Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SzynSzylka

Zamieszcza historie od: 12 kwietnia 2012 - 22:00
Ostatnio: 14 stycznia 2024 - 21:19
O sobie:

dom bez zwierzęcia to tylko puste miejsce

  • Historii na głównej: 15 z 27
  • Punktów za historie: 10335
  • Komentarzy: 216
  • Punktów za komentarze: 1416
 
zarchiwizowany

#56384

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia klarencji http://piekielni.pl/56370#comments o wyśmiewaniu imion przypomina mi podobne zagadnienie - nazwiska

Imiona imionami - polskie imiona są ładne, a jak ktoś otrzyma jakieś stare, popularne 20 - 30 lat temu to dodatkowo oryginalne. Osobiście mam uczulenie na zapożyczanie imion z zagranicy, ponieważ u mnie na wiosce chyba każdy kilkuletni chłopiec nazywa się Igor albo Oscar a dziewczynka Amanda albo Dżejsika.

Osobiście mam pospolite imiona, choć nazwisko dość znane, choć rzadkie, z którym mam niemal taką samą "uciechę" jak szanowni wypowiadający się w komentarzach pod przytoczoną historią. Pomijając fakt, że niemal przy każdym podpisywaniu poleconych, odbioru paczek, czy innych papierów, kurier/listonosz prosi o powtórzenie nazwiska (ponieważ nie dowierza lub ma skojarzenia), oto kilka innych przykładów:

1. Nowaków czy Kowalskich jest w pieruny i jeszcze trochę i nikt nie robi z tego problemu, ale znam tylko jeden przypadek mojego nazwiska niezwiązany z moją rodziną. Jednak kiedy byłam w podstawówce, katechetka dowiedziała się o nim i (choć jestem jedynaczką) przez miesiąc wmawiała mi, że mam siostrę. Nie ważne, że ani ja, ani moi rodzice nie mieli o niej pojęcia

2. Do teraz zdarzają się sytuacje, kiedy wchodzę do sklepu, staję grzecznie w kolejce, a panie robiące przede mną zakupy po zauważeniu mnie rzucają:
- Aaaaa i jeszcze włoszczyznę miałam kupić!

3. Jakiś czas temu w pewnej miejscowości powstał niezbyt potrzebny dworzec kolejowy... Przez jakiś czas było głośno o Włoszczowej, przy czym kto skojarzył, ten był święcie przekonany, że na pewno stamtąd pochodzę. Ewentualnie zadzwoniła do mnie przyjaciółka z informacją, że u niej w spożywczaku ser włoszczowski sprzedają i czy nie chcę, żeby dla mnie też kupiła

4. Obecnie najwięcej skojarzeń dotyczy naszej rodowitej medalistki, przez co mnóstwo osób (w tym profesor na ustnym egzaminie) ochrzciło mnie Mają i wypytywało o moją kondycję lub ulubioną dyscyplinę sportową

nazwiska

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (37)
zarchiwizowany

#56290

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia @zetana przypomina mi niedawne jazdy w ramach kursu na prawo jazdy.
Oto kilka przykładów kiedy nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać:

1. Pomijając fakt, że o mało co nie narobiłam w majty kiedy zaraz po wyjaśnieniu, gdzie jest kierownica a gdzie skrzynia biegów, instruktor kazał mi wyjechać z placu prosto w najruchliwszą część centrum miasta, wciąż zwracał mi uwagę że np. nie puszczam sprzęgła (a wyglądało to tak, że ja puszczam ostrożnie a sprzęgło wciśnięte jego nogą)

2. Wykładowca swoje a instruktor swoje... każdy miał swój świat i swoje pojęcie na temat m.in. ruszania na światłach, dostosowywania biegów czy wyprzedzania. Starałam się jednak brać pod uwagę wiadomości z podręcznika i gdy zwróciłam uwagę instruktorowi, że uczono mnie inaczej to podsumował: "Widzę, że już wszystko wiesz więc nie jestem tu potrzebny"

