Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SzynSzylka

Zamieszcza historie od: 12 kwietnia 2012 - 22:00
Ostatnio: 14 stycznia 2024 - 21:19
O sobie:

dom bez zwierzęcia to tylko puste miejsce

  • Historii na głównej: 15 z 27
  • Punktów za historie: 10335
  • Komentarzy: 216
  • Punktów za komentarze: 1416
 

#60853

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pomyślałam, pomyślałam i przypomniałam sobie kilku klientów, przez których stwierdzam, że w jakimkolwiek handlu zwierzętami powinna zostać wprowadzona klauzula sumienia pozwalająca odmówić sprzedaży. W końcu, jeżeli "nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy" to w przypadku zwierząt... oceńcie sami:

1. Znawca.
On - Jak bede chciał kupić tego wenża to pani mi go wyjmnie?
Ja - Oczywiście.
On - I nie boi sie pani?
Ja - Nie.
On - To ja kupie bo jednego już mam.
Ja - A z ciekawości, jakiego pan ma?
On - No takiego jak tu jest w klatce(?) (może szczegółów się czepiam, ale już lampka zaświtała, że posiadacz gada nie pomyliłby terrarium z klatką)
Ja - No ale ja o gatunek pytam.
On - No taki jak ten co tu siedzi, ja hodować bende to musze drugiego mieć.
Ja - Ale skoro pan uważa, że takiego ma, to pytam o nazwę gatunku, a w przypadku planów co do hodowli, muszę zapytać o płeć posiadanego już zwierzaka.
On - Troche miejszy bendzie wienc pewnie to samniec jest a ja mam samice.
Ja - Gatunek?
On - Taki sam. To pani wyjmnie go bo kupie.
Ja - Obawiam się, że nie wyjmę.
On - Czemu? Ja kupie!
Ja - Nie sądzę, zwierzę to nie zabawka - pooglądać można sobie przez szybę albo na Animal Planet, a z pana wypowiedzi wnioskuję nie tylko, że pan nie ma w domu zwierząt, ale i nie ma o nich zielonego pojęcia.
On - Ja sie znam! Ja jestem hodowcą!
Ja - Jakoś wątpię, skoro nie zna pan nawet gatunku zwierzęcia.

2. Kochany tatuś.
Tata z 2 rozwrzeszczanych szkrabów, na oko nie starszych niż 3-4 lata, króliczek wybrany, oprzyrządowanie zapakowane, kwota do zapłaty w trakcie odliczania... nagle olśnienie tatusia!
KT - W razie co to rozumiem, że można oddać.
Ja - Ale zaraz zaraz, po pierwsze to co oznacza "w razie co", a po drugie to dlaczego oddać? Sprzęt nowy, nie uszkodzony, przecież oglądał pan przed chwilą.
KT - No ale królik...
Ja - Co królik? Młody, zdrowy, sam pan z dziećmi wybierał.
KT - No ale wie pani jak to jest (pokazuje na szkraby) bo dzieciaki, bo kaprys, a jak się znudzi to kto będzie sprzątał? (?!) (wyjmuję zwierzaka z pudełka i zaczynam rozpakowywać zakupy). Co pani robi?
Ja - Odkładam wszystko na miejsce.
KT - Ale z jakiej racji? Przecież kupuję.
Ja - Nie kupuje pan, a to nie jest wypożyczalnia.
KT - No wiem, przecież płacę.
Ja - Już pan nie musi i zwierzaka też nie mam prawa panu sprzedać, skoro pan tak stawia sprawę, powtarzam - to nie wypożyczalnia! To żywe zwierzę, a nie zabawka, którą po zabawie można rzucić w kąt. Potrzebuje opieki i uwagi i nie nadaje się dla ludzi nieodpowiedzialnych.
KT - Ja na panią doniosę do kierownika!
Ja - Proszę bardzo - kierownik, pomijając fakt, że w przypadku zwierząt i niektórych produktów nie obowiązują zwroty, jak dowie się o pana pomyśle, sam wyprosi pana ze sklepu. Odpowiedzialni ludzie przed przyjęciem do domu nowego "mieszkańca", starają się poznać chociaż podstawy dotyczące utrzymania zwierzęcia, a jestem pewna, że pan takowych nawet nie próbował poczynić, bo wiedziałby pan, że królik to dodatkowa odpowiedzialność na następne 8 lat (minimum) a nie na kilka dni, żeby dzieci się pobawiły i znudziły.

