Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kirenne

Zamieszcza historie od: 10 sierpnia 2012 - 11:51
Ostatnio: 4 października 2018 - 12:31
  • Historii na głównej: 6 z 11
  • Punktów za historie: 881
  • Komentarzy: 82
  • Punktów za komentarze: 435
 

#7810

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Smaki lodów wg klientów i oryginalne nazwy:

zaje*ane - zabajone;
sratatata - straciatella;
p*zdacjowe - pistacjowe;
maca - mocca;
kafe lajt - cafe latte;
mangowe - mango;
armatto - amaretto;
sorbent, sorbowit, szorbet, szkorbut - sorbet

lody

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 468 (834)

#2994

przez (PW) ·
| Do ulubionych
kiedyś, jak jeszcze pracowałam w TP S.A. na błękitnej linii, dzwoni klientka, zaczyna szybko mówić:
- Dzień dobry, proszę pani, bo ja u was zamówiłam autostradę...
Ja na to tłumiąc śmiech:
- Ilu pasmową?

TP S.A.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (737)

#4043

przez ~CyrkusMaksimus ·
| Do ulubionych
Stacja paliw.
Młoda dziewczyna podchodzi do kolegi do kasy obok i pyta:
- Dzień dobry, czy ma pan może rajstopy?
Na co kolega zupełnie poważnie odpowiedział:
- Przykro mi, dzisiaj nie założyłem.

Stacja Paliw

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 945 (1069)

#24667

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stacja benzynowa. Godzina po 23, wychodzę po piwo i fajki. Przede mną w kolejce ciemnoskóry mężczyzna. Płaci za paliwo i jakieś drobne zakupy. Kasjerka widać troszkę zmieszana odmienną karnacją klienta, ale dzielnie stara się to ukryć. [K]asjerka, [M]ężczyzna.
K -Coś jeszcze?
M -Halls′y poproszę.
K -Które?
M -A jakie są?
K -Te niebieskie zwykłe, a te czar... afroamerykańskie ekstra mocne.

Cóż, po moim i jego wybuchu śmiechu jej twarz stała się rdzennoamerykańska.

Wiem, nie powinienem się śmiać, ale naprawdę nie mogłem tego powstrzymać, a facet też odebrał tę gafę pozytywnie.

CPN adult

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1375 (1447)

#6174

przez ~Krycha ·
| Do ulubionych
Call center telewizji cyfrowej. Koleżanka-konsultantka (K) odbiera telefon od abonenta (A), który prosi o przesłanie nowej karty do dekodera.
(K) Oczywiście, możemy wysłać panu nową kartę, tylko to kosztuje. Czy mogę dowiedzieć się, co się stało?
(A) A bo wie pani, pies mi tę kartę pogryzł.
(K, dławiąc się śmiechem) Wie pan, jeżeli chip na karcie nie jest zarysowany, to mimo pogryzienia karta powinna działać.
(A) Ale on ją wypluł w formie kulki...

Telewizja cyfrowa, infolinia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 801 (1005)
odrzucony

#40935

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam ja sobie mieszkanie. Gdy przeprowadziliśmy się z rodziną do domu za miastem, rodzice postanowili przepisać je na mnie. Po jakimś czasie stwierdziłem, że zamiast płacić czynsz i rachunki, lepiej je komuś wynająć. Nawet niekoniecznie dla zysku, ale choćby dlatego żeby nie dokładać z własnej kieszeni. Miasto niewielkie, żadnych uczelni, co prawda trzy pokoje, ale bardzo małe (mieszkanie ma niecałe 40mkw), daleko od centrum, na trzecim piętrze.
Z ceną nie było sensu skakać. Zdecydowałem się na 550zł miesięcznie już z rachunkami. W takim układzie nawet przy dużym zużyciu wody czy prądu byłbym 50-100zł do przodu miesięcznie. Ogłoszenie poszło do lokalnej gazety, kilka zawisło na tablicach ogłoszeń. Czekam.

Odzew był niesamowicie wielki. Telefon niemal dymił z przegrzania. Jeszcze tego samego dnia przyszedł (o czym wtedy nie wiedziałem) piekielny. Pan około pięćdziesiątki. Pooglądał, pochwalił, popytał. Zdecydował się. Umowa podpisana, kaucja wpłacona, klucze przekazane. Nie minął nawet tydzień, dzwoni do mnie wieczorem sąsiad:

[S]ąsiad: Siema Jednoślad, słuchaj, jest problem z tym Twoim lokatorem. Impreza za imprezą, a od wczorajszego wieczoru to chyba bez przerwy balują.

