Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kirenne

Zamieszcza historie od: 10 sierpnia 2012 - 11:51
Ostatnio: 4 października 2018 - 12:31
  • Historii na głównej: 6 z 11
  • Punktów za historie: 880
  • Komentarzy: 82
  • Punktów za komentarze: 435
 

#81608

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie jestem zwolennikiem papierosów. Od kiedy pamiętam nie przepadałam za smrodem jaki towarzyszył temu nałogowi i tak pewnie już zostanie.

Wbiegłam ostatnio do miejskiego autobusu, śpieszyłam się, więc nie miałam co wybrzydzać z czekaniem na mniej zatłoczony. Przystanek dalej dosiadł się facet, który przed podróżą postanowił uraczyć swoje płuca kolejną dawką tytoniu. Pech chciał, że stanął obok mnie i przez dalszą drogę starałam się stanąć tak, żeby jak najmniej odczuwać przykre skutki takiego towarzystwa...

Koncert miejski. Ścisk pod sceną, wszyscy czekają na występ wieczoru, a ktoś stojący nieopodal mnie i grupki znajomych oczywiście postanowił zapalić. No żesz... Koleżanka stała bliżej jegomościa i zwróciła mu uwagę, ale oczywiście "smród pozostał".

Do pełni irytacji brakuje tylko kogoś kto wypala papierosa idąc parę kroków przede mną i wiatr przenosi kłęby dymu i niekiedy strzepywany tytoń. Za dzieciaka wpadło mi takie cholerstwo do oka i najprzyjemniejsze to nie było...

Jak ktoś się obżera chorobliwie czekoladą to nie znaczy, że wszyscy wokół muszą być nią umazani. Zatem jak ktoś pali nie może usadzić się na kilka minut w miejscu, a nie raczyć innych swoim nałogiem?

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (276)

#81222

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przyjdź do biznesowej kawiarni z dzieckiem, wywal cyca do karmienia, i miej pretensję do obsługi, że ludzie (klienci) są nietolerancyjni i przeprowadzając spotkania biznesowe niekoniecznie chcą patrzeć na twoje nabrzmiałe od mleka cycki. Awanturuj się że jesteś "matką" i masz przywilej, i prawo karmić gdzie i kiedy chcesz, olej fakt, że łazienka jest na tyle obszerna i przystosowana, że tam na spokojnie można karmić.

Ps. W miarę stała klientka, pielęgnująca na siłę wśród personelu i ludzi kult "madki polki karmiącej". Jezu.. nie polecam.

ps2. Jak się dziecku "ulało" na tapicerkę, to oczywiście winnych nie było. Niech się bariści z mlecznym rzygiem zmagają...

Skomentuj (127) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (265)

#38452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym jak pogłębiłam stereotypy dotyczące emigrantów. Niewinnemu Irlandczykowi.
Mieszkaliśmy w Irlandii przez dwa lata. Bez rozwadniania opowieści: domek w dzielnicy o dobrym standardzie, ja w domu z dzieckiem, swoim plus kilkoma polskimi.
Bo z moją znajomością angielskiego (Kali pytać o droga) opiekunka pożarłaby moją pensję. A że ja po pedagogice to czemu by nie dorobić zapewniając też młodemu towarzystwo?

Do rzeczy.
Pewnego dnia pukanie do drzwi. Otwieram. Stoi pan w jakimś fikuśnym uniformie.
Pan oznajmia że nie płacimy abonamentu za tv i przyszedł to wyjaśnić. Ja w moim ponglisz najładniej jak umiałam tłumaczę że telewizora u nas niet albowiem tego wynalazku nie uznajemy. Co jest prawdą.
Pan w takim razie bardzo grzecznie pyta czy mógłby wejść i naocznie potwierdzić brak urządzenia.
Na pięknej wyspie zwanej Irlandią jest prawo mówiące że mogę gościa nie wpuścić. On wróci z przedstawicielem prawa a wtedy wizytacja i tak się odbędzie.
Pomyślałam że odbębnimy to od razu. Ze słowiańską gościnnością proszę zatem w progi.
Pan zaczął krążyć po parterze. A ja w tym momencie uświadomiłam sobie coś. Skupiając się na wysiłku lingwistycznym zapomniałam jak wygląda dom. A wyglądał tak:

- Otworzyłam dom w dresie uwalanym jakimś sosem. Właśnie skończyliśmy z dzieciakami posiłek.
-W zlewie sterta naczyń jeszcze nie pozmywana.
-Pan właśnie wdepnął w plamę keczupu koło stołu w jadalni.
-Po ogrodzie biega stado wrzeszczących dzieci rzucających w siebie resztkami frytek. (skorzystały z tego że na chwilę odeszłam :D )
- Pan ma coraz większe oczy i..... zmierza do zamkniętego małego pokoiku.

W pokoiku był komputer. I dostarczone nam dzień wcześniej małe kociątko. Kociątko zostało odseparowane w celu uniknięcia 1. Zamęczenia przez dzieci 2. Ewentualnego zakażenia czymś dzieci
Wiecie jak kot reaguje na zmianę menu? W tym wypadku ze śmietnikowego na kocie. Kot reaguje regularną sr....ką. A jak kot reaguje na zmianę menu i jednoczesne przyjęcie środków odrobaczających?

Co prawda kot ładnie kakał do kuwety z hiperultra mega specjalistycznym żwirkiem pochłaniającym zapach i chyba nawet podcierającym kotu d.... po sr...... (sądząc po cenie). Ale nawet żwirek w wersji ekskluzywnej potrzebował jakich 15 minut na wchłonięcie kocich darów.

Robi się przydługawo, co?
Koniec akcji jest taki, że pan otworzył drzwi (sądząc z zapachu) jakieś 2-3 minuty po nad wyraz obfitym akcie kociej defekacji. Obrazowo mówiąc: cud ze farba ze ściany nie zeszła. Nawet nie wszedł. Odwrócił się zielony na twarzy i pożegnał na wdechu.
Z domu wybiegł. Serio. To nie było pospieszne wyjście kiedy człowiek po prostu goni na autobus. On się zdematerializował. Tylko drzwi stuknęły.
Nawet nie zajrzał na piętro. W sumie to chyba nawet lepiej że nie zajrzał :)

Mam tylko nadzieję że mój akcent wziął za jeden z tych byłych republik ZSRR. Wstyd. Wstyd dla mnie, dla kraju. Wybaczcie rodacy :)

Irlandia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 786 (946)
zarchiwizowany

#42609

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam dobrą koleżankę Asię, która szukała bezskutecznie pracy zgodnej ze swym wykształceniem i doświadczeniem zawodowym. Szło jej to jak po gruzie, bo mimo energii jaką wkładała w słanie cv i szybkie odpowiadanie na ogłoszenia znalezione zarówno przez nią samą, jak i słanych jej przez znajomych, telefon nie dzwonił, poczta świeciła pustkami. Sytuację pogarszał fakt, że mieszka ona razem z teściami, którzy codzienne maglowali temat pracy i zachowywali się tak jakby pracę można było zerwać z drzewa, tylko Aśka jest taką kretynką, że tego nie potrafi.
Koleżanka po woli popadała we frustrację, a z czasem i depresję. W końcu napisała nowe cv.
Jako zdjęcie wkleiła ikonkę z fejsbuka (postać na niebieskim tle, ze znakiem zapytania)... Reszta to już, brak słów (ja po prostu nie mogłam opanować śmiechu).