3. Akwarysta specjalista (tym razem trafiło na kolegę).
3.1.
AS - Panie, rybki do akwarium!
K - ... (standardowy wywiad - jakie akwarium, jaka obsada, jakie warunki - by polecić odpowiednie gatunki)
AS - No takie (pokazuje gestem rozmiary mniej więcej standardu ok. 60 litrów), ryby różne, takie normalne, spokojne (wymienia przykładowe nazwy, choć dziw, że można wymienić 10 gatunków ryb z czego żadnego poprawnie), ze 40 jest...
K - Ale tak po prawdzie to już trochę przeludnienie (przerybienie?), będzie im ciasno i mogą zacząć walczyć o terytorium.
AS - Ale chociaż parę wybiorę, żeby kolory urozmaicić.
K - Tłumaczę panu, że za ciasno będzie.
AS - Co mi pan wciska! Pan mnie obraża, ja jestem doświadczonym akwarystą i wiem ile mogę mieć ryb! Ja mam akwarium już rok! (tu już jako świadek miałam problem, by nie wybuchnąć śmiechem, ale znając kolegę poczekałam na odpowiedź).
K - Oczywiście, ma pan rację. Czymże jest moje 27 lat posiadania akwarium (dodam, że ma w domu ponad 700 litrów), nauki, powodzenia w rozmnażaniu najbardziej wymagających gatunków ryb i roślin. Czuję się niegodzien obsługiwać tak doświadczonych i obeznanych akwarystów, bo moja wiedza jest niczym, w porównaniu z pańską.

3.2.
- Rybki do kuli poproszę.
K - Bardzo proszę, jaka kula?
- No spora (składa ręce w wanienkę, jakby chciała nabrać wody - rozmiar powalający, pewnie kieliszki do wódki ma w domu większe)
K - Wie pani, właściwie, to na jedną rybkę będzie już ciasno. (ale klient nasz pan) Proszę, tu są bojowniki, można sobie wybrać.
- Ale ja już tam sobie wybrałam (i pokazuje na akwarium z delikatnymi i wymagającymi pielęgniczkami).

3.3.
- Rybkę poproszę, o tą! (tak! nie TĄ w sensie TĄ ODMIANĘ, lecz TĄ w sensie TĄ KONKRETNĄ!, czyli 300 neonków w akwarium, a pan szanowny raczy pokazać, którą sobie upatrzył, ponieważ jest o 0,01 mm większa).
- Ale wie pan, że to stadna rybka, powinno być ich więcej, ponieważ bez stada stresują się, chowają, a w ostateczności mogą nawet paść bez przyczyny? (może i rybka za 2,50 ale jednak żywa istota)
- (myśli - poznałam po dymie uchodzącym uszami) Stadne pani mówi? To 3 poproszę.

4. Starsza pani.
SP - Poproszę papużkę i klatkę - takie śliczne tu macie, a ja miałam kiedyś taką i ona tak po domku latała i przychodziła i śpiewała... (bywają dni, kiedy ma się ochotę nieuprzejmie odpowiedzieć, gdzie się ma fakt, że ktoś kiedyś miał papużkę, ale cierpliwie słucham wywodów starszej pani, zanim łaskawie przejdzie do rzeczy i pokaże, co wybrała, zamiast blokować kolejkę, z której dochodzi już marudzenie, ileż to ludzie w kolejce muszą czekać)
Ja - Dobrze, proszę pani, którą papużkę złapać?
SP - Tą (nimfa - dorodny i pięknie ubarwiony samczyk)
Ja - A klateczka? (staram się unikać zdrobnień, ale jakoś jak się stoi za ladą to samo nieświadomie przychodzi, nawet koledze 2x większemu i szerszemu ode mnie).
SP - Ta jest piękna, kiedyś miałam podobną i taka papużka w niej mieszkała...
Ja - Ale (teraz jej przerwałam) zdaje pani sobie sprawę, że to klatka dla kanarka?
SP - No to co? piękna jest i do papużki też pasuje...
Ja - No właśnie nie pasuje. Kanarek to maleńki ptaszek, a te nimfy, choć już 3x większe, to jeszcze młode i urosną, zwłaszcza samce.
SP - No przecież dość duża, zmieści się w niej...
Ja - ... żeby siedzieć i nie móc się ruszyć, a ta nie jest egzystencja jaką lubią papugi. Ona musi mieć klatkę na tyle dużą, by móc rozłożyć skrzydła, nie mówiąc już o możliwości przefrunięcia się choć trochę. (pokazuję klatkę, która by się nadała, a tylko 10 zł różnicy, bo ta mała ze względu na kształt i materiał też nie była tania)
SP - No to będzie wychodzić na pokój i latać ja ta co miałam i co przychodziła i jadła z ręki...
Ja - Ile czasu ją pani oswajała, by mogła bez strachu latać i przychodzić i jeść z ręki?
SP - No kilka miesięcy.
Ja - I przez te kilka miesięcy papuga ma wegetować w za małej klatce bez możliwości ruchu, zanim oswoi się na tyle, by można było ją wypuszczać z klatki?
SP - Ona się szybko oswoi. Proszę zapakować.
Ja - Proszę bardzo.

