Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Monomotapa

Zamieszcza historie od: 1 stycznia 2011 - 11:19
Ostatnio: 14 lutego 2024 - 11:16
Gadu-gadu: 9348988
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 6 z 20
  • Punktów za historie: 3169
  • Komentarzy: 1289
  • Punktów za komentarze: 11126
 
zarchiwizowany

#50298

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znajomy ma dosyć burzliwy układ z córką, panną lat 20, tak na prawdę z jego winy. Spieprzył sporo w życiu rodziny, zachowywał się skandalicznie, sam zasługuje na tytuł piekielnego (ale to oddzielna historia). W każdym razie facet jest upierdliwym cholerykiem i przyczepi się o cokolwiek, byleby wywołać awanturę, ponakręcać się i napsuć komuś krwi. Żona z nim nie dyskutuje, ale córka ma diabła za skórą i potrafi go usadzić. To co jednak zrobiła ostatnio wywołało u mnie nagłą utratę kontroli nad pracą pęcherza.
Jej matka to moja przyjaciółka od wielu lat, dziewczyna mówi do mnie "ciociu". Wbijam więc na herbatkę i przechodząc przez ogródek koło podjazdu (pochylnia w stronę garażu, dosyć głęboki kanał) zastaję Księcia Małżonka wyglądającego, jakby czegoś się bał. Wzruszam ramionami i wchodzę. Siedzimy, gadamy, nagle odzywa się telefon kumpeli. Ona w ryk.
- Co się stało
- Od 9 rano siedzi w garażu i pyta, czy mogłabym przynieść mu coś do żarcia i koc, bo nie zamierza pokazywać się na górze.
Spojrzałam pytająco. Ta jego blada, pełna lęku i pokory mina musiała coś znaczyć... facet na prawdę miał diabła za skórą, a jeszcze nie widziałam takiej trusi jak on wtedy.
- Ania ma babskie sprawy i jakoś wyjątkowo źle to znosi. Odezwał się do niej po prostu. Wydarła się na niego tak, że sąsiedzi słyszeli, częstując go półgodzinnym wykładem, podczas którego rzucała butami po przedpokoju, rwała za strzępy książkę telefoniczną i ganiała go po przedpokoju z patelnią. Ale najlepsza była treść - Kumpela upiła łyk herbaty - opier...liła go za to, że zamiast kutasa ma spuchniętą, krwawiącą co miesiąc macicę i to jego wina, że tak cierpi, bo sprzedał jej pierdzielony chromosom X a nie Y itd...
Od tamtego dnia minęły dwa tygodnie. Małżonek na dźwięk kroków córki spier... ucieka do garażu.

Lublin

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (541)
zarchiwizowany

#51091

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w małym miasteczku. Mam ziemię, jestem happy bo marzyłam o własnym, małym gospodarstwie. Mamy też sąsiada, Pana Lucka Piekielnego. Nigdy nie miałam do niego zaufania, ale po tym co zaszło ostatnio śmiem sądzić, że przez niego Lucyfer może stracić etat.

Zaznaczam, może być trochę długo, ale story jak najlepszy horror.

Od dłuższego czasu w okolicy ginęły zwierzęta - od królików, po całkiem spore psy. Znajdowano je makabrycznie okaleczone. Krowy i konie na pastwiskach nabywały wielkie szarmy na ciałach, jakby wielkie zwierzę rzuciło się na nie z pazurami. Nikt niczego nie widział, nikt nic nie wie, każdy jakoś poszkodowany. Zniszczone kurniki, królikarnie. Jeśli ktoś słyszał pomorską historię o Pomórniku (pisali kiedyś w gazetach), to bardzo podobna. Dzieciom zabroniono wychodzić z domów. Policja, leśniczy nic nie potrafili zrobić, sami się bali jak diabli. Sama mam fobię dotyczącą tego typu istot, żywych trupów itd. więc obraźcie sobie co czułam.

Ślubny i kilku miejscowych byczych chłopów nie raz próbowali znaleźć choćby ślad mordercy, bezskutecznie. Ja oszalała z nerwów mimo naszego dzielnego pieska chodzącego za mną krok w krok - 80kg żywej wagi, sznaucer w pełnym znaczeniu słowa OLBRZYM. Pies nieludzko opanowany i spokojny, ale też bestia która człowieka zeżarłaby jednym kłapnięciem. Ślubny zostawia mi nabitą i gotową do strzału strzelbę na dziki należącą niegdyś do jego dziadka - słonia można by tym zabić. więc ja spokojniejsza. Na lufie bagnet. Jeszcze lepiej.

Pewnego wieczora, gdy mąż właśnie usiłowali dociec co za cholera grasuje po okolicy, słyszę kwik makabryczny. Wypadam na dwór ze strzelbą w ręce i dawaj przez płot do sąsiada, bo myślę, że to u niego ta zaraza myszkuje. Pies za mną, gotowy rozszarpać na strzępy każdego, kto mi zagorzi.

Rzeczywistość przyprawiła mnie o koszmary senne, których nawet twórcy "Piły" nie byli w stanie wywołać. Sąsiad uznał dla jednego kawałka mięsa świni całej zabijać nie będzie. Skrępował świnkę jak słonia i dawaj nóżkę na golonkę. Krew wszędzie, a ten rżnie jakąś piłką oszalałe z bólu zwierzę... nawet jej nie ogłuszył. Dookoła smród samogonu, sam dobrze pijany chyba próbował ją upić i narozlewał.

Rozdarłam się głośniej niż to biedne stworzenie, osuwając na kolana. Przygnał luby będący na patrolu w okolicy, pies złapał Lucka za kark i do ziemi, trzyma... przybiega za mężem szwagier mnie za frak i do domu. Słyszę strzał (luby świnkę dobił, bo i tak by jej nie odratowano, za bardzo krwawiła).

Niedługo później pogotowie. Ale nie do mnie, chociaż po tym co zobaczyłam nie byłam w stanie dojść do siebie. Do Pana Lucka. Bo go wściekła świnia zaatakowała i przerobiła na skórzany worek pełen potrzaskanych kości. Sąsiadka na szczęście przybiegła, a jej mąż wściekłe zwierzę bohatersko zastrzelił...

Domyślacie się, kto był tym sadystą mordującym zwierzęta. A dlaczego nikt go nie złapał? Poprzednie ofiary udawało mu się ogłuszyć i tak zrobić, żeby nie mogły zbyt hałasować. Dowodów nie udało się zebrać, ale od chwili w której trafił do szpitala nie było ani jednego ataku. Stwierdzili ciężką chorobę psychiczną, nic mu nie można zrobić, nie mówiąc o odszkodowaniach. Przynajmniej ma solidną opiekę, bo zajmuje się nim lekarz, którego dzieci jeszcze płaczą po zmasakrowanym, ukochanym piesku...

