Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nika1a

Zamieszcza historie od: 24 sierpnia 2011 - 11:35
Ostatnio: 13 sierpnia 2017 - 21:23
  • Historii na głównej: 14 z 46
  • Punktów za historie: 14551
  • Komentarzy: 600
  • Punktów za komentarze: 3080
 

#17795

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szczerze powiedziawszy nie wiem kto był w tej historii bardziej piekielny.

Kilkanaście lat temu moja mama pracowała w pewnej instytucji państwowej. Istotnym elementem dla historii będzie fakt, że w tej instytucji ok. 90 procent pracowników to były kobiety z małymi dziećmi, niekoniecznie ze wspierającym mężem u boku (rozwódki). Moja mama pracowała w dziale, gdzie zajmowała się nieopłaconymi alimentami i innymi sprawami związanymi z komornikiem.

Przechodząc do akcji właściwej nadmienię, że moja mama była w tym czasie w ciąży i która to już była zauważalna (każdy zapewne kojarzy zmiany nastrojów etc.).

Pewnego dnia mama otrzymała telefon. Dzwonił komornik z informacją, że niedługo przyjdzie dosyć agresywny petent i żeby zawczasu uprzedziła ochronę - dla jej oraz innych pracujących w tym pokoju bezpieczeństwa.

Wpada rozzłoszczony petent. Petent jak się okazuje ma emeryturę dyrektorską w wysokości ponad 20 tysięcy złotych, dodatkowo pracuje (wtedy nie było ograniczeń dochodowych jakie są teraz tzn. ktoś mógł brać emeryturę i pracować jednocześnie za dowolną pensję). Petent ma kilkoro dzieci z kilkoma żonami i od wielu miesięcy nie łoży na utrzymanie potomstwa (w tym czasie obowiązek alimentacyjny narzucał alimenty tylko na pierwszych trójkę dzieci), więc "ścigał" go komornik - czyli dodatkowe koszty do całego "zadłużenia".

Petent się wydziera wniebogłosy, ochrona powiadomiła już policję. Mama wertuje dokumentację i próbuje rozmawiać z petentem, że skoro ma dzieci to ma obowiązek na nie płacić. Petent w którymś momencie krzyknął przy otwartych drzwiach:
-NIE BĘDĘ PŁACIĆ NA ŻADNĄ K****WĘ I JEJ CHOLERNE BACHORY!!!
Echem poszło to do wszystkich którzy akurat w tym momencie byli w budynku, a pocztą pantoflową nazwisko petenta...

Petent został wyprowadzony siłą z gabinetu. Moja mama się uparła, że pokaże mu, że się myli. Poszukała informacji w dokumentach i znalazła rozwiązanie... Mianowicie, zgodnie z prawem, mama podzieliła pensję tak aby opłacić komornika i część alimentów. Petent dostał przed świętami bożego narodzenia zamiast emerytury w wysokości 20 tysięcy złotych 750 złotych...

Moja mama przyszła po świętach do pracy, a tam czekała na nią kobieta z olbrzymim koszem słodyczy. Tak to była ta żona petenta, która tuż przed świętami dostała sporą kwotę zaległych alimentów.

Co do petenta, mężczyzna był po zawale i zasłyszał gdzieś, że jeżeli dostanie grupę inwalidzką to będzie zwolniony z alimentów. Tak się złożyło, że pewna pani, będąca w składzie komisji, tego dnia kiedy petent przyszedł do mamy była w gmachu i słyszała całe zajście. A, że była rozwiedziona, z małymi dziećmi i mąż nie płacił jej zasądzonych alimentów, kobieta zapamiętała nazwisko petenta. Na komisji przekonała pozostałych, że petent ma problemy zdrowotne tylko przez ten urząd i powinien chociaż w taki sposób dostać zadość uczynienie - nie powiedziała o co chodziło dokładnie ale reszta się z nią zgodziła i... petent dostał zakaz pracy i został z tymi 750 zł z emerytury.