Dla wyjaśnienia - zdzieranie gardła nie kosztuje, a im więcej się produkuję dla samego spokoju sumienia, tym większa szansa, że czasem coś dotrze do zakutego gara i w 1 na 10 przypadków jest szansa, że człowiek się ogarnie i zwierzak nie ucierpi. Dlatego zaproponowałam jeszcze na odchodne, że jakby jednak się zdecydowała, to zapraszam - wymienię klatkę na większą. I JEST! NA NASTĘPNY DZIEŃ POJAWIA SIĘ ŚWIATEŁKO W TUNELU!

SP - Nie stoi w kolejce, a informuje, że poczeka aż JA będę wolna (czyżby coś?) Dzień dobry, ja w sprawie tego, co pani mi wczoraj mówiła... (trochę zawstydzona, mówiąc do mnie liczy kafelki na podłodze, znaczy można się spodziewać sukcesu wychowawczego).
Ja - Słucham. Jak papużka się czuje?
SP - No bo wie pani, bo ja tą klatkę kupiłam, bo ona mi się tak podobała, taka ładna (...) ale ona tak siedzi na dole i się nie rusza i taka smutna i jeść nie chce, a pani tak tłumaczyła, że to za mała i mi się wydaje, że to o to chodzi i że myślę, że pani rację miała i ja nie wiem co teraz zrobić...
Ja - W sensie, że wymieniamy klatkę na tą większą?
SP - Bo jak się przyjrzę, to ta też nie jest wcale brzydka, a mój papużek by się lepiej poczuł... Tylko ja nie wiem, bo on już siedział w tamtej klatce i nie wiem co zrobić.
Ja - Wie pani, możemy się umówić, że zostawi pani pieniądze za klatkę jako zastaw, przełoży do niej papugę, a tamtą pani umyje i przyniesie a wtedy oddam pieniądze i wezmę tylko te 10 zł różnicy w cenie.
SP - Byłaby pani taka kochana? Jest pani wspaniała! (no cóż, bywam wredna, ale jednak jeśli chodzi o dobro zwierzaka, to budzi się we mnie siostra miłosierdzia).

Epilog bez happy endu: Z relacji kolegi dowiedziałam się, że pani, a jakże, małą klatkę przyniosła wypucowaną, wymieniła, odzyskała resztę pieniędzy, które jednak zaraz przeznaczyła na kupno papużki. Towarzystwo dla pierwszej zapytacie? Nie - nowa! No bo kto to słyszał zamykać okno przy próbie przełożenia nieoswojonego ptaka z jednej klatki do drugiej?

sklep zoologiczny

Skomentuj (83) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 560 (714)
zarchiwizowany

#60981

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
A propos odmowy sprzedaży zwierzaka.

Rozumiem - zwierzę musi jeść. Nie tylko roślinożerne, ale i drapieżnik. Drapieżnika rzadko udaje się przekabacić na formę pobierania pokarmu inną niż polowanie. Stąd często zdarza się klient kupujący np. myszkę na żywy pokarm dla węża czy pająka i z tym trzeba się pogodzić.
Ale gość sprzed kilku miesięcy nadawałby się co najmniej na M1 o miękkich ścianach i bez klamek.

- Złapie mi pani myszkę.
- Którą?
- Wszystko jedno byle dużą.
- (z ciekawości) Dla węża?
- Nie, dla kota.
- Pan żartuje.
- Nie.
- Ale jak to dla kota?
- Normalnie - do zabawy.

Ktoś oprócz mnie uważa, że nie jest to jednak do końca "normalne"?

zwierzęta a psychopaci

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (66)

#60802

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Klientka nabyła psiaka marki shihtzu, więc teraz czas na kompletowanie wyprawki: jedzonko, spanko, zabawki... czas na miskę...
- To jeszcze miskę wybiorę - ta jest ładna i kolor też pasuje.
- Do wody dać taką samą, czy inną?
- Nie, wezmę tylko tą.
- Ma pani już miskę do wody?
- Nie.
- ?
- Pani z hodowli powiedziała, żeby nie dawać wody, bo on wtedy sika.
- To co wg pani z hodowli pies ma pić?
- Powiedziała, że ewentualnie karmę trochę rozmoczyć ale nie dużo, bo sikać będzie.

