie przywitało mnie południowe słońce i kłęby zielska przetaczające się przez ulicę. Skojarzenia do dzikiego zachodu pasowało jak ulał, tylko saloonu brakowało[3].

Radość z dotarcia do strzępków cywilizacji nie trwał długo. Szybki rekonesans ujawnił zmorę większości osiedli. Numeracja. Czy do ciężkiej cholery tak ciężko umieścić mała metalową tabliczkę z numerkiem i nazwą ulicy? "Telefon do przyjaciela" odpadał bo komórka nie dostała prądu na śniadanie i zdechła z głodu[4]. Podpierając się opisem wyglądu domu i pamięcią (ave google maps) dotarłem na miejsce.

Wygląd domu zgadza się z opisem, podchodzę do bramy (O! Jest domofon!) naciskam guzik i czekam. Nikt nie otwierał więc nacisnąłem jeszcze kilka razy. Drzwi się otwierają i wychodzi dziadek. Mission colmplete myślę sobie, z triumfu wyrwał mnie wrzask dziadka.
[Dziadek]: Czego tu gnoju chcesz, porządnym ludziom wydzwaniasz.
[Ja]: Przepraszam, ale ja mam tu ten sprzęt co...
[D]: Nic nie chce, żadnego diabelstwa, ludzie od tego raka mają!!
[J]: ... W takim razie czy to jest ulica Piekielna 123?
[D]: Gówno ci powiem, ja was znam sukinsyny, zamontujecie mi coś pod oknem i będziecie truć mnie falami(?).
Dziadek wskoczył za drzwi z werwą dwudziestolatka i po chwili wyskoczył z... napiętą kuszą(!) Nie czekałem na nic więcej i zacząłem po ludzku spieprzać ile sił w nogach, miotając przekleństwa których nie przytoczę bo czytają nas damy i dzieci[5].

Właściwy dom znalazłem pół godziny później z pomocą jakiejś zbłąkanej duszy, właściwy dziadek okazał się super człowiekiem który odebrał sprzęt, poczęstował chlebem ze smalcem i ogórkiem, wódki odmówiłem bo będę prowadził. Życzył mi jeszcze szerokiej drogi i wróciłem do samochodu. Czekał w tym samym miejscu i na mój widok radośnie merdał antenką. W nagrodę za czekanie dostał pełen bak bezołowiowej 98 i prysznic w myjni.

[1] Tak wiem że teraz wsie niewiele różnią się od miasta, ale to była typowa dzicz z późnego średniowiecza, a takie też są.
[2] Jak sobie uświadomiłem jaki to był durny pomysł... Ale chyba opatrzność czuwa nad dziećmi pijanymi i idiotami.
[3] "Nie kłamię tylko koloryzuje, a to różnica" - Jaskier, bard, poeta i wierszokleta. Tym nie mniej jak tam dotarłem było to miasto duchów.
[4] Rozładowała się po prostu. A stare nokie 3310 trzymały dwa tygodnie bez ładowania. Quo vadis techniko.
[5] marynarz z szewskim stażem by się zawstydził, nie jestem z tego dumny ani trochę.

Wigwizdowo małe

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (270)

#11618

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia świeża bo z przedwczoraj.

Mam żółwia wodnego i jak jest dobra pogoda (czytaj: zero chmur i żar leje się z nieba) to zabieram go do parku żeby sobie pobiegał. Tak było i tym razem. Zakładam mu na pancerz wykonaną przez mojego ojca "obrożę" w postaci czerwonego paska odblaskowego i migającej diody na pilota. Pozwala to znaleźć żółwia nawet w wysokiej trawie, jest to bardziej zabezpieczenie awaryjne bo i tak nie spuszczam go z oczu.

Gadzina spaceruje, ja siedzę na ławeczce i obserwuje. Do żółwia podchodzi jakiś dzieciak, nic niezwykłego, często nawet dorośli podchodzą do mnie i pytają co jada, ile żyje etc. Zanim zdążyłem powiedzieć żeby nie drażnić gada, dzieciak go łapie i zaczyna uciekać. Chwila szoku i pędzę za dzieciakiem. Mały po całkiem długim sprincie schował się za swoją matką, która od razu się na mnie wydarła:

[M]atka: Co ty sobie gnoju wyobrażasz dziecko mi gonisz! Ja policje wezwę!
[J]a: Bez powodu go nie gonię, pani syn zabrał mojego żółwia.
[M]: Co ty pieprzysz, wczoraj go kupiliśmy, prawda synku?
Dzieciak perfidnie się szczerząc (przy okazji ukazują brak przednich jedynek), kiwa głową i pokazuje mi język.
[J]: Ale to jest mój żółw, ma nawet opaskę!
[M]: Upuścili cię przy porodzie durniu, że nie rozumiesz?! Zwierzę jest nasze!!