Petent się odwoływał i kierownik placówki zgodził się na rozmowę z petentem. Z racji tego, że znów drzwi zostały nie zamknięte sekretarka zrelacjonowała rozmowę: kierownik [K] tłumaczył petentowi
[K] Pan jest idiotą. Wpada pan do instytucji, gdzie ponad 90 procent pracowników to kobiety samotnie wychowujące dzieci i się pan wydziera że "k***e płacić pan nie będzie na te jej bachory". Wie pan co by się stało gdybym pana poparł, a nie popieram? Moja sekretarka ma małe dzieci i niestety musi je utrzymywać sama. Wie pan co by się stało? Po następnej kawie by mi d***pę w kiblu urwało.

I z całej tej sytuacji petent dostał drugiego zawału serca, ale przeżył.

Może lepiej dodam, że emerytura tego petenta była okrojona TYLKO do momentu, aż spłacił zaległe alimenty i opłaty związane z komornikiem, później po prostu była pomniejszona o bieżące alimenty których było z 1,5 tysiąca.

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 741 (809)
zarchiwizowany

#17861

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W jedne wakacje pracowałam w pewnym sieciowym hipermarkecie. Tak się złożyło, że pracowałam na kasie. Z racji tego, że hipermarket był raczej nastawiony na klientów, którzy raczej nie szaleli z wydawaniem pieniędzy, to klienci z reguły byli bardzo mili i rzadko kiedy zdarzało się, że ktoś traktował nas jako gorszą klasę.

Z racji tego, że studenci (w tym i ja) z reguły dorabiali tam sobie w wolnej chwili, byliśmy zatrudniani przez firmę zewnętrzną. Jest to istotne z tego względu, że w tym przypadku bezpodstawne zwolnieni kogoś z nas, wiązało się z dużą karą pieniężną dla hipermarketu. Podstawami był np. udokumentowana kradzież, bądź sama jej próba. Kara za bezpodstawne zwolnienie szła na konto osoby która nas zwolniła. Czyli my de facto mogliśmy robić to na co mieliśmy ochotę ;o)

Jak większość z nas słyszała, nadzór kas kontroluje wszystkich będących na stanowiskach kasjerów, ma on również pomagać z problemami z kasą, terminalem etc. W nadzorze pracują z reguły byłe kasjerki.

Zaznaczę również we wstępie, że liczone do wypłaty są tylko pełne godziny przepracowane na kasie (chyba, że była pół godzinna przerwa, czy zostawałyśmy na kasie po zamknięciu sklepu wtedy wliczały się niepełne godziny).

Przez jakiś czas pracowało się bardzo miło. W pewnym momencie okazało się, że nadzór traktuje wszystkich swoich pracowników jak byle śmieci. Stwierdziłam, że potrafię zachować się piekielnie. I tak:

1. Miałam przerwę, bezpłatną. Siedzę sobie w pomieszczeniu pracowniczym, czytam książkę i jem drugie śniadanie. Przyszła dajmy na to pani Grażyna z nadzoru kas. Zaczęła wyjmować swoje drugie śniadanie. Wyjmowała jakiś pojemniczek, jednocześnie zdejmując przykrywkę. W którymś momencie pojemniczek jej wypadł z rąk i upadł na ziemię a zawartość (jakaś sałatka jarzynowa) upaprała wszystko wokół.

[p.Grażyna] Ty (tu wskazała palcem na mnie), sprzątnij to.
[Ja] Oczywiście pani Grażyno, jak tylko zatrudnicie mnie na etacie sprzątaczki.

W pokoju zapadła cisza, tak było tam jeszcze kilka osób.