Co dobija bardziej? To że "hodowca" rozgłasza takie bzdury, czy to, że dorośli ludzie biorący od nich zwierzaka kupują te bzdury bez zastanowienia?

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 766 (808)

#60481

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia GorzkiejCzekolady http://piekielni.pl/60439#comments przypomina mi, jedną z historii dotyczących rodziny, która sprowadziła się kilkanaście lat temu do naszej miejscowości.
Dla wyjaśnienia: rodzice + 5 dzieci (obecnie 7), z gatunku tych, co rzucają urwami jeszcze zanim nauczą się słowa MAMA.

Relacja mojego wujka mieszkającego po sąsiedzku:
Pewnego dnia przyłapał część pociech z owej rodziny jak wynoszą opał z jego szopki. Na jego wyraźnie widoczne oburzenie (okazane słowem i czynem) zareagowały:

- A co ty sobie myślisz? Czym matka ma w piecu palić? (po czym obrażone spokojnie oddaliły się z ogródka wujka).

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 587 (605)
zarchiwizowany

#60143

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałam krótko ale jak zwykle się rozpisałam, więc z góry przepraszam za długą lekturę :-)

Pewni państwo mieszkający w mojej miejscowości, wielcy przedsiębiorcy - mają sklepik (wielobranżowy, choć klientela w większości monopolowa, a i sam właściciel miewa słabość do towarów z wyższej półki). Sklepik mieści się w budynku, w którym mieszkają a budynek otacza dość spora działeczka. Tyle tytułem wstępu.

Państwo ci mają pieski:
- nowofundlanda
- jego potomka z bliżej nieokreśloną panną, wielkością i wyglądem przypominającego labradora
- dodatkowego ciapka wielkości jamnika

Tak się złożyło, że największy z nich, wodołaz, podkochuje się w mojej suni - owczarku niemieckim. Nie raz zdarzało się, że Romeo uciekał i wystawał wieczorami pod bramą mojego ogródka płacząc, by ktoś go wpuścił do Julii (na szczęście u nas psy są na noc zamykane do klatki w głębi ogródka, żeby nie szczekały ani by nikt im czegoś po ciemku nie podrzucił). Gorzej z powrotem Romea - pies na ogół spokojny, ale jeśli chodzi o amory, to właściciele mają problem by we 3 go z powrotem do domu zaciągnąć.

Kolejny cyrk jest podczas spacerów - o ile ja, niewielka ale stanowcza daję sobie radę z ułożonym 30 kilogramowym psem, to osobnik wychodzący z 2 2-krotnie większymi psami i 1 krzykaczem (z czego na smyczy jest tylko ten ostatni - "najgroźniejszy") ma niemałe problemy, zwłaszcza, że zazwyczaj jego spacery odbywają się po spożyciu w/w produktów z własnego sklepiku. Kiedy idąc lasem trafiałam na tą bandę, z reguły sytuacja wyglądała podobnie: obskakują mnie 2 byki przy akompaniamencie pańcia "spokojnie one sie tylko bawią" w czasie, kiedy mój obronny inaczej pies z podkulonym ogonem nie wie gdzie się schować. Z reguły wywiązuje się wtedy taki lub bardzo zbliżony dialog:

Ja - Może zabrałby pan łaskawie psy
On - Ale one się bawić chcą
Ja - Taaa zwykle ona nie ucieka jak inny pies chce się bawić
On - Ale co, cieczkę ma?
Ja - A jakie to ma znaczenie? Ma pan zabrać psy
On - No jak nie ma no to o co chodzi, przecież nic nie zrobią
Ja - Nie obchodzi mnie to, ma pan zabrać psa bo ja nie mam obowiązku za każdym razem się oganiać od obcych psów

Na nic prośby, na nic groźby, na nic wzywanie policji - na państwa nie ma mocnych bo koniec końców nie ma świadków, że np. ok 60 kg pies włóczy się po wsi - nikt nie widzi, nikt nie słyszy, a jak widzi to też nie widzi - w końcu dobroczyńcy ludzkości na zeszyt winko dają.