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 355 (459)
zarchiwizowany

#50986

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie lubię i nie znoszę kotów. Nie trawię ich jak Francuz bigosu. Zaraz posypią się gniewne komentarze, że jaki to ze mnie zły człowiek, ale tak jak niektórzy nie ufają psom i ich nie lubią, tak samo ja nie cierpię kotów. To jednak nie ja tu byłam piekielna... a przynajmniej nie tylko ja.

Mam domek z ogródkiem. Pod wysokimi schodami jest bardzo duża wnęka, w której składuję drewno. Zeszłej zimy zalęgły się tam półdzikie koty - nie wygoniłam ich, tylko wstawiłam im tam skrzynię obitą styropianem i wypchaną słomą, bo wszędzie śnieg, mróz, nie mają gdzie się schować. Z racji tego, że najpierw jestem człowiekiem, a dopiero potem wrogiem kotów i podłym babskiem, kupiłam najtańsze żarcie (tzw. baton, który nota bene ma mniej syfu i więcej mięsa niż niejedne parówki z górnej półki) i dokarmiałam je regularnie, raz dziennie wystawiałam rozmieszane z gorącą wodą mleko, żeby napiły się czegoś ciepłego.

Ale wiosna przyszła, to fora ze dwora. Stopniał śnieg, gryzonie w pobliskim lesie zaczęły harcować pełną parą, wynocha polować. Od tego koty są i basta. Niestety, odpłacono mi się za dobroć z nadzwyczajną hojnością. Za miękkie serce płaci się twardym tyłkiem, obawiałam się tego, ale... zostawić stworzenia na mrozie, głodne i bez dachu nad głową?

Najpierw te podłe zarazy wytępiły sikorki z mojego małego sadu i wszystkie inne pożyteczne ptaszki, które usilnie tam wabiłam budkami i dokarmianiem zimą. Zagryzały je i zostawiały nietknięte. Natomiast szkodniki typu kawki i gawrony nie, skądże, kotek ich nie ruszy.

Srały i sikały w ilościach przekraczających produkcję mego ślubnego, chłopa dwa na dwa, rodem z Conana Barbarzyńcy. Obszczane WSZYSTKO dookoła, cała elewacja, płotki, rynny, parapety, grządki jak po wybuchu szamba (ziemia u mnie jest twarda i gliniasta)... kazałam Conanowi wykopać dołek w najdalszym rogu ogrodu i nasypać tam dobrego piachu. Nie pomogło.

Potem się okazało, że z 5 biednych koteczków zrobiło się 15. Zlazło się tu wszystko co było w okolicy, głównie kocury. Smród jaki zostawiały przebijał fragrans mego teścia po kapuście made in teściowa. Niczym nie udało mi się go wywabić. Kupowałam preparaty sztuczne i naturalne, nic ich nie odstraszało. Fundowałam im nieprzyjemne, acz nieszkodliwe prysznice by moje obejście źle im się kojarzyło. Sprawdziłam czy nie mam waleriany w ogródku, nie mam. Oczywiście buda zlikwidowana i żarcia nie ma od dawna. Kociąt od groma, wszystko co miałam w ogródku szlag trafił .

Miarka się przebrała, gdy poharatały mi ukochanego psa (też znajdę, ledwie odratowanego, ale dużo wdzięczniejszego i który ANI RAZU ich nie pogonił ani nic im nie robił!) Po incydencie przyłapałam ślubnego, jak próbuje połączyć wąż i akumulator, tak by przez strumień wody puścić prąd i kotki usmażyć...

Miejscowe towarzystwo kociarzy stwierdziło, że skoro je przechowywałam i karmiłam zimą (czego oni nie robili!) to są moje, mam spier... i jeszcze sterylizować na własny koszt. Oczywiście nie omieszkano mi przypomnieć co ze mnie za k... bez serca, co nie kocha kotów i zaczęto nasyłać na mnie policję, że się znęcam nad zwierzętami. Policja na moje skargi odsyłała do towarzystwa, towarzystwo mimo gadania o moim braku człowieczeństwa na lewo i prawo kotów ani myślało zabrać, bo zdjęłam im problem z głowy.

Wkurzyłam się. A mnie się boi nawet mąż (a jego się boi całe miasteczko, chociaż to człowiek o anielskiej cierpliwości i bardzo łagodny mimo, że tzw. metal). Mnie się nie wkurza. Mam znajomego Japończyka. Poprosiłam go o przebranie się w strój a'la Chińczyk z knajpy. Dałam podbierak. Kolega ubawiony po pachy ściga koty po ogródku, drąc się KUCIAK.

Towarzystwo zjawiło się z prędkością światła. Odprawił ich ślubny, twierdząc stanowczo, że ten pan z prywatnego schroniska kocha kotki i on się nimi zajmie, wszystko oczywiście z zupełną powagą. Takiego popłochu jeszcze nie widziałam. Dostawali tam szajby za moim zacnym, antywłamaniowym płotem.
W międzyczasie autentyczni pracownicy schroniska z innego miasta (nie było ich widać po drugiej stronie domu) rzeczywiście sprawnie wyłapali zaganiane przez kolegę koty i wywieźli cichaczem (panowie, w tym inny znajomy, byli wtajemniczeni).

Kosztowało mnie to trochę trudu i wysiłku, ale było warto. Czekam aż powołają inkwizycję, by mnie spalić na stosie. Nikt w miasteczku już nie wypuści kota za drzwi.

Plener

Skomentuj (99) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 722 (1166)
zarchiwizowany

#51347

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam świadkiem sceny, po której ślubny musiał mnie mało delikatnie spacyfikować, bym pewnej kretynce nie odebrała nic nie wartego żywota.

Głupota ludzka nie zna granic, jak ktoś mądrze zauważył. P to moja dobra, wieloletnie przyjaciółka. Od bardzo dawna leczyła się na niepłodność. Jeździłam z nią po lekarzach (to oddzielny epos z serii "trafił swój na swego, czyli znająca się na sprawie baba z piekła rodem kontra Sodoma służby zdrowia), wspierałam, pomagałam walczyć siedem lat - i oto P zachodzi w upragnioną ciążę, bez in vitro. Tylko ja i jej mąż wiedzieliśmy od początku, reszcie rodzinnego ludu powiedziała dopiero gdy skończył się piąty miesiąc i już było wiadomo, że będzie OK.

Przyszli dziadkowie się popłakali, przyszli pradziadkowie odtańczyli polkę na stole, wujki, ciotki i kuzyni im wtórowali. I wtedy zjawiła się S - młodsza siostra P. Dziewczę rok po maturze, naturalna blondynka, wiecznie przeżuwająca gumę z krowim wyrazem pyska. Nigdy nie zainteresowała się dramatem siostry, bo miała własne sprawy.

Podeszła do P, popatrzyła na brzuszek widniejący pod bluzką i ze słowami "Co ty pier... wszyscy wiedzą że jesteś jałowa. Gwiazda się znalazła, widać, że to sztuczne" uderzyła w niego z całej siły.