DANE OSOBOWE; Do wglądu bezpośredniego.
WYKSZTAŁCENIE;
10.2004 - 06.2010 Akademia sztuk walki "Łoki-toki dwa
tłumoki" w 忍びの者. Osiągnięto
pełen stopień wtajemniczenia.
09.2000 - 06.2004 Szkoła przetrwania "Judo, rzut przez
udo się na pewno UDO!" w Kaliszu.
09.1992 - 06.2000 Szkoła początkowa ninja-tō w Kaliszu.
DOŚWIADCZENIA ZAWODOWE;
11.2011 – 06.2012 Starszy ninja do spraw używania
nunchaku.
Nazwa firmy utajona ze względu na
bezpieczeństwo narodowe.
09.2010 – 06.2011 Młodszy zwiadowca w Korpusie Czarnej
Żmii. Bliższa lokalizacja miejsca
znajdowania się korpusu,
niemożliwa do podania.
11.2009 – 06.2010 Mistrz tropienia oddechu we mgle, za
pomocą pajęczyny i ości z ryby-
Trójkąt Bermudzki.
02.2009 – 08.2009 Stażysta do spraw wtajemniczenia
pierwszego stopnia.
Nevada, tajna baza wojskowa.
INFORMACJE DODATKOWE;
Doskonałe posługiwanie się bronią białą, jak i czarną.
Znajomość chemii i pirotechniki.
Walenie prosto z mostu, przez pół obrotu.
Spanie z otwartymi ustami i mrugającymi uszami.
Posiadanie całej mnogości wtajemniczeń.
Perfekcyjna umiejętność grania w bambuko.
Niewidzialność i lewitowanie.
ZAINTERESOWANIA;
Śmiertelne.

Kiedy rozesłała to we wszystkie miejsca, w które słała swoje prawdziwe cv, odzew był natychmiastowy i przechodzący jej oczekiwania. Jak to możliwe? Bo jedyne co podała prawdziwie, to nr. tel. Ludzie dzwonili, by ją zwyzywać, wyśmiać, sprawdzić czy choć właśnie nr. tel. jest prawdziwy, ale też (co mnie bardzo zaskoczyło), by zaprosić ją na rozmowę.
Już po kliku dniach Aśka pracę znalazła!! Właściciel firmy zatrudnił ją od kopa, bo (jak sam powiedział), żeby wysłać taki idiotyzm, trzeba mieć jaja i być zdesperowanym, a on takich ludzi potrzebuje.
Piekielne są dwie rzeczy;
1. Tylko ninja może liczyć na pracę w naszym kraju.
2. Ja, po pójściu w ślady Aśki, musiałam zmienić numer=(.
Ale Aśkowi teściowie odczepili się na dobre(od niej, nie ode mnie).

ninja

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (469)

#42678

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
A u mnie w rodzinie wieczna telenowela...

Jedno małżeństwo (Teresa i Andrzej Kowalscy) świętuje 50-tą rocznicę ślubu. Postanowili z tej okazji zamówić intencję w kościele.
Msza jak msza, ale państwu na dobrym pijarze wśród sąsiadek i znajomych zawsze zależało, więc skoro pani Baśka miała mszę z okazji 45-tej rocznicy, to trzeba przelicytować.
Wiele razy mówili, że nie wypada nie mieć, że ludzie muszą widzieć, że 50 lat to nie przelewki.
No to się doczekali...

No więc zabrali złoto i poszli kadzić. Poznali zaraz też cennik usług kościelnych. Msza w tygodniu kosztuje złotych sto, ale msza dziękczynna już 200 zł.
Nie różni się niczym, trwa ok. 30 min. jak i inne, ale jest dziękczynna, co automatycznie najwyraźniej wpływa na jej koszt.

Widać w kościele za otrzymanie łask, o ile nie jest płatne z góry, tylko po uzyskaniu wyżej wymienionych, cena wzrasta do 200% pierwotnej.

Szacun na dzielni mieć chcieli, ale uznali, że więcej nie zapłacą, bo się nie godzi.

Starsi ludzie jednak wielką wagę przykładali do tej okoliczności, więc uzbrojeni w listę argumentów wybrali się ponownie do proboszcza, wymieniając mu wszystkie możliwe dobrowolne przymusowe ofiary udzielone na kościół w roku poprzednim.

