Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nika1a

Zamieszcza historie od: 24 sierpnia 2011 - 11:35
Ostatnio: 13 sierpnia 2017 - 21:23
  • Historii na głównej: 14 z 46
  • Punktów za historie: 14551
  • Komentarzy: 600
  • Punktów za komentarze: 3080
 
zarchiwizowany

#36242

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wyjechałam z mamą na wakacje w góry. Zatrzymałyśmy się w miasteczku gdzie z reguły przyjeżdżają osoby starsze bądź schorowane, z racji na liczne sanatoria i uzdrowiska.

Po pierwszej wycieczce mamie coś się zrobiło na nodze. Taka czerwona plama, która była ciepła w dotyku i bardzo dla niej bolesna. Niestety, mama już paręnaście razy "chorowała" na zakrzepicę w przeciągu ostatnich pięcie lat. Z doświadczenia już obie wiemy że zakrzepica zakrzepicy nierówna. Raz nie ma żadnych objawów, a innym razem człowiek prawie ci umiera na rękach.

Wróciłyśmy z wycieczki ok 21.00, po zobaczeniu tej plamy zaczęłam szukać informacji o pomocy medycznej w okolicy. W przewodniku znalazłam, że jest punkt nocnej pomocy medycznej kilkadziesiąt metrów dalej. To idziemy. Dotarłyśmy na miejsce ok 22.00 (bo oczywiście zdążyłyśmy się zgubić), patrzymy a tam karteczka z informacją, że "stacjonuje" tutaj ekipa karetki, a godzinami dyżur lekarza są: 8.00-12.00.

Wchodzimy do środka, odnajdujemy ludzi i mówimy o sytuacji. Panowie pokręcili nosem, że aby pomóc to musi być zagrożenie życia, a jak nie to mamy się udać do miasteczka oddalonego o 10 km, bo tam jest całodobowa opieka. Wyjaśniłyśmy że jak większość turystów nie jesteśmy zmotoryzowane, a nie wiemy czy to nie kolejny nawrót zakrzepicy. Panowie obejrzeli nogę i całe szczęście plama to tylko wynik przeciążenia i upałów, co jest dość częste w okolicy.

Następnego dnia zobaczyłyśmy na rozkładzie jak kursują pksy do miasteczka z tą całodobową opieką. I są faktycznie, dwa jeden o 7.30, drugi o 8.45.

Zatem jak coś się stanie, co nie będzie zagrażać życiu to człowiek ma czekać do rana następnego dnia aby uzyskać pomoc medyczną... Inteligentnie...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (43)
zarchiwizowany

#34308

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Cały czas się pojawiają historie o młodych mężczyznach, którzy w absolutnie wszystkim byli wyręczani przez mamusie. Dodam swoje pięć groszy w tym temacie. Sąsiadka miała 19-nasto letniego syna, powiedzmy Adama. Adaś przez cały swój żywot może raz samodzielnie zawiązał sznurówki. No zdarza się, nie??? Razu pewnego mama i siostra Adaśka musiały wyjechać. Chłopak został w domu sam. W lodówce żelazny zapas jedzenia, aby starczyło do powrotu rodzinki. Ubrania wyszykowanie, wyprasowane na każdy dzień.

Niby wszystko cacy, a tutaj taki "peszek" - światło w łazience nie świeci. W dodatku to jest jedyne pomieszczenie bez okna, no światło jest tam niezbędne. Co zrobił dzielny Adaś? Wezwał elektryka. Fachowiec popatrzył, posprawdzał, postawił diagnozę i oznajmił:

-Żarówka się przepaliła.

Mimo dobrej diagnozy Adaś sam żarówki wymienić nie potrafił, a po co prosić o pomoc elektryka - skoro gość i tak się pofatygował, lepiej poczekać, aż mamusia wróci i wyręczy synka...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (208)

#31440

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Razu pewnego, w wakacje pracowałam w call center. Stawka godzinowa nawet wysoka ale przełożeni dbali o to byśmy nie zarobili za dużo. Normą było wysyłanie po dwóch-trzech godzinach do domu. Tłumaczenia były różne: a bo źle ci dziś idzie, a bo mało kto dziś odbiera telefony, a bo część stanowisk nie działa.