Kiedy jednak się okazało, że brzuszek był prawdziwy bąknęła tylko "O sorki, gratulacje" i uciekła. Ja, niedoszły ojciec i mój ślubny pakujemy P do samochodu i jazda do zaufanego szpitala na ratunek. Niestety, doszło do poronienia mimo nadludzkich wysiłków cudownej Pani Doktor.

Nie pamiętam, jak wróciłam do domu P. Jej matka wyła jak zwierzę, ojciec dobijał się do pokoju morderczyni, która wrzeszczała, że nie wie o co się czepiają, P zrobi sobie drugie...

Rodzina nie ma do mnie żadnego żalu o to jak ją sponiewierałam kijem golfowym ojca P, wyrzuciła potwora z domu i nie chce znać. Powiecie, że to już przesada? S cały czas uważa, że NIE ZROBIŁA NIC ZŁEGO i to wina jej rodziców oraz P, bo nie poświęcili wystarczającej uwagi na to, że ona drugi miesiąc nie ma chłopaka i coś z tym trzeba zrobić.

Inne

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 245 (633)
zarchiwizowany

#50683

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Hisotoria może nie piekielna jako epizod, ale jako coś o długofalowym działaniu.

Zacznijmy od tego, że mieszkam w dużym mieście, gdzie mogłoby się wydawać powinna panować jako taka tolerancja i szacunek dla niewielkich odmienności.
Będąc w gimazjum nie rozumiałam dlaczego ktoś potrafił mnie skopać bo dobrze się uczyłam, słuchłam ciężkiej muzyki i nosiłamm glany. Tak trudno utrzymać się na jako takiej powierzchni kiedy na każdym kroku słyszysz pod swoim adresem dzi*ka albo "spie*dalaj szatanie", tak przyznaję w tym czasie nosiłam się tylko w czerni, jednak nikomu nie wadziłam, byłam raczej typem spokojnej, poukładanej osoby. Nie winię nauczycielek czy dyrektorki za to, że nie potrafiły zareagować, co w końcu zrobisz z bandą wytapetowanych laluń, którym widać tyłek spod czegoś co wydaje się być spódnicą, a jedyną ich aspiracją są nowe ciuchy.
Mimo wszystko przetrwałam, marząc o liceum, które jak mi się wydawało miało być wybawieniem od kłopotów.
O ja głupia istotka, owszem szkoła przyjemna, ludzie mili aż do pierwszej odmowy pójścia uchlać się w krzakach tanim winem prosto z biedronki.
Zdażało się, że moja torebka z książkami znikała na całe dnie, a wracała w stanie godnym pożałowania, ba nawet byli w stanie ukraść mi glany (każdy kto choć widział, że schowanie tak ciężkich butów do plecaka i latanie z nimi cały dzień to nie lada wyczyn). Ale nic, byłam spokojna, do momentu kiedy dosłownie nie rozkwaszono mi okularów na twarzy. Do tej pory dziękuje losowi, że nie stało się nic poza kilkoma nieszkodliwymi przecięciami na policzkach.
Wszystko doprowadziło do tego, że zamknęłam się w sobie i książkach, które kochałam. Rodzice nie wiedzieli co ze mną począć, powoli znikałam w oczach.
Otoczenie wypaliło we mnie jakiekolwiek poczucie własnej wartości czy ambicji. Może to zabrzmi banalnie, ale poznałam faceta. Ów facet nazwijmy go Michał wziął sobie za punkt honoru żeby coś z moim stanem zrobić. Połączyła nas wspólna muzyka, komiksy i książki. Gdy tylko mógł wyciągał mnie z domu, sprawdzał czy regularnie jem, a miałam z tym wielkie kłopoty, dzwonił żebym spokojnie mogła zasnąć. Innymi słowy powoli wracałam do stanu używalności. Niestety moim słodkim różowym oprawczyniom nie spodobało się to w ogóle, w ramach cóż "wynagrodzenia" za moje starania ułożyły sobie niecny plan. Nadmienię iż dzięki Michałowi wróciłam do swojej pasji, gry na gitarze, ba nawet udało mi się załapać do zespołu, próby mieliśmy niedługo po mich zajęciach więc nie opłacało się wracać do domu, nosiłam gitarę do szkoły cały czas mając ją na oku. Niefortunnie zdażyło się, że tuż przed dzwonkiem Pedagog wywołała mnie na korytaż chcąc pytać o moją sytuację, swoją drogą o tej pory nie wiem kto jej o tym powiedział, cóż jestem typem cierpiącym w milczeniu.
Cóż kiedy wróciłam nie było mich rzeczy ani ukochanego sprzętu, a na korytarzu szalał tłok. Zmartwiona całym zajściem wyszłam przed szkołę, bo a może ktoś wyrzucił moje rzeczy ot za drzwi. Zamiast tego spotkałam co innego, dwie pańcie z moim czerwonym cackiem stały na wprost kamiennego murku i po upewnieniu się, że patrzę, a nie zdążę zareagować pieprznęły nim z całym impetem. Zanim mogłam się ruszyć już ich nie było, a zawartość mojej torby zajmowała różne części parku tuż obok. Popłakałam się, tyle czasu zbierałam na gitarę, duma nie pozwalała mi wziąć pieniędzy oferowanych przez rodziców, a tu dwie takie zrobiły sobie świetną zabawę, dosłownie łamiąc ją na pół.
Niewiele myśląc zrobiłam jedyne co przyszło mi na myśl czyli zadzwoniłam do Michała. Przyjechał najszybciej jak mógł, był bardzo pomocny przy szukaniu zagubionych elementów wystroju zdezelowanej torebki i jak nikt inny zrozumiał mój ból nad stratą sprzętu.
Dzięki odzyskanej w siebie wierze poszłam razem z nim na dyżurkę żeby spytać siedzącego tam pana o monitoring. Był, działał, wszystko się nagrało. Wniosłam wniosek o zniszczenie mienia, dyrektor rozłożył ręce, że to nie niby teren szkoły, ale jakby co to nagranie udostępni. Poszłam na policję, zgłosiłam sprawę, a także dodałam ciągłę nękanie, na dowód miałam smsy z niezliczoną ilością wulgaryzmów, a nawet list z groźbami. Pan Policjant przyjął, powiedział, że jakby coś się ruszyło zadzwoni.
W międzyczasie spadła na mnie kolejna tragedia, rodzice zginęli z wypadku. Pijany kierowca tira dosłownie ich zmasakrował. Byłam wczesną "osiemnastką", rozpadłam się.
Oprócz tłumaczeniu wychowawczyni po raz enty: że nikt nie przyjdzie na wywiadówkę, chyba, że ja, musiałam zmierzyć się z samodzielnym mieszkaniem.
I wiecie co? Udało się, przy ogromnym wsparciu Michała i mojej chrzestnej skończyłam szkołę, zdałam maturę ze świetnym wynikiem, dostałam się na upragnione studia, a panienki, które przez tyle czasu uprzykrzały mi życie dostały za swoje. Wyleciały ze szkoły, musiały odkupić mi sprzęt i publicznie przeprosić.