3. N jednej z pierwszych jazd grzecznie czekam na światłach. Gdy włącza się żółte, słyszę: "No dalej! Jedziesz! Ciśniesz! Żółte jest więc jedziesz bo z tyłu trąbić będą!" Ja przygotowana do jazdy grzecznie czekam na zielone jak podręcznik przykazał a tu nagle z poprzecznej na czerwonym pojechał sobie tir. Do końca jazdy miałam przed oczami mokrą plamę jaka by została z tego suzuki, gdybym posłuchała wtedy instruktora

4. Najciekawsze jednak było wydarzenie pod kilku dniach. Kilka razy przejeżdżałam przez skrzyżowanie na którym coś robiono, potem pojawiły się znaki o zmianie organizacji ruchu, powód - skrzyżowanie przeistaczało się w rondo. Zadowolona z siebie, że przy braku wprawy moim roztrzepaniu w porę zauważyłam zmiany i zastosowałam się do nich wjeżdżam na puste rondo i niespodzianka - z mojej prawej bez ustąpienia pierwszeństwa, wymusza mi jakiś czarny merc. Pół biedy gdyby myśląc że się zmieści wjechał i pojechał ale on mi się pakuje pod prąd że ledwo wyhamowałam bez uszczerbku dla lakieru na obu pojazdach. I co w związku? Trzeba wysiąść i z ryjem na smarkule bo jak mu eLka śmiała wyjechać kiedy miała pierwszeństwo? Na szczęście szybko się zamknął i zmył, gdy zobaczył robotników z ronda (pozdrowienia dla panów) którzy wyglądali jakby oburzeni całą sytuacją wzięli co mieli ciężkiego pod ręką i zamierzali kolesiowi czynem wytłumaczyć zasady ruchu drogowego

suzuki z eLką na dachu

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (175)
zarchiwizowany

#51478

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyzwyczaiłam się już, że często szeregowy pracownik sklepu zoologicznego bywa uważany za znawcę w tylu dziedzinach, że trudno zliczyć. Np. ja wiem sporo o zwierzątkach futerkowych, kolega więcej wie o akwarystyce, ale często słyszymy pytania z zakresu weterynarii, fizjoterapii, behawioryzmu, a nawet niektórzy sądzą, że na bieżąco monitorujemy sprawy rynku rolnego, znamy wszystkich hodowców i wiemy, gdzie bierze najwięcej ryb… Normalka. Ale gościu, który marudził mi dzisiaj przez prawie godzinę bije wszystkich na głowę.