Co miałem robić? Wsiadłem na Kojota i jazda na miejsce. Muzykę słyszałem zanim jeszcze zaparkowałem pod blokiem. Balanga trwa w najlepsze, towarzystwo rzyga przez balkon, puszki i butelki lecą z okien. Dowiedziałem się, że policja była w sumie dwa razy, ale tylko postali na parkingu i pojechali. O nie, tak to nie będzie. Nie po to żyłem w zgodzie z sąsiadami 22 lata, żeby teraz sobie wrogów narobić. Drzwi nikt mi nie otworzył, kluczem też nie mogłem, bo prawdopodobnie drugi tkwił w zamku od środka. Jednak spora cześć sąsiadów nie spała (o ile ktokolwiek mógł zasnąć), więc szybko zebrała się pokaźna grupa interwencyjna i został obmyślony piekielny plan.

Po uprzedzeniu wszystkich mieszkańców bloku, został wyłączony prąd w całym budynku. Efekt łatwy do przewidzenia, imprezowicze otworzyli drzwi sprawdzając co się dzieje. I to był ich błąd.
Grupa uderzeniowa w sile siedmiu rosłych chłopa wpadła w środek przerwanej imprezy niczym Hiszpańska Inkwizycja. Wyniesienie naalkoholizowanych zwłok było stosunkowo proste, kilku stawiało opór, ale argumenty w postaci sąsiadowych sztachet od płotu skutecznie przemówiły im do rozsądku.

Z jednej strony mieszkanie oczyszczone z elementu, spokój jest. Ale tak bezkarnie mieliśmy dać wszystkim odejść? O nie, nie ma lekko. Po chwili zakotłowało się, szarpanina pełna "urew i ujów" trwała w najlepsze, a gdy opadł kurz po bitwie... kilkanaście ciał w samych gaciach i skarpetkach spieprzało na wszystkie strony. Ubaw po pachy, i to za darmochę :)

Ostatecznie, okazało się, że człowiek który wynajął ode mnie mieszkanie, wynajmował je wszystkim chętnym na imprezy za 20zł od osoby. Zapewniając, że o nic nie muszą się martwić, nic sprzątać, nic nie szanować. Samowolka pełną gęba. Pan pożegnał się z kaucją (opłata za 3 miesiące z góry), umowa została rozwiązana, a mieszkanie stoi puste.
Po ubrania jeszcze nikt się nie zgłosił.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 851 (923)

#38788

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś już wspominałem, że nie lubię czegoś takiego jak przedstawianie się począwszy od "magister". Ja ten, niezbyt zaszczytny w dzisiejszych czasach, tytuł posiadam, ale generalnie nie wywlekam go na światło dzienne jeśli nie trzeba.

Tak wyszło, że kolega uprosił mnie, abym pomógł mu zorganizować wycieczkę (dyrektor gimnazjum uparł się, że puści dzieci pod warunkiem, że będzie dodatkowy medyk, taki ich, co będzie trzymał się na ogonku wycieczki). Niechętnie, ale zgodziłem się. Do dnia wycieczki nie spotkałem także nauczycieli wyznaczonych przez szkołę. I właśnie w ten dzień poznałem Kasię, nauczycielkę polskiego...

Na początku nic właściwie nie zdradziło tego ile wstydu się najem przez tę kobietę podczas kolejnych trzech dni wyjazdu.
Pojechaliśmy. Ulokowano nas w jakimś "wypasionym" (czyli o niezbyt lotnych standardach - cięcia budżetowe ;)) pensjonacie. Z jakiegoś dziwnego powodu na miejscu dowiedziałem się, że pokój mam z Kasią, co na szczęście udało mi się odkręcić, bo ona non stop trajkotała jak najęta. Poszliśmy spać.

Pierwszy dzień.
Schodzimy na śniadanie. Wielkogłowi, czyli opiekunowie i ja, przy jednym stoliku, dzieciaki porozrzucane w całej stołówce. Dopiero dziś przyszło nam poznać szefową tego lokalu, ponieważ kiedy my przyjechaliśmy w nocy jej już nie było. Przyszła do nas upewnić się, że dopilnujemy dzieciaki i nie będą robić dziwnych rzeczy (z czego gimnazjaliści przecież słyną). Nie wyglądała na uczoną, raczej na taką typową wiejską kobiecinę.

[S]zefowa - Pan, panie Piotrze, jest medykiem? Może ja zaprowadzę pana do pokoju naszej pielęgniarki? Będzie mógł pan z niego korzystać. (fajna rzecz, pierwszy raz się z tym spotkałem, że w pensjonacie był taki jakby pokój zawierający graty do pierwszej pomocy).
[K]asia - Panie MAGISTRZE! Pan Piotr jest magister i rada bym była gdybyś mogła odpowiednio go tytułować.

Przez chwilę zabrakło mi języka, aby wygłosić coś równie wzniosłego, więc wypaliłem tylko "zamknij się!" co zostało odebrane niezbyt ciepło.