[p. Grażyna] Nie pyskuj i rób co mówię.
[Ja] Będę mówić i robić to co chcę. A tego bajzlu na pewno nie posprzątam.
[p. Grażyna] Jeśli chcesz tutaj pracować, to posprzątasz.
[Ja] Upsss, zapomniała pani, że pracuję przez firmę (tutaj podałam nazwę), a skoro nie macie, bo nie możecie mieć żadnych dowodów, na to żebym coś chciała ukraść to zdaje się, że karę zapłaci pani z własnej kieszeni.
[p. Grażyna] Ja żadnej kary płacić nie będę!
[Ja] Też tak pomyślałam. Łazienka, gdzie znajdzie pani papierowe ręczniki do wytarcia podłogi, znajduje się na końcu korytarza.

Swoją drogą uwielbiałam denerwować p. Grażynę. Wiem, że to oznaka mojej piekielności. Ta kobieta, wyglądała jak mały chochlik gdy tylko się denerwowała, może dlatego tak lubiła irytować tą panią? Nie, na pewno dlatego. ;o)

2. Kasa odmawia posłuszeństwa. Stwierdziła, że nie ma ochoty działać i już. Problem jest, bo przeciągnęłam przez czytnik kartę klienta.

"Wołam" oficjalną drogą nadzór (czyli ja dzwonię do BOK-u, a oni do nadzoru, ja w między czasie zapalam czerwone światełko; bezpośrednie telefony do nadzoru były "zakazane").

Nikt z nadzoru się nie pojawia przez kilka minut.
Patrzę na stanowisko nadzoru. P. Grażynka tam jest, pije kawę i przegląda gazetę. Zupełnie zignorowała informację, że ma tutaj podejść. Dzwonię do nadzoru.

[p. Grażynka] Nadzór, słucham?
[ja] Skończyła pani już kawę, czy ma poprosić aby klienci poczekali aż skończy pani przeglądać "życie na gorąco"?
[p.Grażynka] Idę.

Podchodzi do mojej kasy. Wściekły chochlik w pełnym wydaniu. Ja zakrywam ręką banana na mojej twarzy.
[p. Grażynka] Jakim prawem i po co dzwonisz na nadzór?! Kto ci pozwolił?! Co ty sobie myślisz?!

Ja już mam problemy z oddychaniem przez śmiech, cała czerwona na twarzy jestem, łzy mi napłynęły do oczu, a tutaj słyszę:

[Klientka] Takim prawem, żebyś tępa krowo ruszyła swój zadek i wzięła się do pracy. Czego m***dę prujesz na tą dziewczynę?!

No dobra, to co powiedziała klientka było hmmm dużo dobitniejsze niż ten lekki przekład (stwierdziłam, że przez dużą ilość gwiazdek mało kto by zrozumiał co dokładnie powiedziała).

Grażyna coś bąknęła pod nosem, zadziałała z kasą i odeszła.

[Ja] Dziękuję pani, ja nie płakałam tylko się śmiałam.
[Klientka] Wiem, cała się pani trzęsła, ale ja potrzebowałam krzyknąć na kogoś.

3. Sklep zamknięty od 10 minut. Ostatni klienci schodzą się do jedynej otwartej kasy - mojej. Kolejka sięga już regałów.
Aha, jeszcze z pół godziny mi się zejdzie.

P. Grażyna podchodzi do mojej kasy.
[P. Grażyna] To już ostatni klienci na sklepie. Zamknęłam już system, zatem poczekam na ciebie, aż skończysz.

W mojej głowie tok myślowy jaki następuje: pół godziny na kasie - o ile coś się nie zawiesi, ok. dwudziestu minut na zdanie i sprawdzenie kasetki, przebranie się i wyjście kolejne dwadzieścia minut. System naliczania godzin pracowników zamknięty, czyli robię za free.