Na samym końcu piekielka okazałam się ja, bo gdy spotykając jedną z owych dziewczyn(D) na ulicy w towarzystwie jej chłopaka, wywiązała się taka rozmowa:
D: Widzisz, to ta ku*wa, co te, no te... gors... gorsety nosiła. Kto Cię tak szm*to na ulicę wypuścił?
Ja: W przeciwieństwie do Ciebie mam klucze do mieszkania i wychodzkę kiedy chcę, poza tym rozumiem Aneta, że Twojego rozmiaru nie było, ale nie musisz tego tak przeżywać, jak chcesz mogę się rozglądnąć, gdzieś chyba muszą beczki na zgniłą kapustę sprzedawać.

A wszystko wypowiedziane tonem weselszym i milszym niż ona kiedykolwiek potrafiła z siebie wydobyć.
Obecnie pracuję dorywczo w barze, kiedy Anetka i jej koleżanki wpadają na moją zmianę z przyjemnością potrafię napluć im do drinka. Tak to dziecinne, ale radość mam z tego nieziemską.

szkoła przemoc drinki

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (30)
zarchiwizowany

#52940

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak ludzka chciwość może doprowadzić do tragedii..

Jeszcze z czasów licealnych znam K. zwykłego chłopaka, z którym chodziłam do jednej klasy. Ostatnio spotkaliśmy się przypadkiem na mieście i to co mi opowiedział o swoim życiu wstrząsnęło mną. Ale po kolei, historię dodaje za zgodą K.

K. wyróżniał się od innych chłopaków w czasie liceum tym, że miał bardzo bogatych rodziców. Dziewczyny, aż lepiły się do niego. Był taki och i ach. Oczywiście K. nie chwalił się pieniędzmi na lewo i prawo, ale pochodzimy z małej miejscowości, gdzie takie rzeczy po prostu każdy wie. W liceum w K. kochała się chyba cała damska część szkoły. Ale minęło liceum, minęły studia a K. poznał można by było rzec tą jedyną. Owa O. sprawiała wrażenie miłej i ułożonej dziewczyny, która nie leciała na bogactwo K. Młodzi szybko zdecydowali się o założeniu rodziny.. I tu zaczęły się schody. Nie mogli dogadać się jak ich ślub ma wyglądać. K. nie chciał, żeby ślub był huczny, za pieniądze jego rodziców, a O. wręcz odwrotnie, chciała chyba, żeby każdy o tym ślubie wiedział. Chłopak zakochany na zabój w dziewczynie zgodził się na huczne wesele.. W końcu czego się nie robi dla ukochanej? Krótko po ślubie zamieszkali chwilowo u rodziców chłopaka, ale K. wspominał jeszcze przed ślubem, że On nie chce żyć z pieniędzy rodziców. I tak po roku dorobił się tak, że stać go było na pobudowanie domu, może małego ale za swoje. W ciągu tego roku został ojcem. I tak w trójkę wyprowadzili się od rodziców. I mógłby być happy end, ale dziewczynie nie spodobało się takie szybkie przejście z księżniczki, która nic nie musiała robić w domu teściów, do pospolitej kury domowej w swoim własnym domu.. Co zrobiło dziewczę? Uciekło. Tak po prostu spakowało siebie i dziecko i uciekła. Z kim? Nie zgadniecie z bratem K, który zawsze zazdrościł mu pięknej żony. Przecież brat K. mógł dziewczynie dać tego, czego oczekiwała. Pieniędzy..

Dziewczyna jednak i brat nie odpowiadał. Skłóciła ze sobą cała rodzinę, braci i uciekła z jakimś obcokrajowcem zagranicę. Do podobno lepszego życia.

Co jest najlepsze? Dziewczyna na znanym portalu społecznościowym dodaje zdjęcia swojego nowego faceta i dziecka z podpisem 'u tatusia najlepiej..'. Tylko czemu dziecko ma siniaki na całym ciele? Na wiadomości dziewczyna nie odpisuje.

Macie jakiś pomysł co robić? Jak można odebrać jej dziecko, jeśli nawet policja nie reaguje? Chłopak własnego dziecka nie widział już kilka miesięcy, a jego żona ostatnio wysłała mu sms, żeby dał jej już spokój, bo z jej strony to była zabawa.. Chciała tylko jego pieniądze.. Co z dzieckiem? Nie wiadomo..

rodzinka

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (317)
zarchiwizowany

#47779

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielnych czytam od dawna. Sama zarejestrowałam się tutaj dosłownie przed chwilą. Nie wiem czy będę tu opisywać swoje piekielne historię. Wydaje mi się, że nie umiem aż tak fajnie ubrać w słowa różnych sytuacji jak inni użytkownicy. Chciałabym jednak opowiedzieć Wam jedną historię. Bardzo piekielną. Może pomoże ona jakiejś kobiecie w przyszłości

Urodziłam się w maleńkiej wsi, daleko od jakiegokolwiek większego miasta. Takie totalne zadupie, gdzie wszyscy się znają, a największą władzę we wsi ma proboszcz. Wychowałam się w normalnej, jak na tamtą wieś, rodzinie. Matka nie pracowała i zajmowała się domem. Ojciec chlał ile wlezie, od czasu do czasu łapiąc jakąś pracę dorywczą, chociaż i tak całą pensję zazwyczaj przepijał z kumplami. Prócz tego prowadzili gospodarstwo rolne, jak to na wsi. Ojciec był panem i władcą w domu. Matka, moje rodzeństwo oraz ja zawsze koło niego skakaliśmy. Jak popił robił awantury, bił, a czasem znikał na kilka dni z jakąś panną. Tylko wtedy był w domu spokój. Mojej matki jego wybryki zupełnie nie denerwowały, nawet jak chodziła z siniakami na całym ciele. Zawsze powtarzała, że chłop to chłop, wyszaleć się musi i nie można mu tego zabraniać bo zostawi. A jak zostawi to będzie wstyd na całą wieś. Podobnie funkcjonowały rodziny w całej naszej wiosce. Ja mimo, że od małego miałam wpajane, że facet może robić wszystko, nigdy się z tym nie godziłam. Wydawało mi się, że to powinno funkcjonować inaczej, że miłości nie okazuje się siniakami.

Gdy skończyłam podstawówkę chciałam iść do liceum. Ojciec stwierdził, że chyba mnie poj..ało i na ch..j mi liceum. Trafiłam do zawodówki. Kiedy tylko skończyłam 18 lat, rodzice stwierdzili, że najwyższy czas wydać mnie za mąż. 20-letnia dziewczyna u nas na wsi była traktowana już jak stara panna. Oczywiście co do kandydata na męża nie miałam żadnego prawa głosu. Ojciec dogadał się z sąsiadem dwa domy dalej, że wyjdę za jego cztery lata starszego ode mnie syna. Mężczyźni u mnie na wsi żenili się zazwyczaj dopiero w okolicach 22-24 lat bo przecież młodzi musieli się wyszaleć.

