Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Katusha

Zamieszcza historie od: 25 sierpnia 2012 - 16:48
Ostatnio: 8 lutego 2014 - 20:23
  • Historii na głównej: 5 z 6
  • Punktów za historie: 3106
  • Komentarzy: 25
  • Punktów za komentarze: 263
 

#57907

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna powtarzająca się historia tego rodzaju spowodowała, że poczułam potrzebę wylania żali.

Udzielam korepetycji z języka obcego i tego co powiem nie powstydziłoby się większość naszych babć, a mianowicie ręce załamuję nad kierunkiem, w którym brną do przodu dzisiejsze dzieciaki. Można wiele zwalać na wymysły naszych czasów, ale najgorsi zawsze byli i pozostają rodzice.

1. Notoryczne nieszanowanie mojego czasu. Lekcja na godzinę 16:00, mija już 16:20 więc dzwonię do rodzica (uczę dzieciaki z podstawówki, przyjeżdżają do mnie), rodzic ma mnie gdzieś. Po kilku dniach odpisuje na mojego smsa, pytając kiedy odrabiamy zajęcia. No super, niestety grafik mam bardzo obłożony i nie jest łatwo znaleźć godzinę gratis. Bo oczywiście za czas, kiedy czekałam rysując kółka na kartce nikt mi nie zapłaci.

2. Do niektórych uczniów dojeżdżam i sms z informacją, że dzisiaj zajęcia odwołujemy, bo córce akurat dzisiaj przełożyli balet/szachy/karate/naukę ujeżdżania jednorożców, w momencie kiedy jestem gotowa do wyjścia też nie nastraja pozytywnie.

3. Szeroko pojęta kultura osobista. Mam ucznia, który od początku sprawia problemy - wbiega mi do domu bez dzień dobry, ciep plecakiem o ścianę, buty rzucone w nieładzie tam, gdzie je ściągnął, kończy swój dziki bieg wskakując na krzesło przy biurku, otwiera zeszyt i olewając moją obecność zaczyna bazgrać. Dodatkowo usłyszałam kiedyś od niego historię o tym, jak kiedyś rodzinnie wyjechali na Węgry i mamie udało się oszukać lokalną handlarkę pamiątkami na jakąś tam niewielką kwotę - przeraziło mnie to, jak chłopak był z tego dumny.

Do kanonu ulubionych wyrażeń należą cyce, gówno, srać, pierdzielę, niech mi pani da, niech mi pani przyniesie, ej (zwracając się do mnie), a to tylko wierzchołek góry lodowej. Wiem, że dzieci różne rzeczy robią i mówią, zwłaszcza we własnym gronie, ale mi w tym wieku do głowy by nie przyszło używanie pewnych słów w obecności dorosłego. Chłopak dodatkowo uważnie śledzi zegarek i kiedy wybija godzina zwiastująca koniec zajęć, równie entuzjastycznie jak przy wejściu zwija się do wyjścia, nie bacząc na to, że jestem w połowie zdania.

Mama chłopca miła kobieta, ale wiele wyjaśniło się, kiedy pewnego razu odbierając osobiście dziecko ode mnie dostała w twarz drzwiami, bo pierworodny uznał, że nie życzy sobie aby mama patrzyła jak się uczy (kończyłam z nim jeszcze jedno zagadnienie) i wydało mu się stosowne zeskoczyć z krzesła, wrzasnąć "odejdź stąd" i trzasnąć drzwiami od pokoju, na co mama nie zareagowała w ogóle.

Innym razem uczeń przy swojej mamie z dumą opowiadał, jak kiedyś wmanewrował się "jakiejś starej babie w cyce na rynku, bo ślepa była i nie patrzyła jak lezie", co najwyraźniej nie ukłuło matczynych uszu i uznane zostało za komentarz właściwy dla sytuacji, wliczając słownictwo i moją obecność.

Zaznaczam: nie jestem potulna, nie pozwalam sobie na takie zachowanie u uczniów i trzymam ich krótko, jeśli trzeba, ale nie jestem w stanie zapanować nad dzieckiem przez godzinę w tygodniu, jeśli przez pozostały czas ma przyzwolenie na wszystko.

Czasem też wolę się nie kłócić o kolejną odwołaną godzinę z prostej przyczyny: rodzice potrafią walnąć focha i zrezygnować z zajęć, a niestety potrzebuję ich.

Tylko po prostu smutno.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 607 (695)

#54610

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Okres letni to czas wszelkich remontów i prac budowlanych, również blok w którym mieszkam był odświeżany. Mam ja sobie balkon, z którego rzadko jednak korzystam, co najwyżej czasem pies czy inny kot wyjdzie popatrzeć co na świecie słychać.