[ja] Czyli rozumiem, że siada pani teraz za mnie.
[p. Grażyna] No skądże?
[ja] Skoro mam pracować jakieś pół godziny za darmo to ja się zbieram.
[p. Grażyna] A ty myślisz, że mi coś zapłacą, ja też tu siedzę za darmo.
[Ja] Tak, na pewno. A państwa przepraszam i żegnam. - tu zaczęłam coś majstrować przy kasie, ze niby się zbieram.
[P. Grażyna] No dobrze, zostań, idę włączyć system.
[Ja] I podpisze mi pani na karcie pracowniczej że pracowałam po zamknięciu sklepu.
[p. Grażyna] Tak, tak, ale po zamknięciu kasy.
(Aha, potem by się wyparła, że coś takiego powiedziała.)
[Ja] Teraz albo idę.
[Wściekły chochlik] Ok, daj tą kartę. - Tutaj zebrałam "brawa" od pozostałych klientów(brawa może za dużo powiedziane ale potakiwania i pomruki że mam rację). :o)

4. Przychodzę do pracy, kasetka pod pachą, zostały 3 minuty do początku pełnej godziny.

[Ja] Na którą kasę mam iść.
[P. Grażynka] Za chwilę Ci powiem.
Dwie minuty do pełnej godzinki.
[Ja] Już Pani wie?
[P. Grażynka] Nie poczekaj.
[Ja] Już czekam, za chwilę cofnę kasetkę do kasy głównej i przyjdę przed następną pełną godziną.
[p. Grażyna] Ja przy tobie nic się nie dorobię, kasa numer trzy.
[Ja] Moim kosztem na pewno nie. - Możemy się domyśleć na czyje konto idą niepełne godziny.

5. Początek lata. Znów parę minut przed pełną godziną zjawiam się przed nadzorem.

[P. Grażyna] Idź na lody.
[Ja] Ale ja nie mam książeczki...
[P. Grażyna] Do nakładania lodów nie jest Ci potrzebna.
[Ja] Ale ja nie chcę.
[Rozzłoszczony chochlik] Idź.

Parę minut się pokręciłam na stoisku z lodami. Kupiłam sobie i nałożyłam dwie gałki lodów. Pieniądze włożyłam do kasetki. Wszystko zrobiłam tak aby ochroniarz mnie widział - że zapłaciłam. Wsunęłam się między kasy, aby przypadkiem nikt z klientów mnie nie zobaczył. Rozsiadłam się wygodnie, ukryta, wcinam lody i rozmawiam z koleżanką na kasie(ona siedziała na zwykłej kasie).
Mija ok dwudziestu paru minut. Podchodzi, właściwie podbiega wściekły chochlik.

[Chochlik] Co ty sobie myślisz? W pracy jesteś! Dlaczego jesz lody, chcesz abym cię zwolniła za kradzież?
[Ja dalej jedząc lody] Po pierwsze pan ochroniarz widział, że zapłaciłam za tyle ile właśnie jem. Po drugie klientów nie ma. Po trzecie mówiłam że nie chcę stać na lodach.
[Wściekły chochlik] Ale ja nie pytam ciebie czy chcesz stać na lodach, klientów nie ma bo nikt cię tutaj nie widzi. Weź się do pracy.
[Ja wyciągając zabronioną na hali komórkę] Jasne zaraz wezmę się do pracy. Najpierw spytam się sanepidu czy im nie przeszkadzają kasjerki pracujące w hipermarkecie z żywnością nie mające książeczek.
Książeczek wtedy nie miało 90% pracowników - a tyle osób do zastępstwa by nie znaleźli z dnia na dzień.

[W***ny chochlik] N-a h-a-l-i j-e-s-t z-a-k-a-z k-o-r-z-y-s-t-a-n-i-a z k-o-m-ó-r-e-k!!! (Wzięła trzy oddechy.)
[Ja] Ma pani ochotę na loda? Może panią trochę uspokoi.
Tutaj już p. Grażyna się uspokoiła i chyba zaczęła się uśmiechać (rozbawiony chochlik?).
[P. Grażyna] Ty to nie dasz sobą pomiatać, co?
[Ja] Nie, raczej nie. Szkoda, że pani zrozumiała to dopiero teraz. Tak, miałaby pani spokojne cztery miesiące współpracy ze mną, a tak może te ostatnie kilka tygodni będzie spokojne.