Probo najwyraźniej wyżej wycenił 10 min swojego czasu zmarnowane na wysłuchiwanie narzekań nad tymi 100 zł, o które się rozchodziło, bo powiedział, że dobrze już dobrze, mszę im zrobi z rabatem, za te nieszczęsne 100 zł... Promocyja taka.

Więc cała rodzina, wszyscy krewni i znajomi królika odstawieni jak celebryci na promocję marketu, zasiedli w pełnym rynsztunku w kościele z namaszczeniem oczekując spływających niczym pokrzepiający eliksir słów naszego probo.

No a ten nie zawiódł pokładanych w nim nadziei i jeśli o rozgłos państwu chodziło, zapewnił, jeszcze przez najbliższe lata bardowie będą pieśni układać o tym, co zaszło. A przynajmniej sąsiadki przenosić pocztą pantoflową.
Od samego początku.

- Spotkaliśmy się tutaj, aby podziękować Panu za otrzymane łaski z prośbą o kolejne w pięćdziesiątą rocznicę ślubu TERESY I ANNY KOWALSKICH.

Przejęzyczenie wykluczam. Przejęzyczał się tak do samego końca mszy. Bez mrugnięcia okiem.

Ciotka umierała na raty za każdym razem, gdy słyszała (ona oraz cała wieś), że przez ostatnie pół wieku tkwiła w związku homoseksualnym.

Część kościoła rechotała, kościelny desperacko dawał znaki proboszczowi. Ten niewzruszony kontynuował promowanie małżeństw jednopłciowych w kościele.

Ciotka chwilowo za tę potwarz przechodzi kryzys wiary i rozważa wystąpienie z kościoła (a przynajmniej niedawanie na tacę przez jakiś czas)

Cyrk na kółkach.

kościół

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 631 (849)
zarchiwizowany

#42634

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znów autobus i borostwory.

Tym razem tłok zrobił się nieziemski. Ludzie wciskali się jak na szalupę Titanica, przepychanki jak na meczu rugby. Na moim przystanku do autobusu postanowił wsiąść facet z dwoma małymi chłopcami (na oko jeden miał 2 lata, drugi może 4-5). Szanse mieli niewielkie, ale chwila! Przecież ten tłok panował tylko w przestrzeni pod drzwiami - tam, gdzie stawia się wózki i bagaż - natomiast w tym wąskim przejściu między miejscami siedzącymi było praktycznie pusto.
Niestety, na samym końcu owego przejścia (czyli tam, gdzie otwierała się owa zatłoczona przestrzeń), blokując je własnym ciałem niczym Rejtan stał Facet.
Postanowiłam więc zoptymalizować wykorzystanie przestrzeni, aby jakoś pomóc ojcu tych chłopców (z których jeden jechał "na wisząco", podtrzymywany przez ojca i opierając się nóżkami jego kolano a drugi w ogóle zniknął w gąszczu pasażerów i tylko wystająca z plątaniny nóg i kurtek rączka wskazywała miejsce jego pobytu).
Najprostszym pomysłem było stanięcie w przejściu tam, gdzie było mnóstwo wolnego miejsca. Spojrzałam więc na Faceta i rzekłam sakramentalne "przepraszam". Nie poskutkowało, rzekłam drugi raz.
F - Gdzie ja się mam pani zdaniem przesunąć.
J - Choćby tam, tam jest mnóstwo miejsca. Jak pan nie chce to ja tam się wcisnę, żeby tutaj zwolnić przestrzeń.

F nie zareagował, więc spróbowałam przecisnąć się między jego ramieniem a drążkiem, aby zająć miejsce w wolnej przestrzeni za nim. Na to facet przywarł do drążka jeszcze silniej, jakby nieprzepuszczenie nikogo do upragnionej wolnej przestrzeni było sprawą honoru jego albo i nawet Rzeczypospolitej. Swój bohaterski opór okrasił nawet zawołaniem bojowym:
- Musisz się k*rwo tak ordynarnie pchać?