Wytrzymałam pierwszy dzień, drugi i niecały trzeci. W trzecim dniu kiedy w sumie przepracowałam (od początku pracy) jakieś 7 godzin udałam się do biura pracy tymczasowej, przez które byłam zatrudniona. Opowiedziałam co i jak. Pracownica poprosiła bym poczekała na dyrektorkę, która już jedzie do biura.

Dyrektor przyszła po chwili i zdębiała po usłyszeniu tej historii. Co się okazało? Od kilku miesięcy biuro to odnotowało gwałtowny spadek dochodu, mimo w miarę stałej liczby pracowników. Zarabiali w zależności od tego ile my godzin przepracowaliśmy. Nikt się nie skarżył, tylko szybko pracę zmieniał.

Co się wydarzyło: zgodnie z umową po zakończeniu jej mieliśmy zakaz pracy w danej firmie na okres dwóch lat. Dyrektor postawiła firmie ultimatum albo dadzą nam przepracowywać te 8 godzin albo oni kończą współpracę. W tym call center na 150 osób ponad 100 była zatrudnionych przez biuro pracy tymczasowej. Podziałało szybko. Następnego dnia już wszyscy pracowaliśmy pełne zmiany.

To taka drobna informacja, która części z nas może pomóc. Jeśli pracujesz przez biuro/agencję pracy tymczasowej i masz problem w firmie w której de facto pracujesz, nie wdawaj się w dyskusje. Idź do swojego biura/agencji i poproś o pomoc w rozwiązaniu konfliktu - oni też na tym zarabiają.

call_center

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 507 (593)
zarchiwizowany

#31422

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś wam opiszę kilka zachowań ludzi w sklepie. Będzie długo i to bardzo. Pracuję na kasie, co prawda tylko dorywczo bo w weekendy ale co nieco już widziałam.

1. Promocja około świąteczna. "Do 50 procent na wybrane zabawki". O co chodzi? Na niektóre zabawki zostały "obniżone" ceny. Gdzie haczyk? Klient płaci normalną cenę za zabawkę. Procent o który ma być obniżony wraca do klienta w formie e-bonu. Drugi haczyk: my jako pracownicy innego działu nie jesteśmy informowani na co konkretnie jest promocja, tylko że jest. Jako, że wiadomo jak ludzie czytają takie napisy: "50 procent taniej na zabawki" - uprzejmie klientów uprzedzamy jak to dokładnie wygląda. Przyszła do kasy klientka z dużym koszem zabawek. Otrzymała informacje, że promocja nie obejmuje wszystkich zabawek i my nie wiemy ile procent i na które zabawki jest upust.
K1: No ale o co chodzi, przecież wybrałam zabawki i mają być e-bony o wartości 50%.
Kasjer: Tak ta promocja nie działa... - I dalej tłumaczy.
K1: Dobrze, czyli jakieś bony dostanę ale nie wiadomo na ile.
Kasjer: Pewnie tak, ale ja niczego nie gwarantuję.
K1: Dobrze proszę kasować.
Kasjer prośbę spełnił. Odebrał sumę pieniędzy jaką miał zapłacić (coś ponad 300 zł). Zatwierdził na kasie transakcje. Wydrukował się paragon i koniec. Żadnego e-bonu. Klientka to zobaczyła i dawaj na kasjera wyrywać mu pieniądze. Awantura rozegrała się na całego- wszystko w tym samym stylu "no przecież ona wybrała zabawki i chce mieć 50% w e-bonach" . Uspokoiła się i opuściła sklep dopiero gdy jeden z ochroniarzy poinformował, że wezwą policję i oskarżą ją o próbę kradzieży,bo kamery zarejestrowały to.

2. Nieogarnięci.
Czasami zdarza się, że zakupy nie mieszczą się na taśmie. Co roi klient: układa zakupy w piramidki. Niekiedy pojedyńcze produkty zsuwają się z takowej piramidki i spadają na taśmę mieszając się z zakupami innych. Jeśli to zostanie zauważone w porę to można wycofać takowy zakup. Jeśli się paragon już wydrukował trza się udać do POK`u.