Ja - Nie trzeba do mnie zwracać się w ten sposób. Jestem Piotr i tyle wystarczy.
K - Jakie wystarczy!? Ludzie chyba powinni szanować nasze lata spędzone na studiach!
J - Wiesz Kasiu, dla mnie te kilka lat to nie były tortury, więc nikt mi tego w żaden sposób wynagradzać nie musi.
K - Uderzając pięścią w stół - Panie MAGISTRZE! Powinien pan zachowywać się odpowiednio do pana TYTUŁU! - zwróciła się do miłej, starszej pani - Wiochmenka!

Odeszła od stolika.

Dzień drugi.
Wybraliśmy się do jakiegoś super muzeum. Na miejscu zamówiony przewodnik postanowił zaznajomić się z opiekunami.

P - Jestem Wiktor Irecki, będę państwa przewodnikiem. Skoro mamy razem spędzić najbliższy czas, może zapoznajmy się dla wygody.

Według mnie świetny pomysł. Wolę kiedy ktoś do mnie mówi Piotrze lub panie Piotrze niż panie w bluzce z Katatonią i bojówkach... Niestety nie zdążyłem pochwalić genialnego pomysłu, bo ubiegła mnie Kaśka.

K - Dobrze więc, ja jestem pani magister Kasia, to pan magister Piotr, to pan magister Wojtek i pani magister Zosia.

Przewodnik chyba poczuł się dziwnie. My zresztą także... Po raz kolejny szybko wyprostowałem wyciągając rękę do przewodnika i zaproponowałem żeby po prostu mówił mi Piotr. Stwierdził, że na Piotr się nie da bo nie może po imieniu, ale na panie Piotrze chętnie przystanie. Kasie musiał "tytułować odpowiednio" do końca wycieczki w muzeum i okolicach.

Dzień trzeci - ostatni.
Przez zupełny przypadek dowiedziałem się, że nasza wiejska szefowa pensjonatu, jest doktorem na uczelni (dlatego też nie cały czas spędzała w pensjonacie) i uczy takich odpowiednich do tytułowania magistrów jak Kasia. ;) Zdradziła mi to pielęgniarka, która tam pracowała, a z którą siedziałem w tym specjalnym pokoiku dla niej. Wyszło to, bo narzekałem na wybryki Kasi i opowiedziałem historię z pierwszego dnia.

Namówiłem tę panią żeby podczas żegnania się z nami nie omieszkała wspomnieć o swoim tytule.
Kasia, do przyjazdu do domu (a kilka godzin jechaliśmy) nie odezwała się prawie słowem, po tym jak ta "wiochmenka" odpowiednio się przedstawiła, gdy Kasia po raz kolejny zwróciła się do niej po imieniu.

Nie wiem, może ja byłem bardziej piekielny? W każdym razie, nie sądzicie, że to po prostu głupie?

Wycieczka z Kasia ;)

Skomentuj (118) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1846 (1904)

#38233

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja siostra szuka pracy m.in. jako wychowawca w przedszkolach i żłobkach - zgodnie z wykształceniem. Ostatnio w jednaj takiej placówce (przedszkole i żłobek w jednym) była na dniu próbnym. Jej opowiadanie o tym, co tam widziała naprawdę mnie zasmuciło.

Był tam chłopiec. Dla potrzeb historii niech będzie Krzysiem. Krzyś ma 2,5 roku. Dziecko jak wiele innych. W żłobku/przedszkolu powinien się bawić, poznawać inne dzieci i beztrosko przeżywać część swojego dzieciństwa. Dziecko ufne i spragnione kontaktów z innymi. Niestety ma pecha. Panie opiekunki nie lubią Krzysia, a raczej mamy Krzysia. A skoro one go nie lubią, to wszyscy, a już na pewno inne dzieci, nie powinni go lubić.

"Krzysiu! Nie podchodź do mnie! Mówiłam, że cię nie lubię!", "Mama Krzysia zbiera na samochód. Ciekawe, kiedy uzbiera jak się taksówkami wozi!", "Nie lubimy Krzysia! Niech się sam bawi!", "Krzysiowi nie wycieraj buzi. To kara dla niego, że się pobrudził!" (to do mojej siostry, gdy wycierała dzieciom buzie i rączki po obiedzie) - to tylko niektóre rzeczy, których Krzyś musiał wysłuchać przy całej grupie w ciągu krótkiego pobytu mojej siostry w żłobku/przedszkolu.

Czym maleńkie dziecko mogło zasłużyć na takie traktowanie? Chyba tylko tym, że ma nadwagę, a jego mama nosi mini i odwozi syna taksówką. Inny chłopiec podpadł tym, że ma zbyt bogatych rodziców. Bo jak można lubić synka prawniczki i lekarza?

żłobek/przedszkole

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 772 (824)