G: Chciałbym kupić psa
J: Niestety, ale nie mam obecnie żadnych ogłoszeń o psach
G: Ale pani mi doradzi – ja chce psa obronnego
J: W takim razie zostaje panu schronisko albo sprawdzenie okolicznych hodowli, bo ja nie orientuję się czy ktoś ma takie psy
G: Ale czy pani rozumie o co mi chodzi? Ja potrzebuje psa którego jak wezmę do lasu to mnie obroni. Ile taki pies kosztuje?
J: Oczywiście że rozumiem, ale nie sądzi pan chyba ze tak po prostu kupi pan psa który będzie już wszystko umiał.
G: Ale jak to?
J: Normalnie, wybiera się rasę, kupuje szczeniaka i uczy go obrony. Nawet jeśli istnieje hodowla zajmująca się odchowaniem i szkoleniem psów zanim zostaną sprzedane to na pewno nie były by one tanie
G: Ale jak to mam uczyć? Pies powinien umieć mnie ochronić
J: A jak pan to sobie wyobraża? Że nieszkolony pies od razu będzie wiedział czego pan od niego oczekuje?
G: No podobno psy są inteligentne, rodzą się inteligentne tak jak ludzie więc jeśli wezmę go do lasu to ma mnie obronić przed wilkami
J: Obawiam się, że myli pan inteligencję z wiedzą i doświadczeniem. Jeżeli nie nauczy się psa odpowiednich zachowań to nigdy nie wiadomo jak zareaguje w różnych sytuacjach
G: To co ja mam zrobić? A jak mnie coś zaatakuje w lesie?
J: Skoro pan z góry zakłada, że pana zaatakuje jakieś zwierzę to po prostu sugeruję nie iść do lasu
G: Ale ja mam coś do załatwienia. Co ja mam zabrać? Nóż? Siekierę? No i potrzebuję psa żeby mnie bronił bo jak mnie jakiś wilk zaatakuje albo lis? Jak pani sobie wyobraża?
J: Po pierwsze, to codziennie od 20 lat chodzę z psem na spacery do lasu i nigdy mnie nic nie zaatakowało, nigdy też nie słyszałam o takich przypadkach w tej okolicy
G: A jak jakieś zwierzę rzuci się na mnie z głodu?
J: Proszę pana, w naszych lasach jest aż nadto zwierzyny, żeby drapieżniki nie musiały polować na ludzi. Poza tym, jeżeli zwierzęta nie są prowokowane do ataku to nie trzeba się ich obawiać.
G: Ale jednak jak się coś na mnie rzuci? Jak się bronić?
J: Sam pan powiedział, że zwierzęta rodzą się inteligentne – może mi pan wierzyć, że dzikie zwierzęta instynktownie unikają ludzi i nawet jakby niedaleko pana znalazłaby się cała wataha wilków to nie miałby pan o tym pojęcia.
G: I nie zaatakuje? Bo ja mam sprawę do załatwienia i musze iść do lasu a ja oglądam Discovery i widziałem nie raz że zwierzęta są niebezpieczne
(Moja cierpliwość powoli się kończyła. Zwykle jestem miła ale w tym przypadku sarkazm sam się cisnął na usta)
J: Ma pan na myśli lwy, anakondy, krokodyle? Czy widział pan program w którym rdzenni mieszkańcy Borów Tucholskich polują na spacerowiczów?
G: No nie
J: Jedyne co mi przychodzi do głowy to wścieklizna, ale w tym wypadku pies panu się nie przyda – nawet jeśli obroni pana przed wściekłym lisem to sam się zarazi a wtedy i pan jest w niebezpieczeństwie
G: Ale dużo się od pani dowiedziałem ale coś nie mogę uwierzyć… Tak sobie myślę… Wierzy pani w Boga?
J: Nie sądzę żeby mogło to pana obchodzić
G: Ale wierzy pani czy nie bo to ważne
(To już przegięcie – facet który nie wyglądał na do końca trzeźwego będzie mnie wypytywał o wiarę)
J: Powtarzam, że to nie pana sprawa. Nie interesuje mnie czy kupi pan psa, czy pójdzie do lasu. Rozmowę uważam za skończoną
G: Bo ja tak sobie myślę że taki zwierzak to katolika by nie ruszył. No bo przecież Bóg go obroni
J: W takim razie proponuję dać sobie spokój z psem – po prostu niech pan idzie a jak zobaczy pan zaskrońca albo dzięcioła to zacznie się pan modlić
(bez obrazy dla wierzących, ale gość już mnie irytował)
G: No wie pani, jak to by wyglądało tak iść i się modlić?
J: Nie wiem, to pan zaczął ten temat
G: Ale skąd pani wie czy ja jestem wierzący – może jestem synem Szatana?
J: Absolutnie mnie to nie interesuje, ale wydaje mi się, że syna Szatana zwierzęta tym bardziej by unikały
G: Skąd pani wie? Bo wie pani ja tak mowie bo na świecie jest tak że rodzą się dwa rodzaje ludzi – dzieci Szatana i dzieci Boga – jedni są dobrzy a inni źli…
J: Tylko że mnie to w ogóle nie obchodzi i proszę pana o opuszczenie sklepu bo mam dużo pracy
G: Ale pani musi wysłuchać bo to pani obowiązek
J: Moim obowiązkiem jest obsługa klienta, ewentualnie służenie poradą w miarę możliwości ale w pana przypadku uważam rozmowę za skończoną
G: Kiedy ja pani qrwa powtarzam, że są dwa rodzaje ludzi bo jakby wszyscy byli dziećmi Boga to nie było by wojen
(Byłam sama na sklepie a gość był dwa razy większy, więc w tym momencie miałam już w pogotowiu gaz pieprzowy)
J: Proszę nie rzucać mi tu qrwami i nie podnosić głosu – uważam temat za skończony i proszę opuścić sklep
G: Ja bym jeszcze porozmawiał bo ja lubię chodzić do ludzi bo zawsze się czegoś dowiem ale muszę iść do domu bo czeka na mnie grochówka
J: Więc proszę iść na grochówkę – smacznego i żegnam