Kasuję produkty. Klient wkłada je do siatki. Podałam sumę, klient dał pieniądze. Wydałam resztę.
Klient: Proszę pani, ta papryka nie jest moja.
Ja: Jak to? - Zgłupiałam na chwilę.
Klient: No nie jest moja, ja jej nie chciałem kupić.
Ja: W takiej sytuacji proszę udać się do punktu obsługi klientów, teraz już tylko tam może pan wycofać produkt.
Klient: Teraz mam czas tracić, bo się pani pomyliła?
Ja: Tak, owszem. Nie mam obowiązku wiedzieć co chciał pan kupić a co nie. Przy zakupach na których składała się: chleb, jajka i mleko raczej ciężko nie zauważyć dodatkowych produktów. - Tak klient zakupił całe 3 artykuły...

3. Mający pretensję o wszystko.

K1: Po ile te reklamówki?
J: 45 groszy. - Tak wiem zdzierstwo, tym bardziej, że niektórzy kupują i po 15 szt.
K1: Co tak drogo?
J: Może warto zainwestować w torby materiałowe takie jak są tam za panem.
K1: Nie bo one są jeszcze droższe. - Cóż argument nie do przebicia...

K2: To skandal, proszę pani. Te wózki są za duże.
J: Dziękuję za informację, jutro wyprodukuję nowe. [Tą uwagę słyszymy od prawie każdego klienta. W razie pytań: nie, nie ma takiej możliwości zgłosić tego bo jesteśmy takim samym dnem jak klienci w oczach sklepu. Ktoś zaskoczony? Tak, olbrzymie sklepy równie dobrze mogłyby rozprowadzać wąglik w kanałach wentylacyjnych, jakoś nikt z tych dyrków sklepu by się nie przejął że wybiłby i klientów, i pracowników - tylko, że nie ma wentylacji...]

J: Nie ma na tym artykule kodu, a kolega, który sprawdza kody cały czas ma zajęty telefon.
K3: A ja tak bardzo potrzebuję to kupić. To co teraz mam zrobić?
J: Najszybciej będzie, gdy pan przejdzie się na dział i weźmie kod.
K3: Ja nigdzie nie będę chodzić.
Próbuję po raz któryś tam się dodzwonić, telefon jest cały czas zajęty. Odkładam towar na bok.
K3: Ale ja tego potrzebuję.
J: A ja nie wymyślę kodu. Pan nie chce się przejść te dwie alejki (z reguły są to bardziej zatrważające odległości np alejka na wprost kasy) to nic innego nie wymyślę.
K3: A pani sama nie może iść?
J: Za panem w kolejce jest jeszcze parę osób i myślę, że nikt nie będzie zadowolony, że musi kolejne kilka minut.

Nie zważone warzywa i owoce. Standardzik. Przychodzi dziewczyna, typu cwaniara, z kolegami u boku.
J: Owoce nie są zważone.
K4: To je zważ.
J: Nie wydaje mi się.
Owoce lądują z boku kasy.
K4: To nie ma takiej możliwości, by zważyć je tutaj?
J: Jakby była to bym o tym nie wspomniała.

4. Spóźnieni. Kto to taki? A no taki co wchodzi do sklepu o 22.59 (pracujemy do 23.00) i się dziwi, że za chwilę ochrona go goni i każe mu iść do kasy.

4a) Maruderzy, bo oni chcą jeszcze po sklepie się przejść. Tyle w tym temacie.

4b) Promocja była.
Jest 10 minut po zamknięciu sklepu. Zakupy zapłacone. Cena się nie zgadza. Miała być promocja na serek, który kosztował 2 zł, a na promocji 1zł. Sorry, po zamknięciu sklepu ceny promocyjne nie obowiązują. Z reguły takie wytłumaczenie spławia klientów (tak wiem, po godzinach za pewne też one obowiązują, sęk w tym że po zamknięciu sklepu nie mamy obowiązku nikogo obsługiwać, możemy ale nie musimy).