Na takie dictum zapalił się we mnie piekielny instynkt. Już miałam spytać, czy jest idiotą czy tylko udaje, ale stwierdziłam, że skoro stosujemy zwierzęce metody to dlaczego nie mam pójść na całość?
Powolutku i bezlitośnie przepchnęłam faceta. Nie szarpałam, nie zaatakowałam, nie zrobiłam mu krzywdy. Po prostu "się wepchłam". Za mną na zwolnione w ten sposób miejsce zmieściły się jeszcze dwie osoby.

Wiem, byłam ordynarna, chamska, piekielna i Bóg wie co jeszcze, ale przynajmniej chłopcy mogli kontynuować podróż we w miarę ludzkich warunkach.

P.S. Powiecie, że to ojciec był nieodpowiedzialny wybierając się w podróż w godzinach szczytu. Otóż to był autobus rezerwowy i takiego tłoku nie można się było spodziewać.

komunikacja_miejska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (249)

#41872

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii Alexandrii o zachowaniu ludzi tzw. „na poziomie” w trakcie alarmu pożarowego (http://piekielni.pl/41476) miałem w komentarzu napisać o moich przemyśleniach na temat współpracowników. Jednak byłoby za długo, więc napiszę jako historię. Może być ciut niesmaczna, bo toaletowa.

Pracuję w centrali dość dużej firmy o ogólnopolskim zasięgu, w nowoczesnym biurowcu w centrum Warszawy. Współpracownicy to ludzie ustatkowani, wiek 28-30+, dobrze zarabiający, wykształceni, ogólnie tzw. „na poziomie”. A po co cudzysłów? Już wyjaśniam.

Jak nietrudno się domyślić, mamy w pracy toalety. Niestety część ludzi nie jest przystosowana do korzystania z takiego dobrodziejstwa, co objawia się następująco:

- Przy sedesie znajduje się szczotka. Teoretycznie każdy powinien wiedzieć po co. Gdyby jednak nie wiedział, powyżej jest ilustrowana humorystyczna instrukcja. Jednak kto by się przejmował tym jaki widok zastanie kolejna osoba – najlepiej zostawić pas startowy albo „biegunkowo-zakropkowany” sedes i podniesioną deskę. Wrażenia estetyczne po wejściu pierwsza klasa...

- Wielokrotnie upominano (kartkami z przypomnieniem w toalecie, również mailowo), że do sedesu nie wrzucamy zielonych ręczników do rąk tylko papier toaletowy. Z prostej przyczyny – bo są grubsze i tak nie rozmiękają, a więc zapychają odpływ. Mimo, że odkąd pracuję nigdy papieru nie zabrakło, a ręczniki są nie w kabinie, a przy umywalkach, notorycznie (co jakieś 3 dni) sedes jest zapychany i stoi jak wielkie wiadro, z wodą po brzegi i pływającym papierem i ZIELONYMI RĘCZNIKAMI. A czasem i czymś więcej... Bonus: na całe piętro mamy dwie (2) kabiny...

- Podobna historia z pisuarami – wisi kartka, żeby nic nie wrzucać, bo łatwo się zapychają. Mimo to jeden dzień w tygodniu można spotkać wypełnioną czarę.

- Ostatnie już – dla mnie najbardziej irytujące. Na drzwiach wisi kartka informująca o sprawdzeniu czy jest się ostatnią osobą jeśli chce się zgasić światło (wyłącznik już na korytarzu, a kabiny mają widoczne czerwone „paski” gdy są zajęte). Bardzo ciekawie jest siedzieć na tronie "w połowie drogi" i usłyszeć pstryknięcie przełącznikiem osoby, która wyszła, a potem móc spokojnie kontemplować jak czarna jest czerń w pomieszczeniu, które nie ma okien...
I zastanawiać się – czy się drzeć (raz, że ryfa – dwa, że nikłe prawdopodobieństwo słyszalności), czy po omacku doprowadzić do ładu i założywszy spodnie wychylić się z toalety, pstryknąć światło i schować się z powrotem czy ewentualnie zastanawiać się co powiedzieć komuś, kto akurat otworzy drzwi i zastanie nas w pół kroku na środku toalety przy zgaszonym świetle.