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 281 (391)

#29237

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Myślałby kto, że nie potrzeba studiów wyższych do znajomości podstawowych gatunków zwierząt, lub też chociaż wiedzieć jakie zwierzę ma się w domu. Ja też tak myślałam, a tu takie rozczarowanie... A może po prostu to ja się nie znam i nie wiem co sprzedaję?

1.
Do sklepu wkracza pani czymś wyraźnie podenerwowana. Po kilka razy ogląda każdą klatkę z gryzoniami, po czym zwraca się do nas:

[P] – Czy są chomiki?
[J] – Oczywiście – pierwsze klatki z lewej, chomiczki w 3 gatunkach, takie, siakie i owakie.
[P] – Bo wie pani, syn jutro z wakacji wraca, a dziś znalazłam jego chomika sztywnego w klatce – on jeszcze taki młodziutki a już nie żyje i muszę szybko podmiankę zrobić...
[J] – A jakiego chomika syn miał?
[P] – Chyba syryjskiego.
[J] – Proszę więc, tu są syryjskie różnokolorowe, czy któryś jest podobny?
[P] – Co pani mi tu pokazuje? Same rude i łaciate, a nasz szary i z pręgą!

Jak nietrudno się domyślić zmarły chomik był innej rasy i szybko wyszukałyśmy kandydata na zastępstwo. Wiem, mało zabawne, a jeszcze mniej piekielne, ale niestety to nie jest pojedyncza sytuacja – do takich „podmianek” sprzedajemy chyba więcej zwierząt niż normalnie. Postanowiłam jeszcze wypytać o okoliczności zgonu pierwszego zwierzaka (a nuż mogę coś doradzić by historia się nie powtórzyła).

[P] – Bo wie pani, syn zawsze go karmił i rozpieszczał, a on nagle przestał jeść i dziś sztywny...
[J] – A warzyw pryskanych nie dostawał?
[P] – Nie, on nie lubił warzyw.
[J] – A coś poza zwykłą karmą?
[P] – Tylko czekoladkę i czasem cukierka...

A potem ludzie dziwią się, że zwierzak niedawno kupiony nie przeżył kilku tygodni.

2.
Odwiedza nas pan lekko zagubiony, ogląda zwierzaki i w końcu jego uwaga skupia się na mnie:

[P] – Czy są książki o szyszlach?
[J] – Chyba szynszylach?
[P] – No coś w ten deseń.
[J] – Niestety, akurat nie mamy na stanie, we wtorek mają przyjść z dostawą, ale jeśli chodzi o coś konkretnego, to może będę mogła pomóc bez książki?
[P] – Aha... No nie wiem... No bo wie pani, w sumie ja nie wiem co to jest ani jak wygląda, tylko słyszałem że to się na futra hoduje i że niezła kasa może z tego być. No a ja kupiłem niedawno działkę i ogrodziłem siatką i tam kilka sosenek i świerczków rośnie i pomyślałem, że kupię kilka i tam wypuszczę i się będą mnożyć, a ja kokosy będę za futro zgarniał.

Wytłumaczyłam grzecznie, że na studiach spotkałam się z przedmiotem „hodowla zwierząt futerkowych” i to, czego tam się dowiedziałam o utrzymaniu tych zwierzaków trochę nie bardzo pokrywa się z przedstawionym biznesplanem. Niestety nie wiem, czy interes się udał.

3.
Klient w sprawie karmy dla pieska wyglądem przypominającego długowłosą świnkę morską (nie, nie mam nic do Yorków, ale jestem lekko uprzedzona do większości szczęśliwych posiadaczy, a dokładnie tych, którzy sądzą że są ponad plebsem zadowalającym się mniej szlachetnymi rasami psów).

