Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nikodem

Zamieszcza historie od: 30 marca 2016 - 15:55
Ostatnio: 14 listopada 2022 - 8:04
  • Historii na głównej: 20 z 28
  • Punktów za historie: 4952
  • Komentarzy: 70
  • Punktów za komentarze: 387
 

#76446

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia przedszkolna.

Stwierdzenie, że każde dziecko jest inne, to raczej truizm. Kto jak kto, ale przedszkolanki powinny to rozumieć i akceptować pewną dozę indywidualnych przyzwyczajeń u podopiecznych. Problem pojawia się, gdy nie rozumieją.

Ja o tyle odstawałem od reszty rówieśników, że nie miałem w zwyczaju drzemać w trakcie dnia, tylko byłem na chodzie od rana do wieczora. A w przedszkolu były obowiązkowe 45-minutowe drzemki w południe. I panie przedszkolanki miały ze mną problem, bo albo nie chciałem zasypiać, albo jak już zasnąłem, to spałem kilka godzin. Pół biedy, gdyby przyjęły do wiadomości, że taki już mój urok i dały mi spokój, zamiast tego zaczęły podejrzewać niestworzone rzeczy i swoimi obawami podzieliły się z moją rodzicielką:
- Czy Nikodem bierze jakieś leki? - zapytały pewnego razu.
- Co? Nie bierze żadnych leków, skąd taki pomysł? - odparła zdziwiona rodzicielka.
- Bo nie zachowuje się normalnie.
- Słucham?
- A tak. Bo wszystkie dzieci w połowie dnia mają drzemkę, a Nikodem albo nie zasypia, albo nie można go dobudzić.
- Mówiłam już pani, że mój syn nie śpi w środku dnia, a jak już zaśnie, to proszę się nie dziwić, że nie chce wstawać.
- Proszę pani, WSZYSTKIE dzieci drzemią w ciągu dnia.

Na takie dictum moja mama się poddała. Krótko potem zostałem zabrany z przedszkola i już do niego nie wróciłem.

Przedszkole

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (230)

#75882

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku miesięcy.

Pewna dziewczyna miała problem zdrowotny, nieważne jaki, dość, że do jego zwalczenia potrzebna była przede wszystkim silna wola, ale mogło się okazać, że w grę wchodzą jeszcze zaburzenia hormonalne. Dziewczyna przez lata była zachęcana przez ciotkę-lekarkę do przyjazdu do stolicy województwa na wykonanie kompletu badań, dzięki którym można by było ustalić przyczynę zaburzeń i dobrać terapię. Dziewczyna była też do tego zachęcana przez matkę (która, co ważne dla historii, jest pielęgniarką). Trwało to tak długo, ponieważ na przemian uważała, że problem nie istnieje, albo że sama sobie z nim poradzi. W końcu jednak poszła po rozum do głowy i pojechała w odwiedziny do ciotki.
Tam zrobili jej komplet badań, dobrali leki, wszystko poszło dobrze.

Gdzie piekielność? Po powrocie do domu, matka przejrzała receptę na leki i stwierdziła, że tego i tamtego leku dziewczyna brać nie będzie i już. Ponieważ "mama wie najlepiej", dziewczyna się z nią zgodziła i leków nie wykupiła. Ciotka wściekła (w końcu latami prosiła, zachęcała tylko po to, by usłyszeć że jej wysiłek poszedł na marne), a problem zdrowotny jak był tak pozostał.

rodzina

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (208)

#75791

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z czasów szkolnych, o piekielnej nauczycielce.

Gwoli wyjaśnienia: mam troje młodszego rodzeństwa. Każde z nas w czasach podstawówki dobrze się uczyło: były stypendia naukowe, konkursy (nigdy jakieś wygrane, ale zawsze wysokie miejsca). W domu nigdy nie było biedy. Historia dotyczy brata.

Tak się złożyło, że po przeprowadzce i moim przejściu do gimnazjum, jeden z braci byłby ostatnim dzieckiem chodzącym do dość odległej od nowego domu podstawówki, dlatego gdy skończył 3 klasę, został przeniesiony do innej, bliższej domu. Tam jego wychowawczynią została piekielna matematyczka.

Historii z nią związanych było naprawdę wiele, szczególnie w pamięci wyryły mi się dwie.

Pewnego razu brat pochwalił się przy niej, że dostałem stypendium naukowe (głupotka, jednorazowo kilkadziesiąt złotych za średnią, ale dziecko to cieszy). Jej odpowiedź:
- Nieprawda. Nie dostał stypendium naukowego, tylko socjalne, bo was jest dużo i jesteście biedną rodziną.