Inni, którzy pracowali na tych samych zasadach co ja zaczęli również się stawiać. Z tego co wiem to skutecznie, p. Grażyna w końcu zaczęła zauważać, że pracuje z ludźmi sobie równymi i tak też wszystkich w koło traktować.

Swoją drogą, była to jedna z nielicznych osób, które wściekając się na mnie potrafiły rozbawić mnie do łez. Pracowałam w tym sklepie parę lat temu, do tej pory wiele się zmieniło i pracownik z firmy zewnętrznej może wylecieć za byle głupstwo. Zatem i traktowanie pracowników znacznie się zmieniło, niestety.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 244 (288)

#17585

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu się zdarzyło, że potwornie się przeziębiłam. W chwili obecnej jedyne co bym zrobiła to zawinęła się w kołdrę i przespała ze 2 dni (ale to kwestia zmiany sytuacji).

Niestety wszystko działo się kilka lat temu kiedy uczyłam się w LO. Potrzebne było mi zatem zwolnienie, a po za tym jakieś cudo, co by mnie szybko postawiło na nogi - w końcu do matury zostało mi ze 2 miesiące.
W celu uzyskania takowego zwolnienia o 7.00 rano zamiast zbierać się do szkoły, chwyciłam za telefon i wykręciłam numer pobliskiej przychodni.
I jak się możecie domyślić dzwonię... 7.15 dalej dzwonię... 7.30 jeszcze się nie dodzwoniłam... 7.45 bez zmian... 8.30 nic... Dodzwoniłam się ok godziny 9.20. Żeby nie było: dzwoniłam raz za razem i zauważyłam dziwną systematyczność mianowicie co drugie połączenie było zajęte, resztę nikt nie odbierał.

W końcu po takim czasie czułam się już fatalnie, na dodatek byłam już ostro zdenerwowana. Moja rozmowa [j] z [p]ielęgniarką wyglądała następująco - pamiętam tą rozmowę dość dokładnie:
[j] Witam, nazywam się (tak a tak). Chcę dostać numerek na dziś do lekarza. - dosyć istotna kwestia, że przez katar i kaszel bardzo ciężko było mi mówić i było to słyszalne w rozmowie.
[p] Nie ma już numerków do lekarzy.
[j] Proszę pani dzwonię do państwa od ponad 2 godzin non stop i połowa połączeń była przez państwa nieodebrana, więc nie przyjmę takiego tłumaczenia.
[p] No cóż, może się pani zapisać na jutro... wystarczy zadzwonić do nas rano...
[j] Nie proszę pani, chcę się dostać do lekarza dziś.
[p] Skoro jest pani AŻ tak chora... - aha zaproponuje mi zgłoszenie się do szpitala (już to kiedyś tam słyszałam...)
[j] Nie k***a!!! Jestem całkowicie zdrowa i dzwonię bo mi się nudzi, a po za tym nie miałam co robić ciekawszego o siódmej rano!!!

Numerek momentalnie się znalazł. A przeziębienie okazało się zapaleniem płuc.
Zdaję sobie sprawę, że to ja byłam piekielną, ale uwierzcie mi na słowo, że czasami warto walczyć o swoje - to uwaga do wszystkich tych historii które opisują inni i w których dali się spławić.
A co do choroby, w tamtym czasie miałam pewne problemy z sercem więc zbagatelizowanie choroby (czy samo późniejsze rozpoczęcie leczenia) mogłoby się dla mnie skończyć tragicznie.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (594)
zarchiwizowany

#17781

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Każdy zna kogoś kto jest skąpy do bólu, prawda? Ja również znam.