[K] – Jaką pani mi poleci karmę dla yoreczki?
[J] – Mamy karmy ogólne dla małych ras, albo specjalistyczne, specjalnie dla yorka na włos i...
[K] – Nie, nie, mi chodzi o karmę dla yoreczki.
[J] – Tak więc powtarzam, że dla Yorków mamy...
[K] – ALE TO JEST YORECZKA! Jeżeli pani się nie zna, to proszę się ze mną nie kłócić, bo ja przecież wiem jakiego mam psa!

Zgłupiałam... wychodzi na to, że rasa Yorkshire terrier dzieli się na podrasy – york i YORECZKA.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 766 (802)
zarchiwizowany

#29385

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odnośnie wczorajszej historii (o sąsiedzie dekoratorze wnętrz z siekierą). Ponieważ zostało mi zarzucone, że sytuacje takie mają miejsce tylko dlatego, że nikt z tym nic nie robi, nie buntuje się, nie zgłasza, postanowiłam opisać warunki panujące w mojej rodzinnej miejscowości. Obawiam się, że będzie długo…

Moje osiedle dzieli się na dwa obozy. Jeden, to ludzie w większości spokojni i bezkonfliktowi, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Drugi, to tacy, których stać na to, żeby przez bite 24/7 wystawać pod sklepem z monopolowym i jeszcze utrzymać rodzinę na całkiem niezłym poziomie (np. mnie, w przeciwieństwie do dzieci w/w osób, nie było dane codziennie objadać się słodyczami i wypijać hektolitrów markowej coca-coli).

O to kilka uwag, jak można dorobić się w życiu:

- po co pracować? Są zasiłki dla bezrobotnych. Można też zgłosić chorobę alkoholową (dodatkowa renta).

- datki z unii dla potrzebujących? Odbierałam taką paczkę dla znajomej, stąd byłam świadkiem jak to już w kolejce po odbiór niektórzy wymieniali się wiadomościami, komu co odsprzedadzą i za ile i na ile flaszek wystarcza jedna paczka.

- po co kupować opał? Przecież w Borach Tucholskich jest tyle bezpańskich drzew, których nikt nie pilnuje i aż się proszą o „zaopiekowanie się” nimi i zabranie do domu. Można też nabyć tą drogą więcej dobra i również odsprzedać mniej aktywnym znajomym.

- w przypadku szczęśliwych posiadaczy prywatnych środków transportu, można odciążyć sąsiadów z niepotrzebnych (lub potrzebnych) ruchomości zawierających metal różnego rodzaju i zamienić go na walutę. Ewentualnie jeżeli dani sąsiedzi są przywiązani do swoich własności (czytaj: swego dobra pilnują), metal można znaleźć również na torach kolejowych.

Teraz krótka część o organach sprawujących władzę i pilnujących porządku. Sytuacja ogólnie wygląda tak, że prawo dotyczy tu wyłącznie obozu 1.

1.Gmina
Regularnie podnoszone są wszelkie opłaty (czynsze, opłaty za ogródki, garaże, nie mówiąc już o mediach). Powód? Po co użerać się z niepłacącymi przedstawicielami obozu nr 2, skoro można podnieść opłaty i zdzierać z tych, którzy i tak płacą? Dodatkowo regularnie przeprowadzane są pomiary pomieszczeń mieszkalnych i użytkowych, bo może ktoś jednak płaci za mało.

2.Policja
Niegdyś wzywana do każdej awantury, bójki czy do czego wzywa się policję… Oczywiście przyjeżdżali i robili rozeznanie w terenie, po czym odszukiwali osobę wzywającą - bo przecież trzeba znaleźć winnych bezpodstawnego wezwania i ktoś za to musi zapłacić. I jak tu się nie dziwić, że niektórzy przestali wzywać niebieskich. Po prostu ludzi nie stać, by płacić za to, że panowie awanturnicy nie raczyli poczekać jeszcze 2 godzinek zanim szanowne orły przybyły z prędkością światła.