Pół roku później byłam już mężatką. Razem z mężem zamieszkaliśmy u jego rodziców. Nie było mowy o żadnym uczuciu między nami. Mój mąż, mimo, że młody chłopak był już początkującym alkoholikiem. Pracował u rodziców na roli. Prócz tego najczęściej pił. Na początku robił tylko awantury. Potem zaczął mnie też bić. Co weekend jeździł na imprezy gdzie wyrywał co rusz nowe dziewczyny. Ja w tym czasie musiałam siedzieć w domu, gotować, prać, sprzątać oraz pomagać teściom w gospodarce. Po pół roku małżeństwa byłam już psychicznie wyczerpana. W duchu liczyłam, że mój przyszły mąż będzie inny niż ojciec, że będziemy żyć zgodnie i tworzyć wspaniałą rodzinę. Kilka razy pożaliłam się mamie i starszej siostrze, że jestem nieszczęśliwa. Kazały mi siedzieć cicho i cieszyć się, że w ogóle ktoś mnie zechciał bo inaczej zostałabym starą panną. A wiadomo, stara panna to wstyd na wsi.

Mniej więcej w tym czasie zaszłam w ciążę. Łudziłam się, że może dziecko zmieni mojego męża. Może przestanie pić i zacznie mnie szanować. Głupie, naiwne myślenie. Mój mąż zagroził mi, że jak nie urodzę mu syna to rozpowie w całej wsi, że się puściłam i jestem dzi..ką. Kilka razy podczas ciąży również mnie uderzył. Pewnego razu, po jakiejś awanturze pobiegłam do rodziców. Mój ojciec widząc mnie zapłakaną i pobitą stwierdził tylko: "Jak zasłużyłaś, to dostałaś więc czemu beczysz?".

Po 9-ciu miesiącach na świat przyszedł mój syn. Mój mąż ani razu nie odwiedził mnie w szpitalu. Do szpitala zawiózł mnie mój brat, które również miał mnie odebrać. Jednak kiedy długo nie przyjeżdżał umówionego dnia, zadzwoniłam do domu. Okazało się, że razem z moim mężem opijają nowego członka rodziny więc niestety nie przyjedzie. Nikt więcej z mojej rodziny nie miał samochodu. Nie miałam do kogo zadzwonić. Z niemowlakiem i wielką torbą rzeczy wracałam do domu. autobusem. Całe szczęście, że był to maj więc było ciepło.

W domu zastałam balangę. Pijany prawie do nieprzytomności mąż, nawet nie zauważył, że wróciłam. Balanga trwała dwa dni. Byłam przeraźliwie zmęczona jeszcze samym porodem, a także opieką nad małym. Mimo to musiałam usługiwać jaśnie panom, podawać im jedzenie, wódkę, a także po nich sprzątać. Wciąż jednak łudziłam się, że mój mąż się zmieni, że pomoże mi przy małym. On natomiast w ciągu kolejnych pięciu miesięcy nie wziął naszego syna nawet raz na ręce. Nie interesowało go czy mały choruje, czy zdrowo się rozwija, nie wiedziałam nawet czy pamięta jak ma na imię. Za to coraz częściej znikał na noce, a nawet na kilka dni. Balangi u nas w domu były średnio dwa razy w tygodniu i czasem przeciągały się na dwa, trzy dni. Podczas jednej z takich imprez, jeden z kumpli mojego męża, całkiem pijany podszedł do wózka, w którym spał nasz syn i zaczął go mocno bujać. Tak mocno, że mały po prostu wypadł z niego na podłogę. Nikt tym faktem się nie przejął, nie podniósł go z ziemi. Mój mąż zaczął się tylko śmiać. Dopiero ja, słysząc płacz małego przybiegłam z kuchni i go podniosłam. Wyszłam z nim na dwór i tuląc go do siebie, płakałam razem z nim. Byłam już na skraju załamania. Nie wiedziałam czy synkowi nic się nie stało. Nie miałam możliwości dotarcia do lekarza tego samego wieczoru. Przerażona pobiegłam do rodziców. Razem z moją mamą dokładniej go obejrzałyśmy. Same jednak nie mogłyśmy niczego stwierdzić. Pamiętam, że nie spałam wtedy całą noc i co chwilę zaglądałam do małego czy na pewno oddycha. Na drugi dzień lekarz stwierdził, że nic mu nie jest. Trochę mnie to uspokoiło ale przez kolejne lata, z niepokojem patrzyłam na rozwój małego. Każde jego dziwne zachowanie powodowało u mnie strach, że przez ten upadek może mieć jakieś problemy ze zdrowiem. Na szczęście Mały był okazem zdrowia i moje obawy bardzo szybko się rozwiały.

Kiedy mój synek miał rok, w mojej rodzinne wiosce pojawiła się moja była koleżanka z podstawówki, nazwijmy ją Anna. Jej ojciec pracował swego czasu jako lekarz w naszej rodzinnej wiosce. Zaczął jednak robić karierę i jakoś w połowie naszej podstawówki z całą rodzinę przenieśli się do Warszawy. Przyjeżdżali tylko od czasu do czasu do rodziny, którą wciąż tu mieli. Nie kolegowałyśmy się w szkole jakoś specjalnie ale wioska mała więc podczas jej pobytu spotkałyśmy się przypadkiem. Gadka szmatka, ona zdziwiona i zaskoczona, że ja już jestem mężatką i to z rocznym dzieckiem. W końcu umówiłyśmy się u mnie na kawkę. Mojego męża nie było bo akurat zaginął gdzieś dzień wcześniej na imprezie. Teściowie byli w polu. Zaczęłyśmy rozmawiać. Nie wiem dlaczego zaczęłam się jej zwierzać. Może dlatego, że nie była stąd i poczułam, że może ona mnie zrozumie. Zaczęłam opowiadać jej o moim małżeństwie, o tym, że mąż mnie bije, że jestem nieszczęśliwa i chyba niedaleka jestem od popełnienia samobójstwa. Bałam się, że mnie wyśmieje, że powie to samo co moja matka i siostry. Ale nie, widziałam na jej twarzy zdziwienie i wielkie współczucie dla mnie. Powiedziała, że może mi pomóc. Nie bardzo wiedziałam jak niby może to zrobić. Przecież nie zostawię męża bo nie będę mieć życia na wsi. Dużo o tym rozmawiałyśmy i wspólnie postanowiłyśmy, że muszę stąd uciec. Bałam się tego strasznie. Nie umiałam sobie tego wyobrazić. Anka zaproponowała żebym przyjechała do niej do Warszawy. Będę mogła jakiś czas u niej pomieszkać z małym. Potem znajdzie mi jakąś pracę i zacznę nowe życia. Wiedziałam, że o tym planie nie mogę powiedzieć nikomu. Po dwóch miesiąc bicia się z myślami ostatecznie zdecydowałam, że uciekam. Nie wzięłam ze sobą prawie nic. Jedną bluzkę dla siebie i parę ciuszków dla synka. Pod pretekstem wizyty u lekarza z małym, udała się do trochę większej wsi i tam wsiadłam w autobus do Warszaw.