Pewnego dnia przy okazji odwiedzin palących znajomych zauważyłam, że barierka i podłoga na balkonie jakoś paskudnie się lepią, nos miałam zatkany, nic nie czułam, uznałam, że pewnie panowie robotnicy nabrudzili i zostawili. Cóż zrobić - w trakcie trwania prac przy bloku sytuacja powtórzyła się kilka razy, toteż i kilka razy zdarzyło mi się balkon razem z barierkami wypucować.

Problem pojawił się kiedy remonty się skończyły, a moje kłaki wracając z balkonu śmierdziały niczym najwyższej klasy dworcowy menel. Szybki rekonesans i mrożące krew w żyłach odkrycie: rynsztokowe aromaty okazały się mieć źródło w żółtej cieczy radośnie skapującej (z malowniczym rozbryzgiem) z balkonu wyżej. Jak wspomniałam - zwierzaki mam, aż dziwne że wcześniej nie poznałam, że balkon jest po prostu olany.

Oczywistym następstwem była wędrówka do sąsiadów z góry. Kilka prób dobicia się do drzwi spełzło na niczym mimo odgłosów dochodzących z mieszkania. W końcu, przy którymś już podejściu, dzwonimy, pukamy, słyszę, że ktoś jest ewidentnie pod drzwiami, pukamy, dzwonimy i jest! Drzwi się otwierają, z mieszkania wychodzi ubrana psio-spacerowo babka, a za nią młodociane Lassie. Pani zdawała się nie przejmować naszą obecnością i po krótkim "Właśnie wychodzę" pewnie by nas minęła i poszła w siną dal.

Zagajamy jednak rozmowę, sprawę chcemy załatwić polubownie:

[M]y: Dzień dobry, wie pani, właśnie się zastanawialiśmy, czy nie ma pani przypadkiem pieska, bo mamy taki nieprzyjemny problem z balkonem - czy może nie zauważyła pani czy psiakowi zdarzy się załatwić na balkonie?
[O]na: No tak. Zwłaszcza czasem w nocy.
[M]: ???...
[M]: Wie pani... bo tak się składa, że do nas to leci, a średnio lubię sprzątać takie rzeczy...
[O]: Nie zwróciłam na to uwagi.
[M]: Ale mówi pani, że wie, że pies tam sika?
[O]: No tak, nie zawsze wytrzymuje zanim z nim wychodzę, więc idzie na balkon.
[M]: ???...

Mimo totalnego osłupienia w związku z tak ciekawą reakcją sąsiadki (wszystko mówiła bezemocjonalnie, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie), wydukaliśmy jakoś prośbę o przypilnowanie psa. Zobaczymy.

Jeśli będzie miał miejsce następny raz, choćby i taranem dobiję się do niej z wiadrem i ścierką, i zaproszę do nas na mycie balkonu.

sąsiedzi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 460 (530)

#51814

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając o londyńskiej służbie zdrowia przypomniała mi się historia z Norwegii, gdzie mieszkałam przez jakiś czas.
Warto nadmienić, że w Norwegii dzieci są przyszłością narodu, w związku z czym prawa dziecka są momentami naciągane do granic absurdu (np. wzywanie przez dziecko policji, bo rodzic kazał odrobić lekcje lub wynieść śmieci).

Zdarzyło się, że mój partner niefortunnie uderzył głową o niski drewniany dach, co spowodowało głębokie rozcięcie i momentalne zalanie twarzy krwią. Do szpitala nie tak daleko, więc założyliśmy bandaż i w drogę do lekarza.

Na miejscu w kolejce czekało kilka znudzonych 8-latków z rodzicami i kilku przeziębionych dorosłych.

Czekaliśmy w sumie ok.4 godzin aż ktoś nas przyjmie, mimo że bandaż dawno zrobił się czerwony, a krew zaczynała spływać po twarzy. Mój chłopak wyglądał jak białe płótno i zaczynał powoli odpływać. Dlaczego nikt się nie zainteresował?

No pechowo trafiliśmy - lekarze akurat mieli przerwę na kawę, a jak już wrócili okazało się, że pierwszeństwo mają przeziębione dzieci (rozmawiałam z ich rodzicami, nie mam wyrzutów sumienia, nie umierały). Zawsze mi się wydawało, że w sytuacjach awaryjnych zasady można nagiąć, cóż, najwyraźniej mój błąd...

Pomijając fakt, że tam i tak za usługę lekarską część należności pokrywa ubezpieczyciel, a część pacjent z własnej kieszeni pomimo ubezpieczenia i odprowadzania składek.

Po powrocie do Polski coś już mniej narzekam na służbę zdrowia.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 481 (545)
zarchiwizowany

#49354

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiosna w końcu się zdecydowała podjąć konkretne działania i przy okazji odświeżania letniego płaszcza przypomniała mi się historia jednej kradzieży.

