Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Garrett

Zamieszcza historie od: 23 kwietnia 2012 - 15:29
Ostatnio: 23 kwietnia 2024 - 0:02
O sobie:

Mechanik amator, uwielbiający zapach etyliny, pogromca bezdroży, poskramiacz knąbrnych terenówek, miłośnik kotów i psów, romantyczny i przystojny (193/110), a nie, to nie sympatia.pl :)

  • Historii na głównej: 84 z 84
  • Punktów za historie: 43146
  • Komentarzy: 519
  • Punktów za komentarze: 3779
 

#42360

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stare dzieje, z 10-15 lat temu, Warszawa, ul Modlińska, wylotówka z miasta, komis samochodowy. Mam wolną chwilę, więc spacerkiem zwiedzam jeden z nich, adresu już nie pamiętam, zresztą komis nie istnieje...

W oko wpada mi ładne volvo 850 ciemnozielony metalic (to pamiętam jak dziś), oglądam, oglądam i cały bok naprawiany, dach pofalowany, zderzaki od innego modelu (po lifcie) no i jeszcze jakieś tam pierdołki mi nie pasowały, do tego szyby z różnych roczników, generalnie auto powypadkowe, mocno rozbite było i co najgorsze naprawione byle jak. Za to cena przykładowo 49900 przy rynkowej 40-42 tyś bo volvo „ABSOLUTNIE BEZWYPADKOWE” „maxymalny full wypas” i felgi ameliniowe, idealny stan no i inne tego typu bzdury.

No nic, przecież nie muszę go kupować, idę dalej, oglądam kolejne kwiatki, spadam. Wychodząc widzę jakieś zamieszanie przy oglądanym volvo, trzech gości rozmawia językiem migowym, pokazują na samochód. Podszedłem zobaczyć czy chcą kupić ten samochód i niby oglądam jakiś, co stoi obok. Za chwilę przychodzi właściciel komisu i zaczyna "bajer": Super bryka, pierwszy właściciel, oczywiście powtarza wszystkie bzdury z karteczki zza szyby, a jeden z klientów tłumaczy reszcie. Samochód podoba się panom (nowy lakier, cały wypolerowany), środek ok., targują się, komis nic nie opuści, jak się nie podoba to wynocha, on nie ma czasu na targi, biorą albo nie biorą on nie ma czasu (super obsługa!!!). Wielu klientów o ten samochód pytało, jeden pojechał po pieniądze (akurat). No oni się decydują, tylko jeszcze maska w górę i odpalamy silnik. Silnik ok., dyskretnie zaglądam do środka, a tam pięknie pogięte podłużnice, nawet nie chciało się blacharzowi ich prostować (nie zawsze się da) lub wymienić, masakra, dziwne, że budę jako tako udało im się spasować. Patrzę na klientów, zachwyceni!!! Silnik pracuje równiutko, czyli prawdziwa okazja im się trafiła.

Klient mówi, że chce zobaczyć dowód rejestracyjny i jeżeli numery się zgadzają, zabierają auto. Właściciel komisu idzie po dokumenty, a ja w tym czasie pokazuję facetowi krzywe podłużnice, byle jak spasowane błotniki, fale na dachu, szyby, tłumaczę, że samochód miał robiony przód, bok i dach. Widzę, że facet się nie zna kompletnie. Tłumaczę mu, że najlepiej będzie dla niego jakby poszukał innego samochodu. Facet chyba w lekkim szoku, że "jakiś dzieciak" trochę się zna, podziękował, popatrzył, stwierdził, że samochodu nie kupuje. Zbierają się i wychodzimy razem.
Właściciel komisu leci za nami, macha dowodem rejestracyjnym, oczywiście pada pytanie dlaczego się rozmyślili, a ci idioci pokazują na mnie i mówią, że ten tutaj pokazał im co było w samochodzie naprawiane i oni nie są zainteresowani zakupem. Ten z komisu leci do mnie z rękami i krzyczy:
- Ty taki owaki siaki i ogóle i w szczególe jak cię dorwę to ci ... tak, że cię rodzona matka nie pozna, będziesz mi klientów odstraszał. (wiązanka była dłuższa, ale jakoś nie zapamiętałem wszystkiego :)

Nie czekałem, zwiałem. Zdziwieni panowie zostali, samochodu chyba nie kupili.

Jakiś czas później w którejś gazecie była opisana afera jak ten komis z Modlińskiej zniknął, samochody zginęły, a nieoficjalnym właścicielem była grupa z Mokotowa czy z Żoliborza, a część samochodów pochodziła z kradzieży, co się okazało jak wezwali klientów komisu na przesłuchania.