Wymiana słów w tym tonie trwała jakieś, 3 minuty, przy czym ja starałem się zachować spokój (co było bardzo trudne), a babka coraz bardziej się nakręcała, liczba decybeli z jaką nadawała, zawstydziła by trąby jerychońskie. Dzieciak dalej się szczerzył, a żółw się wyrywał. Gdy nagle stał cud! Pojawiła się para strażników miejskich i sami z siebie do nas podeszli.

[SM]: Przepraszam, co tu się dzieje?
[M]: O dobrze że jesteście, ten imbecyl chce ukraść żółwia mojemu synowi!
[J]: Powtarzam ko raz kolejny, że to pani syn zabrał mi go sprzed nosa. Ma nawet opaskę.
[M]: Takie coś można dostać w każdym sklepie, durniu!
[SM]: Proszę się uspokoić, czy ma pani coś na potwierdzenie że to pani zwierzę?
[M]: Ono jest moje!!!
[J]: Ale ja mam!

W tym momencie wyciągnąłem pilota z kieszeni i nacisnąłem guzik, dioda zaczęła migać, babka zbladła, dzieciak zaczął ryczeć, żółw się wyrywał. Piekielna wyrwała gada z ręki dziecka, wepchnęła mi go brutalnie do rąk i oboje oddalili się bardzo szybkim krokiem. Słychać było jeszcze jak troskliwa mamusia mówi do ryczącego dzieciaka "nie martw się, następnym razem się uda(!)"

Panowie strażnicy powiedzieli, że z czymś takim spotkali się po raz pierwszy i powiedzieli że opaska z diodą jest fajna, ale lepsza była by stara dobra smycz. Ciężko się nie zgodzić.

Park miejski

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 871 (933)
zarchiwizowany

#10970

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia mojego kolegi, ale tak nieprawdopodobna że nadaje się do opisania.

Kolega, nazwijmy go Michał, jakieś 3 lata temu pracował w informacji (czy coś w ten deseń) jakiej firmy telekomunikacyjnej. W każdym razie było biurko, za biurkiem on, komputer a klient przychodził i wylewał swoje żale.

Dzień upływał leniwie, mały ruch i żadnych bluzgów. Nagle wpada jak burza facet, około 40lat, ubrany w stylu luźno-eleganckim (czytaj: marynarka i jeansy). Pędzi niczym prom kosmiczny po orbicie i zatrzymuje się z wielkim hukiem o biurko Michała tak że cofnęło się o jakieś 2 cm.
Jego wyraz ciężko opisać, ale można powiedzieć że przerażenie mieszało się na twarzy klienta z desperacją i rezygnacją. Wisienką na torcie był jego głos, wysoki i histeryczny jakby na skraju załamania nerwowego.

Zanim mój kolega zdążył się zorientować co się dzieje i czy zostać na miejscu czy lepiej spieprzać, klient na jednym oddechu wyrzucił:
[K]lient: Panie! Internet! błagam internetu!!
[M]ichał: S-słucham?
[K]: Internetu, proszę! Flotę zostawiłem!
Ostatnie zdanie wyrwało Michała z szoku i uświadomiło mu że sytuacja jest krytyczna.
[M]: Rozumiem, niestety nie mogę panu udostępnić komputera, ale 50m dalej jest kafejka internetowa.

Klient odwrócił się i w szaleńczym biegu z powrotem rzucił szybkie "dzięki" i wyleciał przez drzwi o mało co ich nie wyważając. Cala akcja trwała ok 15 sek.

Co się okazało, koleś grał w przeglądarkową grę internetową Ogame w której buduje się statki kosmiczne i niszczy je innym graczom. Biedak wychodzą musiał zapomnieć wysłać je na misję(albo coś podobnego). Całe szczęście że kolega Michał też w to grał i wiedział że "flota" to nie raz kilka miesięcy pracy.

Niestety nie wiadomo czy facetowi udało się ocalić flotę.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (234)

#9887

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczorajsza sytuacja w której główna rolę odegrały dwa piwa, dowód osobisty i mały sklepik, przypomniały mi moją historię o piekielnym fryzjerze.