Osoba o której mowa to koleżanka mojej mamy, dla mnie ciocia.
Moja ciocia ma córkę Alę - swoją drogą straszną panikarę i egoistkę.

Pewnego razu Alę strasznie ale to "STRASZNIE" rozbolała głowa. Ala miała wtedy jakieś 13 - 14 lat a rzecz się działa jakoś w niedzielę. Alka jak to Alka, narobiła zamieszania w okół siebie. Ciocia oczywiście przejęła się tym bardzo i stwierdziła ze można jechać do szpitala miejską komunikacją. Na to Ala - że głowa tak ją boli że ona nie wytrzyma hałasu z autobusu/tramwaju i ewentualnie może pojechać samochodem czy taksówką, bo to może przetrzyma.

Ciocia obliczyła że przejazd do szpitala taksówką wyniesie jakieś 20 zł i że bardziej opłaca się jej wezwać karetkę, bo przyjadą za darmo a i one nie będą musiały nigdzie wychodzić.

Karetka po jakiś 20 minutach się pojawiła, lekarz zbadał Alkę i się okazało że ten straszny ból głowy był mocno przesadzony i przy takiej pogodzie co poniektórych głowa może pobolewać.

Ciocia jakoś się nie zdołała uspokoić zważywszy że dostała karę za nie potrzebne wezwanie karetki w wysokości 150 zł.

Oczywiście wielkie aj waj bo jak to tak. A tłumaczenia że ta karetka mogła w tym czasie kogoś uratować na nic się zdały...

Jeśli się zastanawiacie: nie, ani Alka, ani jej mama niczego się nie nauczyły...

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (192)
zarchiwizowany

#17543

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/17527 przypomniał mi historię zasłyszaną od mojej rodziny.
Będąc około rocznym dzieciątkiem uwielbiałam jeść. Do tego stopnia że rodzice musieli zainstalować zamknięcie na lodówkę a mieliśmy wtedy taką niziutką bez zamrażalnika (gdy je rozbroiłam zainstalowali zamknięcie na drzwi do kuchni - co się sprawdziło bo tam już nie dosięgałam). W każdym razie byłam bardzo grubym dzieciątkiem.
Pewnego dnia moja mama [M] próbowała mnie podnieść i jakoś tak pechowo ułożyła rękę że poczuła ogromny w niej ból. Z racji tego że ręka w niedługim czasie spuchła a ból nie ustał mam wybrała się do szpitala.

Ważnym elementem tej historii jest to że moja mama czując ból od razu robi się dosyć "agresywna" i wtedy trzeba zejść jej z drogi.

Lekarz [L] zadał standardowe pytania.

[L] Co Pani robiła z tą ręką gdy wystąpił ból?
[M] Podnosiłam dziecko.
[L] Pewno przeciążenie.

Lekarz kazał usiąść mamie na kozetce. Stanął nad nią w lekkim rozkroku i... pociągnął ją za rękę.
Co się wydarzyło dalej???
Otóż moja mama szybko "zwinęła się" siedząc. Innymi słowami wyrwała rękę i podciągnęła kolana do klatki piersiowej aby ją chronić - zrobiła to dosyć instynktownie i przez to bardzo szybko. Czemu to jest istotne dla tej historii??? Otóż mama podciągając kolana uderzyła w krocze pana doktora, z całym impetem.
Efekt był tego taki że lekarza wywieziono na wózku i zoperowano...
Kolejny lekarz wiedział o tej sytuacji ponieważ opisały mu ją pielęgniarki które w tym czasie były w gabinecie. Okazało się że mama ma złamaną kość w przedramieniu.
Jeżeli ktoś chciałby wiedzieć czy lekarz domagał się odszkodowania czy coś takiego to nie domagał się, bo nie mógł-rzecz działa się w innym kraju więc inaczej troszeczkę wszystko wyglądało. Mama po paru tygodniach dostałą protokół albo coś w tą deseń od ubezpieczyciela szpitala że lekarz przyznał się do zbagatelizowania problemu. W sumie kto normalny pomyślałby że przy podnoszeniu dziecka można złamać rękę ;o)