4c) Promocja była część 2.
Czasami niektórzy się spławić nie dadzą, ale i nam przez tą złotówkę różnicy nie mamy zamiaru spędzić całej nocy w sklepie.
J: Proszę pana, nie ma takiej możliwości by teraz pan odzyskał tą złotówkę. Jedyne co to może pan zgłosić się jutro do punktu obsługi klienta i odzyskać swoją "należność".
K: Ja tutaj nie mam zamiaru jutro przyjeżdżać, ma mi pani oddać tą złotówkę teraz.
J: Tak jak już mówiłam nie ma takiej możliwości. - Wołam ochronę, mówię co i jak niech się delikwentem zajmą.
Klient idzie się kłócić o tą złotówkę, a mnie coś natchnęło i sprawdziłam gazetkę promocyjną, którą zostawił inny klient. Promocja owszem jest ale na serek dajmy na to naturalny a nie z papryką. Pokazuję klientowi gazetkę.
K: Na półce było co innego, chce w takim razie oddać produkt.
J: Primo sklep nie przyjmuje zwrotów. Secundo możemy iść do półki na którym na pewno jest oznaczenie promocyjne, na dole którego widnieje mała bo mała informacja o tym, że promocja dotyczy tego serka o smaku naturalnym. Proszę już opuścić sklep, o naprawdę wszyscy chcemy już iść do domu.
Klient w końcu opuścił sklep.

4d) Ochrona ponagla ludzi do opuszczeniu sklepu. Jeden uparcie twierdzi, że ma prawo zrobić zakupy. Na jakiekolwiek tłumaczenia, pada odpowiedź on ma prawo i koniec. Została jedna kasjerka na linii. Od przełożonego dostała informacje, że ma zamknąć kasę i zbierać się do domu. Jak usłyszała tak zrobiła. I nie, nie było to trzy minuty po zamknięciu sklepu a ponad dwadzieścia. Klient piętnaście minut później poszedł do kas. Idzie wzdłuż linii. Pierwsza kasa zamknięta, druga też, trzecia, czwarta... Zostało dwóch ochroniarzy. W końcu jeden z nich zlitował się nad klientem.
O: Pan już nie szuka, wszystkie 50 kas jest zamkniętych i dziś już pan niczego nie kupi. Proszę opuścić sklep.
K: Nie, nie opuszczę, ja mam prawo zrobić zakupy.
O: Czyli nie opuści pan sklepu, tak?
K: Tak!
O: Dorze się składa, bo wezwaliśmy jakiś czas temu policję i już do pana idą.
Klient został wyprowadzony ze sklepu przez policję.

4e) Cena się nie zgadza. Czasami rzadko, ale jednak cena się różni i to znacznie od tej która była na półce... Razu pewnego chłopaczek chciał kupić rozgałęziacz do kontaktu. Cena na półce: 6,99 zł. Cena na kasie: 699,00 zł. Błędy są efektem, zwykłego ludzkiego zmęczenia. Żeby było ciekawiej rozmowy były po - powiedzmy- angielsku, nie lubię mówić po angielsku, zatem zdolności tej nie rozwijam więcej niż potrzeba.

K: Ale na opakowaniu jest 20 zł. A ty mi nabiłaś 50, oszustwo! - Cena 20 zł była naklejona, na papierowej metce, równie dobrze sama mogła ją nakleić bo metki w tym sklepie są dość charakterystyczne,a ta nią nie była.
J: Nabiłam taki kod jaki tu jest.
K: Ale mnie to nie obchodzi, ma być 20 zł.
J: Ale nie będzie 20 zł. Może pani kupić za 50 zł albo w cale.
K: Chcę rozmawiać z kierownikiem.
Zawołałam przełożoną. Mały problem, ona nie mówi po angielsku.
K: Zawołaj kogoś kto mówi po angielsku.
J: Nie, nikogo takiego nie zawołam. Proszę zdecydować kupuje pani to w takiej cenie czy żadnej.
K: W ogóle nie zapłacę za zakupy.
J: Dobrze, koledzy w takim razie zabiorą zakupy. Proszę opuścić sklep.
K: Nie wyjdę dopóki nie przyjdzie tu ktoś kto będzie kierownikiem i będzie mówić po angielsku.
J: Takie osoby o ile tutaj pracują, skończyły pracę 20 minut temu.
Tutaj dostałam informację od przełożonych co dalej zrobić.
K: Nie obchodzi mnie to. Ja się stąd nie ruszę.
J: Dobrze, w takim razie ja kasuję rachunek. Pracownicy sklepu zabiorą towar, którego pani nie zakupi. A ochrona wezwie policję z którą opuści pani sklep. - Jakimś cudem podziałało i kobieta pół godziny po zamknięciu sklepu dała nam święty spokój.