Brat załamany. Piekielnica zmieniła zdanie o naszym statusie materialnym dopiero gdy zobaczyła, że nasza mama chodzi do tego samego fryzjera co ona.

Brat w 4 klasie chciał wziąć udział w Kangurze matematycznym (dla niezaznajomionych: Kangur jest międzynarodowym konkursem dla dzieciaków z różnych przedziałów wiekowych. Wystarczyło wpłacić drobne wpisowe). W 3 klasie miał bardzo dobry wynik, więc istniała szansa, że tym razem napisze jeszcze lepiej (klasy 3 i 4 miały te same zadania). Odpowiedź piekielnicy:
- Nie pozwolę ci iść na Kangura, bo w nim mogą brać udział tylko zdolni uczniowie, a ty do nich się nie zaliczasz.

Efekt tego "wychowawstwa"? Brat totalnie zniechęcił się do szkoły i już nigdy nie zależało mu na tym, by w jakikolwiek sposób się wybić.

piekielna nauczycielka.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (265)

#74349

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o wychowywaniu kolejnego pokolenia piekielnych.

Jakiś czas temu w markecie spotkałem, a raczej usłyszałem matkę z dziećmi. Ponieważ była w sąsiedniej alejce, nie mogłem widzieć co robiły jej dzieci (wnioskując po dźwiękach były raczej grzeczne), natomiast ją słyszałem dobrze. Bardzo dobrze.

- NO WRACAJ TUTAJ, ROZUMIESZ?! WSZYSTKO POZRZUCASZ, WSZYSTKO I BĘDĘ MUSIAŁA PŁACIĆ! NO NIE RUSZAJ NICZEGO, WSZYSTKO POZRZUCASZ!!!

I tak w koło Macieju, darła się jakby położył ją kto na rozżarzone węgle. Żadnego tupotu małych stópek nie słyszałem, podobnie jak dziecięcego harcowania, może po prostu wściekła matka je zagłuszała?

Tak się złożyło, że stanąłem w kolejce do kasy tuż za nią i miałem okazję się przyjrzeć tym "diabłom wcielonym". Chłopiec, na oko trzyletni, stał cicho przy wózku, a pięcioletnia dziewczynka obok jadła bagietkę. Gdy przyszła kolej kobiety, zaczęła drzeć się do córki (poważnie, od razu w krzyk, nawet nie próbowała zacząć spokojnie):

- NATYCHMIAST DAJ MI TĘ BAGIETKĘ, JAK MUSZĘ ZA NIĄ ZAPŁACIĆ! DAJ MI JĄ, JUŻ!!!

Wtedy córka pokazała, że jabłko niedaleko pada od jabłoni i pilnie uczy się od matki. Wykrzywiła się i wywarczała-wysyczała (naprawdę nie wiem, jak lepiej określić ten dźwięk):

- JEEEEEEEEEEM!!!

I dała dyla ze sklepu. Oczywiście bagietka wcale nie była potrzebna, by kasjerka ją nabiła, więc kobieta szybko zapłaciła za zakupy i pobiegła za córką.
Pewnie była z niej dumna jak paw.

market

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (222)

#74236

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie tak dawno napisałem historię o kotach, które stały się przyczyną konfliktu z dziadkami (http://piekielni.pl/73830), teraz, najwyraźniej, nastąpiła kulminacja.

Dzisiaj rano rodzice zostali wezwani przed oblicze dziadków i oto co usłyszeli:
- mój ojciec (a ich syn) nigdy nie powinien się urodzić
- działka nie jest nasza, nie jesteśmy u siebie i powinniśmy się wynosić (prawda jest taka, że część działki, na której stoi dom, jest nasza, natomiast pozostała część została oddana nam w wieczyste użytkowanie)
- nasz dom powinien zostać zburzony
- mój brat został nazwany gównem.

Rodzeństwo, choć już dorosłe, zwyczajnie się popłakało, a rodzice z wrażenia wsiedli w samochód i pojechali gdzieś żeby ochłonąć.
Przypominam, że cała ta wojna wynikła z powodu trzech małych kociaków, które być może w trakcie swoich harców wskoczyły w dziadkowe ziemniaki i zostały na tym przyłapane, a być może i nie, tylko dziadkom coś się uroiło w głowach, bo musieli sobie jakoś wytłumaczyć to, że ziemniaki im zwiędły (prawda jest taka, że najprawdopodobniej była to najzwyklejsza zaraza ziemniaczana).

Zdaję sobie sprawę, że są to już starzy ludzie i od starości zwyczajnie w głowach im się poprzewracało, niemniej takie słowa bolą. Cholernie bolą.

wojna z dziadkami

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 295 (323)

#73224

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o szarlatance.