Złośliwość czy głupota?

tough work

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 599 (657)

#41995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o tym, jak Straż Miejska chciała mnie przekonać, iż okradam własny samochód (chyba, że intencje wielmożnych panów były inne, a ja po prostu nie pojąłem ich swoim małym rozumkiem).

Pewnego dnia MIAŁEM KAPRYS. Kaprys objawił się chęcią wymiany kołpaków w samochodzie. Kołpaki kupiłem już dość dawno, ale jakoś nie mogłem się zabrać do ich wymiany. Korzystając z przypływu entuzjazmu, udałem się do samochodu i zacząłem operację. Muszę chyba działać jak magnes na strażników, bo znów nadciągnęła kawaleria w ślicznych mundurkach. Aby tradycji stało się zadość, ponownie określę ich jako Wcielenie Cnót Wszelakich (WCW).

WCW1: Dzień dobry (tu się nawet przedstawił).
Ja: Dzień dobry.
WCW1: To pana samochód?
Ja: No tak.
WCW1: Możemy zobaczyć jakieś dokumenty?

Małe wyjaśnienie - musiałem doznać jakiegoś zaćmienia umysłowego, przyjąłem bowiem, iż WCW mają dobre intencje i usiłują zrobić coś pożytecznego. Nieco mi teraz wstyd ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że faktycznie zdarzały się na osiedlu przypadki wandalizmu, kradzieży kołpaków, itp. Zamiast zatem odesłać panów na drzewo, okazałem im dowód osobisty. Moja dobra wola nie została doceniona.

WCW1: Nie interesuje mnie pański dowód. Proszę o dokumenty samochodu.
Ja: Nie mam przy sobie.
WCW1: Jak to?

Niezwykle inteligentne pytanie, prawda? Kojak mógłby się od panów uczyć technik przesłuchiwania podejrzanych... A może miał to być "styl Columbo"?

Ja: Normalnie, nigdzie nie jadę, wyszedłem bez kurtki, mam tylko dowód osobisty. Mam kluczyki, samochód jest otwarty, mogę go uruchomić jeśli panowie sobie życzą. Naprawdę uważacie panowie, że w takiej sytuacji kradłbym kołpaki zamiast odjechać całym samochodem?
WCW2: Jak pan jest przy samochodzie to powinien pan mieć dokumenty!
(Ciekawe od kiedy?)

Nie wytrzymałem.

Ja: A pan może ma dokumenty?
WC2: Oczywiście.
Ja: Ale do mojego samochodu?

..............

Ja: Skoro nie, to czemu pan PRZY NIM stoi? A może wyjaśni mi pan, na jaką odległość mogę podejść do samochodu bez dokumentów?

Groźne, rozzłoszczone miny panów sprawiły, że trudno mi było zachować powagę.

WCW1: Czyli nie ma pan dokumentów?
Ja: Ano nie.
WCW (obydwaj, chórkiem): No to mamy problem!
Ja: No to współczuję i życzę, żeby udało się panom go jakoś rozwiązać.

Uznałem tę humorystyczną dyskusję za zakończoną i wróciłem do swoich zajęć. Panowie chyba jednak mieli inne zdanie, bo stali nade mną jak dwa sępy naradzając się po cichu. Nie powiem, zaczynało mnie to irytować ale postanowiłem być konsekwentny i robić swoje. Po chwili:

WCW1: Będziemy musieli wezwać Policję.

Nie uznałem za stosowne odpowiadać. Skąd miałem wiedzieć czy mówi do mnie czy może głośno myśli (przepraszam za niekoniecznie adekwatne określenie).