To tylko mała próbka tego co widzę w pracy. Dalsze historie opiszę kiedy indziej, o ile to się spodoba, po co was katować jeśli nie będziecie chcieli tego czytać, nie? ;o)

sklepy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (35)

#29856

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu usłyszałam pewną historię. Akcja się działa kilka lat temu. Ludzie (w tym moi znajomi, którzy opowiedzieli mi sytuację) z miejscowości tuż przy granicy Polski z Niemcami zauważyli, że kilka samochodów z niemieckiej firmy kilka razy w tygodniu odwiedza nas w celu wywiezienia śmieci do lasu.

Mieszkańcom oczywiście to przeszkadzało, bo każdy w jakimś stopniu korzystał z tego, że lasy były wcześniej czyste (jagody, grzyby etc). Ludziska się zorganizowali i poszli na policję. Policjanci oczywiście powiedzieli, aby następnym razem przyłapać "gości" na gorącym uczynku i dopiero ich wezwać, a wystawią mandat. Po kilku tygodniach udało się. Samochód otoczony ze wszystkich stron przez ludzi, odjechać nie mógł. Policja wezwana.

Mandat wystawiony, kara wyniosła: 50 zł.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 743 (775)
zarchiwizowany

#30506

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Razu pewnego moja młodsza siostra się przeziębiła, albo coś w tą deseń. Nic poważnego jej nie było, mama, co by młodszą uchronić przed rozwojem choroby zabrała nas do przychodni (ja nie miałam akurat z kim zostać). W przychodni przyjmowali tylko pediatrzy. Z racji "późnych" godzin (na zegarku była 18.20) obecny był jeden lekarz. Było kilkoro pacjentów. Dzieciarnia jak wiadomo bawi się wszędzie. Tutaj również był kącik i wszystkie dzieciaki są zajęte. Czas płynie. W przychodni jest dość spokojnie, a mimo obecności dzieci całkiem cicho.

Momentalnie sytuacja się zmienia. Wbiega dwójka rodziców z ok 4-5 letnią nieprzytomną dziewczynką na rękach. Robi się zamieszanie o nowo przybyli głośno krzyczą, dzieci wystraszone biegną każdy do swojego opiekuna.
(T)ata nieprzytomnej dziewczynki.
(P)ielęgniarka z recepcji.
(O)piekunowie/rodzice dzieci które czekają w kolejce.

(T) Przeziębiła się. Miała temperaturę od wczoraj. Teraz ma prawie 40 stopni Celcjusza. Nie wiemy co robić. Potrzebujemy dostać się do lekarza. - Mimo tego, że miałam 6 lat, dokładnie pamiętam tą sytuację bo się bardzo wystraszyłam.

(P) Numerków nie ma, jutro niech przyjdzie.

(T) Przecież ona do jutra nie wytrzyma!!!

(P) Nie ma numerków, nie wyczaruję ich.

Ta wymiana zdań trwała kilka minut.
W końcu z gabinetu lekarza wyszedł mężczyzna z synkiem=pacjentem.

(O) Pan da se spokój z tą krową i wchodzi z dzieciakiem do lekarza.

(P) Bez numerka nie wolno.

(O) Pani nikt nie pyta o zdanie. My możemy poczekać. - Pozostali rodzice innych dzieci przytaknęli.

(T) Dziękuję Państwu bardzo.

Lekarz zaczął biegać po przychodni znosząc różne rzeczy do gabinetu (nie wiem jakie, nie pytajcie mnie).