Zaczęło się od zwykłego bólu, a potem poszło już szybko: lekarz, szpital, diagnoza - ostatnie stadium raka, bez szans na wyleczenie, kilka miesięcy życia. Dosłownie widać, jak z dnia na dzień osoba żyjąca pełnią życia staje się wrakiem człowieka. Rodzina załamana. Ponieważ pieniędzy im nie brakowało, chodzili od lekarza do lekarza oferując złote góry, byleby tylko wyleczył bliską osobę. Pierwszy profesor odmówił przyjęcia pieniędzy, bo nie był w stanie w żaden sposób pomóc; powiedział tylko że zostało pół roku życia. Drugi profesor dał cztery miesiące.

W takiej sytuacji trudno się dziwić, że tonący brzytwy się chwyta. Pocztą pantoflową rodzina dowiedziała się o znachorce, która raka leczy od ręki, więc czym prędzej zaprowadzili do niej bliską osobę. Zaznaczam, że nie uważam rodziny za piekielną, trudno im się dziwić, że chwytali każdej nadziei.

Jak nietrudno się domyślić, zaczęło się dojenie z pieniędzy. Znachorka słono sobie liczyła za wizytę - 100 zł. A kazała przychodzić codziennie. Jej metoda polegała na "wyrywaniu raka z korzeniami" siłą woli. Wkrótce i tych wizyt było jej mało, stała się bardziej pazerna. Mówiła, że codziennie rano przez kilka godzin wysyła dobrą leczącą energię i za to też kazała sobie płacić. W końcu nadeszło to, co nieuniknione - osoba zmarła pewnej nocy. Następnego dnia znachorka jeszcze dzwoniła i mówiła, że znowu wysyłała dobrą energię, rak już praktycznie wyrwany, bliska osoba zaraz wróci do zdrowia.

Jedyne co szarlatanka wyrwała to kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Błagam, ludzie nie wierzcie różnym szarlatanom, co opowiadają, że rak to zakwaszenie organizmu, jakieś drożdże, czy inne cuda wianki, a jedynym skutecznym lekiem soda oczyszczona, czy soki z owoców z upraw ekologicznych. O nowotworach krąży tyle mitów, bo sposób ich powstawania i funkcjonowania jest tak złożony, że trudno go w prostych słowach wytłumaczyć społeczeństwu. I dzięki temu szarlatani mogą działać.

szarlataneria

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 332 (354)

#72750

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Grejfrutowej (#72396) przypomniała mi dyskusję, jaką widziałem niedawno na Facebooku.

Zdaje się, że u jej podstaw leżał pomysł posłów Kukiz '15 na nowelizację ustawy o rodzinie. W pewnym momencie włączył się do niej człowiek, który uważał, że jeśli w wyniku gwałtu urodziło się dziecko, to gwałciciel, jako biologiczny ojciec, powinien mieć pełne prawo rodzicielskie i możliwość współwychowywania. Jako argumenty podawał:
- Gwałciciel po odbyciu kary i resocjalizacji może się stać zupełnie innym człowiekiem i nie ma powodów, dla których należałoby zabraniać kontaktów z dzieckiem, zwłaszcza jeśli ich chce.
- Jest zrozumiałe, że kobieta nie chce mieć nic do czynienia ze swoim oprawcą, ale ważne są potrzeby dziecka. W wychowaniu dziecka konieczna jest obecność ojca i matki.

Przeraża mnie, że ktoś o takim światopoglądzie chodzi po tym świecie.

piekielny światopogląd

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 459 (495)

#72621

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia takatamtali (http://piekielni.pl/72526) przypomniała mi moją.

Osiem lat temu okradziono nam dom. Dom jest piętrowy - na piętrze sypialnie, a na parterze jadalnia, kuchnia i salon. Jest to o tyle istotne dla historii, że został okradziony, gdy wszyscy byliśmy w środku. Oczywiście w nocy, gdy spaliśmy. Profesjonalizm złodziei był niemały, bo nikt z nas się nie obudził. Ukradli telefony, biżuterię (w tym obrączki ślubne rodziców), portfele i radio z samochodu. Podejrzewam, że wybór był nieprzypadkowy - same małe przedmioty, z którymi łatwo uciec. Kradzież i bezczelność złodziei same w sobie były piekielne, ale trzy grosze do tego dorzuciła policja.