Pewnej niedzieli poszliśmy do ogródka popracować. Oto co zastaliśmy:
- wyłamane sztachety w płocie
- czarne, charakterystyczne kudły na resztkach sztachet
- szczeble od psiej klatki starte do połowy grubości, jakby ktoś tarnikiem potraktował
- koło klatki kałuża krwi, zakrwawiona kłódka od bramy i garażu
- ślady butów w błocie przy wyłamanych sztachetach
- sunia boi się wyjść z budy, podobnie jak kot mieszkający w garażu

Nie musieliśmy się długo domyślać - Romeo nawiał w nocy włamał się i próbował dokonać gwałtu, w czym przeszkodziła dodatkowa klatka. Na szczęście do niczego nie doszło, bo już kiedyś właściciele dopuścili go do suki owczarka i owoc tej miłości - wyleniałą czarną hienę - można podziwiać do dziś na jednym z podwórek sąsiadów.

Pierwsze uczucie - złość. Znowu bydle uciekło i nikt nic sobie z tego nie robił. Pytamy sąsiadów z naprzeciwka - nikt nic nie widział, cisza i spokój w nocy, nikt nie chodził bo by wiedzieli. A jak byk widać, że ktoś musiał tu być - właściciel albo uczynny sąsiad - ślady butów przy dziurze w płocie świadczyły, że ktoś go stamtąd zabrał - jeszcze nie widziałam psa który sam odszedł by od suki z cieczką. Drugie uczucie - żal psa, przecież taki poraniony, może wdać się zakażenie albo inne paskudztwo. Tak czy inaczej trzeba z sąsiadami zamienić parę zdań, choćby dowiedzieć się, kto zwróci za płot i inne zniszczenia, nie mówiąc o zastrzykach dla suni (na początku nie wiedzieliśmy czy czasem nie udało mu się w jakiś sposób jej pokryć a ja nie życzyłam sobie, by rasowa suka urodziła maszkary podobne do w/w).

Tata zgłosił mnie na ochotnika, by porozmawiać z właścicielami psa, a w tym czasie sami zbierali wywiad środowiskowy. Od razu wiedziałam, że muszę uderzać do kobiety, bo z jej mężem nie ma co gadać. Wywiązała się taka rozmowa:

Ja - Dzień dobry, wygląda na to że Romeo znowu urządził sobie w nocy wycieczkę do Julii.
Ona - Niemożliwe.
Ja - Możliwe i mamy na to twarde dowody.
Ona - Ale on całą noc w altance spał.
Ja - Tłumaczę pani że był, wyłamał płot i prawdopodobnie poważnie się pokaleczył.
Ona - Mówię, że on nigdzie nie był tylko spał w altance - jak chcesz to zobacz. (prowadzi mnie do altanki i woła Romea). No widzisz, spał tutaj.
Ja - Pani chyba sobie ze mnie żartuje (lustruję psa, który wygląda jakby najpierw tarzał się w błocie a potem w trawie a na koniec pobił z niedźwiedziem) rozumiem, że pani jak większość ludzi na wiosce pamięta mnie jeszcze za czasów siuśmajtka, ale nie jestem już smarkulą której wciśnie pani taki kit! Przecież ten pies jest cały zgnojony - i ja mam uwierzyć, że spał w wypłytkowanej altanie i ani na krok jej nie opuszczał? Poza tym (tu pies się ruszył i podszedł do mnie) jakby pani nie zauważyła to on zostawia za sobą ślady krwi na płytkach.
Ona - Jemu nic nie jest a poza tym to jeszcze niczego nie dowodzi a teraz wybacz bo ja mam gości i śniadanie robię.
Ja - Kpi pani sobie? Żaden pies na wiosce tak nie reaguje na suki jak ten erotoman, poza tym pies zgnojony, widać że nocował poza domem, na podwórku u mnie cała mada śladów, począwszy od krwi i sierści a skończywszy na śladach butów, a pani mnie próbuje zbyć jak smarkulę i wykpić się od odpowiedzialności za zniszczenia? A co jak coś zmajstrował? Ja widziałam wyniki waszych doświadczeń i te kundle spłodzone przez Romea porozdawane po sąsiadach i nie życzę sobie małych a zastrzyki dla suki tanie nie są.
Ona - Ale o co ci chodzi, pies nie wychodził, wymagasz nie wiadomo czego jak pies nie wychodził, a poza tym to przecież studiowałaś i się na tym znasz to wiesz, że to normalne i że to jest psa instynkt że za sukami lata...