Po kilkunastu minutach przyjechało pogotowie i zabrało dziewczynkę. Lekarz urządził dziką awanturę pielęgniarce po czym kazał jej opuścić przychodnię - od rodziców małej dowiedział się, że nie chciała ich wpuścić do gabinetu.

Nie znam zakończenia historii, nie wiem co stało się z dziewczynką. Wiem, że pielęgniarka została wyrzucona po tej sytuacji. Ale czy wyrzucenie jej z pracy coś zmieni? Mogła dostać pracę w innej jednostce medycznej i dalej ignorować pacjentów... A rodzice, cóż nie każdy trzeźwo myśli w takiej sytuacji... Matka dziewczynki była tak przerażona, że nie powiedziała ani słowa w całej sytuacji.

służba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (224)

#29180

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia użytkownika wojekxd o problemach szkolnych jego chrześniaka, przypomniała mi moje własne problemy.

W podstawówce jak wszystkie dzieci o dwóch lewych nogach chodziłam poobijana. Siniaki głównie miałam na nogach :o) W czasie kąpieli moja mama zobaczyła u mnie dużego siniaka w okolicy nerek. Zabrała mnie szybko do szpitala. Lekarz mnie zbadał i wydał karteczkę że dziecko jest zdrowe ale dodał, że mogło się skończyć gorzej. Mama mnie wypytała skąd go mam, może upadłam na coś, może ktoś mi przyłożył. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że na lekcji religii katechetka nas bije. Była to klasa pierwsza, nawet się wrzesień nie skończył.

Mama, jak już się możecie domyśleć z moich wcześniejszych historii, delikatnie rzecz ujmując się zdenerwowała.

Następnego dnia zostałam w domu. Z tego powodu mogę wam jedynie opisać co się wydarzyło z relacji innych, w tym mojej mamy. Mama poszła do dyrektorki szkoły. Obie się już znały (kilka miesięcy wcześniej dyrektorka zażądała łapówki od mojej mamy-co już jest oddzielną historią, sprawa skończyła się w kuratorium). Powiedziała co i jak. Dyrektorka stwierdziła, że o sprawie wie ale katechetka jest pracownicą kościoła i kuratorium nic nie może z tym zrobić.

Jeśli dyrka nic nie może zrobić, to mama opuściła gabinet. Skierowała się do... pokoju nauczycielskiego. Dowiedziała się która to katechetka. Dowiedziała się, że katechetka jest na korytarzu.

[M]ama
[K]atechetka

[M] Dzień dobry, czy pani prowadzi lekcje religii w klasie Niki Piekielnej?

[K] Tak, dzień dobry. O co chodzi?

To tyle jeśli chodzi o miłą atmosferę. Mama wzięła katechetkę za fraki i rzuciła nią o ścianę.

[M] Chcesz się z kimś bić, to się zmierz z kimś równym sobie, a nie znęcasz się na dzieciach.

Katechetka próbowała się bronić. Zrobiło się zamieszanie. Zbiegli się nauczyciele i dyrektorka. Katechetka została dosłownie wyprowadzona z terytorium szkoły przez moją mamę.

Jeszcze tego samego dnia katechetka otrzymała od dyrektorki zakaz wchodzenia do szkoły (jednak mogła coś zrobić). W następnym tygodniu religię prowadziła już niesamowita zakonnica, która z własnych pieniędzy sfinansowała dziewczynce z rodziny patologicznej (chodziła ona do mojej klasy), wyjazd na kolonię.

Szkoła

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 712 (770)
zarchiwizowany

#29862

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka razy już wspomniała ale przypomnę: pracuję dorywczo w bardzo dużym sklepie na kasie.

Kilka miesięcy temu, w ciągu dnia dostałam informacje od przełożonej: to już ta pora - idź na przerwę (tak, ma dość specyficzne poczucie humoru, ja również ;o) ).

Swoje rzeczy zdałam pod opiekę kogoś odpowiedzialnego. Obrałam kierunek: palarnia.