Pierwszym pytaniem policjantów po przyjeździe było, czy dom jest ubezpieczony? "Na szczęście" nie był. Jak wyjaśnili, gdyby był ubezpieczony, to podejrzenie w pierwszej kolejności padłoby na nas - mogliśmy wszystko sfingować, by wyłudzić odszkodowanie. Teraz trudno mi powiedzieć, czy ich pytanie było podyktowane doświadczeniem, czy zwyczajnym wyrachowaniem. Jakby nie patrzeć, znacznie wygodniej dla nich byłoby, gdybyśmy my byli oszustami: podejrzani znani, pod ręką, więc niespecjalnie musieli się napracować. A tak trzeba było szukać. Psy policyjne działkę obwąchały, specjaliści zebrali odciski palców (do dziś nie wiemy, czy byli na tyle doświadczeni, że wiedzieli, gdzie szukać, czy zebrali pierwsze lepsze), a my zostaliśmy przesłuchani. I tyle.

Wedle słów koleżanki, której mama jest prokuratorem, śledztwo w takiej sprawie musi trwać minimum miesiąc. Takie wymogi. Myśmy po paru dniach dostali zawiadomienie o umorzeniu, datowane na dwa dni po zdarzeniu. Powód? Oczywiście niewykrycie sprawców. Komentarz jest zbędny.

W całej historii jest jeden pozytyw. Mamy w rodzinie artystę malarza i z tego względu na ścianach wiszą wyłącznie jego obrazy. Może nie są to przełomowe dzieła sztuki, ale jednak oryginały i każdy z nich dałoby się opchnąć za kilkaset złotych. Na szczęście złodzieje na sztuce się nie znali i zostawili to, co w domu było najcenniejsze :)

policjanci i złodzieje

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (258)

#72609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem dziś u dentysty i tak przypomniała mi się historia rodzicielki z czasów jej młodości.

Mama była umówiona na wyrywanie zęba. Poszła do dentysty, siadła na fotelu, znieczulenie dostała. Po chwili dentysta uderzył w wyrywanego zęba (czy coś podobnego) i pyta:
- Boli?
- Boli.
- Znieczulenie dostała, wiec niemożliwe żeby bolało.
Tu drobne wyjaśnienie. Z tego co wiem (od jednej dentystki), nerwy w jamie ustnej mają ścisłe ułożenie, dlatego dentysta wie, gdzie ma igłę wbijać. Ale raz na jakiś czas trafia się osoba, która ma nerwy zupełnie poprzestawiane i znieczulenie nie działa. Takim przypadkiem była moja mama. Żeby było gorzej, korzenie w zębach też miała wybitnie dziwne i powykręcane.

Jak łatwo się domyślić, gdy dentysta zaczął rwać, mama zaczęła krzyczeć. Próg bólu ma wysoki, ale to było dla niej za dużo.
Dentysta nic sobie z tego nie robił, tylko pod nosem powtarzał, że no przecież znieczulenie dostała, to o co jej chodzi. W pewnym momencie do gabinetu zajrzała asystentka i też skomentowała:
- Głupia jakaś, co się drze, przecież znieczulona, to nic ją nie boli.

Gdy już dentysta wyrwał tego zęba, mama wyglądała jak bohaterka slashera, która ledwie uciekła seryjnemu mordercy: przerażenie na twarzy, buzia półotwarta, i krewa ściekająca od ust, aż na szyję.
Nie, nie doprowadzili jej do porządku, tylko wywalili z gabinetu, niech sobie wraca do domu. Ponoć ludzie na ulicy z przerażenia się odwracali. Mama złapała taksówkę, jakoś udało się jej wybełkotać adres domu i pojechała.
Taksówkarz z wrażenia nie wziął od niej pieniędzy za przejazd.

Dentyście-sadyście się upiekło, bo były to czasy poprzedniego ustroju i miał jakieś znajomości, więc ludzie bali się go ruszyć.

Piekielny dentysta

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (243)

#72866

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z najbardziej przerażających historii szpitalnych, jakie dane mi było słyszeć.

Z SORu na oddział kardiologiczny przywieziono starszą kobietę. Położono ją na łóżku i tyle.
Przyszła pora obiadowa. Pielęgniarka zapytała staruszki, czy chce jeść. Ta miała zamknięte oczy i nie odpowiadała. Pielęgniarka uznała, że śpi i poszła dalej, ale gdy zbierała talerze postanowiła obudzić panią i zapytać jeszcze raz.

Staruszka nie żyła.
Potrzebującą pomocy kobietę pozostawiono samą sobie, nawet się nią nie zainteresowano i zmarła w ciszy. W szpitalu.

Oczywiście jak wyszło to na jaw, to zrobiła się histeria, pielęgniarki i lekarze biegali wte i wewte, ale mleko się rozlało.
Córka tej kobiety była pielęgniarką na innym oddziale. Miała wielki żal do personelu za to, co się stało. Nie wiem, czy podjęła jakieś kroki prawne, ale zdecydowanie powinna.

[EDIT]
Faktycznie pominąłem istotną informację. Między przywiezieniem kobiety a felernym obiadem minęło kilka godzin.

umieralnia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 244 (286)