Tyle wywnioskowałam, że to, że pies całą noc nie wychodził, nie przeszkadza mu podążyć za instynktem do suki i dziwne, że jej właściciele mają obiekcje, skoro psu się chce pobzykać. A państwo nie poczuwa się do odpowiedzialności nie tylko za zniszczenia, ale i za psa, który regularnie ucieka i błąka się po wsi, przy czym ich za**ranym (jak i wszystkich) obowiązkiem, jest by tego psa pilnować, zwłaszcza, że w tym wypadku właściciele są ostatnimi osobami, których ich psy słuchają.

Podsumowując, wojna nadal się toczy. Z jednej strony jest nasze słowo i posiadane dowody rzeczowe oraz zdjęcia jatki pozostałej z tamtej nocy i kolejne, przedstawiające psa na wolności (tak, za 2 dni znów piesek znów wyszedł sam na spacer), a z drugiej strony słowo państwa i rzeszy ich zwolenników (patrz punkt o pijaczkach spod sklepu), którzy potwierdzą, że Romeo nie wychodził, choć wcale ich tam nie było.

Ze swojej strony mogę jeszcze tylko dodać, że świat jest malutki - za kilka dni byłam z mamą u weterynarza z kotką i w luźnej rozmowie mama opowiedziała mu o całej akcji z sąsiadami, na co lekarz: "A to panie z Piekiełka są, no tak myślałem że coś mi się kojarzy, bo ostatnio byli ludzie z wodołazem do pozszywania pokaleczonych łap". A podobno Romeo zdrowy i nic mu nie było... Brak słów...

Wytrwałych jeszcze raz przepraszam za całą epopeję :-)

sąsiedzi i ich pupile

Skomentuj (116) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (376)

#58689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak zyskałam miano kablarza.

Zaczynałam dopiero karierę, pracowałam w sklepie w którym jestem do dziś, jednak wtedy w ramach pracy wakacyjnej za mniej niż wypada, ale cieszyłam się że mam zajęcie. Pojawił się "współpracownik", wg którego obecna płaca to obraza, o czym wciąż głośno rozprawiał. On jest stworzony do wyższych celów, więc po co pracować? Oto jak w końcu wyglądała moja zmiana, gdy przypadała w parze z w/w osobnikiem:

Pan, dla którego nie ma w kraju pracy dla ludzi z jego wykształceniem, na początku pokazywał zainteresowanie posadą. Czy dzielił się obowiązkami takimi jak obsługa, sprzątanie, karmienie zwierząt? Nic bardziej mylnego. Otóż z początku siadał w kącie i czytał zdjęte z półek książki o zwierzętach. Następnie podchodził do klientów zainteresowanych zwierzakami żeby BŁYSNĄĆ ROZLEGŁĄ WIEDZĄ, ale szybko mu się znudziło.

Z czasem wyglądało to tak, że chłop w którym zmieściłoby się co najmniej 5 takich chucher jak ja, siedział przez bite 8 na krzesełku i kimał, grał w gierki na telefonie lub znajdował podobne równie twórcze zajęcie, a ja biegałam dookoła i zajmowałam się wszystkim. Jednak mając na głowie klientów, towar i sklep ogólnie, nie dało się tego obrobić, co w krótkim czasie zauważyła szefowa. Ja usłyszałam tylko, że jako dziewczyna powinnam wiedzieć, że wypada posprzątać itp i w ogóle ochrzan od góry do dołu, że sklep zapuszczony.

Jednak koleś nie przewidział, że kamery zamieszczone w sklepie nie są dla picu. Szef postanowił przejrzeć materiał z kilku dni i trafił na właściwe sytuacje - gość dostał ostrzeżenie i od tego czasu pracował w innej placówce, w której miała na niego oko jego dziewczyna i skończyło się opieprzanie w pracy.
Od innych koleżanek dowiedziałam się, że koleś rozpowiadał komu tylko się dało, że smarkula podważa jego kompetencje, wpieprza się i wymądrza bo studiuje i że to na pewno przeze mnie musi teraz zapieprzać jak inni.

sklep zoologiczny

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (522)

#58399

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Za słabo reklamujemy swoje firmy...