3.Wójt
Jeden z sąsiadów parkuje swojego tira pod oknami budynku. Niby nic, gdyby nie fakt, że sprzęt potrzebuje regularnego rozruchu silnika (godzinnego) o 5 nad ranem. To tylko przykład samowolki, ale właśnie na tym przykładzie chcę pokazać, że są równi i równiejsi. Otóż jaki sens ma walka mieszkańców o spokój na osiedlu, skoro taki oto sąsiad, mimo wywalczonych przez mieszkańców znaków zakazu wjazdu na teren zabudowany chwali się wszem i wobec, że akurat jemu wójt pozwolił tu parkować? Zgłaszanie na policję? Policja od lat nie widziała żadnego znaku. Gdy dany znak zobaczyli, nie widzieli związku ze sprawą.


Wracając jeszcze do sąsiada z siekierą. Dlaczego nikt nie zgłaszał jego wybryków? Dlatego, że wybrali własne zdrowie i życie.

Był taki jeden, miejscowy pijaczek, który miał z nim na pieńku. Pewnego wieczoru zajeżdżamy pod dom a tam klasyczna niebiesko-czerwona dyskoteka. Panowie mundurowi nie pozwolili wejść do własnego mieszkania bo świadkowie, bo przesłuchania. Co się okazało, wspomniany pijaczyna zakończył żywot w mieszkaniu sąsiada. Co więcej dowody wyraźnie wskazywały, że sąsiad myślą i czynem pomógł mu w przedwczesnym zejściu.

Za ciekawostkę mogę dodać, że od tego czasu to mieszkanie mieszczące się na moim piętrze zyskało miano przeklętego, dlatego, że od tam tego zdarzenia, było ono miejscem większej ilości zgonów (naturalnych, wymuszonych, samobójczych) niż spory szpital.

Dlaczego ludzie narzekają na warunki mieszkania na tym osiedlu zamiast po prostu się z niego wyprowadzić? Niestety – uczciwie pracujących ludzi po prostu na to nie stać.

piekielne osiedle

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (199)
zarchiwizowany

#29335

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Żeby nie było, że tak w kółko o zwierzakach, to dziś opowiem o sąsiadach z piętra. Dla wyjaśnienia: mieszkamy koło jednostki wojskowej, w starych koszarach - tzw. pruskim murze (budynki o konstrukcji drewnianej, czyli schody, barierki, okna też drewniane – myślę, że fakt istotny). Wspomniana rodzinka to ludzie z gatunku bardzo się kochających, na co wskazuje liczba dość już wyrośniętego potomstwa.

Kilku członków owej rodziny miało słabość do żółtego napoju z pianką, a jeżeli finanse pozwalały, również do szlachetniejszych trunków. Jednak tylko w jednym z nich po spożyciu nadmiaru w/w cieczy, budziła się dusza artysty. Wtedy to zaczynały się prace mające na celu zmianę wystroju klatki schodowej. Jak to w sypiącym się budynku, klatka schodowa nie należy do najpiękniejszych, więc należało od czasu do czasu zaprowadzić w niej artystyczny nieład, w skład którego wchodziły:

- śmieci (jeżeli nie było w domu, to zawsze można przynieść z dworu)
- na ścianach i podłodze plamy z różnych płynów bliżej nieokreślonego pochodzenia (pełniły również ważną funkcję - aromaterapeutyczną)
- wybite szyby w oknach (duszno na korytarzu a obsługa otwierania i zamykania okien przecież taka skomplikowana); czasem też całe skrzydła okienne miały lekcje latania z 1 piętra
- redekoracja ścian – bo po co okablowanie ma tkwić pod tynkiem? - przecież wiszące i grożące porażeniem wyglądają o wiele ładniej…

I tak przez lata sąsiad utrzymywał „porządek” na klatce na stałym poziomie, do czasu… Pewnego dnia (miałam jakieś 10 lat i byłam sama w domu) usłyszałam hałasy dochodzące zza drzwi wejściowych. Wyglądam przez wizjer i co się okazało? Sąsiadowi znudził się korytarz, więc postanowił poszerzyć swoje prace również o schody. Niestety wtedy okazało się, że barierki towarzyszące schodom nie mieszczą się w światopoglądzie artysty, więc cóż innego miał zrobić, jeśli nie skorygować za pomocą słusznych rozmiarów siekiery?