Tytułem wstępu, od 9 roku życia mam specyficzną fryzurę. Włosy na głowie tak do połowy ucha, z tyłu kitka do ramion (jak ktoś grał w Gothica 1 albo 2 to niech przypomni sobie fryzurę bezimiennego i trochę przedłuży kitkę). Ten szalony fryz przetrwał dekadę, aż do wiosny roku pańskiego 2010.

Jak mówił Mendelejew „na wiosnę zwierzęta linieją to i człowiekowi wypada się ostrzyc”. Więc idę do swojego fryzjera. Pierwszy zgrzyt - fryzjerka, która zawsze mnie strzygła jest już na emeryturze, zamiast niej zajmie się mną nowa. Wyglądała jak stadium przejściowe pomiędzy normalną dziewczyną a blondi „plastik fantastik”.

No dobra co ma być to będzie, siadam i mówię jak ma być, kitkę skrócić do połowy szyi, a włosy na głowie tak o 5 cm. Przytaknęła i rozwiązała kitkę (dziwne, Pani Halinka nigdy tego nie robiła). Łapie za maszynkę i nakłada jakąś nasadkę (zaraz! maszynka szła w ruch dopiero na końcu, coś tu nie gra) i zanim zdążyłem się zapytać co zamierza zrobić przejechała mi nią przez sam środek głowy! Wyprostowałem się:
[ja]: Co pani robi!?
[F]yzjerka: Jak to co? Skracam do 5cm jak pan mówił.
[ja]: Nie DO 5cm ale O 5cm, i tylko głowa a nie kitka!
[F]: Wiem co słyszałam, miało być ścięcie wszystkiego na krótko. Proszę siadać.

Jakiś facet słysząc to wyszedł z zaplecza, prawdopodobnie kierownik, chyba mnie poznał, bo złapał się za głowę. Pogonił fryzjerkę na zaplecze i przepraszając za zaistniałą sytuacje, spróbował ratować co się da, a niewiele tego zostało.

Skończyło się na darmowym, zrobieniu nowej krótkiej fryzury, gorących przeprosinach i obietnicą ochrzanienia fryzjerki. Zapuszczam znowu i nawet nie wiedziałem jak lekki wiaterek może dawać po głowie.

Fryzjer osiedlowy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 528 (624)
zarchiwizowany

#9821

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja pierwsza historia będzie o służbie zdrowia.

Kiedy byłem jeszcze gówniarzem ok. 14 lat znaleźliśmy sobie zabawę w „rycerzy”. W skrócie polegała na laniu się kijami i deskami, więc obrażenia były częste. Zwykle kończyło się na siniakach i otarciach czasem krwi, do czasu. Znalazłem w piwnicy porządna dębową pałę, kij bejsbolowy się przy niej chował, kolega chciał ją przetestować na drzewie, zamiast w drzewo trafił we mnie stojącego obok.

Samego ciosu nie pamiętam ocknąłem się dopiero na ziemi z potwornym bólem w prawych żebrach. Chwilę wracałem do siebie a potem koledzy odprowadzili mnie do domu. Następnego dnia było jeszcze gorzej, nie mogłem wstać z łóżka, a krwiak wiekości piłki w miejscu trafienia mienił się fantastycznymi odcieniami fioletu i zieleni.
Szybkie oględziny skwitowane zdaniem „Jezus Maria, co to jest do cholery?” skończyły się w szpitalu.

Po trzech godzinach czekania, lekarz łaskawie raczył zejść, spojrzał skomentował grę barw na żeberkach stwierdził, że to tylko stłuczenie, porządne, ale tylko stłuczenie i nie ma, co się martwić samo zejdzie. Przepisał jakąś maść, i tydzień się nie przemęczać.
Smarowanie to był koszmar i bolało jak sto sukinsynów przy każdej zmianie pozycji tylko leżenie nieruchomo pomagało. Tydzień później bolało dalej ale już mniej(ale wciąż mocno) i krwiak się zmniejszy, dało już się chodzić do szkoły.

Miesiąc później dalej bolało, mama się wkurzyła i znowu jazda do szpitala. Tym razem inny, dużo młodszy lekarz, obejrzał, dotknął, spytał co się stało i od razu wysłał na prześwietlenie. Diagnoza: Pęknięcie dwóch żeber i uraz trzeciego, nic już nie dało się zrobić, bo kości zaczęły się zrastać. Młody kazał się cieszyć, że się nie złamały na amen, tylko pękły i lekko wygięły do wewnątrz, bo mogło być dużo gorzej.

Teraz została mi śliczna pamiątka w postaci sporego dołka na samym dole prawych żeber. Zabawa w rycerzy oczywiście na tym wypadku oczywiście się skończyła.

Słuzba zdrowia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (201)