Koleżanka stoi na kasie (ważne - ubrana w bluzę zapinaną z przodu), ja kręcę się dookoła i sprzątam. Wchodzi [P]an na oko już dobrze po 50-ce. Koleżanka podaje mu towar, kasuje. Nagle pan stwierdza, że jako sprzedawczyni, koleżanka powinna bardziej zachęcać klientów do zakupów, po czym wychyla się nad ladą i z głupim uśmieszkiem rozpina koleżance zamek od bluzy odsłaniając bieliznę.
Koleżanka zszokowana nawet nie zareagowała, tylko wpatrywała się w niego ze szczęką opadniętą tak nisko, że sięgała podłogi. Podbiegam i (może nie krzykiem, ale podniesionym głosem):
[J] - Co to ma znaczyć? Mogę wiedzieć co pan sobie wyobraża?
[P] - Ja tak tylko chciałem żeby było miło i by wam klientów zachęcić, bo wy za mało się staracie to chciałem pomóc.
[J] - To jest sklep zoologiczny a nie burdel, więc klientów zachęca towar na wystawie, a nie odsłonięte cycki! Proszę zabrać zakupy i oddalić się zanim wezwę policję! Ciekawe czy będzie panu miło jak panu postawią zarzut molestowania!

Koleżanka była w takim szoku, że przez cały czas stała jak słup, nie potrafiąc się odezwać. Dopiero jak facet poszedł to oprzytomniała na tyle, żeby zapiąć bluzę. Ciekawe jak daleko posunąłby się w "uszczęśliwianiu naszych klientów", korzystając z szoku dziewczyny gdybym nie zareagowała...

sklep zoologiczny

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 556 (738)
zarchiwizowany

#58199

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sotalajlatan http://piekielni.pl/58165#comments przypomniała mi, jak skończył mój poprzedni owczarek...

Jest w mieście pewien lekarz weterynarii i nie tylko lekarz, ale i doktor nauk weterynaryjnych wszelakich. Dorobiwszy się na małej lecznicy zaczął ją powiększać i kupować sprzęty rzadko spotykane w małych placówkach (np. tomograf). Jego klinika jest obecnie polecana przez innych lekarzy a doktor szczyci się, że odwiedzają go ludzie (i zwierzaki) z całej Polski.

Moja poprzednia psina była chorowita: problemy ze stawami, nawracające bóle po potrąceniu przez samochód i parę mniejszych dolegliwości towarzyszących dużym rasom. Ale wychodząc z założenia, że jak się taką sierotkę adoptowało to teraz trzeba dbać, więc zaczęły się regularne wizyty i spore zastrzyki gotówki dla doktora (najdroższy lekarz o jakim słyszałam, ale sądziliśmy, że za jakość się płaci).

Piesek mimo nawracających bóli wesoły, cieszył się życiem, aż tu nagle pies zaczyna tracić siły - widać, że mimo chęci wyjścia na spacer, nie ma siły dojść do lasu (czyli jakieś 100 metrów od domu). Decyzja - wizyta u doktora! Reakcja doktora - "o co wam chodzi, przecież widać że pies okaz zdrowia". No nic, może pies ma taki okres że jednak się po prostu nie chce... Ale po 2 tygodniach pies nie ma siły wyjść z budy i przejść się po podwórku. Kolejna wizyta - jednak nalegamy na badania. Doktor z łaską pobiera krew z miną pt. "głupki chcą wydać kasę, a niech mają". Wynik badań - doktor z ogłupiałą miną przegląda wyniki i stwierdza - Ten pies już dawno nie powinien żyć - BIAŁACZKA. Pies wykańczał się powoli i w cierpieniu ponieważ jaśnie pan uważał, że jest tam od poważniejszych spraw niż badanie krwi, które - jak się okazało - mogło uratować psa, albo przynajmniej zmniejszyć jego cierpienie.

Klinika Wet

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (269)

#57960

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno nie pisałam, co tam się działo w sklepie zoologicznym. Przeczytałam dziś kilka historii o debilizmie ludzi kosztem zwierząt i postanowiłam krótko opowiedzieć o niespodziance, jaka spotkała nas w ostatnie święta wielkanocne.

Nie miałam planów na Lany Poniedziałek, więc postanowiłam zajść i posprzątać zwierzakom - zawsze wygodniej kiedy klienci nie kręcą się nad głową i nikomu nie przeszkadzają porozkładane w tym celu trociny, żwirki, wiaderka itp., a i zwierzaki mniej się denerwują.

Nie od razu zorientowałam się co, ale coś mi nie pasowało...
Ciemno, zimno i - za cicho. Zapalam światło - nie działa. I wtedy zaskoczyłam w czym rzecz - brak prądu wiąże się z awarią ogrzewania i co gorsza - wyłączeniem oprzyrządowania w akwariach.