Ale jakim trzeba być bezczelnym typem, żeby tak kłamać żeby tylko sprzedać "szrota", szczególnie niepełnosprawnym, którym i tak jest trudniej w życiu.

komis przy ul. Modlińskiej

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 448 (496)

#42371

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarza mi się czasem naprawiać różne pojazdy, ale generalnie nie mam warunków, czasem umiejętności, czasem weny, wiadomo, nie z tego żyję i traktuję to raczej jak wyzwanie niż chęć zarobku, więc nie „robię” wszystkiego, tylko to, co jestem w stanie naprawić lub chociaż zdiagnozować co jest uszkodzone.

Dzwoni kolega, kupił samochód, coś tam nie działa (drobiazg nieistotny w opowieści), poszperałem w necie, podłubałem, pokombinowałem, działa, samochód odebrany. Minęło trochę czasu, telefon od kumpla, jego kolega ma dokładnie ten sam problem, czy może przyjechać.

Klient przyjechał, mówi, że jestem jego ostatnią nadzieją, bo u niego w okolicy nikt się nie chciał podjąć naprawy, nawet na komputerze był i nic nie wykazało... Szczęka mi w tym momencie lekko opadła... Samochód z 1990 r, z mechaniczną pompą wtryskową, nie ma sterownika silnika, nie ma złącza diagnostycznego, nie ma do czego podpiąć komputera!! Jakim cudem komputer miał by coś pokazać? Za podłączenie komputera 150 zł, paragonu nie dostał, faktury też nie, nie dość że lewizna to jeszcze oszust normalny...

Policzmy - 10 klientów dziennie razy 20 dni razy 150 zł, wychodzi ładna sumka miesięcznie, nie brudząc rąk, tylko "podpinając" pod komputer i stwierdzając, że nic nie widać, albo kasując błędy, bo naprawiać to mu się nie chce. Cwaniactwo najczystszej postaci.

PS. Minimum 10 klientów dziennie, zapisy ma podobno na dwa tygodnie naprzód, bo nie ma konkurencji w okolicy, klient jechał do mnie 150 km z lawetą, a wrócił o własnych siłach.

Siedlce elektryk od siedmiu boleści

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 742 (774)

#42369

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zostałem poproszony o sprzedaż telefonu poprzez Internet.
Znajomi nie mają konta, nie ma sprawy, telefon "najmodniejszej" firmy, zdjęty simlock, działał z polskimi sieciami, model trochę stary bo 3 gs. Telefon ma pewien feler: ciągle się wiesza, przyjście smsa oznacza zwis, uruchomienie aplikacji oznacza restart, ogólnie jak się telefonu nie używa to działa, a jak się chce użyć to się wiesza lub restartuje.
Namalowałem opis nieco podobny do tego tutaj, wystawiłem w kategorii uszkodzone i napisałem, że raczej na części bo ekran ok., akumulator ok., może ktoś z kilku zrobi sobie jeden, cena od 50 zł, jedziemy... nr telefonu nie podałem, kontakt tylko mailowy.

- Masa maili w stylu daję 20 zł i zabieram od ręki, standardzik, do kosza.
- Czy mógłbym go naprawić?
Oczywiście w cenie wystawionej na portalu. Do kosza.
- Czy mógłbym zrobić zdjęcia telefonu w środku?
Ciekawe po co? Do kosza (później będzie marudzenie, że rozkręcany).
- Czy telefon jest sprawny?
Please... do kosza.
- Czy telefon nie był zalany? (jedyne sensowne pytanie).

Licytację wygrał jakiś pan, kaska wpłynęła, telefon wysłany. Mijają dwa dni, dzwoni: jest problem, bo telefon się wiesza!! Restartuje!! Nie da się z niego dzwonić!! Jesteś oszustem garrett!! Spotkamy się w sądzie, znajdę cię, zniszczę cię, oddawaj pieniądze złodzieju...

Nie będziemy tak rozmawiać. Proszę pana, żeby zadzwonił jak będzie przy komputerze i będzie miał włączoną aukcję. Dzwoni za 15 minut, że jest przy komputerze, delikatnie wypytuję gościa czy mógłby przeczytać drugą linijkę opisu, gość czyta... zapada cisza, chyba dociera do niego treść... I teraz najlepsze:
Klient: - Ale ja nie czytałem opisu! (Hmmm... naprawdę?)
Ja: - A może pan sprawdzić w jakiej kategorii jest wystawiony telefon?
Klient: - Jasne.
Mija chwila i słyszę:
Klient: - Uszkodzone, aha to on jest zepsuty??
Ja: - Tak.
Klient: - Aha, do widzenia - klik.