Wchodzę do owego pomieszczenia, rzucam ładnie "dobry". Towarzystwo które się tam zebrało zaczęło, powiedzmy, że rozmowę dotyczącą wychowywania dzieci przez pary homoseksualne. p-pracownik

P1: Je*ańce jedna, ch**e pie*rdolone, niech zostawią dzieci normalnym.
P2: Dobrze mówisz, K***wa.
P1: Se ob***gają i jeszcze dzieciaka ku***a tego naucza.
P2: Już lepiej im k***wa w domach dziecka.
Taka "rozmowa" trwała kilka minut. Postanowiłam się dołączyć do niej.

J: Przepraszam, a któryś z was uważa się za lepszy materiał na tatusia?
P1: No k***wa oczywiste.
J: I co dziecko nauczysz: jak wpleść w zdanie które zawiera dwa słowa dwie k***wy? Albo totalnego braku myślenia? Takie dziecko, które żyje w domu dziecka wolałoby mieć dwóch tatusiów czy dwie mamusie niż całe życie czuć się niechcianym...
P1: Ale może zostać p***łem, jak tacy je zaadoptują.
J: A ci co są homoseksualistami to wszyscy byli wychowywani przez homoseksualistów?
P2: Pewnie nie k***wa, ale po co dziecko narażać na takie coś...

Próba przetłumaczenia im czegokolwiek szybko okazała się bezskuteczna...

Edit: Usunęłam ostatnie zdanie, aby nikt nie poczuł że krzyczę.

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 15 (119)
zarchiwizowany

#29625

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś opowiem dosyć specyficzne podejście pewnych znajomych. Dziewczyna - nazwę ją Alka wpadła z chłopakiem. Rodzicie Alki i jej chłopaka złożyli się na ślub, wesele i wszystkie niezbędne pierdoły. Ogólnie, ani jedni, ani drudzy do biednych nie należą.

Data wyznaczona, zatem należy zaprosić gości. Kto wręczał zaproszenia? Ano, matka Alki, co by dziewczę się nie przemęczyło, w końcu jest w ciąży (co tam, że to dopiero czwarty miesiąc, a goście mieszkają dosłownie dwa bloki dalej).

Oczywiście na wesele byli zaproszeni tylko niektórzy (wiadomo ślub i wesele jednak kosztują). Ja na wesele zaproszona nie byłam.

Ślub się odbył. Żadnych rewelacji nie było. Tandetna kiecka, za duży "frak" (po prostu garnitur był za długi to jego matka wymyśliła, że to frak jest ;-) ), paskudna para młoda - zupełna nuda i powtarzalność.

Trzy dni po ślubie zjawiła się matka Alki. Przyszła wielce oburzona bo koszty wesela się nie zwróciły z prezentów. Musiałyśmy wysłuchać całej litanii o tym, że ktoś dał im 130 zł i jak można dać tak mało na wesele. Także o tym, że jak można nie przyjechać na ślub własnej najlepszej na świecie wnuczki - to nic, że człowiek jest w trakcie chemioterapii i przebycie ponad 600 km jest dla niego praktycznie niemożliwe. Co więcej pytała ile dałyśmy parze młodej. Usłyszała pytanie: skoro nie byłyśmy zaproszone na wesele to dlaczego mamy je fundować? Jej tupet rozwalił mnie na łopatki...

Edit: Małe sprostowanie. Zarówno Alkę jak i jej rodzinę znam ponad 20 lat. Mama Alki sama nie myśli tylko robi wszystko to czego żąda, poprosi czy zasugeruje Alka. Na pewno pomysł z wypytaniem kto ile kasy dał wywodzi się od tej dziewczyny. Wcześniej czy później usłyszę potwierdzenie od samej Alki, zresztą jak zawsze...