Nie wiadomo jak długo nie było prądu, a brak oświetlenia nie pozwalał na określenie co się dzieje w akwariach. Szybka decyzja - telefon do kolegi. Poinstruowana sprawdziłam skrzynkę na zapleczu, jednak z nią wszystko ok, pozostaje skrzynka główna - Ta jednak znajdowała się na klatce schodowej kamiennicy i potrzebny klucz którego nie miałam. W czasie gdy czekałam na przyjazd kolegi, próbowałam ratować co się da, a pierwsze co mi przyszło do głowy to pootwierać akwaria i mieszać rękami wodę by ryby dostały trochę powietrza. Niezbyt przyjemne bo woda była lodowata ale w końcu trzeba pomóc żywym istotom.

W końcu dotarł kolega i udało mu się przywrócić prąd. Filtry i grzałki ruszyły i nastała jasność. Wtedy zobaczyliśmy straty - przez zimno i brak powietrza 3/4 ryb pływało już do góry brzuchami. W dodatku piec od ogrzewania szlag trafił. W samych akwariach sprzedażowych padło ryb za 20 tysięcy, a nie liczę akwarium wystawowego kolegi akwarysty, pełnego rzadkich rybek, które od kilku lat kupował z własnej kieszeni (najtańsza kosztowała 200 zł).

Mało piekielne powiecie - ale brak prądu nie wyniknął z awarii, a ze zwykłego debilizmu. Okazało się, że skrzynka z głównymi bezpiecznikami została pogięta, drzwiczki wyłamane a bezpieczniki zniszczone. Do dziś nie wiemy, czy to głupota wyrostków z nadmiarem energii czy świadomy atak. Jednak zniszczona była tylko nasza skrzynka. (przypadkiem też dowiedzieliśmy się, że właściciel konkurencji wiedział o naszych kłopotach szybciej niż ktokolwiek inny).

I wisienka - straty udokumentowane, wniosek złożony, odzew - odszkodowania nie będzie z braku winnych!! Bo może liczono, że sprawca przyjdzie i się przyzna? Przez zwykły ludzki idiotyzm zginęło kilkaset niewinnych rybek, a my do końca zimy nie mieliśmy ogrzewania w sklepie.

konkurencja psia mać

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 760 (838)
zarchiwizowany

#56783

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nawiązuję do historii http://piekielni.pl/56747#comments oraz kolejnej załączonej w pierwszym linku opowiadających o debilach którzy z żywych istot nie powinni mieć prawa posiadać tasiemca a co dopiero psa.

Jak już wspomniałam w komentarzu do jednej z w/w historii, złe nie są zwierzęta a właściciele, którzy mają pewne braki w przestrzeni między uszami.
Opiszę historię kuzynki i jej znajomych i proszę, by każdy sam ocenił, kto tu jest piekielny, oraz czy w tym przypadku pies jest zabójcą czy bohaterem.

Kuzynka i jej ówczesny luby mieli znajomych, szczęśliwych posiadaczy pitbulla (dajmy mu Burek). Burek to na co dzień przytulas i przylepa, który dałby się sprzedać za mizianie.
Pewnego wakacyjnego dnia cała czwórka wraz z psiakiem wybrała się na plażę. Na miejscu spotkali tylko jedną grupkę osób – rodziców z dziećmi. Ludzie przyjaźni, rozmowa przyjemna, Burek bawi się z dziećmi.
W pewnej chwili pojawiło się dwóch typów prowadzących na smyczy ogromne wilczysko. Jeden z nich z wrednym uśmieszkiem zapytał czy nie chcą się na pieski spróbować. Odpowiedziała mu wymowna cisza z serii „nie reaguj na idiotów to sobie pójdą” i poszli. Pozostali na plaży dalej rozmawiają i obserwują zabawę dzieci z Burkiem.
Nagle burek bez ostrzeżenia rzuca się na dzieci – nie zrobił im krzywdy – poprzewracał tylko i pobiegł dalej. Jego zachowanie zaraz się wyjaśniło. Otóż właściciele wilczura nie odeszli daleko, co więcej spuścili go ze smyczy i napuścili na Burka? Dzieci? Psy szarżowały na siebie w akompaniamencie śmiechów debili/idiotów/kretynów (właściwe podkreślić). Kiedy się spotkały nie doszło do walki – po prostu przy pomocy masy i szczęk Burek sprowadził przeciwnika do parteru.
Właścicielom wilka zrzedły miny gdy musieli pozbierać to co z niego zostało (miał skręcony kark). Kiedy zaczęli wygrażać się policją, luby kuzynki nie wytrzymał i zapytał, czy może teraz chcą spróbować swoich sił z Burkiem.

przyjaciel człowieka

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (313)