Ani przepraszam, ani pocałuj mnie gdzieś...

Litości, chyba przeczytanie słownie sześciu linijek tekstu nie przekracza możliwości percepcyjnych przeciętnego Kowalskiego?

Żeby było śmieszniej (??) parę dni później ten gość wystawił telefon w kategorii sprawne, napisał w opisie, że telefon był ok, później kupił nowszy, tego długo nie używał, teraz nie ma jak go sprawdzić i kupujesz na własne ryzyko... Fajny gość...

aukcja

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 991 (1023)

#29881

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo będzie bo i pani „Jadzia” sąsiadka (przyszywana, ale jednak) potrafiła zatruć życie.

Mieszkała sobie w bloku naprzeciwko mojej firmy, osoba znana w całej okolicy, wyklęta przez sąsiadów klatki, a być może i bloku. Nie należała do moher commando, nie dzwoniła po policję przy głośniejszym szeleście zza ściany, nie interesowała się „o której to panienka wczoraj wróciła”, nawet dzień dobry powiedziała. Kto jej nie znał pomyślałby, starsza schorowana kobieta, biednie ubrana, wiecznie z tobołem na zgarbionych plecach... ale zaraz, zaraz dlaczego trafiła na Piekielnych?

Pani ta codziennie od wielu lat gromadziła w mieszkaniu to, z czym inni ludzie postanowili się rozstać i wyrzucili to do śmieci. Tak, starsza pani z mieszkanie zrobiła sobie magazyn wszelkiego rodzaju śmieci, gratów, starych ubrań. Wszystko, co według niej przedstawiało jakąkolwiek wartość i wylądowało na śmietniku kończyło u niej w mieszkaniu.

Co przeżywali sąsiedzi łatwo się domyśleć: karaluchy jak pięciozłotówki, larwy much, (takie białe robaczki) wysypujące się na klatkę schodową, szczury i specyficzny zapaszek. Dodatkowo od czasu do czasu pani Jadzia robiła „porządki” np. „prała” ubrania w zimnej wodzie i wieszała, żeby wyschły (obciekły chyba) na klatce schodowej, na trzepaku, na płotkach przy trawnikach, i tak wisiały sobie powiewając na wietrze różne dziwne szmaty nadając niepowtarzalny koloryt osiedlu. Ale pozbierać tych szmat nie było komu, pani Jadzia nie miała czasu, bo buszowała gdzieś w jakimś kontenerze... za to kiedy ktoś próbował te szmaty pozbierać i wywalić na śmietnik stawała się jej osobistym wrogiem, a że słownictwo bogate pani Jadzia posiadała (pewnie z domu) to można się było ciekawych rzeczy dowiedzieć o sobie, swoich rodzicach, jak również dziadkach i całej familii do kilku pokoleń wstecz...

Pani Jadzia miała syna, syn oczywiście o wszystkim wie, ale:
- pani Jadzia jest pełnoletnia i nie jest ubezwłasnowolniona
- nie zalega z czynszem (on go płaci) więc spółdzielnia nic nie może jej zrobić
- sąsiedzi się czepiają
- on jej do siebie nie weźmie, bo ma żonę i dziecko, więc nie ma warunków
- do żadnego leczenia się nie kwalifikuje, bo jest poczytalna i odmawia leczenia na własne życzenie (a siłą nie można)
- raz była w szpitalu i jej nie pomogli
- zresztą on jak do niej przychodzi to sprząta i wyrzuca śmieci (???)

Jakiś czas temu miarka się przebrała...

Przyjeżdżam do firmy, godzina 6 rano, a tu straż pożarna, policja, karetka, wszystkie pojazdy zawzięcie migają na niebiesko i czerwono, całe osiedle w oknach i na „spacerku pieskiem”, okna otwarte u pani Jadzi, coś tam się dzieje złego, pewnie pożar - myślę.
Szybki wywiad środowiskowy: „Podobno szczur na klatce schodowej zaatakował 12-letnią dziewczynkę”, dziewczę krzykiem obudziło wszystkich na klatce, rodzice wściekli wezwali służby i sanepid jako, że istniało prawdopodobieństwo, że szczur mógł być wściekły. Zadzwoniono po przedstawiciela spółdzielni i syna i komisyjnie weszli do mieszkania.