ślub znajomych

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (315)

#27718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lata temu, moja babcia jako jeszcze panienka pracowała w ośrodku dla dzieci chorych na gruźlicę. Była tam pielęgniarką. Babcia pracowała na oddziale z dziećmi, które owszem były zarażone, ale poważniejszych objawów nie miały. Z reguły dzieci trafiały do ośrodka na okres od 6 miesięcy do 1 roku (w zależności od intensywności przebiegu choroby). Z racji tego że dzieci były z różnych rejonów Polski, zawiadomienie listowne do rodziców wysyłane były na ok 2 miesięcy przed wypisaniem malucha - żeby rodzice zorganizowali sobie czas, przejazd etc. Piekielnych ludzi była tam co nie miara. Znów wypunktuję:

1. Przyjęty został ok roczny chłopczyk. Po roku rodzice mogli zabrać już zdrowego malucha do domu. Problem w tym, że przez następne trzy lata nikt po malca się nie zjawił. Koniec końców została zaangażowana policja, ojca przywieźli do ośrodka. Jego tłumaczenie na pytanie dlaczego nie odebrał dziecka ze szpitala: a bo ja myślałem ze on zmarł... Dobra, ale ojciec jest, więc może malca zabierać. Problem: on nie ma ubrań dla dziecka, bo myślał że to jest obowiązek ośrodka. Dziecko miało ubranie ale zakupione przez pielęgniarki z ich własnych pensji, więc wolały je zostawić w ośrodku dla kolejnych porzuconych dzieci. Ojciec malucha postanowił, że on wróci do domu zakupi co potrzebuje i wróci za tydzień. Wrócił... po roku.

2. Rodzice mogli odwiedzać swoje pociechy raz w miesiącu. Pewna para zostawiła w środku dwuletnią córeczkę. Przypomnieli sobie o niej dopiero po dwóch latach, kiedy to już zostali zmuszeni do odbioru dziecka. Przyszli do ośrodka. Pielęgniarka wyszła zapytać, które dziecko jest ich etc. Rozmowa matki z ojcem dziewczynki:
O: A jak bardzo się zmieniła i jej nie poznamy?
M: Serce matki zawsze rozpozna swoje dziecko. - Powiedziała to z teatralnym gestem i tonem.
O: Na pewno nas nie pozna.
M: Och, ważne że moje serce ją pozna...
Pielęgniarka wpadła na pomysł. Przyprowadziła najmniej urodziwą dziewczynkę. Pulpecik na dwóch nóżkach. Rodzicom mina zrzedła. Chwilę postali w ciszy. Matka dziewczynki się odezwała.
M: Widzisz, ja wiem że to moje dziecko, bo to czuję. Witaj córeczko.
Dziewczynka w płacz, bo jej mama wygląda inaczej i ona do obcych nie chce. Pielęgniarka "przypomniała" sobie, że chodzi o inną dziewczynkę. I tak legła w gruzach teoria matki.

3. Jedno z dzieci zmarło. Rodzice zostali powiadomieni. Przez wiele lat funkcjonowania ośrodka, na tym oddziale umarł ten jeden chłopiec, więc wszyscy pracownicy ośrodka o tym wiedzieli. Przyjechali rodzice. Zostali zaprowadzeni do pokoju gdzie leżał ich syn. Minęła z godzina. Rodzice podeszli do bramy wyjazdowej. Należało się tam wypisać w budce. Coś tchnęło pielęgniarkę, która tam siedziała, by wyjrzeć poza budkę. I zobaczyła, że rodzice chłopca taszczą jakiś wór. Pomyślała, że może są to jakieś zabawki z ośrodka, dlatego otworzyła worek. Rodzice próbowali wynieść ciało własnego dziecka w worze po ziemniakach...

4. W ośrodku o którym mowa był m.in. oddział z dziećmi, u których gruźlica uszkodziła mózgi. Dzieci te nie ruszały się z łóżek, nie mówiły. Był to stan permanentny i nikt już nie miał tam szans na poprawę. Nie wiadomo wtedy jeszcze było czy zachowane są procesy myślowe czy też nie. Jedyne co było słychać z tego oddziału, to było wycie. Babcia opisywała, że te dzieci nie wiadomo czemu wyły jak wilki. Usłyszała kiedyś rozmowę dwóch matek.
M1: Ja teraz nie wiem co robić.
M2: Ja też. Miałam nadzieję, że jeszcze syn z tego wyjdzie.
M1: Ale wie pani, ja jestem z dobrego domu. Do mnie przychodzą różni ważni ludzie. Jak ja teraz ich będę przyjmować, skoro będę mieć takie coś pod dachem. Nie wiem co zrobić...

Ośrodek zdrowotny

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 924 (964)