Do dziś jak wspominam tę sytuację, dziękuję opatrzności, że artystyczna dusza tego artysty nie miała w planach drzwi sąsiadów, ewentualnie przemeblowania ich mieszkań…

klatka schodowa

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (123)
zarchiwizowany

#29219

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytuję Piekielnych i czytuję i kiedy już myślę że nic mnie więcej nie zdziwi to nagle pojawia się perełka która bije na głowę wszystkich. W końcu i ja postanowiłam coś napisać. Słowem wstępu – zaraz po maturze dostałam pracę w sklepie z gatunku zoologicznych, gdzie udzielam się niemal w każdej chwili wolnej od studiów. Trzeba przyznać, że praca całkiem sympatyczna (zwierzaczki i w ogóle) o ile nie ma się do czynienia z klientami… Wiem, wiem, klient nasz pan, podstawa handlu i inne takie, ale prawda jest taka, że na każdą miłą osobę przypada 10 piekielnych. Ale cóż… bez nich nie powstało by tyle ciekawych historii, którymi teraz mogę się podzielić.

Na początek chrzest bojowy jaki zaliczyłam krótko po rozpoczęciu pracy. Młoda i obrotna szybko ogarnęłam nazwy karm, ich ogólny skład itp. i umiałam doradzić w zakupach tym, którzy jeszcze nie wiedzą czym będą karmić pupila. Pewnego słonecznego dnia wkracza pani [P]piekielna i rzuciwszy mi na ladę 3zł (słownie trzy złote) orzekła:

[P] – Dla MOJEJ KICI to co zwykle.
Ja, zdając sobie sprawę ze średniej pamięci do twarzy, tym razem byłam pewna, że pierwszy raz na oczy babę widzę.
[J] – ???
[P] – …
[J] – A mogę wiedzieć jaką karmę pani kupuje?
[P] – Dla mojego kotka – tą co zawsze.
[J] – A czy mogłabym poznać więcej szczegółów? Choćby prosić o nazwę karmy?
[P] – A skąd mam wiedzieć? Ja tu zawsze kupuje i wiecie co.
[J] – Obawiam się, że jestem tu nowa i nie wiem co pani brała, ale jeżeli będzie pani tak miła i odpowie na moje pytania to na pewno dojdziemy jaką…
[P] – Co to za porządki?! Jak to nie wiesz? Ja tu od dawna kupuje! Ja stała klientka! Co to ma znaczyć że nie wiesz!
[J] – No nie wiem, pracuję tu od niedawna i tak się składa że nie było dane mi wcześniej pani obsługiwać…
[P] – No do czego to teraz doszło! Żebym JA stała klientka musiała zapamiętywać nazwy wszystkich karm bo jakiejś bezczelnej smarkuli nie chce się odrobiny wysiłku włożyć w obsługę klientów…

Po kilku jeszcze soczystych zdaniach jaka to jestem niewychowana smarkula nieszanująca klientów doszłyśmy z szanowną piekielną do tego, jaka to karma. Owe WSZYSTKIE karmy jakie miła pani miała pamiętać okazały się 1 (słownie jedną) karmą o stosunkowo prostej do zapamiętania nazwie. Była to pierwsza osoba którą postanowiłam zapamiętać by zapobiec kolejnym awanturom.

W tym miejscu kilka słów od serca:
Kochana pani piekielna! Pragnę uświadomić że jak w każdym sklepie codziennie przewija się u nas co najmniej kilkudziesięciu kupujących oraz co najmniej drugie tyle oglądających. Podsumowując – przed naszymi oczami każdego dnia przewija się grubo ponad setka twarzy, więc nie uważam za przejaw bezczelności faktu, że nie mamy obowiązku pamiętać co każda osoba danego dnia kupiła, ile zapłaciła, na co wybrzydzała, co oglądała ani w który półdupek się podrapała, albowiem jest to po prostu niewykonalne!

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (229)