WCW1: Słyszy mnie?

To już chyba było do mnie...

Ja: Słyszę, ale czego PAN ode mnie w związku z tym oczekuje? Mam PANU pożyczyć telefon?
WCW1: Policja zaraz tu będzie.
Ja: A czemu ma mnie to interesować?
WCW1: Zobaczysz pan.

Ano zobaczyłem. Panowie wsiedli do swojego pojazdu, pogadali przez radio i odjechali. Czyżby ktoś mądrzejszy po drugiej stronie "gruszki" wytłumaczył im, że groźny bandyta PODCHODZĄCY do samochodu bez dokumentów
niekoniecznie zainteresuje Policję w stopniu niezbędnym do wysłania na miejsce jednostki AT?

straz_miejska

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1218 (1264)

#41374

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Różnie można dorabiać. Ja jako jeden ze sposobów wymyśliłem sobie wykonywanie różnych rzeczy użytkowych z zawleczek od puszek. Wiem, że taki handmade nie jest raczej kojarzony z produkowaniem przez faceta, ale lubię taką dłubaninę, a wszelkie złośliwe komentarze ucinają się gdy wychodzi jaką kasę można z takich łańcuchów, pokrowców, kolczug, czy torebek wyciągnąć (z tych ostatnich szczególnie). Póki co jedynie grono moich znajomych wiedziało o tym zajęciu, nie reklamowałem się za bardzo, nie robiłem i nie publikowałem zdjęć wyrobów, jednak informacja wyciekła jakoś dalej, aż wczoraj doszła do piekielnej.

Piekielna napisała do mnie przedstawiając się mniej-więcej jako "siostra kuzynki mojej znajomej z ekipy Zdzicha Kociubińskiego". Zapytała o torebkę, bo chce na prezent dla kogoś tam. Powiedziałem, żeby wpadła pod mój akademik to się jakoś dogadamy.

Tak, przyszła.
J-Cześć. To co to ma być?
P-Cześć. No torebka z zawleczek.
J-Tyle to wiem, ale jaka? Kopertówka w rękę, na pasku, kostka, worek? Różne są.
P-Hehe, widzę przeszkoliła cię. Coś jak kopertówka z paskiem.
J-Ok. Powiedz mi tylko jaki kolor, na obecną chwilę mam złoty, srebrny i zielony tylko. Trzeba będzie tez rodzaj splotu wybrać.
P-Srebrna, ale eee... Jak splotu?
J-Ze srebrnych można spinać zawleczki na kilka sposobów; bezpośrednio ze sobą lub muliną, każdy daje inny efekt. Zobacz tutaj (pokazałem jej 4 różne sploty na przygotowanych wcześniej małych "próbkach").
P-Ten będzie fajny (pokazała najszybszy do wykonania).
J-No to dogadane. Za 3-4 dni powinna być gotowa, bo zawleczek mi powinno starczyć. Tylko wiesz ostatnia sprawa, ja nie pracuję charytatywnie...
P-No co ty? Za zwykłe przekazanie kasy chyba nie chcesz?
J-Jakie znowu przekazanie?
P-No tej dziewczynie, która to zrobi.
J-Jakiej dziewczynie? Ja sam robię te rzeczy.
P-CO?! Ty sobie ze mnie jaja robisz?
J-Nie, skąd! Poważnie mówię.
P-A to spadaj! Faceci nie mają za grosz gustu i poczucia estetyki w tych sprawach! Jeszcze zje**esz i zostanę bez prezentu! Albo jakieś szkaradztwo mi zrobisz! Myślałam, że to poważna robota. Nara!

I poszła.
No cóż jedyny plus taki, że na papierosa nie musiałem już specjalnie schodzić.

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1012 (1076)

#41178

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dostałam dziś prezent od "teściowej".
Połowę balsamu nawilżającego z Dove...
Nie wiem... Chyba zadzwonię i podziękuję.

Piękna i teściowa

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 808 (968)