Z dworca odebrała mnie Anka. Zachowała się wspaniale. Dała mi ubrania na zmianę, w domu przygotowała wszystko co niezbędne dla mnie i małego. Przez kolejny tydzień nie spałam z wrażenia. Nie mogłam uwierzyć w to, że naprawdę mogę zacząć nowe życia. Sielanka nie trwała jedna zbyt długo. Pewnego dnia, kiedy Anna była w pracy, a ja sama w domu z synem, do drzwi zadzwonił dzwonek. Przez judasza zobaczyłam kto to. Mój mąż, ojciec i teść. Nie otworzyłam. Przez około pół godziny stali pod drzwiami, tłukli się, dzwonili i rzucali wyzwiskami w moją stronę. W końcu po interwencji któregoś z sąsiadów poszli sobie. Ale nie dali za wygraną. Wieczorem, kiedy na szczęście była już w domu Anka, przyszli znowu. Tym razem ona stwierdziła, że otworzy i powie im, że mają spadać. Nie zdążyła nic powiedzieć bo wdarli się do mieszkania i wszyscy trzej rzucili się do mnie. Zaczęli mnie wyzywać od k..rw, dzi..ek, ladacznic. Powiedzieli, że mam natychmiast wracać do domu, że jestem nienormalna i tylko wstydu we wsi narobiłam, a jak chce się ku..wić w stolicy to mam im chociaż oddać dziecko żeby na to nie patrzyło. Na moją odmowę mój mąż mnie uderzył. Anka stanęłam w mojej obranie. Została odepchnięta przez mojego teścia i usłyszała również całą masę wyzwisk. Ostatecznie zaniepokojony hałasami sąsiad zapukał do nas i zobaczywszy co się dzieje, zadzwonił na policję. Chwilę później mój mąż z teściem i moim ojcem siedzieli już w policyjnym samochodzie. Skąd wiedzieli gdzie jestem? Ktoś mnie widział jak wsiadałam z Małym do autobusu do Warszawy. Domyślili, że pewnie pojechałam do Anki bo się z nią kontaktowałam często. Adres zdobyli od rodziny Anki mieszkającej w naszej wsi.
Całą noc z Anką ustałyśmy jakiś dalszy plan działania. Byłam pewna, że oni nie dadzą mi spokoju póki nie wrócę albo przynajmniej nie oddam im dziecka. Mój mąż nagle stał się kochającym tatusiem, który chce zająć się dzieckiem mimo, że wcześniej nie interesował się synem zupełnie.

Na szczęście, pomogli mi wtedy strasznie rodzice Anki, którzy w tamtym czasie mieszkali w Gdańsku. Do tej pory jestem im wdzięczna za to co wtedy zrobili. Traktuje ich jak swoich rodziców. Gdy dowiedzieli się o mojej sytuacji, kazali mi natychmiast przyjeżdżać do nich. Zamieszkałam u nich razem z synkiem. Tata Anki załatwił mi pracę u siebie w szpitalu, jako salowa. Mały poszedł do żłobka. Mój mąż moim ojcem zjawili się u Anki jeszcze raz ale nic nie wskórali. Przez parę tygodni męczyli ją jeszcze jakimiś pogróżkami i telefonami ale ostatecznie dali sobie spokój. Ja zaczęłam już naprawdę nowe życie w Gdańsku. Przez pierwszy 2 lata bardzo finansowo pomagali mi rodzice Anki. Ja zarabiałam niewiele, starczało jedynie na opłacenie żłobka i pieluchy. W międzyczasie poszłam do szkoły policealnej dla pielęgniarek. Po około dwóch latach zarabiałam tyle, że stać mnie było na wynajęcie malutkiej kawalerki na obrzeżach miasta. Malutkiej ale własnej. Chwilami nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

Po trzech latach po przeprowadzce do Gdańska poznałam pewnego mężczyznę. Długo nie mogłam się do niego przekonać i mu zaufać. Po prostu bałam się facetów jak niczego innego na świecie. Ostatecznie, stwierdziłam, że spróbuję. Dziś ten mężczyzna jest moim mężem. Jest fantastycznym i bardzo dobrym człowiekiem. Przede wszystkim jest świetnym ojcem dla Małego, który obecnie ma 14 lat. Prócz tego mamy jeszcze dwójkę dzieci, 7- letnią córkę i 2- letniego syna. Żyje nam się dobrze, spokojnie, oboje pracujemy, niedawno wybudowaliśmy dom. W mojej rodzinnej miejscowości nie byłam od tamtego czasu, nie mam kontaktu z nikim z rodziny. Jednym problem, chociaż to nawet za dużo powiedziane, jest to, że mój najstarszy syn wciąż nosi nazwisko mojego byłego męża. O wyjechaniu poza granice UE póki Mały nie skończy 18 lat nie ma mowy.

I w tym momencie historia powinna się skończyć. Ale niestety się nie kończy.

Jakieś dwa lata temu, zupełnie nie pomyślałam i założyłam konto na pewnym portalu społecznościowym. To był duży błąd. Ktoś z mojej rodziny znalazł Ankę, a następnie w jej znajomych mnie. Tak przynajmniej mi się wydaje. Jak zdobyli mój dokładny adres, nie mam pojęcia bo wiedzieli tylko, że mieszkam w Gdańsku. W każdym bądź razie któregoś dnia w moich drzwiach stanęła…matka z moim byłym mężem. Całe szczęście, że była to sobota i mój obecny mąż, razem z dzieciakami wyszli poszaleć na rowerach. Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach mieli czelność się u mnie zjawić. Ale oni nie przyjechali bez powodu. Wepchali mi się prawie siłą do domu. Matka opowiedziała mi łzawą historię o chorym ojcu i o tym, że nie mają pieniędzy na leki dla niego więc musze koniecznie się do tego dołożyć. Mój były mąż zażądał natomiast, nie zgadniecie, kontaktu z synem. Wybuchnełam prawie śmiechem na te ich historie. Dawno już nie widziałam takiego zdziwienia na kogoś twarzy. Nie byłam już szarą, zahukaną myszką, która boi się swojego cienia, a jej największą wyrocznią jest jej mąż alkoholik. Powiedziałam, że ani o jednej ani o drugiej sprawie nie ma mowy po czym wyprosiłam ich z domu. Odgrażali się sądami i policją. Ja przez kolejne dni nie mogłam dojść do siebie. Całe moje poukładane do tej pory życie znów się zachwiało. Wróciła przeszłość i strach. Na szczęście miałam przy sobie męża, który obiecał, że nikt z tamtej rodziny już nigdy mnie nie skrzywdzi.