Podobno najtwardsi strażacy, którzy do niejednego wypadku byli wzywani wychodzili z mieszkania zieloni, policja i straż miejska nawet nie weszła do mieszkania, a karetka zaraz odjechała, na szczęście nie było kogo ratować. No i co robić z tak pięknie rozpoczętą akcją? Podstawiono kontener, taki duży zieloniutki, wywożony na ciężarówce i przez okno dzielni strażacy łopatami (takimi do śniegu chyba) wywalali wszystko przez okno prościutko do kontenera. Kontener się zapełnił, miasto podstawiło kolejny i tak SZEŚĆ razy, no pięć i pół, ostatni nie był pełny. :)
Okazało się również, że przez otwarty lufcik do mieszkania wlatywały sobie gołębie i próbowały pewnie mieszkać, ale stały się łakomym kąskiem dla szczurów, więc pełno było ich obgryzionych zwłok (brrrr).

W mieszkaniu dwupokojowym + kuchnia + łazienka (razem 38 m2) pani Jadzia nazbierała 6 kontenerów śmieci... pozostawiając sobie wąziutkie korytarze do łazienki i łóżka, reszta była zapchana, aż po sam sufit.
Godzina 12, śmieci wywiezione, okna otwarte, drzwi otwarte, upiorny smród przebija się z klatki schodowej do mieszkań, wkracza pani Jadzia z nocnego obchodu miasta targając na plecach zdobycz, no i się zaczyna:
– Łolaboga, łokradli mnie takie i owakie ssyny, ja całe życie pracowała, majątek życia mi wynieśli - i tak dobrą chwilę.
Nagle zaczyna do niej docierać, że widzi również radiowóz i panów policjantów w środku, podbiega do nich i to samo - „łokradli mnie, cały majątek wynieśli”, itd.

Przyjeżdża syn pani Jadzi, pani Jadzia zostaje ukarana mandatem, a syn, ponieważ jest zameldowany z mamusią mandat i dodatkowo musi pokryć koszt akcji i wywiezienia kontenerów, zgłoszenie kradzieży nie zostało przyjęte. Syn widzi, że nic nie wskóra, przyjmuje mandat, deklaruje, że on za wszystko zapłaci, za mamę też zapłaci (doskonale wie, co mamusia zrobiła z mieszkania). Ale jest problem z panią Jadzią, bo tyle dobra wynieśli, na jej krzywdzie się wzbogacą, to spisek jest, bo wszyscy czyhają na jej mieszkanie i ona sobie nie pozwoli, ona ma prawo, to jej wszystko było i „ścigajcie złodziejów”. Syn jakoś ją uspokoił, został pouczony, służby się rozjechały, sanepid nakazał mieszkanie zdezynfekować, dezynsekować i poradził, żeby pilnować mamusi, bo za chwilę w mieszkaniu znów będzie syf...

Sąsiedzi odetchnęli, bo o dziwo pani Jadzia przestała znosić śmieci! Radości nie było końca, zapaszek z czasem się ulotnił, ilość robactwa się zmniejszyło, syn wpadał częściej, a mieszkanie w miarę czyste!! Cud normalnie!! Sąsiedzi odetchnęli... tiaaa... tylko pani Jadzia nadal buszowała po śmietnikach, zawsze z workiem pełnych skarbów, ale teraz była przebiegła: nie znosiła ich do mieszkania (bo znów ją okradną) tylko wypatrzyła zapuszczoną działeczkę niedaleko domu i tam zrobiła sobie składzik. Latka mijały, śmietnik się powiększał, pani Jadzia szczęśliwości pełna. Jednak znalazł się właściciel działeczki, stwierdził, że warto ją sprzedać, przyjechał ją obejrzeć i podobno mało zawału nie dostał.
Tym razem potrzebna była koparka i ciężarówka tzw. patelnia, żeby wywieść śmieci na wysypisko. Oczywiście pani Jadzia próbowała za wszelką cenę pogonić złodziei i odzyskać „skarby”, zaczęła się nawet podobno szarpać z właścicielem, panowie policjanci znów musieli interweniować, znów mandat, znów syn zapłaci...

Wiadomo, że „zbieractwo” to jest choroba, rodzaj manii, trudno z takim odchyleniem walczyć, no ale chyba syn mógł cokolwiek zrobić?

Dla ciekawych dalszych losów pani Jadzi: zmarło się jej biedaczce jakoś niedawno, syn mieszkanie ogarnął i próbował sprzedać, przy rynkowej wartości jakieś 280-300 tys. poszło za 180, a kupił jakiś gość pracujący w firmie budowlanej. Rozmawiałem z nim, wiedział w co się pakuje, bo sąsiedzi go uprzedzili, podobno wszystko zerwał do gołego betonu i cegieł, wywalił wszystko, łącznie z drzwiami i oknami, potem dwa tygodnie chemii + dwa tygodnie wietrzenia, wyremontował i sobie mieszka.

małe miasteczko pod stolycą

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 919 (967)