Szłam sobie razu pewnego wrocławskimi ulicami, słuchawki w uszach, kabelek sobie wisi, zakończenie kabelka w mojej kieszeni w postaci telefonu. Akurat przez pasy przeszła spora grupa podróżnych przybywających od strony dworca, zrobił się mały tłok na chodniku, poczułam, że ktoś uderzył mnie barkiem.

Zanim zdążyłam pomyśleć "nia ma za co", poczułam ból w uszach i coś się nagle cicho zrobiło. Stałam chwilę osłupiała na środku trotuaru, nie wiedząc co dokładnie dalej, zlokalizować złodzieja w tłumie nie było szans, po czym ruszyłam dalej w świat niepocieszona i z poczuciem nagłego spadku wiary w ludzi.

Na pocieszenie: wtedy używałam jeszcze starszego modelu słuchawek, które po jakichś 10cm kabla kończyły się mini-jackiem, w tym miejscu zaczynał się "kabel właściwy" razem z odpowiednim wejściem do telefonu. Złodziej pewnie miał nadzieję załapać się na jakiś lepszy model telefonu albo mp4, niestety udało mu się wyrwać jedynie tą krótką część słuchawek.

Cóż, życzę miłego słuchania muzyki z mp4-ką wiszącą na kabelku w okolicach brody... :).

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (192)

#49011

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O postawie obywatelskiej.

Wracaliśmy po świętach do swojej miejscowości, droga wąska, jeden pas w jedną, jeden w drugą. Po naszej stronie w rowie wbity (dosłownie wbity, jako że zdarzyło się to w jakiejś wiosce, facet trafił na miejsce, gdzie zaraz za rowem rozpościerało się ogrodzenie z metalowymi słupami - gość wbił się idealnie w róg) sporych rozmiarów samochód pokroju vana, który musiał tam trafić z przeciwnego pasa.
Przy nim jakiś opel z linką, który przy swojej masie nie miał szans go wyciągnąć.

Zatrzymaliśmy się na poboczu, żeby pomóc - ostatnio sami mieliśmy problemy z samochodem i nie ruszylibyśmy bez wsparcia - gość robił wszystko, żeby nie odwrócić się do nas twarzą. Kiedy jednak w końcu musiał odpowiedzieć na nasze pytania, buchnął od niego okropny alkoholowy odór. Jak się po chwili okazało, facet nie był w stanie wsiąść do auta bez kilku potknięć, chwiał się jak osika na wietrze, a twarz miał purpurową z przepicia.

Tym razem wylądował w rowie, następnym mógł kogoś zabić. Telefon do odpowiednich służb wykonany.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (565)

#48151

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukam wciąż ukrytej kamery.
Z pracy - musiałam znaleźć w Polsce zakład hafciarski, który wykona dla naszego klienta dość specyficzny haft - specyficzny na tyle, że 30 firm nie miało możliwości zrealizować zlecenia. Aż znalazła się ta jedna, zapewniająca, że takie rzeczy to oni robili od niepamiętnych czasów z zawiązanymi oczami jeżdżąc jednocześnie na monocyklu.
Pełna nadziei przesłałam próbę towaru do wyhaftowania.

Podczas dwóch tygodni pobytu towaru na hafciarskich wakacjach u tej firmy nie odpisali na ani jednego mojego maila, nie oddzwonili ani razu pomimo licznych próśb. Nieważne, oby dobrze zrobili, co mają zrobić.
W końcu dostaję informację - haft wykonany jest, natomiast jednak nie zrobią tych cudów na kiju, które to ponoć dla nich chlebem codziennym. No niech będzie, ponoć towar zrobiony ze specyficznego materiału, jestem w stanie zrozumieć, choć jako wielka fanka komunikacji międzyludzkiej odczuwam już pewien dyskomfort. Poprosiłam o przesłanie z powrotem do nas, dzisiaj przyszła paczka.
Po otworzeniu nie byłam pewna jak powinnam zareagować:

1. Firma rzeczywiście niezwykła - wykonują haft "widmo" - towar nietknięty (a ponoć próba haftu wykonana?)
2. Na dnie kartonu wielka tłusta plama, na której leżał towar.
3. Na towarze... PSIA KARMA (taki gratis za miłą współpracę?)
4. Towar CAŁY oblepiony psią sierścią - sama mam kudłacze więc podejrzewam, że pies musiał się na tym po prostu położyć...
5. Pomimo niewywiązania się z obietnicy i przetrzymania towaru o wiele dłuższy czas niż się umawialiśmy, pan Kurier wyciąga do mnie rękę po zapłatę - tak, firma była uprzejma wysłać nam towar na nasz koszt, nie informując nas o fakcie (a nie trzymamy gotówki w firmie) i nie racząc zapytać o naszego kuriera, który wyniósłby nas taniej.

Nic, tylko polecać na przyszłość.

Firma hafciarska z Torunia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 729 (767)

1