Niedługo potem dostała wezwanie o alimenty dla ojca. Naprawdę mało brakowało żebym musiała płacić co miesiąc pieniądze na obcego już obecnie dla mnie faceta, który krzywdził mnie przez pół mojego życia. Na szczęście z pomocą mojego męża oraz Anki udało mi się wygrać sprawę. Kosztowało mnie to jednak dużo nerwów, dużo pieniędzy, dużo czasu i przykrych powrotów do przeszłości. Po sprawie przez blisko miesiąc dostawałam pogróżki od moich rodziców i byłego męża, że nie dadzą mi żyć spokojnie, że jestem zwykłą ku…wą, która zostawiła wspaniałego męża i uciekła.

Od jakiś trzech miesięcy jest cisza. Jednak ja wciąż się boje przede wszystkim o swoje dzieci. Moja rodzina jest nienormalna i wiem, że zrobią wszystko żeby mi zatruć życie. Każdy wyjmowany ze skrzynki list to dla mnie ogromny stres, że to kolejne wezwanie do sądu o alimenty albo o chęć widzenia z synem. Wiem jednak, że się nie poddam. Nie chce żeby mój syn miał kontakt ze swoim biologicznym ojcem. Uważam, że nie zasłużył sobie nawet przez chwilę by Młody mógł do niego mówić „tato”.

rodzina

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 512 (832)

#51294

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnym koledze mojego syna zwanym Filipkiem cz.II.
/dla tych co historii nie znają link do części I: piekielni.pl/50633

Podbudowana waszym pozytywnym podejściem do tematu i szeregu rad jakich mi udzieliliście, postanowiłam część z nich wprowadzić w życie. Przyjęliśmy z synem taktykę obronną:

- Jak Filipek będzie bił, mówię o wszystkim Pani
- Jak nie podziała punkt pierwszy, łapiemy za fraki (bez bicia) i grozimy konsekwencjami: "uważaj bo ci oddam", bądź "możesz być pewien że twoi rodzice się dowiedzą"
- Ja w międzyczasie odwiedziłam Wychowawczynię, Pedagoga szkolnego i dyrekcję informując o problemie i tym iż nie popuszczę.

Wszystkie punkty przećwiczyliśmy, był tydzień spokoju. W tym tygodniu w szkole były organizowane dni przeciwdziałania agresji i przemocy w szkole podczas których:

- Filipek przyłożył mojemu synowi butelką od Kubusia w twarz,
- Poprawił dnia następnego książką (po mojej skardze w szkole, najprawdopodobniej w akcie zemsty).

Kolejna wizyta u Wychowawcy, rodzice Filipka zostają wezwani na tzw. konfrontację stron pod nadzorem wychowawcy i pedagoga. Wiecie czego się na tym spotkaniu od taty Filipka dowiedziałam? Zacytuję:

"Ale czego Pani chce? Przecież to normalne, że dzieci w szkole się biją!".

No nie wytrzymałam nerwowo, przez zaciśnięte zęby wysyczałam iż w takim razie od przyszłego roku szkolnego moje dziecko idzie na BOKS, a jak Filipek wróci ze szkoły z podbitym okiem, to przypomnę tatusiowi jego słowa. Jak można się domyślić z hodowcami, przepraszam rodzicami Filipka, do porozumienia nie doszliśmy. Zostało już tylko zawiadomienie kuratorium i ewentualne wykonanie obdukcji syna przy kolejnej scysji.

Wczoraj w gazecie przeczytałam o agresywnym tacie, co do szkoły wparował i poszarpał kolegę syna (bo go bił) i ja wcale mu się nie dziwię, ja jeszcze trzymam nerwy na wodzy... ale jak długo?

Szkoła wolna od agresji i przemocy

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 852 (926)
zarchiwizowany

#50211

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Budyniek http://piekielni.pl/49899 przekonała mnie do rejestracji i wrzucenia własnej opowieści odnośnie 'tatusiów'. Będzie długo, smutno i z prośbą do was na końcu.

Mój ojciec zawsze był cholerykiem i tyranem. Nigdy nie było go w domu, a jak przyjeżdżał to musiałyśmy udawać, że pracujemy / sprzątamy, nawet jeśli wszystko było na błysk. Zawsze krzyczał, lecz jeśli tylko pojawiali się znajomi - udawał najlepszego z ojców.

Ojciec zakazywał nam czytać książek, co do tej pory budzi u mnie niezrozumienie, sam w życiu przeczytał jedną książkę (może i pięć razy, jak sam mówił, ale tylko jedną) i nie życzył sobie, żebyśmy 'marnowały czas na czytanie'.
Stąd pamiętam jak chowałam się w szafie by przeczytać przemycone od znajomej tomiszcze Harry'ego Pottera, zarywając noce i odsypiając na zajęciach w podstawówce.

Notorycznie opowiadał, że nie mamy pieniędzy - matce dawał sto złotych na wyprawienie świąt bożego narodzenia i kupienie prezentów, a sam przyjeżdżał z nowym komputerem, telefonem i wiertarką czy innym ustrojstwem. Bywało tak, że zmieniał telefon co dwa tygodnie, bo musiał mieć najnowszy, najlepszy, żeby 'na zewnątrz' pokazać jakim jest wielkim biznesmenem (w tych swoich krótkich spodenkach w hawajski design i koszulce jakiegoś browaru robił raczej marne wrażenie na innych).

Pomimo tego - kontakt miałam z nim całkiem dobry, zabierał nas na wakacje na obozy żeglarskie, na biwaki, ogniska, spływy. Czasem jechaliśmy na jakiś koncert czy zlot motocyklowy.

Wszystko to skończyło się gdy mama wyjechała do Norwegii na kontrakt, żeby sezonowo dorobić trochę pieniędzy.
Moja siostra już dawno na studiach, ja w gimnazjum, ojciec miał zostać ze mną i się mną opiekować. Zamiast tego 'wyjeżdżał do pracy' na dwa tygodnie, poczas gdy widziałam że jego samochód stoi pod obcym blokiem parę ulic dalej. Zostawiał mnie tak bez pieniędzy, bez jedzenia, więc któregoś razu po powrocie zrobiłam mu aferę, że muszę po sąsiadach chodzić bo nie mam co jeść, a on sobie po znajomych nocuje.
Kazał mi się wtedy wynosić z domu, że nie będę na niego krzyczeć, a kiedy rzeczywiście się spakowałam i wyszłam, to po godzinie przyszedł krzycząc, że mam w domu siedzieć.
Jego niezdecydowanie tylko mnie zdenerwowało, jednak zaraz potem znowu wyjechał i nie miałam nawet jak przelać na niego swojej złości.