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (226)

#16448

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja którą opisuję zdarzyła się w środku zimy. Po 10 godzinach wykładów i ćwiczeń na uczelni wracałam w końcu do domu. Musiałam wejść do supermarketu który jest obok domu zrobić podstawowe zakupy (chleb, ser żółty etc) - żadnych ekstrawagancji, ot zwykłe zakupy na dzisiejszą kolację i jutrzejsze śniadanie. Zakupy spakowałam do koszyczka, ustawiłam się w kolejce do płacenia.

W między czasie zaczęła mnie obserwować jakaś kobieta na oko 45 lat. Chwilę postałam i przyszło mi do wykładania towarów na ladę - a miałam tego ze 4 sztuki wszystkiego. Wcześniej wspomniana kobieta podeszła do mnie i spytała czy mogę jej kupić coś na kolację bo ona jest bezdomna. Miała ze sobą kilka bułek i jakiś ser. To powiedziałam że ok, niech kładzie swoje zakupy na ladę i zapłacę. Myślałam że chce żebym kupiła jej ten chleb i serek, och jakże się myliłam. Kobieta się za chwile oddaliła, nie wiem czemu ani po co. W między czasie wyjęłam pieniądze żeby łatwiej mi było zapłacić-a że miałam banknot tylko 50 zł to go zwinęłam i schowałam w rękę. Kobieta wróciła z jedzeniem w rękach. A co chciała żeby jej kupić: szprotki, jakieś inne nie znane mi ryby wędzone, szynkę, pizze (jak bezdomna kobieta zamierzała ją upiec?!) i masą produktów których wcześniej sama nigdy nie jadłam. I wywiązał się dialog:

- Chciała pani żebym kupiła coś pani do jedzenia na kolacje...
- Ale ja proszę o jedzenie, nie na wódkę, a ty nie wiesz jak to jest w taki ziąb siedzieć na głodniaka!!
- Proszę pani nie mam pieniędzy na to aby kupować pani zapasy żywnościowe na najbliższy tydzień.
I tutaj kobieta spojrzała na moją rękę w której zwinęłam banknot, a że kawałek zawsze wystaje to widziała jaki to nominał.
- Jak to nie? Przecież sama widzę. A tutaj mam tylko to co niezbędne żeby przetrwać. Ja naprawdę nie proszę o wódkę ani o same pieniądze, czemu tego nie doceniasz?
I tutaj moja cierpliwość zaczęła się kończyć. Wszyscy którzy stali w kolejce zamilkli i słuchali naszej rozmowy, w dodatku ktoś w między czasie zawołał ochronę więc gapiów było sporo. Wzięłam się w garść (z reguły nie widzę powodu dla którego miałabym prawo podnieść głos na zupełnie obcą osobę).
- Proszę pani, albo pani odłoży znaczną część tych zakupów albo ja za nie, nie zapłacę. Chciała pani coś na kolację więc zapłacę za pieczywo i coś do tego, chce pani zjeść coś na ciepło to też pani może zostawić ale za całą resztę płacić nie zamierzam.
Nie podniosłam głosu :o). Do kobiety odwróciłam się bokiem, aby katem oka ją obserwować - a właściwie to co wydzieliła na ladzie. Kasjerka zeskanowała moje produkty, ja wskazałam za które zapłacę z produktów owej kobiety. Zapłaciłam, zabrałam resztę (ok 25 zł).

Ogólnie należę do tych osób które uważają że jeżeli w danej chwili są w stanie pomóc innym to pomogą, a przynajmniej spróbują. Ale ta kobieta przeszła samą siebie...
Ps. Ta kobieta mieszka w tym samym budynku co ja, od tamtego czasu nie było dnia żebym ją widziała trzeźwą.

----

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (659)