Kiedy wrócił kazał mi się spakować i pojechaliśmy 'nad wodę', jak zawsze w ciepłe weekendy. Tam powiedział mi, piętnastolatce, że 'mężczyzna ma swoje potrzeby' i że 'matka mu nie wystarcza'. Zaproponował, że przywiezie do mnie swoją nową kobietę.
Byłam w szoku, ale postanowiłam dać mu szansę - no zdarza się, ludzie się rozchodzą, ja byłam akurat w trakcie 'poważniejszego' związku i rozumiałam o co chodzi. Kiedy przyjechali, okazało się, że jego 'nową ukochaną' jest moja nauczycielka z podstawówki. Razem z nią przywiózł jej dziecko, wtedy sześcioletnią rozpieszczoną pannicę.

Chciałam spróbować to poukładać, ale kiedy jego kobieta kazała mi mówić do siebie 'mamo', gdy moja matka akurat wróciła zza granicy, wściekłam się i krzyczałam, że nie ma prawa, bo ja mam już mamę.
Gdy opowiedziałam o tej sytuacji ojcu - nie uwierzył, odwiózł mnie do domu bez moich rzeczy i już więcej się nie pojawił.
Do czasu.

Gdy powiedziałam mamie co zaszło, podjęła się próby rozwodu. Nikt nie chciał poświadczyć, że ojciec ma kochankę, siostra nie chciała się kłócić z ojcem, mnie mama nie chciała wystawiać na stres. Sąsiedzi odmówili zeznań, rodzina ojca złożyła fałszywe ale nikt nie umiał nic udowodnić.
Stwierdzili między innymi, że matka leżała codziennie pijana, a mną się opiekowała babcia od strony ojca (która notabene przestała się mną interesować gdy miałam siedem lat), nie opiekowała się nami i nas biła.
Rozwód odbył się więc bez orzeczenia o winie, a z podziału majątku zostało nam jedynie mieszkanie, do spłacenia zresztą.
Mama popadła w depresję. Ponad rok zajęło nam doprowadzenie się do stanu normalności, ale w rok ten cholernie dojrzałam, rozwinęłam też dobrze zapowiadającą się znajomość.

Gdy stanęłyśmy na nogi, postanowiłam wyjechać do szkoły do dużego miasta. Mama wtedy dorabiała kursy zawodowe w innym mieście i obie uznawałyśmy, że to dobry pomysł.
Z alimentami wystarczającymi na dwa tygodnie życia i częścią pensji mamy wyjechałam osiem godzin drogi od domu, żeby zamieszkać niedaleko przyjaciółki i rozpocząć naukę w nowej szkole.

Od samego początku były problemy - ojcu w ogóle nie podobał się mój wyjazd, o którym dowiedział się od mojej starszej siostry. Załatwił mi co prawda dojazd do tego miasta, ale alimenty płacił jak mu się chciało. U mojej matki zdiagnozowano raka tarczycy. Wyjechałam wesprzeć ją w trudnej chwili - przez to zaczęłam mieć problemy w szkole.
Mama wygrała z chorobą.

W międzyczasie ja byłam trzy razy w szpitalu - wpadłam w nerwicę i musiałam rozpocząć terapię. Ojca zaś doszły słuchy, że umawiam się z kobietą, więc stwierdził, że to powinnam leczyć i on się nie przyznaje do takiej córki. Przez chorobę cudem zdałam do drugiej klasy.
Potem ojciec ściągał mnie dwukrotnie do rodzinnego miasta, żeby się sądzić, a wiadomo - to powodowało zaległości w szkole. Dowiedziałam się także, że wykryto u mnie guza. Z racji wcześniejszych doświadczeń z mamą, położono mnie na oddziale na obserwacje. Musiałam zrezygnować z roku nauki.

Powtórzyłam drugą klasę - poszło całkiem dobrze, choć doszły kolejne dwie rozprawy 'o obniżenie' i jedna z naszej strony 'o podwyższenie'.
W końcu udało nam się zasądzić tyle, że stać nas było na opłacenie stancji z alimentów. Moja mama zaś wyjechała by pracować za granicą.

I zaczęło się - jestem w trzeciej klasie. Od listopada do maja dostałam od ojca raptem trzysta złotych. Chcąc złożyć do komornika pozew egzekucyjny w lutym - nie mogliśmy, ponieważ 'na poprzednim papierze jest przestarzała klauzula, bo w tym roku klauzule się zmieniły'. Wyrok z klauzulą można otrzymać tylko na nowej rozprawie, taka też została wszczęta. Wpadłam w depresję z bezsilności.
Rozprawa odbyła się dopiero w kwietniu, bo sędzina była na urlopie.
I pomimo że ojciec w ogóle nie płacił, to próbował obniżyć alimenty, bo on się rozwiódł drugi raz i nie ma pieniędzy, zaś sędzina zawyrokowała o pięciuset złotych.
Złożył apelację, więc dokumentów nie dostałam żadnych.

Do komornika pójść nie mogę, bo nie mam uprawomocnionego wyroku. Składając wniosek o zasiłek muszę mieć... dokumenty o wszęciu postępowania egzekucyjnego.

Sprawa zostanie więc skierowana do sądu wyższej instancji i wyznaczona pewnie na czerwiec. Przez jeżdżenie w tę i we w tę straciłam ponad półtora miesiąca nauki - nie wiem, czy uda mi się to nadrobić.

Obecnie leczę się farmakologicznie z depresji, ale nadal siedzę w rodzinnym mieście, bo do piątku ma przyjść wezwanie sądowe na kolejną rozprawę. Pieniędzy jak nie było tak nie ma. Z wypłaty matki starcza na stancję i bilet miejski. Jem co mi dadzą, a popożyczałam od znajomych niemal dwa tysiące - teraz nawet nie mogę spojrzeć im w oczy, bo nie mam z czego oddać, choć obiecywałam.

Prawdopodobnie będę musiała zrezygnować ze szkoły, wrócić do rodzinnego miasta i podjać pracę 'po znajomości' na zmywaku czy coś. Wtedy nie będą mi przysługiwały alimenty od ojca 'bo się nie uczę', szkoda tylko, że się nie uczę, bo on mi nie pozwala.

A w telewizji powiadają, że młodzi wyjeżdżają 'bo bezrobocie jest'. Jest chory kraj i chora biurokracja, brak wsparcia i mętlik prawny.

Ma ktoś pomysł jak to rozwiązać? Piszcie, proszę, bo ja już tracę siły.

[Z racji, że znalazło się trochę zainteresowanych osób, które chcą pomóc rozmową, poradą, mentalnym wsparciem - piszcie na bulgotbulgot (at) gmail.com
Jak bedę miała wolną chwilę to na pewno odpiszę.

I jeszcze raz dziękuję wszystkim przyjaźnie nastawionym za porady - niedowiarkom życzę więcej zaufania do ludzi i mniejszego krytycyzmu. :)]

rodzina

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (424)